Rozterki lady Alex (Romans Historyczny) - McCabe Amanda - ebook

Rozterki lady Alex (Romans Historyczny) ebook

McCabe Amanda

3,8
14,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nieśmiała Alex nie znosi przyjęć i balów. Jest córką księcia, musi uważać na każde słowo i gest, nienagannie się prezentować, udawać pewną siebie. Wie, że żądni sensacji plotkarze tylko czekają na jej potknięcie. Kiedy jej rodzina popada w niesławę i kłopoty finansowe, Alex z radością przyjmuje posadę guwernantki. Wreszcie czuje się wolna i pomału odzyskuje spokój ducha. Jednak los ma dla niej kolejną niespodziankę – o rękę prosi ją Malcolm Gordston, najbogatszy kupiec w Anglii. Kiedyś się przyjaźnili, teraz są sobą zauroczeni, ale Alex boi się poślubić człowieka, który nienawidzi jej rodziny. Malcolm zrobi wszystko, by rozwiać jej obawy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 270

Oceny
3,8 (57 ocen)
22
10
17
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aga5043

Dobrze spędzony czas

Polecam
00

Popularność




Amanda McCabe

Rozterki lady Alex

Tłumaczenie: Małgorzata Fabianowska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021

Tytuł oryginału: The Governess’s Convenient Marriage

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2018

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2018 by Amanda McCabe

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-6404-4

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

Prolog

Szkocja, 1882

Lady Alexandra Mannerly zbiegła po schodach myśliwskiej rezydencji ojca – chyłkiem, aby nikt nie widział, że ucieka przed swoją guwernantką. Nawet w Szkocji, gdzie nie przestrzegano zasad tak rygorystycznie jak w Londynie lub w rodowej siedzibie w Kent, obowiązywały ją poranne lekcje. Tyle że Alex nie chciała lekcji. Miała już prawie trzynaście lat i uważała, że należy się jej chwila swobody.

Poza tym dokładnie wiedziała, dokąd chce się udać. I co chce zobaczyć.

Słyszała szczękanie naczyń w kuchni i głos kucharza proszącego o więcej łososia, z którego szykował mus na kolację, łomot patelni przesuwanych na palenisku przez podkuchenne i głos jej brata Charlesa, przymilającego się o ciasteczka. Ojciec wybrał się na cały dzień na polowanie, jak to zawsze czynił w Szkocji, a matka – też jak zwykle w Szkocji – zamknęła się w pokoju, usiłując ziółkami zwalczyć migrenę. Alex wiedziała, że jej guwernantka chętnie wykorzysta wolną godzinę na flirt z lokajem, więc mogła przez chwilę robić, co zechce.

Chyłkiem wymknęła się tylnymi drzwiami i przez kuchenny ogród pobiegła do bramy. Rześki, chłodny wiatr, pachnący zielonymi wzgórzami, rozwiewał jedwabiste, jasne kędziory i targał niebieską muślinową sukienką, przenikając pod kaftan, ale dziewczynka nie zwracała uwagi na takie drobiazgi. Mogła biec, biec i biec, przez nikogo niezatrzymywana!

Tygodnie, spędzane w Szkocji wczesną jesienią, były jej ulubionym okresem w roku. W Anglii gnębiła ją nieśmiałość i za bardzo się wszystkim przejmowała – a zwłaszcza poczuciem, że zachowuje się w sposób niegodny książęcej córki.

W Szkocji traktowano ją jak zwyczajną dziewczynę. Dla nich była po prostu Alex – zwłaszcza, kiedy wymykała się z posiadłości do swoich przyjaciół. A zwłaszcza do jednego.

Alex pchnęła furtkę i pobiegła przez las. Wiatr gwizdał w gałęziach i szeleścił w suchych liściach. Z daleka słyszała strzały, ale wiedziała, że myśliwi tutaj nie dotrą. Ojciec pewnie jak zwykle wróci wieczorem, razem z całym towarzystwem, będzie kolacja z tańcami i graniem na dudach, a ona z bratem będą podglądali ich z góry.

Za lasem srebrzyła się górska rzeka, żwawo tocząca się po kamieniach i grająca swoją własną melodię, spływając lodowatym strumieniem z wrzosowych wzgórz.

Nad brzegiem czekał na nią ktoś, z kim tak bardzo chciała się zobaczyć – Malcolm Gordston.

Ściślej mówiąc, nie czekał, a przynajmniej nie czekał na nią. Łowił ryby jak co dzień, siedząc na dużej, płaskiej skale. Właśnie zarzucił wędkę i wyciągnął dorodnego łososia, w sam raz na mus na kolację.

Alex przez chwilę stała nieruchomo, obserwując go zza drzewa. Był od niej straszy o dobre parę lat, a jednak ją fascynował. Ten syn farmera z książęcych włości nie przypominał żadnego ze znanych jej mężczyzn. Był wysoki, silny i przystojny, o włosach koloru ciemnego złota, zbyt długich jak na wymogi londyńskiej mody. Rysy miał twarde i wyraziście wyrzeźbione, jak skały nad tą rwącą rzeką. Nawet w prostym roboczym ubraniu przypominał króla z dawnych dni, który nie traci majestatu nawet w połatanych portkach i starych buciorach.

Kiedy się spotykali, Malcolm był bardzo miły dla Alex. Traktował ją zwyczajnie, nie jak lady Alexandrę, ani jak smarkulę, która jeszcze niewiele rozumie. Lubiła, kiedy opowiadał jej stare historia, legendy ze szkockich wzgórz, które słyszał od swojej babci.

Puściła się biegiem ku skale, a Malcolm pomachał do niej z uśmiechem.

– Witaj, panienko. Przyszłaś na lekcję łowienia ryb?

– O, tak – potwierdziła skwapliwie. – Myślę, że tym razem pójdzie mi lepiej. – W zeszłym tygodniu złapała tylko małą stynkę, którą wrzuciła z powrotem do wody. Bardzo chciała się przed nim wykazać, zobaczyć podziw w tych pięknych oczach, błękitnych niczym zimowy lód.

– Na pewno ci się uda. – Wręczył jej swoja drugą wędkę i kubełek z przynętą – śliskimi okrawkami śledzia. Dzięki jego naukom Alex wiedziała, co ma robić, i sprawnie nabiła mięso na haczyk.

Malcolm z aprobatą skinął głową.

– Nie boisz się ubrudzić rączek, jak inne panienki.

Alex parsknęła śmiechem.

– Łowienie łososi nie jest dla omdlewających księżniczek, prawda, Malcolmie?

Zarzuciła wędkę i długo siedzieli w ciszy, otoczeni spokojem i pięknem górzystej krainy. Alex czuła opiekuńczą bliskość tego człowieka. Takiego uczucia nie doznawała przy nikim innym.

– Jak się w tym tygodniu miewa twój tata, Malcolmie? – zagadnęła w pewnym momencie. Słyszała, jak pokojówki mówiły, że pan Gordston nie czuje się najlepiej i ciągle nie może się otrząsnąć po śmierci swojej żony w zeszłym roku. Alex bardzo współczuła Malcolmowi i martwiła się o jego rodzinę, lecz on trzymał uczucia na wodzy i niewiele o tym mówił.

– Myślę, że lepiej. Zimno źle działa na jego płuca i tęskni za mamą, ale dbam o niego.

– Może przyniosę mu jedną z ziołowych nalewek naszego kucharza? – zaproponowała. – Moja mama zaczyna niedomagać, jak tylko przyjedzie do Szkocji. Twierdzi, że te tynktury jej pomagają.

Malcolm odpowiedział z dziwnym, gorzkim uśmiechem:

– Masz dobre serce, panienko. Ale żadne zioła nie pomogą na cierpienie, z którym zmaga się teraz mój tata.

Alex zaniepokoił jego ton i chciała pytać dalej, gdy nagle coś mocno szarpnęło linkę.

– Ryba! – wrzasnęła.

Tym razem uśmiechnął się szeroko.

– Tylko nie szarp, panienko. Wyciągaj go równo i gładko, bez pośpiechu, żeby się nie zerwał.

Alex posłuchała rady i wyciągnęła ładnego, tłustego łososia, swoje pierwsze wędkarskie trofeum. I Malcolm to widział!

– Patrz, mam go! Udało się!

– A nie mówiłem? – odparł ze śmiechem. Rzadko się śmiał, ale jeśli już to robił, jego śmiech był głęboki i radosny. Dla niej mógłby się śmiać bez przerwy.

Tak przepełniała ją radość, tak się cieszyła z jego towarzystwa i swojego triumfu, że wspięła się na palce i pocałowała Malcolma w policzek. Skórę miał trochę szorstką, ale cudownie pachniał świeżym powietrzem, zielenią i pewnie po prostu sobą.

– Och, Malcolmie – szepnęła wzruszona. – Mam nadzieję, że zawsze będziemy mogli tu być razem!

Zanim wypowiedziała te słowa, już ich pożałowała. Malcolm pobladł i jego pogodny uśmiech zniknął. Cofnął się, odsuwając ją od siebie na odległość ramion. Alex wzdrygnęła się, jakby nagle powiało chłodem.

– Ja… ja tylko… – zająknęła się, tracąc cały rozpęd. Chciała uciec, ale czuła, jakby stopy wmarzły jej w ziemię.

Malcolm z zakłopotaniem przeciągnął palcami po włosach.

– Lady Alexandro, jesteś córką księcia. Mogę cię nauczyć, jak łowić…

– Ale nie możesz zostać moim przyjacielem – dokończyła spokojnie.

– Jesteś przemiłą młodą damą – powiedział upiornie spokojnym i łagodnym tonem, jakiego często używano, aby utrzymać ją w ryzach. Alex nie cierpiała tego, zwłaszcza w ustach Malcolma.

– Już niedługo zajmiesz swoje miejsce w wielkim świecie i zapomnisz, że chciałaś być pomocnicą prostego wędkarza, takiego jak ja.

W głębi serca Alex czuła, że Malcolm nie ma racji. Zarazem dobrze wiedziała, czego się od niej oczekuje jako od książęcej córki, bo matka bez przerwy o tym mówiła. To samo wbijała jej do głowy guwernantka. Miała przynieść zaszczyt rodowemu nazwisku, dobrze wyjść za mąż i zyskać pozycję towarzyską. A ona chciała być wolna, pragnęła siedzieć nad brzegiem rzeki i czuć się częścią natury, tymczasem musiała uważać na każdy krok i na każde słowo.

Alex pragnęła rozmawiać z Malcolmem, gdy tylko przyszła jej na to ochota. Jako jedyny zdawał się widzieć w niej człowieka, a nie pozycję na towarzyskiej liście. Jednak nigdy nie zapominał, że jest córkę księcia.

Jeszcze raz uściskała Malcolma, mocniej i bardziej rozpaczliwie, jakby to spotkanie miało być ostatnim. Myśl, że może go więcej nie zobaczyć – nad tą rzeką, w beztroskim sam na sam – skłaniała ją do płaczu. Malcolm tym razem jej nie odsunął, tylko odwzajemnił uścisk.

– Natychmiast puść moją córkę, ty śmierdzący kmiocie!

Nagły okrzyk, głośny i ostry jak trzask bicza, zrujnował ten wzruszający moment.

Alex odskoczyła gwałtownie i zobaczyła ojca spoglądającego na nich znad krawędzi zbocza. Był wysoki; peleryny jego tweedowego płaszcza trzepotały jak skrzydła złowieszczego ptaka, a twarz płonęła czerwienią. Z trudem panowała nad strachem.

– Tato! – krzyknęła. Malcolm stał, mnąc czapkę w rękach.

Książę znalazł się przy nich w paru krokach i chwycił córkę za ramię, starając się nie patrzyć na Malcolma. Jego chwyt był brutalny i ściskał ją bezlitośnie, lecz oszołomiona Alex ledwie czuła ból.

– Natychmiast proszę ze mną, młoda damo. Twoje zachowanie jest skandaliczne.

Wreszcie przez strach przebił się wściekły gniew.

– To nie tak, tato! – zaprotestowała. Zerknęła na Malcolma, który niedostrzegalnie pokręcił głową.

– Lady Alexandra nie zrobiła nic… – zaczął.

Książę z furią obrócił się ku niemu z oczami nabiegłymi krwią, które wyglądały, jakby miał eksplodować. Alex stłumiła histeryczny chichot.

– Ciesz się, że nie zgniotę cię tu, na miejscu, jak wesz! Wierz mi, zrobiłbym to, gdybym nie musiał odstawić do domu mojej głupiej córki. I przysięgam, że to zrobię, jeśli jeszcze raz zobaczę cię przy niej. A teraz wracaj do domu i zajmij się swoim nędznym ojcem.

Alex, odciągana przez księcia, ostatni raz spojrzała na Malcolma, na jego przystojną twarz, wykrzywioną bezsilnym gniewem. Za wzniesieniem czekał powóz i książę bezceremonialnie wepchnął ją do środka.

Tama puściła i popłynęły łzy. Alex łkała rozpaczliwie z twarzą schowaną w dłoniach. Ojciec oczywiście ją ignorował, poganiając konia w drodze do domu. Zapamiętany, poruszający obraz Malcolma i obawa, co o niej teraz myśli, sprawiały, że miała ochotę zapaść się pod ziemię i zniknąć.

Kiedy przyjechali, w domu było cicho, jakby nawet szkło i kamienie wiedziały, że młoda pani jest w niełasce. I że straciła najlepszego przyjaciela. Wielki hol o zimnej kamiennej posadzce obojętnym echem odpowiedział na jej kroki. Kątem oka Alex dostrzegła pokojówkę, zerkającą z góry znad balustrady, ale dziewczyna szybko znikła. Brat Alex pewnie jak zwykle zaszył się na strychu, a matka zmagała się z migreną.

– Idź do swojego pokoju, Alexandro – nakazał ojciec. Cisnął płaszcz na wysokie oparcie krzesła i oddalił się wielkimi krokami.

Alex postanowiła spróbować jeszcze raz.

– Tato, nie możesz winić Malcolma! On tylko…

Książę odwrócił się gwałtownie. Oczy mu płonęły wściekłością. Wycelował w córkę długi, drżący palec, aż cofnęła się mimo woli.

– Alexandro, dobrze wiesz, czego się od ciebie oczekuje. Nie wolno przynieść hańby rodowemu nazwisku. Twoje konszachty z plebejuszem z farmy zrodzą plotki, które trzeba uciąć w zarodku. Jego rodzina nie zasługuje na szacunek. Jeśli się dowiem, że znów z nim rozmawiałaś, to przysięgam, że tym razem potraktuję was o wiele surowiej niż teraz.

Alex piekły oczy, lecz poprzysięgła sobie, że nie będzie więcej płakać. Odtąd ojciec nie zobaczy jej płaczącej i nigdy się nie dowie, co naprawdę czuje jego córka. Wbiegła na górę i popędziła do siebie, mijając rząd milczących, zamkniętych drzwi. Jeszcze niedawno kochała swój pokój. Był niewielki, lecz znajdował się w narożniku starego domu myśliwskiego i okna patrzyły z dwóch stron na wzgórza ciągnące się po horyzont. Kochała białe łóżko z tiulem udrapowanym na baldachimie, lalki, stłoczone w kącie, i małą, białą toaletkę. Tu miała swój azyl, do którego chroniła się przed domową, milczącą obojętnością. Dzisiaj ten pokój stał się kolejnym więzieniem.

Alex rzuciła się na łóżko i wcisnęła twarz w poduszki, tłumiąc szloch rozpaczy. Pamięć podsuwała jej obrazy rzeki, skrzącej się w słońcu, uśmiechu Malcolma, jego dotyku. Był dla niej cudownym przyjacielem, może jedynym prawdziwym. Nie może tego tak zostawić! Musi się z nim spotkać, musi się choć na chwilę wyrwać spod nadzoru ojca, aby powiedzieć Malcolmowi, jak strasznie jej przykro.

Szybko otarła oczy i wyjrzała przez okno. Słońce chyliło się ku zachodowi i na horyzoncie rozpalały się tak dobrze jej znane szkockie fiolety i ciemne róże. Ojciec pewnie tkwił w bibliotece i będzie tam siedział do kolacji. Musi się pospieszyć, jeśli chce znaleźć Malcolma i po raz ostatni nacieszyć się jego widokiem.

Alex, otulona długim, ciemnym płaszczem, wymknęła się z pokoju, modląc się, żeby jej nikt nie dostrzegł.

W domu było ciemno. Zbliżający się Malcolm nie widział dymu z komina i nikt nie uwijał się w kuchennym ogródku, wyrywając ostatnie warzywa z grządek. Wszystko wyglądało tak, jak rano, choć jak zwykle miał głupią, płonną nadzieję, że jednak coś się zmieni.

Słowa księcia, każącego mu wracać do domu, rozbrzmiewały w jego umyśle, bezduszne i złowrogie. Malcolm od dawna się spodziewał, że ich pan, człowiek daleki od łagodności i wyrozumiałości, wreszcie straci cierpliwość, ale nie myślał, że ten moment nadejdzie tak szybko. I że powodem będzie lady Alexandra.

Pokręcił głową, patrząc na dżunglę zielska porastającą miejsce, które nie tak dawno było ogrodem warzywnym. Alexandra była przemiłą, dobrą i ładną dziewczyną, garnącą się do nauki, ciekawą świata i bezustannie zadającą pytania. Po raz pierwszy spotkał ją nad rzeką, bezskutecznie usiłującą złowić rybę, i zaoferował, że nauczy ją wędkowania. Uczynił to z czystej uprzejmości, ale z czasem zaczął czekać na te wspólnie spędzane popołudnia. Polubił ich rozmowy, śmiech i wesołe paplanie Alex. Ta cudowna dziewczyna w żadnym razie nie zasługuje na ojca potwora. Miał nadzieję, że w przyszłości podąży własną, piękną drogą.

Tak miła przyjaźń sprowadziła na niego kłopoty. Mimo to Malcolm nie martwił się o siebie, lecz o Alex. Żałował, że nie może pomóc słodkiej istocie, którą uwielbiał.

Z westchnieniem pokręcił głową. Dziewczyna musi się szybko nauczyć prawdziwego świata, bo każdy młody człowiek prędzej czy później zderzy się z rzeczywistością.

Przed wejściem zdjął zabłocone stare buty i postawił je przy drzwiach razem z koszem z rybami. Choć bardzo się starał, domostwo stawało się coraz bardziej zaniedbane. Tapety obłaziły ze ścian, zwisały obluzowane okiennice, a ogród zarastał.

Kiedy żyła mama, ich dom był jasny, czysty i gościnny. Teraz Malcolm żył w nieustannym lęku, że książę wyrzuci go stąd razem z ojcem. Tylko mieszkając tutaj, mógł podołać opłatom za terminowanie u londyńskiego tkacza jedwabiu. Ciężka praca w gospodarstwie miała go wyzwolić ze wsi, aby mógł wreszcie poprosić o rękę Mairie. Oby tylko tata wyzdrowiał, bo jeśli nie, wszystko runie w gruzy!

