Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pamiętnik grzecznego psa to pozycja obowiązkowa nie tylko dla miłośników czworonogów, ale dla wszystkich, którzy cenią sobie wartościową i ciepłą literaturę. To nad wyraz udany debiut dwojga autorów, Katarzyny Terechowicz i Wojciecha Cesarza, którzy postanowili pokazać najmłodszym świat z psiej perspektywy. Na szczęście nie jest to świat pod psem. Narratorem jest młodziutki alaskan malamut o imieniu Winter, który z prestiżowej hodowli trafia wprost do niezwykłej rodzinki. Tata, Henryk, jest początkowo sceptycznie nastawiony do projektu „Winter w domu”, mama, Hanka, twardo trzyma stronę dzieci, Alka i Julii, i razem z nimi gorąco kibicuje pojawieniu się nowego i niezwykłego domownika. Potem – cała czwórka nie ma już czasu na to, by roztrząsać ewentualne za i przeciw, gdyż gros swojej energii i uwagi musi poświęcić na śledzenie i naprawianie destrukcyjnych poczynań Wintera, który okazał się nie potulnym kłębkiem sierści, ale małym, błyskawicznie przemieszczającym się wulkanem.
Dla Wintera nie ma rzeczy niemożliwych. Jego filozofią rządzi zasada: zabawa przede wszystkim. Powywracane stoły i krzesełka, pogryzione obuwie, pęknięte półki, stłuczona zastawa stołowa, rowerzysta w kanale, ubłocone toalety sąsiadek, zdemolowany plan filmowy to cena, jaką trzeba zapłacić, realizując tę filozofię w codziennej praktyce. Nikt i nic nie jest w stanie ujarzmić jego ochoty na swawole i demonstrowanie radości życia. Nie sprosta mu nawet zawodowy treser. Winter to indywidualista.
Książka Pamiętnik grzecznego psa Katarzyny Terechowicz i Wojciecha Cesarza otrzymała III nagrodę w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, zorganizowanym przez Fundację ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom, pod honorowym patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz patronatem literackim Polskiej Sekcji IBBY, zrealizowanym ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 148
Była zima. Moja ulubiona pora roku. Dzień był po prostu cudowny. Od samego rana z nieba sypały się pierzaste gwiazdki, aż w końcu świat pokryła biała, magiczna pierzyna. Jak wybiegłem do ogrodu, to myślałem, że dostanę bzika ze szczęścia. Serio. Później było strasznie wesoło – ganialiśmy z siostrą i bratem po ogrodzie, a potem kotłowaliśmy się w śniegu. Śnieg jest naprawdę super – można się w nim tarzać, można go jeść, i w ogóle. Bawiłem się fantastycznie… jeszcze nie wiedziałem, że to najbardziej pechowy dzień w moim życiu.
W pewnym momencie siostra zagapiła się i wepchnąłem ją w zaspę – utknęła w niej głową i tak śmiesznie, niezdarnie przebierała łapami. Pękałem ze śmiechu, ale jak się w końcu wygrzebała ze śniegu, to z nieprzyjemnym warczeniem rzuciła się na mnie i boleśnie ugryzła mnie w ucho (histeryczka jedna). Przyznam się, że oddałem. Nie należę do nieśmiałych i potulnych. Wydawało mi się, że opanowałem sytuację, ale wtedy brat capnął mnie za ogon. Jemu też oddałem. Rzucili się na mnie z siostrą, więc się broniłem i zrobiła się niezła zadyma. Zabawę przerwała nam nieoczekiwanie pani Łucja, właścicielka hodowli (nawiasem mówiąc, nie znoszę tego słowa, jakoś źle mi się kojarzy). Hodowla nazywa się Demony Północy… zupełnie nie wiem, dlaczego. Pani Łucja brutalnie wzięła mnie za skórę na karku i wrzuciła do kojca. Stanąłem na tylnych łapach przy siatce i zacząłem głośno piszczeć.
– Radzę ci, żebyś był cicho – powiedziała pani Łucja i pobiegła otworzyć furtkę.
Postanowiłem nie skorzystać z dobrej rady… skorzystałem natomiast z dziury w siatce, którą wygryzła jakiś czas temu moja mama – niezły kawał bestii, jak mówi o niej pani Łucja. Pani Łucja wiele jednak wybacza mojej mamie, bo mama jest czempionką rasy alaskan malamut (jej przodkowie pochodzą z Klondike na Alasce) i po jej szczeniaki ustawia się długa kolejka chętnych. Pani Łucja podeszła do kojca, prowadząc jakichś ludzi. Byli trochę dziwni. On miał na nosie okulary, które co chwila zdejmował i nerwowo przecierał. Śmieszny facecik. Ona miała kozaczki na obcasach, na których co chwila się potykała.
– Piesek niecierpliwie na was czeka – oznajmiła triumfalnie pani Łucja, prowadząc dziwnych ludzi do kojca.
Zajrzała do środka, ale mnie już tam nie było, bo zamiast czekać, wypełzłem przez dziurę i dałem nura w krzaki.
– Aaa… zupełnie zapomniałam… wypuściłam go do ogrodu, żeby sobie pohasał – zaśmiała się trochę nerwowo pani Łucja.
Wychyliłem zachęcająco łeb zza krzaka. Pani Łucja ruszyła truchtem w moim kierunku, ale natychmiast się schowałem. Refleks to ja mam! Już prawie mnie złapała, ale wymknąłem się i pogalopowałem na drugi koniec ogrodu. Pani Łucja rzuciła się za mną w pogoń.
– Może państwo mi pomogą złapać pieska?! – rzuciła zdyszana, przebiegając obok gości.
„Państwo” wyglądali na zdezorientowanych. Śmieszny facecik ruszył za mną, ale poślizgnął się, śmiesznie zatrzepotał w powietrzu rękami i jego nogi gwałtownie rozjechały się w szpagat. Wyglądało to naprawdę przekomicznie. Ale on nie miał chyba za grosz poczucia humoru, bo jak się już wygramolił i przetarł te swoje okularki, to wysapał:
– Z tym całym psem, to nie był dobry pomysł.
– Przecież obiecaliśmy dzieciom, Henryku. Jutro wracają z ferii.
Nawiasem mówiąc, co to za śmieszne imię? Człowiek zwany Henrykiem popatrzył na mnie ponuro (miałem dość rozbawioną minę) i spytał żonę:
– Czy Alek na pewno chciał tego z łatą na nosie?
To o mnie – jestem cały szary, mam biały ogon z szarą kitką na końcu, biały pyszczek, wokół oczu szare okularki, a przy nosie śmieszną różową łatkę, która mi podobno zarośnie, jak będę duży. Ogólnie rzecz biorąc, chyba jestem dość urodziwy. Mnóstwo paniuś wzdycha na mój widok i piszczy: „Jaki śliczny, jaki słodki…”. Strasznie tego nie lubię i aż mnie mdli, gdy to słyszę. Serio.
Kobieta w kozaczkach nic nie odpowiedziała, tylko smutno pokiwała głową.
– Jesteś pewna? Na sto procent? – upewniał się rozpaczliwie.
– Na milion procent.
On jakoś tak przygasł, posmutniał, zgarbił się… Nawet mi się go trochę żal zrobiło. Całkiem zrelaksowany położyłem się i zacząłem lizać śnieg, bo trochę mi w pyszczku zaschło od tego biegania. Nie doceniłem go. Chyba się jakichś filmów klasy B naoglądał, bo nagle desperacko wybił się w powietrze, przeleciał nad zaspą i runął na mnie. Zrobiłem unik, ale niestety zdążył złapać mnie za ogon. Zacząłem głośno i rozpaczliwie skowytać. Ta w kozaczkach skoczyła do męża.
– Co robisz??? Złamałeś mu ogon!!!! – wrzasnęła.
Natychmiast puścił mój ogon, a ja tylko na to czekałem. Otrzepałem się, zrobiłem rundkę po ogrodzie, a potem pogalopowałem do brata, z którym zaczęliśmy się ganiać. Henryk śledził mnie wzrokiem z irytacją.
– Widzisz? Nic mu nie jest. Symulował.
Nie cierpię, jak ktoś nazywa mnie symulantem. Ten cały Henryk stanowczo przesadza. Pewnie mu się wydaje, że sam jest święty. Henryk z tą w kozaczkach poszli w róg ogrodu i zaczęli się kłócić ściszonymi głosami, a potem weszli do domu z panią Łucją.
Szybko zapomniałem o facecie w okularkach i w najlepsze tarzaliśmy się z bratem w zaspie. I wszystko byłoby dobrze, gdyby w ogrodzie nie pojawiła się pani Łucja z plasterkiem szynki w ręku. Tak mi ta szynka zapachniała, że nie mogłem się skupić na zabawie. Raz po raz zezowałem w kierunku szynki, którą wymachiwała pani Łucja. W końcu nie wytrzymałem i ruszyłem w kierunku przysmaku. Jedno kłapnięcie zębami i już ją miałem! Mówię wam, pycha! Zdziwiłem się nieco, gdy poczułem przykre szarpnięcie. To pani Łucja złapała mnie na smycz. Ta kobieta w ogóle nie zna się na żartach.
– Diabeł, nie pies – syknęła.
Henryk popatrzył na mnie przeciągle i tak dziwnie zmrużył oczy. Kobieta w kozaczkach podeszła do mnie i podrapała mnie pod brodą.
– Dobry piesek.
Nie wiem, co to znaczy „dobry piesek”, ale wydaje mi się, że to nie ja.
To, co nastąpiło potem – było bardzo, koszmarnie wprost, nieprzyjemne. Henryk i Hanka (tak ma na imię ta w kozaczkach) zaprowadzili mnie do samochodu. Oczywiście nie chciałem wsiąść (taki głupi to nie jestem). W końcu podnieśli mnie i na siłę włożyli na tylne siedzenie. Trochę piszczałem i wyłem, więc podróż była nerwowa. To było straszne – myślałem, że zaraz zwymiotuję. Po pierwsze, śmierdziało. Po drugie, bujało jak nie wiem. Ten cały Henryk jeździ po prostu tragicznie – ciągle przyspiesza, albo gwałtownie hamuje, szarpie przy tym kierownicą. Jak samochód wreszcie stanął, to nie wytrzymałem… i cały obiad znalazł się w takiej kieszonce, co jest w drzwiach. Henryk i Hanka patrzyli na mnie z niedowierzaniem, a Henryk zrobił się w dodatku cały czerwony.
– No i co teraz?! – wrzasnął.
Jak już sprzątnęli, to syknął do żony:
– Cały czas uważasz, że piesek to dobry pomysł?
Hanka nie odpowiedziała, tylko spojrzała na niego z wyrzutem. Leżałem na tylnym siedzeniu i gryzłem pas. Było mi niedobrze, byłem zmęczony i było mi wszystko jedno! Henryk wyrwał mi z pyska ośliniony pas.
– Nie wytrzymam tego – mruknął do siebie.
Próbował pociągnąć mnie za obrożę, ale postanowiłem zastrajkować. Zaparłem się z całej siły. Nigdzie nie idę! Nie jestem jakąś paczką, którą można miotać z miejsca na miejsce.
– Wysiadamy, piesku. Jesteśmy w domu! – zawołała zachęcająco Hanka.
Zmierzyłem ją ponurym wzrokiem. Żenujące kłamstwo. Wiem, gdzie jest mój dom. Hanka radośnie klepała się po udach, żeby zachęcić mnie do wyskoczenia z samochodu.
– Hop, hop… no śmiało! – krzyknęła z entuzjazmem.
Nigdzie nie idę! Mam tego dość i chcę do domu. Chwilę stali i patrzyli na mnie tępo, a potem Henryk znów musiał wziąć mnie na ręce. Na dodatek wniósł mnie na trzecie piętro, bo odmówiłem wchodzenia po schodach. Cały się przy tym spocił i tak śmiesznie posapywał. To noszenie na rękach nawet mi się trochę spodobało…
Weszliśmy do mieszkania i Henryk postawił mnie na strasznie śliskiej podłodze. Mówię wam – beznadzieja. Ciasne mieszkanko i żadnego ogrodu, tylko jakiś żałosny balkonik. Nie było wybiegu ani kojca, ani niczego takiego… po prostu tragedia. Nasypali mi jeszcze do miski jakichś ohydnych bobków (podobno specjalna karma dla szczeniaków, najwyższa jakość). Henryk położył podarty koc na podłodze i powiedział:
– Leżeć!
Nie wiem, co on sobie myśli? Że się kładę na żądanie? Niech sam się kładzie na tej szmacie!
Hanka podrapała mnie pod brodą.
– Dobranoc, piesku.
Zamknęli się w sypialni i zostawili mnie całkiem samego. Nie było mi do śmiechu. Nikomu tego nie mówiłem, ale… tę pierwszą noc to całą przepłakałem. Tęskniłem za swoim dawnym życiem, za ogrodem, zabawami, za bratem i siostrą. Nawet za mamą. Fakt, że mama bywała surowa – ostatnio na przykład, jak zanadto się rozbrykałem, capnęła mnie za ucho i boleśnie przygwoździła do ziemi – ale teraz strasznie za nią tęskniłem.
Wskoczyłem na kanapę i umościłem się między poduszkami. Trochę popiskiwałem, a potem zmęczyłem się i zasnąłem. Śniła mi się mama, siostra, brat, nasz ogród, i było bardzo fajnie – właśnie walczyliśmy z bratem o kość, gdy nagle się obudziłem. Jak zobaczyłem, gdzie jestem, to zrobiło mi się bardzo smutno i znów zacząłem piszczeć, ale potem mi się znudziło i z tego smutku zacząłem gryźć poduszki. Z poduszek wyleciało dużo takich białych kłaczków, jakby śniegu. Bawiłem się tym śniegiem, ale był dziwny – jak próbowałem go jeść, to całkiem zapchałem sobie pyszczek, więc znów zacząłem płakać. Tak hałasowałem, że Hanka wyskoczyła z sypialni cała rozczochrana. Zobaczyła mnóstwo śniegu rozrzuconego po pokoju i strasznie się zezłościła… ale zacząłem tak cichutko, żałośnie popiskiwać, że zamiast mnie ukarać, pogłaskała mnie po policzku i podrapała za uchem (bardzo to lubię).
Hanka jest super – wszystko posprzątała i poszła spać, ale tym razem drzwi sypialni zostawiła otwarte. Oczywiście natychmiast za nią poszedłem, wskoczyłem do łóżka i położyłem się między nimi. Od razu poczułem się lepiej. W końcu zawsze spałem z mamą i rodzeństwem. Nie rozumiem tylko, dlaczego Henryk zaczął strasznie krzyczeć, kiedy się rano obudził i zobaczył mój pysk na swojej poduszce.
Czy chodziliście kiedyś podczas spaceru na smyczy? Ja też nie. Dotychczas biegałem po ogrodzie luzem. Dlatego bardzo się zdziwiłem, kiedy rano Henryk zapiął mi smycz i powiedział dziarskim głosem:
– Spacerek!
Usiadłem na środku pokoju i gapiłem się na niego.
– Spacerek – powtórzył już bez przekonania.
Teraz on gapił się na mnie. Spokojnie się położyłem i zacząłem lizać łapę. Delikatnie szarpnął smyczą, ale ani myślałem się ruszyć. Wtedy usiadł na fotelu i posępnie zwiesił głowę. Do pokoju zajrzała Hanka:
– Ty jeszcze tutaj??! – wrzasnęła. – Przecież miałeś go odsikać!!
Słyszeliście to? Odsikać! Ci ludzie są po prostu śmieszni! Henryk wstał i westchnął ciężko, a potem wziął mnie na ręce i zaniósł na skwerek. Tyle tam było fajnych zapachów, że zupełnie zapomniałem o sikaniu. No i wysikałem się po powrocie do domu (w pokoju na dywanie).
Jak już posprzątali, to gdzieś wyszli, a ja zostałem sam w domu. Nudziłem się i byłem markotny. Znalazłem w przedpokoju buty, które jakoś tak swojsko pachniały i trochę jeden nadgryzłem. A potem drugi.
Po południu przyszła Hanka, a z nią chłopak i dziewczynka. Mieli mnóstwo bagaży i strasznie hałasowali. Na ich widok but wypadł mi z pyska. Zrobiło się zamieszanie. Hanka oglądała buty i coś krzyczała o nowiutkich, markowych, drogich kozaczkach. Dziewczynka z piskiem rzuciła się do mnie:
– Jaki piękny, jaki puchaty…
Słyszeliście? Puchaty! Naprawdę niezłe. Chłopak podszedł i podał mi łapę.
– Jestem Aleksander – powiedział.
Też podałem mu łapę. To rozumiem, a nie jakieś głupie, puchate zachwyty. Ale ta dziewczynka nie dawała za wygraną i targała mnie za uszy, niby pieszczotliwie.
– Zostaw go, Julia. To mój pies – rzucił Alek stanowczo.
– Na głowę upadłeś? Pies jest wspólny – zaprotestowała Julia.
Alek tylko prychnął. Mrugnął do mnie i powiedział:
– Idziemy, Winter.
– Jaki znowu Winter?! – wrzasnęła Julia.
– On się tak nazywa – odpowiedział Alek z godnością i poszliśmy do jego pokoju.
Jeśli chodzi o mnie, to może być.
Alek jest bardzo fajny – bawił się ze mną i opowiadał mi różne historie, głównie o wyprawach polarnych, a potem trochę się siłowaliśmy. Oczywiście nie użyłem całej swojej siły i dałem mu wygrać…
W nocy spałem z Alkiem w jego łóżku i było świetnie, ale potem zrobiło mi się za gorąco, więc położyłem się pod biurkiem. W nocy śnił mi się ogród pani Łucji i gonitwy z bratem. Rano obudziłem się w kałuży, biurko było dziwnie przesunięte, a na podłodze leżały pogniecione kwiatki i pełno jakichś skorup czy czegoś w tym rodzaju. Zupełnie nie wiem, skąd się to wzięło. W nocy przecież spałem sobie grzecznie (na ogół śpię spokojnie, czasami tylko macham łapkami, jak mi się śni coś ekscytującego).
Spróbowałem kwiatków, ale były niejadalne. Alek jeszcze spał, więc z nudów obwąchałem dokładnie cały pokój. Najbardziej zainteresował mnie zapach pod łóżkiem, więc wpełzłem tam i znalazłem kilka szeleszczących torebek, w których było coś bardzo smakowitego. Natychmiast wyciągnąłem je na środek pokoju. Jedną z torebek już prawie rozerwałem, gdy do pokoju wszedł Henryk.
– Alek jest wpół do ósmej… co to ma znaczyć?!! – wrzasnął na mój widok.
Torebka ze smakołykiem wypadła mi z pyska. Nie lubię takich nerwusów. Serio.
– Hanka, zobacz, co ten potwór zrobił!
Też to słyszeliście? Tym razem przesadził. Muszę na niego uważać, bo ma chyba jakieś omamy. Rozejrzałem się po pokoju. Rzeczywiście… było dość mokro i wszędzie zostawiłem ślady moich łapek, ale co w tym złego? Do pokoju zajrzała Hanka i oczy zrobiły jej się okrągłe ze zdumienia.
– Twój ulubiony wazon, ten po babci… stłuczony – z satysfakcją oznajmił Henryk.
Ale Hanka patrzyła na coś innego. Zainteresowała ją torebka, którą upuściłem. I pozostałe, leżące koło mnie. Podniosła jedną i podstawiła pod nos Alkowi.
– Co to jest? – zapytała surowo.
Alek zrobił się czerwony.
– Nie wiem – bąknął niewyraźnie.
– Ale ja wiem! – oznajmiła ze złością. – To są kanapki, które codziennie robię ci do szkoły!
No i z tego wszystkiego zapomnieli mnie ukarać, a Alek musiał za karę sprzątać cały pokój.
Dostępne w wersji pełnej
Katarzyna Terechowicz, Wojciech CesarzPamiętnik grzecznego psa
© by Katarzyna Terechowicz © by Wojciech Cesarz © by Wydawnictwo Literatura
Okładka i ilustracje: Joanna Rusinek
Korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska
Wydanie XI
ISBN 978-83-7672-321-1
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2019
91-334 Łódź, ul. Srebrna 41
tel. (42) 630-23-81
www.wydawnictwoliteratura.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska