Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejna część bestsellerowej serii "Świat, którego nie znasz", przedstawiającej świat zakazanych uciech BDSM.
Choć miliarder Cameron Cole trzyma władzę, decyduje o przyjemnościach i o karach oraz rządzi w klubie BDSM, którego jest właścicielem, to nie zdołał całkiem zdominować swojej ukochanej dwudziestojednoletniej Mii. Szkolona w sztuce uwodzenia kobieta, oddaje się pożądaniu i uzależnia go od siebie. Bez skrępowania podróżując po świecie przyjemności, wyzwala w nim gejzery emocji.
I wtedy na horyzoncie pojawiają się komplikacje.
Lance Merrill to groźny rywal, który pragnie Mii tylko dla siebie. Ma środki i zawsze dostaje to, czego chce. Zagraża całemu imperium Camerona, więc ten zabiera Mię do Londynu, aby ją chronić.
Jej posłuszeństwo zostanie przetestowane w niezwykły sposób. Richard Sheppard, jej były mistrz, zdecydował bowiem, że i on chce odzyskać Mię. Ale czy Cameron zamierza ją oddać? I czy w ogóle wybór należy do niego?
Cameron czuje, że poddaje się prawdziwej obsesji. Że to Mia ma nad nim władzę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 487
Brakowało mi Camerona, choć znajdował się na wyciągnięcie ręki.
Jego prywatny samolot jeszcze nie wystartował, ale równie dobrze moglibyśmy już lecieć. Moje serce wzbiło się na oszałamiającą wysokość i pędziło w nieznane.
Zmieniłam się w kłębek nerwów i emocji, splątanych ze sporą dawką oszołomienia wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie dwa tygodnie. Nadal usiłowałam pojąć, jak doszło do tego, że trafiłam na pokład maszyny ruszającej za chwilę w rejs do Londynu. Wykończenia ze lśniącego drewna, polerowany chrom i skórzana tapicerka w kolorze kremowym – od razu było widać, że podróżujemy w luksusie. Mimowolnie wbiłam paznokcie w podłokietniki fotela i teraz usiłowałam rozmasować ślady na skórze.
Nie pasowałam do tego świata, każdy to widział. To skutecznie zamknęło mi usta.
Za uprzejmym uśmiechem Larissy, ładnej stewardessy po trzydziestce, czaiło się niedowierzanie. Niewątpliwie zachodziła w głowę, dlaczego powszechnie szanowany psychiatra oraz znany miliarder postanowili rozpieszczać kogoś mojego pokroju. Miałam na sobie eleganckie dżinsy i kaszmirowy sweter, ale niesforne blond loki były tego ranka wyjątkowo krnąbrne, przez co wyglądałam jak niechluj. W mojej głowie panował podobny chaos.
Larissa jeszcze mocniej zmarszczyła brwi, jakby nie mogła przestać rozmyślać o mojej zdobionej brylantami obroży. Nie wiedziałam, czy rozumie jej znaczenie.
Niedługo po tym, jak weszłam na pokład, Cameron ukląkł przede mną i zsunął z moich stóp czółenka, żeby mi było wygodniej. Przy okazji popieścił kciukiem kolibra, którego wytatuowałam sobie nad kostką.
Potem nalał mi kieliszek schłodzonego szampana, a ja z trudem powstrzymałam się od wypicia go duszkiem. Przytuliłam się do małej poduszki, również od Camerona.
Wcześniej tylko raz leciałam samolotem, z rodzinnego Charlotte do Los Angeles. To było dawno temu, kiedy w moim życiu chodziło jedynie o przetrwanie. Wszystko się zmieniło, gdy zostałam asystentką Richarda Bootha, zastępcy dyrektora eleganckiego i perwersyjnego klubu w Los Angeles, a potem oszałamiająco szybko awansowałam na osobistą sekretarkę Camerona Cole’a, dyrektora klubu Chrysalis.
Rzecz w tym, że Cameron nie był dla mnie tylko szefem. Minionego wieczoru zadeklarował, że jest moim Panem, a tym samym właścicielem przejętej rolą uległej nowicjuszki. Aż podkuliłam palce u stóp, zastanawiając się, z czym to się wiąże.
Larissa zauważyła tę wyraźną oznakę niepewności i z zaciekawieniem uniosła brwi. Gdy wręczyła mi serwetkę, trzymała brodę wysoko, jasno dając mi do zrozumienia, że ja, dwudziestojednoletnia przybłęda, nie dorastam jej do pięt.
Jako spadkobierca imperium herbacianego Cole’ów Cameron był kimś więcej niż tylko człowiekiem renesansu. Powszechnie uważano go za jednego z najbardziej pożądanych kawalerów w Ameryce. Do tego należało dodać fakt, że miał na własność bodaj najwspanialszą posiadłość BDSM na świecie. Wszystko to jednak tylko prześlizgiwało się po powierzchni prawdy o zagadkowym doktorze Cole’u. Żywiołowy temperament tego człowieka był wręcz legendarny i na własne oczy widziałam, jak ludziom z jego otoczenia czasem odbierało mowę.
Tak działo się teraz z Larissą. Miałam nadzieję, że mimo oszołomienia zdołała prawidłowo zamknąć drzwi przed startem. Gdybym sama nie pozostawała pod silnym wpływem magnetyzmu Camerona, poradziłabym mu, żeby nieco powściągnął swój urok.
Stał przed kabiną i od niechcenia gawędził z umundurowanym pilotem. Wydawał się odprężony, zupełnie jakby to był najzwyklejszy dzień pod słońcem i jakbyśmy właśnie nie lecieli do Londynu. W spłowiałych dżinsach i w swetrze wyglądał raczej skromnie. Kruczoczarne włosy okalały jego przystojną twarz, a przy kasztanowych oczach pojawiły się zmarszczki, gdy się uśmiechnął, spoglądając na mnie…
Robił niesamowite rzeczy z moim ciałem. Czułam mrowienie w piersi, przez co kręciło mi się w głowie. Oszołomiona wyczekiwaniem, z trudem oderwałam wzrok od Camerona, żeby wyjrzeć przez owalny iluminator. Zastanawiałam się, jak zareaguje Richard po wejściu na pokład.
Richard, mój piękny, melancholijny chłopak, z którym mieszkałam obecnie w jego posiadłości w Malibu. Porzucił życie nowojorskiego maklera po tym, jak jego narzeczona popełniła samobójstwo – powodem był ojciec Richarda, magnat finansowy, który swoimi machlojkami doprowadził na skraj upadku tysiące klientów, w tym własną rodzinę. Richard wypadł z łask finansjery Wschodniego Wybrzeża i umknął do Los Angeles, żeby uniknąć publicznego odwetu.
Gdyby nie zawodowe mistrzostwo Camerona, Richard nadal nie odzywałby się ani słowem. Zanim się pojawiłam, często flirtował ze śmiercią, skacząc w weekendy na spadochronie, pływając z rekinami, a także – co szczególnie mnie przerażało – uprawiając wspinaczkę bez asekuracji. Wszystko to zapewne pomagało mu uspokoić myśli.
Właśnie dlatego poznałam Richarda – żebym wyciągnęła go z melancholii i zapobiegła dalszym straceńczym wybrykom. Dziwacznym zbiegiem okoliczności trafiłam pod skrzydła jego najlepszego przyjaciela, Camerona, który mnie oczarował i wprowadził w sam środek ich świata playboyów.
A także na pokład swojego samolotu.
Zaopiekował się mną człowiek, który dla kaprysu potrafił zmienić bieg historii. Z ochotą wlecieliśmy w ten płomień. Osmaliwszy sobie skrzydła, musieliśmy zmienić kierunek lotu i odnaleźć wolność, której domagały się nasze dusze. Richard oddał mnie w ręce przyjaciela ze świadomością, że potrzebuję czegoś, co tylko Cameron zdoła mi zapewnić. Miałam się poddać wyjątkowej terapii.
Chociaż Richard oczekiwał, że wrócę do niego jako starannie wyszkolona uległa, doskwierało mi głębokie poczucie winy. Zdradziłam jego zaufanie. A przecież miałam wrócić do Richarda i do życia, jakie zaplanowaliśmy.
Głaskałam się po piersi, aby ukoić ból, który niosła ze sobą niepewność. Konsekwencje rozłąki z Cameronem wydawały się coraz bliższe.
W pewnej chwili Cameron wyciągnął iPhone’a.
– Cześć, Baxter, jak się masz? – Pochylił się i wyjrzał przez okno. – Tak, fantastycznie. Jasne, że udało mi się obejrzeć. Świetna rozgrywka. Słuchaj, przepraszam, że z tym wyskakuję, ale mój przyjaciel przechodzi przez trzeci terminal. Tak, zgadza się. Bramka trzydzieści jeden, Richard Booth. Pamiętasz Richarda? Nie mógłbyś go przepuścić? Dziękuję. Boeing siedem dwa siedem. Pozdrowienia dla Deidre. A jak tam matura Randalla?
Po kilku minutach pogawędki o wszystkim i o niczym i pociągnięciu za kilka sznurków Cameron wsunął telefon do kieszeni i ponownie odwrócił się do pilota, żeby kontynuować rozmowę.
Podkuliłam nogi i otoczyłam się ramionami, z obawą myśląc o reakcji Richarda. Ostatnim razem widziałam go przed Chrysalis, kiedy zażądał, żebym wysiadła z samochodu. Kilka sekund później Cameron odjechał autem ze mną w środku.
Oddychałam głęboko, żeby się uspokoić. Powtarzałam sobie, że Cameron zapanuje nad furią Richarda, chociaż po tym, jak mnie wykradł i spędził ze mną noc w L’Ermitage, także on musiał stawić czoło złości przyjaciela.
Nawet bez szczypania się wiedziałam, że to szaleństwo jest prawdziwe. Aby się skupić, zacisnęłam dłonie tak mocno, że paznokcie wbijały mi się w skórę. Na drugim końcu tej przygody czekał mnie nieuchronny smutek, lecz mimo to starałam się kurczowo trzymać najlepszej rady, jaką kiedykolwiek otrzymałam. Żyć tym, co tu i teraz. O ironio, tak doradził mi Cameron.
Nieustannie zdumiewało mnie, że ktoś tak inteligentny zasługuje jednocześnie na tytuł Mistera Ciacho XXI wieku. I jeszcze ten uśmiech…
Tym razem przeznaczony dla kogoś, kto zbliżał się do schodków.
Richard wpadł na pokład. Jasnowłosy i opalony, maskował uśmiechem ból, którego z pewnością doświadczał. Jak można się nie złościć, kiedy najlepszy przyjaciel ucieka z twoją dziewczyną? Mimo to Richard tylko objął Camerona, po czym wdali się w życzliwą rozmowę. Mówili cicho i zachowywali się spokojnie. Ich gesty sympatii były ujmujące.
Richard rozpromienił się na mój widok. Zerwałam się z fotela i podbiegłam do niego, żeby wtulić twarz w jego pierś.
Kilka razy pocałował mnie w czoło, a potem spojrzał mi w oczy.
– A więc wybierasz się do Londynu – powiedział.
Jak na mój gust był odrobinę zbyt zadowolony.
– Tak. – Moja radość przygasła, gdy dostrzegłam w jego wzroku dezaprobatę.
– To robota Lance’a? – Pogłaskał mnie kciukiem po krwiaku na wardze.
Wzdrygnęłam się, bo to miejsce nadal było obolałe.
– Przepraszam za ostatni wieczór. Nie mogłam nic poradzić.
– Koszmarna sprawa – oznajmił z napięciem. – Wybacz mi. Głupek ze mnie. Nawaliłem.
– To nie twoja wina.
– Właśnie że moja, Mia.
– Trzasnąłem go w twarz – wtrącił się Cameron. – Nie pomogło.
– To ja zorganizowałem aukcję – zauważył Richard. – Naraziłem cię na niebezpieczeństwo, Mia.
Cameron ze współczuciem skinął głową, jak zawsze, kiedy któreś z nas narozrabiało. Wykrzywił usta i zrobił dobrotliwą minę.
– Lance był zbyt silny – powiedziałam, prześladowana wspomnieniami z poprzedniego wieczoru, kiedy sprzedano mnie temu, kto dał najwięcej.
Dobroczynna licytacja uległej wymknęła się spod kontroli.
Lance Merrill, znaczący członek elity Chrysalis, wydał na mnie milion dolarów, choć to Richard miał wygrać aukcję. Lance potraktował sprawę zbyt serio. W nieopisanym zamieszaniu wyciągnął mnie z sali balowej i gdyby Cameron mnie nie uratował, trafiłabym… diabli wiedzą dokąd.
Ciarki przeszły mi po plecach.
Richard z rozpaczą przycisnął dłonie do policzków, zupełnie jakby wyobraził sobie to samo.
– Nie winię cię. – Odgarnęłam zbłąkany lok z jego czoła. – Wszystko rozegrało się błyskawicznie.
– Zajmę się tym – zapowiedział.
– Czy Lance nadal jest wściekły? – zapytałam.
Richard zrobił zdumioną minę, a Cameron lekko pokręcił głową. Dawali sobie dyskretne znaki, świadczące o długotrwałej przyjaźni.
– Co jest? – zapytałam ostrożnie.
– A to co takiego? – Cameron wpatrywał się w kosmetyczkę z przyborami do makijażu, którą trzymał Richard.
– A, to. – Richard wręczył mi ją. – Przykro mi, ale twoją pastę do zębów skonfiskowali funkcjonariusze TSA.
– Masz kosmetyczkę z Hello Kitty? – Cameron patrzył na mnie z niedowierzaniem.
Richard wydawał się rozbawiony.
– Kupiłem jej kosmetyczkę Louisa Vuittona, ale ona nadal korzysta z tej – westchnął. – Żałuj, że nie widziałeś, jak patrzyli na mnie ludzie, kiedy ją niosłem.
Rozsunęłam zamek błyskawiczny, po czym zajrzałam do środka. Ucieszyłam się na widok pigułek antykoncepcyjnych i grzebienia.
– Ma wartość sentymentalną – oznajmiłam. – Bailey dała mi ją na urodziny.
– Urocza – mruknął Cameron z ironią. – Sprawimy ci nową w Londynie.
– Ale ta mi się podoba.
Cameron zmarszczył brwi i popatrzył na Larissę, która aż za dobrze się bawiła, słuchając naszej rozmowy. Spłoszona stewardessa umknęła do kabiny pilotów.
– Dwie minuty – oznajmił. – Wkrótce trafimy na pas startowy.
Oddalił się przejściem między rzędami foteli, a ja chwyciłam Richarda za rękę.
– Nie lecisz z nami? – zapytałam.
– Usiądźmy.
– Scarlet nie może zostać z Winstonem? – Zajęłam miejsce obok niego i znów wzięłam go za rękę.
– Pewnie, że może, zawsze chętnie się nim opiekuje. Muszę jednak zająć się interesami. Trzeba pilnie zadbać o pewne szczegóły.
– O jakich szczegółach mówisz?
Richard powiódł wzrokiem za Cameronem.
– Nadal się na mnie złościsz? – spytałam.
– Dlaczego miałbym się złościć?
– Z powodu wczorajszego wieczoru i że Cameron zabrał mnie z Chrysalis.
– Nie dałem mu wyboru.
– Chodzi o Lance’a? Cameron wszystkim się zajął. Powiedział Lance’owi, że nie jest już członkiem Chrysalis. Że to koniec.
Richard zmarszczył brwi i sięgnął do kieszeni.
– Mam twoją komórkę, ale jej nie włączaj – powiedział i wręczył mi aparat. – Przynajmniej dopóki Cameron nie wyrazi zgody.
– Przecież wiem, że w samolocie nie wolno korzystać z telefonów.
– Po prostu niech będzie wyłączony.
– Przepraszam – westchnęłam. – Nie chciałam, żeby tak to się skończyło. Cameron mnie szkoli, ty się z nim kłócisz…
– Nie pokłóciliśmy się.
– A wasza sprzeczka wczoraj wieczorem? Przez telefon?
– Wrzeszczymy na siebie, a następnego dnia znowu jesteśmy najlepszymi kumplami. No, w każdym razie ja na niego wrzeszczę. Tak jest od zawsze. – Łobuzersko uniósł brew.
Richard naprawdę zachowywał się tak, jakby nic go nie gryzło.
To wszystko rozegrało się w błyskawicznym tempie. Trafiłam w ręce Camerona, on zaś zaczął mnie uczyć i świetnie sobie radził z odsłanianiem moich bolesnych tajemnic. Byłam zauroczona natłokiem doświadczeń.
Richard siedział spokojnie, jakby nie było nic niezwykłego w tym, że jego przyjaciel znowu mnie gdzieś porywa i ciągnie całą tę sprawę, jakkolwiek ją nazwać.
Nic z tego nie miało sensu.
– Coś jednak jest nie w porządku – wyszeptałam.
– Cii. – Richard pogłaskał mnie po twarzy. – Odpręż się, proszę. Ciesz się podróżą.
Na myśl o tym, że go zostawiam, zrobiło mi się ciężko na sercu.
– Chcę czegoś twojego. – Powiódł palcami po mojej bransoletce. – Nowa? – Dotknął kciukiem maleńkich brylantów. – Skąd ją masz?
Wiedział, to było oczywiste. Nigdy nie kupiłabym czegoś równie kosztownego. Podniósł wzrok i popatrzył mi w oczy.
– Nie wolno mi jej zdejmować – rzekłam.
Tę delikatną bransoletkę otrzymałam pierwszej nocy, kiedy uległam Cameronowi w jego posiadłości w Beverly Hills. Tamten wieczór sprawił, że odkryłam nowe, zmysłowe światy.
Czułam, że na moich policzkach wykwitają intensywne rumieńce, i rozpaczliwie usiłowałam skupić się na czymś innym.
Przygaszone światło w sypialni. Cameron przyciąga mnie do siebie, a ja siadam na nim okrakiem. Uczucie bolesnego wypełnienia przeradza się w oślepiającą rozkosz. Nieograniczona, jedyna w swoim rodzaju ekstaza. Głośny krzyk szczytowania, stłumiony dłonią Camerona.
I ponowny orgazm.
Kilka minut później, kiedy nadal byłam pogrążona w erotycznym oszołomieniu, Cameron założył mi tę bransoletkę. Dopiero teraz zrozumiałam, że był to gest świadczący o przejęciu mnie na własność – tak jakby obroża nie wystarczyła.
Richard przez moment manipulował przy moim przegubie, aby odblokować zapinkę.
Gdy Cameron wrócił, był niezwykle skupiony, co świadczyło o tym, że czas nas goni. Na widok pochylonego nad moją ręką Richarda zmarszczył brwi. Zrozumiał, co się dzieje.
Zapinka pękła i łańcuszek znalazł się na dłoni Richarda.
– Przepraszam… Ja…
Cameron uniósł rękę.
– Sam się tym zajmę – powiedział.
Richard jednak wsunął bransoletkę do kieszeni, a ja rozmasowałam nadgarstek.
– Dlaczego nie lecisz z nami? – spytałam.
– Dołączy do nas za parę dni – wyjaśnił Cameron. – Przyniosłeś jej telefon?
Richard odebrał mi komórkę i pokazał ją przyjacielowi.
– Shay sprawdził urządzenie pod kątem złośliwego oprogramowania. Ani śladu klonowania.
– Złośliwego oprogramowania? – powtórzyłam.
– Ja go wezmę. – Cameron zrobił krok w naszym kierunku i schował mój telefon do kieszeni marynarki.
Rety, ci goście mieli obsesję na punkcie kontroli.
Podeszła do nas Larissa.
– Proszę pana, mamy pozwolenie na start – oznajmiła.
– Bądź grzeczna. – Richard wziął mnie za ręce. – Rób wszystko, co ci każe Cameron. Nie odstępuj go na krok. – Uśmiechnął się z wysiłkiem. – Będzie fajnie. Do zobaczenia za trzy dni.
Larissa przestąpiła z nogi na nogę.
– Proszę pana, jeszcze minuta, a poleci pan z nami do Londynu.
Richard przyciągnął mnie i pocałował. Z przyjemnością poddałam się dotykowi jego ust, nie przeszkadzał mi nawet bolesny nacisk na krwiak.
Odsunął się i spojrzał mi głęboko w oczy.
– Zadbam o to, żebyś bezpiecznie wróciła do domu, Mia – zapowiedział. – Obiecuję.
Zarysy Los Angeles znikły w oddali.
Pęd wgniatał mnie w fotel, gdy patrzyłam, jak ziemia się kurczy. W mojej głowie raz po raz rozbrzmiewały słowa Richarda, nawiedzając mnie niczym koszmar, z którego nie mogłam się wyrwać: „Zadbam o to, żebyś bezpiecznie wróciła do domu, Mia”.
Cameron usiadł obok mnie, a ja mocno zacisnęłam palce na jego dłoni.
Udostępnił mi miejsce przy oknie, żebym mogła podziwiać widoki. Na kolanach trzymał tygodnik „Time” i wydawał się całkowicie odprężony, zupełnie jakby start samolotu wcale nie był przerażającym przeżyciem.
Odwróciłam się do niego.
– Wyszukałabym w sieci informacje o klonowaniu i o złośliwym oprogramowaniu, gdybym mogła korzystać z telefonu… – Żeby zwrócić na siebie uwagę, jeszcze mocniej ścisnęłam go za rękę. – O co chodzi z tym moim bezpiecznym powrotem do domu?
– Zaczekaj, aż wzbijemy się wyżej. – Przewrócił kartkę, tak jakby zafascynował go artykuł o jakimś specu od supernowoczesnej technologii.
Wyjrzałam przez okno.
– Już jesteśmy wysoko – zauważyłam.
– Ma być dziewięć tysięcy metrów.
Zmarszczyłam brwi.
– To wysokość przelotowa – wyjaśnił. – Będziesz mniej spięta.
– Wcale nie jestem spięta.
– Ściśnij moją dłoń odrobinę mocniej, a skończę z otwartym złamaniem. – Lewą ręką przewrócił kartkę.
– Gdzie torebka chorobowa?
Westchnął ciężko i przeniósł na mnie wzrok.
– W Chrysalis mamy pewien problem, z którym Richard musi się uporać – oznajmił.
– A co to ma wspólnego z moim pier… dzielonym telefonem? Ludzie wyłączają aparaty po to, żeby nie można ich było namierzyć.
– Zapomniałaś, że tylko mnie wolno przeklinać?
– Powiedziałam „pierdzielonym”.
– Ale miałaś na myśli „pierdolonym”.
W jego ustach zabrzmiało to cholernie seksownie.
Cameron miał nade mną władzę, gdyż łączyła nas relacja oparta na miłości i nienawiści – relacja, której nie znosiłam i od której byłam uzależniona.
Larissa pojawiła się z tacą i dwiema szklankami wody z lodem.
– Czy ma pan ochotę na coś jeszcze? – zapytała.
Wzięłam od niej szklankę i podziękowałam.
– To na razie wystarczy – odparł Cameron. – Dziękuję, Larisso.
– A pani? – zwróciła się do mnie. – Może pani życzy sobie czegoś jeszcze?
– Poproszę jeszcze jeden kieliszek szampana.
– Sądziłem, że kiepsko się czujesz – zauważył Cameron.
Larissa zniknęła na końcu przejścia.
– Ona może swobodnie chodzić po samolocie, a ty nie możesz mi powiedzieć, co się dzieje – zauważyłam.
– Lance Merrill – odparł Cameron. – Ten choleryczny dżentelmen, który miał zaszczyt wygrać cię na aukcji, uważa, że ta transakcja wciąż jest aktualna.
– Przecież mówiłeś mu…
– Lance sądzi, że nadal jesteś jego własnością.
– Ale przecież zebrałeś dokumenty, w których są dowody przeciwko niemu? Miały mnie chronić. Mówię o papierach Dominica, z których wynika, że Lance zdefraudował pieniądze swoich klientów.
Cameron zamknął czasopismo.
– Dzisiaj rano Lance zwrócił pieniądze na główne konto. Zrobił porządek w finansach.
– Co to oznacza?
– A to, że nie mamy już przewagi.
Larissa zjawiła się z tacą i podsunęła mi kieliszek szampana.
– Dziękuję – powiedziałam.
Choć dopiero dochodziła jedenasta, miło było zakosztować, jak podróżuje elita. Wiedziałam jednak, że nigdy do tego nie przywyknę. Przełknęłam duży łyk szampana i bąbelki poszły mi do nosa.
– Może ciasteczko prosto z pieca? – zaproponowała Larissa.
– Nie, dziękujemy. – Cameron machnął ręką.
Nadal przy nim stała, a jej zalotna minka mogła wskazywać na członkostwo w klubie podniebnych bzykaczy. Zastanawiałam się, czy Larissa już wcześniej latała z Cameronem.
– Mamy wszystko, czego nam potrzeba. Dziękujemy, Larisso. – Uśmiechnął się do niej.
– Doskonale – oznajmiła. – Gdyby państwo czegoś potrzebowali, proszę mnie wezwać. Czegokolwiek.
– Oczywiście. – Posłałam Cameronowi promienne spojrzenie.
Larissa odeszła krokiem supermodelki.
– Bądź miła – wyszeptał Cameron.
– Podobasz się jej.
– To samolot mojego ojca. – Popatrzył na mnie. – Larissa pracuje dla niego.
Zastanawiałam się, co na to mama Camerona. Larissa nie była nieśmiała, czego dowodził rozpięty górny guzik jej bluzki. Cameronowi nie brakowało spostrzegawczości, więc z pewnością zauważył, że wszystkie guziki Larissy były starannie zapięte, kiedy wchodziliśmy na pokład. Ta dziewczyna najwyraźniej coś sobie postanowiła.
Rozpięłam pas, żeby odetchnąć.
– A gdzie twój samolot? – zapytałam.
– W hangarze.
– Dlaczego lecimy właśnie tym?
Cameron pochylił się, z powrotem zapiął mój pas i mocno za niego szarpnął.
– Czy Lance namierzył mój telefon?
– Richard się tym zajmuje.
– Dlatego wywozisz mnie z kraju?
– Mów ciszej, proszę.
– Dlatego nie lecimy twoim samolotem? – Nie odpuszczałam.
Odwrócił się do mnie.
– A co sobie myślałaś, Mia? – spytał. – Że to romantyczny wypad?
Ścisnęło mnie w żołądku.
Równie dobrze mógł wyrwać mi serce. Oszołomiona, wpatrywałam się pustym wzrokiem w przestrzeń.
Tego ranka, zanim jeszcze odjechaliśmy z L’Ermitage, Cameron oświadczył, że jestem jego własnością. Jego czułość w hotelu zapierała mi dech w piersi. Karmił mnie przy śniadaniu, kochał się ze mną pod prysznicem i tulił mnie na hotelowych schodach, gdy czekaliśmy, aż parkingowy podstawi bmw. To wszystko dowodziło, że coś do mnie czuł.
Teraz jednak zachowywał się tak, jakbym mu przeszkadzała.
– To nie ma żadnego sensu – wymamrotałam.
Wyjął kieliszek z mojej ręki i wypił łyk szampana.
– Może też zamówię – mruknął. – Larissa! – zawołał. – Jednak podaj mi szampana.
Próbowałam wyczytać coś z jego twarzy, zrozumieć ten nagły chłód.
– Kim właściwie jest ten cały Lance? – spytałam.
Cameron sięgnął po pismo.
– To odnoszący sukcesy biznesmen – odparł.
– Mam być pod wrażeniem?
– Jest niezwykle wpływowy.
– Dlaczego chce otworzyć kolejny klub, skoro nie brakuje mu pieniędzy?
– Chce mieć jeszcze jedno ujście dla swojej skłonności.
– O którą nie wolno mi pytać.
– Zgadza się.
– Idź na policję – zaproponowałam.
– Lance ma kontakty w świecie polityki.
– Jego upodobania im nie przeszkadzają?
Cameron westchnął z frustracją.
– Możesz tylko sobie wyobrazić, do czego jest zdolny, żeby się bronić – powiedział.
– Więc jest aż tak źle?
– Dobrze nie jest.
Panika chwyciła mnie za gardło.
– Będzie próbował nas dopaść? – Chciałam wiedzieć.
– Richard go przekona. Moi prawnicy też nad tym pracują.
– Dominic?
– Cały dział prawny – odparł Cameron po chwili namysłu.
– Sądziłam, że kontrakt między uległą a Panem nie ma mocy prawnej. To raczej coś w rodzaju gestu.
– Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. – Podrapał się po czole.
– Jak to?
– Lance groził, że jeśli cię nie dostanie, ujawni dziennikarzom, gdzie jest Richard. I powiedział wprost, że zamierza odebrać mi prawo wykonywania zawodu lekarza. – Cameron starannie dobierał słowa. – Chyba że do niego wrócisz.
– Wrócę? Nigdy nie byłam jego.
– Obawiam się, że, formalnie rzecz biorąc, przez tych kilka minut w Chrysalis należałaś do niego. – Popatrzył na mnie.
Nadal wstrzymywałam oddech.
– Ochłonie – mruknął.
– Naprawdę uważasz, że Richard zdoła go przekonać?
Cameron złączył dłonie w piramidkę.
Czy to oznaczało, że nie? Bo takie odniosłam wrażenie.
Nie mogłam się uspokoić, chociaż Larissa nastawiła nam film. Ta wycieczka do Londynu miała być jedną z najbardziej emocjonujących przygód w moim życiu. Do jasnej cholery, przecież chciałam tylko przejechać się piętrusem!
I znowu doświadczyć czułości Camerona.
– To moja wina – powiedziałam.
– Nie, Mia. Moja.
– Ostatniej nocy, w hotelu…
– No właśnie. Musimy porozmawiać o czymś jeszcze…
Obróciłam się, żeby na niego spojrzeć. Na ścianie wisiał niewielki ekran. Gdy przesunęłam po nim wzrokiem, mignęła mi sylwetka Spidermana, który przeskakiwał z wieżowca na wieżowiec.
– Mia, nie możemy już nigdy więcej uprawiać seksu.
Ktoś wrzasnął na Spidermana. Chodziło o zemstę.
– Słyszałaś mnie?
– Myślę, że to dobry pomysł – powiedziałam.
Wbiłam wzrok w ekran. Wzdrygnęłam się, gdy przygryzłam wargę w obolałym miejscu.
– Ale rozumiesz dlaczego?
Skinęłam głową.
– Muszę zaangażować się w twoją ochronę. Nie mogę się rozpraszać. – Wzruszył ramionami. – A poza tym wkrótce wrócisz do Richarda. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich.
– Sądziłam, że przejąłeś mnie na własność. – Na widok jego reakcji natychmiast pożałowałam tych słów.
– Pieprzenie cię to mój przywilej. Rezygnuję z niego.
Więc kim dla ciebie jestem?
– Cieszę się, że mamy to już za sobą. – Ponownie skupił uwagę na czasopiśmie, które trzymał na kolanach.
Wpatrywałam się w stronę, którą czytał. To był artykuł o Pentagonie. Cameron naprawdę wydawał się nim zainteresowany.
Znowu rozpięłam pas.
– Muszę iść do łazienki – oznajmiłam.
Nie odrywał ode mnie wzroku, gdy wstawałam.
Szybkim krokiem ruszyłam przejściem za znakiem wskazującym toaletę.
Po kilku minutach i paru próbach zmycia przygnębionej miny z twarzy znowu wyglądałam niemal w porządku. Moje odbicie wiedziało jednak, że to oszustwo, zmęczone oczy zdradzały prawdę. Wdarłam się w życie Richarda i Camerona, pozostawiając po sobie zniszczenie. Dostali coś więcej niż tylko naiwną dziewicę. Ściągnęli sobie na kark kłopoty. Naraziłam na niebezpieczeństwo dwóch najważniejszych mężczyzn w swoim życiu.
Cameron, rzecz jasna, postępował właściwie, wkrótce miałam znowu należeć do Richarda. Tyle że to przy jego przyjacielu czułam się bezpieczna. Nawet teraz, kiedy ścigał mnie ten stuknięty biznesmen, odnosiłam wrażenie, że jedynie Cameron zdoła sobie z nim poradzić.
Pomyślałam, że niedługo dołączy do nas Richard i wrócę na właściwe tory nowego życia.
Richard wymagał ode mnie całkowitej uległości, a ja nadal miałam problem z absolutnym podporządkowaniem się drugiemu człowiekowi. Wszystkie moje myśli powędrowały do niego, do mężczyzny, który teraz sprawował nade mną kontrolę. Mężczyzny, który żądał ode mnie stuprocentowego posłuszeństwa.
Walczyłam z nimi oboma.
I, jak na ironię, nigdy nie czułam się bardziej kochana. Nie wiedziałam, co to znaczy, dopóki nie spotkałam tych dwóch mężczyzn; mężczyzn, którzy nie mogliby się bardziej różnić. Jeden twardo stąpał po ziemi, drugi był intelektualistą. Jeden miał zaburzenia emocjonalne, drugi sprawował tak silną i nieustającą emocjonalną kontrolę nad ludźmi, że wszyscy mu się podporządkowywali.
Lecisz do Londynu – powiedziałam do siebie. – Spełnia się twoje marzenie.
Zastanawiałam się, co będziemy robili, czekając, aż Lance ochłonie. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby zepsuł mi wycieczkę.
Skubiąc paznokieć, rozmyślałam o tym mieście, jednym z najsłynniejszych na świecie. O przejażdżce metrem, drinku w angielskim pubie i jeździe piętrusem. Może to dzięki infantylnemu wybuchowi Lance’a doczekałam się swojej przygody.
Widzisz, trzeba patrzeć w przyszłość z optymizmem.
Chyba pocieszałam samą siebie.
W najgorszym wypadku mogliśmy udać się na policję i zaangażować ją w tę sprawę. Przecież nie było potrzeby wyjawiać prawdy o Chrysalis.
Podniesiona na duchu, wytarłam ślady tuszu i doszłam do wniosku, że znów mam odwagę stawić czoło Cameronowi.
Gdy wróciłam, ujrzałam, że w moim fotelu siedzi Larissa. Cameron uśmiechnął się do mnie uprzejmie.
– Mia, dasz nam kilka minut? – spytał.
Larissa zamrugała kokieteryjnie. Jej zarumienione oblicze zdradzało podniecenie. Choć nie było mnie tylko przez chwilę, zdążyła wedrzeć się tu z prędkością niemal ponaddźwiękową. Pokazywała cały dekolt, a trzepot jej długich rzęs sugerował, że ktoś tu ma ochotę na seks.
Patrząc na nią i na Camerona, zastanawiałam się, o co chodzi.
– Jasne – odparłam. – Oczywiście.
Wycofałam się w głąb przejścia, udając, że wcale nie potrzebuję awaryjnej maski tlenowej. Ręce mi się trzęsły, kiedy zmierzałam na tył samolotu.
Z ulgą odkryłam sypialnię. Była niewielka, ale przynajmniej zapewniła mi prywatność. Wezgłowie z ciemnego drewna i stolik pod ścianą wystarczyły, abym zapomniała, że od ziemi dzieli mnie kilka tysięcy metrów.
Miałam szczerą nadzieję, że Cameron i Larissa nie będą wkrótce potrzebowali tego łóżka.
Przez chwilę manipulowałam przy zapięciu obroży, a następnie położyłam ją ostrożnie na nocnej szafce.
Znalazłam się teraz w okresie przejściowymi między dwoma swoimi Panami i czułam się zagubiona.
Opadłam na łóżko, ukrywając twarz w dłoniach. Umierałam ze wstydu.
Kiedy usiłowałam przejąć kontrolę nad własnym życiem, zawsze dochodziło do jakichś dramatów, i to z mojej winy. Serce ściskał mi aż nazbyt znajomy ból. Przeklinałam się w duchu za to, że się otworzyłam i tym samym stałam się bezbronna.
W L’Ermitage zobaczyłam nieznane oblicze Camerona. Zaparło mi dech w piersi, a moje serce mocniej zabiło, kiedy okazał mi uczucie. Ta drobna wyrwa w jego pancerzu zdążyła się już zasklepić i teraz odnosiłam wrażenie, że nigdy nie łączyła nas intymna bliskość.
Może tylko ją sobie wyobraziłam?
Ktoś zapukał do drzwi. Podniosłam wzrok w nadziei, że Cameron mnie stąd nie wyprosi, aby spędzić czas sam na sam z Larissą.
– Hej. – Usiadł obok mnie. – Wszystko będzie dobrze.
Marzyłam o tym, żeby mnie objął.
– Damy sobie radę. – Pogłaskał mnie po plecach.
– Dlaczego to Richard został, a nie ty? – zapytałam. – Przecież lepiej sobie radzisz w kontaktach z ludźmi.
– Wolałabyś mieć teraz przy sobie Richarda?
– Nie o to mi chodziło.
– Lance i Richard są starymi kumplami – odparł. – Swego czasu to właśnie Richard zaproponował mu członkostwo w Chrysalis. W tej chwili takie rozwiązanie wydaje się najlepsze.
– Podoba ci się?
Cameron zmarszczył brwi.
Nie mogłam się zmusić, żeby na niego spojrzeć.
– Larissa? – spytał. – Znakomita pracownica. Bardzo solidna. Rzuciła wszystko, żeby obsługiwać nas podczas lotu.
– Siedziała na moim miejscu.
– Poprosiłem ją o to. Chciała ze mną porozmawiać.
– O czym?
– Nic mnie z nią nie łączy. Skupiam się na tobie, twoich potrzebach i twoim bezpieczeństwie. – Przeczesał włosy dłonią i popatrzył na drzwi. – Larissa niepokoi się o swojego młodszego brata. Chłopak cierpi na chorobę dwubiegunową i bierze nowe leki, ale jego nastroje nie chcą się ustabilizować. Zasugerowałem, żeby wspomniała jego lekarzowi o pewnym lekarstwie, które niedawno przywędrowało do nas z Europy i zostało dopuszczone do obrotu. Na własne oczy przekonałem się o jego skuteczności. Podałem jej też nazwisko wybitnego profesora, który specjalizuje się w uporczywych stanach maniakalnych.
– Nie zaproponowałeś, że podejmiesz się leczenia?
– Chłopak mieszka w Oregonie.
– Sam nauczyłeś mnie sztuki obserwacji – powiedziałam na swoją obronę.
– Nie pociąga mnie to, co mogę mieć.
Pomyślałam z przekąsem, że Cameron właśnie zdradził mi objawienie wszech czasów.
– Odpychaj mnie – ciągnął z uśmiechem. – Walcz, a od razu się tobą zainteresuję.
– Cała ja – wyszeptałam.
– Tak, zanim narzuciliśmy ci ograniczenia – dodał z rozbawieniem.
Dziwne, że im bardziej coś jest niedostępne, tym mocniej się tego pragnie. Teraz chciałam poczuć na sobie silne dłonie Camerona, a na ustach jego pełne wargi. Marzyłam o tym, żeby przycisnął mnie do łóżka swoim muskularnym ciałem.
Pragnęłam go.
Oderwał ode mnie spojrzenie i na moment zamknął oczy.
– Może się zdrzemniesz? – zaproponował. – To wszystko pewnie trochę cię przytłacza.
Ostatniej nocy niewiele spaliśmy, o czym świadczyła zmięta pościel w L’Ermitage.
Wstałam z trudem, odgarnęłam z twarzy pasemko włosów, po czym rozpięłam i zsunęłam dżinsy.
– Musisz się rozbierać? – Powiódł spojrzeniem po moim ciele.
Cisnęłam sweter na podłogę i odrzuciłam kołdrę.
– Zostanę w majtkach. – Usiadłam na łóżku, rozpięłam stanik i zarzuciłam go na oparcie krzesła, a na koniec schowałam się pod kołdrą.
Cameron wstał z łóżka i ruszył do drzwi.
– Przykro mi z powodu tej sytuacji – powiedziałam.
Puścił klamkę, wrócił i zakrył kołdrą moje ramię. Położyłam się na boku, marząc o tym, żeby natychmiast zapaść w głęboki sen.
– To nie twoja wina, ani trochę. – Znowu usiadł na brzegu łóżka. – Nic z tego nie jest twoją winą.
Jak miałam wyznać prawdę? Bardziej niż prześladowcą z Chrysalis przejmowałam się tym, że Cameron już nigdy mnie nie dotknie. Ta nowa rzeczywistość była okropniejsza, niż mogłoby się wydawać. Sam zapach jego wody kolońskiej odbierał mi rozum. Głaskanie po głowie miało mnie ukoić, ale nic z tego.
– Nie wiem, jak to zniosę – wymamrotałam.
– Daję słowo, że nie spotka cię nic złego.
Wpatrywałam się w jego kasztanowe oczy, starając się przekazać wzrokiem to, czego nie ośmieliłabym się powiedzieć.
– Ach – westchnął.
Ukryłam twarz w poduszce.
– Mia, posłuchaj mnie…
– Nic innego nie robisz, tylko gadasz – przerwałam mu. – Kontrolujesz mnie. Decydujesz, co jest dla mnie dobre. A moje potrzeby?
– Są nieistotne.
– Moje uczucia są nieistotne?
– Usiłuję cię chronić. – Miał zacięty wyraz twarzy. – Wiem, czego potrzebujesz.
Przetoczyłam się na plecy i wbiłam w niego spojrzenie. Tylko na to mogłam sobie pozwolić.
Mina Camerona się zmieniła.
– Jesteś rozdrażniona. Nieposłuszna. Bezczelna. – Odrzucił kołdrę. – Zdejmij majtki.
Przeszył mnie dreszcz.
Uniosłam biodra i zsunęłam z siebie bieliznę. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam jego stanowczości.
– To twoja kara za zdjęcie obroży – oznajmił. – Czy cię nie pouczyłem, jak ważne jest posłuszeństwo? Zaufanie?
Zakryłam się rękami i zadygotałam, czując chłód na nagiej skórze.
– Nadal potrzebujesz szkolenia, niemniej muszę postępować rozsądnie, dalekowzrocznie i wstrzemięźliwie. Rozumiesz?
– Nie.
– A zatem sprawię, że zrozumiesz.
Po moim grzbiecie przebiegły ciarki podniecenia.
– Mia, pamiętasz pierwszą noc, którą spędziłaś w łóżku w Chrysalis? Pierwszy wieczór, kiedy uwolniłem cię z mojego lochu? Noc, kiedy się zbuntowałaś i wdarłaś do mojego pokoju?
– Tak.
– Pamiętasz, jak cię ukarałem? – Uniósł brew. – Grzeczna dziewczynka. Pokaż mi.
Nie spuszczając z niego spojrzenia, sięgnęłam poniżej brzucha i położyłam palec na łechtaczce.
– Tak – wyszeptałam. – Dotknąłeś mnie w ten sposób.
Pochylił się i mocnymi palcami rozchylił mnie na dole.
– Pokaż dokładnie jak – zażądał.
Pogłaskałam się po łechtaczce, zataczając wokół niej kółko. Wyprężyłam się z rozkoszy.
Cofnął rękę.
– Wolniej.
Jęknęłam.
– Rób, co każę.
Zaspokajałam się nieśpiesznie, ukojona jego stanowczością. Obecność Camerona wyjątkowo mnie pobudzała. Podobało mi się, kiedy przesuwał spojrzeniem po moim ciele i pożerał mnie wzrokiem.
Wypięłam biodra, ale wyciągnął rękę, położył ją na moim brzuchu i przycisnął mnie z powrotem do materaca.
– Podnieś nogi.
Posłuchałam i nagle poczułam, jak przetacza się przeze mnie fala odprężenia. Nareszcie byłam tam, gdzie powinnam. Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie, że to jego palec.
– No proszę – mruknął. – Czy to przyjemne?
– Tak.
– Tak, Panie – poprawił mnie.
– Tak, Panie.
– Podczas tej wycieczki będziesz słuchała mnie przez cały czas. Rozumiesz, Mia?
– Tak, Panie.
– Dość już nieposłuszeństwa.
Skinęłam głową, zapadając się w nadciągający orgazm.
– Obiecujesz być grzeczną dziewczynką?
– Obiecuję, Panie.
– Pora, żebyś ponownie przywykła do poprzedniego Pana. Odtąd będziesz dochodziła tylko wtedy, gdy na to pozwolę. Rozumiesz?
Tak właśnie lubił Richard.
Moje piersi gwałtownie się wznosiły i opadały, a twarde sutki błagały o jego pieszczotę. Byłam tak zdezorientowana i podniecona, że kręciło mi się w głowie. Coraz szybciej poruszałam palcem, aby ukoić ból w sercu. Wiedziałam, że mi nie wolno, lecz chciałam szczytować.
– Powiedziałem: wolniej. Masz czelność ignorować polecenia? – Powieki Camerona opadły, tęczówki pociemniały. – Połóż obie ręce za głową. Natychmiast.
Zachwycona, że jego dłoń zastąpi moją, bez wahania uniosłam ręce nad głowę. Silna ręka Camerona przyszpiliła moje nadgarstki do poduszki.
– Właśnie tak karzę nieposłuszeństwo. – Spiorunował mnie wzrokiem.
Przygryzłam wargę, czując coraz silniejsze mrowienie w piersi. Czekałam.
Cameron puścił moje przeguby, wstał z łóżka i ruszył do drzwi.
– A teraz się prześpij.
Uniosłam się na łokciach i ze zdumieniem powiodłam za nim wzrokiem. Palące pożądanie między udami nie ustępowało.
Cameron zrobił surową minę.
– Tylko grzeczne dziewczynki mogą dojść – upomniał mnie i wyszedł.
Głowa opadła mi na poduszki. Pomyślałam, że nie dam sobie z nim rady.
Wczesnym rankiem wylądowaliśmy na Heathrow.
Cameron i ja, ramię w ramię, przeszliśmy przez lotnisko. Towarzyszył nam urzędnik imigracyjny, z którym ominęliśmy długą kolejkę podróżnych oczekujących, żeby okazać paszport i przejść kontrolę celną.
Wprowadzono nas do niewielkiego biura, gdzie pełen entuzjazmu, choć na oko bardzo zmęczony celnik sprawdził nasze dokumenty. Gdy gawędził z Cameronem, widać było, że intryguje go obcowanie z amerykańskim VIP-em. Wpływy doktora Cole’a najwyraźniej sięgały za ocean.
Wsparłam się na ramieniu Camerona, z dłonią nadal w jego dłoni, i jednym uchem słuchałam, jak rozmawia z celnikiem.
Cieszyłam się, że w końcu wysiadłam z samolotu i rozprostowałam nogi. Jak można się było spodziewać, Cameron się uparł, żebym przez cały lot nie odpinała pasa na wypadek turbulencji. Dobrze przynajmniej, że Larissa ponownie zapięła górny guzik bluzki i powróciła do profesjonalnego zachowania. Zastanawiałam się, czy Cameron ją upomniał.
Postanowił wybrać dla mnie potrawy w samolocie oraz dozować mi alkohol, abym pamiętała, kto tu jest szefem. Nieśpiesznie przejrzał menu i zdecydował się na zupę z homara, a na danie główne zamówił pierś z kurczaka w jabłkach i figach. Do posiłku wypiliśmy białe wino Eden Foun-tain Chardonnay Medici. Jedzenie było znakomite, a po dwóch łyżeczkach lodów poczułam, że więcej nie mogę. Cameron zrezygnował z deseru i poprosił o kawę.
Choć minęło już tyle czasu, dekadenckie posiłki nadal robiły na mnie wrażenie. Nigdy nie traktowałam przepychu i luksusu jak czegoś oczywistego, co zademonstrowałam, dziękując Cameronowi. Nie do końca wiedziałam, co oznaczają jego zmarszczone brwi. Po raz kolejny podkreśliłam, że nie pochodzę z tego samego świata co on.
Nie udało mu się ukryć uśmiechu.
Gdy znowu usiedliśmy w fotelach, Cameron zrobił mi masaż stóp, co wystarczyło, abym mu wybaczyła, że zostawił mnie wygłodniałą w łóżku. Odchyliłam się i zacisnęłam dłonie na podłokietnikach, kiedy silnymi palcami pieścił spód mojej stopy. Rozpieszczał mnie mimo zakazu zbliżeń.
Patrzyłam, jak zręcznie masuje moje palce, i czułam, że pragnę go coraz bardziej. Narastał też we mnie bunt.
– Sama dokończyłam i miałam potężny orgazm. – Buńczucznie wysunęłam brodę. – Było zajefajnie.
Cameron uniósł brwi.
– Co to za język?
– Współczesny – odparłam. – Najwyraźniej wiem coś, czego ty nie wiesz.
– I kolejny kotek zdechł.
– Co to znaczy?
– Najwyraźniej wiem coś, czego ty nie wiesz.
Odrzuciłam głowę w udawanym orgazmie. Wydęłam usta w ekstazie, po czym cicho jęknęłam z rozkoszy.
– Czeka cię kara za bezczelność – oznajmił surowo i wbił kciuk w sklepienie mojej lewej stopy. – Muszę tylko wymyślić coś twórczego.
Osunęłam się w fotelu, ukojona przyjemnym dreszczem i rozanielona dotykiem Camerona.
Wyszeptał „zajefajnie”, jakby to było jakieś nadzwyczajne nowe słowo, po czym z dezaprobatą zmarszczył brwi.
Czasem odzywało się to jego elitarne pochodzenie, ale miało ono swoje dobre strony – dzięki temu odprawa potrwała zaledwie kilka minut. Obsłużono nas z podziwu godną sprawnością i Cameron schował nasze paszporty do kieszeni płaszcza.
Na zewnątrz powitały nas chłód i mżawka. Przy chodniku czekał już Trevor, nasz radosny angielski szofer. Zdumiał go brak bagaży, ale bez zwłoki otworzył tylne drzwi rolls-royce’a.
Mina Camerona wskazywała na to, że to dla niego normalka, ale ja nadal przyzwyczajałam się do tych nadzwyczajnych luksusów. Samochód był naprawdę piękny. Gdy do niego wsiadaliśmy, samoloty przelatywały nisko nad naszymi głowami.
Nie zdziwiłam się, widząc na kanapie długi wełniany płaszcz dla Camerona i trencz z paskiem dla mnie.
– Zawsze o wszystkim myślisz? – zapytałam.
Pomógł mi włożyć płaszcz, po czym ubrał się w swój.
– Gdybym o wszystkim myślał, czekałyby na nas już w samolocie. – Zatarł ręce. – Ale ziąb.
Jego uśmiech dowodził, że cieszy się na tę wycieczkę równie mocno jak ja.
Przemarznięta do szpiku kości, przesunęłam się i wtuliłam w Camerona. Chodziło wyłącznie o przetrwanie. Niezbędnie potrzebowałam ciepła jego ciała.
Choć uspokoiło mnie, że humorzasty nastrój Camerona ustąpił pola jego naturalnej wesołości, musiałam teraz stawić czoło nowemu zagrożeniu, czyli lewostronnemu ruchowi. I idiotycznie wąskim jezdniom, na których samochody mijały nas stanowczo zbyt blisko.
Trevor siedział za kierownicą po prawej stronie auta. W trakcie przyjacielskiej pogawędki z Cameronem wyjawił, że urodził się i wychował w stolicy, a potem zaproponował nam przejażdżkę z dala od turystycznych szlaków, jeśli będziemy zainteresowani.
Cameron uprzejmie mu podziękował i wyjaśnił, że przyjechaliśmy do Londynu na krótko.
Kiedy Trevor nazwał mnie panią Cole, Cameron go nie poprawił, tylko umilkł i zapatrzył się na bezkresny szary krajobraz za mokrą od deszczu szybą.
Wjechaliśmy do centrum miasta, więc przysunęłam się do okna, zafascynowana eklektyczną mieszanką starych i nowych budynków. Opuściłam szybę, żeby oczyścić ją z kropli. Czekałam, aż Cameron zaprotestuje, ale tego nie zrobił. Mrugając, podziwiałam architekturę miasta i cieszyłam się wilgocią na twarzy. Wszystkie nowoczesne budynki były idealnie wkomponowane między historyczne budowle. Pisnęłam na widok czerwonej budki telefonicznej – tego typu obiekty stały się już rzadkością. Gdy ujrzałam Big Bena, nie zdołałam powstrzymać chichotu.
To Richard powinien tu ze mną być. Choć obiecał, że do nas dołączy, czułam okropne wyrzuty sumienia. Odkąd zostaliśmy parą, powtarzał, że mnie tutaj przywiezie. Na litość boską, był przecież potomkiem Winstona Churchilla! Tu urodzili się jego przodkowie i stąd wyemigrowali do Stanów. On bardziej niż my zasłużył na tę wyprawę.
Było mi przykro, że został w kraju, i serce mi się krajało na myśl o tym, pod jaką znalazł się presją w związku z Lance’em. My mieliśmy się bawić, on zaś musiał uporać się z konsekwencjami niefortunnej aukcji. Wiedziałam, że czuł się za mnie odpowiedzialny. Lance był okrutnym człowiekiem. Nienawidziłam go za to, że wszystko zepsuł.
– W porządku, Mia? – zapytał Cameron.
– Muszę się oswoić. – Spojrzałam na Tamizę i na siedzibę parlamentu po przeciwnej stronie.
– Twój wewnętrzny zegar nie zdążył się przestawić – zauważył. – Jesteś rozbita po przelocie.
– Fakt.
– Richard wkrótce tu będzie – wyszeptał.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego.
– Muszę wiedzieć takie rzeczy. – Wyciągnął ręce i mnie przytulił.
– Nie masz nic przeciwko temu?
– Przecież sam do tego doprowadziłem, Mia.
Patrzyłam na niego, na jego piękną twarz, i znów dopadły mnie wyrzuty sumienia. Bałam się go zranić. Tyle nas łączyło. Nasze intymne relacje były intensywne i namiętne. Choć zapewniał mnie, że wszystko układa się jak powinno i że ma genialny plan zrobienia ze mnie idealnej uległej, czułam, że między nami narodziło się coś wyjątkowego.
Chciałam wiedzieć, czy jestem dla niego czymś więcej niż tylko zabawką, rozrywką, dzięki której zabijał czas.
Czy Cameron w ogóle był zdolny do miłości?
Zdaniem Richarda nie był i właśnie dlatego mógł mnie bezpiecznie przyuczać. Zawsze panował nad emocjami. Czy mężczyzna, któremu nie zależało na dziewczynie w jego ramionach, mógłby tak długo i głęboko patrzeć jej w oczy?
Powieki Camerona opadały, a jego kasztanowe tęczówki pociemniały z podniecenia. Dobrze znałam to spojrzenie. Zacisnął dłonie na moich włosach i zbliżył moją głowę do swojej. Ledwie wytrzymywałam ból. Usta Camerona znajdowały się teraz tuż przy moich, jakby zamierzał mnie pocałować. Jego oddech na moich wargach sprawił, że przeszył mnie dreszcz.
Uniosłam brodę i przybliżyłam usta do jego ust. Tak bardzo potrzebowałam tego, czego mnie pozbawił…
Na twarzy Camerona nagle znów pojawił się spokój. Opuścił moją głowę i przycisnął ją do swojej piersi, po czym otoczył mnie ramieniem.
– Wkrótce będziemy w hotelu – zapowiedział. – Kiedy Londyn się obudzi, pokażę ci miasto.
– Bardzo… chętnie. – Odchyliłam głowę, żeby lepiej go widzieć. – Cameron…
– Cichutko. – Dotknął palcem moich warg, a drugą dłonią pogłaskał mnie po włosach. Poczułam mrowienie na karku. – Odpręż się.
Rozluźniłam się na jego muskularnej piersi i wtuliwszy w nią twarz, przestałam stawiać opór. Cameron otoczył mnie mocnym ramieniem. Gdy mnie obejmował, pomyślałam, że czuję się przy nim bezpiecznie nawet po drugiej stronie globu.
Podczas jazdy prowadził z Trevorem uprzejmą pogawędkę i chyba nie przeszkadzały mu nieustanne pytania o zawód, o stan, z którego przybyliśmy, i o nasze plany. Zdawkowe odpowiedzi Camerona były sztuką samą w sobie. Mówił jak zwykle z wdziękiem i odwracał pytania o sto osiemdziesiąt stopni, po to, by zmusić Trevora do zwierzeń i lepiej go poznać.
Wyglądając na jasno oświetlone ulice, dostrzegałam ludzi wracających z imprez do domów, a może wybierających się na następne imprezy. Wszędzie wisiały gwiazdkowe dekoracje. Ulice prezentowały się naprawdę pięknie w tym wielobarwnym, świątecznym oświetleniu.
W starych budynkach mieściły się eleganckie sklepy, a w ich witrynach mogłam podziwiać najnowszą modę. Na innych wystawach było niemal wszystko, począwszy od luksusowych mebli, na sprzęcie AGD skończywszy. Co pewien czas dostrzegałam rozsiane tu i tam urocze księgarenki. To połączenie starego z nowym było zupełnie niezwykłe.
Mimo późnej pory Londyn zdawał się tętnić życiem.
W końcu dotarliśmy do Savoya. Dla dziewczyny, która przywykła, że przez większość czasu nikt jej nie zauważa, pojawienie się w drogim hotelu i nadskakujące zachowanie personelu były nieco kłopotliwe. Próbując zapanować nad podziwem dla tego miejsca i udając, że taki luksus nie jest mi obcy, od niechcenia przyglądałam się recepcji, podczas gdy Cameron rozmawiał z konsjerżem.
Posadzka w szachownicę kojarzyła mi się z domem Camerona. Wzdłuż foyer wznosiły się potężne kolumny z marmuru, ściany wyłożono dębowym drewnem, a całości dopełniały nisko zwisające żyrandole. Gdyby perfekcja miała imię, brzmiałoby ono Savoy.
Czując, że muszę skorzystać z łazienki, z zakłopotaniem przeprosiłam Camerona i ruszyłam w kierunku toalety dla pań. Wolałam nie czekać, aż odprowadzi mnie tam konsjerż.
Starałam się unikać luster, jednak w pewnej chwili mignęło mi odbicie drobnej, zmęczonej dziewczyny z rozmazanym makijażem. Po kilku minutach wyszłam z łazienki, żeby wrócić do Camerona.
Tyle że nigdzie go nie było.
Moją uwagę przykuł znak wskazujący na centrum biurowo-biznesowe dla gości. Zajrzałam do pomieszczenia, w którym również dominowało ciemne drewno, a przy biurkach z drogimi komputerami Apple stały wygodne fotele. Ciekawość wzięła górę i szybko weszłam do sali. Opadłam na fotel przy jednym ze stanowisk i poruszyłam myszką. Ekran przebudził się do życia, a ja od razu uruchomiłam przeglądarkę. Miałam tylko minutę lub dwie, ale więcej nie było mi trzeba.
Szybko wstukałam swoje hasło i wysłałam mejl do Bailey. Nie chciałam, żeby się martwiła. Powinna przynajmniej wiedzieć, że jestem w Londynie i nic mi nie grozi. Poprosiłam, aby ucałowała ode mnie Tarę, a następnie wygooglowałam Lance’a Merrilla.
Tankowałeś kiedyś na stacji Merrill? Tak się zaczynał artykuł w „The New York Times”. Cóż, owszem, pomyślałam, a czytając dalej, omal nie przygryzłam wargi – o ironio, dokładnie w miejscu krwiaka, który zrobił mi Lance.
Czułam, jak strach rozlewa się po moim ciele.
Lance nie był tylko biznesmenem, jak sugerował Cameron. Był cholernym naftowym baronem i właścicielem licznych rafinerii w Abu Zabi.
– Chryste, skumał się z Arabami – wymamrotałam.
Ten męski, siwiejący magnat po czterdziestce był najwyraźniej jednym z najbogatszych ludzi Ameryki, a do tego kilka lat temu zajął się polityką. Zobaczyłam kilka linków do wywiadów, których udzielił podczas kampanii, ale nie miałam czasu w nie teraz klikać. Nigdy nie interesowałam się polityką, więc nie znałam jego twarzy. Wnioskując ze zdjęć, był bardzo aktywny. Miał piękną żonę i dwie piękne córki. Z artykułu w „Los Angeles Times” wynikało, że jest zatwardziałym republikaninem, niezłomnym w kwestiach moralnych. Opowiadał się za prawami gejów, ale ostro sprzeciwiał się powszechnemu ubezpieczeniu zdrowotnemu Medicare. Wiele ryzykował, decydując się na członkostwo w jaskini lwa w Chrysalis.
– Kiepska sprawa – wyszeptałam, zerkając na boki, by sprawdzić, czy nadal jestem sama.
Jednym ruchem usunęłam historię wyszukiwania i zamknęłam przeglądarkę. Usiłując przybrać spokojną minę, wróciłam do foyer.
Na mój widok Cameron przerwał rozmowę z konsjerżem i przechylił głowę.
– Możemy już jechać na górę? – zapytał.
– Tak – odparłam, odgarniając z twarzy kosmyk włosów, którego tam nie było.
Od szperania po internecie kręciło mi się w głowie.
Wkrótce wjechaliśmy na szóste piętro i ruszyliśmy przed siebie łukowatym korytarzem. Wystarczyło jeszcze przesunąć kartę w drzwiach, żebyśmy znaleźli się w apartamencie.
Stojąc pośrodku luksusowo urządzonego wnętrza, przez chwilę próbowałam się zrelaksować. Cała ta dekadencja wytrącała mnie z równowagi, podobnie jak nowe odkrycie na temat Lance’a. Cameron nie mówił mi całej prawdy.
– Trochę za mały? – spytał, starając się odgadnąć, o czym myślę. – Wybacz, Mia, ale Apartament Monet był już zarezerwowany. – Stanął za mną i zsunął płaszcz z moich ramion.
– To dom w hotelu – odparłam. – Jest niesamowity. Boję się czegokolwiek dotknąć.
Czułam się mniej więcej tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam dom Richarda w Malibu, choć ten i tak wypadał blado w porównaniu z godną królów rezydencją Camerona w Beverly Hills.
Na tych mężczyznach luksus nie robił najmniejszego wrażenia.
– A więc może być? – spytał rozbawiony Cameron i rzucił swój płaszcz na mój.
Skinęłam głową, z trudem tłumiąc pisk radości.
– Mogliśmy zatrudnić kamerdynera, ale cenię sobie prywatność – dodał. – W porządku?
– Tak, oczywiście. Dziękuję. Jak uważasz.
Nawet nie chciałam wiedzieć, ile to wszystko kosztowało. Próbując wmówić sobie, że jestem bardzo zmęczona, posnułam się do okna.
– To London Eye. – Wskazałam ogromny diabelski młyn nad Tamizą.
– O tak. – Cameron dołączył do mnie przy parapecie. – Jak widzisz, właśnie stąd Monet czerpał inspirację. Zatrzymał się tutaj w latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku i namalował jedne z najpiękniejszych pejzaży Londynu.
Jeśli zamierzał całkowicie mnie spacyfikować, to świetnie sobie radził. Z wrażenia odebrało mi mowę.
Wydawał się taki spokojny, gdy wyglądał przez okno. Doskonale pasował do tego miejsca. Dotarło do mnie, że jest o wiele bardziej skomplikowany, niż przypuszczałam. Ujrzałam go w nowym świetle. Wiedziałam, rzecz jasna, że to człowiek renesansu, lord społeczności BDSM, ale okazał się również zdolny do introspekcji, do refleksji.
– Chodźmy jutro do Tate. – Zerknął na zegarek i uśmiechnął się do mnie. – Właściwie dzisiaj.
Pragnęłam tam iść, choć nie wiedziałam, co to takiego ani gdzie się znajduje. Po prostu czułam się uprzywilejowana, mogąc przebywać w towarzystwie Camerona.
– Idę pod prysznic. – Położył telefon na stoliku. – Zerknij do garderoby, znajdziesz tam ubrania. Obejrzyj je i daj znać, czy przypadły ci do gustu.
Ruszył przed siebie, a ja stałam nieruchomo, ogarnięta wrażeniem, że zasnęłam i obudziłam się w cudzym życiu.
Garderoba okazała się większa niż moje stare mieszkanie. Znalazłam w niej dżinsy, sukienki, a nawet długą, czarną suknię wieczorową. Zaczęłam się zastanawiać, co zaplanował dla nas Cameron. Ubrania były w moim rozmiarze. Na centralnej wyspie leżało kilka pudełek różnej wielkości, które kryły w sobie botki i wiązane szpilki. W płaskim pudle znalazłam niebieską czapkę z wełny oraz skórzane rękawiczki. Cameron również miał tam sporo ubrań, zarówno oficjalnych, jak i nieformalnych, wraz z dopasowanymi butami. Byłam ciekawa, kto robił te zakupy, i postanowiłam o to zapytać.
Szum lejącej się wody wyrwał mnie z oszołomienia.
Pośpiesznie podeszłam do biurka, zastanawiając się, kto mógł siadywać przy nim w przeszłości. Napisałam karteczkę do Camerona. Wcześniej przerwał mi w połowie moich podziękowań, a chciałam, żeby wiedział, jak bardzo jestem mu wdzięczna.
Cóż to była za odmiana.
W salonie coś zapiszczało i telefon Camerona się rozjaśnił. Zerknęłam na ekran.
„Zadzwoń”.
To była wiadomość od Shaya Gardnera, z którym Cameron trenował szermierkę. Shay był także starszym dominującym w Chrysalis. Powróciłam myślami do pokoju z wodą, w którym on i Cameron uwięzili mnie kilka dni temu.
Coś, co miało być erotyczną próbą sił, poszło niezupełnie zgodnie z planem. Skończyło się na tym, że kopnęłam Shaya kolanem w jaja i musiał wyjść w pośpiechu, ściskając się za krocze. Cameron pociągnął mnie na mokre kafelki na podłodze i ukarał za bunt gwałtownym rżnięciem.
Mój Boże, tęskniłam za tamtymi chwilami.
Na szczęście Shay mi wybaczył, Cameron uznał cały ten cyrk za zabawny i nie wykopał nieposłusznej uległej na zbity pysk.
Wzięłam telefon do ręki i ruszyłam przez olbrzymi apartament, zakładając, że Cameron będzie chciał wiedzieć o esemesie z Ameryki.
Owiały mnie kłęby gorącej pary, ale je zignorowałam, sycąc wzrok widokiem nagiego Camerona Cole’a. Był cały w pianie i najwyraźniej głęboko się zamyślił. Patrzyłam, jak wśród obłoków mydli naprężone mięśnie, napięte przedramiona, sprężysty sześciopak. Wyglądał jak rzeźbione ucieleśnienie perfekcji. Z gęstych ciemnych loków wyłaniał się jego imponujący penis w stanie półwzwodu.
Cameron był stuprocentowym mężczyzną i szczerze zazdrościłam dziewczynie, która pewnego dnia skradnie jego serce.
Popatrzył na mnie i przycisnął dłonie do szkła.
– Podobają ci się ubrania? – Opuścił wzrok na komórkę.
– Tak, dziękuję – wydukałam, po czym przysunęłam się i uniosłam telefon, choć nie mógł go wziąć pod prysznic. – Yyy, to do ciebie. Znaczy się, wiadomość. Od Shaya. – Odwróciłam wzrok. Uznałam, że lepiej będzie popodziwiać białe pluszowe ręczniki. – Wyglądają na miękkie. – Przygryzłam wargę.
– Połóż tutaj, jeśli możesz. – Wskazał na marmurowy blat przy umywalce. – Zaraz kończę.
Znowu mnie otoczył i wciągnął znajomy wir, który objawiał się pożądaniem w podbrzuszu. Nie potrafiłam z tym walczyć. Potrzebowałam rozkoszy, którą mógł mi ofiarować mężczyzna po drugiej stronie szyby.
To pożądanie miało swoje miejsce, miejsce zwane przeszłością. Nie wolno mi było fantazjować o Cameronie ani marzyć, że połączy nas coś więcej. W samolocie dał mi to jasno do zrozumienia.
– Mia? – odezwał się, wyrywając mnie z transu.
Podeszłam szybko do blatu i położyłam na nim telefon, po czym ze spuszczonym wzrokiem wyszłam z łazienki.
Obchodząc apartament, usiłowałam nie myśleć o ideale, który przed chwilą podziwiałam. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko stłumić pożądanie.
Doszłam do wniosku, że gdy tylko łazienka się zwolni, też wezmę prysznic, a potem wejdę do tego wielkiego, miękkiego łóżka i trochę się prześpię. Moje ciało najwyraźniej poczuło zmianę czasu.
Pukanie do drzwi przywołało mnie do rzeczywistości.
Odsunęłam się na bok, aby wpuścić młodą kelnerkę w schludnym czarno-białym uniformie, z kasztanowymi włosami zebranymi w niezbyt staranny koczek. Pchała wózek z jedzeniem, zwieńczony butelką szampana w wiaderku z lodem.
– Dziękuję. – Wskazałam środek pokoju. – Proszę zostawić to tutaj.
Sięgnęła po butelkę.
– Czy mam ją dla pani otworzyć? – Mówiła z miękkim angielskim akcentem.
– Nie, dziękuję. – Zauważyłam, że przy wiaderku leży bilecik wizytowy w kopertce.
Gałka przy drzwiach do łazienki nagle się obróciła.
– Witam – powiedział Cameron, przepasany jednym z miękkich ręczników.
Nadal miał mokre włosy, a w dłoni trzymał telefon.
Dziewczyna w czarno-białym uniformie wyszła pośpiesznie i zamknęła za sobą drzwi.
Cameron zbliżył się do mnie i wyciągnął butelkę z wiaderka.
– To urocze z twojej strony – zauważył. – Napijemy się jutro.
– Niczego nie zamawiałam.
– Może to podarunek od hotelu. – Podrapał się po brodzie. – Później się ogolę. – Przyłożył telefon do ucha. – Jak się miewasz, Shay?
Słuchałam, jak mówi o tym, że wycieczka przebiega dobrze, lot był udany, a pokój jest wspaniały. Dodał, że wkrótce się zobaczą.
Po chwili umilkł i tylko coraz mocniej marszczył brwi.
– Nie, nie spuszczałem jej z oka, Shay. Dlaczego? – Cameron utkwił we mnie spojrzenie. – Poczekaj chwilę. – Odetchnął głęboko. – Mia, na kilka sekund zostawiłem cię samą w recepcji. Co wtedy robiłaś?
Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok.
Cameron dostrzegł małą kopertę i po nią sięgnął. Przytrzymał aparat ramieniem i wysunął bilecik.
– Co tam jest napisane? – zapytałam.
– Shay… – mruknął Cameron do słuchawki. – Przysłał nam butelkę szampana do pokoju.
Próbowałam opanować drżenie rąk i powstrzymać rumieniec na twarzy.
– Czy to bilecik od…
– Właśnie patrzę. Załączył bilecik.
Szarpnęłam Camerona za nadgarstek.
– Muszę ci coś powiedzieć… – zaczęłam.
Znowu na mnie spojrzał.
– Shay, jak szybko możesz tu dotrzeć? – powiedział do telefonu.
Cofnął się o krok i ponownie uniósł bilecik.
– Co tam jest napisane?
– Mia, słuchaj uważnie – odparł, jakby mnie nie słyszał. – Shay będzie tutaj za kilka minut. Musisz z nim iść. Ja się ubiorę i zajmę pokojem.
– Jest w Londynie?
– Tak.
– A ubrania?
– Zapomnij o ubraniach – warknął.
– Spakuję je. – Pobiegłam do sypialni.
Cameron ruszył za mną i chwycił mnie w ramiona.
– Oddychaj głęboko – poradził mi. – Damy sobie radę.
– Jak to możliwe? – Odwróciłam się. – Przecież tylko na moment weszłam do sieci…
– Technologia rozwija się błyskawicznie, Mia.
– Skąd wiedział, że jesteśmy w Londynie?
– Sprawdził na lotnisku, jeszcze w Stanach.
– Przecież korzystałeś z samolotu taty.
– Najwyraźniej ma tam swojego człowieka z dostępem do rozkładu lotów.
– Korzystasz ze swojej komórki? Może to przez nią?
– Mam CyberVape, ale nie zdążyliśmy go u ciebie zainstalować. Poza tym Shay zamierzał wykorzystać twój telefon do zmylenia tropu.
– Nie mogę zrezygnować z telefonu.
– Zarezerwuję nam inny pokój, a twoją komórkę zostawimy tutaj. – Pokręcił głową. – Od początku taki był plan, tylko nie sądziłem, że tak szybko będę musiał go wdrożyć.
– Ale ten pokój jest taki ładny…
– Pieprzyć pokój. Jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu. – Znów pokręcił głową. – Obiecałem Richardowi, że będę cię chronił.
Nagle zrobiło mi się niedobrze. Nigdy nie widziałam Camerona w takim stanie.
– Jesteśmy w dobrych rękach – dodał. – Shay to szef ochrony w Chrysalis i w Enthrall, a do tego dyrektor Cloud-Soul.
– Co to?
– Jego międzynarodowa firma ochroniarska.
– Nie mogę po prostu spotkać się z Lance’em i powiedzieć mu wprost, żeby się odpieprzył?
– Jak się sama przekonałaś, to podstępny gość i ma dostęp do poufnych informacji.
– Mówiłeś, że jest rozsądny.
– Bo tak uważam.
– Powiedz mi prawdę – zażądałam.
Cameron ujął mnie pod brodę.
– Obiecuję, że wkrótce rozwiążemy problem – odparł.
– Co napisał na tym bileciku? Musisz mi powiedzieć.
Wyjrzał przez okno, jakby czegoś tam szukał, ale nie mógł znaleźć.
– Lance chciał tylko nas poinformować, że szampan jest od niego.
– To naprawdę moja wina?
– Wysłałaś mejl do Bailey… – Cameron pogłaskał mnie wierzchem palców po twarzy. – Nie jestem zły.
Chwyciłam go za rękę i znów poczułam znajomą nienawiść do samej siebie. Potrzebowałam jego dotyku, wyrozumiałości i siły.
– Nie ma nic złego w pisaniu do przyjaciółki – dodał.
– Przecież nie wyjawiłam, w którym hotelu mieszkamy.
– Wygląda na to, że wygooglowałaś Lance’a. Jego ludzie wytropili adres IP.
– Zadzwonił z Ameryki do obsługi hotelowej? – Przeraziło mnie, że być może zjawi się w Londynie.
– Nadal tkwi w Kalifornii. Richard spotka się z nim dziś wieczorem.
Miałam wrażenie, że ziemia ucieka mi spod stóp.
– Lance nie jest aż takim idiotą. Co innego sprawia mu przyjemność… – Cameron potarł czoło.
– Powiedz, że nie zrobi ci krzywdy – poprosiłam.
– Lance wie, że nas krzywdzi, kiedy cię tropi.
– Przepraszam.
– Nie masz mnie za co przepraszać. Ta aukcja w ogóle nie powinna była się odbyć. Ale to też nie jest wina Richarda. Nie miał pojęcia, że Lance tylko czeka na sposobność, aby się na mnie odegrać za to, że nie wypuściłem z rąk władzy nad jaskinią lwa.
– Chodźmy na policję – zaproponowałam.
Znowu mnie przytulił.
Kiedy po raz pierwszy wdarłam się do Chrysalis na jedno z przyjęć dla elitarnych członków jaskini lwa, ubrana tylko w gorset i koronkowe figi, Cameron spanikował na mój widok. Przybyli tam na łowy ludzie bogaci i wpływowi, którzy przywykli do tego, że dostają wszystko, czego zechcą. Byłam niczym jagniątko skazane na rzeź. Cameron mnie uratował, zanim zdążyłam wpaść na któregoś z drapieżców.
Pukanie do drzwi sprawiło, że podskoczyłam.
– Czekaj tu – polecił Cameron.
Nadal zaniepokojona jego miną, próbowałam trzeźwo myśleć.
Drzwi się otworzyły, a Cameron zaprosił kogoś do środka. Znałam ten głos.
Zajrzałam do salonu i zobaczyłam przystojnego na swój szorstki sposób Shaya Gardnera, partnera Camerona w szermierczych pojedynkach i groźnego dominującego w Chrysalis. Miał na sobie dżinsy i skórzaną kurtkę, a jego włosy wydawały się bardziej zmierzwione niż zwykle.
– Witaj, Mia. – Pomachał do mnie krzepiąco.
Czułam się jak w surrealistycznym śnie, z każdą chwilą coraz bardziej. Shay miał być w Stanach. Cameron nie wspominał, że go tu spotkamy.
Nie słuchałam ich rozmowy. Za bardzo skupiłam się na butelce szampana i na bileciku.
Szybkim ruchem sięgnęłam po maleńką kopertę.
– Mia – warknął Cameron.
Pośpiesznie przeczytałam treść wiadomości i poczułam, że brak mi tchu.
Moja. L.M.
Kartonik wysunął mi się z dłoni i wirując, opadł na dywan.
Zagrożenie ze strony Lance’a stało się nagle bardzo realne.
Poczułam ucisk w gardle, a moje myśli całkiem się rozproszyły, kiedy próbowałam zrozumieć, co oznacza treść kartki. Naprawdę liczyłam na to, że Richard zdoła dogadać się z Lance’em.
Cameron pomógł mi włożyć płaszcz i mocno zacisnął pasek wokół talii.
– Mia, zmieniamy lokal – zapowiedział Shay. – I tyle. To nie problem.
– Idź z nim – polecił mi Cameron. – Wkrótce do was dołączę.
– Nigdzie nie idę bez ciebie – oznajmiłam.
Uśmiechnął się półgębkiem.
– Anglicy nie przepadają za nagimi Amerykanami na ulicach – zauważył.
Shay zamknął moje ramię w żelaznym uścisku.
– Cole, zatrzymaj bilecik – zwrócił się do Camerona. – Może nam się przydać później.
– Jasne – zgodził się Cameron.
– Myślałam, że jesteś w Ameryce. – Próbowałam wyszarpnąć się Shayowi, ale niemal wywlókł mnie z apartamentu.
– Nie mam przy sobie szlauchu, Mia. – Wydawał się rozbawiony na to wspomnienie.
– Cameron! – krzyknęłam, a gdy się odwróciłam, stał tuż za drzwiami, z bardzo przejętą miną.
– Czekajcie. – Podszedł bliżej.
Wyciągnęłam do niego ręce, a wtedy chwycił mnie za ramiona i przygarnął do siebie.
– Intuicja nigdy cię nie zawodzi – zauważył. – Przenigdy. Pamiętaj o tym.
Shay znowu mnie pociągnął.
– Trzymaj się! – zawołał Cameron.
Szybkim krokiem ruszyliśmy korytarzem, omijając windę i kierując się ku schodom, całkiem jakby zdecydowała za nas adrenalina. Gdy schodziliśmy piętro po piętrze, słyszałam tylko stukot swoich butów i głośny oddech.
Po kilku kondygnacjach wróciliśmy na korytarz, kierując się do windy. W oczekiwaniu na nią Shay nerwowo rozglądał się na prawo i lewo. Przyjechała pusta, więc weszliśmy, a Shay kilka razy nacisnął przycisk jazdy w dół.
Próbowałam przemówić sobie do rozsądku. Byłam wściekła, że muszę zostawić Camerona, nienawidziłam Lance’a za to, co robi, i bałam się o Richarda.
Shay pisał esemesa. Zakładałam, że on również ma CyberVape.
– Dlaczego nie możemy zaczekać na Camerona? – zapytałam.
– Bo jest naszą przynętą – odparł Shay. – Właśnie tym się zajmuje. Jesteś w dobrych rękach.
– Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś? – Dziwiło mnie, że mężczyzna ze skłonnością do seksualnego torturowania uległych ma tak przyziemną pracę.
– Byłem w wojsku – wyjaśnił. – Komando Foki.
– Jak Leo? – Przypomniałam sobie, że Cameron wspominał o wojskowej karierze swojego szofera.
Shay podniósł na mnie wzrok.
– Leo był w piechocie morskiej – odparł.
– Piszesz do Camerona?
– Nie. Sprawdzam, czy nikt nie majstrował przy naszym środku transportu. – Znowu coś wystukał. – Zostawiłem przy nim strażnika.
Powróciłam myślami do Shaya z uległą Arianną u jego stóp. Miał nad nią władzę, z której mógł korzystać tylko jako doświadczony Pan. Przypomniało mi się, że zauważyłam na jego ramieniu tatuaż z wojskowymi insygniami. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam.
Gdy drzwi windy się otworzyły, powitał nas konsjerż.
– Pani Lauren, telefon do pani. Dzwoni pan Lance Merrill. – Wskazał na recepcję.
– Dziękuję – odparłam nerwowo.
– Proszę przekazać panu Merrillowi, że wszystkie telefony do apartamentu doktora Cole’a muszą poczekać do rana – odparł Shay i mnie przytulił.
Zamiast skierować się do wyjścia, ruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Minęliśmy biura, numerowane pokoje, uprzejmie uśmiechnięty personel i szliśmy dalej przed siebie.
W kuchni powitała nas fala gorąca, a także zapach oleju i ziół. Nawet o tej porze kucharze pracowicie przygotowywali potrawy dla gości. Gdy ich mijaliśmy, wymieniali zdumione spojrzenia na widok wysokiego, onieśmielającego mężczyzny, który niemal wlókł mnie za sobą.
– Mogę w czymś pomóc, proszę pana? – spytał młody kucharz.
– Gdzie ustęp? – warknął Shay, obchodząc centralną wyspę.
– Chodzi mu o toaletę – wyjaśnił inny pracownik.
Ominąwszy mężczyznę ze srebrnym półmiskiem pełnym serów, wypadliśmy z kuchni i znowu ruszyliśmy przed siebie niekończącymi się korytarzami.
Zamrugałam, gdy na zewnątrz przywitał mnie chłód poranka.
– Jeździłaś już kiedyś motocyklem? – zapytał Shay, ciągnąc mnie do krawężnika, gdzie stało eleganckie czarne cacko ze znaczkiem Ducati.
– Nie, nigdy. – Usiłowałam oswobodzić się z jego uścisku. – Mój tata…
Bałam się motocykli, odkąd mój ojciec rzekomo zginął w wypadku motocyklowym. Kręciło mi się w głowie i czułam, że serce podchodzi mi do gardła, ale próbowałam zapanować nad paniką. Powtarzałam sobie, że przecież ojciec miewa się świetnie, a cały ten wypadek był tylko jego podłym kłamstwem.
– Nie mogę – jęknęłam.
– Owszem, możesz, i to zrobisz.
Wziął do ręki jeden z dwóch leżących na motocyklu kasków i włożył mi na głowę.
Przypomniałam sobie słowa Camerona. „Trzymaj się”, powiedział.
– To bardzo łatwe – zapewnił mnie Shay. – Po prostu opleć mnie rękami w pasie i dostosuj się do moich ruchów.
– Dlaczego nie możemy jechać samochodem? – Patrzyłam, jak wkłada kask.
– Bo tak działamy, mała. – Zerknął na drogę. – Pora zgubić tych fiutów.
Usiadłam za Shayem, nieco wyżej niż on. Pochyliłam się, objęłam go w pasie i przysunęłam uda do jego ud, mając nadzieję, że nie będzie narzekał na mój żelazny uścisk. Wyprostował motocykl i uruchomił silnik, a ja poczułam, jak basowe wibracje rozpływają się między moimi udami.
Silnik zaryczał, a gdy ruszaliśmy, szarpnęło mną do tyłu.
Pochyliłam się bardziej, ściskając Shaya jeszcze mocniej, podczas gdy świat śmigał wokół mnie.
Jechaliśmy złą stroną ulicy.
Nie! – krzyknął mój rozkojarzony umysł. Pamiętaj, to kolejne dziwactwo tego kraju. Tutaj jeżdżą po cholernej lewej stronie!
Pędziliśmy przed siebie, klucząc zygzakami.
Dudnienie silnika przenikało mnie na wskroś. Przechylałam się raz na lewo, raz na prawo, a budynki po obu stronach kompletnie się rozmazały. Shay jeździł wąskimi uliczkami, omijając auta, taksówki i nielicznych przechodniów. Choć pędziliśmy drugą stroną jezdni, doskonale radził sobie z motocyklem.
Zatrzymaliśmy się na kilkuminutowy postój pod opuszczonym mostem, gdzie Shay sprawdził, czy wszystko ze mną w porządku. Choć zmarzły mi dłonie, całkiem dobrze się trzymałam. Bardzo tęskniłam za Cameronem, ale Shay zapewnił mnie, że wkrótce znowu go zobaczymy.
Kiedy już się upewnił, że nie zgubi pasażerki, znów ruszyliśmy. Dzięki kaskowi było mi ciepło w uszy i z ciekawością oglądałam mijane okolice.
Eklektyczne miasto budziło się do życia.
Shay zaparkował tuż przy Waterloo Station i z kaskami w rękach pobiegliśmy po imponujących schodach, kierując się do budynku z napisem „The Royal British Officers’ Club” wyrytym w kamiennym łuku nad wejściem.
Czekał tam na nas młody mężczyzna w marynarce, beżowych spodniach i szaliku. Przedstawił mi się jako Ned. Sposób, w jaki przywitał się z Shayem, dowodził, że to spotkanie dwóch starych przyjaciół. Krótko przystrzyżone włosy Neda zdradzały jego powiązania z wojskiem. Byłam w tym mieście dopiero kilka godzin, ale już oswoiłam się z tutejszym akcentem. Ned mówił jak ktoś z wyższych sfer.
Gdy rozejrzał się dyskretnie, zrozumiałam, że nasza sytuacja jest mu znana. Poprowadził nas szybko przez budynek, całkiem pusty o tej porze dnia. Minęliśmy oprawione fotografie dostojnych oficerów, a także czarno-białe zdjęcia żołnierzy z pierwszej i drugiej wojny światowej. Żałowałam, że nie mam czasu lepiej im się przyjrzeć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki