Opowieści z Narnii. Koń i jego chłopiec - C.S. Lewis - ebook + audiobook

Opowieści z Narnii. Koń i jego chłopiec ebook

C. S. Lewis

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W piątym tomie śledzimy pasjonującą historię ucieczki z Kalormenu do Narnii dzielnego chłopca Szasty, pięknej księżniczki Arawis oraz ich niezwykłych towarzyszy, mówiących koni: Briego i Hwin. Dla wszytskich będzie to niezwykła przygoda, podczas której dowiedzą się wiele o sobie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 217

Oceny
4,5 (326 ocen)
207
77
36
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
katarzynastopinska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podoba 10/10
10
damianm123

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała i porywająca opowieść. Porywający język. Wspaniałe miejsca i przygody. I najważniejsze, żeby być "Sobą". Czego i Wam życzę 🙂
10
Lidia252627

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam 🙂
00
minigumis

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne opowiadanie
00
pdefiance

Z braku laku…

książki o Narnii bardzo kiepsko się starzeją, ale ta jest nie tylko najmniej ciekawa na tle serii, ale też przepełniona dziwnymi scenami i tekstami, których nie przeczytałabym dziecku. ogólnie mam wrażenie, że ta seria dziecięca (bo to historie zbyt prosto - prostacko? - i moralizatorsko napisane, by dzisiejsza młodzież miała ochotę je czytać) jest mało atrakcyjna dla osób, które nie czytały jej w dzieciństwie. nie mają w sobie ciepła książek Astrid Lindgren, humor jest miejscami zbyt brutalny lub sarkastyczny (= niezrozumiały dla dzieci), a zamiast jakichś lekcji serwują czytelnikom rzeczy w stylu 'lew podrapał dziewczynkę pazurami za karę, że oszukała służącą, by uciec z domu od wymuszonego małżeństwa z obcym typem'. trochę zbyt starotestamentowe to dla mnie. XD zwroty narratora do czytelnika bardzo lubię, tu było ich malutko.
00

Popularność




C.S. LEWIS
KOŃ I JEGO CHŁOPIEC
Ilustrowała PAULINE BAYNES Przełożył ANDRZEJ POLKOWSKI
Tytuł oryginału: THE CHRONICLES OF NARNIA. THE HORSE AND HIS BOY
The Horse and His Boy copyright © 1954 by C.S. Lewis Pte. Ltd.
Copyright renewed 1982 by C.S. Lewis Pte. Ltd.
The Chronicles of Narnia®, Narnia® and all book titles, characters and locales original to The Chronicles of Narnia are trademarks of C.S. Lewis Pte. Ltd.
Use without permission is strictly prohibited.
Illustrations by Pauline Baynes; Copyright © 1954 by C.S. Lewis Pte. Ltd.
Coloured art by Pauline Baynes; copyright c 1998 by C.S Lewis Pte.Ltd
Copyright © for the Polish translation by Andrzej Polkowski
Published by Media Rodzina under license from the CS Lewis Company Ltd.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
www.narnia.com
ISBN 978-83-7278-881-8
Harbor Point Sp. z o.o. Media Rodzina ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. 61 827 08 60, faks 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.
ROZDZIAŁ 1
Jak Szasta wyruszył w podróż

BĘDZIE TO OPOWIEŚĆ O PRZYGODACH, jakie wydarzyły się w Narnii, Kalormenie oraz krajach leżących pomiędzy nimi w Złotym Wieku, gdy Wielkim Królem Narnii był Piotr, a wraz z nim panowali sprawiedliwie jego brat i dwie siostry.

W owych to czasach na dalekim południu Kalormenu, nad małą zatoką oceanu żył sobie pewien ubogi rybak Arszisz, a z nim chłopiec, który nazywał go ojcem. Chłopiec miał na imię Szasta. Przez większość dni w roku Arszisz wypływał o świcie w morze, aby nałowić ryb, a po południu zaprzęgał osiołka do wózka naładowanego rybami i jechał na targ do położonej o milę na południe wioski. Jeśli udało mu się sprzedać ryby z zyskiem, wracał do domu w dość dobrym humorze, lecz jeśli zysk był lichy lub trochę ryb zostało, wyładowywał swą złość na Szaście, z byle powodu sprawiając mu tęgie lanie. O powód nie było trudno, bo Szasta miał wiele zajęć: naprawiał i płukał sieci, gotował obiad i sprzątał domek, w którym mieszkali.

