25,50 zł
Wrogowie zacieśniają krąg.
Wszelkie granice przestają mieć znaczenie.
Miłość rozpada się na kawałki.
Pośród zmysłowych cieni, w których obsesja przeplata się z miłością i chęcią posiadania, spotkałem ją. Nazywa się Mia Lauren.
Zawładnęła mną. Każdy jej krok jest pełen gracji, a każde polecenie rozkazem. Sama jej obecność działa na mnie jak orzeźwiający eliksir.
Muszę sprawić, że będzie moja.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 173
Duhkha.
To buddyjskie określenie da się przetłumaczyć jako cierpienie, udręka albo psychiczny dyskomfort.
Aby uwolnić się od duhkha, należy postępować przyzwoicie i racjonalnie, nie wolno kierować się emocjami. Innymi słowy, trzeba robić wszystko odwrotnie niż ja obecnie.
Wściekły, zacisnąłem dłonie na kierownicy bugatti veyrona, ani trochę nie przejmując się kulturą jazdy.
Miałem ochotę kogoś zamordować.
Jedynym sposobem na to, by skrócić tę mękę, było dogonienie Mii – mojej kochanki, mojej pięknej i słodkiej uległej – która pędziła przed nami jak szalona moim bmw.
Miała tylko dwadzieścia jeden lat i była najpiękniejszą ze znanych mi kobiet. Mimo tego wszystkiego, przez co przeszła, jej charakter pozostał nieskalany.
Shay spoglądał raz na drogę, raz na laptopa, który trzymał na kolanach, żeby śledzić bmw. Był całkowicie skupiony, nietypowo dla siebie, gdyż z reguły sypał żartami jak z rękawa. Ten zaprawiony w bojach geniusz informatyczny i zarazem szef mojej ochrony wiedział, że z trudem panuję nad sobą. Moja kobieta zmierzała prosto w paszczę lwa, a jeśli wierzyć małej czerwonej kropce na ekranie, wkrótce mieliśmy zgubić trop.
Shay służył dawniej w elitarnej jednostce, w Komandzie Foki, i takie sytuacje nie były dla niego nowością, drgnął jednak, kiedy przekroczyliśmy prędkość stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.
Poluzowałem krawat, czując, jak narasta we mnie nienawiść do samego siebie.
– Jak się tu reguluje klimatyzację? – Dłoń Shaya zawisła nad deską rozdzielczą. – To przypomina panel sterowania w samolocie…
Podkręciłem klimę i płynnie wyprzedziłem kolejny samochód.
Skupiałem całą uwagę na tym, żeby uniknąć kolizji. Mimo nadchodzącego wieczora tłok na drogach wcale nie zmalał.
Złamałem obietnicę.
Zapewniałem Mię, że obronię ją przed niebezpieczeństwem i że już nikt nigdy jej nie skrzywdzi. Teraz jednak pakowała się w kłopoty, gotowa stawić czoło staremu wrogowi, i to tylko po to, by mnie chronić. Wiedziałem to z całą pewnością.
Zaczęło się od tego, że kilka dni temu przed sklepem Badgley Mischka pojawił się Adrian Herron. Mia nie chciała o tym rozmawiać, ja zaś źle oceniłem sytuację i nie naciskałem, żeby się otworzyła. Tymczasem ponad wszelką wątpliwość to był on – drań, który zamordował jej matkę. Przeszłość dopadła Mię, a ja nawet nie zauważyłem, co się święci.
Niewinna poranna zmiana w jadłodajni Charlie’s Soul Kitchen okazała się dla Mii niebezpieczna. Kazałem mojemu szoferowi Leo obserwować ją ze środka, zespół Shaya miał pełnić straż na zewnątrz. Mimo to Decker, młodszy brat Adriana, który zdołał zatrudnić się w jadłodajni, groźbami zmusił Mię do milczenia.
To właśnie Decker Herron zerwał Mii obróżkę, pozostawiając zadrapanie na jej szyi. Byłem tak przepełniony zazdrością, że nie dostrzegłem tego najważniejszego dowodu. Powinienem zarzucić Mię pytaniami i skłonić do pozostania w moim domu w Beverly Hills, a tymczasem dopuściłem do tego, że postanowiła samotnie uporać się z problemem. Jak głupiec uwierzyłem w jej kłamstwo o tym, skąd wzięło się zadrapanie.
– Skierujmy do tego moich ludzi. – Shay zerknął na mnie z ukosa. – Cam, proszę cię.
– Trzymam rękę na pulsie.
– Ja powinienem się tym zajmować. Moi ludzie…
– Mia jest moją kobietą – przerwałem mu.
– Za bardzo się zaangażowałeś. Kierujesz się emocjami. To zrozumiałe, ale sam pomyśl… Może jednak zwolnisz, co?
– Mam ryzykować, że ją stracę?
– Dobrze byłoby nie zginąć w wypadku.
Zdjąłem nogę z gazu, przede wszystkim dlatego, że na desce rozdzielczej zamigotała lampka sygnalizująca obecność radiowozu w odległości dwudziestu metrów przed nami.
– Miała być pod kontrolą twojego zespołu i Leo – warknąłem. – Nikt nie zauważył, że weszła do jadłodajni w obróżce, a kiedy wychodziła…
– Daliśmy ciała. – Shay z frustracją postukał w laptopa. – Mają zwracać uwagę na każdy szczegół, także na to, co ma na sobie Mia, na wypadek gdyby…
– Gdyby zaginęła?
– Nie wiem, co się stało – westchnął. – Przykro mi. Obiecuję ci, że winni stracą pracę.
Ale ja wiedziałem, co się zdarzyło.
Leo wyszedł z założenia, że ludzie na zewnątrz obserwują Mię, oni zaś uznali, że odpowiedzialność spoczywa na nim i jego ekipie. Koniec końców, też kiedyś służył w wojsku i jako były członek piechoty morskiej raczej nie powinien mieć trudności z upilnowaniem przez trzy godziny młodej kobiety.
– Zawiodłem ją – westchnąłem.
– Biorę na siebie pełną odpowiedzialność. – Shay wskazał na ekran. – Zbliżamy się do niej.
– Dokąd jedzie?
– Cholera.
– Czyli wjechała pod most – powiedziałem spokojnie, mimo że odchodziłem od zmysłów.
Shay dwukrotnie odświeżył ekran.
– Jest. Mamy ją.
Odetchnąłem głęboko.
– Potrzebujemy broni – oświadczyłem. – Niech któryś z twoich ludzi czeka tam na nas.
– Jeśli Mia dotrze do domu przed nami, nie wchodzisz do środka, Cole.
Zacisnąłem zęby i postanowiłem puścić jego słowa mimo uszu.
– Zjeżdża z autostrady. – Postukał w monitor. – Najbliższym zjazdem.
Zmieniłem trzy pasy.
– Pokazałem Mii, gdzie jest jej obróżka – tłumaczył Shay – a ona zapamiętała adres z mojego telefonu.
– Jest cholernie inteligentna, Shay – odparłem. – Ludzie jej nie doceniają. Przeczytała cały mój zbiór książek Josepha Campbella, a teraz ma obsesję na punkcie Miltona Ericksona.
Skręciłem w lewo i zakląłem, kiedy trafiliśmy na czerwone światło. Niewiele brakowało, a bym je zignorował i pojechał dalej.
– Wiem, że ją kochasz – powiedział Shay.
Na szczęście zapaliło się zielone. Dodałem gazu i minęliśmy skrzyżowanie.
– Jest inna, Shay.
– Wiem.
– Jeśli coś jej się stanie… – Nawet nie mogłem dokończyć tego zdania.
– W Londynie uczyliśmy ją samoobrony.
– Jakie to ma teraz znaczenie? – Wskazałem ekran.
Nagle Shay się obejrzał.
– Stój! Cofnij – zażądał.
Wrzuciłem wsteczny i z piskiem opon popędziliśmy do tyłu. Chwilę później dałem po hamulcach i wyjrzałem przez okno.
Moje bmw stało zaparkowane ze zgaszonymi reflektorami.
Mia zniknęła.
– Gdzie jesteś, do cholery? – usłyszałem w głośniku komórki szorstki głos Henry’ego.
Shay z przyzwyczajenia położył dłoń na masce bmw, żeby sprawdzić, czy silnik jest jeszcze ciepły.
– A ty, Henry? – spytałem.
– Siedzę w samolocie.
– Ja mam godzinne opóźnienie.
– Gdzie konkretnie jesteś? – nie odpuszczał.
Wolałem mu nie wspominać, że w centrum Los Angeles, żeby nie prowokować dalszych pytań.
– Oddzwonię później, okej? – zaproponowałem.
Powiodłem spojrzeniem po małych domach w cieniu biurowców. W oddali piętrzył się ratusz.
– Nie zrobisz tego, Cam – oznajmił Henry.
– Czego nie zrobię?
– Wiem, co czujesz w związku z Cole Tea…
– Dołączę do ciebie jak najszybciej – przerwałem mu.
Shay zasygnalizował gestem, żebym skończył rozmowę.
– Leć do Nowego Jorku – dodałem. – Ja złapię następny lot.
– Co się dzieje?
– Muszę kończyć… – zacząłem, ale nagle usłyszałem głos Shaya.
– Cameron, źle to wygląda…
Natychmiast ruszyłem za nim ścieżką między dwoma domami.
– Nie trać nadziei, Henry – powiedziałem do komórki.
W telefonie rozległy się przytłumione dźwięki. Najwyraźniej rozmawiał z pilotem. Kiedy czekałem, dotarło do mnie, że sprawiłem wielki zawód nie tylko bratu, ale i wszystkim innym. Powinienem być teraz na pokładzie tego samolotu.
– Już jestem – usłyszałem głos Henry’ego.
– Czuję się równie zdruzgotany jak ty… – zacząłem, ale nie dał mi dokończyć.
– Słowa są tanie, Cam.
– Osłaniaj mnie. – Zacisnąłem palce na telefonie. Henry zbyt długo nie odpowiadał. – Henry?
– Masz to jak w banku – westchnął.
– Odwdzięczę się.
Rozejrzałem się wokół. Szliśmy pomiędzy dwoma wysokimi, podniszczonymi ogrodzeniami z drewna.
– Stewardesa piorunuje mnie wzrokiem – oznajmił Henry i się rozłączył.
Miałem wrażenie, że moje stopy wtapiają się w asfalt. Powietrze było gęste, panował duszny upał i zanosiło się na deszcz. W oknach wielu okolicznych budynków zainstalowano kraty, co nie wróżyło nic dobrego. Kilka latarni nie działało.
Bałem się o Mię.
Shay wyciągnął telefon, a zanim ruszyliśmy za sygnałem z obróżki, obejrzał się na bmw i bugatti veyrona. Mocno się wyróżniały na tle innych zaparkowanych tu samochodów.
Do diabła z nimi.
Shay szedł przodem, a ja zerkałem przez jego ramię na czerwoną kropkę. Jak na ironię, biżuteria, która naraziła Mię na niebezpieczeństwo, teraz wiodła nas prosto do niej.
– Jest – odezwałem się nerwowo.
Zobaczyłem Mię kilka metrów przed nami.
Szybkim krokiem zmierzała do na wpół zrujnowanego domu z kratami w oknach i zasuniętymi zasłonami. Trawnik przed budynkiem był wyschnięty na wiór.
Shay chwycił mnie za ramię.
– Zostań tutaj – warknął.
Wyrwałem mu się i popędziłem przed siebie. Krew dudniła mi w uszach, gwałtownie chwytałem ustami powietrze. W myślach pogratulowałem sobie wszystkich porannych przebieżek.
Mia zawahała się na najwyższym stopniu schodów i uniosła rękę, żeby zapukać.
Kiedy biegłem przez trawnik, niemal czułem, jak czas staje w miejscu. Nie widziała mnie.
Chwyciłem ją w objęcia, odciągnąłem na bok i przycis-nąłem do muru, zasłaniając dłonią jej usta.
W pierwszej chwili wpadła w popłoch, ale odprężyła się na mój widok. Cała się trzęsła.
Zamarła, gdy zza rogu wybiegł Shay.
– Pewnie się zastanawiasz, jak cię znalazłem? – szepnąłem.
Spojrzała mi w oczy i skinęła głową.
Przysunąłem usta do jej ucha.
– Wetknąłem ci pluskwę w słodki tyłeczek, kiedy spałaś. – Z rozbawieniem uniosłem brwi i zmusiłem się do uśmiechu, choć serce nadal próbowało wyskoczyć mi z piersi.
Mia wpatrywała się we mnie z osłupieniem.
Choć ogromnie mi ulżyło, nie przestawałem myśleć o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby weszła do tego budynku. Ci dwaj już pokazali, do czego są zdolni.
I pomyśleć, że znalazła się tutaj wyłącznie z mojej winy…
– Cole – odezwał się Shay. – Co to było, do cholery? Mam was chronić…
Mia zacisnęła powieki.
– Co tu robisz? – zwróciłem się do niej, ignorując ostre spojrzenie Shaya.
Odsunęła moją dłoń i zmarszczyła brwi.
– Mam sprawy do załatwienia – odparła.
– A konkretnie? – zniecierpliwił się Shay.
– Nie wtrącaj się – warknąłem.
– Oni chcą tylko trochę pieniędzy – wyszeptała. – Obiecali…
– Z takim szajsem powinnaś przychodzić do mnie – przerwał jej Shay.
– Mia, jak możesz zadawać się z tym człowiekiem po tym, co ci zrobił? – westchnąłem. – Po tym, co zrobił twojej mamie?
– Groził ci, Cameron. – Uniosła rękę do obróżki, jakby nie pamiętając, że już jej nie ma. – Zapewniał, że mogą bez trudu zrujnować ci reputację.
– Nie mają takiej mocy, Mia, chyba że im ją ofiarujesz.
– Ale…
– Wiemy, że dostali od ciebie obróżkę…
Przełknęła łzy.
– Odzyskam ją – zapowiedziała.
– Wybacz lanie, skarbie – mruknąłem. – Nie miałem pojęcia…
– Pozwoliłam mu odejść z twoją piękną obróżką.
– Ty jesteś najważniejsza, zawsze o tym pamiętaj. I nigdy więcej nie narażaj się na niebezpieczeństwo.
– Adrian groził, że zdradzi prasie moją przeszłość – wyznała. – Jest gotów rozgłosić, że spotykasz się z córką narkomanki.
– Och, Mia. – Pokręciłem głową. – I niby co by się stało, gdyby ta sprawa wyszła na jaw?
– Podobno wpłynęłoby to na Cole Tea.
Zerknąłem na Shaya.
Obaj wiedzieliśmy, że Cole Tea i tak chyli się ku upadkowi.
Mia zacisnęła palce na mojej dłoni.
– Uprzedzili mnie, że jeśli ci o tym powiem, skontaktują się z dziennikarzami.
– Czy Decker zerwał ci dzisiaj rano obróżkę? – spytał Shay.
Skinęła głową. Wydawała się bezbronna i bardzo zmęczona.
– Przepraszam, że na ciebie krzyczałem… – Z lewej strony coś się poruszyło, a ja odruchowo uniosłem rękę, żeby chronić Mię.
To była Emma z ekipy Shaya. Kilka dni temu widziałem na własne oczy, do czego jest zdolna, kiedy dała popis przed klubem. O płynności jej ruchów krążyły legendy, do tego była skuteczna niczym Ronda Rousey. W okamgnieniu powaliła napastnika, który mnie zaatakował.
Teraz wręczyła Shayowi pistolet, a on ukrył go pod marynarką. Dodatkowo wsunęła mu pod koszulę mikrofon.
– Zostań z Emmą – zwróciłem się do Mii.
– Chcę z nim porozmawiać – oznajmiła.
Shay tylko prychnął i ukrył w kieszeni marynarki kolejny przedmiot od Emmy.
– Muszę się z tym uporać – podkreśliła z naciskiem. – To mój problem.
– Nie, Mia – odparłem łagodnie. – Nie ciebie chcą dopaść, ale mnie, i postanowili dopiąć swego za twoim pośrednictwem. Zrobię z tym porządek. – Objąłem ją w pasie i odprowadziłem w bezpieczne miejsce.
Udało mi się skłonić Mię, żeby wsiadła do samochodu wraz z Emmą i dwoma ochroniarzami Shaya. Zjawili się w imponującym tempie, dowodząc tym samym swojego profesjonalizmu. Dobrze płaciłem Shayowi za to, żeby działał sprawnie i dyskretnie.
Pozostawiwszy uspokojoną Mię na tylnej kanapie cadillaca escalade, wróciłem w towarzystwie Shaya przed drzwi domu Herronów.
– Na pewno chcesz to zrobić? – spytał.
Najchętniej otworzyłbym drzwi kopniakiem. Shay musiał jednak zobaczyć, że jestem spokojny, pozbierany i gotowy na zimno stawić czoło Herronom.
– Zdejmij krawat – poradził mi. – Będzie mniej oficjalnie.
Ściągnąłem go i wepchnąłem do kieszeni.
Shay zapukał.
W środku rozległo się dzikie szczekanie, które zmroziło mnie do szpiku kości i spowodowało gwałtowny przypływ adrenaliny.
Shay od niechcenia rozsypał ciemne okruchy na podłodze przy drzwiach, po czym podniósł na mnie wzrok.
– Kiedy tu jechaliśmy, Emma sprawdziła rejestr zwierząt domowych. – Otrzepał dłonie. – To karma dla psów.
Podziwiałem jego zapobiegliwość.
– I co tu mamy?
– Kibbles’n’Bits.
– Chodziło mi o psa.
– Rottweiler. – Wzruszył ramionami.
Uderzyła nas przenikliwa woń psiego moczu, przypalonego jedzenia, a także papierosów i zepsutego piwa. W salonie ryczał telewizor, tworząc dramatyczny podkład dźwiękowy.
Na progu stał Decker i wpatrywał się w nas wyzywającym wzrokiem.
Wyglądał zdecydowanie starzej niż pięć lat wcześniej na zdjęciu w prawie jazdy. Dałbym mu znacznie więcej niż dwadzieścia sześć lat. Widać parszywe życie odbiło się na jego twarzy. Miał na sobie brudne bokserki i podkoszulek na ramiączkach. Było jasne, że od dłuższego czasu nie golił się ani nie czesał.
Gdyby moja była dziewczyna McKenzie zobaczyła teraz tego wytatuowanego gościa, który podobno zachwycił wszystkich w jadłodajni, zamknęłaby cholerną jadaczkę i uciekła. I pomyśleć, że uważałem go za zagrożenie.
McKenzie wmówiła mi, że Mia ma romans z tym palantem, tymczasem prawda była całkiem inna. Z żalem pomyślałem, że nie powinienem wątpić w Mię i nasz związek.
Sytuacja wymagała ode mnie ucieczki w zen – nie tylko teraz, ale w ogóle w życiu. Pozwoliłem, żeby emocje stanęły mi na drodze i zagroziły wszystkiemu, co uważałem za bliskie mojemu sercu.
Schrzaniłem sprawę.
Pies ujadał coraz agresywniej.
– Decker Herron? – odezwałem się.
– Niczego nie kupuję. – Chciał zamknąć drzwi.
– Pracuje pan w Charlie’s Soul Kitchen? – Uśmiechnąłem się szeroko.
Decker wyjrzał na ulicę.
– Przychodzimy nie w porę? – zapytał Shay.
– Tak jakby. – Decker patrzył na nas uważnie.
– Racja. – Odwróciłem się. – Powinniśmy już iść.
– Nie chce pan dostać noworocznej premii? – zdziwił się Shay.
– Jest zajęty. – Wsunąłem ręce do kieszeni. – I tak mamy opóźnienie.
Shay zerknął na mnie i uniósł brwi, sygnalizując to, co już obaj wiedzieliśmy – Decker nie miał pojęcia, kim jestem.
– Przepraszamy za kłopot. – Shay również się odwrócił.
– Trzeba było najpierw zadzwonić – burknął Decker.
– Nie dostał pan mejla? – Shay spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Mejla?
– Jeszcze jeden… – westchnąłem.
– Co to za premia? – zainteresował się Decker.
Shay poklepał się po kieszeni marynarki, jakby czegoś tam szukał.
– Ty go masz – zwrócił się do mnie.
– Nigdy nie widziałem was w jadłodajni – zauważył Decker.
– Jesteśmy z korporacji – wyjaśnił Shay. – Każą nam się kręcić po okolicy i wkurzać pracowników. Nikogo nigdy nie ma w domu.
– Nikt nam nie otwiera – poskarżyłem się.
– Szczerze mówiąc, czek nie jest wart zachodu. – Shay wzruszył ramionami.
– Ile? – spytał Decker.
– Pięć – odparł Shay.
– Dolarów?
– Setek – powiedziałem. – Pięćset dolarów. Skąpiradła. Większość wolontariuszy prosi nas, żebyśmy wsparli tymi pieniędzmi jadłodajnię… – Poklepałem się po marynarce. – Mam tu czek, trzeba tylko podpisać. Cholera, gdzie mój długopis?
Shay pokręcił głową.
– Prześlemy czek pocztą – oznajmił.
– A może dołożymy tę sumę do wypłaty? – zasugerowałem.
– Mam długopis – odezwał się Decker.
Shay zerknął na zegarek i przestąpił z nogi na nogę.
– Szczerze mówiąc, dopiero co zacząłem tam pracować – dodał Decker. – Jeszcze nie dostałem pierwszej wypłaty.
– Przykro nam, że mejl nie dotarł.
– Wejdźcie. – I szerzej otworzył drzwi.
– W sumie możemy załatwić sprawę od ręki. – Shay popatrzył na mnie pytająco.
Skinąłem głową.
W domu o powierzchni około dziewięćdziesięciu metrów kwadratowych panował kompletny chaos. Decker bez wątpienia miał cechy patologicznego zbieracza. Tu i tam walały się stare pudełka po pizzach, w kącie leżały puszki po piwie, a jedynym meblem była wytarta i zapadnięta sofa na środku pokoju. Na niedopasowanych poduszkach widniały żółte plamy. Z wielkiej popielniczki unosił się dym papierosowy. Telewizor był nowy.
– Co to za piesek? – spytał Shay. – Szczeka jak pudel. Moja ciotka ma pudla. To mądre zwierzęta.
– Rottweiler. Straszny pieszczoch, chyba że coś mi grozi.
– Czyli prawidłowo – zauważyłem.
– Od dawna pan tu mieszka? – Shay popatrzył na Deckera.
– Właśnie się wprowadziłem do brata. Sorry za bałagan.
– Brat nie pracuje w jadłodajni? – spytał Shay.
– Nie, on… – Decker na chwilę umilkł. – Ma swoją robotę.
– Jaką? – zapytałem od niechcenia.
– A co ci do tego, stary – warknął Shay.
Zapewne tak jak ja zauważył, że lewa powieka Deckera drgnęła, co oznaczało, że nabrał podejrzeń.
– Daj mu ten czek – dodał Shay poirytowanym głosem.
Sięgnąłem do kieszeni.
– Ma pan piwo? – spytał Shay.
– Nie będziesz teraz pił. – Wyjąłem rękę. – Mamy jeszcze dziesięć adresów do obskoczenia.
– Tylko jedno. Zejdź ze mnie.
– Z nim tak zawsze. – Popatrzyłem na Deckera, jakbym liczył na jego wsparcie. – Upija się, a potem muszę go odwozić do cholernego Orange County.
– Gdybym nie chlał, nie zniósłbym twojego pieprzenia – wymamrotał Shay.
Spiorunowałem go wzrokiem.
– Muszę się odlać. – Przewrócił oczami. – Gdzie łazienka?
– W głębi korytarza.
– W którym pokoju trzyma pan psa? – zapytał Shay.
– W sypialni.
– Nie odgryzie mi fiuta, co? – Shay zarechotał i wyszedł.
– Niech pan tam nie wchodzi, a wszystko będzie w porządku! – krzyknął za nim Decker.
– Staram się pilnować, żeby nie pił – wymamrotałem.
– Z powodzeniem?
Podrapałem się po policzku, udając zakłopotanie.
– Mój brat pije. – Zerknął na korytarz. – Wiem, co to znaczy.
– Ten sięga też po mocniejszy towar. Martwię się o niego. To dobry kumpel, ale ciągle ćpa. Mam tego dość.
– Mój brat też bierze.
– Poważnie?
– Ja się trzymam od tego z daleka. – Uniósł rękę.
– Kiedyś wziąłem LSD – skłamałem na poczekaniu. – Zachowywałem się, jakbym miał supermoc. Wierzyłem, że zdołam gołymi rękami urwać komuś głowę. – Popatrzyłem na niego, a potem na swoje dłonie i szybko je odwróciłem, jakbym pogrążył się we wspomnieniach. – Flashbacki to zmora.
– Kiepski trip?
– Fatalny. – Wskazałem na telewizor. – Niezły sprzęt.
– Uhm.
– Hej. – Shay stanął na progu. – Gość ma w łazience egzemplarz Wojny i pokoju.
– Pana? – spytałem Deckera.
– Brata.
– Nie cierpię książek – powiedział Shay. – Strata czasu.
Z rozbawieniem uniosłem brwi, myśląc o tym, że zasługiwał na Oscara.
– Pan nie stąd, co? – zwróciłem się do Deckera.
– Z Charlotte.
– Jak się tam dorastało?
– Dorastałem gdzie indziej.
Poruszałem się powoli, z rozmysłem. Podobnie jak on oparłem ciężar ciała na lewej nodze, skrzyżowałem ręce na piersi, jakbym się osłaniał, i przechyliłem głowę.
– Zawsze żyłem w cieniu brata – wyznałem szeptem, naśladując jego akcent, ton i rytm.
Zrobiłem to tak subtelnie, że się nie zorientował.
– Ja też – wymamrotał.
– Nawet nie chcę o tym myśleć. Koszmarne wspomnienia.
– No tak… – Zmrużył oczy.
– Wszystko przez mojego starego. Stuknięty sukinsyn.
– Mój przez pół życia chodził pijany – wyznał – a drugie pół spędził na morzu.
– To gdzie pan dorastał?
– Na Alasce.
– Pewnie było super, co? – dopytywałem.
– Jeśli się lubi otwarte przestrzenie.
– Otwarte przestrzenie… – powtórzyłem.
– W sumie najgorsza tam jest samotność.
– Samotność?
– Był tam pan kiedyś?
– Raz.
– Koszmar – mruknął.
– Ojciec pana bił? – spytałem półgłosem.
– Starał się zrobić ze mnie mężczyznę. – Wzdrygnął się.
– Życie jest do dupy – westchnąłem.
Decker odwrócił wzrok.
– Raz prawie złamał rękę mojemu bratu. Zepchnął go ze schodów. Mamie powiedział, że Adrian stracił równowagę.
– A ile Adrian miał wtedy lat?
– Siedemnaście.
– A mama? Gdzie wtedy była? – drążyłem.
– W domu. Też się go bała.
– Pana brata?
Decker zmarszczył brwi.
– Ojca miałem na myśli.
– Rodzice na pewno chcieli, żebyście wyrośli na uczciwych ludzi – wyszeptałem.
– Pewnie tak.
– Wiedzieli.
– Co wiedzieli?
– Obaj byliście uparci i nieprzewidywalni. Każdy z was mógł iść dowolną drogą.
– Fakt – przyznał.
– Winimy rodziców, ale to wykręt – dodałem. – Nadchodzi czas, kiedy potrafimy odróżnić dobro od zła.
Decker obserwował nas nieufnie.
– Można żyć dobrze, służyć innym, być miłym i dobrym człowiekiem albo z własnego wyboru zostać palantem. W ostatecznym rozrachunku wybór należy do nas samych. Wygląda na to, że pan wybrał to drugie.
– Co takiego?
– Zdaje się, że nazwał cię palantem – wytłumaczył mu Shay.
– Dlaczego?
– Zwalniam cię – oświadczyłem chłodno.
Ze zdumienia otworzył usta.
– Zatrudniamy wyłącznie uczciwych ludzi – dodałem.
– A co z moim czekiem?
– Nie ma żadnego czeku – odparł Shay.
– Nie rozumiem…
– Już wyjaśniam – mruknąłem. – Powiedz Adrianowi, że wiem, co zrobił pani Lauren, kiedy miała czternaście lat. Wiem, że zamordował jej matkę, i mam na to dowody. W dochodzenie zaangażował się prokurator okręgowy. Przekaż Adrianowi, że obserwujemy każdy jego ruch. Może tamto przestępstwo się przedawniło, ale jeśli zrobi cokolwiek wbrew prawu, resztę życia spędzi za kratkami.
– Ja nic nie zrobiłem.
– Szantażujesz panią Lauren… Napadłeś na nią…
– Wcale nie.
– Zerwałeś jej obróżkę.
– Sama mi ją dała. – Zerknął w stronę sypialni, najwyraźniej chcąc zasugerować, że zaraz wypuści psa.
– Widziałem zadrapanie na jej szyi – oznajmiłem.
Przyszło mi do głowy, że serce Mii ucierpiało bardziej niż skóra.
Decker poczerwieniał z wściekłości.
– To córka narkomanki – syknął. – Doktor Cole na pewno by nie chciał, żeby dziennikarze się o tym dowiedzieli.
– To koniec, Decker – powiedziałem spokojnie.
– Wal się. Wynocha!
Oderwałem się od ściany i stanąłem tuż przed nim.
– Jeśli któryś z was zbliży się do pani Lauren, to go dekapituję – wycedziłem.
– To znaczy, że poucina wam łby – pośpieszył z wyjaś-nieniem Shay. – Tylko brzmi snobistycznie.
Decker ponownie zerknął w stronę drzwi do sypialni.
– Jeśli spróbujesz się z nią skontaktować, znajdę cię i wykończę – dodałem.
– Coś ty, kurwa, za jeden? – warknął.
– Jestem twoim sennym koszmarem.
– Jesteś…
– Zgadza się. – Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem.
Nabrałem w płuca chłodnego powietrza, zadowolony, że nie muszę już dłużej siedzieć w tym smrodzie. Shay wyszedł za mną i poklepał się po kieszeni marynarki.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki