14,99 zł
Emily ma głowę pełną pomysłów. Jest świetnie wykształconą i bogatą panną, która nie znosi bezczynności. Praktyczna i dobrze zorganizowana, zarządza paryskim oddziałem rodzinnej firmy, równocześnie aktywnie angażuje się w działania organizacji walczących o prawa kobiet. Jest tak zajęta, że zbyt późno zauważa grożące jej niebezpieczeństwo. Ktoś próbuje ją zastraszyć, śledzi każdy jej krok. Może to odrzucony zalotnik, a może ktoś, kto uznał jej poglądy za zbyt radykalne. Dyskretną opiekę roztacza nad nią Chris, kuzyn jej najlepszej przyjaciółki. Kiedyś ze sobą flirtowali, ale Emily nigdy nie wiązała żadnych nadziei z tym lekkomyślnym arystokratą. Teraz, gdy ma okazję lepiej poznać prawdziwy charakter Chrisa, zaczyna go szanować i lubić o wiele bardziej, niżby wypadało…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 284
Amanda McCabe
Opiekun panny Emily
Tłumaczenie: Hanna Dalewska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Miss Fortescue's Protector in Paris
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2019
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2019 by Amanda McCabe
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-6425-9
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Pensja panny Grantley, 1888 r.
Niby kolejny, zwyczajny dzień, ale nie tak do końca, ponieważ był to dzień odwiedzin i dziewczęta nie musiały ślęczeć nad książkami. Grały w tenisa i krykieta na rozległych trawnikach, a w lasku, w cieniu pod koronami drzew, podano herbatę i tam nauczycielki odpowiadały na pytania rodziców pragnących dowiedzieć się, jak spisują się ich pociechy. Okazały dwór w stylu georgiańskim, z czerwonej cegły, w którym mieściła się szkoła, jaśniał w blasku wiosennego słońca. Do szkoły wbiegały i wybiegały roześmiane dziewczynki z rozwianymi włosami, w powiewających sukienkach. Był to bardzo miły obrazek i Emily, bawiąc się rakietą, popatrywała dookoła z prawdziwą przyjemnością. Już wkrótce Emily Fortescue oraz jej dwie najlepsze przyjaciółki, lady Alexandra Mannerly i Diana Martin, skończą edukację na pensji panny Grantley i rozpoczną nowe, całkiem inne życie. Alex i Diana na pewno wyjdą za mąż za dżentelmenów z odpowiednią pozycją, z czym żadnego kłopotu nie będzie. Delikatna, nieśmiała Alex nie dość, że śliczna, jest także córką księcia i chrześniaczką księżnej Walii. Diana też pochodzi z szacownej rodziny. Jej ojciec przez wiele lat zajmował wysokie stanowisko w administracji brytyjskiej w Indiach. Teraz był już na emeryturze i bardzo chciał mieć za zięcia urzędnika, któremu mógłby pomóc w karierze zawodowej. Co niestety nie było po myśli Diany, która wymarzyła sobie, że jej mąż będzie artystą.
A co czeka Emily? Nie wiadomo…
Osłoniła ręką oczy przed słońcem i dalej popatrywała wokół. Rodzice uczennic popijali herbatę albo przechadzali się po ogrodzie, głównie matki z córkami pod rękę. A ojcowie zasypywali nauczycielki pytaniami. Niestety, wśród nich nie było ojca Emily. Bywał tu bardzo rzadko, ale naturalnie nie miała do niego pretensji. Albert Fortescue prowadził interesy, z każdym rokiem na coraz większą skalę. Był wdowcem. Matka Emily zmarła, gdy Emily była niemowlęciem, i ojciec postanowił, że zapewni córce naprawdę dostatnie życie. I udało się. Niewielka firma winiarska rozwijała się w szybkim tempie i teraz był to już naprawdę intratny interes, z przedstawicielstwami w całej Europie, co zaowocowało wielkim domem przy Cadogan Square, edukacją Emily na renomowanej pensji panny Grantley, zagranicznymi wojażami i pięknymi strojami. Siłą rzeczy ojciec Emily był człowiekiem bardzo zajętym i Emily zawsze miała więcej swobody niż jej rówieśnice, ale na pensji naturalnie musiała się podporządkować wszelkim rygorom. Ojciec bardzo chciał, by po ukończeniu szkoły pomagała mu w prowadzeniu interesów, czemu nie była przeciwna, ponieważ wcale nie marzyła, że będzie kiedyś delikatną, wytworną damą przesiadującą na salonach. A teraz bardzo żałowała, że ojciec nie przyjechał spytać, jak tam u niej z nauką, i po prostu pobyć razem z nią. Jeszcze bardziej żałowała, że nie ma matki. Eleganckiej, w modnym, ozdobionym piórami kapeluszu i perłach na szyi. Takiej, która wzięłaby ją pod rękę i podczas przechadzki po ogrodzie wysłuchała, jak jej córka wyobraża sobie przyszłość, jakie ją dręczą wątpliwości. Nie szczędziłaby dobrych rad, starałaby się też podnieść na duchu. Pełna czułości, wyrozumiała i pogodna.
Na pewno nie taka, jak matka Alex, księżna Waverton, która już wsiadła do czarnego lśniącego powozu z herbem książęcym na drzwiach, ale jeszcze coś klarowała córce. Alex, wyraźnie pobladła, kiwała głową prawie bez przerwy. Jej życie zostało zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Emily jest w o wiele lepszej sytuacji, bo tak wiele mogło się wydarzyć, a przyszłości nie sposób było przewidzieć.
– Biedna Alex… – odezwał się nagle ktoś tuż za nią, wyraźnie tłumiąc śmiech. – Zawsze uważałem, że urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą, bo księżna jest tylko moją ciotką, a nie matką.
Emily odwróciła się natychmiast, z promiennym uśmiechem, bo tym szczęściarzem był oczywiście Christopher Blakely, kuzyn Alex. Bardzo przystojny i niezwykle sympatyczny. Zawsze chętny pograć z Emily w tenisa lub po prostu z nią pogawędzić, przy czym zawsze się spierali. Oczywiście na wesoło. Wszystkie dziewczęta z pensji podkochiwały się w nim i nic dziwnego. Wyglądał przecież jak Apollo, wysoki, szczupły, niebieskooki i jasnowłosy. Także zwinny i szybki, czasami wręcz nonszalancki. I zawsze elegancki.
– Ale tobie udaje się umknąć przed słynnymi kazaniami księżnej Waverton, Chris?
– Ależ ja wcale nie umykam! Bardzo cenię sobie jej dobre rady. Przecież we mnie bardzo wiele należałoby zmienić – odparł poważnie, ale oczy mu się śmiały. – Ciotka nie popuści nikomu. Zawsze będzie pouczać. Ona i moja matka są podobne do siebie jak dwie krople wody. Dla nich głównym celem życiowym jest dyrygowanie życiem innych.
– A tobie, na przykład, co kładą do głowy?
Bo na pewno kładą, skoro słychać pogłoski, że Chris ma kłopoty na uczelni i omal go nie relegowano.
– Ach! Wciąż to samo. Przestań szaleć. Ukończ uniwersytet i znajdź sobie jakieś sensowne zajęcie. Naturalnie, mam się też ożenić, ale w odpowiednim czasie i z kimś odpowiednim.
– Naprawdę?! – Emily zaśmiała się bardzo głośno, bo jakoś trudno jej było wyobrazić go sobie jako przykładnego męża bladej arystokratki, który ubrany w szary garnitur codziennie pędzi do pracy. Chris stanowczo urodził się zbyt późno i nie nadawał się na wiktoriańskiego dżentelmena. Na pewno bardziej na odkrywcę nowych lądów z epoki elżbietańskiej. – Czy twemu bratu klarują to samo?
Chris, zanim odpowiedział, zerknął na Williama, który stał kawałek dalej, zajęty rozmową z Dianą, przyjaciółką Emily. Will był całkiem inny niż Chris. Ciemnowłosy, poważny, dobrze ułożony.
– Oczywiście, że nie. Przecież Will to chodzący ideał. W Oxfordzie miał znakomitą opinię i nigdy mu nie dorównam. Zawsze robi to, co powinien. I wie doskonale, czego chce od życia.
I to, co teraz powiedział, zabrzmiało jednak melancholijnie.
– A ty, Chris, nie wiesz, czego chcesz od życia?
– Jeszcze nie wiem. Jak każdy normalny młody człowiek. Uważam, że najpierw należy lepiej poznać świat i dopiero potem podejmować ważne decyzje.
– Tobie to dobrze… – Emily westchnęła. – Jesteś mężczyzną, a kobieta nie może sobie na coś takiego pozwolić. Po prostu musi jak najszybciej znaleźć męża.
– Niby tak… Ale nie martw się, Em. Jesteś taka ładna, na pewno znajdziesz dobrego męża i będziesz z nim szczęśliwa.
Ładna? Tak powiedział? Emily zarumieniła się leciutko, zadowolona z komplementu, co jednak wcale nie oznaczało, że zamierza przyznać mu rację.
– A może ja wcale nie marzę tylko o małżeństwie?
– Naprawdę? W takim razie co zamierzasz robić w przyszłości? Skoro nie masz ochoty na prowadzenie domu, przyjmowanie gości i zajmowanie się dziećmi? Oczywiście także i mężem?
– Dokładnie jeszcze nie wiem. Mogę przecież pomagać ojcu w prowadzeniu interesów. Uwielbiam podróże… Na pewno coś wymyślę.
Uśmiechnęła się, położyła rakietę na trawie i ruszyła przed siebie ocienioną koronami drzew ścieżką, prowadzącą nad staw. Bardzo często spacerowała właśnie tutaj, wśród tych drzew, bo to wlewało w jej duszę spokój. Ale tego dnia, rzecz dziwna, zasiewało tam coraz większy niepokój. Po kilku chwilach była już nad stawem. Usiadła na ławce z kutego żelaza i zapatrzyła się na skrząca się wodę, na pływające po niej łódki. Wyglądało to urzekająco, jak na obrazie francuskiego malarza, bo barwy jasne, rozproszone i wszystko jakby osnute białą mgłą. Patrzyła, dumała, dopóki nie usłyszała, że ktoś nadchodzi. Był coraz bliżej i kiedy usiadł obok niej, bez słowa, ostrożnie podniosła głowę. Okazało się, że to Chris, z tym swoim uśmiechem, którym niewątpliwie był zdolny poruszyć wszystkie serca od Oxfordu aż do Szkocji.
– Chris? Czy ty naprawdę uważasz, że kobieta oprócz małżeństwa i zajmowania się filantropią do niczego się nie nadaje?
– Po prostu z tego, co wiem, większość kobiet tym właśnie zamierza wypełnić sobie życie. – I teraz uśmiech, taki znaczący. – Naturalnie, chodzi mi o kobiety, które są prawdziwymi damami.
– Ach… Czyli wykluczasz aktorki, tancerki i tak dalej. A wiesz, co pomyślałam? Może zostanę właśnie aktorką!
– Ty? – Teraz spojrzał na nią baczniej. – Czemu nie? Jednak moim zdaniem do komedii raczej się nie nadajesz. Możesz zagrać w tragedii Szekspira. Albo opera. Tak! Będziesz śpiewać te długie arie z włoskich oper, przy których ja z reguły zasypiam.
Emily zaśmiała się, po czym pokręciła głową, zdecydowanie przecząco.
– Niestety, twoje proroctwa się nie spełnią. Nie potrafię zaśpiewać czysto ani jednej nuty, dlatego zrezygnowałam z lekcji muzyki. Poza tym trzeba przecież nauczyć się tekstu na pamięć, a dla mnie to prawdziwa męka i między innym dlatego na lekcjach literatury nie błyszczę. Ale z innymi przedmiotami daję sobie radę. Oczywiście! W każdym razie opera wykluczona. Czyli chyba jednak będę musiała wyjść za mąż…
Nagle poczuła na swej dłoni czyjeś palce. Chris przykrył ciepłą dłonią jej dłoń, bardzo delikatnie.
– Może i tak, Em. Mam nadzieję, że twój mąż zadba o to, byś była szczęśliwa. I tak powinno być – powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy, a ona nie była teraz w stanie wydusić z siebie ani słowa. Jedyne, co mogła zrobić, to zatopić wzrok w tych nieprawdopodobnie niebieskich oczach, czując się przy tym jak bohaterka którejś z ulubionych powieści Diany. Przecież była to chwila czarodziejska, kiedy upływu czasu w ogóle się nie zauważa, kiedy ważne jest tylko to, co człowiek czuje, co widzi. A widziała, jak oczy Chrisa pociemniały, czuła na sobie jego ręce. Objął ją i przyciągnął do siebie tak blisko, że się dotykali, ale to wcale nie przeszkadzało. Przeciwnie. Miała całkowitą pewność, że nie powinna ich dzielić nawet najmniejsza odległość. Objęła go za szyję i przymknęła oczy, rozkoszując się jego bliskością, jego zapachem i od tego wszystkiego zaszumiało jej w głowie. Jakby wypiła za dużo szampana.
Musnęła palcem jego policzek, on cicho jęknął i ustami odszukał jej usta. Wreszcie! Przecież nie mogła się tego doczekać i dlatego od razu skwapliwie odpowiedziała na jego pocałunek. Całowali się i wcale nie był to pocałunek delikatny, choć takie zwykle bywają pierwsze pocałunki. Ich był żarliwy, namiętny, cudowny i powinien trwać w nieskończoność…
I nagle koniec. Bo śmiech. Tak. Chris zaśmiał się, jakoś tak nerwowo i choć była cała rozpłomieniona, poczuła na plecach zimny dreszcz i szybko wysunęła się z jego objęć. Spłoszona, choć jednocześnie rozpierała ją radość. Przecież przed chwilą całowała się z Chrisem Blakelym! I było cudownie!
On też wyraźnie był wstrząśnięty. Stąd niewątpliwie ten nerwowy śmiech, a teraz przymknął oczy i potrząsnął głową.
– Em.. – odezwał się po chwili zdławionym głosem. – Proszę, wybacz. Nie powinien był tego robić. To nie był najlepszy pomysł…
Co on mówi? Przecież to, co stało się przed chwilą, było wprost magiczne! A dla niego to kiepski pomysł? Teraz rozżalona, miała wielką ochotę wytrzeć demonstracyjnie usta. I szybko wyrzucić z pamięci ten pocałunek. Dla niej cudowny, dla niego nic szczególnego. Może i dlatego, że te londyńskie tancerki, z którymi na pewno nie raz się całował, były w tym o wiele lepsze od Emily. Trudno. A teraz nie pozostaje jej nic innego, jak tylko nadrabiać miną.
– Ale żeśmy się wygłupili! – zawołała, próbując się roześmiać. Niestety, nie udało się. Wcale się nie roześmiała, a to, co powiedziała, zabrzmiało fatalnie, bo głos był piskliwy jak u debiutantki, którą zżera trema. – Zapomnijmy o tym. I wybacz, ale muszę już iść.
– Emily, proszę… – powiedział cicho, podchodząc bliżej. Wyciągnął do niej rękę, ale ona szybko spojrzała w bok, na staw, w którym woda raptem przestała się skrzyć, bo w jej oczach zakręciły się łzy. Dlatego szybko ruszyła przed siebie. Chris wołał za nią, ale nie odwracała się, tylko przyspieszyła kroku. Prawie maszerowała, zmuszając usta, by złożyły się do uśmiechu jak najbardziej promiennego, żeby absolutnie nikt się nie zorientował, co teraz się z nią dzieje. Że czuje się jak skończona idiotka.
Kiedy była już blisko szkoły, podbiegły do niej Diana i Alex. Obie zaniepokojone, bo wiadomo, przyjaciółek nie oszukasz. One i tak czują, kiedy z tobą coś nie tak. Ale Emily absolutnie nie miała zamiaru zdradzić, co jest przyczyną jej obecnego stanu ducha.
– Em, co z tobą? Skąd te rumieńce? – dopytywała się Diana.
– Ach! – Emily machnęła lekceważąco ręką. – Nic się nie dzieje. Trochę za długo siedziałam na słońcu.
– Bo znowu zapomniałaś o kapeluszu! – zawołała Alex, podając jej słomkowy kapelusz. – Proszę! Weź mój.
– Dziękuję! – Emily skwapliwie odebrała kapelusz i wcisnęła na głowę. – Dzięki tobie, droga przyjaciółko, może nie będę musiała wysłuchiwać kolejnego kazania panny Grantley o piegach!
– Może wejdziemy już do domu i napijesz się zimnej lemoniady – zaproponowała Diana.
– I zaprowadzimy cię do higienistki – zaproponowała z kolei Alex, zawsze bardzo opiekuńcza. – Takie wysiadywanie na słońcu może być niebezpieczne.
– Naprawdę nic mi nie jest. Czuję się wspaniale i mam wielką ochotę pograć z wami w tenisa, zanim podadzą herbatę. Co wy na to?
Alex i Diana spojrzały po sobie, po czym zgodnie pokiwały głowami.
– Świetnie! – wykrzyknęła radośnie Emily. – To ja biegnę po rakietę. Zostawiłam ją tam na trawie.
Pobiegła, chwyciła rakietę i dla rozgrzewki machnęła nią parę razy. Wyobrażając sobie, że rakieta za każdym razem ląduje na głowie Christophera Blakely’ego.
Chris stał w cieniu pod rozłożystym drzewem i popatrywał na Emily grającą w tenisa. Poruszała się lekko, wdzięcznie, ale rakietą machała zawzięcie, jak nie przymierzając bogini Atena ruszająca do walki. Rozwiane włosy w słońcu mieniły się różnymi odcieniami brązu. Emily, zwykle poważna, teraz śmiała się uroczo, wabiąc tym śmiechem jak syrena swoim śpiewem. Z tym że syreny, jak wiadomo, wabiły marynarzy, sprowadzając ich statki na mieliznę lub skały.
Czyżby Emily miała w sobie coś z takiej syreny?
Potrząsnął mocno głową, raz, drugi, bo od tego słońca w głowie chyba mu się pomieszało. Skąd takie głupie myśli? Teraz głupie, a przedtem żadnych! Tak! Bo co innego, kiedy nie zważając na przestrogi osób starszych, idzie się zabawić nad rzekę albo napić w jakimś pubie, a co innego pocałować Emily Fortescue. Chyba jeszcze nigdy nie wykazał się taką głupotą i bezmyślnością! Nigdy, choć nie ma też co się oszukiwać – czegoś tak cudownego nigdy dotąd nie przeżył. Przecież już w tej pierwszej chwili, gdy przyciągnął ją do siebie i ustami dotknął jej ust – przesłodkich! – miał wrażenie, że jak ptak szybuje w przestworzach. To było uniesienie wzmocnione poczuciem, że jest tam, gdzie być powinien, i robi to, co należy zrobić.
Ale po chwili rozum wrócił. Opamiętaj się, Blakely! Przecież to żadna tancereczka czy kokota, tylko Emily Fortescue, przyjaciółka twojej kuzynki. Młoda dama, wyedukowana, z zamożnej rodziny, nie wolno jej traktować zgodnie ze swoim przyzwyczajeniem, czyli z przymrużeniem oka. A nawet gdybyś zaczął myśleć o niej na poważnie, to i tak nic z tego nie będzie, bo nie dorastasz jej do pięt. I każdy o tym wie.
Potrząsnął więc sobą, tym niemniej nie mógł oderwać oczu od zwiewnej postaci złoconej blaskiem słońca. Teraz piłka upadła koło siatki, Emily ją podniosła i kilkakrotnie podbiła rakietą, jednocześnie pogadując z koleżankami. Przez cały czas uśmiechnięta. A te jej włosy, takie lśniące, takie gęste… Aż człowieka kusi, by powyciągać szpilki, żeby opadły na ramiona, bo wtedy byłoby wiadomo, jakiej dokładnie są długości. Może można by było ich też dotknąć, pogłaskać…
O, nie. Znów te głupie myśli. Może i rodzice mają rację, że jeśli Christopher nie zacznie postępować należycie, jak na członka rodu Blakelych przystało, to w końcu rzeczywiście relegują go z uczelni. Trudno, on już taki jest. Najważniejsze to dobrze się bawić. Kiedy pojawia się na jakimś przyjęciu, od razu robi się wesoło, bo jak mało kto potrafi rozruszać towarzystwo. A ta śliczna Emily jest całkiem inna. Poważna, bardzo inteligentna i pewnego dnia zacznie pomagać ojcu w prowadzeniu interesu i pomnażaniu pieniędzy. To oczywiste, przecież była oburzona, kiedy wspomniał, że kobieta przede wszystkim powinna wyjść za mąż. Z tym że ona powinna. Bo to się w głowie nie mieści, żeby kobieta, która potrafi tak całować, pozostała w stanie panieńskim.
I niestety już miał przed oczami Emily w zaciszu alkowy. Na łóżku, wśród białych poduszek, ubraną tylko w cienką jedwabną koszulę. Po raz kolejny więc potrząsnął głową, dodatkowo zamrugał, i kuszący obraz znikł, ale oczywiście dalej o niej rozmyślał. Teraz o tym, że chyba podczas każdej ich rozmowy dochodzi do różnicy zdań. Jej się podoba to, jemu tamto i basta. Czyli jeszcze jeden powód, dlaczego nie powinien myśleć o niej poważnie. Ten ich namiętny pocałunek, owszem, może i świadczył o tym, że w sypialni byłoby im ze sobą bardzo przyjemnie, ale poza sypialnią wciąż by się kłócili. Emily to kobieta z charakterem i niewątpliwie potrafi być nieugięta.
A jest taka śliczna… Wysoka, smukła i porusza się z niebywałą gracja. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Oczywiście, zawsze widział, że jest bardzo ładna, ale teraz odkrył w niej całe morze wdzięku. Chyba żadna panna nie może z nią się równać.
– A co ty tu tak się przyczaiłeś, Chris?
Niestety, drogi brat. William Blakely, absolwent wydziału klasycznego. Studia naturalnie ukończył celująco, teraz pracował w dyplomacji. Wynurzył się raptem spomiędzy drzew i był coraz bliżej. Jak zawsze szedł pewnym krokiem. Głowa uniesiona, twarz pełna powagi.
– Schowałem się, Will, bo strasznie mnie korci, by rzucić się na te uczennice, na tę szkołę, na wszystko dookoła i siać zniszczenie. Po prostu mam awersję do wszystkiego, co związane z edukacją.
Will zaśmiał się.
– A wiesz, że wcale nie jestem zaskoczony. Bo prawdę mówiąc, jakoś mi do tego miejsca nie pasujesz.
– Oczywiście! Na pewno nie pasuję do miejsca, gdzie pije się lemoniadę i dba o dobre maniery. Mam nadzieję, że nasza droga kuzynka czuje się tu dobrze.
– Oby tak było…
Obaj teraz popatrywali na panny grające w tenisa i Chris po chwili na moment zesztywniał. Czy to możliwe, że Will gapi się właśnie na Emily? Z takim samym cielęcym zachwytem, jak on? Na szczęście nie. Gapił się na rudowłosą Dianę Martin, która teraz żartobliwie groziła rakietą Emily i, o dziwo, uśmiechał się jakoś inaczej niż zwykle. Czyżby… rozczulony?! A to ciekawe, bardzo ciekawe…
Teraz odwrócił się i spojrzał na brata bardzo wnikliwie. Bo niestety Will, chyba podobnie jak Emily, potrafił przejrzeć człowieka na wylot i dlatego Chrisowi nigdy nie udawało się go oszukać.
– Chris? Czy z tobą wszystko w porządku?
Chris pokręcił głową, próbując się uśmiechnąć.
– A cóż może dziać się niedobrego w tak pięknym dniu, dniu słodkiego lenistwa?
– Rzeczywiście. I niestety, coś mi się wydaje, że chciałbyś, aby wszystkie twoje dni były właśnie takie.
– Dlaczego nie? I moje, i twoje też. Jesteśmy młodzi, świat stoi przed nami otworem. Ładnych dziewczyn nie brakuje, wieczorem zawsze można skoczyć do pubu, w ciągu dnia na wyścigi.
– I to ci wystarczy do szczęścia?
– Oczywiście, że nie – burknął Chris, trochę już zły. Bo co za głupie pytanie. Pewnie, że nie wystarczy. Trzeba przecież mieć w życiu jakiś cel. Ale jaki? Will ze znalezieniem dalekosiężnego celu na pewno nie ma żadnych trudności. Emily też. Chris z chęcią także by coś dla siebie znalazł, ale jakoś niczego jeszcze nie udało mu wymyślić i dlatego dalej udawał wesołka i zdeklarowanego hedonistę.
Po raz kolejny spojrzał na trawnik, na którym już ukończono grę w tenisa. Trzy przyjaciółki wzięły się pod rękę i ruszyły szybkim krokiem w stronę budynku szkoły. Zagadane, roześmiane, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Jakby jeden pocałunek nie sprawił, że czyjś świat zatrząsł się w posadach. Świat Chrisa na pewno.
– Ale póki co, tak jest – dodał po chwili. – Nie mam pojęcia, jak będzie wyglądać moja przyszłość. Ojciec bez przerwy powtarza, że do niczego się nie nadaję. Może i ma rację.
– A od kiedy to nasz ojciec ma rację? – mruknął Will, teraz posępny. – Posłuchaj, Chris. Niebawem ukończysz uniwersytet, a więc warto już zacząć rozglądać się za jakąś pracą. Co myślisz o dyplomacji? Mogę cię zarekomendować.
– Miałbym pracować tam, gdzie ty? Raczej nie. Wątpię, czy będą chcieli mnie zatrudnić, a poza tym do takiej pracy absolutnie się nie nadaję. Skonałbym z nudów już po pierwszym dniu spędzonym za biurkiem, wśród nudnych ludzi i zajmując się sprawami, które wcale mnie nie interesują.
– Nie masz racji, Chris. Moim zdaniem nie brakuje spraw, które na pewno by cię zainteresowały. A szukają nowych pracowników, więc może jednak zastanowisz się nad moją propozycją. Chociażby dlatego, że jeśli sam czegoś nie wymyślisz, ojciec niebawem znów zacznie przebąkiwać o stanie duchownym, a matka ze zdwojonym zapałem zacznie szukać ci żony, naturalnie bogatej.
Chris uśmiechnął się mimo woli. Przecież słyszał to już nie raz. Jednocześnie jednak przez głowę przemknęła myśl, że istotnie trzeba podjąć jakieś kroki, bo jeśli nie, to kto wie, czy nie skończy się na tym, że resztę życia spędzi na plebanii.
– Zastanowię się, Will.
– Dobrze. Pomyśl o tym, a teraz chodźmy już. Napijemy się herbaty. Jestem też pewien, że do herbaty podadzą coś pysznego. Panna Grantley ma przecież znakomitą kucharkę.
– Mam nadzieję, że znowu będą te przepyszne kruche ciasteczka z malinami.
Ruszyli więc w stronę altany, gdzie podawano herbatę. Szli w milczeniu, ale Chrisowi coś jednak dźwięczało w uszach. Przez cały czas. Coś uroczego. Radosny śmiech Emily Fortescue.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej