Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sawyer od dawna potajemnie podkochuje się Cole’u. Ale ponieważ on jest rasowym bogatym dupkiem i nieraz już sprawił jej przykrość, unika kontaktów z nim. Pewnego razu na mocno zakrapianej imprezie dochodzi między nimi do zbliżenia. Chłopak pod wpływem alkoholu otwiera przed Sawyer serce. Dziewczyna jest urzeczona tym przypływem szczerości. Nie znała go takiego – czułego i wrażliwego. Dotąd tylko ranił wszystkich dokoła, nie liczył się z nikim i potrafił być okrutny. Po imprezie Sawyer czeka na kontakt od Cole’a. Ale on się nie odzywa i demonstracyjnie ją ignoruje. Za to w szkole zaczynają krążyć plotki o tym, co między nimi zaszło.
Sawyer jest załamana, nie chce znać Cole’a i nie chce mieć z nim więcej do czynienia. Postanawia skupić się na nauce i korepetycjach, które daje swojemu przyjacielowi Oakowi.
Czy w jej sercu nie ma już śladu po niedawnym uczuciu? Czy Cole raz na zawsze zniknie z życia Sawyer?
„Okrutny rycerz” to druga część serii Royal Hearts Academy autorstwa Ashley Jade.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 596
Tytuł oryginału: Ruthless Knight
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska, Monika Łobodzińska-Pietruś
Fotografia wykorzystana na okładce
© PeopleImages.com – Yuri A/Shutterstock
Copyright © Ashley Jade 2020All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022
© for the Polish translation by Agnieszka Rewilak
ISBN 978-83-287-2370-2
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Koroną strojne głowy spać nie mogą.
William Shakespeare, Król Henryk IV. Część 2, akt III, scena I, tłum. Leon Urlich, Gebethner i Wolff, Kraków 1895
Dla każdej dziewczyny, która czuje się niewystarczająco dobra.
Dla każdego rycerza, którego zbroja ma ślady ciosów.
Obyśmy wszyscy odnaleźli tę miłość, na którą zasługujemy…
we własnym wnętrzu.
Dwa miesiące wcześniej…
Cole
– Spóźnisz się.
Moja młodsza siostra naprawdę musi popracować nad zmianą tego irytującego przyzwyczajenia, by wpadać do mojego pokoju bez pukania. Sądziłem, że skoro w zeszłym miesiącu zobaczyła, jak Casey robi mi loda, to będzie miała nauczkę do końca życia, ale najwyraźniej to jej nie zniechęciło.
– Słyszałaś kiedyś o pukaniu? – Rzuciłem jej gniewne spojrzenie.
Oparła jedną dłoń na biodrze, a mnie natychmiast ogarnęła chęć wydrapania sobie oczu, bo moja siostra nie przypomina tego rozczochranego, rozbrykanego podlotka, którym była jeszcze nie tak dawno. Szczególnie w stroju cheerleaderki, który miała teraz na sobie.
Jezusie, co ja sobie myślałem, prosząc Casey, żeby wciągnęła ją do tej pieprzonej drużyny?
Bianka była dopiero w drugiej klasie, więc została najmłodszą członkinią reprezentacji szkoły. Między innymi dlatego moi kumple z drużyny futbolowej nadali jej przezwisko: Przynęta.
Jace mnie zabije, gdy się o tym dowie.
Brat był starszy ode mnie tylko o rok, ale od kiedy tata po śmierci mamy się wyautował z naszej rodziny, to on praktycznie wychowywał mnie i Biankę.
W zeszłym roku skończył jednak liceum i ze swoją dziewczyną Dylan przeprowadził się do mieszkania w pobliżu uczelnianego kampusu. Byli tak w sobie zakochani, że aż się rzygać chciało, ale nie miałem zamiaru pomniejszać jego szczęścia.
Ironiczny uśmieszek na ustach Bianki wskazywał na to, że wie, o czym myślę.
– Zabawne, że tak się go boisz. – Zanim zdążyłem zaprotestować i zapewnić ją, że jedną ręką skopałbym mu tyłek, siostra dodała: – Gdybyś przeczytał wiadomości, to wiedziałbyś, że nie przyjdzie dziś na mecz.
Stłumiłem ukłucie rozczarowania, które poczułem w sercu. Jace nigdy nie opuścił żadnego z moich meczów, a tym bardziej pierwszego w sezonie.
– Aha. – Wzruszyłem ramionami. – Luz. Nie ma problemu.
Bianka przyglądała się swojej dłoni.
– Chyba zbliża się mu termin oddania tej gry o wyspie zombiaków. – Zmarszczyła czoło. – Tak między nami, to jakaś ściema. Po prostu chce spędzić więcej czasu z Dylan. Najwyraźniej tej suce nie wystarcza, że z nim mieszka i widuje go codziennie. Pewnie chce go przekonać, żeby całkiem nas olał.
Jasne… W to się nie mieszam. Utarczki Bianki z Dylan to ich prywatne bagienko, nie moje.
Choć z drugiej strony…
– To twoje udawanie małej rozpieszczonej księżniczki robi się nudne. – Odwróciłem się do łóżka i zgarnąłem z niego torbę sportową. – Rób tak dalej, a ludzie zaczną myśleć, że lecisz na swoich braci.
– Fuuuj! – Skrzywiła się. – Ohyda.
Spojrzałem na siostrę, ruszając brwiami w górę i w dół.
– Nie martw się. Na pewno wszyscy zrozumieją. – Palcem wskazałem na swoją twarz. – Przecież ma się ten look. Ale pamiętasz, co spotkało Dylan w zeszłym roku, gdy wszyscy myśleli, że się rżnęła z Oakleyem. Myślisz, że zniosłabyś taką gównoburzę?
Oakley jest przyszywanym kuzynem Dylan i najlepszym kumplem Jace’a.
I tak się składa, że moim też.
Do tego, technicznie rzecz biorąc, od niedawna jest również naszym lokatorem, ponieważ tato wynajął mu domek gościnny, bo jego rodzina…
Powiedzmy, że przy jego obecnej sytuacji rodzinnej moja przypomina tę z serialu Pełna chata, a to wiele wyjaśnia.
– Co właściwie chcesz przez to powiedzieć, dupku?
Kurczę, wyraża się PRAWIE jak dorosła. Cały ten czas, który poświęca na naukę, chyba w końcu daje efekty.
Dobrze będzie przytrzeć jej trochę noska.
– Nie potrafisz sobie nawet butów zasznurować bez Jace’a. – Podszedłem do niej bliżej. – Ale jego już tu nie ma, a to oznacza, że teraz ja rządzę.
Bianka odważyła się zachichotać.
– Och, moje pompony trzęsą się ze strachu. Au! Cole, co robisz, do cholery?! – zawyła.
– Skup się i niech to, co powiem, zapisze się w tej twojej pustej pale. – Spojrzałem na nią tak, że przestała się uśmiechać. – Nie jestem Jace’em, więc nie spodziewaj się, że będę ci pomagał ogarnąć życiowy bałagan. Jak spierdolisz ten rok, to radź sobie potem sama. Jasne?
Musi już teraz to zrozumieć. Owszem, jest najmłodsza w rodzinie, ale nie mam zamiaru jej rozpieszczać, tak jak robili to Jace i mama.
Tak jak robił to ON.
Jeśli się stoczy, to nie polecę za nią na dno.
Razem z bratem od czterech lat rządziliśmy Akademią Royal Hearts. O ile Jace władał żelazną ręką, o tyle ja przyjąłem strategię bycia złotym chłopcem.
Każdy chłopak chciał być mną, a wszystkie laski uważały, że obciąganie mi i rżnięcie się ze mną to szczyt szczęścia.
Było dokładnie tak, jak lubię.
– Jesteś palantem.
– Uważaj. O ile się orientuję, mam cię podwieźć na mecz. – Rzuciłem jej przelotny uśmiech. – Chodzą plotki, że szefowa cheerleaderek zamienia się w niezłą sukę, jeśli ktoś się spóźnia.
Bianka pokręciła głową, gromiąc mnie wzrokiem.
– To dlatego zgodziłeś się załatwić mi miejsce w drużynie. – Odepchnęła mnie. – Myślałam, że wyświadczasz mi przysługę, ale zrobiłeś to po to, żeby mną manipulować.
– „Manipulacja” to takie paskudne słowo. – Cmoknąłem językiem i pogładziłem się po brodzie. – Wolę zwrot „trzymać w ryzach”.
– Chryste, za nic nie mogę pojąć, dlaczego… – urwała w pół zdania.
– Dlaczego co? – naciskałem.
Obydwoje wiedzieliśmy, co miała na końcu języka, więc równie dobrze mogła to głośno powiedzieć.
Bianka straciła energię i udręczonym tonem stwierdziła:
– To niesprawiedliwe.
Potem praktycznie wybiegła z mojego pokoju.
Wziąłem kluczyki z komody i popatrzyłem na siebie w lustrze.
Gwałtownie odwróciłem wzrok.
Miała rację. To jest niesprawiedliwe.
Tamtego dnia umarł nie ten bliźniak.
I to przeze mnie.
Sawyer
Niepotrzebnie tu dziś przyszłam.
Z jakiegoś powodu uwierzyłam, że Oakley serio chciał ustalić nasz grafik korków przy piwie w trakcie imprezy u Christiana.
W zeszłym semestrze Oakley nie skończył szkoły razem ze swoim rocznikiem, a ponieważ jego kuzynka Dylan była moją bestie, to zgodziłam się wyświadczyć mu przysługę i przygotować go tak, żeby w tym roku wszystko pozdawał. Stało się to moją misją.
Tyle że Oak od ponad godziny nie zrobił nic oprócz wypalenia skręta, wypicia sporej ilości whiskey i wsadzania języka do ust jakiejś cheerleaderki.
No dobra, nie była to jakaś tam laska, tylko Morgan, która jest najlepszą przyjaciółką Casey, która z kolei jest kapitanką zespołu cheerleaderek i naczelną suką ARH.
Jestem wkurzona, że zaciągnął mnie tu po nic. Wyrwałam mu z ręki czerwony kubek z napojem i upiłam kilka łyków.
– Oakley – wycedziłam przez zęby po raz setny tego wieczoru – skup się, proszę.
W końcu odessał się od ust Morgan.
– Kurde. Sorki, mała. – Odchylił głowę na oparcie kanapy i zapalił skręta. – Na czym skończyliśmy?
Jechałam na resztkach cierpliwości. Pewnie rozluźniła mnie whiskey, którą czułam w żołądku.
– W poniedziałki, czwartki, piątki i niedziele wieczorem pracuję. W środy po szkole mam spotkania wspólnoty kościelnej, ale…
– Jezu – jęknął, bo Morgan przygryzała jego ucho. A chwilę potem znowu całowała go jak szalona.
Litości. Zaczynałam tęsknić do jego poprzedniej dziewczyny – Hayley. Ona pozwalała mu przynajmniej dokończyć rozmowę.
Dopiłam drinka do dna i odstawiłam kubek na stolik.
– Poddaję się. Napisz do mnie jutro, jeśli na poważnie myślisz o tych korkach.
Oburzona zerwałam się z kanapy. Oakley i tak nie będzie próbował mnie zatrzymać. Cholera, wątpię, żeby nawet pamiętał, że byłam na tej imprezie.
Kiedy grzebałam w torebce w poszukiwaniu komórki, usłyszałam przeciągle wypowiedziane znajomym głosem słowa:
– To najbrzydszy sweter, jaki w życiu widziałam. Wyświadcz światu przysługę i spraw sobie mocniejsze okulary.
Bianka.
Nowa członkini szkolnej drużyny cheerleaderskiej i najmłodsza z rodzeństwa Covingtonów.
Wyprostowałam się gotowa do obrony.
– Łał, nieźle. Bracia nareszcie wypuścili cię z klatki.
I to bez nadzoru, co było dość odważne, muszę przyznać. Dziewczyna nie tylko była nieprzyzwoicie ładna, lecz miała także opinię rozrabiaki. Chociaż z drugiej strony, wszyscy okoliczni faceci trzymali się od niej z daleka, więc przypuszczam, że rozeszło się, że jest niedostępna. Bianka sprawiała wrażenie, jakby miała to gdzieś.
– No, dziś Cole ma wyrąbane na to, co robię.
Nic w tym dziwnego. Kilka godzin temu złoty chłopak ARH o niesamowitym talencie w rękach wygrał pierwszy mecz sezonu. Bardzo prawdopodobne, że teraz imprezuje tak, że zapomni, jak się nazywa.
Akurat miałam spytać, kto go pilnuje, bo wiem, że ich starszego brata Jace’a nie było w pobliżu, kiedy Bianka dodała:
– Jeśli szukasz rozgrywającego, który ostatnio nie zdaje sobie sprawy z twojego istnienia, to przed chwilą widziałam go w jacuzzi, jak się obmacywał ze swoją dziewczyną Casey.
Te słowa nie powinny mnie poruszyć, ale poczułam, jakby ktoś wbijał mi szpikulec do lodu w serce i obracał nim kilka razy w miejscu.
Cios za ciosem.
Wyraz mojej twarzy zdradził emocje, bo dziewczyna zaśmiała się głośno.
– Matko, jakie to proste. – Uniosła kubek do ust. – Dobra rada: stań się bardziej gruboskórna, dziewczyno. Na świecie pełno jest dupków.
– To by tłumaczyło, dlaczego tak dużo ich w ARH.
– Cholerna prawda. Mnożą się w liceum. – Bianka przyglądała mi się o kilka sekund za długo. – Skoro już mowa o dupkach, to od dawna chciałam cię o coś spytać.
Śmiało mogę powiedzieć, że mnie zaskoczyła.
– O co?
Bianka przybrała zatroskany wyraz twarzy.
– Dlaczego lubisz mojego brata? Żeby było jasne, nie chodzi mi o to, że stać cię na więcej, bo bądźmy szczere, to nieprawda. Jestem ciekawa, czemu świadomie tracisz energię na kogoś, kto nie odwzajemnia twoich uczuć.
Siostra Cole’a jest suką przez wielkie S, ale ma trochę racji…
– Nic do niego nie czuję.
To nie całkiem prawda. Chodzi o to, że… Cole Covington zawsze budził we mnie fascynację. Nieco inną niż w pozostałych dziewczynach ze szkoły.
Nie potrafię tego wyjaśnić, ale miałam przeczucie, że w głębi duszy jest kimś więcej, niż pokazuje na zewnątrz.
Może dlatego, że obserwuje ludzi, tak samo jak ja.
Jakby żył na zewnątrz, ale ciągle kierował uwagę do wewnątrz.
To brzmi nieprawdopodobnie, biorąc pod uwagę, że jest najprzystojniejszym, najpopularniejszym i najbardziej utalentowanym rozgrywającym na świecie, ale mimo to…
Bez względu na to, ile razy swoim zachowaniem udowadniał mi, że się mylę, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jego prawdziwa osobowość nie jest tak płytka i jednowymiarowa, jak stara się o tym przekonać otoczenie.
W środku nie jest pustą czarną dziurą.
– Sama nie wiem – szepnęłam. – Czasem ktoś…
– Kto jest całkowicie dla ciebie nieodpowiedni, bardzo cię pociąga? – wtrąciła Bianka, ale wzrok zawiesiła gdzieś po drugiej stronie pokoju.
Podążyłam za jej spojrzeniem i zobaczyłam, że Oakley i Morgan nadal się migdalą na kanapie.
O rany. Mam nadzieję, że robi maślane oczy do Morgan, bo jej bracia w życiu nie pozwolą, żeby coś połączyło ją z Oakleyem.
Nie chodziło tylko o to, że Bianka była w drugiej klasie. Oakley był najlepszym kumplem Jace’a i Cole’a. Na dodatek chłopak nie należał do najbardziej stałych w uczuciach. Mieszkał w domku gościnnym Covingtonów, bo miał romans ze swoją macochą, o którym jego ojciec nadal nie miał pojęcia, a do tego wszystkiego macocha zaciążyła. Na szczęście ojcem dziecka jest jej mąż, a nie Oak, ale według mojej najlepszej kumpeli jej ciotka wykręciła mu niezły numer i skończył z poważnie pokiereszowanym sercem.
Biedaczysko stara sobie to wszystko teraz jakoś poukładać.
Wszystko wskazuje na to, że tej nocy Morgan znalazła się na jego liście pomocniczek, co nie podoba się małej Covington.
Koszmarnie jest patrzeć, jak ktoś, do kogo czujesz dziwne przyciąganie, całuje się z kimś innym.
– Chłopaki są do bani – rzuciłam, okazując w ten sposób wsparcie. – Jesteś piękna i…
– Co? Chcesz się do mnie dobrać, bo mój brat nie dopuszcza cię do siebie? – Prychnęła, wbijając we mnie wzrok. – Zapewniam cię, że nie ma takiej ilości alkoholu, po której pozwoliłabym ci wylizać swoją cipkę. Mam swoje standardy, tak jak mój brat. – Uśmiechnęła się z wyższością. – Tylko osoby warte sześciu zer, mała. Na twoje nieszczęście masz co najwyżej jedno.
Łał… Jasne. Jebać ją.
Niektórzy byli po prostu do cna zepsuci.
– Naprawdę, Bóg zmarnował takie piękne ciało dla takiej wrednej wiedźmy. – Minęłam ją zamaszystym krokiem, ale zatrzymałam się, bo doznałam olśnienia. – Powiedziałaś, że Cole ma wyrąbane na to, że tu jesteś.
– Tak, i co? – Popatrzyła na mnie spode łba.
Wzięłam do ręki telefon.
– Właśnie miałam zadzwonić do Dylan – wiesz, dziewczyny Jace’a. Chciam przemilczeć, że tu jesteś, ale…
– Dobra, wygrałaś. Spotkajmy się w łazience za pięć minut.
– Czekaj, co? Czemu? – zdziwiłam się.
– A jak myślisz?
Oszołomiona wytrzeszczyłam oczy, bo zrozumiałam podtekst. Bianka powstrzymała uśmieszek.
– Chryste, szkoda, że nie widzisz swojej miny. Nic dziwnego, że Cole lubi się z ciebie nabijać. – Wyjęła z torebki puderniczkę i przeglądając się w lusterku, poprawiła błyszczyk, po czym westchnęła. – Porada wieczoru numer dwa: skoro już zadajesz sobie trud, żeby komuś grozić, to weź z tego dla siebie coś dobrego. – Wyglądała na zadowoloną z siebie. Delikatnie pomachała dłonią, zamykając po kolei każdy palec, i puściła do mnie oko. – O północy moja cipka zamienia się w dynię, więc radzę ci znaleźć mnie wcześniej, jeśli zmienisz zdanie.
Nie wiem, czy złożyła mi tę propozycję na serio, czy po prostu się ze mnie nabijała. Nie miało to znaczenia, bo w ogóle mnie to nie interesowało. Nawet jeśli lubiłabym w ten sposób dziewczyny, Bianka byłaby na samym dole listy potencjalnych kandydatek. Prędzej umarłabym ze starości, niż zdecydowałabym się na nią.
Zawibrowała mi komórka i od razu poprawił mi się humor, dotąd wisielczy, gdy zobaczyłam na wyświetlaczu imię Dylan.
Odebrałam po pierwszym dzwonku.
– Wielkie umysły myślą podobnie. Właśnie miałam do ciebie dzwonić.
Dylan powiedziała coś do słuchawki, ale muzyka grała tak głośno, że nic nie słyszałam.
– Poczekaj.
Niewiele myśląc, wbiegłam po schodach na górę. Oczywiste było, że sypialnie na piętrze zajmowały pary, które chciały się pieprzyć, ale na końcu korytarza udało mi się znaleźć pusty pokój.
– Przepraszam. – Nie włączyłam światła i od razu rzuciłam się na jeszcze pościelone łóżko. – Musiałam pójść na górę, żeby cię słyszeć. Co mówiłaś?
– Pytałam, czy poszłaś do Christiana, żeby się spotkać z Oakleyem, ale muzyka i rozmowy w tle odpowiedziały za ciebie.
– A, tak.
Zastanawiałam się, jak przekazać jej to, że nie udało mi się ustalić grafiku korepetycji z jej kuzynem, bo był upalony i ciągle kleił się do Morgan.
– Co jest? Wszystko dobrze? Mam…
– Wszystko w porządku.
– Kłamczucha.
Nie cierpiałam jej spostrzegawczości. Tak samo wkurzało mnie to, że w zeszłym roku Dylan skończyła szkołę, a ja tkwiłam w tej piekielnej dziurze sama.
– Słuchaj, próbowałam, ale nie udało mi się ogarnąć kalendarza z Oakleyem. Jest za bardzo zajęty upijaniem się i graniem w hokeja migdałkami Morgan.
– Co? – jęknęła. – Kurde. Przykro mi. Rozmawiałam z nim rano i zapierał się, że na poważnie chce się wziąć za siebie.
Dylan, tak samo jak ja, miała skłonność do dawania ludziom kredytu zaufania.
– To nie twoja wina. Na pewno jutro do mnie zadzwoni i przeprosi.
– Oby. Inaczej będzie miał ze mną do czynienia. Nie mogę patrzeć, jak pieprzy sobie życie. W tym roku musi skończyć szkołę.
Zgadzam się. Oakley był supergościem, który miał niesamowity potencjał, ale wpadł w spiralę fatalnych wydarzeń. Wiedziałam jednak, że przy odrobinie samozaparcia razem z Dylan pomożemy mu wyrwać się z tego i wrócić na właściwy tor.
– Nie martw się. Minął dopiero pierwszy tydzień szkoły. Szczerze mówiąc, jestem pewna, że razem do niego dotrzemy.
Oby wcześniej niż później.
Dylan westchnęła.
– Tak, masz rację. Dzięki, że masz na niego oko. Wiem, że masz swoje sprawy na… Chwila… Przypomniałam sobie właśnie. Co robisz jutro wieczorem?
– Jutro jest sobota, więc wiesz… to, co zwykle, czyli nic.
– To dobrze. Może przenocujesz u mnie? Nawpychamy w siebie węgli, opowiesz mi najnowsze ploteczki o ARH i całą noc będziemy oglądać filmy z lat osiemdziesiątych.
Brzmiało bosko, ale nie chciałam się narzucać. Albo, co gorsza, być piątym kołem u wozu.
Nigdy jej tego nie powiem, bo szczerze się cieszyłam, że znalazła swoją bratnią duszę i takie tam, ale naprawdę do bani, że ta dusza okazała się Jace’em Covingtonem, starszym bratem Cole’a i Bianki. Chociaż i tak był najlepszy z całej piekielnej trójki rodzeństwa.
Cóż, teraz, bo nie zawsze był miły dla Dylan, a wszystko przez okropne nieporozumienie, które kiedyś zniszczyło ich przyjaźń. Na szczęście Jace zmądrzał, zobaczył coś więcej niż czubek swojego nosa i teraz traktował ją jak królową. Do tego stopnia, że obserwowanie, jak bardzo są w sobie zakochani, jednocześnie inspirowało i powodowało nudności. Kiedy wychodził z pokoju, Jace zawsze pytał Dylan, jak się czuła i czy czegoś nie potrzebowała… a mieszkali razem, do cholery. Chłopak dosłownie czcił ziemię, po której moja przyjaciółka stąpała.
Ostatnio Dylan uśmiechała się tak często, że zanim będzie miała dwadzieścia pięć lat, zrobią się jej kurze łapki wokół oczu i głębokie zmarszczki na policzkach, jak twierdziła moja mama.
Mam nadzieję, że ma cholerną rację. Chcę, żeby moja przyjaciółka zawsze była tak szczęśliwa jak teraz. Tym bardziej nie chcę się im narzucać, skoro są na etapie radosnej atmosfery miesiąca miodowego. Szczególnie po tym, jak Dylan się wymsknęło, że Jace poświęcał jej tyle samo uwagi w sypialni, co poza nią.
– Jesteś pewna, że twój chłopak nie ma nic przeciwko temu, żebym u was nocowała?
– Żartujesz? Jace dobrze wie, że nie może ingerować w nasze babskie sprawy. Do tego tyra nad zakończeniem drugiej części Z.I., więc w duchu odetchnie z ulgą, że jestem zajęta.
– W odróżnieniu od posunięta?
Przyjaciółka głośno się roześmiała do słuchawki.
– I to właśnie kolejny powód, dla którego będzie super, gdy przyjdziesz. Minął ponad tydzień, od kiedy robiłyśmy coś razem, i mam syndrom odstawienia, Sawyer. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu będziemy w tej samej szkole.
Poczułam ucisk w żołądku.
– To może się nie wydarzyć. Wszystko zależy od tego, czy Duke przyzna mi stypendium.
Duke Heart była bardzo konkurencyjną szkołą. Żeby cię przyjęli, musiałeś mieć albo kupę kasy, albo niezły mózg… A najlepiej i jedno, i drugie. Tymczasem ja miałam tylko jedno do zaoferowania i obawiałam się, że dla nich nie będzie to wystarczające.
Nic z tego, co mam do zaoferowania, nikomu nie wystarcza.
– Hej! – wystrzeliła Dylan. – Sawyer Church, jesteś jedną z najmądrzejszych i najwspanialszych osób, jakie znam. W Duke powinni być wdzięczni, że ktoś taki chce do nich chodzić. Powinni się płaszczyć przed tobą, żebyś dała im szansę. Wiem, że świetnie sobie poradzisz z wypracowaniem aplikacyjnym, tak samo jak ze zdobyciem punktów SAT. Moja droga, zajdziesz daleko. Church w akcji – świecie drżyj.
Teraz ja się śmiałam głośno.
– Niezła mowa motywacyjna. Wymyśliłaś ją na poczekaniu?
– Tak, i wierzę w każde słowo. – Przyjaciółka głośno westchnęła. – Mam też zajęcia z marketingu, gdzie uczymy się, jak przyciągnąć klientów, czyli w moim przypadku zespoły alternatywnego rocka. Podziałało?
– Na maksa. Gdzie mam złożyć podpis? – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– Gdybyś w końcu zdecydowała się dać światu usłyszeć swój piękny głos…
W tym miejscu jej przerwałam:
– Przepraszam, ale jestem w tunelu. Złe połączenie. Kocham cię. Do jutra.
Rozłączyłam się, nie słuchając jej protestów. Od kiedy latem usłyszała, jak śpiewałam w trakcie przejażdżki samochodem, nie daje mi spokoju.
Śpiewałam tylko w kościele, razem z chórem, bo tam czułam się bezpiecznie. Nie miałam śmiałości, żeby zaśpiewać przed kimś oprócz Boga, bo tylko On nie skrytykuje mojego wystąpienia.
Świat nie jest życzliwy dla grubych dziewczyn. Tę gorzką i brutalną prawdę mama wbiła mi do głowy, kiedy w szóstej klasie waga wskazała, że mam nadwagę.
Gdybym pokazała się przed ludźmi, to byłaby jedynie strata czasu, a ja bym się skompromitowała. Chyba że najpierw stracę dwadzieścia kilo.
Niestety, łatwiej powiedzieć „schudnij” niż faktycznie to zrobić.
Są rzeczy, w których jestem dobra, ale trzymanie się diety do nich nie należy.
Ułożyłam się wygodniej na łóżku, zamknęłam oczy i głośno westchnęłam.
Czasem wyobrażałam sobie rzeczywistość, w której byłam śliczna i szczupła, a przede mną leżały wszystkie możliwości, które są dostępne atrakcyjnym ludziom.
Zdarzało się też, że moje myśli stawały się mroczne i w głębi serca chciałabym sprawić, żeby każdy przystojny chłopak i każda wredna dziewczyna, którzy się ze mnie nabijali, połknęli każdą wypowiedzianą obelgę i udławili się swoimi okrutnymi słowami.
Ale najczęściej marzyłam o tym, żeby móc spojrzeć w lustro i być zadowolona z tego, co się w nim odbija.
Chciałabym wiedzieć, jak to jest czuć się wystarczająco dobrą.
Żeby było jasne, nie mam tak niskiego poczucia własnej wartości, żebym się nienawidziła. Jest dokładnie na odwrót. Lubię siebie i dobrze wiem, że jestem świetną osobą – wewnątrz. Ciężko pracuję, oddałabym ostatnią koszulę potrzebującemu – albo te nadmiarowe, które mam – i mam sarkastyczne poczucie humoru oraz fantastyczną osobowość. Tyle że to nie wystarczało światu.
Wejdź na kilka minut na media społecznościowe, a szybko się zorientujesz, że najgorsze, kim możesz być, to… grubas.
Pobądź przez chwilę w pokoju z moją mamą albo ze starszą siostrą, a szybko zobaczysz, jak bardzo odstajesz urodą od perfekcyjnych królowych piękności.
Byłam przysłowiowym kwiatkiem, który nie pasuje do kożucha, ale desperacko próbuje dostosować swoją prawdziwą naturę do uwarunkowań zewnętrznych.
Toczyłam cichą wewnętrzną bitwę, a wrzeszczącego demona spychałam głęboko w podświadomość, zachowując to wszystko tylko dla siebie, bo przecież nikt nie lubi doliniarzy i wiecznych marud. Ludzie nie lubią, kiedy gruba dziewczyna opowiada o tym, jak bardzo jest nieszczęśliwa i jak dużo przykrości sprawia jej, gdy ktoś sobie z niej żartuje.
Albo o tym, jak bardzo chciałaby być szczupła.
Bo w głębi duszy atrakcyjne i smukłe osoby osądzają cię i uważają, że sama jesteś sobie winna sytuacji, w której się znalazłaś. W ich głowie pełno jest myśli typu: „Skoro jest taka nieszczęśliwa, to czemu czegoś z tym nie zrobi?” albo „Gdyby przestała się lenić, zaczęła ćwiczyć i dobrze się odżywiać, toby schudła”. I moja ulubiona porada: „Powinna przejść na dietę keto albo dać sobie założyć opaskę na żołądek”. A może osoby otyłe nie chcą przechodzić na nowomodną dietę albo poddawać się operacji?
Może chodzenie na siłownię wywołuje u nich ataki paniki i sprawia, że chcą zrezygnować, zanim na dobre zaczną, bo połowa ludzi na sali patrzy na nie, jakby spadły z Księżyca, a druga połowa zastanawia się, ile wytrzymają, zanim pójdą do najbliższego McDonalda. Może osoby otyłe chcą po prostu zostać zaakceptowane… z wadami i całym pakietem.
Tak jak pozostała część społeczeństwa.
I może tak po prostu ludzie powinni przestać nas krytykować.
Każda gruba osoba przyzna, że nikt nie osądza jej surowiej niż ona sama.
Dobrze wiemy, co widzimy w lustrze.
Każdy zbędny kilogram, którego nie powinno tam być.
Każdą łzę urojoną w samotności z frustracji i ze smutku.
Każdą dietę, której próbowaliśmy, ale nie wytrwaliśmy na niej.
Każdy lęk i niepewność, które nas nękają.
Każde oczekiwanie, któremu nigdy nie sprostamy.
I to jest do bani.
Gdybym mogła liczyć na spełnienie dowolnego marzenia, to po pokoju na świecie, wyplenieniu ubóstwa i pozbyciu się rasistowskich dupków oraz homofobów zażyczyłabym sobie, żebym była szczupła i ładna.
Koniec z napięciami. Koniec z zawiedzionymi oczekiwaniami. Koniec z byciem ocenianą. Ludzie w końcu patrzyliby na mnie, bo byłabym piękna, i przestaliby myśleć: „Byłaby taka ładna, gdyby trochę schudła”. Tyle że pragnienie czegoś takiego nie ma sensu, bo tego typu życzenia nie spełniają się takim dziewczynom jak ja.
Nie ma rycerza w lśniącej zbroi, który paliłby się do porwania takiej dziewczyny, żeby odjechać z nią ku zachodzącemu słońcu i żyć z nią długo i szczęśliwie. Rycerz w lśniącej zbroi nie pragnie takiej dziewczyny. On chce uroczej, drobnej cheerleaderki, jak Casey, Morgan czy Bianka.
Dziewczyny takie jak ja muszą szukać głęboko w sobie sensu nadanej im przez społeczeństwo etykietki i cieszyć się z niej. Muszą też się nauczyć, jak przyjmować dużo mniej, niż na to zasługują.
Bo tylko do tego zostałyśmy stworzone.
Tak bardzo pogrążyłam się w użalaniu nad sobą, że nie usłyszałam otwierających się drzwi. Zorientowałam się dopiero, kiedy postawna, wysportowana postać wtoczyła się do pokoju.
Samotnie.
No, nie całkiem, bo przecież ja leżę na łóżku…
– Ymmm, zajęte.
Sawyer, świetne zagranie. Właśnie poinformowałaś nieznajomego kolesia, że uprawiasz miłość sama ze sobą.
Chłopak wymamrotał coś niezrozumiałego, ale ten głos rozpoznam zawsze.
Cole Covington.
Zanim zdziwienie wzięło górę, kolega opadł na łóżko.
Kilka centymetrów w prawo i wylądowałby na mnie, ale nieważne. Ważniejsze jest to, dlaczego w ogóle tu przyszedł. I leży na łóżku… ze mną. W samym środku imprezy.
– Cole.
– Cześć.
Serio?
– Cześć.
Obróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć, ale to kiepski pomysł, bo nawet w półmroku wyglądał zabójczo przystojnie.
– Wszystko w porządku?
– Nie – wybełkotał.
O kurde.
– Chcesz o tym pogadać?
– Nie.
Niech będzie.
Miałam wrażenie, że obydwoje zamilkliśmy na wieki, gapiąc się w sufit.
Szukałam w myślach czegoś, co mogłoby mu pomóc, ale nic mi się nie nasuwało, bo przecież nie miałam pojęcia, co się stało.
To także minie. Moja babcia zwykła tak mówić, kiedy przechodziłam przez trudny okres w życiu.
Nie zdążyłam mu tego powiedzieć, bo wycedził przez zęby:
– Mam dziś urodziny. Chyba. – Nerwowo nabrał powietrza do płuc. – Jest już dwudziesty pierwszy?
Byłam zdziwiona, bo czemu miałby się martwić tym, że będzie miał osiemnaście lat. Byłam też zaskoczona, że ma urodziny w sierpniu, a nie w listopadzie, jak zawsze myślałam. Wtedy przypomniałam sobie, że kilka lat temu zmarł jego brat bliźniak.
Popatrzyłam na zegarek stojący na stoliku nocnym. Wybiła dokładnie północ.
Złożyłabym mu życzenia, ale nie byłam pozbawiona serca.
– Przykro mi – wyszeptałam zamiast tego.
Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Nie sądzę, żeby w tej sytuacji dało się znaleźć jakiekolwiek mądre słowa.
– Przynajmniej komuś jest przykro, co? – Parsknął.
Nie wiedziałam, co miał na myśli, ale nie chciałam go ciągnąć za język, więc milczałam.
Między mną a Cole’em zawsze było takie dziwne… coś.
To oczywiste, że nie całkiem byliśmy przyjaciółmi, bo flirtując ze mną i mówiąc rzeczy, o których dobrze wiedział, że mnie prowokowały, przenosił naszą znajomość o poziom wyżej.
Był tak przekonujący, że w zeszłym roku zaczęłam już myśleć, że naprawdę jest mną zainteresowany, ale wtedy pojawiła się Casey. Dziewczyna jest kapitanką drużyny cheerleaderek i nową, główną wredną suką, która wiedzie prym w Akademii Royal Hearts.
Casey jest też laską, którą na zeszłorocznej imprezie pobiłam za to, że nazwała mnie grubaską. Właściwie to „grubaska” byłaby do przyjęcia, ale ona mówiła tak okrutne i podłe rzeczy, że ani ja, ani nikt inny nie zdołałby zbawić jej paskudnej duszy modlitwą.
Cole słyszał, co wtedy wygadywała, i oczywiste było, że nie pochwalał jej słów. Nawet wyglądało, jakby się do niej zraził. Przez krótką chwilę widziałam w nim coś szlachetnego i prawego. Ale potem zaczął mnie ignorować, a z nią się spotykał.
Od tamtego czasu niewiele rozmawialiśmy. Pomijając dzisiejszy wieczór.
– To ściema – wyrzucił z siebie w ciemność.
Brałam, co dawał.
– Co?
– Wszystko.
W tym jednym słowie zawarł tyle cierpienia, że aż zakłuło mnie w sercu.
Wkurzało mnie to, że nie znajdowałam odpowiednich słów, żeby go pocieszyć. Chociaż może Cole nie chciał, żeby ktoś inny rozwiązywał jego problemy. Może potrzebował kogoś, kto go po prostu wysłucha.
Ignorując głos w tyle głowy, który krzyczał ostrzegawczo, że to, co chcę zrobić, jest równie niebezpieczne jak drażnienie tygrysa, który mógłby mnie pożreć, sięgnęłam po dłoń Cole’a.
W momencie, kiedy nasze ręce zetknęły się ze sobą, Cole głośno westchnął, ale nie zabrał dłoni, co mnie bardzo zaskoczyło. Ścisnął moją mocno, jak tonący, który chwyta się koła ratunkowego.
– Nikt nie jest tym, kogo gra.
Oderwałam wzrok od sufitu i popatrzyłam na niego.
– Jak to?
– Wszyscy są oszustami – wyjaśnił. – Nikt nie jest sobą. Jesteśmy jak owce, które podążają za sobą, chodząc w kółko, i zmierzają donikąd.
Mimo że to, co powiedział, było ogromnie przygnębiające, to nie bardzo się mylił. Na świecie więcej jest pozerów niż autentycznych ludzi.
– Wszyscy są pieprzonymi oszustami – powtórzył. – Ja też.
Już miałam mu powiedzieć, że w tym momencie jest prawdziwy, ale jego ostatnie słowa sprawiły, że ugryzłam się w język.
– Znam tylko jedną osobę, która nie udaje, że jest kimś innym niż naprawdę.
– Kogo?
Poczułam motyle w brzuchu, kiedy lekko się uśmiechnął i spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi oczami.
– Moja ulubiona znawczyni Biblii.
Byłam rozdarta między chęcią przywalenia mu a uśmiechnięcia się do niego, bo nagle stałam się jego kimś ulubionym.
– Dupek.
Cole szeroko się uśmiechnął. Niech niebiosa mają mnie w swojej opiece, bo mam przerąbane.
Zawsze się dziwiłam dziewczynom, które twierdziły, że w obecności przystojnego faceta tracą nad osobą panowanie, a przez to podejmują durne decyzje. Okazuje się, że karma nie zawsze jest wredną suką. Zdarza się, że przybiera postać nieziemsko przystojnego rozgrywającego o twarzy Adonisa, zielonych oczach, w których jest tyle dzikości, że zastanawiasz się, czy przypadkiem nie jest wilkołakiem, i smukłym, umięśnionym ciele, które sprawia, że miałam…
Uspokój się, Sawyer.
– Jestem dupkiem. – Cole zmienił pozycję i odwrócił się w moją stronę. – A ty, skoro jesteś tak inteligentna, jak przypuszczam, wstaniesz z łóżka i stąd wyjdziesz.
Nie przerażały mnie groźby rzucane przez mojego wroga.
– Czemu miałabym to zrobić?
Cole spoważniał.
– Bo jeśli zostaniesz tu dłużej, twój wspaniały Bóg unieważni ci bilet do Nieba.
Aha. No cóż.
Zaschło mi w ustach, a dłonie się spociły. Nagle mnie olśniło.
Cole może i był pijany, a do tego miał wyjątkowo ciężki wieczór, ale miał też dziewczynę. Któreś z nas musiało wcisnąć hamulec tego pociągu, dokądkolwiek by on zmierzał, inaczej Cole zrobi coś, czego będzie żałował.
– Myślę, że Casey – wiesz, twoja dziewczyna – nie byłaby zadowolona.
Cole przestał na mnie patrzeć.
– Wydaje mi się, że by się tym nie przejęła.
Tak, był bardziej narąbany, niż sądziłam.
– Jasne, że…
– Jestem prawie pewien, że mnie zdradza.
Casey była ostatnią osobą na ziemi, za którą miałam ochotę się wstawiać, ale szczyciłam się tym, że potrafiłam dawać dobre rady.
– Może powinieneś z nią porozmawiać i spytać, czy tak jest, zamiast z góry…
– Nieee. – Roześmiał się gorzko. – Gówno mnie obchodzi, przed kim potajemnie rozkłada nogi.
– Och.
To całkowicie zmieniało sprawę.
– Wszyscy oszukują. – Patrzyłam, jak jego jabłko Adama się porusza. – Każdy kłamie. – Kolejna salwa cynicznego śmiechu. – Nawet mój tato zdradzał mamę, a i tak potrafił patrzeć na nią, jakby była całym jego cholernym światem. – Zacisnął zęby. – Ściągnął ją tu z Indii, pozbawiając kariery i rodziny, bo był takim egoistą, że nie potrafił znieść myśli, że miałby żyć bez niej. A potem ją zdradził. Teraz ją jedzą robaki, a on żyje i ma się dobrze. Nadal pieprzy się z dziwką, która ma na imię Nadia i wygląda jak jego nieżyjąca żona, przy tym totalnie nie przejmuje się swoimi dziećmi. – Cole rozszerzył nozdrza i nabrał głośno powietrza w płuca. – To nie fair.
Łał.
– Ja…
– Nie, nawet nie próbuj usprawiedliwiać tego, co zrobił, ani tłumaczyć mi, że każdy popełnia błędy. Niech się udławi poczuciem winy. Zasłużył sobie na karę. – Jego mina zdradzała, jak bardzo był wzburzony. Ściszył głos i wyszeptał: – Obaj zasłużyliśmy.
Serce mi pękło. To nie wina Cole’a, że jego mama umarła. Jego ojciec też nie zawinił, nawet jeśli ją zdradził, ale w tym momencie nie miałam zamiaru mówić tego głośno.
– Hej. – Położyłam mu dłoń na policzku i czekałam, aż na mnie spojrzy. – To nie była twoja wina.
Spuścił wzrok i poddał się mojemu dotykowi.
– Powtórz to.
– To nie była twoja wina – powiedziałam ponownie, tym razem z większą pewnością.
Szybko oddychał, uważnie się mi przyglądając.
– Kaznodziejko?
– Co tam? – odpowiedziałam, ignorując przezwisko.
Ból, który dostrzegłam w jego oczach, był szczery.
– Dlaczego kłamstwa są takie atrakcyjne, a prawda przejebanie brzydka?
Chryste. Nie miałam Cole’a za tak refleksyjną osobę. Aż do tej chwili. Przy okazji się okazało, że to uporczywie powracające przekonanie, które żywiłam od dawna, że Cole miał jakąś głębię, było trafne.
Szybko się zastanowiłam nad jego pytaniem i zdecydowałam się powiedzieć mu to, co dla mnie było najbardziej sensowne.
– Łatwiej nam wierzyć w kłamstwa, bo najczęściej kogoś chronią albo mają ukryć coś złego. – Przygryzłam wargę i po chwili dodałam: – A może jest tak dlatego, że prawda nie istnieje. Obiektywna prawda w każdym razie. Każdy z nas ma swoją wersję prawdy. Każdego z nas przyciąga to, co najbardziej do niej pasuje. Wierzymy w to, nawet jeśli jest to kłamstwo. Wydaje mi się, że to wszystko wynika po prostu z egoizmu. – Pokręciłam lekko głową, bo zdałam sobie sprawę, że moja odpowiedź była przydługa, pokręcona i pewnie tylko więcej namąciła. – Przepraszam, chyba nie odpowiedziałam na twoje pytanie.
Cole patrzył na mnie ponuro.
– Tak, odpowiedziałaś. – Pogładził wierzch mojej dłoni kciukiem. – Powiedz mi o sobie coś, czego jeszcze nie wiem. – Na jego pięknej twarzy malowała się powaga. – Coś prawdziwego i bolesnego.
Tego się nie spodziewałam. Trochę popieprzona ta rozmowa. Ale z drugiej strony, osoby pod wpływem rzadko kiedy myślą logicznie.
– Sama nie wiem, czy jest coś…
– Jest.
Miał rację. Były takie osobiste i bolesne wydarzenia, które zachowałam tylko dla siebie i nie dzieliłam się nimi z nikim. Chyba nic się nie stanie, jeśli mu powiem. Szczególnie że był tak pijany, że i tak nie będzie tego pamiętał.
– Od dwóch lat moi rodzice śpią w osobnych pokojach i praktycznie ze sobą nie rozmawiają. – Chyba że jestem obok, to porozumiewają się przeze mnie. – Mimo to nie chcą się rozwieść.
Spodziewałam się jakiegoś napadu łez czy innych emocji, ale nic się nie stało. Sytuacja ta trwała już tak długo, że chyba się przyzwyczaiłam.
A może po prostu złapała mnie znieczulica.
– Dlaczego?
O nie, tego nie chciałam mu wyjawić. Wystarczy, że nabija się z mojej wiary przy każdej nadarzającej się okazji. Ta informacja tylko dostarczy mu dodatkowych pomysłów, jak mi dokuczyć.
– Nie twoja sprawa.
Widziałam, że nie spodobała mu się moja odpowiedź, ale nie naciskał.
– Tak naprawdę nie mam na imię Cole.
Aha. Kolejna rzecz, której się nie spodziewałam.
– Nie?
– Technicznie rzecz biorąc – nie. – Pokręcił głową.
Nie wytrzymam tej niepewności.
– Jak masz na imię?
– Dlaczego twoi rodzicie nie chcą się rozwieść?
Nawet po pijaku zachowywał się jak pajac. Byłam przekonana, że się domyślał, i tylko chciał zmusić mnie do powiedzenia tego na głos. Poznałam już wcześniej ateistów. Większość z nich traktowała wierzących z szacunkiem, ale nie Cole. Jakby miał osobiste porachunki z Bogiem i wykorzystywał każdy pretekst, żeby ośmieszyć jego istnienie.
– Nie masz urodzin w listopadzie – wytknęłam, zmieniając temat. – W zeszłym roku Christian urządził dla ciebie imprezę urodzinową w listopadzie.
– I co? – Wzruszył ramionami.
Masz urodziny w sierpniu.
– Skłamałeś.
– Jak powiedziałem wcześniej – wszyscy kłamią. – Uśmiechnął się ironicznie.
Nie podobało mi się to, zwłaszcza że przed chwilą chciał usłyszeć ode mnie jakąś prawdę.
Niemniej byłabym hipokrytką, gdybym zrobiła mu za to wyrzuty. Przecież świadomie unikałam odpowiedzi na jego pytanie. Raz się żyje.
– Mój wujek i dziadek są duchownymi. Moja mama jest ich sekretarką i prowadzi księgowość ich kościoła. Wychowywano mnie w… – Zamknęłam oczy, ale nie będę owijała w bawełnę. To, że dorastałam w małym mieście na południu Stanów, nie ma tu żadnego znaczenia. – Nie pochwala się u nas rozwodów.
Wstrzymałam oddech, bo poczułam nieprzyjemne ukłucie w klatce. Zrobiłam to.
Moi rodzice już się nie kochali, ale przez naszą wiarę mieli wpojone, że separacja jest zła. Chociaż byłam przekonana, że Bóg by nie chciał, żeby byli nieszczęśliwi.
Wkurzał mnie pełen wyższości uśmiech na twarzy Cole’a.
– Bo wymyślony koleś z góry pośle ich do piekła?
– Dlaczego tak go nienawidzisz? – Zabrałam rękę spod jego uścisku.
– Nie mogę nienawidzić kogoś, kto nie istnieje. – Groźnie na mnie spojrzał i wzruszył ramionami. – Dla jasności, gdyby twój wyimaginowany mały człowiek z nieba był prawdziwy, śmiało można by stwierdzić, że to on rozpoczął konflikt między nami… nie ja.
Poczułam ucisk w klatce. Był bardzo wzburzony i ewidentnie coś paskudnego się przez niego przetaczało.
Cole pogładził mnie kciukiem po policzku, całkiem mnie tym zaskakując.
– To niesamowite, że osoba, którą uważam za najbardziej autentyczną, wierzy w coś tak kurewsko fikcyjnego.
Słowa mnie nie zranią – powiedziałam sobie w myślach, ale nie dotarły do mojej świadomości.
– To niesamowite, że najprzystojniejszy facet, którego w życiu widziałam, ma tak ohydne wnętrze. – Wymamrotałam jak klątwę, za późno zdając sobie sprawę, że zrobiłam to na głos. – Przepraszam. To było niefajne. Nie chciałam…
– Właśnie, że chciałaś. – Nie wyglądał na urażonego ani zdenerwowanego. Wręcz przeciwnie – sprawiał wrażenie radosnego. To pewnie przez alkohol.
– Colton. – Przymknął oczy. – Powiesz komukolwiek, a zamienię twoje życie w piekło na ziemi, takie, które będzie sto razy okropniejsze od tego, którym straszy cię twój wspaniały Bóg.
Uderzyłam go w rękę.
– Straszny dupek z ciebie.
– Będziesz w kółko powtarzała tę oczywistość? – Powędrował wzrokiem w stronę drzwi. – Czy zachowasz się rozsądnie i wyjdziesz?
Sprawdza mnie – teraz do mnie dotarło. Gdyby naprawdę chciał, żebym wyszła, nie błagałby mnie spojrzeniem o ratunek.
Cole czekał na moją reakcję, ale nic nie zamierzałam zrobić.
– Jest mi tu wygodnie.
– Jak sobie chcesz. – Popatrzył na moje piersi. – Ciekawe, jak komfortowo byś się poczuła, gdybym rozpiął ci sweter i położył twarz między twoje cycki.
Cieszyłam się, że światło było wyłączone, bo na policzkach poczułam palący rumieniec.
– Colton…
– Cole – poprawił mnie. – Spokojnie, Kaznodziejko. Gdyby twoje cycki serio mnie interesowały, już dawno czułabyś na nich moje usta. Tak samo jak twoja nierozdziewiczona cipka.
Tak, sprawdzał granice mojej cierpliwości i pogrywał sobie na moich nerwach jak na gitarze. Znowu chwycił mnie za rękę, i niech niebiosa nade mną czuwają, bo nie zaprotestowałam.
– Urodziłem się dwudziestego pierwszego sierpnia, ale urodziny obchodzę dopiero w listopadzie.
To bardzo dziwne.
– Czemu?
Cały skamieniał.
– Po tym, jak Liam skończył ze sobą, moja rodzina nie miała ochoty celebrować jego urodzin. Dlatego Jace zaproponował, żebym wybrał sobie inną datę, która nie będzie nikomu przypominała o śmierci Liama.
Krwawiło mi serce. Nic nie mogłam zrobić, bo coś mi mówiło, że gdybym go teraz przytuliła, to odebrałby to jako przejaw litości i raczej nie przyjąłby tego gestu najlepiej.
– Miałeś jakiś konkretny powód, żeby wybrać listopad?
– Siódmy listopada. – Uśmiechnął się. – No tak. To najlepszy miesiąc dla futbolu.
Próbowałam zrozumieć aluzję i oczami wyobraźni zobaczyłam Cole’a na boisku.
– Twój numer na koszulce. Wszyscy cię nazywają szczęśliwą siódemką.
– Bo nią jestem. – Znacząco zmarszczył czoło, unosząc przy tym brwi.
Przez chwilę myślałam, że zacznie się przechwalać tym, jak dobre są jego rzuty, albo terkotać o swoich statystykach, a tymczasem powiedział coś znacznie gorszego:
– Biorąc pod uwagę, że jestem bliźniakiem, który ciągle żyje.
No grubo. To coś więcej niż umniejszanie samemu sobie.
Pokazywał mi swoją zdeformowaną zbroję.
Podobnie robią grube dziewczyny, dowcipkując o swojej tuszy, zanim inni zaczną stroić sobie z niej żarty. Robimy to, żeby się bronić, ale tak naprawdę to wbijamy sobie nóż jeszcze głębiej w serce, bo przyznajemy, że postrzegamy się dokładnie w ten sam sposób, w jaki widzą nas pozostali.
Przyznajemy w ten sposób, że faktycznie jesteśmy tak bezwartościowe, jak społeczeństwo sprawia, że się czujemy.
Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak bym się czuła, będąc w sytuacji Cole’a, który stracił brata bliźniaka. Wiedziałam za to, jak to jest, kiedy używasz pewnych cech swojej osobowości do ochrony swojego wrażliwego wnętrza.
Bo prawda jest tak brzydka, że aż boli.
– Cole…
– Nie rób tego. – Prawie łamał się mu głos. – Nie trać czasu na to, żeby mnie naprawić. Tylko się poranisz o moje rozjebane kawałki. – Popatrzył na mnie tak, że aż ścisnęło mnie w żołądku. – A gdy tak się stanie, z uśmiechem będę patrzył, jak się wykrwawiasz.
Do tej pory nie znałam osoby, której nie dałoby się uratować, ale wygląda na to, że wyjątki się zdarzają.
Powinnam sobie pójść.
Powinnam zapomnieć o tej nieoczekiwanej, dziwnej rozmowie i powinnam zostawić go tu samego.
Powinnam nadal udawać, że w ogóle nie jestem nim oczarowana. Było jeszcze wiele takich „powinnam”…
Tymczasem przysunęłam się do niego bliżej.
– Możesz mi grozić, ile chcesz. Nie boję się ciebie, Cole’u Covingt…
Nie dokończyłam zdania, bo Cole przywarł ustami do moich.
O. Mój. Boże.
Przysięgam, że mój mózg się wyłączył, a serce przyspieszyło.
Cole smakował dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałam: piwem, wspaniałością i… grzechem cielesnym.
To ostatnie było dobitnym przypomnieniem.
Przerwanie pocałunku wymagało ode mnie większej siły woli niż odmówienie smacznego ciasta czekoladowego po dwunastogodzinnym poście.
– Nie możemy. Źle robimy.
– Chryste. Twój Bóg nie tylko jest surowym sędzią, lecz wie także, co zrobić, żeby pała zmiękła.
Nie mogłam się nie roześmiać, bo niewiele się pomylił co do tego. Za to błędnie zinterpretował moje powody do przerwania pieszczoty.
– Nie chodzi o Boga. Chodzi o to, że zdra…
– Casey tu nie ma. Pewnie gada z kolesiem, z którym pisze cały tydzień. – Cole poprawił się na łóżku i przylgnął do mnie mocniej, co na nowo rozbudziło moje zmysły. – Nawet gdyby tu była, i tak myślałbym o tobie.
Po tym wyznaniu w pokoju zrobiło się duszno. Bardzo bym chciała, żeby Cole był szczery, a jego słowa okazały się prawdą, ale wiedziałam, że było inaczej.
– Jesteś pijany.
– A ty piękna.
Zamknęłam oczy, a on całował mnie po szyi.
– I prawdziwa.
Nagle dotarła do mnie kąśliwa uwaga Cole’a, którą wypowiedział wcześniej.
– Ciekawe. Dałabym się pociąć, że przed chwilą powiedziałeś, że nie jesteś mną zainteresowany.
Rzucił mi ironiczny, pyszałkowaty uśmiech.
– Mówiłem, słodka, że jestem kłamcą.
Nie zdążyłam zaprotestować, bo na nowo przywarł do mnie ustami.
Dobry Panie. Bronienie się przed pocałunkami Cole’a przypominało walkę z ruchomymi piaskami, które już cię wciągają. Próbowałam postąpić właściwie. To chyba się jakoś liczy, co nie?
Całe swoje życie robiłam, co mogłam, żeby postępować etycznie. Ten jeden raz chciałam sobie odpuścić i zobaczyć, jakie to uczucie stać się dziewczyną, która zdobywa faceta. Nawet jeśli chłopak był pijany, a ja mu się akurat… napatoczyłam pod rękę.
Rozchyliłam usta, pozwalając, żeby Cole wsunął w nie język.
W ułamku sekundy jego pocałunki zmieniły się z subtelnych i zaczepnych w mocne i namiętne.
Trudno było mi oddychać, kiedy zachłannie penetrował językiem moje usta, jakby nie mógł się nimi nasycić.
Kiedy Cole zaczął wędrować rękami po moim ciele, serce waliło mi zapamiętale – ze zdenerwowania i z przyjemności. Znalazł pierwszy guzik mojego swetra i zaczął się nim bawić.
– Wszystko okej?
Nie. Byłam przerażona.
Najdalej posunęłam się z Tommym DaSilvą, bo doszliśmy do sama nie wiem której bazy, ale po niej to już tylko idzie się na całość, tak mi się przynajmniej wydawało. Tommy był jak wilk w owczej skórze – dupek dobrze odgrywający grzecznego chłopca. A na dodatek to największy wróg Covingtonów. Nie miałam o tym wszystkim pojęcia, kiedy się poznaliśmy on-line na grupie randkowej dla chrześcijan. Dopiero kiedy zaczęliśmy rozmawiać na prywatnym czacie, Tommy zdradził mi, że też mieszka w Royal Manor, ale nie był uczniem ARH, jak ja. Chodził do publicznej szkoły po drugiej stronie miasta, którą skończył w zeszłym roku. W końcu zaproponował, żebyśmy się spotkali. Odmówiłam. Minął miesiąc, a on jak zdarta płyta prosił o wspólne spędzanie czasu.
Wreszcie wyznałam mu, że nie chcę się spotkać, bo obawiam się, że nie spodoba mu się mój wygląd. Nie sprawiał wrażenia próżnego chłopaka, ale widziałam jego zdjęcie, więc wiedziałam, że jest przystojny, a do tego należał do drużyny futbolowej.
Tommy zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze i że nie osądza ludzi po wyglądzie. Koniec końców, poddałam się i spotkaliśmy się w kinie samochodowym w mieście obok. Od razu się polubiliśmy. Swobodnie ze sobą rozmawialiśmy i śmialiśmy się do rozpuku. Było doskonale. Od słowa do słowa zaszliśmy w swojej zażyłości dalej, niż się spodziewałam.
Nie żałowałam żadnej robótki ręcznej, którą mu zrobiłam. To znaczy nie żałowałam do chwili, w której oznajmił, że zrobiło się późno i na niego już pora. Byłam pewna, że będzie mnie ignorował, bo przecież tak nagle się zmył ze spotkania, ale zaskoczył mnie, pisząc jeszcze tego samego wieczoru esemesy, od których się rumieniłam i które sprawiły, że poczułam się chciana.
Umówiliśmy się na kolejne spotkanie na następny weekend, ale Tommy mnie olał. Nie tak od razu, bo dopiero po imprezie z jego kumplami z drużyny.
Powinnam była już wtedy się domyślić, że między nami nie było niczego poważnego i że Tommy szukał tylko tymczasowej zabawki erotycznej, ale byłam młoda i niedoświadczona, więc zrobiłam sobie nadzieję. A jemu kolejną ręczną robótkę, bo potrafił być przekonujący. Wtedy znowu zostawił mnie tak szybko, jak prędko doszedł. Tyle że tym razem, kiedy napisał do mnie esemesa, nie było w nim komplementów ani sprośnej gadki. Napisał, że jestem miłą dziewczyną, ale że nie widzi dla nas przyszłości, bo nie pociąga go moje ciało. Starał się nie zwracać na to uwagi, ale po naszym drugim spotkaniu zdał sobie sprawę z tego, że będzie lepiej, jeśli zostaniemy przyjaciółmi.
Chwali mu się, że potem przez kilka tygodni pisaliśmy do siebie i odnosił się do mnie przyjacielsko i z szacunkiem.
Mimo że nie miałam do niego pretensji za to, że go nie pociągałam i że doceniałam jego szczerość, skłamałabym, mówiąc, że moje ego nie zostało zranione.
Może i nie jestem dziesiątką, ale jestem człowiekiem, który ma uczucia. I właśnie w tym momencie uczucia te szalały, bo Cole Covington patrzył na mnie, jakbym była bardzo apetycznym kąskiem, jednocześnie rozpinając guziki mojego swetra.
Obawiałam się, że będzie zniesmaczony tym, co zobaczy, i wymyśli jakąś wymówkę, żeby sobie pójść. Położyłam więc rękę na jego dłoni, żeby powstrzymać go przed odpięciem ostatniego guzika. Ku mojemu zdziwieniu Cole nie zaprotestował, tylko na nowo zaczął mnie całować.
– Pragnę cię – wyszeptał między pocałunkami albo tak mi się tylko wydawało.
Mówił coraz niewyraźniej, a jego oddech stawał się bardzo płytki. Już miałam go spytać, czy wszystko w porządku, kiedy powędrował ustami niżej do mojej szyi, gdzie lekko ssał i przygryzał delikatną skórę, co wywołało mrowienie wzdłuż mojego kręgosłupa.
Kurde.
Musiałam go powstrzymać. Nie wiedział, co robił.
Kobieto, proszę – odezwał się kpiąco mój wewnętrzny głos. Cole doskonale wiedział, co robił.
Ten sprytny dupek każdym kolejnym liźnięciem rozbrajał mnie bardziej.
Wydałam z siebie niekontrolowane westchnienie, kiedy przesunął się jeszcze niżej i drapieżnie pieścił mój dekolt.
– Jezu – jęknął. – Wiedziałem, że są duże, ale one są…
Ogromniaste, trochę workowate i niesymetryczne.
– Zajebiście doskonałe. – Dmuchnął ciepłym powietrzem na miękki biały materiał okrywający moje piersi. Jedną z nich zaczął masować swoją dużą dłonią. – Muszę ich dotknąć ustami.
Dobry Boże. Szatańskie jabłko w Raju to był przy tym pikuś.
Skoro Szatan naprawdę chciał skusić kobietę, to powinien zostawić ją na dwie minuty sam na sam z Cole’em Covingtonem i pozwolić, żeby dotykał jej ciała i szeptał zberezeństwa do ucha.
Zrobiło mi się gorąco, kiedy zobaczyłam, jak Cole wtula twarz w moje melony, wysapując przy tym moje imię. W duchu modliłam się o siłę do przerwania tego, zanim sprawy zajdą za daleko.
– Nie możemy uprawiać seksu – wychrypiałam, odzyskując zdrowy rozsądek.
– Wyluzuj.
Głęboko westchnęłam, kiedy pociągnął mnie za sutek przez biustonosz.
– Chcę tylko przez chwilę possać te maleństwa. – Rękę, którą masował moją drugą pierś, zsunął w dół i uniósł gumkę moich legginsów. – I posmakować twojej jeszcze nigdy nietkniętej cipki.
Och. Pójdę do piekła.
Rozpaczliwie szukałam w myślach ważnego powodu, dla którego miałabym nie pozwolić na dalszy rozwój sytuacji. Moje dziewictwo należało do mojego przyszłego męża, co nie oznaczało, że nie mogłam doświadczać innych rzeczy. Zwłaszcza jeśli dawały mi tyle przyjemności. Na przykład to, jak Cole ściskał moje piersi i wędrował ustami od jednej do drugiej, jakby nie mógł się zdecydować, która bardziej się mu podobała, i chciałby mieć je obie naraz. Przeszył mnie dreszcz podniecenia, kiedy zsunął miseczki stanika, całkiem obnażając moje piersi.
– Jeszcze lepiej.
Wstrzymałam oddech, a drżenie w moim ciele przybrało na sile, kiedy Cole dotknął mojej nagiej skóry. Byłam tak zdenerwowana, że zapomniałam oddychać.
– Są takie miękkie – wymamrotał do moich piersi.
Miałam wrażenie, że wypowiadał słowa z oddali i w zwolnionym tempie. Chciałabym mu odpowiedzieć, ale napięcie w mojej klatce piersiowej narastało. Zdawało mi się, że mam…
Cholercia!
Nie miałam ataku astmy od ponad pół roku i musiał się pojawić właśnie teraz.
Oddychając świszcząco, sięgnęłam nad głową po torebkę, która leżała na poduszkach. Noszę w niej inhalator, bo mama nalega, żebym zawsze miała go przy sobie. Na wszelki wypadek.
Przyłożyłam inhalator do ust i szybko wciągnęłam pierwszą dawkę leku, potem następną. Uczucie ulgi rozeszło się po moim ciele, gdy napięcie zniknęło z płuc, do których nareszcie dostało się powietrze.
Cole był dziwnie cicho w trakcie tej strasznej akcji, ale nie dziwiłam mu się. Śmiało można uznać, że popsułam atmosferę. Zrobiłam kolejny wdech i powiedziałam:
– Przepraszam za… – Jego ciche chrapanie zatrzymało mnie w pół zdania.
Popatrzyłam na jego twarz i jak mogłam się domyślić – miał zamknięte oczy. Jego policzek spoczywał na moim lewym cycku, jakby moje piersi były jego własną, durną poduszką. Wyglądał na zadowolonego. Byłby to uroczy widok, gdyby nie to, co robiliśmy kilka chwil wcześniej. Nie do wiary, że kiedy ja miałam atak astmy, on zasypiał i… Zacisnęłam zęby. Nie wiedziałam, czy mam się obrazić, czy raczej powinnam poczuć zażenowanie. A może i to, i to.
Akurat kiedy postanowiłam schować moje dziewczyny do biustonosza, zza drzwi dobiegł mnie stukot obcasów.
O Boże! Błagam, żeby to nie była Casey i grupa jej sukowatych koleżanek. W moim pierwszym tygodniu nauki w ARH Britney, poprzedniczka Casey, razem z Casey i kilkoma innymi cheerleaderkami zwinęły mi z szafki ubranie, kiedy byłam pod prysznicem. Żeby znaleźć jakiegoś nauczyciela, musiałam przejść przez całą szkołę okryta tylko ręcznikiem. Wszyscy na korytarzach się śmiali i buczeli na mnie.
Britney oczywiście opublikowała też zdjęcia tego zajścia na Instagramie. To było okropne i cholernie mnie zabolało, ale nauczyło też pewnej wartościowej rzeczy. A nawet kilku:
Nie pakuj się w kompromitujące sytuacje, bo uczniowie ARH uwielbiają rozsiewać plotki, a wręcz żywią się nimi.
Nigdy nie trać czujności przy wrednych sukach.
Miej zapasowy zestaw ubrań i dodatkowy plecak w samochodzie.
Zasmuciłam się. Dzisiejszej nocy złamałam zasadę numer jeden.
– Obudź się – wysyczałam, nerwowo zapinając sweter.
Cole ani drgnął, a był za ciężki, żebym mogła go zepchnąć. Teraz to i tak bez znaczenia, bo klamka się poruszyła.
Obydwoje mamy przesrane.
Sama się o to prosiłam. Tak to się kończy, gdy się migdalisz z chłopakiem innej laski.
Nie szkodzi, że Cole był przekonany, że Casey go zdradzała. Zemsta nie popłaca.
Bez względu na to, jak wspaniale smakuje.
– Złaź ze mnie – warknęłam, łapiąc się ostatniej deski ratunku, ale drzwi się otworzyły i ktoś zapalił światło.
– Co jest, do cholery?! – Brązowe oczy Bianki zrobiły się wielkie jak talerze. – Nic ci nie jest?
W pierwszej chwili pomyślałam, że pytanie skierowała do swojego brata, ale wzrok wbiła we mnie. Dziewczyna, która zazwyczaj była opanowana i spokojna, teraz wyglądała, jakby cały jej świat się zawalił. Wtedy dotarło do mnie, jak to mogło wyglądać z jej perspektywy. Cholera!
– Wszystko dobrze – zapewniłam Biankę, jednocześnie wysilając głowę, co by tu powiedzieć, żeby wytłumaczyć, dlaczego Cole leży na mnie, a przy okazji nie ujawnić naszych obmacywanek. – Cole pomagał… – pokazałam jej inhalator, który nadal trzymałam w ręce, jakby to miało wszystko wyjaśnić – mi oddychać.
– Co? – Bianka zrobiła zdziwioną minę.
Jej zaskoczenie było całkiem na miejscu, zwłaszcza że zamierzałam dorzucić do tego stek kompletnych bzdur, ale powiedziałam A i nie miałam odwrotu. Do tego moja duma nie pozwoliłaby mi się przyznać do żenującej prawdy. Zrobiłam sobie mentalną notatkę, żeby po powrocie do domu zadzwonić do Dylan, bo ona przynajmniej nie będzie się ze mnie śmiała, gdy jej opowiem o tym, że Cole odpadł w połowie macania.
– Dostałam ataku astmy, kiedy pijany Cole wtoczył się do pokoju – wyjaśniłam, łącząc dwa zdarzenia w jedną prawdę. – Powiedziałam mu, że nie mogę oddychać, i on robił mi…sztuczne oddychanie.
Taaak, to brzmiało bardzo wiarygodnie.
Nic dziwnego, że dziewczyna patrzyła na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa.
– Czemu zrobił ci usta–usta, skoro masz inhalator, no i przecież oddychałaś na tyle dobrze, że zdołałaś mu powiedzieć, że masz trudności z oddychaniem? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Nie mówiąc już o tym, że jak mógł to zrobić przez sen?
To były świetne pytania. Kto by pomyślał, że Bianka była taka bystra.
– Co nie? Szczerze mówiąc, też się nad tym zastanawiam, ale wiesz, jaki Cole się robi, jak się napije. Nie jest…
– Znalazłaś go? – zawołał Oakley, stając za plecami koleżanki.
Nie wiedziałam, jak powinnam odczytać wyraz jego twarzy, który przybrał na widok Cole’a, nadal w najlepsze śpiącego na… mnie.
– Cole ją resuscytował – rzuciła Bianka z przebiegłym uśmiechem.
Lekko skołowany i podchmielony Oakley podrapał się po głowie.
– To albo coś schrzanił, albo Sawyer była tak zachłanna, że ukradła mu cały tlen i zemdlał. – Zmrużył oczy i pogroził mi palcem. – Lepiej go napraw.
Taaa, faktycznie pilnie potrzebował tych korków, bo resuscytacja tak nie działa.
– Czy któreś z was może zamknąć drzwi?
Dobrze mi szło gaszenie pożaru między naszą trójką, a nie – czwórką.
Bianka zaczęła zamykać drzwi, ale nagle znieruchomiała.
– Dobrze, ale pod warunkiem, że zgodzisz się zrobić coś dla nas.
Nie podobał mi się ten pomysł, ale nie miałam wyboru.
– Co takiego?
Dziewczyna popatrzyła na Oakleya, który właśnie odpalał skręta.
– On nas tu przywiózł, ale jest za bardzo nawalony, żeby teraz prowadzić. Cole jest w „śpiączce resuscytacyjnej” – palcami zrobiła w powietrzu znak cudzysłowu – a ja nie mam prawka. Potrzebujemy podwózki do domu.
– Zgoda. – Rzuciłam im rozgniewane spojrzenie. Jeśli Bianka stosuje manipulacyjne gierki, to dołączę do jej zabawy. – Pod warunkiem że żadne z was nie piśnie ani słowa o tym. Nic się nie wydarzyło, ale nie chcę, żeby ludzie nabrali mylnego wrażenia.
Zwłaszcza że sama jeszcze nie ogarniałam, co się właściwie stało.
Nie oczekiwałam, że Cole zerwie z Casey i zacznie się spotykać ze mną, ale uważałam, że musimy porozmawiać o tym, do czego dziś doszło między nami. Gdy wytrzeźwieje.
Oakley zaciągnął się jointem.
– Kurde, nawet nie pamiętam, co się stało pięć minut temu.
– Wtedy miałeś jeszcze język w ustach Morgan – warknęła pod nosem Bianka, zamykając drzwi i podchodząc od łóżka.
Wspólnymi siłami próbowałyśmy przesunąć Cole’a, ale to się nam nie udało. Jej brat był cięższy, niż na to wyglądał, a na dodatek należał do tych osób, które mogą przespać bombardowanie. Bianka, pstrykając palcami, próbowała zwrócić uwagę Oakleya, który nadal radośnie zaciągał się maryśką.
– Może byś pomógł?
Chłopak wyrzucił niedopałek przez okno i podszedł do nas.
– Niepotrzebnie wychlałeś tyle whiskey, ziom – powiedział Oak, unosząc nieprzytomnego i chwiejącego się Cole’a do pionu. – Tłumaczyłem ci, że piwo przed mocniejszym alkoholem…
Oakley nie dokończył zdania, bo Cole’em targnął odruch wymiotny, a chwilę potem chłopak zarzygał całe łóżko. Cieszę się, że wstałam we właściwym momencie. Czułam się też trochę lepiej z tym, że odleciał, leżąc na mnie, bo domyślałam się, że wszystko mogło się potoczyć znacznie gorzej.
Wzdrygnęłam się, przypominając sobie opowieść Dylan o tym, jak Jace zwymiotował pizzę z ananasem na Britney Caldwell w trakcie zeszłorocznej imprezy. Reputacja dziewczyny legła po tym w gruzach. Chociaż powodem tego była nie tyle historia z pizzą, ile fakt, że Jace rozpowiadał, że nie jest świeża tam na dole.
Tak czy siak, taka karma.
– W życiu nie byłem tak skuty – powiedział Oakley i popatrzył na mocno zdegustowaną Biankę. – Zaprowadzę go do łazienki.
– Dobry pomysł. – Bianka skinęła głową.
– Poszukam jakiejś miski albo kosza – oznajmiłam, kiedy Oakley wyprowadzał kumpla.
Kiedyś chłopak z oazy pochorował się w kościele, więc podwiozłam go do domu. Odstręczający zapach przez ponad miesiąc unosił się w samochodzie. Nie miałam ochoty jeszcze raz doświadczyć wątpliwej przyjemności czyszczenia swojego vana z wymiocin.
Ruszyłam do drzwi, ale Bianka mnie zatrzymała.
– Sawyer?
– Tak?
Dziewczyna wykrzywiła usta w dziwacznym uśmiechu i ręką wskazała na mój sweter.
– Nie zapięłaś kilku guzików.
Sawyer
Żołądek ściskał mi się z nerwów, kiedy wysiadłam przed szkołą.
Był poniedziałek rano, co już samo w sobie było do bani. Okropieństwa temu dniu dodawało to, że przez cały weekend czekałam na telefon albo wiadomość od pewnej osoby.
Oczywiście, że Cole nie miał mojego numeru telefonu, ale biorąc pod uwagę, że jego brat żył na kocią łapę z moją najlepszą przyjaciółką, nie musiałby skakać przez rozgrzane poręcze, żeby go zdobyć.
Wystarczyłaby wiadomość przez Instagram.
Ale nic nie napisał. Milczał.
Co stawiało mnie na gównianej pozycji, bo to ja będę musiała pierwsza wyciągnąć do niego rękę. Chociaż mogłabym go zignorować i udawać, że nic się nie stało, ale byłoby to głupie, bo przecież coś się wydarzyło.
Coś, przez co sytuacja mogła stać się dziwna i niezręczna. Nie chciałam, żebyśmy czuli się sobą skrępowani. Istniała też niewielka część mnie, która skrycie żywiła nadzieję, że on też czuł to coś, co było między nami.
Bum bum – oto ona.
Prawda, którą usiłowałam odepchnąć jak najdalej od siebie, licząc na to, że uczucia te znikną.
Byłam zadurzona w Cole’u Covingtonie i… nie podobało mi się to.
Był uosobieniem wszystkiego tego, czym gardziłam w ludziach.
Był zarozumiałym, okrutnym kobieciarzem i, co z tego wszystkiego najgorsze, drwił z mojej wiary.
A mimo to miał w sobie coś, czego nie potrafiłam ignorować.
Durne nastoletnie hormony. Wszystko psują.
Żołądek podchodził mi do gardła, kiedy mijałam jego samochód na parkingu.
Nawet nie próbowałam ukryć grymasu zniesmaczenia, który wykrzywił moją twarz.
Jasnozielone ferrari było okropne, krzykliwe i nieprzyzwoite, jak jego właściciel. Plotka głosiła, że kosztowało majątek i na dodatek było jakimś wyjątkowo rzadkim modelem. Podobno takim samym pojazdem jeździ mniej niż dwadzieścia osób na świecie.
Nie powiem, żebym była zdziwiona. Covingtonowie mają kupę forsy i równie dużo tragedii życiowych na koncie. Mama Cole’a była bollywoodzką aktorką, a potem zginęła w strasznym wypadku samochodowym. Plotkarski światek twierdził, że nie tylko była tak piękna jak jej dzieci, lecz także należała do indyjskiej rodziny królewskiej.
Nie wiedziałam zbyt wiele na temat Jasona Covingtona, taty Cole’a, oprócz tego, że był prezesem jednej z dobrze znanych firm farmaceutycznych.
Dodałam kolejny punkt do mojej listy argumentów przeciw. Wszyscy wiemy, że ludzie z branży farmaceutycznej są pozbawieni duszy.
Pewnie dlatego Cole też jej nie ma – przeszło mi przez myśl.
No dobra, to nie fair. Cole miał duszę.
Tamtej nocy odsłonił jej fragment przede mną.
Uzbrojona w odwagę, zmierzałam do wejścia do szkoły.
Od razu po przekroczeniu progu poczułam, że w budynku panowała dziwna atmosfera. Inaczej, zauważyłam, że uwaga ludzi była skierowana na mnie: ukradkowe spojrzenia, niezbyt dyskretne, pełne dezaprobaty, rzucane w moją stronę przez różne dziewczyny, kilka podejrzanych uśmieszków od przypadkowych chłopaków i dużo szeptanych rozmów.
Na czole i wzdłuż kręgosłupa pojawiły mi się drobne krople potu. Skupiłam się na oddechu. Jedynym sposobem na przetrwanie tego piekła będzie ukrycie tego, że się denerwuję. Wbiłam wzrok w podłogę i najkrótszą drogą poszłam do swojej szafki.
Nieco dalej zauważyłam Cole’a, który przy swojej szafce rozmawiał z Dwightem Davisem, Cortlandem Bennetem i kilkoma innymi chłopakami z drużyny.
Dwight to porządny facet. No, przynajmniej takie sprawiał wrażenie, kiedy widziałam go w kościele co niedzielę rano.
Ale Cortland? To prawdziwy kutas przez wielkie K.
Nie dość, że tyle razy przyłapywałam go na tym, jak bez skrępowania obczajał moje piersi, że straciłam już rachubę, to jeszcze był zadufany w sobie i dla zabawy nękał mniej popularne dzieciaki. W takim razie to chyba miało sens, że kumplował się z Cole’em. Ciągnie swój do swego.
Tak czy inaczej, nie byłam na tyle głupia, żeby do nich podejść i przy wszystkich porozmawiać z Cole’em.
Są rzeczy, których nie da się zapomnieć o ludziach. Kiedy musiałam przejść przez szkołę w samym ręczniku, to Cortland najgłośniej buczał i zachęcał innych, żeby do niego dołączyli.
Sięgnęłam do plecaka i nerwowo zaczęłam w nim grzebać.
– Nie chcę być posłańcem złych wiadomości, ale krążą wieści, że Casey ma przygotowaną dla ciebie kulkę.
Zamarłam, patrząc w mocno przekrwione niebieskie oczy Oakleya.
– Co? – Z jakiego powodu Casey czy ktokolwiek inny chciałby mnie zastrzelić?
Może dlatego, że migdaliłaś się z jej chłopakiem – pomyślałam, co ani trochę mnie nie uspokoiło.
– Luz – dodał. – Nie zabije cię. – Wzruszył ramionami. – Zamierza za to skopać ci tyłek przed końcem lekcji.
Dureń chyba zapomniał, że jeden jedyny raz, kiedy biłyśmy się z Casey, to ja wyszłam ze starcia zwycięsko.
– Kto powie… – urwałam w pół słowa. Nie przyznam się do niczego, zanim nie pogadam z Cole’em. Może uda się nam wyjaśnić Casey, że jej chłopak był pijany i nasza schadzka nie miała żadnego znaczenia. Poczułam ukłucie w sercu. Nie było zachwycone takim rozwiązaniem. – To znaczy, czemu miałaby skopać mi tyłek?
Oakley popatrzył na mnie znacząco.
– Najwyraźniej dotarła do niej informacja o twojej sesyjce resuscytacyjnej z jej chłopakiem. Do wszystkich w sumie. – Uniósł dłoń w obronnym geście. – Nie patrz tak na mnie. Nic nie powiedziałem. Ktoś musiał was podsłuchać albo naszedł was, jak robiliście sobie usta–usta.
Ja pierdolę – pomyślałam. To by tłumaczyło te spojrzenia i szepty.
– O Boże. – Aż zakręciło mi się w głowie.
Poradzę sobie z Casey, ale z tym, że cała szkoła była w to wtajemniczona i na forum omawiano moje życie osobiste… Nie chciałam być na językach. Nie chciałam, żeby o mnie mówiono, i już.
Już słyszałam, co gadają.
– Ej, nie wyglądasz najlepiej – zauważył Oakley. – Zadzwonić do Dylan? Założę się, że ona załatwi Casey.
– Nie.
Byłam pewna, że moja psiapsi jednym ciosem położyłaby Casey, ale to nie była jej walka, tylko moja. Przeskrobałam i teraz musiałam za to zapłacić.
– Zaraz wrócę. Muszę… – Ruszyłam w kierunku łazienki.
Potrzebowałam chwili, żeby złapać oddech i wziąć się w garść, zanim stawię czoła temu koszmarkowi. Ucieszyłam się, że w toalecie nikogo nie było. Poza Bianką, która stała przy umywalce i malowała tuszem swoje i tak już megadługie rzęsy.
– Gównianie wyglądasz – rzuciła na powitanie, kiedy nasze spojrzenia spotkały się w lustrze.
Odkręciłam wodę.
– Tak też się czuję. – Ochlapałam twarz zimną wodą i wydukałam: – Cała szkoła wie o mnie i Cole’u.
Nie ma sensu, żebym temu dłużej zaprzeczała. Wcześniej czy później Bianka dowie się prawdy.
– Cholera! Plotki rozchodzą się szybciej, niż myślałam. – Dziewczyna uśmiechnęła się cierpko i wyjęła błyszczyk do ust z torebki. – Nie ma za co.
– Moment… TY rozpuściłaś tę plotkę? Kurwa, Bianka! Obiecałaś!
Wzdychając, pomalowała usta błyszczykiem.
– Nie dramatyzuj. Wyświadczyłam ci przysługę.
Ciśnienie uderzyło mi do głowy.
– Przysługę? Jaką?
– Niechętnie to powiem, ale jesteś nikim. – Spojrzała na mnie lekceważąco. – A teraz… trochę mniej. – Cmoknęła ustami. – Przez weekend z myszowatej, nic nieznaczącej fanki Jezusa stałaś się dziewczyną, która obmacywała się z najpopularniejszym facetem w szkole. Wszyscy mają cię teraz za tajemniczą i seksowną, a nie za nudną i dziwną. – Ponownie patrzyłyśmy sobie w oczy w lustrze. – Jak już mówiłam: nie ma za co.
Całkiem ją pogięło.
– Nie chcę, żeby ludzie tak o mnie myśleli. W ogóle nie chcę, żeby o mnie myśleli. – Położyłam sobie dłoń na mostku, żeby przypomnieć sobie o oddychaniu. – Casey chce mi skopać tyłek przez twoją niewyparzoną gębę.
Bianka przewróciła oczami.
– Nie przejmuj się. Ta zdzira nie potrafi się bić. Pokonasz ją.
Ona nic nie rozumie.
– Nie chcę jej pokonywać. Ja tylko chcę…
– Mojego brata? – Nie zdążyłam zaprotestować, bo Bianka dodała: – Dobra wiadomość, panno kościółkowa, wydaje mi się, że on też ciebie pragnie. Jeśli to ma jakieś znaczenie, to wolałabym, żeby był z tobą niż z Casey. Wystarczy, że Jace spotyka się z kobietą, której nie znoszę. Na myśl, że obydwaj moi bracia…
– Ej! – warknęłam. – Dylan jest niesamowita.
– Taaa, niesamowicie manipulacyjna dziwka.
Serio? Czy Bianka nie zna samej siebie?
– Przyganiał kocioł garnkowi.
Dziewczyna kolejny raz przewróciła oczami.
– Nieważne. – Wzięła torebkę z blatu przy umywalce. – Chciałam ci pomóc.
– Przyjaciele nie pomagają w taki sposób – krzyknęłam za nią, kiedy szła do drzwi. – Przynajmniej mogłaś mi powiedzieć…
Zaśmiała się z taką ironią, że aż mnie zatkało.
– Ojej – z ręką na sercu odwróciła się w moją stronę – myślałaś, że jesteśmy przyjaciółkami?
Nie do końca, ale nie miałam nas za wrogów. No i czemu miałaby się wysilać, żeby pomóc komuś, kogo nie lubi?
– Nie wiem. Może.
– Kochana, nie. – Zmarszczyła swój śliczny nos. – Nie mam przyjaciół. W najlepszym układzie mam tymczasowych sojuszników, czyli takie osoby, którym nie mam ochoty zmiażdżyć czaszki obcasem. – Powoli podeszła do mnie. – Casey jest kapitanką cheerleaderek, dlatego myśli, że rządzi ARH, ale tak nie jest. – Bianka spojrzała na swoje dłonie. – Ta pizda popełniła fatalny błąd, bo przez cały tydzień w trakcie treningów esemesowała z kimś innym niż mój brat. Jak się dowiem, kim on jest, i zdobędę niezaprzeczalne dowody, to ją zniszczę. – Uśmiechnęła się złowrogo. – Wtedy zajmę jej miejsce, a ona i każdy inny w szkole będzie moją suką.
O kurde – przemknęło mi przez głowę.
Bianka stała niepokojąco blisko mnie.
– Drobna rada: – będzie dla ciebie lepiej, jeśli będziesz trzymać moją stronę. – Po raz drugi wyjęła błyszczyk z torebki. – Nie ruszaj się. Przyda ci się trochę koloru.
Nie zdążyłam zareagować. Bianka przyłożyła błyszczyk do moich ust.
– Mój brat jest dupkiem, ale z jakiegoś powodu cię lubi. – Chowając kosmetyk, patrzyła mi głęboko w oczy. – Sawyer, uważam, że pasujesz do niego. Ale ostrzegam, że jeśli kiedykolwiek go zdradzisz albo świadomie zranisz, poderżnę ci gardło jak ofiarnej owieczce. Rozumiesz?
Chryste – tylko tyle zdołałam pomyśleć.
– Rozumiesz?
Skinęłam głową, a Bianka się uśmiechnęła.
– Świetnie. Przestań ze mną gadać i leć do swojego faceta.
Mojego faceta? Bianka chyba miała urojenia. Takie dziewczyny jak ja nie zdobywają facetów, bo zazwyczaj oni nas nie chcą. Pragną dziewczyn w jej typie. Może Cole nie jest taki jak inni? Co, jeśli naprawdę mnie lubi?
Do diabła, wczoraj wszystko na to wskazywało – przypomniałam sobie.
– Dobra – wyszeptałam.
– Jeszcze jedno! – Bianka zawołała za mną.
– Co, u diabła, robisz? – Próbowałam odtrącić jej rękę, którą rozpięła pierwszy guzik mojej koszuli.
– Masz supercycki. Nie powinnaś ich tak ciągle zakrywać. – Omiotła mnie wzrokiem od stóp do głów, krzywiąc się. – Zdejmij tę durną opaskę z głowy. Wyglądasz w niej jak dziesięciolatka przygotowana do zdjęcia klasowego.
Panie, daj mi siłę – modliłam się w myślach. Bianka była taka rozkapryszona.
Po tym, jak wyrzuciła moją opaskę do kosza, przeczesała mi włosy palcami.
– Idealnie nie jest, ale w tym momencie więcej nie mogę zrobić. Powinnaś nosić soczewki i buty na obcasie. A, odrobina makijażu też nie zaszkodzi.
– Jestem umalowana.
Rano pomalowałam rzęsy tuszem, bo wiedziałam, że będę rozmawiała z Cole’em.
– Następnym razem pomaluj się tak, żeby wyglądać lepiej, a nie gorzej. – Skrzywiła się.
– Rany, dzięki!
Rzuciłam jej poirytowane spojrzenie i w końcu wyszłam z łazienki. Zdenerwowanie, które próbowałam ukryć, zaczynało brać górę, kiedy szłam korytarzem. Na szczęście szybko wzięłam się w garść, gdy zobaczyłam Cole’a, który nadal rozmawiał z kumplami.
To chyba nie był najlepszy moment, żeby wyjawić przed nim swoje dziwaczne uczucia czy też pogadać o naszym zbliżeniu. Taka rozmowa powinna się odbyć w cztery oczy. Wtedy nikt nie będzie podsłuchiwał i dzięki temu nie powstanie więcej plotek.
Już prawie byłam przy swojej szafce, kiedy Cole popatrzył na mnie. Kolana się pode mną ugięły, gdy przyglądałam się jego orzechowym oczom, zmierzwionym ciemnym włosom i idealnej męskiej twarzy.
To niesprawiedliwe, że chłopcy tacy jak on są tak cholernie przystojni.
Ponowie ogarnęło mnie zwątpienie, ale udało mi się zdusić je w zarodku.
On mnie lubi – powtarzałam sobie w myślach.