Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Obiecaj, że warto
to historia owiana mroczną tajemnicą
opowieść o zdarzeniach, które nigdy nie powinny mieć miejsca…
Połączyło ich coś wyjątkowego. Coś zupełnie innego niż zwykłe zauroczenie. Coś dużo bardziej intensywnego niż seks. Coś, co zdarza się tak naprawdę tylko raz w życiu.
On – prezes dużej firmy logistycznej i ona – ceniona na rynku przedstawicielka handlowa. Oboje z bagażem przykrych doświadczeń i ciągnących się za nimi przez lata dramatów. Czy zdołają zaufać sobie na tyle, żeby zbudować szczęśliwy związek? Kiedy Damian orientuje się, że Weronika znaczy dla niego o wiele więcej, niż mógł przypuszczać, ona ucieka nagle bez słowa i zostawia go, jak gdyby nigdy nie istniał. Młody biznesmen nie potrafi zrozumieć, dlaczego jego ukochana złamała daną mu obietnicę. Nie ma pojęcia, że Weronika była świadkiem czegoś, co całkowicie zmieniło okoliczności ich związku.
Czy Damianowi uda się odzyskać Weronikę? Kiedy wszystko wydaje się być na dobrej drodze do szczęścia – demony z przeszłości Damiana nieoczekiwanie upomną się o swoje.
Weronika i Damian nie mają pojęcia, jak wysoką cenę przyjdzie im wkrótce zapłacić.
Zawrotna akcja, namiętne sceny,
silne emocje
pozostaną z tobą na długo.
Sprawdź, jak skończy się ta historia!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 399
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Text © copyright by Monika Kacprzyk
Copyright for the Polish Edition © by Monika Kacprzyk, 2021
All rights reserved.
Projekt graficzny okładki:
Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART. DESIGN
Fotografia na okładce:© konradbak/CanstockPhoto oraz © Den Cops/Pexels
Redakcja: Małgorzata Burakiewicz
Korekta: Ewa Mościcka
Skład: Gracjan Branicki
Konwersja do wersji elektronicznej: Adam Buzek/[email protected]
Dystrybucja: IMKER Krzysztof Bartnik
Wydanie I - elektroniczne
Sulejów 2021
www.facebook.com/monikakacprzyk.autor
www.instagram.com/monikakacprzyk.autor
www.MonikaKacprzyk.pl
ISBN: 978-83-959333-3-2
Ta powieść jest fikcją literacką i wytworem wyobraźni autorki.
Wszelkie podobieństwo do realnych osób i zdarzeń jest niezamierzone i całkowicie przypadkowe.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Spis treści
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
ROZDZIAŁ 51
EPILOG
OD AUTORKI
Moim Czytelnikomza zaufanie, rewelacyjne przyjęcie mojego debiutu i okazywane mi na każdym kroku wyrazy sympatii
GRUDZIEŃ 2018 roku
Dzisiejszy poranek nie zapowiadał tego wszystkiego, co miało się wydarzyć. Pogoda nigdy nie daje nam żadnych wyraźnych wskazówek. Nie wiem, dlaczego ludzie tak często wypatrują na niebie jakichś znaków. Było pochmurno, zimno i mroźno. Tak samo jak wczoraj i zapewne tak samo będzie jutro. Pogoda jest niewzruszona, jeśli chodzi o ludzkie dramaty i nieszczęścia. Gdybym miała umrzeć, byłoby mi to zupełnie obojętne w jaką pogodę, chociaż wiem, że zapewne większość ludzi wolałaby słoneczną. Jeśli już musiałabym wybierać, to zdecydowanie wybrałabym wietrzny dzień. Kocham wiatr, mimo że bywa niebezpieczny. Pewnie dlatego, że ma tyle wspólnego z prędkością.
Ale w tym momencie nie mam najmniejszej możliwości zorientować się, jaka jest teraz pogoda. Jedyne, co rejestrują moje nie w pełni jeszcze obudzone zmysły, to odór potu, moczu i jeszcze czegoś równie nieprzyjemnego, czego nie potrafię dokładnie nazwać. Smród jest tak silny, że mam wrażenie, iż nie tylko wniknął do mojego wnętrza, lecz także oblepił mnie nim w całości. Kompletnie zdezorientowana powoli odzyskuję przytomność. Nie wiem, gdzie jestem i co się ze mną dzieje…
PIĘĆ MIESIĘCY WCZEŚNIEJ
ROZDZIAŁ 1
Niech ktoś wyłączy ten pieprzony telefon, błagam w myślach, chociaż doskonale wiem, że nikogo tu nie ma. Nie otwierając oczu, wyciągam rękę i próbuję namierzyć na stoliku nocnym wibrującą coraz głośniej komórkę, której dźwięk wprawia w nieprzyjemne drgania każdy najdrobniejszy zwój mojego mózgu. Z niechęcią unoszę powieki i przesuwam palcem po ekranie, zerkając przy okazji na godzinę. Sam nie wiem, po co to za każdym razem sprawdzam, bo przecież mój budzik dzwoni codziennie o tej samej porze. To musi być jakiś idiotyczny odruch bezwarunkowy. Postanawiam wkrótce poczytać coś na ten temat. Ostatnio naukowcy rozpisują się o nawykach i instynktach, i ich wpływie na funkcjonowanie naszego organizmu. Z mocnym porannym postanowieniem dokształcenia się w tej dziedzinie podnoszę się i staram stłumić w sobie uczucie narastającej niechęci do wstania. Po chwili opadam z powrotem na łóżko, zamykam oczy i daję sobie jeszcze dziesięć minut na poranne przebudzenie.
Dzisiaj naprawdę wyjątkowo nie chce mi się wstawać. Wczoraj do późnej nocy balowałem z jedną laską, więc do domu wróciłem dopiero przed trzecią. Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć imienia dziewczyny. Pamiętam tylko jej zielone oczy, ciemne włosy i sporych rozmiarów cycki, których nie zasłaniał zdecydowanie za duży dekolt. Nie miała stanika. I zalotnie się uśmiechała. To wystarczyło, żebym tego wieczoru nie myślał o niczym więcej. Może jedynie o tym, do którego hotelu pojechać.
Od czasu do czasu incognito robimy sobie z Pawłem takie rundy po nocnych klubach. Po tych imprezach zawsze mam kaca, trochę mniej kasy w portfelu i do kolekcji kolejne rozczarowanie, że to znowu nie ta dziewczyna, której szukam. Ale czemu tu się dziwić. Przecież już w chwili, kiedy do mnie podeszła, wiedziałem, że to nie będzie to, czego szukam, i że skończy się jak zawsze. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, po co pojechaliśmy do tego hotelu. Mogłem przecież wszystko załatwić na miejscu. Chyba zawsze łudzę się do samego końca, że może jednak akurat ta dziewczyna mnie czymś zaskoczy. Tylko, kurwa, czym?
– Podobają ci się moje piersi, prawda? – zagaduje do mnie w taksówce, próbując nawiązać jakąkolwiek nić sympatii. – Dlatego mnie wybrałeś?
– Tak – odpowiadam beznamiętnie, nie staram się nawet o uśmiech. Nie przypominam sobie, żebym ją podrywał. O ile mnie pamięć nie myli, sama do mnie podeszła.
– Nie jestem dziwką. Jestem po prostu zwykłą dziewczyną, która lubi seks bez zobowiązań i od czasu do czasu z wielką ochotą go uprawia – zapewnia mnie żarliwie, z pełną wiarą w to, co mówi.
– Wiem – rzucam tylko i spoglądam na nią. W jej pustym wzroku poza chęcią ostrego rżnięcia za kasę faktycznie nie widzę niczego więcej.
– Jak masz na imię?
– Arnold – wypowiadam ten idiotyzm tylko po to, żeby ją zbyć, i marzę, żeby się wreszcie zamknęła. Nie mam najmniejszej ochoty na nawiązywanie z nią jakichkolwiek głębszych relacji. Chodzi mi wyłącznie o seks.
– A ja Rose – mówi i patrzy na mnie ciekawa mojej reakcji.
– Ładnie, Rose – odpowiadam bez przekonania, uśmiechając się nieznacznie, i z ulgą stwierdzam, że dotarliśmy na miejsce.
W recepcji załatwiam wszystkie formalności i po chwili ląduję z Rose w pokoju numer dwieście dwa.
Na wprost hotelowego łóżka wisi ogromne lustro w antycznej ramie, która bez wątpienia ma nawiązywać stylem do wytapetowanych ścian tego pokoju. Nawet mi to duże lustro pasuje. Jak każdy facet lubię sobie popatrzeć. Pod nim stoi szeroka, stylizowana na antyczną komoda. Zamierzam dzisiaj, zamiast tradycyjnego łóżka, wykorzystać ją do pieprzenia tej panienki.
Odwracam dziewczynę przodem do lustra i ściągam jej z ramion bluzkę, rozszerzając dekolt i zsuwając materiał w dół, aż do łokci. Tym samym blokuję ruchy jej rąk. Obfity biust Rose i sterczące sutki, które ukazują się moim oczom, zachęcają do tego, żeby natychmiast skupić na nich uwagę. Biorę je w palce i zaczynam delikatnie masować. Dziewczyna wciąga głęboko powietrze i cicho jęcząc, opiera się coraz bardziej plecami o mój tors. Przesuwam wolno językiem wzdłuż jej obojczyka i szyi. Biust Rose mocno faluje, a w jej oczach rodzi się coraz większe pragnienie. Nie przestając wodzić językiem po skórze, odrywam dłonie od sutków i podciągam spódnicę do góry. Kusej, elastycznej spódnicy, tak samo jak bluzki, nie zamierzam ściągać z niej do końca. Sam nie wiem dlaczego, ale nie chcę dzisiaj całkowicie rozebrać tej dziewczyny. Nigdzie mi się nie spieszy. Rose ma zgrabne, wysportowane ciało, jędrną i gładką skórę, wręcz zachęcającą, żeby jej dotykać. Może nieświadomie przeczuwam, że za bardzo by mi się to spodobało i wbrew własnym postanowieniom zapragnąłbym to jeszcze z nią powtórzyć.
W każdym razie nie zaskoczyło mnie, że Rose nie ma na sobie majtek. Palcami odnajduję jej łechtaczkę i zaczynam delikatnie masować. Z zadowoleniem zauważam, że dziewczyna jest już mokra i gotowa. Zaczyna jęczeć i zaczyna być coraz bardziej niecierpliwa. Kiedy wkładam w nią palce, nie wytrzymuje i błaga mnie, żebym ją wreszcie zerżnął, prowokująco ocierając się biodrami o moją erekcję.
– Zrobię to, kiedy będę chciał, i w sposób, w jaki będę chciał. Rozumiesz? – warczę groźnie do ucha, mocno łapiąc ją za włosy.
– Tak – odpowiada krótko i mruży zielone kocie oczy. Oblizuje wargi, czekając, co z nią zrobię.
Nie pozwalam, żeby Rose wyswobodziła ręce. Chwytam ją za nadgarstki i wykręcam je do tyłu, jednocześnie popychając ją na zimny blat komody. Jeszcze wyżej podciągam jej spódnicę i wymierzam jeden po drugim dwa siarczyste klapsy, które Rose przyjmuje z głośnym jękiem podniecenia. Wsuwam w nią swoje palce i po krótkiej chwili pozwalam jej dojść po raz pierwszy, patrząc w lustro i napawając się widokiem jej rozpalonego ciała. Puszczam jej dłonie, rozpinam swoje spodnie i szybkim ruchem wkładam prezerwatywę. Chcę czuć dziewczynę na sobie, zanim jeszcze ochłonie po pierwszym orgazmie. Wchodzę i wysuwam się z niej, coraz bardziej zwiększając tempo i ściskając mocno jej jędrne pośladki. Laska jęczy cicho i całkowicie poddaje się mojej sile. Jej oddech staje się coraz bardziej urywany i po chwili czuję, jak zaciska się na moim nabrzmiałym penisie. W tym momencie już nic poza zwierzęcą żądzą nie ma dla mnie znaczenia. Jest tylko chuć i nasilające się pożądanie, które domaga się natychmiastowego spełnienia. Wreszcie dochodzę, trzymając dziewczynę jedną ręką za ramię, a drugą za biodro. Cały czas przyciskam ją do blatu komody.
Po minucie lub dwóch wychodzę z niej, zapinam spodnie i wyrzucam zużytą prezerwatywę do kosza. Obserwuję, jak Rose przeciąga się z rozkoszą, próbując zapanować nad swoim wciąż drżącym jeszcze ciałem. Zdejmuje z siebie ubranie i wchodzi pod kołdrę.
– Przyłączysz się? – pyta zachęcająco.
– Może innym razem – odpowiadam, starając się unikać jej rozczarowanego spojrzenia.
– Miałam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy – mówi smutno, a ja naprawdę słyszę szczere rozczarowanie w jej głosie.
– Rose, było naprawdę dobrze, ale jutro rano muszę być w zupełnie innym miejscu. Rozumiesz? – Sięgam po portfel i wyciągam kilka stów. Więcej niż z reguły zostawiam. Kładę hajs na łóżku i odwracam się, żeby wyjść.
– Arnold! – Zatrzymuję się i odwracam głowę. – Tak naprawdę mam na imię Agnieszka… – mówi zmieszana, jakby to wyznanie miało spowodować, że z nią zostanę. Ale dla mnie nie ma to niestety żadnego znaczenia. Agnieszka czy Rose – dla mnie bez różnicy. Jest tylko kolejną panienką, którą z przyjemnością posuwałem. Jak wiele innych przed nią i mam nadzieję wiele kolejnych po niej. Rano i tak nie będę pamiętał nawet jej imienia. Czasami sam do siebie czuję obrzydzenie za takie skurwysyństwo. Ale tak naprawdę to kobiety mnie do tego doprowadziły. Tak przynajmniej próbuję usprawiedliwić się sam przed sobą i uciszyć przyczajone w czeluściach własnej duszy wyrzuty sumienia.
– Gdybyś jednak chciał to jeszcze kiedyś powtórzyć, to wiesz, gdzie mnie szukać – mówi zrezygnowana.
Już wie, że przehandlowała swoje zgrabne ciało za kilka stów i że to dla mnie zbyt mało, żeby mogła mnie przy sobie zatrzymać. Kiwam głową i wychodzę, nawet nie czekając, aż zaśnie.
Zawsze tak robię. Nigdy nie zostaję z żadną z nich do rana. Za każdym razem traktuję je w ten sam sposób, bez względu na to, jak zajebisty seks z nimi uprawiam. Jakbym chciał się na nich wyżyć za moje rozczarowanie i za to, że nie są w stanie spełnić moich wygórowanych oczekiwań. Po seksie nie stać mnie na kolejne czułości. Zwyczajnie nie chce mi się już dłużej wysilać. Po rozstaniu z Dagmarą zrobiłem się dziwny. Zacząłem cenić sobie nieudawane uczucia i jasne sytuacje. A może zawsze taki byłem?
ROZDZIAŁ 2
W dalszym ciągu leżę z otwartymi oczami, próbuję skończyć z durnymi rozmyślaniami na temat ostatniej nocy i zmusić się do wstania z wygodnego i przyciągającego mnie chłodną pościelą łóżka. Na domiar złego upalny lipiec daje się już od dwóch tygodni mocno we znaki. Przeżyć w tym mieście można według mnie tylko w trzech miejscach. W pracy, w samochodzie i w moim luksusowym apartamencie, czyli wszędzie tam, gdzie klimatyzacja działa bez zarzutu. A dzisiaj mam niestety trochę spraw do załatwienia na mieście, w tym znienawidzone zakupy spożywcze, które staram się ograniczyć zawsze do niezbędnego minimum. Uważam je za kompletną stratę czasu. Najczęściej i tak jadam przecież poza domem. Kiedy jednak w lodówce poza piwem, wódką i śledziami nie mam już niczego więcej, dobrze wiem, że ten przykry obowiązek mnie w końcu nie minie.
Kiedy, do cholery, będzie można w tym kraju wreszcie robić zakupy spożywcze przez internet? Uważam, że to całkiem dobry pomysł i na pewno przedstawię go na comiesięcznym spotkaniu Krakowskiej Rady Biznesu, do której należę już od kilku ładnych lat. Wyłącznie snobizm sprawia, że jestem członkiem tego klubu zrzeszającego najbardziej zamożnych i wpływowych biznesmenów z województwa małopolskiego. No i może trochę dla podtrzymania relacji i nawiązywania kontaktów. I dla fajnych młodych dup, które zawsze kręcą się w pobliżu, szukając dla siebie sponsora. Po tragicznym związku z Dagmarą na szczęście wyleczyłem się z tego typu relacji. Są dobre na jedną lub kilka nocy i na tym koniec.
Nic nie mogę na to poradzić, że wciąż szukam kobiety pięknej i inteligentnej, a do tego przedsiębiorczej i niezależnej. Tylko takie niestety nie istnieją. I w miarę upływu lat coraz częściej zdaję sobie z tego sprawę. A nawet jeśli istnieją, to są już dawno zajęte. Zamężne i dzieciate, i nie w głowie im kolejne związki. Romans, przelotny seks dla podbudowania swojej wartości i relaksu to wszystko, na co mogę liczyć. Zdarza mi się też podrywać rozpuszczone księżniczki bogatych tatusiów. Małolaty przyzwyczajone do nieograniczonych niczym wydatków i traktowania faceta jak maszynki do robienia pieniędzy. Jak będą miały humor i jeśli zasłużysz, to od czasu do czasu może łaskawie pozwolą ci dostąpić zaszczytu przebywania w ich sypialni. I to tyle, jeśli chodzi o proces szukania życiowej partnerki. Facet taki jak ja już na starcie skazany jest na porażkę.
Odkręcam butelkę z wodą mineralną i wychodzę na taras. Upał bucha mi w twarz, chociaż jest dopiero ósma rano. Nie ma żadnej wątpliwości, że będzie to wyjątkowo ciężki dzień. Mam ochotę na jajecznicę z kiełbasą, która postawiłaby mnie szybko na nogi, ale niestety moja lodówka świeci pustkami. Przeklinam jeszcze raz zły los i decyduję, że najpierw zrobię zakupy. Najlepiej zaraz. Tak, żeby zdążyć przed umówionym na dwunastą spotkaniem w agencji nieruchomości. Otwieram szafę w poszukiwaniu torby na zakupy i mój wzrok pada na dawno nieużywane buty sportowe, których widok boleśnie uświadamia mi, że rano wypadałoby jeszcze odwiedzić siłownię.
Zabieram portfel i kluczyki od samochodu i chociaż wiem, że nie powinienem jeszcze rano prowadzić, uruchamiam silnik. Do najbliższego sklepu jest niedaleko. Raptem dwa skrzyżowania. Przecież nie będę taszczył sam wszystkiego w taki upał, usprawiedliwiam się sam przed sobą, ale wiem, że to idiotyczny argument. Szczególnie dla policji, której na szczęście po drodze nie spotykam. Uwijam się tak szybko, jak to tylko możliwe. Wracam do domu. Zjadam upragnioną jajecznicę i postanawiam jednak zaliczyć siłownię. Lubię chodzić tam przed południem, a nawet wcześnie rano, bo jest zdecydowanie mniej ludzi, napalonych małolat i podejrzanego towarzystwa. Cały krakowski półświatek przed dwunastą jeszcze odsypia. Większość urządzeń mam do swojej dyspozycji i mogę katować się do woli. Zawsze tak ćwiczę. Do utraty tchu i do chwili, gdy mój T-shirt nadaje się jedynie do wyżęcia. Dzięki w miarę systematycznym treningom ramiona i klatkę piersiową mam mocno rozbudowane, a brzuch płaski. Skutkuje to tym, że wszystkie garnitury muszę mieć szyte na zamówienie.
Po zarwanej nocy nie jestem jednak dzisiaj w najlepszej formie. Mimo wszystko uparłem się, że chcę wypocić z siebie wszystkie procenty. Upór to przecież moje drugie imię. Zawsze dostaję to, co chcę, nigdy nie odpuszczam. Jeśli już na czymś się skupię, nie ma możliwości, żebym nie osiągnął celu. Jestem skoncentrowany i bezwzględny, więc stosunkowo łatwo radzę sobie z konkurencją. To właśnie dzięki uporowi, dyscyplinie i oddaniu pracy w wieku trzydziestu pięciu lat plasuję się w czołówce najlepiej rokujących młodych biznesmenów w kraju.
Po godzinnym wylewaniu potu na siłowni wracam do domu, biorę szybki prysznic i powoli przeistaczam się w poważnego biznesmena. Przesuwam ręką po wieszakach w garderobie. Staram się wybrać odpowiednią koszulę. Generalnie noszę białe, niebieskie i czarne, ale dzisiaj mam wyjątkowo ochotę na niewielką ekstrawagancję i mniej formalny charakter. Mój wzrok pada na ostatni prezent od Doroty i myślę sobie: czemu nie? Sam nigdy nie kupiłbym czegoś podobnego, ale Dorota ma akurat dobry gust, więc postanawiam zaufać jej wyborowi. Wkładam jasnopopielaty garnitur, uświadamiając sobie przy okazji, że w mojej szafie dominują odcienie szarości. Zerkam na zegarek, jest już jedenasta dwadzieścia, więc mam raptem czterdzieści minut do spotkania. Muszę się pospieszyć, bo nie lubię się spóźniać. Nie wiadomo, czy na mieście nie będzie korków. Na szczęście o jedenastej czterdzieści pięć jestem już na miejscu.