Noce zarazy - Orhan Pamuk - ebook + książka

Noce zarazy ebook

Orhan Pamuk

5,0
54,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Mała wyspa i wielka polityka. Pandemia i propaganda. Miłość i śmierć.

Wiosną 1901 roku oczy całego świata zwracają się na Minger. Spokojna wyspa nazywana „perłą Lewantu”, stała się najniebezpieczniejszym miejscem w Imperium Osmańskim. Zaatakował je niewidzialny, ale śmiertelnie groźny wróg.

Dżuma.

Liczba ofiar szybko rośnie. Ale zaraza nie jest jedynym zabójcą. Zamordowany zostaje główny inspektor sanitarny, Bonkowski Pasza, a wkrótce potem dochodzi do otrucia jego asystenta. Czy te zbrodnie mają coś wspólnego z epidemią?

Śledztwo utyka w martwym punkcie, fiaskiem kończą się też próby zaprowadzenia kwarantanny i izolacji. Podzieleni i sfrustrowani mieszkańcy – Grecy i Turcy, muzułmanie i chrześcijanie – w sobie nawzajem upatrują winnych, a prasa eskaluje napięcie. Bunt wisi w powietrzu.

Na tle walki o biologiczne przetrwanie i walki o władzę rozgrywa się też płomienny romans, który nie pozostanie bez wpływu na bieg politycznych wydarzeń. Po latach nikt już nie odróżni, co było prawdą, a co mitem.

Z przymrużeniem oka i wielkim narracyjnym kunsztem Orhan Pamuk wciąga nas w świat wielkiej literatury i całkiem współczesnych konfliktów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 988

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Veba Ge­ce­leri
Opieka re­dak­cyjna: EWA SMOL
Re­dak­cja: ANNA MI­LEW­SKA
Ko­rekta: ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ, JU­STYNA TECH­MAŃ­SKA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: RA­FAŁ KU­CHAR­CZUK
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © 2022, Or­han Pa­muk. All ri­ghts re­se­rved © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07848-8
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Kiedy się ono [nie­bez­pie­czeń­stwo] zbliża, za­wsze dwa głosy jed­na­kowo mocne od­zy­wają się w du­szy czło­wieka: je­den po­wiada bar­dzo roz­sąd­nie, by czło­wiek za­sta­no­wił się nad samą istotą nie­bez­pie­czeń­stwa i nad środ­kami unik­nię­cia go; drugi po­wiada jesz­cze roz­sąd­niej, że my­śle­nie o nie­bez­pie­czeń­stwie jest bar­dzo przy­kre i mę­czące, zwłasz­cza że nie jest w mocy czło­wieka wszystko prze­wi­dzieć i wy­mknąć się z ogól­nego biegu wy­da­rzeń, to­też le­piej od­wró­cić myśl od rze­czy przy­krych, póki one nie na­stą­piły, i my­śleć o rze­czach przy­jem­nych.

Lew Toł­stoj,Wojna i po­kój,przeł. An­drzej Sta­war

Ża­den pi­sarz póź­niej­szy nie za­dał so­bie pracy przej­rze­nia i po­rów­na­nia mię­dzy sobą tych źró­deł dzie­jo­wych, upo­rząd­ko­wa­nia po­da­wa­nych przez nie fak­tów, sło­wem utwo­rze­nia na ich pod­sta­wie dzie­jów tego mo­ro­wego po­wie­trza.

Ales­san­dro Man­zoni,Na­rze­czeni,przeł. Ma­ria Ob­rą­pal­ska

.

Pra­gnę po­dzię­ko­wać mo­jemu przy­ja­cie­lowi, hi­sto­ry­kowi Edhe­mowi El­de­mowi, z któ­rego rad i po­pra­wek ko­rzy­sta­łam, gdy koń­czy­łam książkę.

PRZED­MOWA

Ni­niej­sza książka to za­równo po­wieść hi­sto­ryczna, jak i hi­sto­ria na­pi­sana w for­mie po­wie­ści. Do tej nar­ra­cji o sze­ściu naj­gwał­tow­niej­szych i naj­bar­dziej wstrzą­sa­ją­cych mie­sią­cach z ży­cia wy­spy Min­ger, perły Le­wantu, włą­czy­łam też ele­menty dzie­jów kraju, który tak bar­dzo ko­cham.

W trak­cie ba­dań do­ty­czą­cych wy­da­rzeń, które ro­ze­grały się na wy­spie pod­czas epi­de­mii dżumy w 1901 roku, po­czu­łam, że hi­sto­rio­gra­fia nie wy­star­czy, aby zro­zu­mieć su­biek­tywne de­cy­zje po­dej­mo­wane przez bo­ha­te­rów owego krót­kiego, lecz dra­ma­tycz­nego okresu, i że ła­twiej bę­dzie je po­jąć, je­śli przed­sta­wię je za po­mocą sztuki po­wie­ścio­wej; dla­tego sta­ra­łam się po­łą­czyć tu jedno z dru­gim.

Pro­szę jed­nak mo­ich czy­tel­ni­ków, by nie my­śleli, że punk­tem wyj­ścia były dla mnie te skom­pli­ko­wane pro­blemy li­te­rac­kie. Wszystko za­częło się od tego, że uzy­ska­łam do­stęp do pew­nej ko­re­spon­den­cji, któ­rej bo­gac­two sta­ra­łam się w pełni prze­ka­zać w tej książce. Po­pro­szono mnie mia­no­wi­cie o opa­trze­nie przy­pi­sami i przy­go­to­wa­nie do druku stu trzy­na­stu li­stów, które suł­tanka Pa­kize, trze­cia córka trzy­dzie­stego trze­ciego suł­tana osmań­skiego Mu­rada V, pi­sała do swo­jej star­szej sio­stry suł­tanki Ha­ti­dże w la­tach 1901–1913. Ni­niej­sza książka za­częła swoje ży­cie jako wstęp od re­dak­cji przy­go­to­wany do wy­da­nia tych li­stów, który dzięki dal­szym ba­da­niom co­raz bar­dziej się wy­dłu­żał.

Mu­szę wy­znać, że ocza­ro­wały mnie przede wszyst­kim styl i in­te­li­gen­cja uj­mu­ją­cej, nie­zwy­kle wraż­li­wej suł­tanki Pa­kize. Ce­cho­wały ją głód opo­wia­da­nia, pie­tyzm w przed­sta­wia­niu szcze­gó­łów i umie­jęt­ność opisu, które cha­rak­te­ry­zują bar­dzo nie­licz­nych hi­sto­ry­ków i po­wie­ścio­pi­sa­rzy. Wiele lat spę­dzi­łam w an­giel­skich i fran­cu­skich ar­chi­wach na czy­ta­niu de­pesz dy­plo­ma­tycz­nych z miast por­to­wych im­pe­rium osmań­skiego, a na­stęp­nie na­pi­sa­łam na ich pod­sta­wie dok­to­rat i opu­bli­ko­wa­łam kilka mo­no­gra­fii. Ża­den dy­plo­mata nie opo­wia­dał o tych wy­da­rze­niach, o cho­le­rze i dżu­mie, z taką głę­bią i tak pięk­nie jak ona i w żad­nej de­pe­szy nie da się tak jak w jej li­stach od­czuć at­mos­fery osmań­skich por­tów, zo­ba­czyć barw ulic i ba­zaru ani usły­szeć krzyku mew czy stu­kotu kół wo­zów kon­nych. Po­mysł prze­kształ­ce­nia wstępu od re­dak­cji w po­wieść mógł więc do mnie przyjść od suł­tanki Pa­kize, która w swej nar­ra­cji, tak peł­nej ży­cia, pod­cho­dziła do lu­dzi, rze­czy i fak­tów z głę­boką wraż­li­wo­ścią.

Czy­ta­jąc jej li­sty, za­da­wa­łam so­bie na­stę­pu­jące py­ta­nie: czy suł­tanka Pa­kize po­tra­fiła o tyle barw­niej i bar­dziej szcze­gó­łowo niż hi­sto­rycy i kon­sule opo­wia­dać o tych sa­mych wy­da­rze­niach, dla­tego że była ko­bietą? Nie za­po­mi­najmy, że au­torka tych li­stów pod­czas epi­de­mii dżumy pra­wie nie opusz­czała po­ko­jów go­ścin­nych w re­zy­den­cji gu­ber­na­tora, a o tym, co działo się w mie­ście, do­wia­dy­wała się wy­łącz­nie z re­la­cji męża, który był le­ka­rzem! Mimo to w swo­jej ko­re­spon­den­cji udało jej się nie tylko opi­sać mę­ski świat po­li­ty­ków, urzęd­ni­ków i le­ka­rzy, lecz także utoż­sa­mić się z tymi męż­czy­znami. Ja rów­nież sta­ra­łam się – na tyle, na ile umia­łam – oży­wić ów świat w swo­jej po­wie­ści-hi­sto­rii. Rzecz ja­sna trudno być tak przy­stępną, bły­sko­tliwą i spra­gnioną ży­cia jak suł­tanka Pa­kize.

Oczy­wi­ście te wspa­niałe li­sty, które zajmą przy­naj­mniej sześć­set stron, gdy zo­staną opu­bli­ko­wane, eks­cy­to­wały mnie tak bar­dzo, dla­tego że sama je­stem córą Min­geru. W dzie­ciń­stwie sty­ka­łam się z suł­tanką Pa­kize w szkol­nych pod­ręcz­ni­kach, w fe­lie­to­nach pra­so­wych, a naj­czę­ściej w na­ro­do­wych ty­go­dni­kach dla dzieci (w „Lek­cjach o Wy­spie” i „Uczymy się Hi­sto­rii”), na któ­rych ła­mach uka­zy­wały się ko­miksy i opo­wie­ści o bo­ha­te­rach hi­sto­rycz­nych. Za­wsze czu­łam z suł­tanką szcze­gólną więź. Po­dob­nie jak inni wi­dzą w Min­ge­rze ba­śniowe miej­sce wy­jęte wprost z le­gend, ja po­strze­gam Pa­kize jako bo­ha­terkę ba­śni. To, że na­gle dzięki li­stom, które tra­fiły w moje ręce, mo­głam po­znać co­dzienne roz­terki suł­tanki, jej praw­dziwe uczu­cia, a co naj­waż­niej­sze – jej silną oso­bo­wość i szcze­rość, było dla mnie fa­scy­nu­ją­cym do­świad­cze­niem. Cier­pliwi czy­tel­nicy prze­ko­nają się pod ko­niec książki, że po­zna­łam ją rów­nież oso­bi­ście.

Ba­da­nia w stam­bul­skich, min­ger­skich, an­giel­skich i fran­cu­skich ar­chi­wach oraz stu­dia nad do­ku­men­tami i wspo­mnie­niami z epoki upew­niły mnie, że świat przed­sta­wiony w li­stach jest praw­dziwy. Lecz gdy pi­sa­łam po­wieść, utoż­sa­mia­łam się z suł­tanką Pa­kize i nie mo­głam się po­zbyć uczu­cia, że opo­wia­dam swoją wła­sną hi­sto­rię.

Sztuka po­wie­ściowa opiera się na umie­jęt­no­ści snu­cia oso­bi­stych hi­sto­rii, tak jakby przy­tra­fiły się komu in­nemu, i spi­sy­wa­nia hi­sto­rii in­nych lu­dzi, tak jakby były na­szymi wła­snymi. Dla­tego głę­boko wie­rzę, że gdy czu­łam się jak córka pa­dy­sza­cha, jak suł­tanka, po­stę­po­wa­łam tak, jak po­winna po­stę­po­wać po­wie­ścio­pi­sarka. Naj­więk­szą trud­no­ścią było dla mnie na­to­miast wni­ka­nie w umy­sły męż­czyzn dzier­żą­cych wła­dzę, pa­szów i le­ka­rzy, któ­rzy za­rzą­dzali kwa­ran­tanną i wal­czyli z epi­de­mią dżumy.

Aby po­wieść w du­chu i for­mie przy­po­mi­nała nie tyle in­dy­wi­du­alną bio­gra­fię, ile hi­sto­rię obej­mu­jącą ży­cie wszyst­kich lu­dzi, naj­le­piej pro­wa­dzić nar­ra­cję z wielu per­spek­tyw. Co prawda, zga­dzam się z naj­bar­dziej ko­bie­cym z pi­sa­rzy męż­czyzn, wiel­kim Hen­rym Ja­me­sem, który twier­dził, że po­wieść może być prze­ko­nu­jąca je­dy­nie wtedy, gdy wszel­kie szcze­góły i wy­da­rze­nia przed­sta­wiane są w niej z punktu wi­dze­nia jed­nej po­staci, jed­nakże moja po­wieść miała być rów­no­cze­śnie książką hi­sto­ryczną, dla­tego wie­lo­krot­nie dy­stan­so­wa­łam się od za­sady „jed­nost­ko­wego punktu wi­dze­nia”, a na­wet ją ła­ma­łam. Prze­ry­wa­łam naj­bar­dziej po­ru­sza­jące sceny, by przed­sta­wić czy­tel­ni­kowi in­for­ma­cje i dane licz­bowe czy przy­bli­żyć hi­sto­rię in­sty­tu­cji. Re­la­cjo­nu­jąc naj­skryt­sze emo­cje jed­nej po­staci, prze­cho­dzi­łam szybko i bez­ce­re­mo­nial­nie do my­śli dru­giej, o któ­rej ta pierw­sza nie mo­gła mieć po­ję­cia. Albo też, choć je­stem cał­ko­wi­cie pewna, że suł­tan Ab­düla­ziz zo­stał po de­tro­ni­za­cji za­mor­do­wany, na­pi­sa­łam, że we­dług nie­któ­rych po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Tak więc sta­ra­łam się zo­ba­czyć to ko­lo­rowe uni­wer­sum, które w swo­ich li­stach opi­sała suł­tanka Pa­kize, rów­nież z per­spek­tywy in­nych jego uczest­ni­ków, tak by moja książka była nieco bliż­sza opra­co­wa­nia hi­sto­rio­gra­ficz­nego.

Lu­dzie od lat py­tają mnie, jak tra­fi­łam na te li­sty, jak po­waż­nie trak­tuję za­warty w nich wą­tek kry­mi­nalny i dla­czego nie opu­bli­ko­wa­łam ich wcze­śniej, lecz tu­taj od­po­wiem tylko na dru­gie z tych py­tań. Po­mysł na­pi­sa­nia po­wie­ści po­pie­rali moi przy­ja­ciele na­ukowcy, któ­rym opo­wia­da­łam o zbrod­niach przed­sta­wio­nych w li­stach i o gu­ście li­te­rac­kim suł­tana Ab­dül­ha­mida. Do­dat­kową za­chętę sta­no­wiło to, że tak pre­sti­żowe wy­daw­nic­two jak Cam­bridge Uni­ver­sity Press za­in­te­re­so­wało się wąt­kiem kry­mi­nal­nym i hi­sto­rią ma­lut­kiej wy­spy Min­ger. Rzecz ja­sna ta­jem­nice tego cu­dow­nego świata, który opi­suję od wielu lat z wciąż nie­słab­ną­cym en­tu­zja­zmem, da­leko wy­kra­czają poza py­ta­nie, kto za­bił. Toż­sa­mość mor­dercy może być naj­wy­żej jed­nym zna­kiem, lecz za­mi­ło­wa­nie do kry­mi­na­łów prze­kształci tę książkę – po­czy­na­jąc od słów naj­więk­szego po­wie­ścio­pi­sa­rza hi­sto­rycz­nego Toł­stoja i od ni­niej­szego wstępu – w istne mo­rze zna­ków.

By­wam kry­ty­ko­wana za to, że po­le­mi­zuję z po­pu­lar­nymi hi­sto­ry­kami (choć ni­gdy nie po­daję ich na­zwisk). Być może jest w tym tro­chę ra­cji. Ro­bię to jed­nak dla­tego, że trak­tuję po­waż­nie po­pu­larne książki hi­sto­ryczne.

Przed­mowa do każ­dej pu­bli­ka­cji po­świę­co­nej hi­sto­rii Orientu i Le­wantu czy też Wschodu i wschod­niej czę­ści ba­senu Mo­rza Śród­ziem­nego za­wiera ustęp o pro­ble­mach trans­li­te­ra­cji i ob­ja­śnia, ja­kimi li­te­rami al­fa­betu ła­ciń­skiego za­stą­piono stare miej­scowe pi­smo. Cie­szę się, że nie na­pi­sa­łam ko­lej­nej ta­kiej nud­nej książki. Zresztą al­fa­betu i ję­zyka min­ger­skiego nie spo­sób ni­czym za­stą­pić! Miej­scowe na­zwy za­pi­sy­wa­łam cza­sami tak, jak na­leży, a cza­sami tak, jak się je wy­ma­wia. To przy­pa­dek, że w Gru­zji znaj­duje się mia­sto, któ­rego na­zwę pi­sze się po­dob­nie. Jed­nak w pełni za­mie­rzone jest to, że wiele in­nych rze­czy w mo­jej książce czy­tel­nicy mogą roz­po­zna­wać jako zna­jome, ni­czym od­le­głe, wy­bla­kłe wspo­mnie­nia.

Mîna Min­gerli,

Stam­buł 2017

1

Pa­ro­wiec, który w 1901 roku wy­ru­szyłby z Kon­stan­ty­no­pola, uwal­nia­jąc z ko­mina ciemny wę­glowy dym, i pły­nąłby przez cztery dni na po­łu­dnie, a na­stęp­nie, mi­nąw­szy Ro­dos, po­dą­żałby jesz­cze pół dnia w stronę Alek­san­drii po nie­bez­piecz­nych wzbu­rzo­nych wo­dach, do­tarłby w końcu do miej­sca, z któ­rego pa­sa­że­ro­wie mo­gliby zo­ba­czyć smu­kłe baszty Zamku Ar­ka­skiego na wy­spie Min­ger. Jako że wy­spa znaj­do­wała się na tra­sie rejsu z Kon­stan­ty­no­pola do Alek­san­drii, pa­sa­że­ro­wie wielu stat­ków po­dzi­wiali z od­da­le­nia ta­jem­ni­czy cień i syl­wetkę twier­dzy. Gdy tylko ten wspa­niały wi­dok za­ma­ja­czył na ho­ry­zon­cie, nie­któ­rzy ka­pi­ta­no­wie o wraż­li­wej du­szy za­pra­szali po­dróż­nych na po­kład, by ci mo­gli na­cie­szyć oczy pa­no­ramą Min­geru, a ar­ty­ści uda­jący się na wschód w unie­sie­niu ma­lo­wali ów ro­man­tyczny pej­zaż, do­da­jąc do niego ciemne bu­rzowe chmury.

Nie­wiele z tych rej­sów miało jed­nak przy­sta­nek na Min­ge­rze, gdyż w owych cza­sach były tylko trzy statki re­gu­lar­nie, co ty­dzień, pły­wa­jące na wy­spę: „Sa­gha­lien”, któ­rego pi­skliwy gwiz­dek roz­po­zna­wał każdy miesz­ka­niec Ar­kazu, „Equ­ateur” ze swoim ni­sko brzmią­cym bucz­kiem – oba na­le­żące do przed­się­bior­stwa Mes­sa­ge­ries Ma­ri­ti­mes – oraz de­li­katny „Zeus” z kre­teń­skiej kom­pa­nii Pan­ta­leon, któ­rego gwiz­dek od­zy­wał się z rzadka i za­wsze brzmiał bar­dzo krótko. To, że na dwie go­dziny przed pół­nocą w dniu, w któ­rym za­czyna się na­sza opo­wieść – dwu­dzie­stego dru­giego kwiet­nia 1901 roku – w stronę Min­geru pły­nął nie­za­po­wie­dziany sta­tek, było więc zna­kiem, że dzieje się coś nad­zwy­czaj­nego.

Owym pa­row­cem, który zbli­żał się do wy­spy ci­cho ni­czym okręt szpie­gow­ski ze swoim cien­kim bia­łym ko­mi­nem i ostrym dzio­bem, była pły­wa­jąca pod osmań­ską ban­derą „Azi­zije”. Sta­tek na roz­kaz suł­tana Ab­dül­ha­mida II wiózł dys­tyn­go­waną osmań­ską de­le­ga­cję ze spe­cjalną mi­sją do Chin. Władca w ostat­niej chwili zde­cy­do­wał, że do de­le­ga­cji, skła­da­ją­cej się z sie­dem­na­stu człon­ków w fe­zach, tur­ba­nach i ka­pe­lu­szach – du­chow­nych, ofi­ce­rów, tłu­ma­czy i urzęd­ni­ków – do­łą­czy także suł­tanka Pa­kize, jego bra­ta­nica, którą nie­dawno wy­dał za mąż, wraz z mał­żon­kiem, dok­to­rem Nu­rim Pa­szą. Szczę­śliwi, pod­eks­cy­to­wani i nieco za­gu­bieni no­wo­żeńcy nie bar­dzo ro­zu­mieli, dla­czego wy­słano ich z mi­sją do Chin, i czę­sto dys­ku­to­wali mię­dzy sobą na ten te­mat.

Pa­kize, która tak jak jej star­sze sio­stry nie prze­pa­dała za stry­jem, była pewna, że Ab­dül­ha­mid włą­czył ją i jej męża do de­le­ga­cji tylko po to, by w ja­kiś spo­sób im za­szko­dzić, choć nie wie­działa jesz­cze do­kład­nie dla­czego. Nie­które plotki krą­żące wów­czas na osmań­skim dwo­rze su­ge­ro­wały, że suł­tan chciał wy­da­lić no­wo­żeń­ców z Kon­stan­ty­no­pola i po­zo­sta­wić ich na śmierć od żół­tej fe­bry gdzieś w Azji lub od cho­lery na arab­skich pu­sty­niach; osoby wy­gła­sza­jące ta­kie opi­nie były jed­nak mi­ty­go­wane przez inne, które przy­po­mi­nały, że in­ten­cje Ab­dül­ha­mida bę­dzie można zro­zu­mieć do­piero wtedy, kiedy za po­mocą in­tryg osią­gnie swój cel. Książę mał­żo­nek dok­tor Nuri Pa­sza wy­ka­zy­wał więk­szy opty­mizm. Ten pra­co­wity trzy­dzie­sto­ośmio­letni le­karz kwa­ran­tanny, cie­szący się za­słu­żo­nym uzna­niem, wie­lo­krot­nie re­pre­zen­to­wał im­pe­rium osmań­skie na mię­dzy­na­ro­do­wych kon­fe­ren­cjach me­dycz­nych. Jego suk­cesy zwró­ciły uwagę Ab­dül­ha­mida, a gdy młody męż­czy­zna po­znał suł­tana, prze­ko­nał się o tym, co do­sko­nale wie­działo już wielu in­nych le­ka­rzy kwa­ran­tanny: że władcę żywo in­te­re­sują nie tylko kry­mi­nały, lecz także osią­gnię­cia eu­ro­pej­skiej me­dy­cyny. Pa­dy­szach śle­dził po­stępy w mi­kro­bio­lo­gii i wak­cy­no­lo­gii, a także w dzie­dzi­nie ba­dań la­bo­ra­to­ryj­nych i chciał im­por­to­wać naj­now­sze od­kry­cia me­dyczne do Kon­stan­ty­no­pola i ca­łego im­pe­rium. Dok­tor Nuri Pa­sza wie­dział też, że suł­tan ma świa­do­mość, iż z Chin i in­nych czę­ści Azji tra­fiają do Eu­ropy nowe cho­roby za­kaźne, i że jest tym fak­tem za­nie­po­ko­jony.

Nad wo­dami wschod­niej czę­ści Mo­rza Śród­ziem­nego nie było wia­tru i na­le­żący do suł­tana sta­tek wy­ciecz­kowy „Azi­zije” pły­nął szyb­ciej, niż się spo­dzie­wano. Za­wi­nął wcze­śniej do portu w Smyr­nie, choć nie było go w ofi­cjal­nym pla­nie rejsu. Gdy sta­tek zbli­żał się do spo­wi­tego mgłą smyr­neń­skiego na­brzeża, człon­ko­wie de­le­ga­cji je­den za dru­gim wspi­nali się po wą­skich schod­kach na mo­stek, żą­da­jąc wy­ja­śnień; do­wie­dzieli się wów­czas, że na po­kład wej­dzie tu ta­jem­ni­czy pa­sa­żer. Ro­syj­ski ka­pi­tan za­pew­niał, że na­wet on nie zna jego toż­sa­mo­ści.

Owym ta­jem­ni­czym pa­sa­że­rem „Azi­zije” oka­zał się główny in­spek­tor sa­ni­tarny im­pe­rium osmań­skiego Bon­kow­ski Pa­sza, słynny che­mik i far­ma­ceuta. Ten ener­giczny, choć wy­raź­nie zmę­czony sześć­dzie­się­cio­la­tek był na­dwor­nym che­mi­kiem suł­tana i twórcą no­wo­cze­snej osmań­skiej far­ma­cji. Miał rów­nież za sobą na wpół udane przed­się­wzię­cia biz­ne­sowe jako dawny wła­ści­ciel kilku firm wy­twa­rza­ją­cych wodę ró­żaną i per­fumy, bu­tel­ku­ją­cych wodę mi­ne­ralną i zaj­mu­ją­cych się pro­duk­cją le­ków. Jed­nak w ciągu ostat­nich dzie­się­ciu lat pra­co­wał wy­łącz­nie jako główny in­spek­tor sa­ni­tarny, to pi­sząc dla suł­tana ra­porty na te­mat cho­lery i dżumy, to znów go­niąc od jed­nego ogni­ska epi­de­mii do dru­giego, od portu do portu, od mia­sta do mia­sta, by we wszyst­kich tych miej­scach kon­tro­lo­wać w imie­niu Ab­dül­ha­mida or­ga­ni­za­cję kwa­ran­tanny i środki za­po­bie­gaw­cze.

Che­mik i far­ma­ceuta Bon­kow­ski Pa­sza wiele razy re­pre­zen­to­wał też im­pe­rium osmań­skie na mię­dzy­na­ro­do­wych kon­gre­sach po­świę­co­nych kwa­ran­tan­nie. Cztery lata wcze­śniej wy­sto­so­wał do suł­tana Ab­dül­ha­mida notę, w któ­rej na­pi­sał, w jaki spo­sób pań­stwo osmań­skie po­winno przy­go­to­wać się na dżumę, nad­cho­dzącą ze wschodu. W Smyr­nie zna­lazł się ze spe­cjalną mi­sją za­trzy­ma­nia za­razy, która roz­prze­strze­niała się w grec­kich dziel­ni­cach mia­sta. Po licz­nych epi­de­miach cho­lery do im­pe­rium osmań­skiego tra­fił więc ze wschodu nowy bak­cyl dżumy, któ­rego zja­dli­wość – jak spe­cja­li­ści na­zy­wali zdol­ność mi­kroba do wy­wo­ła­nia cho­roby – to ro­sła, to znów ma­lała.

Bon­kow­ski Pa­sza w ciągu sze­ściu ty­go­dni za­trzy­mał epi­de­mię dżumy w Smyr­nie, naj­więk­szym osmań­skim por­cie w Le­wan­cie. Udało się to dla­tego, że miesz­kańcy mia­sta po­słusz­nie sie­dzieli w do­mach, prze­strze­gali gra­nic kor­donu sa­ni­tar­nego, chęt­nie sto­so­wali się do ob­ostrzeń i po­ma­gali służ­bom miej­skim i po­li­cji tę­pić szczury. Ekipy de­zyn­fek­cyjne, skła­da­jące się w więk­szo­ści ze stra­ża­ków, zra­szały ulice spe­cjal­nym środ­kiem, któ­rego smród wy­peł­nił całe mia­sto. O suk­ce­sach Osmań­skiego Urzędu Sa­ni­tar­nego roz­pi­sy­wały się sze­roko nie tylko smyr­neń­skie ga­zety, ta­kie jak „Ahenk” czy „Amal­tia”, i kon­stan­ty­no­po­li­tań­skie dzien­niki, jak choćby „Ter­cüman-ı Ha­ki­kat” czy „İkdam”, lecz także fran­cu­ska i an­giel­ska prasa, które port po por­cie śle­dziły nad­cho­dzącą ze wschodu dżumę, więc dla Eu­ro­pej­czy­ków uro­dzony w Kon­stan­ty­no­polu che­mik pol­skiego po­cho­dze­nia Bon­kow­ski Pa­sza był znaną i sza­no­waną po­sta­cią. Ogni­sko dżumy w Smyr­nie sku­tecz­nie wy­ga­szono przy licz­bie ofiar wy­no­szą­cej je­dy­nie sie­dem­na­ście osób; port, doki, urzędy celne, sklepy i ba­zary, a także szkoły znów za­częły dzia­łać.

Dys­tyn­go­wani pa­sa­że­ro­wie „Azi­zije”, któ­rzy z bu­la­jów swo­ich ka­jut i z po­kładu ob­ser­wo­wali, jak pa­sza wraz ze swoim asy­sten­tem wcho­dzą na po­kład, wie­dzieli i o kwa­ran­tan­nie, i o suk­ce­sach osmań­skiej po­li­tyki zdro­wot­nej. Ty­tuł pa­szy Ab­dül­ha­mid nadał ów­cze­snemu na­dwor­nemu che­mi­kowi pięć lat wcze­śniej. Sta­ni­sław Bon­kow­ski miał na so­bie desz­czo­wiec, któ­rego barwy nie dało się roz­po­znać w ciem­no­ści, i ma­ry­narkę, eks­po­nu­jącą jego wy­soki wzrost i lekki garb, w ręku zaś trzy­mał torbę w oło­wia­nym ko­lo­rze, znaną jego uczniom od trzy­dzie­stu lat, gdyż ni­gdy się z nią nie roz­sta­wał. Jego asy­stent, dok­tor Ili­jas, dźwi­gał prze­no­śne la­bo­ra­to­rium, dzięki któ­remu pa­sza mógł wszę­dzie, gdzie się po­ja­wił, iden­ty­fi­ko­wać bak­cyle cho­lery albo dżumy oraz od­róż­niać wodę za­nie­czysz­czoną od pit­nej, a przy oka­zji kosz­to­wać i ana­li­zo­wać wodę we wszyst­kich za­kąt­kach im­pe­rium. Obaj męż­czyźni udali się do swo­jej ka­juty, nie przy­wi­taw­szy się z cie­kaw­skimi pa­sa­że­rami „Azi­zije”.

Mil­cze­nie i re­zerwa dwóch no­wych po­dróż­nych je­dy­nie wzmo­gły cie­ka­wość de­le­ga­tów ko­mi­tetu do­rad­czego. Co mo­gło być po­wo­dem ta­kiej taj­no­ści? Dla­czego jego wy­so­kość wy­słał do Chin jed­nym stat­kiem dwóch naj­więk­szych osmań­skich spe­cja­li­stów od dżumy i cho­rób za­kaź­nych (dru­gim był książę mał­żo­nek dok­tor Nuri Pa­sza)? Wkrótce jed­nak de­le­gaci się do­wie­dzieli, że Bon­kow­ski Pa­sza wraz z asy­sten­tem płyną nie do Chin, lecz na wy­spę Min­ger, która znaj­duje się na tra­sie do Alek­san­drii, i za­jęli się wła­snymi spra­wami. Mieli trzy ty­go­dnie na to, by prze­dys­ku­to­wać, jak będą opo­wia­dać chiń­skim mu­zuł­ma­nom o is­la­mie.

Drugi spe­cja­li­sta od cho­rób za­kaź­nych na po­kła­dzie „Azi­zije”, dok­tor Nuri Pa­sza, o tym, że Bon­kow­ski Pa­sza wszedł na sta­tek w Smyr­nie i zej­dzie na ląd na Min­ge­rze, do­wie­dział się od żony. No­wo­żeńcy bar­dzo się cie­szyli, że oboje nie­za­leż­nie od sie­bie po­znali pa­szę i da­rzą go jed­na­kową sym­pa­tią. Książę mał­żo­nek oraz po­nad dwa­dzie­ścia lat od niego star­szy che­mik brali nie­dawno udział w Mię­dzy­na­ro­do­wej Kon­fe­ren­cji Sa­ni­tar­nej w We­ne­cji. Poza tym Bon­kow­ski Pa­sza uczył che­mii mło­dego Nu­riego, gdy ten był stu­den­tem w szkole me­dycz­nej i uczęsz­czał na wy­kłady w ko­sza­rach De­mir­kapı w Sir­keci. Po­dob­nie jak wielu jego ko­le­gów młody Nuri był za­chwy­cony za­ję­ciami z che­mii sto­so­wa­nej, które wy­kształ­cony w Pa­ryżu Bon­kow­ski Bej pro­wa­dził w la­bo­ra­to­rium, oraz jego póź­niej­szymi wy­kła­dami z che­mii or­ga­nicz­nej i nie­orga­nicz­nej. Na wszyst­kich stu­den­tach me­dy­cyny ogromne wra­że­nie wy­wie­rały dow­cipy pro­fe­sora, jego za­in­te­re­so­wa­nia, godne czło­wieka re­ne­sansu, oraz to, że po­toczną tu­rec­czy­zną i trzema ję­zy­kami eu­ro­pej­skimi po­słu­gi­wał się tak swo­bod­nie jak mową oj­czy­stą. Sta­ni­sław Bon­kow­ski był uro­dzo­nym w Kon­stan­ty­no­polu sy­nem jed­nego z wielu pol­skich ofi­ce­rów, któ­rzy po­nió­sł­szy klę­skę w po­wsta­niu prze­ciw Ro­sji, zo­stali wy­gnani i wstą­pili do ar­mii osmań­skiej.

Żona dok­tora Nu­riego, suł­tanka Pa­kize, z uśmie­chem przy­wo­łała w pa­mięci wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa i mło­do­ści. Gdy pew­nego lata, je­de­na­ście lat wcze­śniej, pa­łac, gdzie była uwię­ziona jej ro­dzina, ogar­nęła straszna cho­roba, która wy­wo­łała go­rączkę u jej matki i in­nych ko­biet z ha­remu, suł­tan za­wy­ro­ko­wał, że przy­czyną za­razy jest bak­te­ria, i wy­słał swo­jego na­dwor­nego che­mika, by po­brał próbki. In­nego razu stryj Ab­dül­ha­mid zle­cił Bon­kow­skiemu Pa­szy ana­lizę wody, którą Pa­kize i jej ro­dzina pili każ­dego dnia w pa­łacu Çıra­ğan. Ab­dül­ha­mid może i wy­ka­zy­wał się okru­cień­stwem, wię­żąc swo­jego star­szego brata, by­łego suł­tana Mu­rada V, w pa­łacu Çıra­ğan i bacz­nie ob­ser­wu­jąc każdy jego ruch, lecz gdy tylko po­ja­wiały się u niego pro­blemy zdro­wotne, na­tych­miast wy­sy­łał doń naj­lep­szych le­ka­rzy. W dzie­ciń­stwie Pa­kize czę­sto wi­dy­wała w pa­łacu czy w kom­na­tach ha­remu rów­nież czar­no­bro­dego grec­kiego le­ka­rza Marko Pa­szę, na­dwor­nego me­dyka jej stry­jecz­nego dziada, za­mor­do­wa­nego suł­tana Ab­düla­ziza, oraz Maw­ro­je­nisa Pa­szę, oso­bi­stego le­ka­rza Ab­dül­ha­mida.

– Po la­tach spo­tka­łam jesz­cze Bon­kow­skiego Pa­szę w pa­łacu Yıl­dız – oznaj­miła suł­tanka Pa­kize. – Znów ba­dał pa­ła­cową wodę i pi­sał ko­lejne spra­woz­da­nie. Nie­stety tylko uśmiech­nął się z da­leka do mnie i do mo­ich sióstr i nie opo­wia­dał nam dow­ci­pów ani aneg­do­tek, jak zwykł to ro­bić, gdy by­ły­śmy małe.

Wspo­mnie­nia księ­cia mał­żonka o Bon­kow­skim Pa­szy miały o wiele bar­dziej ofi­cjalny cha­rak­ter. Pra­co­wi­tość i do­świad­cze­nie, ja­kimi książę wy­ka­zał się na we­nec­kiej kon­fe­ren­cji, gdzie wspól­nie re­pre­zen­to­wali im­pe­rium osmań­skie, zdo­były mu sza­cu­nek che­mika. Nuri z prze­ję­ciem zdra­dził Pa­kize, że przy­pusz­cza, iż jed­nym z pierw­szych lu­dzi, któ­rzy po­le­cili go Ab­dül­ha­mi­dowi jako le­ka­rza kwa­ran­tanny, mógł być sam Bon­kow­ski Pa­sza, gdyż – jak przy­po­mniał nowo po­ślu­bio­nej żo­nie – ich drogi prze­ci­nały się nie tylko w szkole me­dycz­nej, ale też póź­niej, gdy Nuri pra­co­wał już jako me­dyk. Pew­nego razu na po­le­ce­nie bur­mi­strza Pery, Bla­cque’a Beja, ba­dali ra­zem stan sa­ni­tarny rzeźni, które pro­wa­dziły ubój na środku ulicy. In­nym ra­zem, gdy Bon­kow­ski Pa­sza przy­go­to­wy­wał ra­port za­wie­ra­jący cha­rak­te­ry­stykę to­po­gra­ficzną i geo­lo­giczną je­ziora Ter­kos, a także re­zul­taty mi­kro­sko­po­wej ana­lizy wody w tym zbior­niku, Nuri po­ma­gał mu wraz z kil­koma stu­den­tami i in­nymi le­ka­rzami i znów za­chwy­cał się jego in­te­li­gen­cją, pra­co­wi­to­ścią i zdy­scy­pli­no­wa­niem. Po­ru­szeni tymi mi­łymi wspo­mnie­niami, no­wo­żeńcy za­pra­gnęli raz jesz­cze zo­ba­czyć się z Bon­kow­skim Pa­szą.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki