A człowieka widzi? - ks. Jan Kaczkowski - ebook + audiobook
BESTSELLER

A człowieka widzi? ebook i audiobook

ks. Jan Kaczkowski

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Nie chcieli mnie święcić. Cały czas był problem z tym moim wzrokiem. (...) Tak więc dyskutują, święcić czy nie święcić (...). No i on [ksiądz Kownacki] mówi (a mówił bardzo brzydko): „Kurrrrde, święcić kaczkę, święcić, kaczka w porządku, święcić”. Na co arcybiskup pyta drugiego profesora, księdza Jana: „A ksiądz profesor jakie ma zdanie na ten temat?”. A ten, stary kpiarz, mówi: „A pieniądze widzi?”. Wszyscy: „Hehehe, widzi”. „To święcić”.

No i tym sposobem mnie wyświęcili.

fragment książki

Minęło 7 lat od spotkania, w czasie którego ks. Jan podzielił się z nami swoim spojrzeniem na Kościół i drugiego człowieka, a jego słowa nic a nic nie straciły na aktualności!

Jest to spojrzenie człowieka, który bez grama wątpliwości kocha Kościół i chce jego przemiany. I właśnie dlatego nie boi się poruszać kontrowersyjnych tematów. Gorzkie słowa krytyki pod adresem „katolipy” w Kościele łączą się z ciekawymi historiami spotkań z różnymi ludźmi, bo ks. Jan zawsze i w każdym WIDZIAŁ CZŁOWIEKA.

Raz jeszcze popatrzmy na siebie i Kościół oczami „Johnny’ego” – jak wołali na ks. Jana przyjaciele – bo może się okazać, że czasami tylko patrząc oczami osób „idących na przekór”, zobaczymy prawdę. A prawda połączona z miłością wyzwala. Zawsze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 112

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 52 min

Lektor: Krzysztof Baranowski
Oceny
4,8 (1076 ocen)
893
138
38
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AlicjaChomyszyn

Nie oderwiesz się od lektury

Warto. Tak po prostu.
40
WujekCiocia

Nie oderwiesz się od lektury

Porusza ważne tematy, jest bezprecedensowy, uniwersalny i bardzo czytelny w swoim przekazie!
20
FilletteX1

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna ....poruszająca ... dziękuję
20
tomaz33

Nie oderwiesz się od lektury

Wzór do naśladowania, dzięki takim księżom młodzi jeszcze są w Kościele (nieliczni).
20
lucy1969

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam wiele różnych książek, ale żadna tak bardzo mnie nie pochłonęła. ks. Jan Kaczkowski śmiało wypowiada się na nurtujące nas problemy, nie potępia nikogo i daje mnóstwo nadziei.
20

Popularność




Aczłowieka widzi?

ks. Jan Kaczkowski dla RTCK SA

Autor: ks. Jan Kaczkowski

Produkcja: RTCK SA

Nowy Sącz 2022

Wydanie I

© RTCK SA 2022

epub: 978-83-67290-21-0

mobi: 978-83-67290-22-7

Redakcja: Krystyna Sadecka

Korekta: Justyna Jadach

Projekt okładki, skład i łamanie: Jakub Kosakowski

Fotografia ks. Jana: Damian Kramski

Wersje epub i mobi: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl

Treść książki bazuje na dwóch konferencjach ks. Jana Kaczkowskiego nagranych dla RTCK w październiku 2015 r., które zostały wydane w wersji audio pod tytułami: Samarytanin, kapelusznice i kot oraz Dość kato-lipy. Tekst konferencji został poddany redakcji.

Na podstawie konferencji Dość kato-lipy nakładem Wydawnictwa ZNAK w 2018 roku ukazała się książka Dość katolipy. O Jezusie Celebrycie. Książka nie jest już dostępna w sprzedaży.

Fragmenty Pisma Świętego za: Biblia Tysiąclecia Online, Pallotinum, Poznań 2003,

www.biblia.deon.pl.

RTCK wydawnictwo

Książki, ćwiczenia rozwojowe, kursy

RTCK SA

ul. Zielona 27, WSB, bud. C

33-300 Nowy Sącz

tel. 531 009 119

[email protected]

www.rtck.pl/sklep

Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają.

Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze, wysyłając wartościowe materiały!

Rok 2015

Mija kolejna godzina podróży. Jedziemy na spotkanie z człowiekiem, którego do tej pory znałam tylko z telewizji. Ciężko go złapać, wciąż jest w trasie. Udaje nam się umówić w małej miejscowości w Bieszczadach, prawie przy granicy z Ukrainą. Aktualnie tam głosi rekolekcje. Trochę błądzimy (obydwa telefony w jednym momencie straciły zasięg), ale z pomocą miejscowych trafiamy pod właściwy adres. Mam wrażenie, że dotarliśmy na koniec świata.

Przed małą, starą chałupinką, na drewnianej ławeczce przy stercie dachówek siedzi On. Spokojny, elegancki, w koloratce, jakby wyrwany z innego krajobrazu. Podpiera się na lasce. Zamyślony, choć widać, że na kogoś czeka. Scena jak z filmu. Na nasz widok uśmiecha się i od razu żartuje.

Zamiast na plebanii, wybrał nocleg u przyjaciela (żywa kopia Bohuna z „Ogniem i mieczem”!) w wiekowym domu jego babci. Poczęstował nas nieziemsko mocną kawą ze starej włoskiej kawiarki. Wokół nas rozpościerały się widoki warte milion dolarów. Czysta poezja…

Przyzwyczaiłam się do jego obrazu z ekranu telewizora, gdzie pojawiając się w różnych programach publicystycznych i rozrywkowych, o sobie i swojej chorobie mówił z dużym dystansem. Na żywo, jak się okazało, rozbraja otwartością i humorem. Jest pełen „staromodnej” szarmancji. Po dwóch minutach wiemy już, że przepada za mięsnymi potrawami, zwłaszcza polędwicą. Nie znosi sztywniactwa, nadęcia i taniego „moralizatorstwa”. Żyje na maksa, kocha na sto procent. To ktoś naprawdę wyjątkowy.

Kolejny telefon. Zastanawiamy się nad treścią konferencji. Wcześniej łapałam go telefonicznie raz w pociągu („Kocham pendolino!”), raz w samochodzie. Rzadko kiedy udaje się umówić na spokojną rozmowę, kiedy siedzi przy biurku. W końcu znajduje wolniejsze trzydzieści minut i zaskakuje mnie telefonem (akurat parkowałam samochód pod jedną z galerii, trudno ukryć – handlową). Wyciągam z torebki trochę pomięty notatnik, długopis i notuję.

– Muszę powiedzieć, że w pomaganiu i w ogóle w jakimikolwiek działaniu nie znoszę lipy, zwłaszcza katolickiej lipy – zaczyna.

– Ma się rozumieć – odpowiadam.

– Pomagać mądrze i dobrze trzeba, posługując się najlepszymi dostępnymi środkami, a nie takie byle co. Nie mam w sobie zgody na partactwo.

Zapisałam już kilka kartek. Ksiądz Jan mówi o swoim doświadczeniu pracy w hospicjum. Sypie anegdotami jak z rękawa. Śmiertelnie poważny staje się tylko wtedy, kiedy mówimy o profesjonalnym podejściu do pomocy i szanowaniu wolności drugiego człowieka.

Oprócz tematu skutecznego pomagania, czyli świadectwa swojego życia, który ks. Kaczkowski rozwinął na pierwszym wspólnym nagraniu pt. Samarytanin, kapelusznice i kot, drugim ważnym tematem była kwestia wszechobecnej w Kościele „katolipy”.

Zdaję sobie sprawę, że ten temat został dość odważnie nazwany. Tym bardziej zależy nam na tym, żeby być dobrze zrozumianym. Nie chcemy, by ktoś tę publikację potraktował jako atak na katolickie działania. Widzę w niej raczej wołanie o dążenie do doskonałości (zwłaszcza w katolickiej przestrzeni), które zostało nam przecież przykazane przez samego Pana Jezusa w słowach: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Święty Ignacy dodaje, że nie jest dobrze, jak Najświętszy Majestat czci się jakąś lichotą, zaś Jan Paweł II z mocą woła: „Musicie od siebie wymagać, choćby inni od was nie wymagali”.

W RTCK już na początku naszej działalności postawiliśmy sobie pytanie: Czy możemy robić cokolwiek byle jak, byle gdzie – byleby było?

Skąd taki dylemat? Popatrzmy na przestrzeń działań katolickich. W niektórych kręgach przyjęło się, że to, co katolickie, nie musi być dobrej jakości ani na wysokim poziomie. Zdarza się, że katolickie imprezy, literatura czy inne działania kojarzone są (często, niestety, słusznie) z niskim poziomem. Nieraz nawet sami katolicy żyją w przeświadczeniu, że przygotowując dzieła dla Boga, można zrobić „cokolwiek” i „jakkolwiek”, byleby było. Jakość to ostatnie, co bierze się pod uwagę. Forma mocno nie współgra z treścią czy przesłaniem. Dotyczy to nie tylko sfery zawodowej, ale przekłada się także na każdą inną. Ilu z Was, pytając znajomych: „Co słychać?”, uzyskiwało odpowiedź: „Jakoś leci”, „Jakoś pcha się”? Czy to jest świadectwo? Dobra Nowina dla innych?

Dostaliśmy przykazanie: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28,19). Dziś świat oferuje nam wiele dobrych i ciekawych rozwiązań technicznych, a wielu z nas obdarzonych jest wspaniałymi talentami – istnieje prawdziwa mnogość bardzo dobrej jakości środków przekazu. Wszystko to pomaga być lepiej słyszanym, bardziej widocznym, po prostu bardziej skutecznym w działaniu. Korzystanie z tych środków to nic innego jak wyraz roztropności. Ksiądz Piotr Pawlukiewicz, mówiąc o „typach” katolików, wspominał kiedyś o, niestety, dość częstej postawie „BMW”, czyli bierny, mierny, ale wierny. Bierność i nijakość to zaprzeczenie chrześcijaństwa!

Poruszenie ks. Jana tematem „katolickiej lipy” wyraźnie wybrzmiewa w tej książce. Przykłady zaniedbań, które dość dosadnie opisuje, to wyraz jego autentycznej troski o szacunek do naszej wrażliwości i o zwyczajną ludzką przyzwoitość w tym, co robimy. Jako prezes Puckiego Hospicjum ks. Jan prowadził jeden z najlepszych i najnowocześniejszych ośrodków pomocy hospicyjnej w Polsce. Szczycił się tym i stawiał to sobie za punkt honoru. W jego placówce nie było zgody na bylejakość. Zaczynając od siebie, wymagał profesjonalizmu od każdego pracownika.

Takich pozytywnych przykładów jest oczywiście o wiele więcej.

Zobaczmy, że święci nigdy nie pozwalali sobie na budowanie „nijakich” Bożych dzieł ani posługiwanie się marnymi środkami. Skromny kapucyn z San Giovani Rotondo, o. Pio, był założycielem najnowocześniejszego na świecie szpitala przynoszącego ulgę najbardziej cierpiącym, który oprócz doskonale przeszkolonego personelu mógł się pochwalić najlepszej jakości sprzętem i pięknym wystrojem. Do dziś szpital ten cieszy się wysoką renomą. A o. Maksymilian Kolbe? Złożenie przez niego patentu na aparat umożliwiający podróże w kosmos w 1915 roku to tylko jeden z przykładów potwierdzających tezę, że święty nie boi się wyprzedzać swoich czasów rozmachem i jakością w działaniu.

W RTCK jesteśmy przekonani, że to, co chrześcijańskie, katolickie, zasługuje na najlepszą oprawę z możliwych. Nie ma przecież treści ważniejszych niż Dobra Nowina ani większego i ważniejszego „Szefa”, dla którego można pracować, niż nasz Stwórca.

Święty Jakub w swoim liście pisze: „Kto zaś umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy” (Jk 4,17). Raz jeszcze dość katolipy! Zapełnijmy nasz świat rzeczami i przedsięwzięciami tak pięknymi i dobrymi jakościowo, że temu pięknu nie będzie można się oprzeć. Bądźmy dumni z owoców naszej pracy. Działajmy w przestrzeni publicznej, inspirujmy do dobrych rzeczy. Wzorujmy się na najlepszych.

Jesteśmy po konferencji. Za nami cały dzień intensywnej pracy. Ostatni uczestnicy otrzymali autografy i zdjęcia z autorem, kolejka po błogosławieństwo zmalała. Na twarzy księdza Jana nie widać ani pół grymasu zmęczenia, choć wiem, że każdy krok dużo go kosztuje.

Wracamy samochodem do miejsca, gdzie mieszkamy. Jest grubo po dwudziestej pierwszej. Do księdza Jana dzwoni telefon (prawdę mówiąc, telefon dzwoni co chwilę, przez cały dzień). Tym razem może spokojnie odebrać, przed nami nie mniej niż trzydzieści minut drogi.

– Kaczkowski, słucham. Która u was jest godzina?… Nie, nie, nie jest za późno, proszę podać ją do telefonu.

Następuje chwila ciszy.

– W jakim tato jest stanie? – Ksiądz Jan zmienia ton na niezwykle delikatny i czuły.

Rozpoczyna się rozmowa, jedna z tych, w których (dzięki Bogu) większości z nas nie jest dane uczestniczyć zbyt często. Rozmowa o życiu i śmierci. Dosłownie.

– A jak ty czujesz? Co ci serce podpowiada? – pyta jeszcze subtelniej ksiądz Jan.

Kobieta dzwoni z USA. Jak się później dowiedzieliśmy, ledwo mówiła po polsku. Przez znajomego kapłana udało jej się poprosić o konsultację z księdzem Janem. Ma do podjęcia decyzję o podłączeniu umierającego na raka ojca do respiratora. Rozmowa trwa kilka chwil. Moje serce bije szybciej, bo domyślam się jej treści, ksiądz Jan natomiast jest spokojny i niezwykle skupiony.

– Ciężko mi dokładnie doradzić przez ocean, na odległość i telefonicznie. To naprawdę trudna decyzja i próbuję panią rozumieć. Powiem tylko tyle, gdybym był na pani miejscu… (Tu ksiądz Jan zaproponował rozwiązanie jego zdaniem najwłaściwsze w tej sytuacji).

Nastąpiła chwila ciszy.

– Tyle mogę dla pani zrobić. Proszę postąpić tak, jak dyktuje pani sumienie – dodał na koniec jeszcze delikatniej.

Są takie momenty, czasami bardzo krótkie, a czasami nieco dłuższe, kiedy patrzy się na człowieka i widzi się go jakby w całej krasie. Widzi się go w samym sercu jego powołania. W samym centrum bycia człowiekiem, wyjątkowym, takim, jakim wymyślił go Stwórca. Tego nie da się przeoczyć. W tej krótkiej chwili takiego właśnie człowieka widziałam. Siedział obok mnie.

Odłożył słuchawkę. Krótką chwilę milczał.

– Naprawdę kocham to, co robię – powiedział jakby sam do siebie.

Rok 2022

Minęło 7 lat, a wszystko, o czym ks. Jan mówił podczas konferencji w 2015 roku pozostaje aktualne. I to jak! Zapewne nie wydawalibyśmy tej książki, w której pada niejedno gorzkie słowo krytyki względem przestrzeni kościelnej, gdyby nie nasze pełne przekonanie, że ks. Jan mówił o tym tylko dlatego, że kochał Kościół całym sercem i chciał jego przemiany. Zresztą wiele razy wprost to deklarował.

Choroba, która zabrała tego niezwykłego człowieka w tak młodym wieku, tylko dodawała mu odwagi, by jeszcze gorliwiej walczyć o dobro w Kościele, w którym przede wszystkim i na pierwszym miejscu powinniśmy widzieć CZŁOWIEKA i przez pryzmat troski o dobro naszej siostry lub naszego brata realizować przykazanie miłości.

Potrzebujemy tej książki dziś jeszcze mocniej niż 7 lat temu.

Popatrzmy raz jeszcze na siebie i Kościół oczami „Johnny’ego” – jak wołali na ks. Jana przyjaciele – bo może się okazać, że tylko patrząc oczami osób „niepasujących”, „niepełnosprawnych” albo „idących na przekór” zobaczymy prawdę. A prawda połączona z miłością wyzwala. Zawsze.

Renata Czerwicka

redaktor naczelna Wydawnictwa RTCK

Nie chcieli mnie święcić.

Cały czas był problem z tym moim wzrokiem. A miałem bardzo przyzwoitego rektora. Przed przyjęciem sutanny poszedłem do niego i mówię: „Księże rektorze (bo wtedy jeszcze wierzyłem w Kościół instytucjonalny jak w partię komunistyczną), proszę mi zaufać. Jak poczuję, że nie będę w stanie bez obciachu służyć Kościołowi, to sam zrezygnuję”. To chyba zrobiło na nim wrażenie. Klepnął mnie w ramię i powiedział: „Jan, jak cię do końca trzeciego roku nie wyrzucę za wzrok, to wyrzucę cię za wszystko inne”. A miał za co. No ale niestety potem się zmienili i zabawa zaczęła się od nowa.

Na radzie profesorskiej, która jest niby tajna (a wszystko oczywiście zawsze wychodzi), podzielili się na tych inteligentniejszych, którzy chcieli mnie święcić, i tych mniej, którzy byli przeciwni. Nie powiem, trochę mi to nawet imponowało. Jeden wielki tego świata z takim charakterystycznym ściskoszczękiem mówił: „On będzie ośśśśmieszeniem kapłaństwa”, na co ja pomyślałem: „Jak ty, kolego sympatyczny, byłeś ośmieszeniem przez trzydzieści lat, to jeśli ja kilka lat pobędę, to się naprawdę nic nie stanie”.

Tak więc dyskutują, święcić czy nie święcić: arcybiskup Gocłowski i mój późniejszy proboszcz, który uczył w seminarium, i jeszcze jeden ksiądz, mój obecny przyjaciel, kochany ksiądz Kownacki1. No i on mówi (a mówił bardzo brzydko): „Kurrrrde, święcić kaczkę, święcić, kaczka w porządku, święcić”. Na co arcybiskup Gocłowski pyta drugiego profesora, księdza Jana: „A ksiądz profesor jakie ma zdanie na ten temat?”. A ten, stary kpiarz, mówi: „A pieniądze widzi?”. Wszyscy: „Hehehe, widzi”. „To święcić”.

No i tym sposobem mnie wyświęcili.

1 Najprawdopodobniej chodzi o ks. Jerzego Kownackiego, gdańskiego kapłana, wieloletniego wykładowcę w Seminarium Duchownym w Oliwie. Ksiądz Kownacki zmarł w 2021 roku.

Publicznie zaczęto o mnie mówić „ksiądz celebryta…”. Wkurzało mnie to potwornie!

Nieszczęśnicy z RTCK zaprosili mnie, żebym opowiedział trochę o Jezusie Celebrycie. Dlaczego tak? No, nie ma na świecie bardziej znanej postaci niż sam nasz Zbawiciel Jezus Chrystus! A dlaczego właśnie mnie zaprosili?

Na pewnym etapie mojego chorowania i występowania publicznie zaczęto o mnie mówić „ksiądz celebryta”. Wkurzało mnie to potwornie – celebryta jest przecież znany głównie z tego, że jest znany. Kompletnie mi to nie pasowało, nie chciałem występować w jednej linii z celebrytami, którzy przez samo to swoje celebryctwo aspirują do roli twórców jakichś apriorycznych sądów moralnych.

Jest taka dosyć popularna katolicka radiostacja – ja zasadniczo jej nie słucham, ale na pewnych rzeczach się wzoruję – w której pojawia się taki specyficzny głos, który mówi: „Nawet najmniejsza kwota – byleby regularna – pozwoli rozwijać się naszym dziełom”. A ponieważ trzeba uczyć się od najlepszych i samemu powiedzieć słuchaczom to, czego od nich potrzebujemy, wymyśliłem sobie – ja sam siebie tak ochrzciłem, dementuję teraz wszystkie inne wersje – że nie jestem celebrytą, tylko onkocelebrytą. Co prawda znaleźli się tacy, którzy mówili, że to mnie podnieca i że zamiast być onkocelebrytą, jestem onkofilem. Tym wszystkim odpowiadam bardzo krótko: zamieńcie się.

Teraz już poważnie. W pewnym okresie życia, mówiąc bardziej szczegółowo: dzięki pracy w hospicjum2