Obrona rozumu - Gilbert Keith Chesterton - ebook + audiobook

Obrona rozumu audiobook

Gilbert Keith Chesterton

4,7

Opis

Zbiór 72 błyskotliwych esejów kultowego brytyjskiego pisarza, konwertyty, kandydata na ołtarze, którego genialne pióro nawróciło prawdopodobnie setki dusz na katolicyzm. Jeśli nie siłą argumentu, to siłą poczucia humoru:)
Niniejszy zbiór tekstów poświęcony jest zdrowemu rozsądkowi. Można go czytać osobno, lub do kompletu w serii razem z Obroną Człowieka, Obroną Świata i Obroną Wiary.

FRAGMENT:
Dzisiaj po południu, około godziny drugiej dwadzieścia jeden, odkryłem, że szparag to sekret arystokracji. Usiłowałem włożyć do ust długie, wiotkie, szparagowe pędy, kiedy znienacka przyszła mi do głowy pewna myśl. Skutek był taki, że myśl trafiła we właściwe miejsce, ale szparagi nie.
Dla arystokracji jest niesłychanie ważne, żeby wyprzedzać własne czasy. Inaczej mówiąc, zawsze musi istnieć coś nowego, znanego tylko nielicznym. Musi być hasło dostępu, i trzeba je często zmieniać. Co więcej, hasło musi być zupełnie irracjonalne, bo inaczej ktoś je rozszyfruje, nawet nie będąc wtajemniczony. Z tego właśnie powodu jest sprawą elementarną, żeby każdy towarzyski ceremoniał na pewnym szczeblu społecznym był, w tym przynajmniej znaczeniu, sztucznie wydumany. Chodzi o to, by człowiek mógł go poznać tylko tak, jak żołnierz poznaje hasło: bo ktoś mu powiedział.
Roboczy przykład, najlepiej znany nam, przedstawicielom klasy średniej, to sposób jedzenia szparaga. Naprawdę trudno o coś, co mniej by się nadawało do jedzenia palcami niż szparag.

Projekt dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 37 min

Lektor: Gilbert Keith Chesterton
Oceny
4,7 (24 oceny)
21
1
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przełożyła JAGA RYDZEWSKA

Projekt okładki opracowanie typograficzne i łamanie: JAN ZIELIŃSKI

Korekta:IWONA ZIELIŃSKA

Copyright © for the Polish translation by Jaga Rydzewska, Warszawa 2014Copyright © for the Polish edition by Fronda PL, Warszawa 2014

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

ISBN 978-83-64095-43-6

Wydawca:

FRONDA PL SP. Z O. O.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 22 877 37 35fax: 22 877 37 34e-mail: [email protected] www.wydawnictwofronda.pl www.facebook.com/Frondawydawnictwo

IDEAŁ JAKO BŁĄD

Każdy człowiek sumienny i odpowiedzialny z pewnością zaczął już odczuwać coś w rodzaju zawziętej niechęci wobec ideałów. Słowo „ideał”, tak jak jest obecnie rozumiane, oznacza mętny stan umysłu, ani teoretyczny, ani praktyczny. Żaden ideał nie jest bowiem wystarczająco precyzyjny na potrzeby teorii, ani wystarczająco ludzki na potrzeby praktyki. Oczywiście, nie da się zaprzeczyć, że słowo to czasem bywa odpowiednie; i z początku używano go tylko wtedy, kiedy było odpowiednie, czyli bardzo rzadko – co mówi samo za siebie.

„Ideał”, w potocznym tego słowa znaczeniu, na pewno nie zalicza się do pojęć tradycyjnych. Nigdy nie należał do powszechnej tradycji moralnej czy religijnej. Ludowa religia pogan nie wierzyła w ideały, lecz w idole, zwane też bożkami, z którymi było dużo więcej zabawy. Filozofia pogan nie znała ideałów, lecz idee, z którymi było dużo więcej zachodu. My, niestety, żyjemy w czasach, kiedy do ideałów przywiązuje się znaczenie prawie odwrotnie proporcjonalne niż do idei. Ilekroć widzimy nadętego polityka, pretensjonalną sztukę albo ckliwy film; ilekroć czytamy sensacje w sosie sentymentalnym, jakie serwuje nam prasa popularna, lub ociekające przemądrzałym wodolejstwem artykuły w pismach opiniotwórczych; ilekroć słyszymy kazanie po brzegi pełne tolerancji i otwartości, za to pozbawione szczątkowych śladów rozumu, albo kolejne kabotyńskie przesłanie do świata, zapewne sławiące pokój; ilekroć po raz enty trafiamy na jakiś dowód koniunktury gospodarczej w postaci wulgarnego sloganu – krótko mówiąc, ilekroć stykamy się z głównymi przejawami naszej dzisiejszej cywilizacji, odkrywamy, że mają one dwie niezmienne cechy: są wyprane z wszelkiej idei, lecz zachłannie pożądają ideałów. Ideał stał się substytutem idei dla ludzi, którzy po zaliczeniu przymusowego oświecenia i obowiązkowej nauki szkolnej nie mają nawet najbledszego pojęcia, czym w ogóle jest idea.

Gdy przyjrzeć się dokładniej, religijne i moralne obiekcje przeciw ideałom okazują się w gruncie rzeczy praktyczne i życiowe. Rzućmy więc nieco światła na złowrogie, przewrotne i iście diaboliczne metody, jakich używają ideały w swej kreciej robocie.

Nasi ojcowie rozumieli koncepcję doktryny – było to coś, w co wierzyli lub nie. Rozumieli również koncepcję obowiązku – spełniali go lub nie, ale wiedzieli, że jest to coś, co należy spełniać niezwłocznie i rzetelnie. A teraz popatrzmy, jak oślizgły, krętacki ideał wciska się pomiędzy te dwie frapujące koncepcje i zaczyna je podstępnie podgryzać.

Nikt nie oczekuje, że człowiek uwierzy w ideał tak jak ma wierzyć w doktrynę, czyli tak jak się wierzy w coś, co istnieje naprawdę. Przeciwnie, zdaniem wielu dzisiejszych idealistów ideał nosi swą nazwę wyłącznie dlatego, że z całą pewnością nie istnieje. W najlepszym razie pozostaje w sferze możliwości; na ogół stanowi tylko abstrakcyjny wzorzec porównawczy. Im mniej jest realny, tym bardziej jest idealny.

Jest też w ideale coś, co rozmiękcza i rozmywa koncepcję obowiązku, tak niegdyś wyrazistą i energiczną. Jeśli dom staje w płomieniach, człowiek ma obowiązek ratować całą swą rodzinę, włącznie z okropną ciotką Matyldą. Nikt jednak nie powie, że ratowanie ciotki Matyldy stanowi ideał; że bezpieczeństwo ciotuni samo w sobie jest piękną wizją, snem na jawie, którym można się upajać i zachwycać. Ideał nie zawraca sobie głowy konkretnymi sprawami, takimi jak domy, rodziny i ciotki. Ideał oznacza tylko marzenie, że pewnego pięknego dnia dom stanie się domem idealnym, domem z powieści umoralniających i czytanek dydaktycznych, i wszyscy w nim będą zachowywać się idealnie – lecz nastąpi to dopiero, gdy ów piękny dzień zaświta. Taki idealizm z samej swojej natury odkłada spełnianie obowiązków w nieokreśloną przyszłość, uzależniając to od idealnych warunków społecznych, które kiedyś może i nastaną, choć większość z nas liczy, że aż tak źle przecież nie będzie. Zamiast traktować etykę jak dom, który stanął w ogniu, idealista zmienia ją w przecudny zamek na lodzie; w dom, który (mamy nadzieję) kiedyś może zdołamy zbudować lub ewentualnie, jeśli mniej nas ponosi twórcza wena, zakupić.

Nie każdy zdaje sobie sprawę, w jak ogromnym stopniu postęp jest tak naprawdę odstępem. Postęp wcale nie oznacza, że maszerujemy naprzód, w stronę świata idealnego. Postęp oznacza, że to świat idealny ciągle wysuwa się daleko na prowadzenie, zwiększając odstęp między sobą a nami, a my ciągle wiemy, że sporo jeszcze czasu upłynie, zanim zdołamy go doścignąć. Słowo „jutro” ma wiele konotacji, i może równie dobrze sugerować nadzieję na lepsze jutro, jak wieczne odkładanie czegoś do jutra.

W dawnych czasach ludzie uważali, że przyszła etyka nie będzie się różnić od teraźniejszej, toteż czuli jej bieżący i bezustanny napór. Wiedzieli, że chciwość jest zła, że uciskanie biednych jest złe; i wiedzieli o tym nawet gdy sami chcieli to robić; nawet gdy sami to robili. W naszych czasach istnieje realna groźba, że ludzie uznają etykę za rzecz, owszem, dobrą, ale w przyszłości, w szczęśliwszym społeczeństwie, kiedy nikt już nie będzie czuł pokusy, by kogokolwiek uciskać. W tym sensie człowiek, który pazernie gromadzi pieniądze, przypomina łakomego chłopca, który wypycha sobie kieszenie, gromadząc paczki cukierków, bo cynicznie kalkuluje, że kiedy dorośnie, cukierki przestaną mu już tak smakować. Iluż kapitalistów wyznaje dzisiaj, że w głębi serca są komunistami! A w gruncie rzeczy są po prostu idealistami: cierpliwymi, pełnymi nadziei, filozoficznymi idealistami. Łaskawie godzą się posiadać milionowe majątki, dopóki nie nadejdzie rewolucja. Wówczas zaś, jak sobie wyobrażają, zmienią się w komisarzy ludowych, choć bardziej prawdopodobne, że w trupy.

I tak oto ideał – ta fałszywa idea, ten pogański bożek – wysysa siły z obu sfer, w których pracuje ludzki umysł: ze sfery nauki i filozofii oraz ze sfery praktycznych społecznych zastosowań. Zamiast dawnego twierdzenia: „Wierzę, że to prawda”, wprowadza coś, co brzmi raczej: „Chciałbym, żeby to była prawda”. Zamiast słów: „To mój obowiązek”, wprowadza słowa: „W idealnym świecie dałoby się to zrobić”. Gnieździ się w paśmie ziemi niczyjej, między emocjami a rozumem, gdzie ukrywa się przed zdrowym rozsądkiem, zarówno tym, który widać w kosmosie, jak i tym, który widać w powszechnej ludzkiej moralności. Odsuwa przyczyny i racje daleko, w nieznaną przeszłość, a zdrowe, rozumne zachowanie – daleko, w nieznaną przyszłość. To niebezpieczny stan umysłu, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy koniecznie i pilnie musimy podjąć decyzję, czy wierzymy albo nie wierzymy w pewne idee, coraz bardziej zagrożone, takie jak prywatna własność, małżeństwo, religia lub prawo jednostki do wolności.

Świetnie wiem, że w pewnym sensie wszystko, co napisałem to nonsens. Można używać słowa „ideał” w znaczeniu najzupełniej racjonalnym. Ba, sam mogę go tak użyć choćby jutro albo w dowolnej chwili, bo jest to znaczenie prawdziwe. Jest bowiem prawdą, że mamy poczucie duchowych możliwości wykraczających poza wszelką niezbędną przeciętność, że są nadzieje, które wszyscy możemy żywić, ale nikt nie zdoła wymusić ich spełnienia, że są rady, takie jak rady zawarte w Ewangelii, które nie są przykazaniami, ale wiodą ku duchowej perfekcji. Lecz niestety, nie w tym znaczeniu słowo to jest używane w czasach naszej rozluźnionej, a mimo to ślamazarnej moralności. W potocznym sensie oznacza ono, że człowiek ma drugą, nierealną osobowość, kompletnie różną od realnej, i nieważne, jaka jest ta realna, grunt, żeby ta nierealna była idealna. Nie dałoby się w ten sposób zafałszować dawnych pojęć honoru i obowiązku.

Toteż świat nowoczesny czym prędzej się postarał, żeby rozpowszechnić to mgliste pojęcie, ten przybliżony niemiecki przekład z kiepskiej greki. W imię ideału ludzie tolerują dziś najstraszniejsze rzeczy, które mają kiedyś doprowadzić do rzeczy najwspanialszych. Niektórzy tak się przejęli myślą, że będą lepsi, że stają się gorsi niż kiedykolwiek dotąd. Wolno im teraz zamieniać się w bestie, bo przecież wkrótce staną się jak bogowie.