To wszystko, co leżało na południe od ich chatki, nie budziło w chłopcu większego zainteresowania. Raz czy dwa był z Arsziszem w wiosce i już wiedział, że nie ma tam nic ciekawego. Spotkał tam jedynie brodatych, bardzo podobnych do jego ojca mężczyzn, noszących turbany, długie, brudne szaty i drewniane chodaki z wywiniętymi do góry czubkami, którzy rozmawiali ze sobą bardzo powoli o bardzo nudnych sprawach. Ciekawiło go natomiast wszystko, co leżało na północy, ponieważ nikt nie wędrował w tamtą stronę, a i jemu nigdy na to nie pozwalano. Kiedy siedział samotnie przed domkiem, naprawiając sieci, często patrzył z tęsknotą na północ. Nic tam zresztą nie było widać prócz porośniętego trawą zbocza płaskiego wzgórza i nieba, na którego tle fruwało niekiedy kilka ptaków.

Czasami, kiedy Arszisz był w domu, Szasta pytał: „O mój ojcze, co jest za tym wzgórzem?” Jeśli rybak był w złym nastroju, dawał mu w ucho, radząc, by zajął się swoją robotą. Jeśli miał lepszy humor, odpowiadał: „O mój synu, nie pozwalaj, by w twojej głowie lęgły się takie jałowe myśli. Jeden z poetów powiedział bowiem: «Przykładanie się do swojego zajęcia jest korzeniem wszelkiego powodzenia, a ci, którzy zadają pytania nie mające z tym nic wspólnego, kierują okręt głupoty ku skale wielkiej biedy»”.

Szasta był przekonany, że za tym wzgórzem musi się kryć jakaś cudowna tajemnica, której ojciec nie chce mu zdradzić. W rzeczywistości rybak sam nie wiedział, co tam jest. I wcale go to nie obchodziło. Był po prostu bardzo praktycznie myślącym człowiekiem.

Pewnego dnia nadjechał z południa przybysz zupełnie niepodobny do ludzi, których Szasta dotychczas spotykał. Przyjechał na wielkim, nakrapianym koniu z długą grzywą. Uzda i strzemiona wykładane były srebrem, a jeździec miał na sobie żelazną kolczugę i spiczasty hełm owinięty jedwabnym turbanem. U jego boku wisiała krzywa szabla w bogato zdobionej pochwie, na plecach połyskiwała tarcza nabijana ćwiekami, w prawej ręce trzymał lancę. Miał ciemną twarz, co nie było dla Szasty zaskoczeniem, bo wszyscy mieszkańcy Kalormenu są ciemnoskórzy. Zdumiała go natomiast broda mężczyzny, ufarbowana na purpurowo, ufryzowana i namaszczona pachnącym olejkiem. Arszisz poznał od razu po złotym pierścieniu, że był to jeden z Tarkaanów, kalormeńskich wielmożów. Padł przed nim na kolana, zamiatając brodą ziemię. Chłopcu dał znak, by uczynił to samo.

Przybysz zażądał noclegu, czego oczywiście rybak nie śmiał mu odmówić. Postawił na stole wszystko, co miał najlepszego (i nie sądzę, by gość się nad tym zastanawiał), a Szasta dostał kawałek chleba i musiał się wynosić z domu. Tak było zawsze, gdy rybak miał gości; chłopiec spał wówczas razem z osiołkiem na sianie, w małej, pokrytej strzechą stajence. Było jednak o wiele za wcześnie, aby iść spać, i Szasta, który nie miał dotąd okazji, by dowiedzieć się, że bardzo nieładnie jest podsłuchiwać, przyłożył ucho do szpary w drewnianej ścianie domku, aby posłuchać, o czym rozmawiają dorośli. I oto, co usłyszał:

– A teraz, mój gospodarzu – rozległ się głos Tarkaana – wyjawię ci swoje życzenie: mam ochotę kupić twojego chłopca.

– O mój panie! – odpowiedział rybak (Szasta poznał po przymilnym, służalczym tonie jego głosu, że w tej chwili chciwość zmieniła mu twarz) – jakąż cenę mógłby zaproponować twój sługa, choć jest tylko biednym rybakiem, by sprzedać w niewolę swoje jedyne dziecko, krew ze swojej krwi? Czyż jeden z poetów nie powiedział: „Naturalne więzy są silniejsze niż głód, a potomstwo bardziej drogocenne niż rubiny”?

– I miał skądinąd rację – odparł sucho gość. – Ale inny poeta powiedział coś w tym rodzaju: „Ten, kto próbuje oszukać sądzących, już obnaża plecy przed chłostą”. Jest całkowicie oczywiste, że chłopiec wcale nie jest twoim synem, bo twoje policzki są tak ciemne jak moje, a ten jasnowłosy chłopak jest tak biały jak ci przeklęci, choć piękni barbarzyńcy, którzy mieszkają na dalekiej północy.

– Ach, słusznie powiedziano – odezwał się rybak – że przed mieczem można się zasłonić tarczą, lecz na nic się zda obrona przed spojrzeniem oka mądrości! Wiedz zatem, o mój potężny gościu, że z powodu wielkiego ubóstwa nigdy nie poślubiłem kobiety i nie mam dzieci. Lecz w tym samym roku, w którym Tisrok (oby żył wiecznie!) rozpoczął swe dostojne i dobroczynne panowanie, pewnej nocy, gdy księżyc był w pełni, spodobało się bogom spędzić mi sen z powiek. Powstałem więc ze swego posłania w tej nędznej norze i poszedłem na brzeg, by odświeżyć się widokiem morza i księżyca oraz by odetchnąć chłodnym powietrzem. I nagle usłyszałem jakby plusk wioseł dochodzący z oddali, a potem, w rzeczy samej, słaby krzyk. Niebawem fala przypływu wyrzuciła na brzeg łódkę, w której znalazłem straszliwie wychudzonego mężczyznę, pusty bukłak i niemowlę, wciąż jeszcze żywe. Mężczyzna nie dawał już znaków życia, choć musiał wyzionąć ducha zaledwie kilka chwil wcześniej, bo ciało było jeszcze ciepłe. „Nie ulega wątpliwości – pomyślałem sobie – że ci nieszczęśnicy uratowali się z katastrofy, która spotkała jakiś wielki statek. Lecz niezbadane i chwalebne wyroki bogów chciały, by ów człowiek zagłodził się, ratując dziecko, i wyzionął ducha, widząc już upragniony ląd”. Tak więc, pamiętając, że bogowie zawsze wynagradzają tych, którzy wspomagają będących w potrzebie, i napełniony wzruszeniem (jako że twój sługa jest człowiekiem czułego serca)...

– Zachowaj dla siebie te wszystkie puste słowa – przerwał mu Tarkaan. – Powiedziałeś dość, bym wiedział, że przygarnąłeś to dziecko, a kiedy podrosło, swą pracą dziesięciokrotnie zwraca ci chleb, jaki mu dajesz. A teraz podaj mi swą cenę, bo zmęczyło mnie już twoje gadulstwo.

– Sam raczyłeś zauważyć, panie – rzekł Arszisz – że praca tego chłopca ma dla mnie nieoszacowaną wartość. Musimy to wziąć pod uwagę, ustalając cenę. Jeśli go sprzedam, z całą pewnością będę musiał kupić lub wynająć kogoś innego do pomocy.

– Dam ci za niego piętnaście krescentów – powiedział Tarkaan.

– Piętnaście! – zawołał Arszisz głosem, który przypominał coś pośredniego między skomleniem a wrzaskiem. – Piętnaście krescentów za podporę mego starego wieku i radość moich oczu! Jesteś Tarkaanem, ale nawet ty nie powinieneś szydzić z siwej brody. Siedemdziesiąt – oto moja cena.

W tym momencie Szasta wyprostował się i odszedł na palcach od domku. Usłyszał już wszystko, co warto było usłyszeć. Nieraz był świadkiem targowania się ludzi z wioski i wiedział, na czym to polega. Nie miał wątpliwości, że Arszisz sprzeda go w końcu za sumę o wiele wyższą od piętnastu krescentów i o wiele niższą od siedemdziesięciu, choć upłynie wiele czasu, zanim on i Tarkaan dojdą do porozumienia.

Nie powinniście sobie wyobrażać, że Szasta czuł się tak jak wy i ja, gdybyśmy się nagle dowiedzieli, że nasi rodzice właśnie targują się z kimś o cenę, by nas sprzedać w niewolę. Po pierwsze, jego dotychczasowe życie było niewiele lepsze od życia niewolnika, a to, co wiedział, pozwalało mu mieć nadzieję, że ów możny pan będzie go traktować lepiej niż Arszisz. Po drugie, to, co usłyszał o swoim pochodzeniu, napełniło go z jednej strony podnieceniem, a z drugiej – ulgą. Nieraz martwiło go, że – choć starał się, jak mógł – nie potrafił pokochać starego rybaka, a wiedział, że syn powinien kochać ojca. Teraz okazało się, że w ogóle nie był z Arsziszem spokrewniony. Ciężar spadł mu z serca. „Przecież mogę być nie wiadomo kim! – pomyślał. – Mogę być synem jakiegoś Tarkaana albo samego Tisroka, albo nawet synem jakiegoś boga!”

Tak rozmyślał, stojąc na łące przed domkiem. Zmierzch szybko zapadał i już pojawiło się kilka gwiazd, lecz na zachodzie wciąż czerwieniały smugi wieczornej zorzy. Nieopodal pasł się spokojnie koń przybysza, przywiązany do żelaznego kółka w ścianie stajni. Szasta podszedł do niego i poklepał po szyi. Koń nie zwrócił na to uwagi i dalej szczypał trawę.

Potem inna myśl przyszła Szaście do głowy.

– Ciekaw jestem, co to za człowiek, ten Tarkaan – powiedział na głos do siebie. – Byłoby wspaniale, gdyby się okazał miły i szlachetny. Niektórzy niewolnicy w domach wielkich panów prawie nic nie robią. Noszą piękne stroje i codziennie jedzą mięso. Może weźmie mnie na jakąś wojnę, a ja uratuję mu życie w bitwie, a potem on mnie wyzwoli i uczyni swoim synem, i da mi pałac, i rydwan, i herb. No tak, ale może też być strasznym, okrutnym człowiekiem. Może posłać mnie w łańcuchach do pracy w polu. Dobrze byłoby wiedzieć, co mnie czeka. Ale kto mi to powie? Założę się, że ten koń wie dużo – gdyby tylko potrafił mówić!

Koń podniósł łeb. Szasta pogłaskał go po gładkim jak jedwab nosie i powiedział:

– Och, jak bym chciał, żebyś potrafił mówić, mój stary.

I wówczas przez chwilę myślał, że śni, ponieważ zupełnie wyraźnie, choć bardzo cichym głosem, koń powiedział:

– Ależ potrafię.

Szasta wpatrzył się w wielkie oczy konia, a jego własne zrobiły się prawie tak samo wielkie.

– Ale w jaki sposób zdołałeś nauczyć się mówić?! – zapytał ze zdumieniem.

– Sza! Nie tak głośno – odpowiedział Koń. – Tam, skąd pochodzę, wszystkie zwierzęta potrafią mówić.

– Co to za kraj?

– Narnia – odrzekł Koń. – Szczęśliwa Narnia. Narnia porośniętych wrzosem wzgórz i tymiankowych dolin, Narnia wielu rzek, wilgotnych górskich polan, omszałych jaskiń i przepastnych puszcz, rozbrzmiewających odgłosem młotów i siekier karłów. Och, słodkie powietrze Narnii! Lepsza jest jedna godzina życia w Narnii niż tysiąc lat w Kalormenie.

I zarżał bardzo cicho, a zabrzmiało to jak westchnienie.

– Jak się tu znalazłeś? – zapytał Szasta.

– Porwano mnie – odrzekł Koń – albo skradziono, albo uprowadzono, jak wolisz. Byłem wtedy małym źrebakiem. Matka ostrzegała mnie, żebym się nie zapędzał na południowe zbocza, do Archenlandii i dalej, ale nie zwracałem na to uwagi. I... na grzywę Lwa!... zapłaciłem za swoją głupotę. Od tylu już lat jestem niewolnikiem ludzi i muszę ukrywać swoją prawdziwą naturę, udając, że jestem niemy i tępy jak ICH konie.

– Dlaczego im nie powiedziałeś, kim naprawdę jesteś?

– Bo nie jestem skończonym głupcem. Gdyby się tylko dowiedzieli, że potrafię mówić, pokazywaliby mnie na jarmarkach i strzegli o wiele bardziej niż teraz. Mógłbym się pożegnać z myślą o ucieczce.

– Ale dlaczego... – zaczął Szasta, lecz Koń mu przerwał:

– Posłuchaj. Nie powinniśmy teraz marnować czasu na jałowe dysputy. Chciałeś się dowiedzieć, jaki jest mój pan, Tarkaan Anradin. No cóż, muszę ci powiedzieć, że to bardzo zły człowiek. Ze mną obchodzi się jeszcze nie najgorzej, bo koń bojowy zbyt wiele kosztuje, aby go można było źle traktować. Ale na twoim miejscu wolałbym paść trupem tej nocy, niż jutro zostać niewolnikiem w jego domu.

– A więc ucieknę – rzekł Szasta bardzo blady.

– Tak, musisz to zrobić – zgodził się Koń. – Dlaczego jednak nie miałbyś uciec ze mną?

– Ty też chcesz uciekać?

– Tak, jeśli ty uciekniesz ze mną. To szansa dla mnie i dla ciebie. Widzisz, gdybym uciekł sam, bez jeźdźca, każdy, kto mnie zobaczy, powie: „O, jakiś zabłąkany koń” i złapie mnie tak szybko, jak tylko zdoła. Z jeźdźcem na grzbiecie mam jakąś szansę. W ten sposób ty możesz pomóc mnie. Z drugiej strony na tych głupich dwu nogach (cóż za absurdalne nogi mają ludzie!) nie zdołasz oddalić się tak szybko, aby cię nie schwytano. A na moim grzbiecie możesz wyprzedzić najszybszego konia w tym kraju. I tutaj ja mogę pomóc tobie. Mam nadzieję, że potrafisz jeździć konno?

– O tak, potrafię – odparł Szasta. – W każdym razie jeździłem na ośle.

– Na CZYM? – zapytał Koń z najwyższą pogardą. (W każdym razie o to mu chodziło, bo w rzeczywistości było to coś w rodzaju rżenia „Na-a-a-a-a-a-y-y-y-m?” Mówiące konie zawsze mają bardziej końską wymowę, gdy ktoś je zdenerwuje.) – Innymi słowy – ciągnął dalej – NIE potrafisz jeździć konno. To poważna wada. Będę cię musiał uczyć w trakcie ucieczki. Jeśli nie umiesz jeździć konno, to czy potrafisz przynajmniej upadać?

– Chyba każdy potrafi upadać – zdziwił się Szasta.

– Chodzi mi o to, czy potrafisz upaść i podnieść się bez krzyku i płaczu, a potem dosiąść konia ponownie i znowu spaść, nie bojąc się tego spadania?

– S-s-s-próbuję...

– Biedne stworzenie – powiedział Koń łagodniejszym tonem.

– Zapomniałem, że jesteś dopiero źrebakiem. Zrobimy z ciebie wspaniałego jeźdźca. No cóż, nie możemy ruszyć, dopóki ci dwaj nie zasną, mamy więc trochę czasu, aby wszystko dobrze zaplanować. Mój Tarkaan udaje się na północ, do wielkiego miasta. Jedzie na dwór Tisroka do Taszbaanu...

– Ej! – przerwał mu Szasta z przerażeniem. – Powinieneś chyba dodać „oby żył wiecznie”?

– A niby dlaczego? Jestem wolnym Narnijczykiem. Dlaczegóż bym miał mówić językiem niewolników i głupców? Wcale nie chcę, aby żył wiecznie, i dobrze wiem, że nie będzie żył wiecznie, czy tego chcę, czy nie. Jak zdążyłem zauważyć, ty też pochodzisz z wolnej północy. Darujmy sobie ten południowy żargon! Ale wróćmy do naszych planów. Jak powiedziałem, ten człowiek jest w drodze na północ, do Taszbaanu.

– Czy to oznacza, że powinniśmy uciekać na południe?

– Wcale nie – rzekł Koń. – Pamiętaj, że dla niego jestem tylko niemym i tępym koniem, jak inne. A gdybym naprawdę taki był, to co bym zrobił? Natychmiast po zerwaniu postronka pobiegłbym do domu, do stajni. Za dwa dni byłbym z powrotem w jego pałacu na południu Kalormenu. I właśnie tam będzie mnie szukał. Nigdy mu nie wpadnie do głowy, że mogłem sam uciec na północ. Co najwyżej pomyśli, że ukradł mnie ktoś, kto widział nas w ostatniej wiosce i śledził aż tutaj.

– Hurra! – zawołał Szasta. – A więc jedziemy na północ. Tęskniłem za tym przez całe życie.

– To oczywiste. Wzywa cię tam twoja krew. Dałbym głowę, że jesteś czystej krwi Narnijczykiem. Ale nie tak głośno. Chyba już zasnęli.

– Może będzie lepiej, jeśli podkradnę się tam i sprawdzę? – zapytał szeptem chłopiec.

– To dobry pomysł. Ale uważaj, żeby cię nie nakryli.

Było już o wiele ciemniej i zupełnie cicho, jeśli nie liczyć miarowego szumu fal przy brzegu, ale tego Szasta nie słyszał, bo dźwięk ten towarzyszył mu w dzień i w nocy, odkąd tylko pamiętał. W domku było ciemno. Nadsłuchiwał chwilę pod drzwiami, ale wewnątrz panowała cisza. Dopiero kiedy zbliżył się do jedynego okienka, usłyszał znajomy, świszczący dźwięk: chrapanie starego rybaka. Dziwnie było pomyśleć, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie usłyszy już tego dźwięku nigdy. Wstrzymując oddech i czując lekkie wyrzuty sumienia (ale to uczucie ginęło w przepełniającym go szczęściu), Szasta oddalił się na palcach od okienka i podszedł do stajni. Wymacał ręką klucz tam, gdzie zawsze był schowany, otworzył drzwi i znalazł siodło i uprząż. Potem pocałował osła w nos.

– Przykro mi, że nie możemy zabrać i CIEBIE – powiedział.

– Jesteś wreszcie – rzekł Koń, gdy chłopiec wrócił. – Zaczynałem się już niepokoić.

– Poszedłem do stajni po twoje rzeczy. Musisz mi teraz powiedzieć, jak się to wszystko zakłada.

Przez następne kilka minut Szasta miał pełne ręce roboty. Starał się przy tym unikać hałasu, a Koń pouczał go szeptem: „Zaciągnij trochę mocniej popręg” albo: „Będziesz musiał porządnie skrócić te strzemiona”, albo: „Tam, niżej, znajdziesz sprzączkę”. Kiedy wszystko było już na swoim miejscu, powiedział:

– Musimy zachować cugle, tak żeby wszystko wyglądało jak powinno, ale nie będziesz ich używał. Przywiąż je do łęku siodła, bardzo luźno, żebym mógł robić z głową co zechcę. I pamiętaj: masz ich nie ruszać!

– To po co w ogóle są? – zapytał Szasta.

– Normalnie po to, aby mną kierować. Ale ponieważ mam zamiar sam się tym zająć, trzymaj ręce przy sobie. I jeszcze jedno: wolałbym, żebyś nie wpijał się kurczowo w moją grzywę.

– Jeżeli nie mogę się trzymać ani cugli, ani twojej grzywy, to może byś mi wyjaśnił, CZEGO mam się trzymać?

– Trzymaj się mnie kolanami – odrzekł Koń. – To jest sekret dobrej jazdy na koniu. Ściśnij mnie kolanami tak mocno, jak potrafisz, siedź prosto, jakbyś kij połknął, łokcie przyciśnięte do boków. Aha, przy okazji, czy możesz mi powiedzieć, co zrobiłeś z ostrogami?

– Założyłem je na pięty, ma się rozumieć – odpowiedział Szasta.

– Nie bój się, wiem, do czego służą.

– To bądź tak dobry i zdejmij je. Włóż do torby przy siodle. Może uda się nam je sprzedać w Taszbaanie. Jesteś gotów? A więc możesz na mnie włazić.

– Och! Jesteś strasznie wysoki – wysapał chłopiec po pierwszej nieudanej próbie.

– Jestem po prostu koniem – padła odpowiedź. – Chociaż, sądząc po sposobie, w jaki próbujesz mnie dosiąść, można by pomyśleć, że jestem stogiem siana. O tak, teraz lepiej. Siedź prosto i pamiętaj, co ci mówiłem o kolanach. To zabawne pomyśleć, że nieraz prowadziłem szarżę konnicy i zwyciężałem w gonitwach, a teraz niosę w siodle taki worek kartofli. No, ale w drogę! – I zachichotał, bynajmniej nie złośliwie.

Koń rozpoczął nocną podróż bardzo rozważnie. Najpierw powędrował na południe, do małej rzeczki wpadającej do morza, i upewnił się, czy zostawił na mokrym piasku wyraźne ślady podków, wskazujące, że uciekł na południe. Potem wszedł do wody i brodząc udał się w górę rzeczki, aż znaleźli się kilkaset metrów dalej w głąb lądu niż chatka rybaka. Potem zaś, wciąż idąc stępa, skierował się na północ i wkrótce chatka rybaka, drzewa, stajnia osiołka i ujście rzeczki – wszystko, co Szasta dotąd znał – znikły w szarej ciemności letniej nocy.

Wspięli się po łagodnym stoku na krawędź wzniesienia – tę krawędź, która zawsze była dla Szasty granicą znanego mu świata. W ciemności chłopiec nie widział wyraźnie, co było przed nimi, wiedział tylko, że jest to otwarta, trawiasta przestrzeń, wydająca się nie mieć końca: dzika, pusta i wolna.

– Hej! – zawołał Koń. – Czyż to nie wymarzona okolica do galopu, co?

– Och, nie! – odpowiedział szybko Szasta. – Jeszcze nie! Nie wiem, jak... Wybacz mi, Koniu, nie znam twojego imienia...

– Brihy-hinny-brinny-huhy-haaah – odpowiedział Koń.

– Nigdy się tego nie nauczę – westchnął Szasta. – Czy mogę cię nazywać Bri?

– No cóż, jeśli to wszystko, na co cię stać, to niech będzie. A jak mam nazywać ciebie?

– Mam na imię Szasta.

– Hm... dopiero teraz mamy do czynienia z imieniem, które trudno wymówić. Ale wróćmy do sprawy galopu. To jest naprawdę o wiele łatwiejsze niż trucht, bo nie musisz się podnosić i opadać. Ściśnij mnie mocno kolanami, a wzrok utkwij przed sobą. Nie patrz na ziemię. Jeśli będzie ci się zdawało, że za chwilę spadniesz, po prostu ściśnij mocniej kolana i bardziej się wyprostuj. Jesteś gotów? A więc w drogę! Narnia i Północ!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Lew, Czarownica i stara szafa

Książę Kaspian

Podróż „Wędrowca do Świtu”

Srebrne krzesło

Koń i jego chłopiec

Siostrzeniec Czarodzieja

Ostatnia bitwa

narnia.com
facebook.com/TheChroniclesofNarnia