Mairie… Myśl o niej zbladła, kiedy popatrzył na obluzowane dachówki. Jej ojciec nie zgodzi się wydać córki za prostego chłopskiego syna, ani ona nie zechce takiego męża. I również Malcolm widział się w innej roli. Wikary, który uczył go od lat, mówił, że jest bystry, pojętny i mógłby z powodzeniem otworzyć własny interes. Może pewnego dnia on i Mairie połączą siły i dojdą do czegoś w życiu? Oboje chcieli się wznieść wyżej i zrobić coś na tym świecie, a nic tak nie łączy jak wspólny interes i dążenia.

Pomyślał o dzisiejszym poranku, o łowieniu ryb z lady Alexandrą, o spokojnych, pogodnych chwilach. Chciałby takiego życia, gdzie wszystko byłoby dobre i miłe jak ona. Natychmiast się zganił za takie myśli. Mairie jest dla niego odpowiednim materiałem na żonę, nie lady Alexandra. Tylko z miejscową dziewczyną miał szanse, a nie z książęcą córką. Koszmarne zakończenie spotkania przy łowieniu ryb było tego najlepszym dowodem.

Otworzył drzwi, obluzowane w zawiasach. W niewielkiej izbie śmierdziało dymem, stęchlizną i whisky. Kiedy żyła mama, podłoga była zawsze umyta, meble odkurzone i pachniało wonnymi ziołami. Malcolm pamiętał, jak tata, wracając z pracy przed wieczorem, unosił mamę w ramionach i całował, a ona głośno się śmiała.

Rodzice bardzo się kochali. Za bardzo. Kiedy mamy zabrakło, ojciec zupełnie się pogubił. Malcolm poprzysiągł sobie, że nigdy nikogo nie obdarzy tak głęboką miłością, aby cierpieć po stracie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby stać się bezradny do tego stopnia. Nie popełni błędu swoich rodziców.

– Tato? – zawołał. Odpowiedziała mu cisza. Znalazł ojca na stryszku, leżącego w poprzek swojego wyra. Był w tym samym, poplamionym ubraniu, co wczoraj. Cuchnął przetrawioną, tanią whisky, cerę miał ziemistą i pokrytą potem, a policzki pokrywała szczecina niegolonego zarostu.

Widok był zwykły, ale doszła nowa rzecz – kartka leżąca obok pustej butelki. Malcom schylił się po nią, przeczytał i zapłonął w nim gniew.

Był to nakaz eksmisji. Podpisany przez księcia Wavertona.

Malcolm pamiętał upokorzenie, jakie przeżył w zeszłym tygodniu, kiedy z kapeluszem w ręku musiał skłonić się kornie przed księciem, błagając o czas dla ojca. Czas na zdobycie pieniędzy na zaległy czynsz. Książę przyglądał mu się z kamienną twarzą, a potem powiedział, że normalnie poszedłby im na rękę, lecz nie ma zwyczaju pomagać tym, którzy uparcie sami nie chcą sobie pomóc.

A teraz wyrzucał jego ojca z domu. W najtrudniejszym czasie dla nich obydwu.

Okrywając ojca kocem, Malcom poprzysiągł sobie, że kiedyś role się odwrócą i to książę będzie go błagał o pomoc. Nie otrzyma jej.

Zbliżając się do jednej z farm, zaskoczona Alex zauważyła z oddali jaskrawoczerwoną plamę na tle zieleni łąk. Kiedy się zbliżyła, zobaczyła Mairie McGregor, córkę wioskowego sklepikarza, opartą o belkę bramy. Alex zawsze zazdrościła Mairie pięknych, długich, czarnych włosów i brązowych oczu. Nie lubiła swojej bladej karnacji.

Tego dnia włosy Mairie spływały falą na plecy. Miała na sobie jasnoniebieską spódnicę i czerwony szal, luźno narzucony na ramiona. Nie była sama. Jakiś mężczyzna stał po drugiej stronie belki. Trzymali się za ręce i nachyleni ku sobie żywo o czymś rozmawiali. W pewnej chwili Mairie czule pogładziła policzek mężczyzny, a on pochylił głowę i musnął ustami jej dłoń.

To był Malcolm. Malcolm w czułym sam na sam z Mairie McGregor!

Zaszokowana Alex w pierwszym odruchu chciała się wycofać, choć byli zbyt zajęci sobą, żeby ją zobaczyć. W sercu poczuła lodowate ukłucie żalu.

Nagle Mairie odskoczyła od bramy i odeszła, na odchodnym rzuciwszy Malcolmowi dziwne, wściekłe spojrzenie.

Alex, widząc, że Malcolm rusza za dziewczyną, odruchowo zawołała do niego.

– Malcolmie! Zaczekaj chwilę!

Odwrócił się, ale w jego oczach było wszystko oprócz chęci rozmowy. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim nastroju. Wydał się jej dużo… dużo starszy.

– Nie mogą nas widzieć razem, panienko. Już i tak narobiłaś mi kłopotów.

– Ja… ja nie chciałam, uwierz mi – szepnęła zdesperowana. – Jest mi strasznie przykro. Nie myślałam, że tata nas zobaczy i…

Przerwał jej gestem.

– Nieważne. Jaśnie pan już ukarał moją rodzinę. Teraz muszę iść własną drogą. A ty niedługo pójdziesz swoją.

Alex zmartwiała.

– Co on zrobił? Pójdę do niego i wytłumaczę mu, że… – Nie, przecież wiedziała, że ojciec jej nie wysłucha. Jak zawsze.

– Wracaj i zajmij się sobą, lady Alexandro. Tylko to nam pozostało. – Wydawało się, że na moment jego chłód złagodniał. Wziął ją za rękę i lekko ścisnąwszy, przytrzymał przez jedną cudowną chwilę. – Tylko nie pozwól, aby cię zmienili, za żadne skarby.

– Malcom! – zawołała Mairie, a wtedy znów skrył twarz za zimną maską. Lekko skłonił się Alex i zostawił ją samotną na drodze.

Mimo woli zacisnęła dłoń, jakby chciała zachować jego dotyk. Zadrżała. Pojęła, że już nigdy go nie zobaczy.

Rozdział pierwszy

Pensja dla młodych dam panny Grantley, wiosna 1888

– Alex! Alex, nie śpisz? Wpuść nas, szybko, bo nas złapią!

Lady Alexandra Mannerly nie spała, choć już dawno zgaszono światła i trwała cisza nocna. Ukryta pod kołdrą, czytała, nie, pochłaniała Duchy z lasu Wakefield, zakazaną powieść, pożyczoną od swojej przyjaciółki Emily Fortescue, którą to książkę Emily przeszmuglowała z Londynu. Ojciec Em był niezwykle tolerancyjny i stanowił całkowite przeciwieństwo ojca Alex. Książę Waverton wymagał od córki wypełniania wielu związanych z tytułem powinności, a czytanie skandalizujących romansów z pewnością się do nich nie zaliczało.

Na szczęście do internatu pani Grantley rodzicielska kontrola nie sięgała. Ponadto zyskała tu przyjaciółki, które potrafiły złamać prawie każdy zakaz, nie ponosząc kary. Alex, dopóki nie poszła do szkoły, nie miała pojęcia, że można tak śmiało sobie poczynać. Nienawidziła kłopotów, bo kłopoty ściągały na nią uwagę, a wtedy serce zaczynało bić jak szalone, myśli uciekały z głowy, a język stawał kołkiem w gardle. W takich razach marzyła o ucieczce.

Bycie książęcą córką rzadko dawało radość. A najgorsze stało się w zeszłym roku, kiedy zadebiutowała na uroczystym balu w Waverton House w Green Park i zaczęto dla niej szukać odpowiedniej partii. Na razie bez powodzenia. Ale to była kwestia czasu.

– Alex! Jesteś tam? Widzimy światło!

Alex odrzuciła kołdrę i pospieszyła do drzwi, czując pod bosymi stopami zimne deski podłogi. Jej przyjaciółki od serca, Emily Foretescue i Diana Martin stały za progiem, w szlafrokach, trzymając wielki kosz piknikowy. Z chichotem wpadły do środka, zanim zdążyła je nakryć panna Merrill, dyżurna nauczycielka. Gdyby jeszcze raz złapano je na zakazanej eskapadzie, miałyby poważne kłopoty.

– Co wy tutaj robicie? – spytała Alex, zamykając za nimi drzwi.

– A jak myślisz? – odpowiedziała Diana. – Piknik o północy!

– Tata przysłał mi dzisiaj cudowny kosz piknikowy. Przecież sama tego nie zjem – powiedziała Emily, rozkładając koc na wypastowanej do połysku podłodze. Jej ojciec, który zaczął interesy jako handlarz wina, a potem otworzył jeden z pierwszych domów towarowych w Londynie, przysyłał córce wspaniałe prezenty, jak kosze smakołyków, modne kapelusze czy książki.

– Czyż pan F. nie jest cudowny? – Diana westchnęła. – Moi rodzice przysłali mi tylko ocieplacze na stopy i miętowe pastylki. – Ojciec Di był wysokiej rangi dyplomatą w Indiach, ale nigdy nie przysłał dziecku czegoś egzotycznego, jak choćby pendżabski muślin.

– Proszę, ser brie i wspaniałe pasztety, paluszki, ptifurki – zachwalała Emily, rozkładając przysmaki na kocu. – I czekoladki Lindta! Twoje ulubione, Alex.

– Och, cudnie! – ucieszyła się Alex. Nie mogła się oprzeć i od razu włożyła jedną do ust.

– Czemu jeszcze nie spałaś? – zagadnęła Diana, otwierając butelkę imbirowego piwa.

– Bo czytałam – wyjaśniła Alex. – A co, myślałaś, że byłam na randce? Może z Jimmym Wilkinsem? – Jimmy Wilkins był synem miejscowego właściciela ziemskiego – niebrzydkim, choć o nieco brzydkiej cerze. Jako jedyny obiekt męski w wieku poniżej sześćdziesiątki i w promieniu kilkunastu mil od szkoły, był przedmiotem wielu pensjonarskich westchnień.

– Lady Alexandro, gdybyś popełniła takie kretyńskie szaleństwo, pomyślałabym, że gorączka pomieszała ci w głowie – stwierdziła Emily.

Alex poczęstowała się kolejną czekoladką.

– Och, niekoniecznie. Gdybym teraz wyszła za Jimmiego, nie musiałabym się męczyć z panieńskim sezonem. Żyłabym sobie w tej okolicy, w ładnej, cichej rezydencji i tylko bym czytała, a jesienią jeździła na polowania. Boskie.

– No co ty, Alex, sezon jest fantastyczny! – zaprotestowała Emily. – Pomyśl o sukniach, balach, herbatkach i teatrach. I stadach dziwnych ludzi, z których można się śmiać po kątach.

– Łatwo ci mówić – powiedziała Diana. – Twój ojciec chce, żebyś została jego wspólniczką w interesach i nie goni cię do ślubu. Możesz sobie bimbać na te sprawy.

Alex kiwnęła głową ze zrozumieniem. Wszystkie wiedziały, że Diana chciałaby zostać pisarką, lecz jej rodzice byli o wiele bardziej konwencjonalni niż pan F. i pragnęli dobrze wydać córkę za mąż. Podobnie jak rodzice Alex. Jednak dla księcia i księżnej odpowiednim kandydatem byłby ktoś z tym samym tytułem, a w najgorszym wypadku hrabia. Może nawet członek którejś z niemieckich rodzin książęcych, bo takie koligacje stały się w Anglii tradycją.

Myśl o małżeństwie napełniała Alex przerażeniem. Od razu przypomniał się jej chłopiec, którego znała przed laty – syn ubogiego farmera, który wyglądał jak starożytny władca i uśmiechał się do niej promiennie jak słońce. Aż do chwili ich bolesnego rozstania. Miała wrażenie, jakby od tego czasu minęły wieki. Jakby to wszystko zdarzyło się w bajce.

– Alex, ten sezon zapowiada się fantastycznie! – zawołała Emily. – Twoim ojcem chrzestnym jest sam książę Walii, nie mówiąc już o innych koligacjach. Pomyśl, ilu wielkich ludzi zagości na twoich balach.

– Nie musisz mi przypominać – mruknęła Alex. Istotnie, księżna Walii była cudowną chrzestną i Alex zawsze dostawała od niej wspaniałe prezenty urodzinowe wraz z przemiłymi listami. Zaś księżniczka Alexandra robiła wszystko, aby debiut Alex stał się sukcesem. A jednak myśl o sezonie wywoływała w niej chęć do ucieczki.

Diana ścisnęła jej dłoń.

– Alex, kochanie, nie myśl o tym teraz. Na razie wszystko wydaje się takie odległe. Zawsze możesz poślubić Jimmiego Wilkinsa! A na razie zjedz jeszcze jedną czekoladkę i opowiedz nam, co czytasz.

– Duchy z lasu Wakefield, a cóżby innego? – Alex z radością sięgnęła po kolejną czekoladkę. – Co za ekscytująca lektura!

– Doszłaś już do sceny, w której Arabella spotyka hrabiego? – zapytała Emily.

– Jeszcze nie, więc nic mi nie mów! – odparła Alex ze śmiechem. Często się zdarzało, że Emily ponosiła czytelnicza pasja i potrafiła zdradzać zakończenia. – Czy tata przysłał ci książki w tym tygodniu?

– Nie, ale przysłał to. – Emily sięgnęła na dno kosza i wyjęła plik żurnali.

– O, ten jest z Paryża! – wykrzyknęła z zachwytem Diana. Chwyciła pismo i zaczęła wertować szkice modnych kreacji. Uwielbiała modę i zawsze była na bieżąco, jeśli chodzi o nowinki. – To są obowiązujące rękawy na lato? Śliczne. Popatrzcie na ten obrąbek ze wstążki.

– Tak, a kapelusze są dużo większe niż w zeszłym roku. Tata już się martwi, jak te wszystkie pióra i sztuczne kwiaty spowodują wzrost cen. Alex, musisz powiedzieć księżnej Walii, żeby natychmiast zaczęła nosić małe, proste kapelusiki.

Alex zachichotała.

– Napiszę do niej jutro. – W jednej z gazet natrafiła na rysunek dużego gmachu – pięciopiętrowego, z klasycznymi posągami bogiń na każdym rogu i z setkami okien. – Patrzcie, dom towarowy Gordston’s otwiera swój oddział w Paryżu.

Emily zrobiła komiczną minę.

– Tak, ojciec jest wściekły! Gordston ostatnio bije go na wszystkich polach. Ten człowiek idzie jak burza.

– Nawet moja mama uwielbia ich dział z kapeluszami i zarzeka się, że nie kupi już niczego u modystek – powiedziała Alex.

Z zapartym tchem czytała o wspaniałościach nowego paryskiego sklepu – posadzkach z włoskich marmurów, gładko sunących wind obsługiwanych przez młode panny w uniformach z czerwonego aksamitu, o niesamowitym, nowym dziale kosmetyków. Jeszcze większe wrażenie zrobiły na niej zachwyty nad właścicielem tej świątyni handlu i mody, nad jego „boskimi rysami” i „zaraźliwym śmiechem”. W artykule czyniono aluzje do jego romansów z aktorkami, księżniczkami i amerykańskimi dziedziczkami wielkich fortun.

– Czy on jest tak samo piękny, jak jego towary, Em? – dopytywała się Diana. Emily była jedyną dziewczyną w szkole, która osobiście poznała tego rekina biznesu.

Emily przechyliła głowę w namyśle, rozważając odpowiedź.

– Jest… interesujący.

– Dla mnie mógłby być bohaterem powieści – stwierdziła Diana. – Taki błyskotliwy! Taki bogaty. Może poznam go w Londynie i wydam się za niego, zamiast za jakiegoś nudnego dyplomatę, pastora czy oficera, na co liczą moi rodzice.

– Na pewno byłabyś szczęśliwsza z oficerem – stwierdziła Emily. – A teraz, dziewczyny, jedzcie, bo niedługo będziemy musiały stąd zmykać!

Alex przewróciła stronę magazynu i nagle zamarła. Z czarno-białego, ziarnistego zdjęcia patrzył na nią Malcolm. Jej Malcolm ze Szkocji, młody mężczyzna, o którym nie mogła zapomnieć, choć rozstali się tak dramatycznie. Okazało się, że właścicielem domu towarowego Gordston’s wcale nie jest jakiś anonimowy Szkot. Fotograf sportretował go na torze wyścigowym. Malcolm stał przy barierce z damą w sukni z trenem i gigantycznym kapeluszu z piórami. Wpatrywała się w niego z uwielbieniem, podczas gdy on z półuśmieszkiem spoglądał w przestrzeń – wysoki, elegancki i wyniośle niedostępny.

Przeczytała podpis:

„Uczta dla kobiecych oczu!”

I dalej:

„Czy przystojny milioner jest gotów oddać swe serce lady Deanston? Ona wydaje się na to czekać, lecz nasze źródła wątpią w jego intencje. Z drugiej strony arystokratyczna dama u boku może wzmocnić pozycję Gordstona w wyższych sferach…”

Malcolm jest właścicielem Gordston’s? Sławą, w której kochają się piękne kobiety? Alex była zaskoczona, ale tylko trochę. Już przed laty był niezwykłym człowiekiem. Nie dziwiła się, że nie próbował jej odnaleźć, skoro stale otaczały go zastępy pięknych, światowych kobiet.

Szybko odłożyła gazetę, bo poczuła, że zaraz się rozpłacze. Nawet Emily i Dianie nie powie o Malcolmie. To będzie jej mała tajemnica. Jej młodzieńcza miłość to teraz słynny Malcolm Gordston. Dystans, który ich dzielił, jeszcze nigdy nie był tak wielki. Może pewnego dnia będzie w stanie o nim rozmawiać, ale na razie nie była na to gotowa. Nie potrafiłaby nawet znaleźć słów.

Alex położyła się na kocu i słuchała trajkotania przyjaciółek, ich śmiechów, uwag na temat najnowszych francuskich fasonów i wyższości jednych czekoladek nad drugimi. W tym pokoju, z nocą gęstniejącą za oknem, z ciszą szkolnego korytarza za drzwiami, czuła się jak w ciepłym, przytulnym i bezpiecznym kokonie. Uwielbiała pensję pani Grantley, bo tutaj mogła być po prostu dziewczyną w grupie przyjaciółek. Och, gdyby mogła tu zostać i już zawsze być Alex wspominającą swojego Malcolma!

– Chciałabym, żeby to trwało wiecznie – wyznała. – Żebyśmy zawsze były razem.

Emily i Diana położyły się obok niej.

– Nie możemy w nieskończoność mieszkać u pani Grantley – powiedziała Emi, gładząc jej dłoń. – Ale zawsze będziemy przyjaciółkami.

– Jesteś pewna? – szepnęła Alex, doskonale świadoma, jak szybko zmienia się świat za szkolnymi murami.

– Oczywiście – przytaknęła Diana. – Obojętnie, gdzie nas rzuci los i co się wydarzy, zawsze będziemy miały siebie.

Rozdział drugi

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty