Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zapomniana. Nieplanowana. Silniejsza od wszelkich przeciwności. Ich miłość zakwitnie na nowo – jak dzikie kwiaty.
Sześć lat temu Salem rozstała się z ukochanym. W tym czasie w jej życiu zmieniło się tak wiele, że stała się już inną osobą. Zmuszona do trudnych wyborów, próbuje odciąć się od przeszłości i zapewnić swojej córce szczęśliwe dzieciństwo. Powrót do rodzinnego miasteczka okazuje się jednak powrotem do największej miłości i najgorszej tragedii jednocześnie.
Pierwsze spotkanie z Thayerem sprawia, że ożywają wszystkie wspomnienia – te bolesne, ale także te słodkie i upajające. Oboje bardzo się zmienili, a życie odcisnęło na nich swoje piętno. Ale czy to oznacza, że ich miłość ostatecznie się wypaliła? Czy krzywdy, jakich oboje doznali, raz na zawsze oddzieliły ich od siebie? A może wciąż jest szansa na nowy start? Salem i Thayer mają w sobie wiele siły i odwagi. Wytrwałość to jednak za mało, by miłość mogła w pełni się odrodzić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Każdemu, kto doświadczył niewyobrażalnego bólu,
OSTRZEŻENIE
Z uwagi na tematykę książka jest przeznaczona dla dorosłych czytelników. Pojawiają się w niej wątki choroby nowotworowej, śmierci i przemocy seksualnej wobec dzieci.
Kwiaty wyrastają z mrocznych chwil.
– Corita Kent
Serce miał zdruzgotane i nie sposób było go naprawić. Moje życie uległo nieodwracalnej zmianie.
Odeszłam.
Zaczęłam na nowo.
Wyszłam za innego.
Nigdy jednak nie zapomniałam tamtego.
Po raz ostatni widziałam Thayera Holmesa przed sześcioma laty. Jestem zmuszona wrócić do rodzinnego miasta, co oznacza konfrontację z naszą przeszłością i skutkami mojego rozwodu. Znalazłam się w tym samym miejscu, w którym on był, gdy się poznaliśmy.
Zaczynam od nowa.
Już nie zdołamy mieć przed sobą tajemnic.
Nie każda miłość dostaje drugą szansę, ale może nasza będzie wyjątkiem.
A może nie.
Salem
Potrzebowałam trochę czasu, by się nauczyć, że czasami musimy sobie odpuścić bez względu na to, co robimy albo jak bardzo kogoś lub coś kochamy. Nie da się uratować tonącego statku.
Niekiedy masz kogoś innego, dla kogo musisz być silna, kto potrzebuje cię bardziej.
Dokonujesz wyboru.
Druzgocącego.
I masz nadzieję, że może pewnego dnia tamten ktoś do ciebie wróci.
Salem
Wiosna w Hawthorne Mills to coś, co lubię najbardziej. Nie spędzałam tu czasu od swojego wyjazdu sześć lat temu. Tamtego lata wracałam kilka razy z nadzieją, że mężczyzna z sąsiedztwa, którego niegdyś kochałam, pęknie i mnie dostrzeże, wróci do mnie, ale tego nie zrobił.
Straciłam Thayera Holmesa, więc podkuliłam ogon i żyłam dalej.
Podjęłam pracę w barze niedaleko mieszkania Lauren. Odkładałam każdego pensa. Zaczęliśmy z Calebem częściej się kontaktować, a potem znowu spotykać. Mniej więcej po roku od ślubu Georgii poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się. Pobraliśmy się dwa miesiące później. Skończył studia i przeprowadziliśmy się do Kalifornii. Podobało mi się tam prawie tak samo jak tutaj, ale rok temu dostał propozycję pracy w Bostonie, więc wróciliśmy.
Mimo to nie zaglądałam do domu z dzieciństwa.
On wiedział dlaczego i go to bolało.
Przez całe życie zadawałam mu ból.
Dlatego pozwoliłam mu odejść.
Rozwód był łatwy, jak wszystko między nami. Wiem, że Caleb zawsze będzie obecny w moim życiu, teraz jednak może znaleźć miłość, jaką i ja niegdyś zaznałam. Bo kiedy się takiej miłości doświadczy, nic jej nie dorówna, bez względu na to, jak bardzo się starasz i jak wiele wysiłku w to włożysz.
Jakbyś się starała wcisnąć fragment układanki tam, gdzie nie pasuje.
Otwieram drzwi samochodu i wysiadam na podjeździe.
Chociaż przysięgałam sobie nigdy tu nie wracać, do tego miejsca, do niego, jedno mogło mnie tu ściągnąć. Wchodzę do domu i zastaję mamę w łóżku w sypialni.
– Cześć, mamo.
Z całych sił staram się powstrzymać łzy. Nie chcę, by widziała, że płaczę.
– Moja córeczka. – Uśmiecha się i przywołuje mnie ruchem bladej szczupłej dłoni.
Mama umiera.
Rak znalazł sposób, by wrócić, i tym razem nic nie pomogło. Bez względu na to, jak zaciekle mama walczy, on okazuje się silniejszy. Zostały jej dwa miesiące życia, a może i mniej.
Moje kroki dudnią mi w uszach, kiedy podchodzę do niej i się pochylam, by ją uściskać.
– Minęłaś się z Georgią – informuje mnie i tuli słabo.
Na jej ciele nie zostało już zbyt dużo mięśni czy tłuszczu. Marnieje na naszych oczach.
– Na pewno się z nią później zobaczę.
– Dzieciaki o was pytały.
Uśmiecham się i gładzę opuszkami jej papierową skórę na policzku.
– Niedługo się z nami spotkają.
Georgia i Michael mają dwoje dzieci i trzecie w drodze. Stwierdzenie, że mają ręce pełne roboty, byłoby niedopowiedzeniem, ale są szczęśliwi.
– Potrzeba ci czegoś?
– W tej chwili nie. Może potem obejrzymy film, gdy już wniesiesz swoje rzeczy?
– Dobry pomysł, mamo.
Nadal mieszkamy z Calebem razem. Takie rozwiązanie wydaje się sensowne do czasu, gdy zdecyduję, co dalej, ale kiedy stan zdrowia mamy się pogorszył, wiedziałam, że pora wrócić do domu. Zaopiekować się nią w jej ostatnich dniach, żeby Georgia odpoczęła, a gdy nastąpi nieuniknione, sprzątnąć dom i wymyślić plan na później.
Ciężko mi ze świadomością, że moja przyszłość jest znakiem zapytania. W tym roku skończę dwadzieścia sześć lat, a nadal jej nie przemyślałam. Ale może taka jest właśnie prawda na temat dorosłości, o czym nikt nie chce ci powiedzieć – wszyscy improwizujemy.
Po wyjściu na dwór konsekwentnie ignoruję dom obok. Wiem, że on tam nadal mieszka, bo mama wspomina o nim od czasu do czasu. Zastanawiam się niekiedy, czy próbuje w ten sposób wybadać moją reakcję. Nigdy jej nie powiedziałam, co się między nami wydarzyło. Miałam złamane serce, a pogodziwszy się z tym, że to już koniec, nie widziałam sensu w wyjaśnianiu jej wszystkiego.
Udaje mi się wnieść swoje rzeczy bez zerkania za płot.
Kłamię.
Raz zerknęłam.
To wystarczyło, żebym zobaczyła skończony domek na drzewie i zarys dachu szklarni.
– Przeniosłaś wszystko? – Z salonu dobiega skrzypiący głos mamy, taki słaby.
– Tak. Część rzeczy zaniosę od razu na górę.
– Dobrze. Myślę, że… dam trochę odpocząć… oczom.
Nie widzi mnie w kuchni, a ja mam policzki mokre od łez.
Odchodzi. Z jej potencjalnie długiego życia zostały tygodnie, godziny, minuty, sekundy, a każda jest cenna.
Salem
Mój pokój jest jak sanktuarium.
Wygląda tak samo jak kiedyś. Z jakiegoś powodu przypuszczałam, że mama coś tu zmieni. Jest czysto, bo Georgia i ja zrzucamy się, żeby opłacać cotygodniowe wizyty pani sprzątającej. Nigdzie nie ma najmniejszego pyłku kurzu. Na łóżku leży świeża pościel, przykryta narzutą o sztywnych rogach.
Mama śpi i pewnie nie będzie gotowa oglądać filmu jakoś niebawem, więc wypakowuję ubrania i przybory toaletowe, a potem dzwonię do Caleba.
– Hej – odzywa się niskim głosem. – Dojechałaś bezpiecznie?
– Tak. Dzięki, że pytasz.
– Jak się miewa twoja mama?
Z westchnieniem pocieram czoło.
– Śpi. Jest słabsza, niż myślałam.
– Przykro mi. – Słyszę w jego głosie szczerość.
Mimo że się rozstaliśmy, Caleb nadal jest jednym z najlepszych ludzi, jakich znam.
– Jest, jak jest – odpowiadam cicho i moszczę się na łóżku naprzeciwko okna, za którym niegdyś siadywałam, często w towarzystwie Caleba.
– Ktoś próbuje wyrwać mi telefon – chichocze.
Też się śmieję.
– Daj mi ją.
– Mamusia!
Głos mojej córki działa na mnie jak balsam. To jedno słowo sprawia, że czuję się lepiej, bardziej ukorzeniona.
– Cześć, córeczko. Jak ci minął dzień?
– Dobrze. Tatuś odebrał mnie ze szkoły i poszliśmy do sklepu. Dostałam lizaka.
Słyszę śmiech Caleba.
– To miała być nasza tajemnica.
– Ups. – Śmieje się.
Seda okazała się niespodzianką, którą zostawił mi Thayer. Darem, o którym nie wiedziałam, że go pragnę lub potrzebuję. A będąc jej mamą, czuję się jak superbohaterka.
– Już za tobą tęsknię – informuję ją.
– Ja za tobą też, mamusiu. Ucałuj ode mnie babcię. Zawsze mówisz, że całusy pomagają na wszystko.
O cholera. Rozpłaczę się. Szkoda, że łzy nie poprawią stanu mamy. I nie sądzę, żeby całusy zdołały zwalczyć raka.
– Przekażę – zapewniam córkę. – Kocham cię.
– Ja ciebie też, mamusiu! – Rozłącza się i w słuchawce słychać ciszę.
Po zejściu na dół stwierdzam, że mama nadal śpi, więc postanawiam zająć się kolacją. Georgia mówi, że mama mało ostatnio jada, ale muszę przynajmniej spróbować coś jej podać.
Przeglądam zawartość szafek i znajduję butelkę wina, którą pewnie Georgia tu wstawiła, zanim znowu zaszła w ciążę. Otwieram ją. Napełniam kieliszek i popijam z niego w czasie gotowania. Nieczęsto pijam alkohol, ale dzisiaj potrzebuję wina, żeby ukoić nerwy.
– Salem? – woła mama.
Odwracam się od parującego garnka.
– Tak? – odpowiadam, zaskoczona, że się ocknęła.
Spodziewałam się, że będę musiała ją budzić.
– Mogłabyś mi przynieść wody?
Napełniam kubek, wkładam do niego słomkę, zanoszę mamie i przystawiam jej do ust. Pije zachłannie i patrzy na mnie z wdzięcznością. Odstawiam kubek.
– Potrzebujesz jeszcze czegoś? Robię kolację.
– Nie. Woda mi wystarczy. – Poklepuje czule moją dłoń. – Przepraszam, że zasnęłam, zanim zdążyłyśmy obejrzeć film.
– Nie ma sprawy. Włączę coś, gdy będziemy jadły.
Przygląda mi się smutnym wzrokiem. Zastanawiam się, o czym myśli.
– Jesteś szczęśliwa, Salem? Jakoś mi na taką raczej nie wyglądasz.
– Jestem na tyle szczęśliwa, na ile teraz mogę być.
– Pewnie to mi musi wystarczyć.
Uśmiecham się do niej ze smutkiem i wychodzę, by dokończyć przyrządzanie kolacji.
Gdy jedzenie jest gotowe, wnoszę do pokoju dwa talerze ze spaghetti i pieczywo czosnkowe. Poprawiam poduszki, sadzam mamę wygodnie i stawiam jej tacę na kolanach, po czym sama zasiadam do jedzenia.
Nie zwracam uwagi na film.
Wychodzę pozmywać, zanim się kończy. Mama prawie nie tknęła jedzenia, ale wiem, że starała się coś zjeść.
Kiedy wracam po kilku minutach, ona znowu śpi.
I tak robi się późno, więc wyłączam telewizor, otulam ją kocem, sprawdzam, czy ma wodę i czy telefon leży w jej zasięgu, żeby mogła zadzwonić, gdyby mnie potrzebowała.
– Kocham cię, mamo. – Całuję ją w czoło.
Z kącika oka spływa mi łza. Ocieram ją, idę po cichu na górę i biorę prysznic, po czym też się kładę. To był długi dzień i muszę odpocząć.
Wracam z porannego joggingu i wchodzę do kuchni bocznymi drzwiami. Uśmiecham się na widok mamy przy stole. Tego ranka jej twarz ma żywsze barwy, szarość ustąpiła nieco różowi i mam nadzieję, że to znaczy, że się wyspała.
– Cześć. – Uśmiecham się. – Jesteś głodna?
– Zjadłam płatki – odpowiada i przegląda czasopismo.
– Nie powinnaś wstawać z łóżka sama, gdy nie ma kogoś, kto może ci pomóc – mówię łagodnie.
Może się przewrócić i to wie.
Przypuszczam jednak, że na jej miejscu też bym była od czasu do czasu uparta. Na pewno trudno jest jej z tym, że potrzebuje drugiego człowieka, by wykonywać podstawowe czynności, takie jak skorzystanie z toalety czy umycie się.
– Włożyłam skarpety antypoślizgowe.
– Mamo – odzywam się ostrzegawczym tonem i nastawiam kawę. – Przecież wiesz, ze to nie wystarczy.
Wzdycha.
– Dobrze się czuję. I chciałam się sama poruszać.
– Tylko uważaj – błagam.
– Salem – odzywa się cicho, ostrożnie.
Stoję do niej plecami, bo sięgam po kubek, więc się odwracam.
– Wiesz, że umrę, prawda?
Zwieszam głowę. Wiem. Georgia wie. Wszyscy wiemy.
– Tak.
– Chcę się czuć sobą w tym krótkim czasie, który mi został. Dobrze?
Kiwam lekko głową ze zrozumieniem, przeklinając łzy, które napływają mi do oczu. Opłakiwanie kogoś za jego życia to najstraszniejsze uczucie z możliwych.
– Tak sobie pomyślałam – ciągnie – że mogłybyśmy upiec dzisiaj babeczki. Skoro dobrze się czuję.
Barki mi sztywnieją. Nie piekłam babeczek od czasu, gdy zrobiłam je ostatnio dla Thayera. Potem było to dla mnie zbyt bolesne. Myślę przy nich o nim.
– Mo… możemy.
Umierającej matce nie odmówię.
– Pomyślałam, że może ciasteczkowe. To twoje ulubione. Thayer, nasz sąsiad, też je lubi najbardziej. Zawsze mu kilka nosiłam, kiedy je piekłam, zanim się rozchorowałam na tyle, że nie dawałam już rady piec.
Moje barki tężeją jeszcze bardziej.
– T… tak – dukam. – Pamiętam, że je uwielbiał.
Przygląda mi się uważnie, badawczo. Patrzę jej w oczy.
– To miły człowiek. To okropne, co się stało przed laty. Jego biedny syn. Ja bym chyba wyjechała na jego miejscu, ale on się nie przeprowadził.
– Mamo – próbuję zmienić temat – napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję. – Zamyka czasopismo i odsuwa od siebie po blacie stołu. – On mi kosi trawnik, wiesz? – kontynuuje.
Nie chcę o nim słuchać. Nie chcę go znać. To zbyt bolesne, tyle że nie mogę jej tego powiedzieć. Odwracam się do niej plecami i dodaję do kawy śmietankę i cukier. Ręce mi drżą, ale wiem, że ze swojego miejsca tego nie widzi.
– Czasami do mnie zagląda. Myślę, że jest samotny. Zdarza nam się wypić razem drinka…
– Podoba ci się? – Pytanie wymyka mi się, zanim zdążam się powstrzymać.
Natychmiast się w sobie kulę.
Nawet nie chcę sobie wyobrażać Thayera z moją mamą. Chyba zwymiotuję.
– Broń Boże! – Śmieje się, ale zaczyna kasłać.
Siadam naprzeciwko niej, by sprawdzić, czy nic jej nie jest.
– Miło było mieć z kim pogadać. Przeprowadziłaś się na drugi koniec kraju, a Georgia była zajęta pracą i rodziną. Potrzebowałam przyjaciela.
– Cieszę się, że mieliście siebie.
Pieprzony Thayer Holmes. Może rozmawiać z moją mamą i się z nią przyjaźnić, a do mnie się nie odzywa!
Myślę o wszystkich tych razach, kiedy zabiegałam o to, żeby się przede mną otworzył. Wiedziałam, że mnie kochał tak jak ja jego, ale najwyraźniej to nie wystarczyło, więc się poddałam. Nie mogłam samotnie próbować naprawić tego, co się zepsuło. On też powinien był włożyć w to trochę wysiłku, a tego nie zrobił.
– Gdy upieczemy babeczki, możesz mu kilka zanieść.
Stukam palcem w stół i zmuszam się do uśmiechu.
– Świetny pomysł.
Minęło sześć lat. Powinno mi już przejść.
Nie jestem pewna, czy można zapomnieć swoją jedyną prawdziwą miłość.
Salem
W kuchni pachnie babeczkami i skłamałabym, gdybym się nie przyznała, że jestem słaba i uległam pokusie zjedzenia jednej. Smakują tak dobrze, jak zapamiętałam, i przyjemnie było je piec. Z tym jest jak z jazdą na rowerze. Chyba nie dopuszczam do siebie myśli, jak bardzo mi tego brakowało.
– Muszę… przez chwilę posiedzieć. – Mama wydaje się wykończona.
Słabość znowu ją dopada.
– Nie ma sprawy. – Obchodzę pospiesznie blat i podaję jej ramię, żeby mogła się na mnie wesprzeć. Prowadzę ją do pokoju i czuję, że opiera się na mnie z każdym krokiem mocniej. – Chcesz usiąść na kanapie czy łóżku?
Zastanawia się.
– Na łóżku.
– Dobrze. – Pomagam jej wejść do szpitalnego łóżka i przykrywam ją kocem. – Odpocznij, mamo. – Całuję ją w czoło.
– Nie zapomnij zanieść babeczek Thayerowi.
Duszę jęk.
– Nie zapomnę.
Modlę się w myślach, żeby go nie było w domu, gdy to zrobię.
Mamie ciążą powieki i zapada w drzemkę, zanim zdążam wyjść z pokoju.
Dzwoni mój telefon. To Georgia.
– Cześć. – Włączam głośnik, żeby móc sprzątać kuchnię w trakcie rozmowy. – Co tam?
– Jak się czuje mama?
– Rano miała sporo energii, ale teraz drzemie. Upiekłyśmy babeczki.
– Och. – Słyszę, że się uśmiecha. – To fajnie. Naprawdę fajnie.
– Też tak myślę. – Ładuję zmywarkę.
– Dziękuję, że przyjechałaś i z nią zamieszkałaś. Wiem, że nie chciałaś, i nie mam ci tego za złe. Rozumiem, że nie chcesz musieć…
– Georgio, to nasza mama. Nie musisz mi dziękować. Chcę tu być. Czuję taką potrzebę.
Chrząka i wiem, że coś ją ściska za gardło.
– Muszę wracać do pracy. Zadzwonię później.
– Radzimy sobie.
Wiem, że moja siostra jest pielęgniarką, a ja nie, ale przecież umiem się zaopiekować mamą, a Georgia ma dość własnych spraw i nie musi się martwić o to, co się tutaj dzieje.
– Może uda mi się wpaść po skończonej zmianie z jakimś fast foodem.
– Tylko daj wcześniej znać.
Żegnamy się i rozłączamy. Kuchnia znowu wygląda nienagannie, więc nie mam wyboru i muszę zanieść talerz babeczek Thayerowi.
Chociaż wiem, że nie powinno tak być, wkurza mnie, że zaprzyjaźnił się z moją mamą. Rozmawiał z nią, a do mnie się nie odezwał.
Dupek.
Przekładam babeczki na talerz i przykrywam folią. Przygniata trochę polewę, ale się tym nie przejmuję.
Wciągam głęboko powietrze i szykuję się do pierwszej od lat konfrontacji z Thayerem.
Dam radę.
Jestem silną kobietą. Nie pozwolę, by jakikolwiek mężczyzna sprawił, że poczuję się słaba.
Tyle że gdy wychodzę zza ogrodzenia, nie widzę na jego podjeździe samochodu.
To dobrze… jak sądzę.
No, ale tak długo, jak będę mieszkała u mamy, to nic nie znaczy. W końcu się na niego natknę i nie wiem, jak się z tym poczuję.
Georgia wchodzi bocznymi drzwiami z torbami z jedzeniem. Bluza jej służbowego stroju opina wydatny brzuch, na którego widok nie umiem powstrzymać uśmiechu.
– Spójrz tylko na siebie – zachwycam się. – Mogę dotknąć? – pytam i odbieram od niej torby, które stawiam na stole.
Z westchnieniem wysuwa brzuch przed siebie.
– Śmiało. Mały jest taki jak jego tata. Wiecznie w ruchu. Jestem wykończona. Nie śpię nocami, bo tak kopie.
– Już wiesz, że to chłopiec?
Uśmiecha się od ucha do ucha.
– Właśnie się dowiedziałam. Trzech chłopaków, dasz wiarę? Zawsze myślałam, że będę miała dziewczynki, ale za nic bym tego nie zmieniła. – Przykłada dłoń do brzucha obok mojej ręki. – A ty nie chcesz drugiego dziecka?
– Na razie jedno mi wystarczy.
– Nie wiem, jak możesz znieść rozłąkę z nią – kontynuuje. – Znam twoje powody, ale… – Zerkamy obie w stronę salonu, gdzie mama śpi, odkąd się położyła.
– Dobija mnie ta rozłąka, ale ona nie powinna oglądać babci w tym stanie. – Wskazuję na sprzęt i kruchą sylwetkę śpiącej mamy. – Jest za mała. I wiem, że Caleb dobrze się nią opiekuje, a rozmawiamy przez FaceTime, gdy tylko mamy okazję.
Georgia kręci głową, wyciąga z torby pudełko frytek od Wendy i wkłada do ust pięć naraz.
– Byłam w szoku, kiedy powiedziałaś, że się rozwodzicie. Zawsze mi się wydawało, że tak dobrze się dogadujecie. Chłopak stanął na wysokości zadania i się z tobą ożenił, chociaż nosiłaś dziecko kogoś innego.
Zwieszam głowę. Nie trzymaliśmy w sekrecie przed rodzinami tego, że Caleb nie jest ojcem mojej córki. Nie chcieliśmy nikogo okłamywać, podobnie jak jej samej, ale tylko Caleb i Lauren wiedzą, kto jest biologicznym ojcem.
Wciąż pamiętam nienawiść, jaką matka Caleba go uraczyła, gdy jej powiedzieliśmy. Nie potrafiła zrozumieć, że jej syn przyjmuje mnie z powrotem, bierze za żonę, skoro noszę w łonie nie jego dziecko.
Przestała się do niego odzywać. Nie przyjechała nawet na ślub.
Nigdy sobie tego nie wybaczyłam. Co prawda nigdy za nią nie przepadałam, ale przecież jest matką Caleba. Nie miałam serca go pytać, czy kontaktowała się z nim od czasu rozwodu.
– Caleb to dobry człowiek – mówię do siostry, szperając w torbach z jedzeniem. – Tyle że nie jest dla mnie…
Kręci głową i kląska językiem.
– Wybacz, ale jesteś głupia.
Śmieję się i wyciągam owiniętego w papier burgera.
– Wiem.
Naprawdę jestem aż nazbyt świadoma swoich błędów i grzechów. Caleb znajduje się na samym szczycie tej listy. Najgorsze zaś jest to, że nadal jest moim najlepszym przyjacielem. To pewnie ułatwia sprawę ze względu na Sedę, która jest jego w takim samym stopniu jak moja. Rodzicem jest się nie tylko ze względu na DNA, lecz także na zachowanie, a Caleb jest wspaniałym tatą dla naszej córeczki. Nigdy, ani razu, nie potraktował jej jak nie swojego dziecka.
Georgia ścisza głos do szeptu.
– Zostaniesz tutaj czy wrócisz do Bostonu po tym, jak mama…?
– Nie zostanę w Bostonie – odpowiadam szybko. Nigdy nie przepadałam za miastem i po kilku latach mam dość miejskiego życia. – Ale nie wiem, czy zdołam zostać tutaj.
Rozgląda się w zadumie.
– To dobry dom. Gdybyś postanowiła zostać.
– Nie sądzę, żebym mogła tu mieszkać.
Chodzi nie tylko o Thayera, chociaż jest ważnym czynnikiem, ale to jest dom naszej mamy i chyba nigdy bym o nim nie myślała jak o swoim.
– No tak. – Zwiesza smutno głowę, strzelając wzrokiem w kierunku pokoju, w którym śpi mama. – Rozumiem. Nie jestem pewna, czy ja dałabym radę tu mieszkać. – Odgarnia włosy na bok. – Christy, jedna z moich koleżanek z pracy, powiedziała, że może w ten weekend spędzić z mamą dzień i noc. Pomyślałam, że chciałabyś wykorzystać ten czas i zobaczyć się z Sedą, ale oczywiście najpierw uzgadniam to z tobą.
– Byłoby wspaniale – odpowiadam szczerze, czując przypływ ulgi.
Wiem, że Seda ma dobrą opiekę, ale źle mi z tą rozłąką. Nie chciałam, żeby tu przebywała, gdy moja mama umiera. Śmierć jest nieuchronna, ale żadne dziecko nie powinno oglądać na własne oczy rozpadu kogoś, kogo kocha. Nie chodzi o to, że nie pozwolę jej się spotkać z mamą w ogóle, nie chcę jednak, żeby ją oglądała przez całą dobę każdego dnia tygodnia. Poza tym musi chodzić do szkoły w Bostonie. Nie zamierzałam wyrywać jej stamtąd na kilka tygodni przed końcem roku.
– Świetnie. Dam znać Christy. To wspaniała osoba i świetna pielęgniarka, więc nie musisz się o nic martwić. Mama będzie w dobrych rękach.
Cała Georgia – może i jest trochę nieprzewidywalna, ale zawsze się o nas troszczy.
– Kocham cię – informuję ją.
– Ja ciebie też. I bardzo się cieszę, że wróciłaś i spędzisz tu tyle czasu, ile spędzisz.
– Dzięki. Dobrze jest tu być.
O dziwo, nawet nie kłamię.
Salem
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Resurrection of Wildflowers
Wildflower Series #2
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: © Emily Wittig
Adaptacja okładki: Łukasz Werpachowski
Copyright © by Micalea Smeltzer
Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, 2023
Published by arrangement with SBR Media and BookLab Agency
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-454-2
Grupa Wydawnictwo Kobiece | [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek