Nowy początek. Poznaj mnie - Pyłypczuk Zofia - ebook

Nowy początek. Poznaj mnie ebook

Pyłypczuk Zofia

0,0
49,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opowieść o pierwszej miłości, złamanym sercu i walce z przeciwnościami losu

W życiu siedemnastoletniej Dalii Mayer zachodzą właśnie wielkie zmiany. Po tym, jak jej ojciec decyduje się wyjechać do pracy do innego kraju, ona postanawia zamieszkać z ciotką. Jak przywita ją niewielkie angielskie miasteczko Maidstone? Czy dziewczyna szybko odnajdzie się w środowisku, w którym wszyscy znają się od lat, ale o niej nie wiedzą nic?

By ułatwić Dalii start, kuzynka Margot zabiera ją na ostatnią letnią imprezę. Tam nowa uczennica liceum w Maidstone ma okazję poobserwować swoich przyszłych kolegów i koleżanki, a także poznać kilka osób. Między innymi Adriana Walkera, kapitana drużyny koszykówki i równocześnie najbardziej rozchwytywanego chłopaka w szkole...

Czy to spotkanie będzie miało poważniejsze konsekwencje, a Dalia stanie się dla Adriana kimś więcej niż tylko kolejną dziewczyną do oczarowania?

Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 392

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Zofia Pyłypczuk

Nowy początek

Poznaj mnie

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://beya.pl

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:https://beya.pl/user/opinie/nowpoc_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-1415-5

Copyright © Helion S.A. 2024

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Mamie i Tacie, którzy dali mi wszystko i znacznie więcej.

Dziękuję za to, że wierzycie we mnie

nawet wtedy, kiedy mi tej wiary brakuje.

Kiedy dorosnę, chcę być taka jak Wy.

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: utrata bliskiej osoby, problemy rodzinne, sceny intymne, niecenzuralne słownictwo, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.

Pamiętajcie — jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

Prolog

Nasza historia rozpoczęła się w momencie, w którym postanowiłam zacząć od nowa. Wiedziałam, że szczęśliwe zakończenie nie czekało na nas za rogiem. Mimo to dałam się porwać sile przyjaźni i miłości. Popłynęłam z uczuciami, których nigdy wcześniej tak naprawdę nie doświadczyłam. Pragnęłam szczerości. Chciałam prawdziwie żyć, a nie jedynie oddychać. Pragnęłam, żeby otaczali mnie ludzie, którym na mnie zależy. Marzyłam, żeby zaznać normalności.

Walczyłam tak długo, jak tylko mogłam. Dawałam z siebie wszystko, ale życie nauczyło mnie, że to nie zawsze wystarcza, by osiągnąć cel. Czasami nawet wszystko, co możemy zaoferować, okazuje się niewystarczające.

Kiedy cię poznałam, nie spodziewałam się, że przepadnę tak bardzo. Nigdy nie zakładałabym, że staniesz się moją nadzieją. Nie przewidziałam, że w obliczu miłości zacznę bać się tego, co nigdy przedtem nie było mi straszne. Podarowałeś mi cały świat, chociaż dla ciebie był codziennością. Nieświadomie sprawiłeś, że poczułam w życiu spełnienie. Dałeś mi wszystko i o wiele więcej.

Nasze losy splotły się ze sobą nieodwracalnie. Złamaliśmy sobie nawzajem serca, nawet jeśli tego nie chcieliśmy. Skrzywdziliśmy się nawzajem i doszczętnie zniszczyliśmy.

Kochałam cię jednak, a ty kochałeś mnie. Mogliśmy więc stanąć przeciwko całemu światu, bo nie istniało nic silniejszego od naszej miłości.

Rozdział 1.Ostatni dzień jest uczniem pierwszego

Muzyka dudniła tak głośno, że przez dobrą chwilę zastanawiałam się, czy moje bębenki na pewno są gotowe na to, by wytrzymać taką presję. Gdyby to jeszcze była dobra muzyka. Morderczy rap rozbrzmiewał z głośników, jakby ktoś naprawdę słuchał tego z przyjemnością. Gorsze było jednak to, że parkiet był pełen, czyli ludzie naprawdę się bawili. Istniała też inna możliwość — byli tak pijani, że grająca muzyka nie robiła im specjalnej różnicy. Obstawiałam właśnie to. Ruchy tłumu w żaden sposób nie pasowały do rytmu koszmarnej piosenki.

Stojąc pod ścianą, idealnie wpisywałam się w rolę obserwatora. Obracałam w palcach niewielki kubek z podejrzaną mieszanką różnego rodzaju alkoholi. Ktoś wręczył mi go po drodze, ale nie miałam odwagi, by zanurzyć w nim usta. Chciałam dożyć kolejnego dnia. Nawet jeśli nienawidziłam swojego życia.

Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy przed oczami przemknęła mi Margot. Z szerokim uśmiechem na twarzy podskakiwała w towarzystwie swoich szkolnych znajomych. W przeciwieństwie do mnie nie bała się dziwnych drinków i wlała w siebie kilka szklanek już na samym wejściu. Było to widać po jej niezdarnych ruchach. Jakie to jednak miało znaczenie, jeśli bawiła się doskonale? Żadne.

Przeczesałam palcami włosy, które sięgały mi do ramion, i odetchnęłam z ulgą, gdy koszmarna piosenka zmieniła się na inną. Salon pogrążony był w mroku, specjalne lampy rzucały kolorowe światła. Organizator imprezy się wykosztował. Podobno śmierdziało alkoholem i potem, tak mówiła Mar. Na szczęście miałam katar. Krzywa przegrodo nosowa, dziękuję, że męczysz mnie od dziecka.

Przycisnęłam pięść do ust, by powstrzymać parsknięcie, gdy Margot wykonała swój popisowy obrót. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie potknęła się o własne nogi i nie runęła na podłogę jak długa. Nie wytrzymałam i wybuchłam głośnym śmiechem, ale przez muzykę i tak nikt tego nie usłyszał. Nie byłam jednak jedyną osobą, która się śmiała. Kilka osób dookoła aż odwróciło głowy, by się upewnić, że blondynka przeżyła ten upadek. Podniosła się i oświadczyła, że nie ucierpiała fizycznie. Duma za to ucierpiała niewiarygodnie.

Skrzyżowałam ramiona na piersi, żałując, że nigdzie dookoła nie było miejsca, gdzie mogłabym odstawić kubek, który wciąż trzymałam w dłoni. Pragnęłam pozbyć się tego specyfiku, zanim jakaś siła mnie podkusi, by go spróbować. Wolałam uniknąć katastrofy, która mogłaby z tego wyniknąć.

— Nie znam cię.

Przekręciłam głowę, gdy usłyszałam te słowa. Ktoś nagle oparł się o ścianę tuż obok mnie. Zmierzyłam pełnym pogardy spojrzeniem chłopaka, którego widziałam pierwszy raz w życiu. Podobnie zresztą jak prawie wszystkich ludzi dookoła. Tak jak już wspominałam, byłam obserwatorem. Wolałam zobaczyć ludzi w ich naturalnym środowisku, zanim trafię z nimi do jednej szkoły. Bo liceum miało to do siebie, że zazwyczaj, a w zasadzie zawsze, było zbiorowiskiem idiotów o różnym stopniu zidiocenia. Rzecz w tym, że niektórych z nich znosiłam lepiej, a innych gorzej. Z jakiegoś powodu tych drugich zawsze było więcej.

Chłopak, który gapił się na mnie z zainteresowaniem, trafił na tę dłuższą listę.

— Nie czuj się wyjątkowy z tego powodu — odparłam po chwili. — Nikt mnie tu nie zna.

— Jesteś tą nową od Margot? — skojarzył nagle.

Przewróciłam oczami, sfrustrowana. Przez całe życie byłam tą nową. Postrzeganie mnie jako okazu, który pojawiał się znikąd i próbował wpasować się w otoczenie, nie było więc dla mnie niczym zaskakującym. Właściwie zdążyłam już się do tego przyzwyczaić, chociaż za każdym razem czułam lekką irytację.

— Jestem Dalia. — Spojrzałam na chłopaka kątem oka. — Ta nowa od Margot, gratuluję spostrzegawczości.

— Daria… co? — Zmarszczył brwi. — Co to za imię?

— Egzotyczne jak inteligencja, której nie masz.

Nieznajomy zagwizdał pod nosem. Marzyłam, żeby oddalił się do swoich znajomych i pozwolił mi kontynuować obserwację. Nie sprawiał jednak wrażenia, jakby miał ochotę mnie zostawić. Powiedziałabym wręcz, że rozgościł się w moim towarzystwie.

— Jestem Dorian. — Pochylił się nade mną, bym go usłyszała, bo ktoś mądry postanowił pogłośnić muzykę jeszcze bardziej.

— Dor… co? — Uniosłam na niego wzrok. — Co to za imię?

— Egzotyczne jak twoja wyjątkowo trafiająca w moje gusta uroda.

Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, nim parsknęłam śmiechem.

— Mówię poważnie — kontynuował. — Moja wyimaginowana żona wygląda dokładnie tak jak ty.

— Stary, nie chcę cię urazić, ale albo jesteś bardzo pijany i jutro nie będziesz tego pamiętał, albo przeżyjesz bardzo duże rozczarowanie, jeżeli ci powiem, że nie lubię blondynów.

— Kochana, ale dla ciebie to ja mogę nawet włosy przefarbować…

— Mówisz? — Uniosłam brwi.

— Żaden problem. — Wzruszył ramionami. — Dla ciebie wszystko, pięknooka.

W ciągu kilku minut usłyszałam więcej komplementów niż w całym swoim życiu i chociaż obecność Doriana na początku doprowadzała mnie do szału, nie dało się ukryć, że po chwili rozmowy zrobiło mi się nawet miło. Każdy lubi się podobać.

Nawet jeśli wysoki blondyn o niebieskich oczach, który stał obok mnie, wyglądał na najbardziej pijaną osobę na świecie.

— Dobrze, jako że jesteś nowa, czuję się w obowiązku, by uratować cię z opałów — zakomunikował, sięgając po kubek, który trzymałam w dłoni. — Tego nie pijemy, jeżeli nie chcemy spędzić kolejnego dnia na oddziale ratunkowym.

Może nie był aż tak bardzo pijany? Jego wypowiedzi brzmiały zaskakująco trzeźwo, nawet jeśli zachowywał się jak totalny idiota.

— Masz do zaproponowania coś lepszego? — spytałam, czym zaskoczyłam samą siebie, ale stanie od dobrych dwóch godzin pod ścianą sprawiło, że zapragnęłam się czegoś napić. — Najlepiej bez alkoholu?

— Jak już wspominałem, dla ciebie wszystko. — Uśmiechnął się zalotnie i ruchem głowy wskazał kuchnię.

Ruszyłam przed siebie. Czułam, że chłopak szedł za mną, po drodze zamieniając kilka słów z co drugą mijaną osobą. Nie miałam pojęcia, kim był, ale jego pomysł na przeniesienie się do kuchni okazał się zbawienny. Światło było jaśniejsze, a muzyka przytłumiona, co pozwoliło mojej głowie odpocząć. Przyłożyłam palce do skroni. Zdecydowanie nie nadawałam się do tak długiego przebywania w imprezowej klatce.

Pomijając już, jak tam było duszno. Czułam, jakby moje płuca krzyczały o ratunek.

— Siadaj, piękna, a ja zmontuję ci drinka, jakiego nigdy nie piłaś — zakomunikował Dorian, gdy wkroczył do pomieszczenia.

— Tylko bez prądu, poproszę — zakomunikowałam, zanim zdążył się rozpędzić.

Posłał mi spojrzenie, jakbym kompletnie zgłupiała albo przybyła z innej planety.

— To impreza kończąca wakacje, a ty bawisz się na trzeźwo? Kiedy zamierzasz pić, jak nie teraz?

Prawdopodobnie nigdy.

Picie alkoholu nie było moim przeznaczeniem i wiedziałam to, chociaż nigdy wcześniej go nie próbowałam. Sam fakt, że od zawsze miałam kategoryczny zakaz sięgania po używki, był dla mnie jasnym znakiem, że upić się mogłam dopiero w następnym życiu.

Spojrzałam na zastawiony alkoholem blat. Autentycznie wyspa kuchenna była pełna butelek z piwem, winem i wszystkim innym. Zaczęłam podejrzewać, że mikstura, którą dostałam wcześniej, była słynnym drinkiem licealisty, czyli mieszanką wszystkiego. To nie mogłoby się dobrze skończyć.

Na szczęście miałam jeszcze w sobie resztki instynktu samozachowawczego, który uchronił mnie przed skosztowaniem nieznanego.

Wskoczyłam na jedną z nielicznych wolnych części blatu przy oknie. Skorzystałam z okazji i uchyliłam je lekko, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Czułam, jak chłód wdziera się do środka, zbierając zgromadzone w pomieszczeniu toksyny.

Odetchnęłam głęboko, by dać chwilę ulgi swoim płucom. Poczułam, jakbym odżyła. Zapach ogniska unosił się w powietrzu.

Obserwowałam blondyna, który kręcił się po kuchni i poruszał w rytm grającej w salonie muzyki. Poznałam w swoim życiu wystarczająco dużo ludzi, by dojść do wniosku, że początkowo się pomyliłam i wcale nie był pijany. To był po prostu typ człowieka, który zawsze zachowywał się tak, jakby był pod wpływem.

— Proszę, oto dzieło bogów, specjalnie dla ciebie. — Podszedł do mnie, by wręczyć mi szklankę. — Jeśli po jednym łyku się we mnie zakochasz, wiedz, że jestem otwarty na wszelkie propozycje matrymonialne.

Uniosłam pytająco brwi, bo wciąż nie byłam przekonana, czy na pewno zrozumiał moją prośbę i nie postanowił mnie upić. Gdy jednak zaprzeczył ruchem głowy, nim zdążyłam zadać pytanie, z jakiegoś powodu od razu mu uwierzyłam.

Z zaskakującym zaufaniem do nieznajomego upiłam łyk ze szklanki. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, bo skupiałam się na smaku, który poczułam na języku. Był świeży, słodki, a przede wszystkim w stu procentach bezprocentowy.

Odetchnęłam z ulgą, że normalni ludzie jeszcze stąpają po tym świecie.

— Mówiłem, że jestem mistrzem. — Chłopak wzruszył ramionami na widok mojej miny. — Teraz się ze mną umówisz?

— Wiesz co, to chyba tak nie działa. — Pokręciłam głową z rozbawieniem. — Jeden drink to za mało, żeby mnie kupić.

— Mam cały rok — podsumował. — Na pierwszą randkę zabrałbym cię do kina, ale niestety byłby z tym jeden bardzo duży problem. Nie pozwalają wnosić własnych słodyczy.

Parsknęłam śmiechem tak głośno, że przez moment myślałam, że spadnę z blatu i uduszę się na podłodze w kuchni. Rżałam w najlepsze, gdy Dorian szczerzył się z dumą, że miał okazję zaprezentować swój ulubiony tekst na podryw.

Naszą sielankę w kuchni zaburzył głośny chichot. Wysoka blondynka wpadła do pomieszczenia z uśmiechem na twarzy, a zaraz za nią pojawił się chłopak. Skupiłam na nim dłuższe spojrzenie. Był równie wysoki co Dorian, dobrze zbudowany, a ciemne włosy opadały mu na czoło. Na policzkach miał wypieki.

Blondynka złapała go za przedramię i pociągnęła w swoją stronę. Oparła się tyłem o wyspę kuchenną i przyciągnęła chłopaka do siebie. Stanął naprzeciwko niej i jak gdyby nigdy nic zaczęli się całować, nie zwracając zbyt dużej uwagi na nas.

Dorian odchrząknął na tyle głośno, że szatyn uchylił powieki i posłał nam zaskoczone spojrzenie. Spojrzał z uśmiechem na blondynkę, która wręcz mordowała nas wzrokiem, jakbyśmy coś jej odebrali. Stanęła na palcach, by pocałować swojego chłopaka w policzek, i podążyła w stronę drzwi z zamiarem powrotu na imprezę.

— Widzę, stary, że nie próżnujesz — rzucił z rozbawieniem Dorian, gdy szatyn bez skrupułów otworzył lodówkę, by poszukać w niej czegoś dla siebie. — Blondyna wróciła do łask?

— Daj mi spokój, złamasie — odpowiedział mu bezimienny. — Zjadłbym coś.

— Jeżeli przeprosisz za niegrzeczne wyrażenie, którego użyłeś, powiem ci, gdzie schowali zapas kabanosów…

— Kabanosy! — Szatyn się ożywił. — Czytasz mi w myślach, właśnie na to mam ochotę.

— Jesteś pewien? — Dorian zmarszczył brwi. — Odniosłem wrażenie, że z większą ochotą zjadłbyś Madison…

— Zmuszasz mnie, żebym był dla ciebie niemiły, stary — zakomunikował szatyn.

Potem jego spojrzenie skupiło się na mnie. Zmrużył lekko oczy, zaskoczony moim widokiem, jakby próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej mnie widział.

— Nie znam cię — powiedział.

Gdzieś już to ostatnio słyszałam.

— Wiedziałem, że mamy jeden mózg — rzucił pod nosem Dorian i ruszył w stronę lodówki, by poszukać kabanosów.

— Nie obrażaj mnie, łajdaku…

— Możesz przestać mnie wyzywać, złamasie?! To rani moje biedne serduszko…

— Dorian, ty zjebie!

Blondyn parsknął melodyjnym śmiechem.

— Nie wiem, kim jesteś, ale miło cię poznać — powiedział do mnie szatyn.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Skinął głową w moim kierunku, gdy Dorian zabrał się za przeszukiwanie lodówki.

— Nie pytaj jej o imię! — odezwał się blondyn. — I tak nie zapamiętasz.

— Przypominam, że to ty jesteś Dorian! — odezwałam się oburzona.

— Wara od mojego imienia, piękna! — Chłopak wskazał mnie palcem. — Mam imię po Dorianie Grayu, a jego się nie obraża.

— Nie tylko imię po nim masz — rzucił pod nosem drugi chłopak, na co otrzymał mocny cios w plecy. — Ego na pewno.

— Znalazłem!

Obaj rzucili się na jedzenie, jakby marzyli o nim przez cały wieczór. Już po chwili stali niedaleko mnie i zajadali się jak wygłodniałe zwierzaki. Wcale nie przesadzałam z tym porównaniem.

— Wiecie, z czego robi się kabanosy, prawda? — wtrąciłam nagle.

Posłali mi zabójcze spojrzenia.

— Nie psuj klimatu, Dar… mówiłem, że nie zapamiętam — odpowiedział Dorian. — Chcesz kabanosa? Nie musisz myśleć, z czego jest zrobiony, ważne, że dobrze smakuje.

Bezimienny skinął głową, jakby na potwierdzenie.

— Absolutnie nie, dziękuję.

— Nie wiesz, co tracisz, piękna! — Dorian wzruszył ramionami. — Dobra, nie uważam, że popełniłaś w życiu wystarczająco dużo grzechów, by go poznawać, ale skoro tworzymy kuchenne kółko różańcowe, wypada, żebyście się poznali. To jest Adrian, mój przyjaciel, Adrian, to jest Dar…

— Dalia — warknęłam.

— Dalia — powtórzył powoli. — Twoi starzy mieli jeszcze większą wyobraźnię niż moi. Chociaż jest w tym pomieszczeniu ktoś, kto nie ma sobie równych…

Przerwał nagle, gdy Adrian uderzył go w ramię. Blondyn jęknął żałośnie i złapał się za bolące miejsce.

— Co jest nie tak z imieniem Adrian? — Zmarszczyłam brwi, niespecjalnie rozumiejąc.

Twarz Doriana wręcz błyszczała od uśmiechu, który się na niej pojawił, podczas gdy szatyn kręcił z niedowierzaniem głową.

— Przyznaj się, stary, to nie wyjdzie poza to grono — zachęcał swojego przyjaciela blondyn. — No więc Adrian to wersja robocza, wiesz, dla znajomych…

— Nazywasz się Hadrian — zakomunikowałam.

Obaj spojrzeli na mnie zaskoczeni, że tak szybko połączyłam fakty.

— Nie uważasz, że wygląda jak cesarz? — Dorian wyciągnął ramię, by zaprezentować swojego przyjaciela. — Nie wiem, dlaczego nie przyznaje się do swojego prawdziwego imienia. Wiesz, jest jak ci władcy w książkach, co ukrywają swoją tożsamość…

— Stary, tobie chyba już wystarczy — przerwał mu Adrian, spoglądając na butelkę piwa, którą blondyn trzymał w dłoni. — Pierdolisz od rzeczy.

— Po prostu kocham twoje imię i nie rozumiem, dlaczego się go wyrzekasz.

— Weź się udław tym kabanosem, zdradziecka bestio.

Uśmiechnęłam się pod nosem, bo wyglądali, jakby mogli przekomarzać się w nieskończoność.

Nawet nie spostrzegłam, kiedy w pomieszczeniu pojawił się kolejny chłopak. Nie wdawał się jednak w dyskusje. Rzucił się w kierunku zlewu, który znajdował się tuż obok mnie, pochylił się nad nim i wyrzucił z siebie efekt swojej alkoholowej libacji. Zeskoczyłam z blatu, by poszukać drogi ucieczki. Dorian wybuchnął takim śmiechem, że z pewnością słyszeli go w sąsiednim mieście. Popatrzyłam na Adriana, który obserwował biednego skazańca z niesmakiem i odsunął kabanosy na bok, jakby nagle stracił apetyt. Wieczór przed nami był długi. Wolałam nie wiedzieć, co jeszcze miało się wydarzyć, jednak kiedy Dorian również dopadł do zlewu, nim poprzednik zdążył na dobre się odsunąć, wiedziałam jedno. Wieczór wcale nie był długi, ale kac po nim wręcz przeciwnie.

* * *

Od zawsze byłam dziwna. Właściwie odkąd poszłam do przedszkola, wiedziałam, że różnię się od pozostałych dzieciaków. Gdy cała grupa spała, ja się bawiłam, a gdy wszyscy się bawili, ja spałam. Zawsze robiłam wszystko na odwrót.

O swojej odmienności przekonałam się dobitnie, gdy w ostatni dzień wakacji zamiast odsypiać przeżytą poprzedniego dnia imprezę obudziłam się o piątej rano i zapragnęłam wyrwać się z domu. Szłam więc przed siebie, zwiedzając miasto, do którego wprowadziłam się kilka dni wcześniej, aż za ogromną masą identycznych budynków wyłoniła się galeria handlowa.

Sklepy były zamknięte, ale nie miałam pojęcia, co pokierowało mną, by wejść do budynku i udać się na parking na dachu. Nie pojmowałam toku swojego rozumowania nawet wtedy, gdy znalazłam się już na górze i usiadłam na murku, z którego rozpościerał się widok na całą okolicę.

Słońce wzeszło już dawno, ale z każdą minutą odważnie wznosiło się coraz wyżej, a jego promienie uderzały w skórę coraz intensywniej. Czułam ciepło na ramionach, gdy obserwowałam miasto, które w znacznej większości spało. Może i ulice były zatłoczone, w końcu ludzie jechali do pracy, jednak wiedziałam, że moi rówieśnicy leżeli zawinięci w kołdry i śnili o lepszym świecie.

Maidstone w hrabstwie Kent może i nie było najlepszym miejscem do życia. Zapewne mogłam wybrać wiele innych lokalizacji, w których żyłoby mi się lepiej. Mogłabym każdego dnia oglądać góry albo morze, budzić się z widokiem na coś niesamowitego. Nie rozpamiętywałam tego jednak. Życie w Anglii miało być moim nowym początkiem i tylko to się dla mnie liczyło.

Nie myślałam o miejscu, chciałam po prostu zacząć wszystko od nowa i zapomnieć o tym, co było wcześniej.

Wpatrywałam się więc w miasto, które miało dać mi nadzieję na lepsze życie. Wierzyłam, że dostałam od losu białą, czystą kartkę, którą mogłam zapełnić w taki sposób, w jaki tylko chciałam. Pragnęłam odciąć się od wszystkiego, co przeżyłam wcześniej, od wszystkich łatek, które ludzie mi przyklejali, od współczucia, z jakim na mnie patrzyli. W Maidstone byłam czysta, nowa, nieznana. Nikt niczego o mnie nie wiedział i tylko ode mnie zależało, kto i czego się dowie.

— Jeżeli masz zamiar skakać, to powiedz wcześniej, żebym mógł przekonać cię do pozostania na tym beznadziejnym świecie.

Zaskoczona odwróciłam się przez ramię. Zmrużyłam oczy, bo słońce niezwykle mocno świeciło, gdy szatyn, którego poznałam poprzedniego wieczoru, ubrany w czarny dres, przyglądał mi się z zainteresowaniem, ale też z lekkim niepokojem.

— Nie będę skakać — zakomunikowałam, by przestał patrzeć na mnie jak na wariatkę, która zamierzała się rzucić z dachu centrum handlowego w samym środku miasta.

— Niesamowicie mnie to cieszy, ale mogłabyś zejść na ziemię dla własnego bezpieczeństwa.

Wpatrywałam się w krajobraz miasta jak zahipnotyzowana. Nie miałam ochoty tego przerywać, bo jakiś człowiek tak chciał. Byłam pewna, że ktoś obserwował parking na monitoringu i zapewne też myślał, że miałam zamiar skoczyć. Nie chciałam tego robić, ale chyba powinnam wypisać to sobie na plecach, by ludzie uwierzyli, chociaż… Ludzie najczęściej wierzyli jedynie w to, co sami sobie wmówili.

Głośne szczeknięcie sprawiło, że ponownie obróciłam głowę. Zaskoczona pojawieniem się Adriana, wcześniej nie dostrzegłam owczarka niemieckiego, który stał przy jego nodze. Był duży, długowłosy i merdał ogonem jak najmilsze stworzenie świata.

— Nawet Bimber uważa, że powinnaś zejść.

— Nazwałeś psa Bimber? — prychnęłam, nie potrafiąc oderwać oczu od zwierzaka, który był tak cholernie zadowolony z życia.

— Nie ja, mój brat — odparł chłopak i westchnął. — Zanim zdążyłem się sprzeciwić, Bimber reagował już tylko na to imię.

Roześmiałam się, a zaraz potem zdziwiłam, gdy szatyn ruszył w moim kierunku i usiadł na murku, a Bimber posłusznie położył się na ziemi za nami. Smycz zwisała z murku, gdy pies rozglądał się dookoła, jakby upewniał się, że nie ma żadnego zagrożenia.

— Dorian nie będzie się cieszył, jeśli powiem mu, że jego nowa psiapsiółka ma zapędy samobójcze — odezwał się nagle Adrian, spoglądając na mnie kątem oka. — Wiem, że życie jest do kitu, ale naprawdę nie warto…

— Zapewniam cię, że gdybym zamierzała odebrać sobie życie, wybrałabym coś mniej drastycznego — odparłam. — Jest wiele innych sposobów, żeby się zabić. Skacząc z dachu, zepsułabym dzień wszystkim na dole.

— Myślę, że ludzie, którzy naprawdę chcą się zabić, nie pomyśleliby o ludziach na dole — uznał. — Dopiero teraz ci wierzę, że nie skoczysz.

— Ta informacja zmieniła moje życie.

— Nie mogę jednak nie zapytać, co robisz o szóstej rano na dachu galerii…

— Mogłabym zapytać cię o to samo.

— Byłem pierwszy.

Przewróciłam oczami, co skwitował śmiechem.

— Nie potrafię długo spać, więc postanowiłam nie marnować dnia i przejść się po okolicy — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Nie wiem, co mnie tu przywiodło, ale nie żałuję. Widok robi wrażenie.

— Myślę, że jeszcze większe wrażenie robi twój widok na ludziach, którzy są na dole — spojrzał na mnie.

— Zapewniam cię, że z rana wszyscy są tak zabiegani, że nikt nie ma czasu, by spojrzeć w górę.

Oderwał ode mnie wzrok i spojrzał przed siebie, żeby przetrawić moje słowa. Ludzie mieli wystarczająco dużo własnych trosk i obowiązków, żeby poszukiwać osób w potrzebie. Szczególnie o poranku, gdy spieszyli się do pracy. Nikt nie wpadłby na to, żeby zatrzymać się i sprawdzić, czy żadna nastolatka nie siedzi na dachu galerii. A nawet gdyby ktoś ją dostrzegł, większość przeszłaby obojętnie, bo po co się wtrącać w życie innych.

— A co ty tutaj robisz? — zagadnęłam nagle, gdy na dłuższą chwilę zapadła cisza.

— Spaceruję z psem.

— Spacerujesz z psem o szóstej rano po dachu galerii? — uniosłam brwi.

— Bimber nie jest wybredny, nie potrzebuje drzew. A tak na serio, to też lubię tu przychodzić. Co nie zmienia faktu, że nie wpadłem nigdy na to, by siadać na niezabezpieczonym murku, z którego można spaść w każdej chwili.

Sęk w tym, że nigdy nie byłam zbyt rozważna.

— Dalia. Dobrze pamiętam? — upewnił się, a ja skinęłam głową. — Skąd się wzięłaś w naszym czarującym mieście?

— Szukam przygód — wzruszyłam ramionami. — A tak naprawdę mój tata wyjechał do Niemiec, więc przeprowadziłam się do rodziny. Margot jest moją kuzynką. Myślę, że ją znasz.

— Znam. — Kiwnął głową. — Powiedzmy.

— Powiedzmy? To nie jest tak, że albo kogoś znasz, albo nie znasz?

— Ludzie, których znasz, to ludzie, z którymi rozmawiasz i z którymi coś cię łączy. Zamieniłem z nią dwa słowa przez całe życie, więc kompletnie jej nie znam.

Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę.

— Co za niesamowicie głęboka myśl.

— Zawsze wiedziałem, że mam dryg do bycia filozofem.

— Platon powinien czyścić ci buty.

— Platon niech się lepiej do mnie nie zbliża, bo wprost powiedziałbym mu, że jest idiotą — odparł chłopak. — Jak można chcieć stworzyć państwo, w którym rządziliby filozofowie? Gospodarka by nie istniała.

— Nie chcę cię martwić, ale w czasach Platona chyba nikt nie przejmował się gospodarką…

— Jego idealne państwo nie miało najmniejszego sensu.

— Widać, że twoje cesarskie imię nie jest przypadkowe.

— Szczerze liczyłem, że tego nie pamiętasz — westchnął. — Dorian uwielbia ośmieszać innych.

— Dzięki ludziom jego pokroju ten świat jeszcze nie zszedł na psy, więc doceniaj to nie do końca trafne wyczucie.

— Trudno się nie zgodzić. Bez niego umarłbym z nudów.

Bimber zaskomlał za naszymi plecami, domagając się uwagi. Odwróciliśmy się jednocześnie, by spojrzeć na psa, który podniósł się i patrzył na nas wyczekująco.

— Chyba jednak Bimber potrzebuje drzewa — zakomunikowałam z rozbawieniem, gdy Adrian zmarszczył z niezadowoleniem nos.

— Nie masz za grosz wyczucia, stary — westchnął i uniósł nogi, by zeskoczyć z murku. Spojrzał na mnie wyczekująco. — Nie zostawię cię tutaj samej, chociaż wierzę, że nie skoczysz. Bimber zaprasza cię na spacer.

Spojrzałam na psa, który wesoło merdał ogonem. Nie potrafiłam mu się oprzeć, dlatego już po krótkiej chwili również stałam na parkingu. Przykucnęłam, by przywitać się z owczarkiem, który od razu nadstawił się do głaskania. Uśmiechnęłam się i podrapałam go za uchem.

Gdy stanęłam naprzeciwko Adriana i uniosłam głowę, by spojrzeć na jego oświetloną promieniami słońca twarz, on już mierzył mnie spojrzeniem.

— Odprowadzimy cię do domu, poranna księżniczko.

Rozdział 2. Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie

Pierwszy września był dniem, w którym wszystko miało się zacząć na nowo. Sama nie wiedziałam, czy jestem na to gotowa. Całymi dniami wmawiałam sobie, że właśnie tego pragnęłam, że byłam gotowa zmierzyć się z nową rzeczywistością. Zwątpiłam jednak, gdy po przebudzeniu nie miałam siły podnieść się z łóżka.

Leżałam na materacu, beznamiętnie wpatrując się w biały sufit. Ręce złożyłam na klatce piersiowej i analizowałam swoją marną egzystencję. Nie umiałam znaleźć w sobie wystarczającej ilości energii, żeby wstać. Nie miałam chęci się podnosić. Czułam wewnętrzną niemoc, brak sił, poczucie beznadziejności.

Tego dnia miałam pójść do nowej szkoły, poznać nowych ludzi i bawić się jak każdy inny człowiek w wieku siedemnastu lat. Miałam rozpocząć życie, o którym marzyłam przez tak długi czas. Dlaczego więc nie miałam odwagi, by stanąć twarzą w twarz ze swoim nowym początkiem?

Czułam się jak ostatnia pesymistka, gdy walczyłam z samą sobą. Jedna strona zachęcała drugą, by po prostu wstać i wejść w dzień, który mnie czekał. Ta druga jednak wciąż się opierała i twierdziła, że pozostanie w swojej bezpiecznej bańce, z dala od reszty świata, będzie lepszym wyborem niż rzucanie się na głęboką wodę. Tylko że ja zawsze marzyłam, żeby rzucić się na głęboką wodę, nawet jeżeli nie umiałam pływać. Dlaczego więc, gdy miałam na to szansę, nie potrafiłam się odważyć?

W końcu się podniosłam, rugając samą siebie za zbyt długą zwłokę. Wstałam z łóżka i w przypływie odwagi wyszłam z pokoju, by wejść w dzień, który miał rozpocząć życie na nowo.

I choć czułam w kościach, że wciąż jestem tą samą osobą, z całych sił wmawiałam sobie, że od tego dnia jestem zupełnie kimś innym. Tak bardzo chciałam wierzyć w to, że rozpoczęcie życia na nowo jest możliwe, że przestałam nawet czuć się, jakbym oszukiwała samą siebie.

Kiedy zbiegłam po schodach domu, w kuchni było już tłoczno. Wszyscy kręcili się po pomieszczeniu, szukając dla siebie miejsca. Łapali w dłonie cokolwiek i wyglądali, jakby mieli zamiar zjeść śniadanie w drodze do pracy. Nigdy nie widziałam na oczy takiego chaosu jak tego poranka.

Zmarszczyłam brwi, bo okrzyki, które wydawali z siebie domownicy, były co najmniej niepokojące. Nigdy wcześniej nie widziałam siostry mojego ojca w stanie takiego oderwania od rzeczywistości. Biegała po kuchni ubrana w elegancką spódnicę i białą koszulę, włosy miała upięte w kok, a pod pachę wepchnęła aktówkę. Poza tym zagryzała tosta, a gdy sięgnęła po kubek z kawą, poczułam w powietrzu katastrofę, zanim zdążyła się wydarzyć.

Zawartość kubka wylała się wprost na śnieżnobiałą koszulę.

Kobieta zamarła na dłuższą chwilę, żeby odprawić modły nad własną duszą. W końcu jednak nie wytrzymała i wrzasnęła, wyrzucając z siebie wszystkie emocje. Kiedy jej wzrok spoczął na mojej twarzy, zdążyłam uśmiechnąć się szeroko, nie kryjąc swojego rozbawienia.

— Przyniosę drugą koszulę — zakomunikowałam od razu, by nie pogłębiać jej frustracji. — Opanujemy sytuację.

— Zesłali nam anioła — podsumowała pod nosem, gdy zniknęłam na schodach.

Weszłam do sypialni wujka i cioci i otworzyłam szafę w poszukiwaniu czystej koszuli. Straciłam na to dłuższą chwilę, bo kobieta miała znacznie więcej ubrań, niż można by się tego spodziewać po rozmiarze jej szafy. Mebel na pierwszy rzut oka był niewielki, ale mieścił asortyment, który spokojnie mógłby zapełnić przynajmniej dwa butiki.

Gdy sytuacja z koszulą została opanowana, do zamieszania włączył się wujek, który od samego rana poszukiwał kluczyków do samochodu. Znalazłam je na komodzie w przedpokoju i mu je wręczyłam.

Szczerze odetchnęłam, kiedy duże dzieci opuściły dom i udały się do pracy.

Nie musiałam jednak czekać zbyt długo, by na schodach pojawiły się mniejsze dzieci. Alex i Margot wydzierali się na siebie jeszcze przed wejściem do kuchni. Właściwie słyszałam ich od momentu, gdy jednocześnie opuścili swoje sypialnie i rzucili się w kierunku drzwi do łazienki. Wtedy rozpoczęła się awantura, która trwała przez kolejne piętnaście minut.

Nawet gdy trudziliśmy się przygotowywaniem śniadania, spoglądałam na nich z niepokojem, żeby mieć pewność, że jedno nie wbije drugiemu noża w plecy, wykorzystując chwilę nieuwagi.

Pomimo że w swoim życiu chodziłam do kilku szkół, bo wraz z tatą przeprowadzaliśmy się często, każdy pierwszy dzień kosztował mnie dużo stresu. Wkraczałam do nowego otoczenia, w którym wszyscy się znali. Dołączałam do grupy w ostatniej klasie liceum, kiedy ludzie byli już od dawna pogrupowani i każdy wiedział, z kim rozmawia, a z kim przez całą szkołę nie zamienił ani słowa. Wszyscy znali wszystkich, dlatego tak ciężko było wkroczyć znikąd i starać się wtopić w tłum.

Liceum w Maidstone było ogromne i cieszyło się dobrą opinią. Słynęło z drużyny koszykarskiej, która regularnie wygrywała wszystkie rozgrywki, oraz z organizowania konkursu matematycznego, w którym pojawiały się najtrudniejsze zadania w kraju. Nigdy nie miałam potrzeby ich sprawdzać, wierzyłam plotkom na słowo.

Nienawidziłam matematyki i wszystkiego, co było z nią związane.

A raczej to matematyka nienawidziła mnie, bo ja naprawdę wielokrotnie starałam się ją pokochać. Nie miałam wpływu na to, że za każdym razem obrywałam od niej w tyłek.

— Cześć, kochana! — Janet nagle pojawiła się obok mnie i wyciągnęła ramiona, by zamknąć mnie w uścisku.

— Strasznie dobrze cię widzieć — dołączyła do niej Harper.

Dziewczyny były przyjaciółkami Margot. Znały się praktycznie od przedszkola i były praktycznie nierozłączne. Zdarzało mi się przyjeżdżać do miasta na wakacje, więc spędziłyśmy ze sobą trochę czasu i znałyśmy się na tyle, bym wiedziała, że zaopiekują się mną i sprawią, że bycie nową nie będzie aż tak trudne, jak by było, gdybym ich nie znała. Nie wiedziały o mnie jednak niczego poza tym, co wiedzieli wszyscy.

Nie poczułam się szczęśliwa, gdy się dowiedziałam, że pierwszą lekcją w moim planie jest historia. Nigdy nie potrafiłam obdarzyć tego przedmiotu miłością, jednak kiedy weszłam do sali lekcyjnej i okazało się, że dziewczyny miały te same zajęcia, odetchnęłam z ulgą. Nie czułam się psychicznie gotowa, aby iść na lekcję, na której byłabym zdana sama na siebie.

Większość ławek była już zajęta, więc wraz z Janet podążyłyśmy do przedostatniej pod oknem. Uśmiechnęłam się pod nosem na widok Doriana, który opierał głowę na łokciu i przyglądał mi się z zainteresowaniem.

— Już się bałem, że mi się przyśniłaś.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową i położyłam torbę na ławce. Skupiłam wzrok na Adrianie, który siedział obok i przeglądał coś na ekranie telefonu. Miałam wrażenie, że w ciągu godziny, którą spędziliśmy razem poprzedniego dnia, poczułam z nim większą więź niż z większością osób przez lata. Wraz z Bimbrem, zgodnie z zapowiedzią, odprowadzili mnie do domu. Szliśmy przez park, żeby pies mógł się wybiegać, jednak nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Oboje korzystaliśmy z ciszy, w której o tej porze pogrążone było miasto.

— Wiesz, trochę straciłeś w moich oczach po tym, jak poczułam zapach twoich wymiocin — rzuciłam w kierunku blondyna, a siedzący obok Adrian parsknął pod nosem. — Ale kabanosy były dobre?

— Niczego nie żałuję — zakomunikował Dorian z przekonaniem, po czym przeniósł wzrok na Janet. — Cześć, piękna.

— Pieprz się — odparła dziewczyna.

— Pieprzyć to ja mogę cieb…

— Ale ty jesteś romantyczny, Dorian, naprawdę! — Brunetka odwróciła się w jego stronę. — Jak wnioskuję po tym, że najwyraźniej macie już jakąś wspólną historię, próbowałeś dobrać się do Dalii?

— Wciąż nie czaję tego imienia — westchnął z rezygnacją. — To niemieckie?

— Ty jesteś niemiecki — prychnęłam.

— A wiesz, że tak? — ożywił się. — Mój dziadek był żołnierzem…

— Dorian! — Adrian odezwał się nagle, chowając telefon do kieszeni spodni. — Wiesz, nie musisz opowiadać znowu tej historii. Poza tym przyznawanie się, że twój dziadek był niemieckim żołnierzem, kiedy mieszkasz w alianckim kraju, nie jest zbyt rozsądne.

— Blondyna przyszła. — Dorian nagle zmienił temat, wskazując ruchem głowy Madison, która weszła do sali.

Od razu gdy spojrzała na Adriana, na jej twarzy pojawił się zalotny uśmiech. Janet pochyliła się do przodu, udając, że powstrzymuje się przed zwróceniem śniadania, na co parsknęłam śmiechem pod nosem.

— To opowiadaj, stary! — Dorian opadł na oparcie krzesła i założył ramiona na piersi. — Jak tam wielki powrót do Madison? Było warto?

Adrian uniósł brwi, posyłając przyjacielowi takie spojrzenie, że gdyby mogło mordować, Dorian z pewnością leżałby już trzy metry pod ziemią.

— Adrian, możesz opowiedzieć, ja też jestem bardzo ciekawa, jak do tego doszło — wtrąciła Janet. — Ostatnim razem darła na ciebie ryjca tak bardzo, że było to słychać na drugim końcu korytarza. Masz aż taką chcicę, że postanowiłeś do niej wrócić?

— Czy wy się bawicie w wydział policyjny? — zapytał szatyn.

— Interesuje nas twoje życie łóżkowe — oznajmił bez ogródek Dorian. — Możesz podzielić się wrażeniami.

— Zazdrościsz?

— Kurwa, nawet nie wiesz jak… — jęknął blondyn. — Liczyłem, że coś zdradzisz.

— Jaki ty jesteś, kurwa, niewyżyty.

— Dziwisz się?

— Ej, ale patrząc tak czysto teoretycznie — kontynuowała Janet — to powinieneś mieć dwa razy więcej okazji niż Adrian…

Dziewczyna nie zdążyła skończyć, bo w pomieszczeniu pojawił się starszy nauczyciel i zakomunikował rozpoczęcie lekcji. Wyjęłam pierwszy lepszy zeszyt, który w tej samej chwili został mianowany zeszytem do historii, i zanotowałam temat, co pewnie było maksimum moich możliwości w robieniu notatek.

— Jak czujecie się po wakacjach? — spytał nagle mężczyzna. — Nie liczę, że jesteście przeszczęśliwi, ale moglibyście chociaż udawać, że jest to wam obojętne, a może nawet chociaż odrobinę się cieszycie, że możecie zgłębiać dalej swoją wiedzę.

Janet nagle się odwróciła, jakby chciała zapodać jakiś super żart. Jej oczy wręcz świeciły.

— A wiecie, co jest Dorianowi obojętne? — powiedziała, dusząc się ze śmiechu. — Płeć towarzysza w łóżku!

Adrian przetarł oczy rozczarowany beznadziejnością tego żartu. Na jego ustach jednak tańczyło rozbawienie.

— Jak długo zajęło ci wymyślenie tego suchara? — prychnął blondyn z kpiną.

— Sekundę — odpowiedziała Janet. — Dlatego jest taki suchy. Zupełnie jak twoja klata.

— Pieprz się, wredna małpo.

Próbowałam się zorientować w sytuacji. Dorian wzruszył ramionami, gdy skupiłam na nim wzrok, jakby chciał dać do zrozumienia, że żart Janet miał wiele wspólnego z rzeczywistością. Nie sądziłam, że pierwszego dnia szkoły dowiem się o orientacji człowieka, którego poznałam dwa dni wcześniej, ale jak widać, życie potrafiło zaskakiwać.

Podczas gdy wszyscy już przetrawili ten niezwykle suchy żart, Adrian wyglądał, jakby dopiero go przetwarzał. Obserwowałam z rozbawieniem, jak oparł głowę na ławce, a jego ciało drżało pod wpływem śmiechu.

— Stary, oddychaj! — Dorian z rozbawieniem poklepał go po plecach. — Stary, żyj, stary…

— Mówiłam, że jestem mistrzynią żartów. — Janet zarzuciła włosami. — Wybacz, Dorian, wiesz, że nie mam nic do twojego towarzystwa w łóżku.

— Ty możesz być moim towarzystwem…

Dziewczyna w odpowiedzi jedynie przewróciła oczami, nie kryjąc zażenowania.

— Adrian, żyjesz, prawda? — Pochyliłam się do przodu, by przyjrzeć się chłopakowi, który wciąż nie podnosił się z ławki. — Mam zaliczony kurs pierwszej pomocy, ale niewiele z niego pamiętam, więc lepiej nie umieraj.

— Dobrze się bawicie tam w ostatnich ławkach? — Nauczyciel nagle podniósł się z miejsca i skierował spojrzenie wprost na nas. — Walker, dobrze się czujesz? Potrzebujesz pomocy?

— Chyba potrzebuje — odpowiedział za przyjaciela Dorian. — Wie pan, on ma chyba chwilowy atak epilepsji. Może lepiej zabrać go do pielęgniarki.

— Co ty mu znowu zrobiłeś, Watson? — Mężczyzna pokręcił ze zrezygnowaniem głową. — Przecież on się udusi zaraz.

Adrian uniósł głowę z blatu ławki. Parsknęłam pod nosem na widok jego czerwonej od śmiechu twarzy.

— Walker, idź do pielęgniarki, niech da ci coś na uspokojenie.

— Profesorze, nie wiem, czy tu zwykłe leki wystarczą… — Dorian pokręcił głową. — To ten przypadek, kiedy z wyjątkiem głowy pacjent cieszy się dobrym zdrowiem.

— Czy wy naprawdę musicie zachowywać się jak klauni już na samym początku roku szkolnego? — Nauczyciel westchnął z rezygnacją. — Idź ochłonąć, Walker.

— Kup mi kanapkę — szepnął Dorian, gdy tylko nauczyciel ponownie zajął miejsce przy biurku. — I wodę…

— I może jeszcze frytki do tego? — prychnął Adrian i podniósł się z miejsca, po czym ruszył między ławkami. — Oczywiście zaraz wrócę, profesorze.

— Nie wątpię, Walker. — Mężczyzna pokręcił głową. — Tylko zaraz to za dwie minuty, a nie dwa miesiące.

Wrócił po dziesięciu minutach z ukrytymi pod bluzą czterema kanapkami, którymi nas obdarował.

Rozdział 3. Cudze winy mamy na oku, własne za plecami

Pierwszy dzień szkoły ostatecznie okazał się bardziej znośny, niż zakładałam. Szybko doszłam do wniosku, że pójście na kończącą wakacje imprezę bardzo wiele mi dało, bo poznałam ludzi, z którymi mogłam rozmawiać. Z doświadczenia wiedziałam, że najgorszą rzeczą w byciu nową było wchodzenie do sali samej, gdy wszyscy gapią się na ciebie jak na intruza. Dzięki dziewczynom, które znałam, właściwie odniosłam wrażenie, jakby nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Być może była to też kwestia tego, że ludzie w nowym liceum byli zbyt zmęczeni życiem, aby przyglądać się nowym z zainteresowaniem bądź pogardą. Bo musicie wiedzieć, że gdy do szkoły przychodził ktoś nowy, ludzie dzielili się na kilka kategorii.

Na samym początku listy były lizusy, które wchodziły ci w tyłek od momentu, gdy cię zobaczyły. Oferowały swoją pomoc w ogarnięciu szkoły, przedstawiały znajomym, jednak w rzeczywistości jedyne, o czym myślały, to to, czy do czegoś im się przydasz. Bo gdy przychodzi ktoś nowy, zawsze może posiadać jakieś umiejętności, które akurat są potrzebne komuś innemu. Lizusy zazwyczaj znikają po kilku dniach i do końca szkoły zamieniają się w ludzi kategorii numer dwa.

Kategoria numer dwa to ci, którzy patrzą z pogardą. Właściwie nie musisz się nawet odzywać, bo oni i tak już cię nienawidzą za to, że miałeś czelność pojawić się w ich środowisku i zaburzyć równowagę. Przecież zawsze możesz stanowić zagrożenie, a oni nie mają na ciebie żadnych haków, które mogliby wyciągnąć w krytycznym momencie.

Trzecią kategorią są podrywacze, do których zaliczyłabym także Doriana Watsona, poznanego w sobotni wieczór. Kiedy tylko zobaczą nowy towar, są gotowi rzucić wszystko, aby tylko sprawdzić swoje szanse. Zazwyczaj są totalnymi idiotami, którzy dostają kosza po wypowiedzeniu trzech słów. Przeżywają to jednak i czekają, aż pojawi się ktoś następny.

Byli jeszcze ci zaskakująco mili ludzie, którzy naprawdę zwracali na ciebie uwagę i z dobroci serca chcieli ci pomóc. Rzecz jasna było ich najmniej. Zazwyczaj jedna lub dwie osoby, które zobaczyły cię przypadkiem w sytuacji jakiegoś zagubienia i postanowiły cię z niej wydobyć.

Jak już wspominałam — liceum to zbiorowisko idiotów. Idiotyzm jednak objawia się na różne sposoby.

Po powrocie ze szkoły leżałam w łóżku przez dobre dwie godziny, bo nie miałam na nic siły. Z jakiegoś powodu placówka edukacyjna potrafiła wyssać ze mnie całą energię i gdy wracałam do domu, czułam się jak wyciśnięta gąbka. Z całych sił starałam się nie zasnąć, dla dobra własnego zegara biologicznego, jednak było to naprawdę spore wyzwanie. Marzyłam o drzemce.

— Śpisz?

Margot weszła do pokoju i rozsiadła się na obrotowym krześle stojącym przy biurku naprzeciwko łóżka.

— Postanowiłam wprowadzić cię w szkolną hierarchię i przedstawić ci ludzi, z którymi warto się trzymać, i tych, do których lepiej się nie zbliżać — zakomunikowała.

Zmarszczyłam brwi i poprawiłam głowę na poduszce.

— Zacznijmy od drużyny cheerleaderek — powiedziała z powagą, zupełnie jakby przygotowywała się do wygłoszenia poważnego wykładu. — Od nich trzymamy się z daleka, a zwłaszcza od ich kapitana, którą jest Madison. Może nie wygląda, ale potrafi gryźć. Za nimi są koszykarze. Lubią dziewczyny, więc zazwyczaj są mili, ale wszyscy romansują z cheerleaderkami, więc zadając się z nimi, narażasz się na gniew blond małp. Adrian jest kapitanem koszykarzy, tak dla jasności. Tylko ostrzegam. Kółko teatralne to najwięksi outsiderzy, jacy istnieją, więc radziłabym też się nie zbliżać. O kółkach naukowych nawet nie mówię, myślę, że wiesz, że oni wszyscy mają zbiorowy romans z fizyką kwantową…

— Za dużo informacji naraz… — Pokręciłam głową i usiadłam na łóżku. — Kto jest z kim? Janet i Dorian?

Właściwie nawet zapomniałam o tym, że Dorian podrywał mnie od pierwszej chwili, gdy mnie zobaczył. Jego relacja z Janet nie wyglądała jednak jak zwykła znajomość ludzi z jednego rocznika.

— Janet i Dorian? — Dziewczyna parsknęła niekontrolowanym śmiechem. — Co ty, oni tak krążą wokół siebie od lat, ale szczerze nie sądzę, że kiedykolwiek coś z tego wyjdzie. Lubią sobie dogryzać, ale nic ich nie łączy.

— A Adrian i ta… Madison?

Od razu pojawił mi się przed oczami obraz z kuchni podczas imprezy, chociaż wolałabym go nie pamiętać. Nie czułam rzecz jasna zazdrości ani niczego takiego, ale blondynka kompletnie nie wyglądała na osobę, z którą chciałabym się zadawać. Adrian za to wzbudził moją sympatię, więc szczerze zastanawiało mnie, jakim cudem coś mogło między nimi zaistnieć.

— Na temat tej relacji niestety nie mam wystarczających danych. — Zamyśliła się. — Chyba nie są razem. Choć lubią skłaniać innych do zastanawiania się, czy są parą, czy nie. Zazwyczaj przez chwilę się ze sobą bujają, potem Madison robi jakąś awanturę na korytarzu, jest obrażona przez trzy dni, a następnie, jak poczuje chcicę, to leci do niego z powrotem.

— Czyli…

— Ich nawet nie można nazwać przyjaciółmi z korzyściami, bo na trzeźwo nie potrafią przeprowadzić zwykłej konwersacji bez darcia paszczy.

— No dobra, załóżmy, że rozumiem.

— Nie rozumiesz. — Pokręciła głową. — Nikt nie rozumie. Chyba nawet oni nie rozumieją. Ale jak jutro zobaczysz Madison z kimś innym, to się nie zdziw. To relacja bardziej otwarta niż… nieskończoność.

— Miałaś dzisiaj zajęcia z matmy, prawda?

— Dwie godziny — jęknęła przeciągle.

To wyjaśniało bardzo wiele.

Tak naprawdę niesprawiedliwość objawiała się tym, że najszczęśliwszym momentem dnia było pójście spać. Problem w tym, że gdy tylko zamknęłam oczy, zadzwonił budzik i musiałam wstać. Z moich ust wydobył się jęk niezadowolenia, który miał pomóc mi wyrzucić na zewnątrz wszystkie siedzące we mnie negatywne emocje. Nie pomogło. Gdy skierowałam się do łazienki, żeby się ogarnąć, moja frustracja wcale nie zmalała. Zwłaszcza gdy zobaczyłam, że każdy włos na głowie sterczy w inną stronę.

Mimo że była ósma rano, na szkolnym korytarzu panowało zamieszanie. Ludzie ustawili się w kółku, jakby obserwowali niesamowite widowisko. Spróbowałam przedostać się przez tłum, by zobaczyć, co się stało. Nie żeby mnie to interesowało.

No dobra, tak naprawdę nie było osoby, której nie interesowałyby szkolne dramy.

Niemałe było moje zdziwienie, gdy w centrum dojrzałam dwie osoby. Jedną z nich była dziewczyna, którą widziałam poprzedniego dnia na zajęciach z chemii. Drugą zaś chłopak w dresie z logiem szkoły, więc szybko wywnioskowałam, że należał do drużyny koszykarskiej. Wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko nie wydzierał się na nią tak, że dało się to usłyszeć w szatni trzy piętra niżej.

— Miałaś zrobić to na dzisiaj, Hilton! Ani trochę nie obchodzi mnie, że nie miałaś czasu — wydusił chłopak w stronę swojej rozmówczyni. — Była umowa.

— Odwal się ode mnie — odburknęła. — Może sam byś się za coś zabrał?

Koszykarz prychnął pod nosem i odsunął się, aby nabrać powietrza.

— Mam powiedzieć przy tych wszystkich ludziach, ile odpalam ci miesięcznie, żebyś mogła udawać bogatą?

— Ty gnoju…

— Możecie się, kurwa, uspokoić?

Nawet nie zarejestrowałam, kiedy te słowa wypłynęły z moich ust. Zorientowałam się dopiero, gdy wszyscy dookoła na mnie spojrzeli. Wystąpiłam krok do przodu i stanęłam twarzą w twarz z chłopakiem, który zaburzał mój spokój o ósmej rano we wtorek. To nie było dozwolone.

— Jaki masz problem? — Spojrzałam na niego. — Dawaj, będę waszym mediatorem, jeżeli to spowoduje, że zamkniesz mordę i przestaniesz się wydzierać na pół budynku.

Zazwyczaj nie należałam do ludzi odważnych, którzy pchają się w nie swoje sprawy, jednak gdy widziałam sytuacje jak ta, gdy jedna strona zdecydowanie miała problem ze sobą i próbowała wyżyć się na drugiej, nie potrafiłam przejść obojętnie.

Czułam, że dziewczyna obok założyła ramiona na piersi, jakby miała zamiar stworzyć ze mną drużynę przeciwko nadętemu koszykarzowi. Patrzył na nas z pogardą. Najwyraźniej uraziłyśmy jego gigantyczne ego.

— Mogę wiedzieć, kim ty jesteś, gwiazdo? — Pochylił się lekko, chcąc lepiej mi się przyjrzeć. — Nawet cię nie znam, a śmiesz zwracać mi uwagę!

— Od kiedy trzeba kogoś znać, żeby zwrócić mu uwagę? — Uniosłam brwi. — Zakłócasz mój spokój, zresztą nie tylko mój. Jeżeli masz osobisty problem, to nie załatwiaj tego na środku korytarza. Może wtedy nikt się do ciebie nie przypierdoli.

— Słuchaj, Thomas… — Dziewczyna obok zrobiła krok do przodu i zrównała się ze mną ramieniem. — Wybacz, że ten jeden raz nie odrobiłam twojej pracy domowej.

— Naprawdę rozumiemy, że twoja inteligencja nie jest na wystarczającym poziomie, by zrobić ją samodzielnie, ale mógłbyś nie robić z siebie idioty i nie zdradzać tego połowie szkoły. Naprawdę mi przykro, że taki los cię spotkał i musiałeś pomartwić się o swoją ocenę — rzuciłam.

— Nie płać mi więcej, poradzę sobie bez ciebie — dodała Hilton. — Poza tym naprawdę przykro mi, że nie potrafisz poradzić sobie z trzema równaniami z matmy.

Przerzucałyśmy się argumentami, jakbyśmy znały się na wylot, podczas gdy Thomas zrobił krok w naszym kierunku. Stał bardzo blisko, skupiając spojrzenie akurat na mnie. Udało mi się je wytrzymać, gdy niespodziewanie ktoś pojawił się obok. Złapał mnie za ramię i odciągnął do tyłu, zanim koszykarz się zebrał, żeby wyładować na mnie swoją furię. Spojrzałam z zaskoczeniem na Adriana, który pojawił się znikąd. Zacisnął zęby i pokręcił głową, jakby chciał dać mi do zrozumienia, bym nic więcej nie mówiła, po czym ruszył w stronę Thomasa. Popchnął go, a ten bez protestów zniknął w tłumie.

Stojąca obok mnie dziewczyna wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Uśmiechnęłam się i przybiłam jej piątkę. Gest naszego zwycięstwa. Podziękowałyśmy sobie, a chwilę potem dzwonek na lekcję zmusił nas do rozejścia się w swoje strony. Nie spodziewałam się takich akcji z samego rana, ale mój depresyjny stan zdecydowanie ustąpił.

Pierwszą lekcją była fizyka. Myślę, że ta informacja wystarczy, by zrozumieć, dlaczego ucięłam sobie drzemkę. I tak nie rozumiałam ani jednego słowa z tego, co tłumaczyła nauczycielka. Niby wiedziałam, o co chodziło, ale jednak nieszczególnie, więc szybko podjęłam decyzję o kapitulacji. Nie można było zbytnio się wysilać. Szczególnie z samego rana.

Historii też nienawidziłam, ale byłam do niej nastawiona bardziej pozytywnie, bo przynajmniej na te zajęcia chodził też ktoś znajomy. Nawet jeśli lekcja była beznadziejna, to zawsze przyjemniej było dzielić to doświadczenie z kimś, kogo się zna.

Usiadłam w jednej z ławek. Zajęłam miejsce dla siebie i dla Janet. Gdy zadzwonił dzwonek, obok mnie usiadł jednak ktoś inny.

— Ej? — Spojrzałam zaskoczona na Adriana.

— Ej? — dodała Janet, która stała za nami. — Nie pomyliło ci się coś?

— Mamy sprawy do obgadania, idź do Doriana — odpowiedział jej szatyn, kompletnie mnie ignorując.

— Po moim trupie i dzień dłużej!

Przewróciła oczami i ruszyła na poszukiwanie wolnego miejsca w innej ławce. Wciąż patrzyłam na chłopaka, licząc, że raczy mi wyjaśnić ten nagły zwrot akcji.

— Wiem, że jestem zabójczo przystojny, ale twój wzrok jest wyjątkowo niepokojący — odezwał się nagle, rzucając mi spojrzenie. — Masz jakiś problem?

— Dosyć duży — odparłam. — Nie wiem, od kiedy razem siedzimy.

— Od dzisiaj. — Wzruszył ramionami.

— Czy to nie powinno się wydarzyć za obopólną zgodą?

— Nie dramatyzuj, piękna. Mamy do pogadania.

— Słucham cię przez cały czas. — Oparłam się na ławce. — Co się stało, że postanowiłeś zaburzyć mój spokój?

Przyjrzałam mu się dokładnie. W ciemnobrązowych oczach tańczyło rozbawienie, gdy obserwował moją z pewnością nadętą minę. Pod prawą brwią miał niewielką bliznę po rozcięciu, a na policzkach lekki zarost. Adrian Walker był przystojny, ale doskonale o tym wiedział i nie potrzebował takiej informacji z mojej strony.

— Słuchaj, nie żeby jakoś specjalnie zależało mi na twoim losie, ale mam nadzieję, że jesteś świadoma, iż robisz sobie wrogów — zaczął nagle. — Podpadłaś Thomasowi.

— O matko, naprawdę? — Przyłożyłam dłoń do piersi. — To prawdziwy koszmar…

— Dalia, to naprawdę nie jest śmieszne. — Pokręcił głową. — To idiota. Jeżeli uzna, że zepsułaś mu opinię, będzie się mścił.

— Adrian, ale ja mu nie zabiłam dzieci, tylko uświadomiłam, że jest idiotą.