Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Pewnego dnia Oliwia Holder wchodzi w zupełnie nowy świat, w którym musi sobie radzić nie wiedząc kto jest jej sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. Jej cięty język i celne riposty oraz spostrzegawczość i empatia sprawiają, że w spontaniczny i naturalny sposób wzbudza sympatię i szacunek nowo poznawanych ludzi. Jedyny wyjątek stanowi Kennet Covill, który zamiast korzystać z jej usług, cały czas pała do niej niechęcią i nieskrywaną wrogością. Każdy mijający dzień miesiąca przybliża ją do odkrycia sekretów, które skrywa Szklana Forteca i jej mieszkańcy.
"Jak mi się ta historia podobała! Zadziorna, charakterna główna bohaterka i kontrastowo, twardy, opryskliwy, z pozoru nieczuły mężczyzna. Układ między nimi, niebanalne poczucie humoru, znakomity styl autorki. Tej książki nie czytałam ja; ona czytała się sama!"
Agnieszka Kowalska-Bojar
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 651
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala
Redaktor prowadzący: Marta Burzyńska
Redakcja: Barbara Wrona
Korekta językowa: Karolina Fronc
Projekt okładki: Izabela Starosta
Konwersja do wydania elektronicznego: P.U. OPCJA
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
WARSZAWA 2022
Wydanie I
ISBN: 978-83-66-521-94-0
Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje dostępne pod adresem: [email protected]
Pierwszy kamień ciągnie za sobą lawinę.
Nietrzymanie języka za zębami w napiętych sytuacjach niesie podobne konsekwencje. Jedno słowo za dużo często przypomina pchnięcie pierwszej kostki domina. Kolejność późniejszych zdarzeń nie jest trudna do przewidzenia…
Czasem wygląda to jak uroczyste otwarcie puszki Pandory, czasem jak pływanie z krwawiącą raną pośród wygłodniałych rekinów, a w najlepszym wypadku – taniec na linie nad przepaścią pełną lawy. Wszystkie te sytuacje łączy wspólny mianownik: zwiastują nie lada kłopoty.
A skoro już o tym mowa…
Stoję w eleganckim, słabo oświetlonym gabinecie faceta, od którego zależą moje dalsze losy, a może nawet życie, i z ciężkim sercem czekam na następstwa swojej ryzykownej szermierki słownej. Wiem, że przesadziłam, ale czasu już nie cofnę. Jego twarz przybierająca wyraz ledwo hamowanej furii pomieszanej z pogardą sprawia, że nagle tracę cały impet i odwagę, które czułam jeszcze dosłowne kilka sekund temu. Powoduje, że jak nigdy wcześniej żałuję, że przegrałam walkę o zachowanie spokoju. Od zawsze misterna sztuka milczenia była poza moim zasięgiem i teraz przyjdzie mi za to zapłacić.
Nasze twarze i ciała dzielą centymetry i jestem przekonana, że doskonale słyszy, jak mocno serce wali mi o żebra. Wiem już, że w odwecie szykuje dla mnie coś, co długo popamiętam…
Szatański uśmieszek nieśpiesznie wypełzający na jego usta zastępuje wyraz wzburzenia i gniewu. To wystarcza mi za wszelką zapowiedź tego, co mnie czeka.
W totalnym bezruchu obserwuję, jak odwraca się ode mnie i leniwym krokiem podchodzi do swojego fotela. Wysuwa go przed biurko i tam ustawia, a następnie nalewa sobie alkohol do szklaneczki. Wygląda przy tym wszystkim złowieszczo spokojnie… Ujmuje w dłoń swój trunek i rozsiada się wygodnie na obitym czarną skórą meblu, wyciągając swoje długie nogi i krzyżując je w kostkach. Łokcie opiera na poręczach i zaczyna mierzyć mnie wzrokiem od stóp do głów. Wygląda niczym władca siedzący na tronie i patrzący na niewolnicę u swych stóp. Popija bursztynowy płyn i świdrując mnie wzrokiem, nakazuje:
– Zatańcz dla mnie.
Co?
Otwieram szeroko oczy, mrugając w popłochu. On chyba nie mówi poważnie… Nagły ucisk na klatkę utrudnia mi oddychanie, zupełnie jakby ktoś na nią usiadł. Chyba wiem już, co czują ludzie podczas zawału albo nurkowie podczas dekompresji…
Gdy ja próbuję opanować drżenie kolan i świszczący oddech, on pyta, unosząc jedną brew:
– Na co czekasz? Ktoś ci włączył pauzę?
– Mam dla ciebie zatańczyć? – Ledwie potrafię mówić przez wysuszone z wrażenia gardło.
– Tak.
– Teraz? – I znów te piskliwe nuty. – Tutaj?
Obraca w palcach szklankę i patrzy na mnie drwiąco. Na jego ustach błąka się perfidny uśmieszek, gdy odpiera:
– Miejsce dobre jak każde inne. – Jego turkusowe oczy zaczynają przybierać barwę wzburzonego przez sztorm morza. – Co prawda brakuje napalonej, anonimowej gawiedzi z gotówką w spoconych łapach, ale w moich spodniach także powinno znaleźć się coś, co wynagrodzi ci ten wysiłek. O ile oczywiście mi się spodoba… – Dodaje z uniesioną brwią.
Przełykam głośno ślinę.
Boże spraw, żebym nie usłyszała tego, czego najbardziej się obawiam… Niech to będzie Makarena albo inny Las Ketchup!
– Mam na myśli peep-show, Kassandro. – Widząc mój wyraz twarzy, doprecyzowuje bezlitośnie i odnoszę wrażenie, że czerpie chorą przyjemność z obserwowania mojej reakcji na te słowa. – Zrób dla mnie striptiz. Jako wyrafinowana prostytutka nie powinnaś mieć z tym problemu.
Gorąco oblewa mi policzki, a żołądek zaciska się w supeł.
Tak, nie powinnam… Gdybym faktycznie była prostytutką, ale nią nie jestem! A najgorsze jest to, że on tego nie wie, a ja nic nie mogę na to poradzić. Z całej plątaniny emocji i uczuć nie potrafię wybrać, które z nich dominuje: poczucie bezradności oraz frustracji z tego, że nie mogę wyjawić mu całej prawdy, czy przerażenie postawionym przede mną zadaniem. Nigdy w życiu nie odstawiałam przed nikim tańca erotycznego, a teraz mam to zrobić akurat przed nim?!
Kiedy ta sytuacja obrała taki kierunek?! Rozglądam się rozgorączkowana, starając się znaleźć jakieś sensowne pole do manewru, ale to jak walka z wiatrakami. Zdolność logicznego myślenia, umiejętność negocjacji i wszelka asertywność przepadły jak kamień w wodę.
Czekając na wykonanie dyrektywy, lewą ręką sięga do szufladki i wyjmuje z niej pilota, po naciśnięciu którego pomieszczenie wypełniają dźwięki jakiejś nieznanej mi muzyki. Powolnej i zmysłowej, z saksofonem w tle. Nie sprawia ona jednak, że się rozluźniam. Wręcz przeciwnie. Zastygam w bezruchu z rękami opuszczonymi bezwładnie po obu stronach ciała. Ciepło i zimno przetaczają się gwałtownie falami przez moje ciało. Czuję się jak wegetarianin w rzeźni.
On w tym czasie podnosi trunek do ust i ponagla mnie wzrokiem.
– Ty nie żartujesz, prawda? – pytam zrezygnowana.
– A wyglądam na dowcipnisia?
Nie, raczej na złamasa! – odwarkuję mu w myślach.
– Ponoć striptiz jest formą sztuki. – Kontynuuje swój monolog z miną wytrawnego szydercy i znów raczy się wysokoprocentowym napojem. Z jego szklistych oczu trudno nie wyczytać jawnej drwiny. – Zobaczmy zatem, czy ciałem operujesz równie sprawnie i zuchwale co językiem.
Nie ma opcji! Nie rozbiorę się akurat przed nim…
Nie przed facetem, przy którym moja świadomość własnego ciała wychodzi poza wszelką skalę!
– Uważam, że kara jest nieadekwatna do przewinienia. – Staram się przejść do negocjacji.
– Kara? – Dziwi się. – Machanie balonami przed publiką jest przecież twoją pracą. Gdyby nie moja niechęć do ciebie, poprosiłbym o coś znacznie bardziej relaksującego niż taniec.
Jezusie Nazareński!
Na moment zasycha mi w ustach, ale się nie poddaję!
– Ale ja nie jestem odpowiednio przygotowana… – Wymyślam na poczekaniu. – Gdybyś dał mi chwilkę, założyłabym chociaż odpowiednią bieliznę.
Może zanim wrócę, zdąży osuszyć już tę butelkę i zaliczy jakiś ratujący mi życie i godność blackout.
– Ty masz się rozbierać, a nie ubierać – warczy z irytacją. – Zaczynaj.
– Ale…
Nie pozwala mi dokończyć, tylko bezczelnie podkręca dźwięk, by mnie zagłuszyć, czym niesamowicie mnie wkurza.
– Nie! – rzucam w przypływie odwagi.
Wyraz jego twarzy nagle się zmienia. Najpierw wyraża zaskoczenie i wściekłość, by w końcowej fazie przybrać ten irytujący, zblazowany wyraz człowieka, któremu wszystko jedno.
– W takim razie, nic tu po tobie – oznajmia lodowato i sięga ręką do telefonu leżącego na biurku. – Ron odstawi cię z powrotem do Grahama.
– Nie! – przerywam mu przerażona.
Jego ręka zamiera nad telefonem, a oczy lustrują mnie uważnie.
– Nie! – powtarzam stanowczo, ale już ciszej, doskonale wiedząc, jakie pociągnęłoby to za sobą konsekwencje. Biorę głęboki oddech i oznajmiam: – Zatańczę dla ciebie.
Wyraz triumfu w jego oczach daje mniej więcej to samo, co rzucenie rękawicy przeciwnikowi.
Prosto w policzek, na środku areny.
Żyły zaczynają tętnić mi gniewem i chęcią mordu. Prostuję łopatki i wysuwam dumnie brodę.
Z całych sił starając się opanować wyraz przekory i wzgardy, zaczynam powoli, sztywno poruszać biodrami. Będzie miał swój taniec, ale na pewno nie taki, na jaki liczy! Ostatnią rzeczą, jaką mam zamiar zrobić, to odstawić dla niego erotyczny spektakl rodem z mokrego snu. Nie zamierzam uwodzić tego cholernego dupka, wdzięczyć się i wić jak sexy dziunia z wiejskiej dyskoteki! Tak gładko mu ze mną nie pójdzie!
W głowie krystalizuje mi się pewien plan. Zerkam na garderobę i stwierdzam, że nie jest dobrze… Nie mam na sobie żadnych dodatków, które mogłabym mozolnie ściągać, przedłużając tę scenę, aż znudzony każe mi iść do diabła. Lub, co lepsze, zaśnie.
Zaczynam więc od butów.
Tak. Totalnie antyseksowne.
Siadam na tyłku z wdziękiem porównywalnym do ciężarnej kobiety tuż przed rozwiązaniem i falując rytmicznie w przód i w tył – powoli rozsznurowuję swoje conversy.
– Na litość boską! Ty masz rozpalić faceta, a nie kołysać się jak dziecko z sierocińca!
Zaciskam zęby i staram się nie reagować na takie urąganie, kontynuując swój ułożony w głowie plan. Gdy zadzieram nogę lekko w górę i zdejmuję drugiego buta, słyszę:
– Zaraz, czy to kostka? Na Allaha, zaraz eksploduję! – parska szyderczo.
Kojarzycie widok startującej rakiety? To moja irytacja wznosząca się z coraz większą siłą w górę. A te kłęby dymu, towarzyszące jej startowi, wydobywają się teraz z moich rozszerzonych nozdrzy!
Spokój.
Umysłowa joga, odpowiednia asana i znów poskramiam wewnętrzny bunt.
Zwycięstwo.
Okej, show must go on.
Wstaję i zaczynam podrygiwać bez ładu i składu w takt muzyki. Mam w nosie to, że z pewnością nie różnię się w tym momencie niczym od człowieka rażonego prądem. Eteryczność i zmysłowość to elementy, o jakich może sobie pomarzyć. Patrząc wszędzie, tylko nie na niego, przerywanymi ruchami zaczynam rozsuwać zamek w bluzie.
Wtedy jego zniecierpliwienie osiąga apogeum.
– Ty tańczysz, czy masz napad epilepsji? Nuda! – buczy jak niezadowolona publika. – Czy ktoś na sali ma pomidora? Lub zgniłe jajo?
Zastygam na sekundę, a on doskonale wychwytuje tę chwilę zawahania.
– Co jest? – Patrzy mi prowokująco w oczy. Widzę, że bez problemu rozszyfrował mój „sprytny” plan. – Czy twoich klientów kręcą kłody? Udało ci się kiedyś takimi pląsami postawić któremuś maszt? Czy kiedykolwiek byłaś dla kogoś intrygująca?
Emocjonalny liść, który z donośnym plaskiem ląduje po tych słowach na moim policzku, sprawia, że na chwilę tracę kontrolę nad ciałem i umysłem. Drwiące spojrzenie i wredny uśmieszek tylko potęgują to cierpkie doznanie. Niczym echo w mojej głowie nagle rozbrzmiewają te same, wciąż powtarzające się przez ostatnie lata komentarze: „sztywniara”, „kłoda”, „najnudniejsza dziewczyna w Warszawie”.
Czuję, jak coś we mnie pęka.
Gniew, poczucie krzywdy i poniżenia uderzają we mnie niczym fala tsunami. Wywołują dzikie i niepohamowane pragnienie udowodnienia jemu, sobie i całemu światu, że potrafię być seksowna. W przypływie urazy i goryczy prostuję ramiona, unoszę buńczucznie podbródek i bezceremonialnie podchodzę do niego tak blisko, że musi zadrzeć głowę, aby spojrzeć mi w twarz. Nie powinnam była dać się tak łatwo sprowokować, ale tak się stało. I nie zamierzam się wycofywać.
Nie odpuszczając kontaktu wzrokowego, wręcz wyszarpuję mu szklankę z ręki i wychylam jej zawartość na raz. Gorzki, palący w gardło trunek powoduje, że mam ochotę wypluć go z powrotem do szkła, jednak powstrzymuję ten odruch. Brandy. Nie cierpię brandy.
– Obrzydlistwo – oznajmiam ze wstrętem, po czym nalewam sobie kolejną, tym razem większą porcję.
Nie myśląc za wiele, wypijam ją równie szybko, czekając, aż ogień rozleje się przyjemnym ciepłem w mojej piersi. Po chwili wahania uzupełniam szklankę po raz kolejny i osuszam ją do dna, stwierdzając, że przepalone gardło nie protestuje już tak mocno jak za pierwszym razem.
Pod wpływem impulsu i złośliwego wewnętrznego głosu, ignoruję wyciągniętą rękę tego bubka i zamiast oddać mu grzecznie szklaneczkę, wyrzucam ją bezczelnie za siebie. Głośny trzask rozbijanego szkła rozbrzmiewa mi w uszach niczym najpiękniejsza symfonia i to do jej rytmu będę teraz tańczyć.
– Ups, wyśliznęła mi się… – Wzruszam bezradnie ramionami i odwracam się na pięcie, łapiąc jeszcze zdumiony wyraz jego twarzy.
Uśmiecham się do siebie, zadowolona z wprawienia go w osłupienie, i maszeruję na swoje miejsce, kręcąc ponętnie tyłkiem. Przed oczami stają mi kadry z filmu „9 i pół tygodnia” i seksowny taniec Kim Basinger. Leniwe i zmysłowe dźwięki płynące z odbiornika, jak również rozluźniający wpływ alkoholu, dają mi poczucie, że zdołam go w jakimś stopniu odtworzyć. Stojąc do mężczyzny tyłem, bo wtedy mam większą pewność siebie, zaczynam improwizować i wykonywać po kolei wszystkie wystudiowane ruchy pobudzające męską wyobraźnię. Na rekwizyt wybieram stojące nieopodal krzesło. Ocieram się o nie tyłkiem, wiję się wokół, siadam okrakiem, wyginając się i odchylając w różnych pozach jak zawodowa gimnastyczka. Alkohol, coraz silniej szalejący w mojej krwi, sprawia, że przestaję się kontrolować tak bardzo i myśleć, jak żenująco muszę teraz wyglądać. Uczucie skrępowania powoli zmienia się w chęć dobrej zabawy i narasta we mnie wraz z procentami.
Moje biodra ożywają. Zaczynają poruszać się w hipnotyzującym, powolnym tempie, zataczając eliptyczne kręgi. Ręce suną wzdłuż tułowia, dotykając talii, brzucha i piersi. Zaznaczają każdy łuk, wysklepienie i wcięcie mojego ciała. Odchylam głowę do tyłu i wczepiam ręce we włosy, po czym zsuwam je na twarz i przeciągam zmysłowo po rozchylonych ustach. Muzyka wibruje mi w żyłach, wypełnia mój umysł, zabiera mnie do swojego świata. Alkohol odurza, odcina od rzeczywistości, wyzwala i pozbawia wstydu.
Ręce frywolnie podążają do źródła przyjemnego łaskotania, które zaczyna pojawiać się między moimi nogami, zatrzymują się na udach i przechodzą na wewnętrzną stronę. Przygryzam wargę i z uśmiechem przyjemności sunę nimi w górę, do epicentrum narastającego ciepła…
– Ożeż… – słyszę nagle jego niski i chropawy głos.
Zaciekawiona kieruję na niego półprzytomne spojrzenie i widzę w jego pociemniałych oczach pożądanie. Początkowe zaskoczenie szybko zmienia się w uczucie satysfakcji przemieszanej z przyjemnością. Mój wzrok samoistnie wędruje niżej i odkrywam, że jego spodnie zrobiły się nagle przyciasne w strategicznym punkcie. Całe moje ciało zalewa fala gorąca, pulsując gwałtownym podnieceniem. Widzę, jak oblizuje te zmysłowe usta i, co mnie bardzo zdumiewa, nagle wydaję się sobie niezwykle seksowna… Gdy on ślizga się wzrokiem po moim ciele w tak pieszczotliwy sposób, już nie czuję się jak żałosna grubaska odstawiająca taniec godowy napalonej gorylicy, tylko wręcz przeciwnie. Jak zmysłowa, gorąca laska potrafiąca rozpalić takiego faceta, i to bez pomocy seksownej bielizny, sprzyjającego oświetlenia czy wysokich szpilek. W sumie to nawet jeszcze nie zaczęłam się rozbierać…
W ustach mam suszę nieporównywalną z Saharą, jednak mimo tego jeszcze nigdy nie czułam tak rozpierającej mnie energii.
Z przerażeniem uzmysławiam sobie, jakie uczucia udało się temu mężczyźnie we mnie wzbudzić. A co najgorsze, nie wiem, czy mam wystarczająco dużo samozaparcia, siły i – co najważniejsze – chęci, by z tym walczyć, pomimo wyjątkowo niekorzystnych okoliczności, które do tego wszystkiego doprowadziły…
Warszawa, trzy tygodnie wcześniej.
Oliwia Holder!
Gdy moje nazwisko zostaje wywołane przez mikrofon, po kręgosłupie spływa mi dziwna mieszkanka podekscytowania, tremy i euforii.
Wstaję i na drżących nogach podchodzę do dziekana, który wręcza mi upragniony dyplom ukończenia studiów na kierunku pielęgniarstwo. Czuję ogromną dumę, ponieważ moje nazwisko znalazło się także wśród absolwentów wyróżniających się najwyższą średnią ocen. Mój ulubiony profesor mocno ściska moją rękę, po czym gratuluje mi i mówi ściszonym, pełnym uznania tonem:
– Oby jak najwięcej tak zdeterminowanych, zmobilizowanych i inteligentnych studentek jak pani! Moje gratulacje!
– Dziękuję – odpowiadam z uśmiechem i odwracam głowę w kierunku fotografa, który uwiecznia właśnie tę chwilę, robiąc zdjęcie do studenckiej gabloty.
– Zapraszam panią na krzesło obok. Zaraz będzie jeszcze grupowe zdjęcie najlepszych studentów oraz rozdanie drobnych nagród ufundowanych przez Naczelną Izbę Pielęgniarek i Położnych – informuje mnie jeszcze, po czym wskazuje ręką rząd krzesełek po prawej stronie mównicy.
Przyciskam do piersi długo wyczekiwany dokument i wędruję na swoje miejsce. Siadam, poprawiając togę, i spoglądam na tłum zgromadzonych tutaj ludzi. Przebiegam wzrokiem po nieznanych mi twarzach i szukam tej jednej, która zjawiła się tu specjalnie dla mnie. W końcu natrafiam na wpatrzone we mnie brązowe oczy mojego starszego brata, Łukasza. Uśmiecha się szeroko i unosi w górę obie ręce. Łączy je ze sobą i formuje z nich w powietrzu małe serduszko. Odpowiadam mu radosnym uśmiechem. Na tyle radosnym, by znów udało mi się go oszukać.
Perfekcyjnie udoskonaliłam tę sztukę na przestrzeni sześciu ostatnich lat.
Dziekan wywołuje kolejne nazwisko, a ja obserwuję, jak uradowana absolwentka z radością obejmuje swoich rodziców. Jej matka z trudem hamuje łzy wzruszenia, a ojciec z dumą ściska ją za ramiona i całuje troskliwie w czoło. Gdy świeżo upieczona pielęgniarka rusza, by odebrać swój dyplom, jej rodzice zaczynają swoją małą sesję fotograficzną. Ta scena wywołuje we mnie przeszywające ukłucie bólu i żalu, ponieważ ja nie mam i nigdy nie będę miała okazji pochwalić się swoim rodzicom moim osiągnięciem. Mrugam szybko powiekami, by odegnać niechciane łzy, i wkładam mnóstwo wysiłku w to, żeby nie wracać myślami do pewnego czerwcowego popołudnia, gdy moje życie się skończyło. A dokładniej – życie beztroskiej, wesołej i towarzyskiej dziewiętnastolatki. Choć w piersi ból drąży mi głęboką dziurę, na twarzy mam najszerszy uśmiech świata, ponieważ wiem, że mój brat cały czas intensywnie mi się przygląda.
Chcąc uwolnić się od nieprzyjemnych wspomnień, wpatruję się w dyplom, który z takim trudem zdobyłam. Gładzę kciukiem papier w miejscu, w którym znajduje się moje nazwisko i biorę głębszy oddech. Mój uśmiech staje się delikatniejszy, ale dla odmiany zupełnie szczery.
Wreszcie całkowicie uniezależnię się od mojego brata finansowo i uwolnię od tego paskudnego uczucia żerowania na nim. Choć nigdy tego nie przyznał, doskonale wiem, że powodem jego rezygnacji ze studiów informatycznych nie był konflikt z jednym z profesorów, a poczucie obowiązku, by zapewnić nam godziwe warunki do życia. Dlatego właśnie podjął dobrze płatną pracę w sklepie komputerowym. Zawsze będę mu za to wdzięczna i między innymi dlatego siedzę tutaj, wśród wąskiej grupy wyróżnionych absolwentów. Chciałam w jakiś sposób wynagrodzić mu to poświęcenie, pokazać, że było warto i nieco zmniejszyć swoje wyrzuty sumienia z powodu wykorzystania jego heroizmu.
Gdy uroczystość wreszcie dobiega końca i wyrzucamy radośnie birety w górę, Łukasz porywa mnie w objęcia i wykrzykuje:
– Chodź tu, mój mały kujonku, niech no cię przytulę! – Po czym wsadza sobie moją głowę pod pachę i mierzwi moje włosy, które prostowałam z mozołem przez jakąś godzinę.
– Jak zwykle! – warczę naburmuszona, uwalniając się z jego uścisku. – Nie potrafisz zwyczajnie być miły! Widziałeś, ile czasu prostowałam te cholerne loki! – oburzam się i desperacko próbuję je jakoś przygładzić.
– I zupełnie niepotrzebnie, Liwi – odpiera bez cienia skruchy. – Z tymi orzechowymi oczami i falowanymi włosami wyglądasz zupełnie jak… – ucina w połowie zdania, gdy zdaje sobie sprawę z tego, co chciał powiedzieć.
Mama. Właśnie to chciał powiedzieć.
Znów zadziałał wystudiowany mechanizm oszukiwania brata i automatycznie rozciągnął moje usta w uśmiech małej, słodkiej, niemądrej młodszej siostrzyczki. Znów zaniżając swój iloraz inteligencji, udaję, że nie załapuję tego bolesnego dla mnie porównania.
– Niech zgadnę, twoja dziewczyna – odpieram jakby nigdy nic, wybawiając go z opresji i konieczności gorączkowego tłumaczenia się.
– Tak, dokładnie! Wyglądasz jak moja Sophie! No, kropka w kropkę! – przytakuje mi z wyraźną ulgą, że mu się upiekło.
– Hej, Oliwia! – Nagle słyszę kobiecy głos za swoimi plecami, więc odwracam się i widzę Laurę, jedną z moich koleżanek. – Idziemy dziś na domówkę do Adama. Chcemy oblać zakończenie roku, może się przyłączysz?
Szczerze dziwi mnie fakt, że ludzie jeszcze zapraszają mnie na jakiekolwiek spotkania towarzyskie… Podczas tych pięciu lat studiów dałam się namówić na imprezę dosłownie trzy razy. I z każdej z nich wyszłam po około dwóch kwadransach…
To nie było tak, że po śmierci rodziców nagle odcięłam się od świata, rówieśników i wszelkich rozrywek. To wydarzyło się naturalnie. Gdy zginęli w wypadku samochodowym, na mnie i Łukasza spadło tyle obowiązków, że zwyczajnie nie było czasu na wypady z przyjaciółmi nad jezioro czy wspólny shopping z dziewczynami. Nasz tata był prawnikiem i jego nieoczekiwana śmierć spowodowała wiele komplikacji w jego kancelarii. Otwarte sprawy sądowe, których nie mógł doprowadzić do końca, musieliśmy powierzyć innym adwokatom, a niektórym dodatkowo dopłacić. Nie wszyscy wykazali się współczuciem i niezbyt obchodził ich los dwójki sierot, które starały się jakoś ogarnąć sprawy, o których nie miały zielonego pojęcia.
Moi rówieśnicy, co prawda, na początku starali się być wyrozumiali i pomocni, ale niestety – szybko im minęło. Moja walka o przetrwanie dość gładko zeszła na drugi plan, gdy jedna z naszych licealnych koleżanek zaszła w ciążę z żonatym mężczyzną. Nie miałam im tego za złe, a może nawet wprost przeciwnie. Ich absencja w moim życiu była mi na rękę. Przy problemach, z którymi ja musiałam mierzyć się na co dzień, nastoletnie dramy moich koleżanek wydawały mi się trywialne i męczące.
Spoglądam ponad ramieniem Laury i dostrzegam Adama, rzucającego mi raz po raz ukradkowe spojrzenia.
– Wiesz co, to chyba nie jest najlepszy pomysł… – odpieram przepraszająco – ale wam życzę udanej zabawy!
– Jesteś pewna? To Adam zaproponował, bym cię zaprosiła…
– Tak? – pytam, choć wcale nie jestem zdziwiona. Ostatnio dość intensywnie daje mi do zrozumienia, że moja osoba jest w samym centrum jego zainteresowań. Znowu. – No cóż, przekaż mu, że ciotka klotka ma dziś w planach dzierganie skarpet na drutach, darcie pierza z kołem gospodyń wiejskich i nie może przegapić popołudniowego odcinka „Mody na Sukces” – wypalam impulsywnie, kierowana poczuciem żalu.
Laura wytrzeszcza oczy i sznuruje usta. Widać, że zaskoczył ją mój komentarz. Nie dziwię się, ponieważ ani ona, ani nikt inny nie ma pojęcia o okolicznościach naszego rozstania. Nie wie o tym, że podczas ostatniej kłótni, po ośmiu miesiącach związku usłyszałam od swojego chłopaka, że ma już dość spotykania się z ciotką klotką i nie ma zamiaru dać się pogrzebać żywcem u mego boku…
Tak. To nie było miłe. Ale jeśli mam być tak zupełnie szczera, nawet w pewien sposób podziwiam, że miał odwagę wypowiedzieć na głos to, o czym inni szeptali po kątach za moimi plecami, sądząc, że nie słyszę. I tak według mnie długo wytrzymał.
Adam był moim przeciwieństwem. Był towarzyski i rozrywkowy. Uwielbiał czerpać z życia pełnymi garściami, podczas gdy ja skrupulatnie unikałam wszelkich imprez, prywatek, domówek, popijawek, wypadów na narty, na czyjeś urodziny, sylwestra, łyżwy, pikniki, jezioro. I tak serio, ta lista nie dotarła nawet jeszcze do półmetka… Czy więc mu się dziwiłam? Otóż nie. Czy miałam żal? No cóż… Tu sprawa wygląda już nieco inaczej, ponieważ ja nigdy nie udawałam, że jestem typem dziewczyny, z którą można kraść przysłowiowe konie… Może to dlatego, że byłam skupiona na utrzymaniu wysokiej średniej, a może dlatego, że uważałam, iż nie zasługuję na dobrą zabawę, gdy moi rodzice leżeli dwa metry pod ziemią!
On natomiast do samego końca zapewniał mnie, że nie ma z tym problemu i naprawdę lubi siedzieć ze mną pod ciepłym kocem i powtarzać materiał z farmakologii, porównywać i analizować dane biochemiczne pacjentów dotkniętych rzadką chorobą autoagresywną oraz oglądać filmy dokumentalne z sekcji zwłok lub porodówek…
Fakt, często tracił przy tym apetyt i czasem robił się dziwnie zielony, ale zarzekał się, że to wynik przeforsowania po morderczym treningu, ponieważ ćwiczył z bardzo wymagającym trenerem personalnym.
– Aha – odpiera zmieszana dziewczyna, wyrywając mnie ze wspomnień. – Nie powiem, by twoja odmowa była czymś zaskakującym – dorzuca uszczypliwie. – No, ale cóż, może innym razem.
– Oczywiście, innym razem – odpowiadam, siląc się na entuzjazm i w miarę przekonywujący uśmiech.
Obserwuję, jak podchodzi do grupki znajomych i wdaje się w dyskusję, dając Adamowi w międzyczasie przeczący znak głową. Odwracam się w kierunku brata, ujmuję go pod ramię i wychodzimy z uczelni. Udajemy się do mojego mieszkania, gdzie od razu padam na sofę wycieńczona trudami ostatnich miesięcy. Czuję, że każdy mięsień mojego ciała jest napięty jak postronek.
– Nareszcie upragniony odpoczynek w moim mieszkaniu! – wzdycham z ulgą i zadowoleniem. – Moja propozycja brzmi: tydzień z Marvelem i DC, a może nawet któryś z filmów Quentina Tarantino… – Uśmiecham się chytrze pod nosem pewna tego, że moja propozycja zwali z nóg tego największego w świecie fana krwawego kina amerykańskiego reżysera.
– Kusisz dziewczyno, ale muszę odmówić. Mam już plany na najbliższe dni – odpiera niby smutny, a jednak zadowolony. – Ty zresztą też…
Podrywam głowę z oparcia kanapy i marszczę brwi.
– Co takiego?
– Mam dla ciebie niespodziankę! – Przechodzi w końcu do rzeczy, coraz wyraźniej uradowany.
Przewracam oczami wcale a wcale nie ciekawa, co kryje się pod tą „niespodzianką”.
– Niech zgadnę, znów będziemy uprawiać jakieś ekstremalne sporty, udając, że to JA bawię się w najlepsze? – pytam, zaplatając ramiona na piersi.
– Jak możesz! Wymień jedną taką sytuację!
– Spływ kajakowy, skok na bungee, paintball, park linowy… – wyliczam jednym tchem.
– Mówiłem jedną, tak? – burczy naburmuszony jak pięcioletnie dziecko.
Śmieję się, ale po chwili wyjaśniam:
– Łukasz, naprawdę doceniam wszystkie twoje kreatywne i niecodzienne pomysły, ale wiesz przecież doskonale, że nie kręcą mnie tego rodzaju rozrywki.
– A istnieje jakikolwiek rodzaj rozrywki, który cię kręci? – pyta retorycznie. – Straszna z ciebie nudziara, siostrzyczko – podsumowuje zrezygnowany, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak uderzają mnie te słowa. Przecież nie może wiedzieć, ile razy w życiu już to słyszałam. I to nie wyłącznie z ust swojego eksa.
Aby nie dać po sobie niczego poznać, pokazuję mu środkowy palec, na co on jedynie wybucha gardłowym śmiechem i rzuca we mnie jednym z jaśków. Oczywiście nie pozostaję mu dłużna i po chwili wywiązuje się między nami regularna bójka.
– A więc chcesz poznać tę niespodziankę czy nie? – pyta, gdy kończy nam się już zapas poduszek.
– Dobra. – Biorę głęboki wdech. – Zrzucaj tę bombę.
– Załatwiłem ci mieszkanie w Edynburgu na dobry początek!
– Co takiego?
– Sophie przygarnie cię do siebie, dopóki nie znajdziesz tam mieszkania! – Wyrzuca radośnie ręce w górę.
Patrzę na niego zszokowana, nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć.
– Spokojnie, bo mnie udusisz! – ironizuje, widząc kompletny brak entuzjazmu z mojej strony. Chyba nie takiej reakcji się spodziewał.
– Jak to… mam zamieszkać z Sophie? Przecież w zasadzie to ja jej prawie w ogóle nie znam – odpieram nieco skołowana.
Nie chcę go też urazić, bo prawda jest taka, że pomimo iż obie pochodzimy z Wenus, to zdecydowanie z dwóch przeciwległych biegunów.
– Ale to chyba dobra wiadomość… Będziesz miała więcej czasu na ogarnięcie się w nowym świecie. Sophie ci pomoże! Zaznajomi z miastem, może wskaże fajne dzielnice, w których mogłabyś poszukać mieszkania, pokaże linie metra, knajpy, których należy unikać, może troszkę rozerwie… – wylicza jak nakręcony.
Przygryzam dolną wargę, analizując to wszystko w głowie.
– Jutro wylatujemy.
– Co takiego? – Zszokowana wytrzeszczam oczy. – Jutro? My? Łukasz, coś ty znowu wymyślił?! – Wstaję i ujmuję się gniewnie pod boki.
– Mam parę dni wolnego i chciałem lecieć do swojej dziewczyny. Zarezerwowałem też bilet dla ciebie. Polecimy razem!
– Ale ja nie załatwiłam jeszcze wszystkiego! – Podnoszę głos, owładnięta nagłym strachem.
– Oliwio, moja kochana, zaradna, zapobiegliwa siostrzyczko… – Patrzy na mnie z dobrodusznym politowaniem. – Załatwiłaś wszystko już co najmniej dwa miesiące temu. Ja tylko pomagam ci zrobić ten pierwszy krok – przypomina cierpliwie. – Na twoje mieszkanie czeka już lokatorka, więc nie widzę powodów, by zwlekać.
Wszystko się zgadza i racjonalna część mojego mózgu to wie, ale chyba nie czuję się jeszcze gotowa, by opuścić Warszawę. Mój wyraz twarzy najwyraźniej dokładnie odwzorowuje tok myślenia, bo słyszę:
– Przecież o to walczyłaś przez ostatnie dwa lata. EdinMed Clinic to twój cel, odkąd tylko wróciłaś stamtąd z wymiany studenckiej. Od dwóch lat o niczym innym nie słyszę.
Tak, to prawda. Odbyłam tam praktyki na trzecim roku studiów i byłam zachwycona tym miejscem. Wspaniała atmosfera, wysokie standardy leczenia, najlepszy sprzęt, kompetentny i wyspecjalizowany personel oraz wysokie zarobki. I oni chcieli zatrudnić akurat mnie! Byłam dumna i przeszczęśliwa, gdy zadzwonili z tą propozycją. Dali mi tylko jeden warunek: moja średnia musi być wysoka.
– Łukasz, nie chcę narzucać się twojej dziewczynie. Skąd w ogóle taki pomysł?
– Tak właściwie to wyszedł od niej…
– Jak to?
– Heh… No cóż… możliwe, że marudziłem jej trochę, jak to moja mała Oliwia zdziczała przez ostatni rok i udało mi się chyba wzbudzić w biedaczce współczucie, bo wczoraj sama do mnie zadzwoniła z tą propozycją! – Szczerzy zęby w uśmiechu wyraźnie zadowolony ze swojej przebiegłości.
– Ale przecież pracę zaczynam dopiero od połowy lipca! Co ja tam będę robiła przez ten czas?!
– Liwi, to jest raptem pół miesiąca. Nie martw się, Sophie się tobą zajmie.
– Tego się właśnie obawiam – mamroczę pod nosem z grymasem niezadowolenia.
– Och, zamknij się wreszcie! Poluzuj kucyki i zabaw się trochę! Zacznij żyć, a nie tylko egzystować na ściągniętych szelkach. Idź na żywioł! Nie miałaś wakacji od paru lat, może potraktuj ten czas jak urlop.
Wzdycham ostentacyjnie.
Najbardziej boję się spuszczenia mi na głowę Sophie, przy której jazda bez trzymanki jest gwarantowana. To dlatego mój brat oszalał na jej punkcie, kiedy poznali się niecały rok temu. Oboje są szaleni, żywiołowi i uwielbiają adrenalinę. Mam wrażenie, że dzielące ich kilometry działają jak afrodyzjak, a podobne, ogniste temperamenty sprawiają, że gdy się spotykają, lecą prawdziwe iskry.
Cóż, może to i nie taki zły pomysł… Chyba faktycznie przyda mi się odrobina czasu na zabawę, nabranie dystansu, odreagowanie i naładowanie akumulatorów przed podjęciem pracy. Gdzieś w moim wnętrzu zaczyna rodzić się ekscytacja na myśl o zmianie trybu mojego, dotąd dość monotonnego i nudnego, życia codziennego. Może faktycznie warto byłoby jakoś uczcić fakt, że osiągnęłam założony sobie cel. Na ustach powoli pojawia mi się nieśmiały i zachowawczy uśmiech, gdy oznajmiam:
– Dobra, przyjemniaczku! Porwij mnie jak cygan!
– I to rozumiem! – Przyjmuje z wielkim optymizmem moją decyzję, po czym informuje: – Wylot jutro, punkt siedemnasta.
Koniec wersji demonstracyjnej.