O żołnierzu tułaczu - Stefan Żeromski - ebook

O żołnierzu tułaczu ebook

Stefan Żeromski

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Okres walk republikańskiej armii francuskiej z austriacką. Polski chłop Matus Pulut cieszy się wśród Francuzów prawami wolnego obywatela. Jest ceniony za osobiste męstwo. Po powrocie do ojczyzny, gdzie panuje jeszcze feudalne bezprawie, zostaje potraktowany jako zbieg pańszczyźniany...

Utwór „ O żołnierzu tułaczu ” związany jest z podróżą Żeromskiego do Szwajcarii. Autor zamieszcza w nim refleksję na temat wojen napoleońskich i czasów rewolucji francuskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 93

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stefan Żeromski

O żołnierzu tułaczu

Warszawa 2013

Skoro świt, a nim grube mroki pobladły w dolinie, stukano do drzwi mieszkania zajętego w gospodzie „zum Bar” na kwaterę dowódcy. Gudin zepchnął w tej chwili nogą pierzynę, wyskoczył z łóżka i rozebrany poszedł drzwi otworzyć. Stanęło w nich i z wolna weszło do izby kilku oficerów w kostiumach narzuconych niedbale oraz sierżant jednej z kompanii trzeciego batalionu. Generał wlazł na wysokie posłanie łóżka, usiadł w kucki i zwrócił się do sierżanta, który wyprężony jak struna, zginał kark, żeby nie uszkodzić pompona przy kapeluszu, zawadzającego o stragarz powały niskiego pokoju.

– No i jakże, byłeś? – zapytał wycierając oczy.

– Byłem, obywatelu generale, z sześcioma ludźmi. Gdzie się rzeka zakręca.

– Co rzeka! Widziałeś ich? – zawołał porywczo i z niepokojem.

– Z daleka...

– Któż to był? Szyldwachy?

– Widzieliśmy szyldwachów, ale także i regularnych.

– Gdzież oni byli?

– Kilkunastu żołnierzy paliło ogień przy jeziorach na dole, inni wspinali się ścieżką, a na samej górze przechadzało się kilku szyldwachów.

– Czy was spostrzegli?

– Tak, obywatelu generale... – szepnął sierżant nieśmiało.

– Widziałeś schronisko Grimsel-Hospiz?

– Nie, obywatelu...

– Więc gdzież ty byłeś, u licha, jeżeliś nawet tam nie doszedł?

– Schronisko musi być za wałem. Ten wał jest jakby groblą jezior, które tam leżą i któreśmy z daleka widzieli.

Generał zamilkł i usiłował odnaleźć te same punkta na mapie rozłożonej obok jego łóżka. Oficerowie, skupieni przy jednym z okien, rozsunęli perkalowe firanki, ale niewiele światła weszło do izby, gdyż brzask jeszcze nie tknął cieniów, schowanych w podwórzach i zaułkach między domostwami.

Ktoś skrzesał ognia i zatlił małą świeczkę łojową.

– Dziękuję... – rzekł Gudin półgębkiem, nie podnosząc głowy. Po chwili bystro wejrzał na sierżanta i głośno, z szyderstwem, zawołał:

– Czy to prawda, co powiadają naoczni świadkowie i znawcy, że te pozycje są nie do zdobycia? Czy prawdą jest, co powiadają, że nasze francuskie męstwo nic tu nie poradzi, że nasz francuski geniusz w kpa się tu zamieni, że białe Austriaki zarzucą nas z tych gór swymi pochyłymi bermycami? – Powiedz, Râteau...

– To jest miejsce nie do zdobycia – rzekł sierżant posępnie.

W grupie oficerów przemknął się szept bardzo cichy. Generał z wolna podniósł głowę i zmierzył okiem pełnym nienawiści kapitana stojącego we framudze drugiego okna.

– Czy pozwolisz mi, obywatelu generale, zadać sierżantowi kilka pytań? – rzekł ten oficer ze spokojnym uśmiechem, w którym zamknięte było jadowite szyderstwo.

– Uprzejmie proszę... – rzekł Gudin.

– A więc to prawdą jest, co powiadają – zwrócił się kapitan do sierżanta – że stojąc na Grimsel nieprzyjaciel zasypałby nas nie bermycami, ale stosami kamieni? Że byłby w możności nędznie zatłuc nas wdzierających się pod górę, jak niegdyś chłopi ze Szwycu zgruchotali przodków tych białych Austriaków pod Näfels, z taką wszakże różnicą, że my szlibyśmy na górę pewni nie tylko śmierci, ale także i hańby naszego geniuszu... Râteau! – rzekł kapitan głośniej. – Ty wiesz, że ja się nie boję...

– Słyszałem, obywatelu Le Gras, że pragniesz zadać sierżantowi jakieś tam pytanie... – rzekł Gudin.

– Tak. Pragnę mu zadać kilka pytań. Jak długo szliście do miejsca, gdzie się dolina zwęża – do jezior?

– Szliśmy – rzekł sierżant – chyba ze trzy godziny.

– Jaka jest na tej przestrzeni szerokość doliny?

– Ze ścieżki, po której szliśmy, dorzucałem na najszerszych miejscach kamieniem do drugiej ściany wąwozu, a prawie wszędzie cały spód jego zajmuje rzeka.

– Wszak prawda, że w pewnych miejscach ścieżka idzie na wysokości kilkuset metrów?

– Nie inaczej, obywatelu kapitanie.

– Że na tej ścieżce może obok siebie postępować najwyżej dwóch ludzi?

– Tak jest, obywatelu.

– Że zanim w pięć batalionów zdołamy dotrzeć do jezior, już Austriacy, ukryci za skałami, mogą wystrzelać połowę naszej kolumny idącej dwójkami?

– Tak myślę...

– A czy przez szkła widziałeś ścieżkę, od jezior prowadzącą na Grimsel?

– Dostrzegłem ją, obywatelu.

– I dlatego mówisz nam, że miejsce jest niezdobyte?

– Tak jest.

Oficer skłonił się generałowi i rzekł do niego:

– O te jedynie szczegóły rozpytać się pragnąłem.

– Obywatele! – powiedział niedbale Gudin zwracając się do wszystkich – wyruszamy dziś, i to niezwłocznie, dla zdobycia szturmem przejść: Grimsel, Furka, Gotthard...

– I Monte Rosa... – szepnął kapitan Le Gras tak cicho i niewyraźnie, że te dwa słowa mogły bardzo dobrze uchodzić za kaszel.

– Plan operacji całej wydany został w kwaterze głównej. Podpisał go Massena. Uruchomiliśmy 27 termidora 30 tysięcy wojska. Bracia nasi walczą vv tej chwili na śmierć i życie. Idą w górę Reussu, uderzają na przejście „zum Stein”, aby spaść do doliny Meyen, biją się w dolinie Rodanu, a my śmieliżbyśmy leżeć bezczynnie tutaj, w Guttannen? Zwyciężymy czy zginiemy od kamieni, od kul, od bagnetów, ale pójdziemy zdobywać tę górę, chociażby z jej szczytu strzelano do nas piorunami! Z przyjemnością przedstawiłbym wam plan całej naszej wyprawy, ale brak mi czasu. Zanim się ubiorę, chciałbym wyłożyć ten plan w obecności, dajmy na to, kapitana Le Gras. Może zechce tu również zostać jeszcze podpułkownik Labruyère...

Oficerowie i sierżant gromadnie wyszli ze stancji. Gudin zerwał się z łóżka i wdziewając pośpiesznie swój uniform rozkładał mapy, wskazywał linie operacyjne pochodu, wyznaczone czerwoną barwą – i szybko wykładał:

– Wiadomo – mówił – że arcyksiążę Karol zajmuje swymi wojskami olbrzymi łańcuch pozycyj: od Simplonu i mieściny Brieg w dolinie Rodanu – aż do Zurychu. Ma on do rozporządzenia 78 batalionów piechoty, 85 szwadronów jazdy, czyli 64 613 żołnierza i 13 299 koni. Posiada wszystkie przejścia i wszystkie drogi środka Alp, więc: Grimsel i Furka, dolinę Urseren, Teufelsbrücke, całą dolinę Reussu aż do jeziora Czterech Kantonów wraz z dolinami na poprzek do niej idącymi – więc z Meyen i z Issi; dalej – rozdół Szwycu, płaskowzgórze Einsiedeln z przełęczą Etzel, dolinę Sihlu i Zurych. Uderzamy na nieprzyjaciela ze wszystkich stron, mamy wyprzeć go ze wszystkich stanowisk, porozcinać go na grupy, rozerwać ich łączność – i wygnać – zanim tamci nadciągną. Thurreau uderzy na brygadę Straucha w dolinie Valais, my wstąpimy na Grimsel, wyrzucimy nieprzyjaciela z pozycji u źródeł Rodanu i weźmiemy go we dwa ognie, ażeby zmuszony był uchodzić na włoską stronę, którędy mu się żywnie podoba. To uczyniwszy zajmiemy przejście Furka, dolinę Urseren, Urnerloch, Teufelsbrücke i dolinę Reussu...

Wiadomo – mówił, ożywiając się i gwałtownymi ruchy wskazując na mapę – że rozstaliśmy się w Innertkirchen z generałem Loison i że ten dzielny człowiek poprowadził swe dwa bataliony i trzy kompanie w dolinę Gadmen, skąd ma wstąpić nad Steinen, wysadzić nieprzyjaciela spomiędzy lodów i zejść przez Meyental do Wasen. Daumas idzie z Engelbergu, ażeby przez Surenen wejść do wąwozu Reussu. Z czoła, od Flüelen, uderzy na Austriaków sam Lecourb. Chciejcież zważyć, że los operacji od nas zależy! Jeżeli odbierzemy Grimsel, to zadajemy cios nieprzyjacielowi w samo serce, bo zdobywamy czworobok, który tu oznaczyłem czerwoną linią. Czworobok ten idzie: z Innertkirchen do Wasen, z Wasen do Teufelsbrücke, stamtąd do Furka i Grimsel, a z Grimsel do Innertkirchen. Dopóki nieprzyjaciel ma Grimsel i Urseren – niceśmy nie wygrali, może bowiem siedzieć w tych miejscach jak w fortecy i mieć połączenie z doliną Tessinu przez Gotthard, a z Chur przez dolinę Renu. Tymczasem obywatel Le Gras uważa wyprawę na zdobycie tej głównej pozycji za coś tak błahego, że śmiał wobec połowy oficerów kolumny, ba! wobec sierżanta – drwić ze słów moich. Gdyby nie to, że dziś idziemy, powinien bym cię, obywatelu, natychmiast skazać na śmierć...

– O!... – mruknął Le Gras przymykając swe piękne oczy.

– Tak! – zawołał Gudin – niesubordynacja dosięgła takiego stopnia, że oficerowie drwią z generałów, że prości żołnierze mruczą, gdy się wydaje rozkazy...

– Generale! – szepnął Le Gras – niesubordynacja idzie jeszcze dalej: żołnierze nie tylko wyrzekają, ale nawet nie jedzą po całych dniach.

– Ja im w tych górach obiadów nie stworzę!...

– Oni też nie liczą na sztukę stwarzania i w sposób idylliczny rabują szwajcarskie wsie i mieściny. Przyszli z jednej i niepodzielnej Rzeczypospolitej, mieli przynieść na ostrzu bagnetów braterstwo i inne przysmaki, tymczasem wnieśli tu przemoc i gwałt, a zostawiają jako ślad swego pochodu – ruiny i popioły. Cóż to uczyniliśmy z Meiringen, z Innertkirchen?

– Kogo śmiesz pytać, obywatelu? – wrzasnął Gudin.

– Generała, który ma prawo skazać mię na śmierć i rozstrzelać. Jestem nieznanym oficerem, jestem tak dalece pozbawionym koligacyj, że nie mam nawet stryja, który by mię protegował... Istotnie! jestem z motłochu. Widziano mię wśród sankiulotów za dni wrześniowych. Toteż kiedy generał brygady, Cezar Karol Stefan Gudin de la Sablonnière, zapytuje mię...

– Nie odpowiadam na podobne zaczepki! – rzekł dumnie generał bokiem odwracając się do hardego kapitana i wydymając usta. – Nie stryj mię proteguje, lecz ja sam siebie! Byłem na San Domingo, w armii Ardenów pod Ferrandem, byłem w armii północnej i w reńskiej, byłem w Niemczach pod Moreau, krwią i ranami zdobyłem szlify w dolinie Kinzig...

– Kapitan Le Gras pragnie złożyć plan operacji, której celem jest zdobycie Grimsel – rzekł wolno i ozięble podpułkownik Labruyère, mężczyzna ogromnego wzrostu, z wielką wygoloną twarzą, obwisłą dolną wargą i posępnie mądrym wyrazem oczu. Milczał on dotąd, jak gdyby sprzeczkę toczono w języku, którego wcale nie rozumiał, i z wyrazem absolutnej obojętności badał swe paznokcie.

– Kapitan Le Gras? – rzekł generał, potężnym aktem woli tłumiąc w sobie rozszalałą pasję i usiłując zagasić blask nienawiści w spojrzeniu. – Słucham... co za plan?

– Wczoraj nad wieczorem – zaczął mówić Le Gras – wracając z rekonesansu, po zbadaniu całej wyższej części doliny Hasli, za zbliżeniem się do wodospadu Handegg spostrzegłem chłopa, który na zboczu góry kosił trawę. Dałem znak grenadierom i zbliżyłem się na ich czele do podnóża tak ostrożnie, że Szwajcar nas nie dostrzegł. Zakomenderowałem po cichu i czterech żołnierzy na cel go wzięło. Wówczas krzyknąłem rozkazując, żeby schodził do nas bez zwłoki. Chłop oniemiał z przerażenia. Wprędce zsunął się po stromej pochyłości i stanął przed nami wylękły. Zacząłem go badać, skąd jest i co tam robił. Jest to gospodarz stąd, z Guttannen, nazywa się Fahner. Dowiedziawszy się, że idziemy z Innertkirchen w górę Hasli, uciekł pospołu z innymi mieszkańcami tej wioski z bydłem i dobytkiem – w nagie góry. Na zapytanie, gdzie się obecnie ci mieszkańcy znajdują, wskazał mi ręką jakieś wertepy pod szczytami. W istocie – odgłos dzwonków, które pasterze tutejsi przywiązują do szyi krów i kóz, słyszałem niezmiernie wysoko. Począłem ściśle rozpytywać tego chłopa o ścieżki i drogi górskie, gdyż niepodobieństwem mi się wydawało zdobycie przełęczy od frontu – jak to już raz zresztą miałem honor wczoraj zaznaczyć w twojej, obywatelu generale, przytomności.

Po długiej indagacji udało mi się wydusić z niego oświadczenie, że stąd na Grimsel można przejść nie tylko dołem, nie tylko brzegiem Aaru, jak tego żąda czerwona linia, ale także i górą, po szczytach. Wziąwszy tę okoliczność pod uwagę – mówił Le Gros – przyszedłem do wniosku, że zamiast wdzierania się na przełęcz z dołu, po gładkich ścianach, w szacie, co prawda, geniuszu francuskiego, ale także wśród gradu kul i zepchniętych urwisk – może byłoby wygodniej przebyć łańcuch górą, stamtąd niby z obłoku zwalić się na nieprzyjaciela i wziąć szponami cały jego obóz, jak orlik bierze gniazdo trznadlów...

Gudin usiadł na krzesełku, przywalony niezmiernym ciężarem tej wiadomości. W gardle mu tak zaschło, ze nie był w stanie słowa przemówić. Cierpiał nieznośnie, dostrzegając bez wzniesienia powieki, że Le Gras patrzy na niego i że się od niechcenia z pobłażliwością uśmiecha.

– Gdzież jest ów chłop? – zapytał nareszcie dowódca.

– Trzymam go pod strażą w izbie przeznaczonej pod moją kwaterę. Rozmawialiśmy z nim w nocy. Właśnie podpułkownik...

– Czy istotnie zna ścieżkę, po której mogłoby przejść pięć batalionów wojska?

– Mówi, że góra w pewnym miejscu jest dostępną. Jest to, rzecz naturalna, przeprawa ogromnie trudna. Trzeba iść po lodowcu...

– Ach, więc tak... – rzekł Gudin, aby tylko coś powiedzieć.

– Stamtąd możemy od razu wstąpić na Furkę czy zejść wprost do Urseren. Chłop zgodził się przeprowadzić nas aż do Grimsel. Kiedy go pytałem, jakiej by za to żądał nagrody, wyraził życzenie. Pragnąłby otrzymać na własność łąkę leżącą z prawej strony Aaru, u wejścia do ciasnego Hasli. Nie wiem, czy postąpiłem roztropnie: przyrzekłem mu...

– Przewodnik zostanie sowicie wynagrodzony, jeżeli zasłuży To się zobaczy. Cokolwiek bądź i którędykolwiek – idziemy – rzekł generał przybierając minę tęgą. – W każdym razie pragnąłbym zobaczyć tego człowieka i sam z nim pomówić. Za chwilę będę panom służył. Chciejcie obwieścić pochód.

Obydwaj projektodawcy opuścili mieszkanie generała i wśród tłumu wojska przeszli do obszernej chaty stojącej w pobliżu protestanckiego kościółka. Tam właśnie pojmany Fahner siedział, strzeżony jak oko w głowie przez kilku żołnierzy. Dwaj oficerowie jęli zadawać mu nowe pytania, na co Fahner odpowiadał straszliwą francuszczyzną. Nim zdołali pojąć to wszystko, co im prawił, i zakreślić na mapie miejscowości, które nazywał, dały się słyszeć gromkie okrzyki, zwiastujące, że dowódca już wyszedł. Przerwano tedy rozprawę i Fahner w otoczeniu żołnierzy, na czele których szedł Le Gras, wyprowadzony został z izby. Przede drzwiami hotelu na wybrukowanym wzniesieniu stał Gudin. Pióra i szerokie galony na jego trójgraniastym kapeluszu, haft na wysokim odwiniętym kołnierzu i na szerokich klapach fraka – mimo półcienia – błyszczały tak uderzająco, że Fahner od razu poznał wodza i zdjął kapelusz. Zdumiewała go tylko młodość tego naczelnika. Gudin miał lat dwadzieścia dziewięć.

Długie włosy, czarne jak krucze pióra, spadały pierścieniami na jego ramiona. Piękne czarne oczy uśmiechały się szczerze do wiarusów pozdrawiających Francję. Oficerowie tworzyli szeregi, umieszczając na drodze kompanie już gotowe do marszu. Bataliony: drugi, czwarty i piąty stały jeszcze w łąkach. Część pierwszego myła się dopiero na brzegu Aaru. Żołnierze czesali swe długie, zakurzone i skudłane włosy, wiązali je w tyle głowy jedni drugim powrózkami w harcopfy, prali koszule i nie wysuszone kładli na się z pośpiechem, łatali trzewiki i czyścili karabiny.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.