Opowieść trzech sióstr. Disney Nasze magiczne Encanto - Anika Fajardo - ebook

Opowieść trzech sióstr. Disney Nasze magiczne Encanto ebook

Fajardo Anika

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

TRZY SIOSTRY, TRZY OPOWIEŚCI I TYLKO JEDNA TAKA HISTORIA

Każdy w rodzinie Madrigal ma magiczne moce. Każdy, z wyjątkiem Maribel! Najmłodsza z trzech sióstr dorasta w cieniu niezwykłej Isabel, pod którą rozkwitają kwiaty, kiedy tylko jej stopa dotknie ziemi. Nie może się też równać z Luis, która została obdarzona nadludzką siłą. Jedynie Maribel nie otrzymała żadnego daru i najwyraźniej nie pasuje do tego magicznego miejsca skrytego w lasach Kolumbii. Do czasu, kiedy okazuje się, że jej rodzinie zagraża wielkie niebezpieczeństwo i tylko zwykła nastolatka może zapobiec nieszczęściu.

Ta niezwykła historia została opowiedziana z perspektywy trzech bohaterek, które łączą nierozerwalne więzy krwi.

Ekskluzywne wydanie prezentowe z barwionymi brzegami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 164

Oceny
4,1 (25 ocen)
14
2
7
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
natalka_kozlowiecka

Nie oderwiesz się od lektury

🍭Fajna książka z ekranizacji 🍭Ładnie opowiedziane przez 3 siostry. 🍭Na dobranoc idealna Polecam¦
10
SandraMaja

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna bajka, opowiada jak trudne moga byc relacje w rodzinie kiedy różnimy sie od siebie, a jeden z członków tej rodziny ma za duże wymagania względem niej
10
Biedronka86

Nie oderwiesz się od lektury

książka jest świetna
00
Martafilonova

Dobrze spędzony czas

Oglądałam film i jest super ale nie do równa filmu
00
Natala2015

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza
00

Popularność




Rodzina Madrigalów

Prolog

Prolog

Była sobie szczę­śliwa rodzina. Pedro i Alma Madri­ga­lo­wie, dumni rodzice tro­jacz­ków, kochali je nad życie. Chcąc chro­nić malu­chy i zadbać o ich bez­pie­czeń­stwo, wyru­szyli w drogę, żeby zna­leźć nowy dom i zapew­nić lep­sze życie swoim dzie­ciom.

Rodzice i tro­jaczki, dwie dziew­czynki i chło­piec, oświe­tla­jąc sobie ścieżkę pło­my­kiem świecy, szli na czele innych, któ­rzy tak jak oni poszu­ki­wali spo­koju i bez­pie­czeń­stwa. Prze­dzie­rali się trud­nym i zdra­dziec­kim szla­kiem. Na prze­szko­dzie sta­wały im strome skały, pięli się krę­tymi dróż­kami, odpie­rali ataki zbój­ców i zno­sili paskudną pogodę. Pedro i Alma obie­cali sobie jed­nak nowe życie i nie chcieli – nie zamie­rzali – się pod­dać.

Nie­bez­pie­czeń­stwom nie było końca. Sta­nęli na brzegu rwą­cej rzeki i zaczęli z tru­dem prze­pra­wiać się przez sza­le­jący nurt. Krok za kro­kiem po śli­skich zdra­dli­wych kamie­niach ruszyli na drugą stronę. Alma, tuląc do sie­bie dzieci, prze­żyła chwilę zwąt­pie­nia. Nurt był wartki, a woda głę­boka. Wów­czas dodała jej otu­chy odwaga lśniąca w oczach Pedra. Uwie­rzyła, że wszystko będzie dobrze.

Kiedy dobrnęli do brzegu, była wyczer­pana. Nie chciała puścić ręki męża. Wtedy poja­wili się ban­dyci i blady strach padł na podróż­nych. Pedro rzu­cił się w wir walki, aby oca­lić swo­ich bli­skich.

Alma była zdru­zgo­tana po jego śmierci. Wie­działa jed­nak, że musi zadbać o swoje dzieci. Z nie­po­ko­jem patrzyła, jak świeca migo­cze i przy­gasa. Nie­bez­pie­czeń­stwo wciąż było bli­sko. I wtedy stał się cud. Na jej oczach mała świeczka wypeł­niła się magią. Zapło­nęła jasno, przy­cią­ga­jąc do sie­bie motyle i prze­ga­nia­jąc ciem­ność. Świa­tło poko­nało ban­dy­tów. Świeca stała się wiecz­nym pło­mie­niem i stwo­rzyła miej­sce pełne cza­rów.

Encanto.

Ich nową zie­mię oto­czyły wyso­kie góry, któ­rych strome stoki chro­niły żyzną, bujną dolinę. Spły­wały z nich migo­czące wodo­spady. Koły­sały się bujne palmy. Kwi­tły prze­piękne kwiaty. A w samym środku Encanto jak spod ziemi wyrósł nie­sa­mo­wity dom. Sam poja­wił się na świe­cie, ożył i wypeł­nił się magią.

Ser­cem Encanto była Alma. Żyła dla trójki swo­ich dzieci, z któ­rych każde otrzy­mało magiczny dar.

Mijały lata. Tro­jaczki zało­żyły wła­sne rodziny i docho­wały się dzieci.

Dom się zmie­niał i roz­ra­stał. Każdy nowy czło­nek rodziny dosta­wał wła­sny spe­cjalny pokój. Mia­sto także rosło i kwi­tło. Encanto stało się rajem dla wszyst­kich miesz­kań­ców. A rodzina Madri­ga­lów sta­no­wiła jego cen­trum.

Rozdział 1 * Mirabel

Rozdział 1 * Mirabel

Wszystko jest roz­ma­zane. Ale wcale nie muszę zakła­dać oku­la­rów, aby wie­dzieć, że wła­śnie się obu­dzi­łam w pokoju dzie­cię­cym, który dzielę z moim kuzy­nem Anto­niem. Mrużę oczy, bo jasne świa­tło świeci mi pro­sto w twarz. Uch! Pospa­ła­bym jesz­cze. Prze­cią­gam się, trę zaspane oczy, zie­wam… i wtedy uświa­da­miam sobie, co to za dzień. Sia­dam na łóżku i wci­skam na nos oku­lary.

Dziś są piąte uro­dziny Anto­nia! Jego dzień daru! Jeśli wszystko dobrze pój­dzie, już dziś będzie spał w nowym pokoju. W swoim wła­snym pokoju. Cie­kawa jestem, jaki będzie jego dar. Teraz już wszystko widzę wyraź­nie, patrzę więc przez pokój w stronę jego łóżeczka. A tam, zamiast małego ciem­no­wło­sego chłopca, widzę pusty mate­rac. Gdzie się podział mój pri­mito1?

Wygrze­buję się z cie­płego łóżka. Trza­skam szu­fla­dami komody, ścią­gam koszulę nocną, wska­kuję w bluzkę i spód­nicę, sta­ra­jąc się nie zwra­cać uwagi na luźne niteczki wysta­jące z motyla, któ­rego wyha­fto­wa­łam zeszłego wie­czoru. No trudno. Póź­niej to popra­wię. Teraz muszę zna­leźć Anto­nia.

– Buenos días, Casita2! – wołam, wybie­ga­jąc z pokoju. Casita łapie drzwi, żeby nie trza­snęły, i zamyka je za mną deli­kat­nie. – Prze­pra­szam, Casita! – mówię. Casita to mój uko­chany magiczny dom. Pokle­puję balu­stradę i zer­kam na patio. – Widział ktoś Anto­nia?

Nikogo tam nie ma. Lekko sfru­wam po scho­dach. Poty­kam się po dro­dze i już mam upaść, ale Casita tro­skli­wie pod­suwa mi dywa­nik.

– Gra­cias3!

Dziś będzie pra­co­wity dzień. Naprawdę chcę pomóc. Bie­gnę do jadalni. Gdzie mama? Może mam dopiero pięt­na­ście lat i jestem młod­sza od moich sióstr, ale potra­fię być pomocna. Wyj­muję z szafki wyjąt­kową zastawę Madri­ga­lów – spe­cjalny talerz dla każ­dego członka rodziny – żeby nakryć do stołu.

Tro­chę tu duszno.

– Casita, otwórz okien­nice! – mówię. Dom otwiera je z trza­skiem. Roz­ta­cza się przede mną wspa­niały widok – mój magiczny świat, Encanto. Pełną cza­rów dolinę, gdzie miesz­kamy, ota­czają nie­bo­siężne góry, któ­rych szczyty nikną w kłę­bach pucha­tych chmur. Ich stoki są ska­li­ste, gdzie­nie­gdzie poro­śnięte drze­wami, krze­wami kawy i kolo­ro­wymi kwia­tami. Czę­sto nisko otula je mgła, wtedy nie widać ich dokład­nie, zwłasz­cza o zacho­dzie słońca lub wie­czo­rami. Z okien pierw­szego pię­tra widać mia­sto z jego bru­ko­wa­nymi uli­cami, kościół z ładną dzwon­nicą i czy­ste białe domy o czer­wo­nych dachów­kach. Wszyst­kie okna zdo­bią skrzynki z buj­nymi, kolo­ro­wymi kwiat­kami i jaskrawo poma­lo­wane okien­nice.

Nasz dom stoi w samym cen­trum Encanto. Nasza Casita. Kiedy wraca się do niego po wypra­wie do mia­steczka, widać wspi­na­jące się po ścia­nach pną­cza bugen­willi. Z komina zwy­kle leci dym z kuchen­nego pieca. A wie­życzka z tyłu stoi pro­sto, niczym żoł­nierz na war­cie.

Tyle jest do zro­bie­nia, a ja wychy­lam się przez okno i pełną pier­sią wdy­cham czy­ste powie­trze. Drzewa man­gowe, żyzna zie­mia, plátanos4, orchi­dee, puchate obłoki. Czuję zapach tego wszyst­kiego. Zapach domu. Zamy­kam oczy i wydaje mi się, że wszystko będzie w naj­lep­szym…

– To kiedy on dosta­nie ten magiczny dar? – Sły­szę nagle czyjś głos.

Otwie­ram jedno oko. W ogro­dzie pod kuchen­nym oknem stoi piątka niños5 z mia­sta. Zaglą­dają do środka, zawsze takie cie­kaw­skie, zawsze z setką pytań zada­wa­nych bez prze­rwy.

Takie wciąż zafa­scy­no­wane naszą rodziną i naszym domem. Zawsze gotowe usły­szeć cie­kawą opo­wieść. A ja ni­gdy nie mam nic prze­ciwko temu, żeby im ją opo­wie­dzieć.

– Kto pyta?

– My!

W polu widze­nia poja­wia się uśmiech­nięta twa­rzyczka.

– Ja!

– My wszy­scy!

Śmieję się.

– Magia wyda­rzy się wie­czo­rem, na uro­czy­sto­ści mojego kuzyna – wyja­śniam i wra­cam do nakry­wa­nia stołu. – I będzie prze­cu­dow­nie.

– Dla­czego?

– Bo jeste­śmy rodziną Madri­ga­lów.

– A jaki dar on dosta­nie? – pyta jedno z dzieci.

– A jaki jest twój?! – krzy­czy inne.

Udaję, że nie sły­szę ostat­niego pyta­nia. Zamiast tego ostroż­nie sta­wiam na stole tale­rze moich sióstr, fili­żankę cioci i kładę sztućce babci.

– Wie­czo­rem się dowiemy, jaki dar ma Anto­nio – mówię po chwili.

– A jaka jest twoja rola? – dopy­tuje cichutki gło­sik.

Jaka jest moja rola? Mam nadzieję, że rodzina pozwoli mi ode­grać jakąś rolę w tak waż­nym dla Anto­nia dniu. Nawet jeśli się od nich róż­nię, to prze­cież na­dal mogę pomóc. Decy­duję się prze­rwać roz­mowę.

– Nie mogę wam tego zdra­dzić. Jeśli nie jeste­śmy w sta­nie zoba­czyć całego obrazu, to w grun­cie rze­czy nie widzimy nic – mówię.

Pro­szę, wszystko gotowe, można sia­dać do śnia­da­nia. Sły­szę, że pozo­stali rów­nież już zaczęli nowy dzień. Ktoś grze­cho­cze i stuka garn­kami w kuchni. Ktoś inny pod­śpie­wuje bary­to­nem. W patiu sły­chać chi­choty, a łomot spa­da­ją­cych garn­ków sta­nowi cie­kawy akom­pa­nia­ment do mono­ton­nego nawo­ły­wa­nia papug. Wkrótce cała moja rodzina zgro­ma­dzi się w jadalni na śnia­da­nie, ale ja jestem zbyt pod­eks­cy­to­wana, żeby tak po pro­stu sie­dzieć i na nich cze­kać. To w końcu dzień daru Anto­nia!

– Okna! – wołam, a Casita pole­ruje okna. – Pod­łoga! – Dywany pachną świe­żo­ścią, a posadzka błysz­czy. – Drzwi! – krzy­czę, wycho­dząc na zewnątrz. Nad moją głową wszyst­kie drzwi w holu lśnią magicz­nym bla­skiem. Hmm. Wszyst­kie oprócz dwóch. Potrzą­sam głową, sta­ra­jąc się nie dopu­ścić do sie­bie złych myśli. No i co? Nie mogę tak sie­dzieć i cze­kać. Wolę się ruszać i dzia­łać. – Chodźmy – mówię.

Drzwi fron­towe stają otwo­rem i wita mnie poranne słońce. Omal się nie prze­wra­cam o grupkę dzieci, które cze­kają na mnie za drzwiami. Zarzu­cam na ramię mochila6 i ruszam w stronę mia­sta.

– Dokąd idziesz? – dopy­tują malu­chy. – Co będziesz robić?

Odwra­cam się i macham do Casity. Dzieci z wra­że­nia sze­roko otwie­rają oczy, gdy widzą, jak w odpo­wie­dzi dom mruga do mnie okien­ni­cami.

– Opo­wiesz nam o swo­jej rodzi­nie? – pyta pyzaty chłop­czyk, a tym­cza­sem moi rodzice, wujek, cio­cia i kuzyni zer­kają z okien, wysta­wiają głowy i wyko­nują te wszyst­kie dziwne rze­czy, które zwy­kle robią rano.

– A czego jesz­cze nie wiesz? – pytam go, patrząc na tych ludzi, któ­rych tak dobrze znam i tak bar­dzo kocham. Nawet jeśli są nie­zno­śni, co ostat­nio dzieje się coraz czę­ściej.

– Ehmm – bąka chło­piec.

Nie chcia­łam go zawsty­dzać, po pro­stu zasko­czyło mnie, że te dzie­ciaki nie wie­dzą wszyst­kiego o rodzin­nych darach Madri­ga­lów. Całe mia­sto wie o nas wszystko.

– Ich jest po pro­stu tak dużo… – mówi nie­śmiało. – Nie mogę zapa­mię­tać, kto jest kim.

– Opo­wiesz nam? – nale­gają.

Uśmie­cham się. Z chę­cią przed­sta­wię im moją rodzinę, cie­szę się, że mogę się na coś przy­dać. Dzieci drep­czą za mną do mia­sta. Widzimy tam kolejkę ludzi.

– Cóż, to jest mama, czyli Julieta. – Mama macha do mnie, nie prze­sta­jąc zaj­mo­wać się ludźmi, któ­rzy usta­wili się do niej w ogonku. – Jej dar to uzdra­wia­nie jedze­niem. Cokol­wiek jest z tobą nie tak, ona to naprawi jed­nym posił­kiem. A cza­sem nawet samą prze­ką­ską. – Wci­skam się w kolejkę – no co, w końcu jestem jej córką – a ona wrę­cza mi arepa7 i krę­pu­ją­cego buziaka na dokładkę. – Uch. O czym to mówi­łam? – pytam z peł­nymi ustami.

– O swo­jej mamie! – pod­po­wiada jedno z dzieci.

– Wła­śnie! – I dalej snuję opo­wieść o moich bli­skich. O magicz­nej rodzi­nie Madri­ga­lów.

Ale im się wszystko mie­sza.

– A który z nich to… – zaczyna jeden maluch.

– To naprawdę nie tak trudno zapa­mię­tać – mówi nagle młoda kobieta, która zja­wia się koło nas nie wia­domo skąd.

Dzieci aż pod­ska­kują z zasko­cze­nia.

– To jest Dolo­res – wyja­śniam, pod­czas kiedy ona się zaśmiewa.

– I nie zapo­mnij­cie! – mówi do dzieci moja star­sza kuzynka. – Mam dosko­nały słuch. Wszyst­kie szepty to dla mnie gri­tos8.

– Innymi słowy – dodaję – uwa­żaj­cie, co przy niej mówi­cie. – Dolo­res kiwa głową. – Wła­ści­wie uwa­żaj­cie, co mówi­cie, gdzie byście nie byli. Ona sły­szy spa­da­jącą szpilkę.

– Co to było? – pyta nagle Dolo­res, przy­słu­chu­jąc się cze­muś, czego żadne z nas nie sły­szy. – Mama mnie potrze­buje. Jest w domu. – Casa Madri­gal9 widać nawet stąd, z mia­sta. Słońce oświe­tla dachówki cie­płym bla­skiem.

– Jej mama, to moja tía10 Pepa – obja­śniam, pod­czas gdy Dolo­res rusza do domu. – Dziś na pewno obu­dziła się w świet­nym nastroju. W końcu to dzień daru jej naj­młod­szego syna… Jej cza­ro­dziej­ską mocą jest kon­tro­lo­wa­nie – a cza­sem niekon­tro­lo­wa­nie – pogody.

– Czyli, kiedy pada deszcz… – odzywa się jeden z chłop­ców.

– No tak. Cio­cia Pepa ma zły dzień.

Chło­piec chi­cho­cze, ale szybko prze­staje, kiedy na hory­zon­cie poja­wia się młoda kobieta z wozem na gło­wie. Nie­sie wielki cię­żar, a nie widać po niej żad­nego wysiłku.

– A to moja sio­stra Luisa – mówię. Jej darem jest siła. – Pew­nie pomaga w przy­go­to­wa­niach do uro­czy­sto­ści Anto­nia – wyja­śniam dzie­ciom, które wpa­trują się w nią z otwar­tymi ustami.

Luisa zanosi wóz przed kli­nikę mamy. Sta­wia go deli­kat­nie na ziemi.

– Dzięki, Luiso! – woła mama. Luisa uśmie­cha się z dumą, a potem łap­czy­wie pochła­nia are­pas, które dostaje w dowód wdzięcz­no­ści.

– O, patrz­cie! – wołam do dzieci. – Idzie wujek Félix! – W tym momen­cie wujek zmie­nia się w zwa­rio­wa­nego nasto­latka. Par­skamy śmie­chem. Wuj­kiem oka­zuje się mój roz­chi­cho­tany pięt­na­sto­letni kuzyn. – To jest Camilo. Same z nim kło­poty – opo­wia­dam. – Otrzy­mał dar zmiany kształ­tów. Potrafi przy­bie­rać dowolną postać. Ni­gdy nie wia­domo, z czym wysko­czy.

Dzieci nie prze­stają się śmiać, bo Camilo nagle zmie­nia się w jedno z nich, a potem wraca do swo­jej postaci. Nic go tak nie bawi, jak roz­śmie­sza­nie wszyst­kich dookoła.

– Nie zwra­caj­cie na niego uwagi – radzę im. – Chodźmy! – Dzieci wędrują za mną zatło­czoną plaza11.

W tym gwar­nym miej­scu roi się od stra­ga­nów. Wie­śniacy wprost z wiel­kich koszy sprze­dają owoce – mango, mara­kuje, banany, chon­ta­du­ros12. Na innym sto­isku pię­trzą się wiel­kie bochny pan13, całe tale­rze buñuelos14 i torby pan­de­bo­nos15. Kilka kobiet tar­guje się o cenę ręcz­nie tka­nego mate­riału. Z błysz­czą­cymi oczami prze­krzy­kują się nawza­jem – te nego­cja­cje to świetna zabawa! Z kolei w kawiarni grupka sta­rusz­ków toczy zawziętą dys­ku­sję nad fili­żan­kami czar­nej kawy. Już pod­wi­nęli rękawy i wołają do dueño16, żeby dolał im wię­cej. Na ławeczce w cie­niu jaka­randy sie­dzi para w pode­szłym wieku i patrzy na malut­kie dziecko idące ku nim nie­pew­nie. Kobieta sadza sobie malca na kola­nach i daje mu w poli­czek gło­śnego besito17.

Kil­koro dzieci odłą­cza się od nas, żeby pograć w piłkę na środku plaza. Przy­mie­rzam kape­lusz z sze­ro­kim ron­dem od naszego kape­lusznika. Fan­ta­zyj­nie prze­krzy­wiam sobie rondo, a brzdące się ze mnie śmieją. Cóż, chyba dziś nie kupię sobie nakry­cia głowy. Przy sto­isku z hela­dos18 spo­ty­kamy mojego tatę i wujka. Jeden jest wysoki i chudy, a jego towa­rzysz niski i… hmm… nie­spe­cjal­nie chudy.

– Hola!19 – woła ten wysoki.

– To mój tata Augustín – przed­sta­wiam go i macham mojemu tycz­ko­wa­temu ojczul­kowi. – A obok niego wujek Félix.

Félix nie pod­nosi wzroku. Nie wiem, o czym tych dwóch roz­ma­wiało. Oni bez prze­rwy nad czymś deba­tują.

Jedno z dzieci cią­gnie mnie za rękaw.

– A jakie oni mają super­moce?

Potrzą­sam głową.

– Oże­nili się z kobie­tami z Madri­ga­lów. Nie mają magicz­nych zdol­no­ści. Ale za to mają sie­bie nawza­jem – wyja­śniam z uśmie­chem.

– A gdzie twój drugi wujek? – Pyta­niom nie ma końca.

Marsz­czę brwi.

– Cóż, tío Bruno… – Nie wiem, jak im wyja­śnić, co stało się z wuj­kiem. Sama tego nie rozu­miem. Nie mamy zwy­czaju o nim roz­ma­wiać. – Znik­nął. No, poszedł sobie gdzieś. Nie ma go.

Na szczę­ście uwagę dzieci zwraca wysoki przy­stojny mło­dzie­niec, który wła­śnie pod­szedł do mojego taty.

– A co z nim? To też twój krewny?

– Nie! – śmieję się. – Ale bar­dzo by chciał nim być. Pra­gnie oże­nić się z moją sio­strą Isa­belą – dodaję szep­tem.

– Czy ona jest naprawdę taka cudowna, jak wszy­scy mówią? – pyta naj­mniej­sza dziew­czynka. – I gdzie ona w ogóle jest?

– O wilku mowa – mru­czę i poka­zuję jej, na co wła­śnie gapi się przy­stojny Mariano. Moja star­sza sio­stra Isa­bela jest prze­piękna. Nikt nie potrafi oprzeć się jej cza­rowi. Od sprze­daw­ców dostaje za darmo owoce i słod­ko­ści. Pro­szą, żeby pozwo­liła im napa­wać się zapa­chem kwia­tów w jej wło­sach. Darem Isa­beli jest zie­lony kciuk, ale nie pytaj­cie mnie, skąd się wzięła ta nazwa. W mojej sio­strze nie ma nic zie­lo­nego. Dziś zachwyca w lawen­do­wej sukience, którą ozdo­biła kwia­tami w ide­al­nie dopa­so­wa­nym odcie­niu. Na jej ubra­niach nikt nie dopa­trzy się ani jed­nej wysta­ją­cej niteczki. Włosy zebrane z jed­nej strony opa­dają deli­kat­nymi mięk­kimi falami na jej ramiona. Twarz ma nie­ska­zi­tel­nie piękną, pogodną i spo­kojną. Naprawdę nie spo­sób się na nią gnie­wać, bo jest taka miła. Tylko ja się wku­rzam cza­sami. No, ale ja jestem jej młod­szą sio­strą.

Dziew­czynka patrzy na Isa­belę, jakby zoba­czyła anioła.

– Chodź, niñita20 – mówię, cią­gnąc ją za rękę. – Czas wra­cać do domu.

Docho­dzimy już do Casity, malu­chy drep­czą za mną i gawę­dzą ze sobą. Jestem uśmiech­nięta i szczę­śliwa. Dziś będzie cudowny dzień. I wcale nie będę się mar­twić…

Dzieci nagle milkną. Pod­no­szę wzrok. A tam na ganku stoi moja bab­cia.

– Buenos días – mówi abu­ela21.

– Kto to? – pytają szep­tem dzieci.

– Moja bab­cia Alma – szep­czę w odpo­wie­dzi. – Ona jest głową naszej rodziny. – Przy­kła­dam palec do ust, żeby dzie­ciaki były cicho.

Przy babci trzeba być posłusz­nym i peł­nym sza­cunku. Ja się naprawdę sta­ram, choć cza­sami jest mi trudno.

– Co robisz, Mira­bel? – Abu­ela już kro­czy w moją stronę, pobrzę­ku­jąc klu­czami na łań­cuszku zawie­szo­nym u pasa.

– Eee, uhm…. Oni… – Roz­glą­dam się, ale dzieci chwi­lowo zni­kły z widoku. – Ja tylko im opo­wia­da­łam o naszej rodzi­nie.

– Wła­śnie miała nam opo­wie­dzieć o swo­jej super-eks­tra-mocy! – Wychyla się odważ­nie jeden z chłop­ców.

– O mocy Mira­bel? – Dolo­res poja­wia się natych­miast nie wia­domo skąd. – Jakiej mocy Mira­bel? – powta­rza.

Kuzynka, która potrafi usły­szeć muzykę, szepty i sekrety z odle­gło­ści kilo­me­trów, przede wszyst­kim słu­cha i rzadko się odzywa. Dla­tego mam nadzieję, że nie będzie niczego dzie­cia­kom wyja­śniać.

– Taaak! Wła­śnie miała powie­dzieć, jaką ma cza­ro­dziej­ską moc!

– Moc Mira­bel? – Luisa znowu nie­sie jakiś ładu­nek, jakby ważył tyle, co nic. – Ona daru nie dostała.

– Cooo? – jąkają się dzieci.

Nie wiem, czy zasko­czyła je her­ku­le­sowa siła mojej sio­stry, czy raczej mój brak daru.

Sta­ram się trzy­mać głowę wysoko.

– To prawda. Nie mam żad­nego daru. – Ner­wowo bawię się haftem na spód­nicy. No nie, znowu wyszła nitka. Pro­stuję się. – Ale czy mam dar, czy go nie mam, i tak jestem tak samo wyjąt­kowa jak reszta mojej rodziny.

W rze­czy­wi­sto­ści jestem bar­dziej wyga­dana niż pewna sie­bie.

Rozdział 2 * Isabela

Rozdział 2 * Isabela

Na cere­mo­nię Anto­nia kwietne arkady w patiu w Casita będą wyjąt­kowe. Abu­ela powie­działa, że dzi­siaj wszystko musi być per­fek­cyjne. Chyba zro­bię jesz­cze jedną gir­landę i dodam ją u pod­nóża scho­dów. Wła­śnie stoję i roz­my­ślam, czy kwiaty powinny być dopa­so­wane kolo­ry­stycz­nie, czy wszyst­kie w tym samym odcie­niu, kiedy nad­cho­dzi tata.

– Dobrze się czu­jesz, tatu­siu? – pytam. Cały jest w okrop­nych bąblach. Opuch­nięte czer­wone placki pokry­wają jego twarz, a palce u rąk przy­po­mi­nają kieł­ba­ski. Zasta­na­wiam się, czy mama to widziała.

– Psz­czoły mnie pogry­zły. – Wzru­sza ramio­nami.

– Lepiej pokaż to szybko mamie – mówię. Chcia­ła­bym, żeby mój dar był odro­binkę bar­dziej uży­teczny. Jak dar mamy na przy­kład. Kwia­tami nie wyle­czy się użą­dleń. Kwiaty wręcz cza­sem przy­czy­niają się do użą­dleń.

– Augustín, mí amor22! – woła mama. – Qué pasó?23

Ogląda deli­kat­nie tatę i wyciąga kilka plac­ków kuku­ry­dzia­nych z kie­szeni far­tuszka.

– Gdzie Mira­bel? – pyta.

– Myślę, że pomaga przy deko­ra­cjach – mówi tata, prze­żu­wa­jąc pla­cek. – Bar­dzo się stara. Dobrze ją rozu­miem. Kiedy ja i Félix weszli­śmy do tej rodziny, czu­li­śmy się jak wyrzutki – żad­nych darów. A wszy­scy inni wokół tacy wyjąt­kowi! Auć! – krzy­czy, bo mama dotyka wła­śnie paskud­nie wyglą­da­ją­cego bąbla. – Czło­wiek czuje się tutaj taki zupeł­nie… ehmm… nie­wy­jąt­kowy.

– Dzięki, tato. – Pod­no­szę wzrok i widzę, że Mira­bel stoi obok taty. Trzyma pudło wypchane po brzegi deko­ra­cjami. Albo czymś w tym rodzaju. Ona zawsze ma jakiś plan. Albo coś w tym rodzaju.

– Chcę tylko powie­dzieć, Mira – zwraca się do niej tata – że rozu­miem.

Dotyka swo­jej twa­rzy. Bąble znik­nęły.

– Jeśli chcia­ła­byś o tym poroz­ma­wiać, cora­zón24… – zaczyna mama.

Och, mamo, ni­gdy jej nie skło­nisz, żeby o tym poga­dała, myślę.

No i pro­szę!

– Wszystko w porządku! – ucina Mira­bel.

„Oni pró­bują ci tylko pomóc!”, mam ochotę na nią nawrzesz­czeć. Ale nie mówię nic. W sumie… jeśli się nie ma nic miłego do powie­dze­nia, lepiej nie otwie­rać ust. Cza­sem zapo­mi­nam o tej zasa­dzie, kiedy roz­ma­wiam z młod­szą sio­strą.

– Nie musisz niczego udo­wad­niać! – mówią chó­rem rodzice, idąc za Mira­bel w stronę domu. Kiedy zni­kają za drzwiami, sły­szę głos.

– Per­dón25? – Pod­no­szę wzrok znad hor­ten­sji i róż. W moją stronę idzie chło­pak na posyłki ze swoim osioł­kiem.

– Prze­pra­szam?! – woła znowu.

Wycie­ram ręce w far­tu­szek. Paczki dostar­czane do Casa Madri­gal bar­dzo czę­sto są adre­so­wane do mnie. To może być pre­zent od Mariano Guzmána. Wszy­scy mają nadzieję, że się pobie­rzemy – kie­dyś w przy­szło­ści. Przy­sy­łał mi już kie­dyś cze­ko­ladki i inne dro­bia­zgi. A cza­sem wysyła też bukiety kwia­tów, cho­ciaż kwia­tów mam prze­cież pełno.

Jed­nak zamiast wrę­czyć mi paczkę, gość mówi tylko:

– Szu­kam Mira­bel.

Uf, co za ulga. Nie potrze­buję dzi­siaj wię­cej kwia­tów, naprawdę. A Mira­bel też będzie miło, jeśli coś dosta­nie, zwłasz­cza dzi­siaj.

– Mam tu dla niej spe­cjalną prze­syłkę – cią­gnie. – Eee… to zna­czy, niespe­cjalną prze­syłkę, skoro nie ma żad­nego daru. Ha, ha, ha!

Biedna Mira­bel. Zasta­na­wiam się, jak to by było – nie mieć daru. I jak ja bym się wtedy czuła.

– Oto i ona – mówię.

Mira­bel staje wła­śnie we fron­to­wych drzwiach.

– Hej, Mira­bel – odzywa się do niej dorę­czy­ciel. – Życz Anto­niowi szczę­ścia dzi­siaj ode mnie – Wrę­cza jej paczkę pełną kolo­ro­wych papie­rów, wstą­żek, jedwa­biu i nici. – Mam nadzieję, że dosta­nie dar. Bo wiesz, ostat­nia cere­mo­nia była zde­cy­do­wa­nie do bani.

Mira­bel przy­ta­kuje. I mam wra­że­nie, że prze­wraca przy tym oczami.

– Zna­czy wiesz, ta twoja – dorzuca chło­pak tonem wyja­śnie­nia. – Coś wtedy nie wyszło.

Jakby naprawdę potrze­bo­wała jakich­kol­wiek obja­śnień w kwe­stii tam­tego naj­bar­dziej roz­cza­ro­wu­ją­cego dnia w swoim życiu.

Chło­pak odcho­dzi ze swoim osioł­kiem, a Mira­bel wraca do domu. Kręcę głową. Dosko­nale wiem, że cza­sem mojej sio­strze nie wszystko układa się naj­le­piej. Poszła­bym do niej i zapy­tała, czy mogę jej jakoś pomóc, ale to nie ma sensu. Na pewno nie chcia­łaby żad­nego wspar­cia, nawet gdy­bym je ofe­ro­wała. Ona chce robić wszystko po swo­jemu. Wra­cam do moich kwiet­nych gir­land i popra­wiam kilka pąków róż. Czuję ukłu­cie. Kolec wbił mi się w palec. To nawet nie boli. Widać tylko kro­pelkę krwi. Potrzą­sam ręką, żeby cierń wypadł, a wtedy na gałęzi poja­wia się jesz­cze wię­cej pąków. Odsu­wam się kilka kro­ków w tył. Pra­wie ide­al­nie. No dobra, abso­lut­nie ide­al­nie.

Już mam wejść do środka, kiedy sły­szę dzie­cięcy gło­sik:

– Ale jak to moż­liwe, że Mira­bel nie ma daru?

Brzdące wybie­rają się z powro­tem do mia­steczka. Dwójka pod­ska­kuje, trze­cie zbiera kamyki, czwarte idzie tyłem.

– Na jej miej­scu była­bym smutna – mówi w zamy­śle­niu jedna z dziew­czy­nek.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. hiszp. kuzyn [wróć]

2. hiszp. Dzień dobry, domku! [wróć]

3. hiszp. dzię­kuję [wróć]

4. hiszp. bana­nowce [wróć]

5. hiszp. dzieci [wróć]

6. hiszp. torba [wróć]

7. hiszp. pla­cek z mąki kuku­ry­dzia­nej [wróć]

8. hiszp. krzyki [wróć]

9. hiszp. dom Madri­ga­lów [wróć]

10. hiszp. cio­cia [wróć]

11. hiszp. plac, rynek [wróć]

12. hiszp. owoce wil­helmki wytwor­nej [wróć]

13. hiszp. chleb [wróć]

14. hiszp. rodzaj placka [wróć]

15. hiszp. serowe bułeczki [wróć]

16. hiszp. wła­ści­ciel [wróć]

17. hiszp. buziak [wróć]

18. hiszp. lody [wróć]

19. hiszp. Cześć! [wróć]

20. hiszp. dziew­czynka [wróć]

21. hiszp. bab­cia [wróć]

22. hiszp. Mój kochany! [wróć]

23. hiszp. Co się stało? [wróć]

24. hiszp. serce, tu: kocha­nie [wróć]

25. hiszp. Prze­pra­szam! [wróć]