Pani z Całunu - Stoker Bram - ebook

Pani z Całunu ebook

Stoker Bram

3,0

Opis

Pani z Całunu to mniej znana, lecz fascynująca powieść Brama Stokera, autora legendarnej Drakuli. Opublikowana w 1909 roku, książka łączy w sobie elementy gotyckiego horroru, romansu oraz przygody, przenosząc czytelnika w tajemniczy świat nadprzyrodzonych zjawisk i niezwykłych zdarzeń.

Akcja rozgrywa się na Bałkanach, gdzie młody dziedzic, Rupert St. Leger, odziedzicza nie tylko fortunę po swoim wuju, ale także staje w obliczu nieznanych mroków. Wkrótce po przyjeździe do odziedziczonej posiadłości Rupert zaczyna doświadczać dziwnych i przerażających wydarzeń, których centralną postacią jest enigmatyczna kobieta w całunie, pojawiająca się w nocy i wprowadzająca aurę niepokoju i grozy.

W Pani z Całunu Stoker w mistrzowski sposób wykorzystuje motywy związane z tajemnicami śmierci, wampiryzmu i okultyzmu, budując napięcie, które przyciąga czytelnika do ostatniej strony. Powieść eksploruje również temat tożsamości, dziedzictwa oraz starć między kulturą zachodnią a egzotyką Bałkanów.

Książka zyskuje mroczną atmosferę dzięki umiejętnie prowadzonym wątkom mistycznym, a także portretom bohaterów, którzy balansują na granicy między światem żywych a umarłych. Choć Pani z Całunu nie zdobyła takiej popularności jak Drakula, pozostaje interesującą pozycją dla miłośników literatury grozy i klasycznych opowieści gotyckich, pełną tajemnic i niesamowitości.

To opowieść o mrocznych sekretach, walce o przetrwanie oraz sile miłości, która przekracza granice śmierci i czasu. Idealna lektura dla czytelników szukających głębokiej i pełnej napięcia przygody w klimacie mrocznych baśni.

Idealna dla miłośników literatury grozy i tajemnicy, Pani z Całunu wciąga swoją atmosferą i mroczną, pełną napięcia fabułą.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 511

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kiko1303

Całkiem niezła

Fatalne tłumaczenie
00

Popularność




Pani z Ca­łunu Bram Sto­ker

Pani z Ca­łunu Bram Sto­ker

Co­py­ri­ght © by Wie­dza­24h.pl, 2024

Wszel­kie prawa za­strze­żone. 

Skład epub, mobi i pdf: Gegol

ISBN: 978-83-68324-40-2

http://www.wie­dza­24h.pl/

Z "The Journal of Occultism" z połowy stycznia 1907 roku.

Dziwna hi­sto­ria po­cho­dzi znad Ad­ria­tyku. Wy­gląda na to, że dzie­wią­tej nocy, gdy sta­tek Vic­to­rine, na­le­żący do Ita­lia Ste­am­ship Com­pany, mijał nieco przed pół­nocą punkt znany jako "Włócz­nia Iwana" na wy­brzeżu Gór Błę­kit­nych, uwagę ka­pi­tana, znaj­du­ją­cego się wów­czas na mostku, przy­kuło małe pły­wa­jące świa­tło bli­sko brzegu. Zwy­cza­jem nie­któ­rych stat­ków pły­wa­ją­cych na po­łu­dnie jest prze­pły­wa­nie w po­bliżu Włóczni Iwana przy do­brej po­go­dzie, po­nie­waż woda jest tam głę­boka i nie ma sta­łego prądu ani od­sta­ją­cych skał. Rze­czy­wi­ście, kilka lat temu lo­kalne pa­rowce przy­wy­kły prze­pły­wać tak bli­sko brzegu, że Lloyd's ostrze­gał, iż wszel­kie nie­szczę­ścia w tych oko­licz­no­ściach nie będą uwzględ­niane w zwy­kłym ry­zyku mor­skim. Ka­pi­tan Mi­ro­lani, jako do­świad­czony ma­ry­narz, za­wsze za­cho­wy­wał bez­pieczną od­le­głość od cypla, jed­nak zgło­sze­nie świa­tła skło­niło go do zba­da­nia sprawy, są­dząc, że może to być przy­pa­dek osoby po­trze­bu­ją­cej po­mocy. W związku z tym na­ka­zał zwol­nić sil­niki i ostroż­nie zbli­żyć się do brzegu.

Na mostku do­łą­czyli do niego dwaj ofi­ce­ro­wie, Si­gnori Fa­la­mano i De­sti­lia, oraz jeden z pa­sa­że­rów – pan Peter Caul­field, któ­rego do­nie­sie­nia o zja­wi­skach du­cho­wych w od­le­głych miej­scach są do­brze znane czy­tel­ni­kom The Jo­ur­nal of Oc­cul­tism. Oto re­la­cja tego dziw­nego wy­da­rze­nia, na­pi­sana przez pana Caul­fielda i po­świad­czona pod­pi­sami ka­pi­tana Mi­ro­la­niego oraz obu wy­mie­nio­nych ofi­ce­rów.

---

"Było je­de­na­ście minut przed pół­nocą, w so­botę, dzie­wią­tego stycz­nia 1907 roku, kiedy zo­ba­czy­łem dziwny widok na cyplu zna­nym jako Włócz­nia Iwana na wy­brzeżu Gór Błę­kit­nych. Noc była piękna, a ja sta­łem na dzio­bie statku, mając do­sko­nały widok. Pły­nę­li­śmy od pół­noc­nego do po­łu­dnio­wego krańca sze­ro­kiej za­toki, którą cypel wy­zna­cza. Ka­pi­tan Mi­ro­lani, znany z ostroż­no­ści, omi­jał za­tokę sze­ro­kim łu­kiem, zgod­nie z za­le­ce­niami Lloyd's.

Nagle w świe­tle księ­życa do­strze­głem małą białą po­stać ko­biety dry­fu­jącą na dziw­nym prą­dzie w małej łódce. Na dzio­bie łodzi pło­nęło słabe świa­tło – wy­glą­dało jak świeca zmar­łego! Ka­pi­tan są­dził, że to może być osoba w nie­bez­pie­czeń­stwie, więc po­sta­no­wił ostroż­nie się zbli­żyć. To­wa­rzy­szyli mu na mostku ofi­ce­ro­wie Fa­la­mano i De­sti­lia. Wszy­scy wi­dzie­li­śmy tę po­stać.

Z każdą chwilą sta­wało się coraz bar­dziej jasne, że łódź była w rze­czy­wi­sto­ści trumną, a sto­jąca w niej ko­bieta miała na sobie całun. Była od­wró­cona do nas ple­cami i naj­wy­raź­niej nie sły­szała na­szego zbli­ża­nia się. Po­woli zbli­ża­li­śmy się do niej, nasze sil­niki pra­co­wały nie­mal bez­gło­śnie. Gdy sta­tek prze­ci­nał taflę wody, sły­chać było je­dy­nie le­d­wie sły­szalne fa­lo­wa­nie. Nagle z mostka roz­legł się dziki krzyk – wło­scy ma­ry­na­rze są nad­zwy­czaj po­bu­dliwi! Chra­pliwe ko­mendy pa­dały na ster, a dzwon w ma­szy­nowni za­dźwię­czał ostrze­gaw­czo. W jed­nej chwili sta­tek za­czął skrę­cać w prawo, a zjawa szybko znik­nęła z na­szego wi­doku. Ostat­nim, co zo­ba­czy­łem, był błysk bia­łej twa­rzy z ciem­nymi, pło­ną­cymi oczami, gdy po­stać opa­dała do trumny – tak jak mgła lub dym roz­wie­wany przez wiatr."

KSIĘGA I: TE­STA­MENT RO­GERA MEL­TONA

Od­czy­ta­nie te­sta­mentu Ro­gera Mel­tona i wszystko, co z tego wy­ni­kło

Zapis spo­rzą­dzony przez Er­ne­sta Ro­gera Hal­barda Mel­tona, stu­denta prawa w Inner Tem­ple, naj­star­szego syna Er­ne­sta Hal­barda Mel­tona, naj­star­szego syna Er­ne­sta Mel­tona, star­szego brata wspo­mnia­nego Ro­gera Mel­tona i jego naj­bliż­szego krew­nego.

Uwa­żam za co naj­mniej przy­datne – być może ko­nieczne – po­sia­da­nie peł­nego i do­kład­nego za­pisu wszyst­kiego, co do­ty­czy te­sta­mentu mo­jego zmar­łego wuja, Ro­gera Mel­tona.

W związku z tym po­zwolę sobie przed­sta­wić po­szcze­gól­nych człon­ków jego ro­dziny oraz wy­ja­śnić nie­które ich za­ję­cia i cechy cha­rak­te­ry­styczne. Mój oj­ciec, Er­nest Hal­bard Mel­ton, był je­dy­nym synem Er­ne­sta Mel­tona, naj­star­szego syna sir Geof­freya Hal­barda Mel­tona z Hum­croft w hrab­stwie Salop, sę­dziego po­koju i nie­gdyś sze­ryfa. Mój pra­dzia­dek, sir Geof­frey, odzie­dzi­czył nie­wielki ma­ją­tek po swoim ojcu, Ro­ge­rze Mel­to­nie. Warto dodać, że za jego cza­sów na­zwi­sko to było pi­sane "Mil­ton", jed­nak mój pra­dzia­dek zmie­nił pi­sow­nię, po­nie­waż był czło­wie­kiem prak­tycz­nym i nie przy­wią­zy­wał wagi do sen­ty­men­tów. Oba­wiał się, że w opi­nii pu­blicz­nej jego na­zwi­sko mo­głoby być ko­ja­rzone z pew­nym ra­dy­ka­łem o na­zwi­sku Mil­ton, który pisał po­ezję i peł­nił funk­cję urzęd­nika w cza­sach Crom­wella, pod­czas gdy nasza ro­dzina była kon­ser­wa­tywna. Ten sam duch prag­ma­ty­zmu, który skło­nił go do zmiany pi­sowni na­zwi­ska, do­pro­wa­dził go rów­nież do roz­po­czę­cia dzia­łal­no­ści go­spo­dar­czej. W mło­dym wieku zo­stał gar­ba­rzem i ka­let­ni­kiem, wy­ko­rzy­stu­jąc stawy, stru­mie­nie oraz lasy dę­bowe na swo­jej po­sia­dło­ści w Tor­raby, Suf­folk. Zbił na tym for­tunę, za część któ­rej za­ku­pił ma­ją­tek w Shrop­shire, który odzie­dzi­czy­łem i któ­rego je­stem spad­ko­biercą.

Sir Geof­frey miał, poza moim dziad­kiem, trzech synów i córkę, która uro­dziła się dwa­dzie­ścia lat po naj­młod­szym z braci. Sy­no­wie to: Geof­frey, który zmarł bez­po­tom­nie, ginąc w bun­cie in­dyj­skim pod Me­erut w 1857 roku, kiedy to, choć był cy­wi­lem, chwy­cił za miecz, by wal­czyć o życie; Roger (o któ­rym za chwilę) i John, który rów­nież zmarł nie­żo­naty. Spo­śród pię­cio­oso­bo­wej ro­dziny sir Geof­freya po­zo­staje do roz­wa­że­nia tylko troje: mój dzia­dek, który miał troje dzieci, z któ­rych dwoje – syn i córka – zmarło w mło­do­ści, po­zo­sta­wia­jąc tylko mo­jego ojca, Ro­gera i Pa­tience. Pa­tience, uro­dzona w 1858 roku, po­ślu­biła Ir­land­czyka o na­zwi­sku Sel­len­ger – było to zwy­cza­jowe wy­ma­wia­nie na­zwi­ska St. Leger, które w póź­niej­szych po­ko­le­niach zo­stało przy­wró­cone do star­szej formy. Sel­len­ger był lek­ko­myśl­nym i zu­chwa­łym męż­czy­zną, wów­czas ka­pi­ta­nem lan­sje­rów, nie­po­zba­wio­nym od­wagi – zdo­był Krzyż Wik­to­rii pod­czas bitwy pod Amo­aful w kam­pa­nii Ashan­tee. Oba­wiam się jed­nak, że bra­ko­wało mu po­wagi i wy­trwa­ło­ści, które, jak to za­wsze po­wta­rza mój oj­ciec, cha­rak­te­ry­zują naszą ro­dzinę. Prze­pu­ścił nie­mal cały swój ma­ją­tek – który nigdy nie był zbyt duży – i gdyby nie nie­wielka for­tuna mojej ciotki, jego życie mu­sia­łoby się skoń­czyć w sto­sun­kowo ubo­gich wa­run­kach. Nie my­ślimy o nim zbyt do­brze – nikt z na­szej ro­dziny.

Na szczę­ście moja ciotka Pa­tience miała tylko jedno dziecko, a przed­wcze­sna śmierć ka­pi­tana St. Le­gera (tak wolę na­zy­wać to na­zwi­sko) unie­moż­li­wiła jej po­sia­da­nie więk­szej liczby po­tom­stwa. Nie wy­szła po­now­nie za mąż, mimo że moja bab­cia kil­ka­krot­nie pró­bo­wała za­aran­żo­wać dla niej ko­rzystny zwią­zek. Mó­wiono mi, że Pa­tience była osobą sztywną i wy­nio­słą, nie­chęt­nie pod­da­jącą się radom star­szych.

Jej je­dyne dziecko, syn, odzie­dzi­czył ra­czej cechy ro­dziny ojca niż na­szej. Był roz­rzut­ni­kiem i wiecz­nym awan­tur­ni­kiem, który już w szkole wda­wał się w bójki i za­wsze pró­bo­wał robić rze­czy ir­ra­cjo­nalne. Mój oj­ciec, jako głowa ro­dziny i star­szy od niego o osiem­na­ście lat, wie­lo­krot­nie pró­bo­wał go upo­mi­nać, jed­nak jego upór i krnąbr­ność były tak wiel­kie, że w końcu zre­zy­gno­wał. Sły­sza­łem nawet, jak oj­ciec mówił, że ten chło­pak cza­sem gro­ził mu ży­ciem. Był czło­wie­kiem nie­bez­piecz­nym i nie­mal zu­peł­nie po­zba­wio­nym sza­cunku. Nikt, nawet mój oj­ciec, nie miał na niego po­zy­tyw­nego wpływu – z wy­jąt­kiem jego matki, która po­cho­dziła z na­szej ro­dziny, oraz ko­biety, która z nią miesz­kała – coś w ro­dzaju ciotki czy gu­wer­nantki, jak ją na­zy­wał.

Ka­pi­tan St. Leger miał młod­szego brata, który za­warł nie­roz­ważne mał­żeń­stwo ze Szkotką, gdy oboje byli bar­dzo mło­dzi. Nie mieli środ­ków do życia, poza tym, co od czasu do czasu do­sta­wali od lek­ko­myśl­nego ka­pi­tana, po­nie­waż sam nie miał pra­wie nic, a ona była, jak to ujął ktoś w nie­de­li­katny szkocki spo­sób, „goła” – co ozna­czało brak po­sagu. Mimo to, po­cho­dziła ze sta­rej, sza­no­wa­nej ro­dziny, choć bez ma­jątku – co, jak ro­zu­miem, jest sfor­mu­ło­wa­niem nie do końca traf­nym, po­nie­waż nigdy nie mieli for­tuny, którą można by stra­cić.

Na­zwi­sko pa­nień­skie pani St. Leger brzmiało Mac­Kel­pie, a jej ro­dzina miała dobrą re­pu­ta­cję w kwe­stii bitew. By­łoby to zbyt po­ni­ża­jące, gdy­by­śmy mieli sprzy­mie­rzyć się z ro­dziną, która była za­równo biedna, jak i po­zba­wiona zna­cze­nia. Oso­bi­ście nie uwa­żam, że walka czyni ro­dzinę war­to­ściową. Żoł­nie­rze nie są naj­waż­niejsi, mimo że sami tak myślą. W na­szej ro­dzi­nie rów­nież byli męż­czyźni, któ­rzy wal­czyli, ale nigdy nie sły­sza­łem, by któ­ryś z nich robił to z wła­snej woli.

Pani St. Leger miała sio­strę. Na szczę­ście w ro­dzi­nie było tylko dwoje dzieci, bo w prze­ciw­nym razie wszyst­kie mu­sia­łyby być utrzy­my­wane z pie­nię­dzy mojej ro­dziny.

Pan St. Leger, będąc za­le­d­wie pod­po­rucz­ni­kiem, zgi­nął pod Ma­iwand, a jego żona zo­stała bez środ­ków do życia. Na szczę­ście zmarła – jej sio­stra mó­wiła, że z po­wodu szoku i żalu – zanim uro­dziło się dziecko, któ­rego się spo­dzie­wała. To wszystko miało miej­sce, gdy mój kuzyn – a ra­czej kuzyn mo­jego ojca, czyli mój pierw­szy kuzyn raz usu­nięty – był jesz­cze bar­dzo małym dziec­kiem. Matka wy­słała wtedy pannę Mac­Kel­pie, sio­strę swo­jego szwa­gra, aby za­miesz­kała z nią, co też uczy­niła – że­bracy nie mogą wy­brzy­dzać – i po­ma­gała wy­cho­wy­wać mło­dego St. Le­gera.

Pa­mię­tam, jak kie­dyś oj­ciec dał mi su­we­rena za dow­cip na jej temat. Byłem wtedy chłop­cem, mia­łem nie wię­cej niż trzy­na­ście lat, ale nasza ro­dzina za­wsze była by­stra od sa­mego po­czątku życia, a oj­ciec opo­wia­dał mi o ro­dzi­nie St. Leger. Moja ro­dzina nie wi­działa ich oczy­wi­ście od czasu śmierci ka­pi­tana St. Le­gera – nasz krąg nie in­te­re­suje się ubo­gimi krew­nymi – i tłu­ma­czył mi, skąd wzięła się panna Mac­Kel­pie. Wy­glą­dała na coś w ro­dzaju gu­wer­nantki, po­nie­waż pani St. Leger kie­dyś po­wie­działa, że po­ma­gała jej w wy­cho­wa­niu dziecka.

„W takim razie, ojcze,” po­wie­dzia­łem, „jeśli po­ma­gała w wy­cho­wa­niu dziecka, po­winna była na­zy­wać się panną Mac­Skel­pie!”

Kiedy mój kuzyn Ru­pert miał dwa­na­ście lat, zmarła jego matka, a on przez ponad rok był po­grą­żony w ża­ło­bie. Panna Mac­Kel­pie nadal z nim miesz­kała. Nie było mowy, by ode­szła! Tacy lu­dzie nie idą do przy­tułku, jeśli tylko mogą tego unik­nąć. Mój oj­ciec, jako głowa ro­dziny, był jed­nym z po­wier­ni­ków ma­jątku, dru­gim był wuj Roger, brat spad­ko­dawcy, a trze­cim ge­ne­rał Mac­Kel­pie – ubogi szkocki laird, który po­sia­dał dużo bez­war­to­ścio­wej ziemi w Croom, w Ross-shire.

Pa­mię­tam, że oj­ciec dał mi nowy bank­not dzie­się­cio­fun­towy, kiedy prze­rwa­łem mu w opo­wie­ści o roz­rzut­no­ści mło­dego St. Le­gera, za­uwa­ża­jąc, że po­my­lił się co do ziemi. „Z tego, co sły­sza­łem o po­sia­dło­ści Mac­Kel­piego, była to tylko jedna rzecz”, po­wie­dzia­łem. Oj­ciec za­py­tał: „Jaka?”. Od­po­wie­dzia­łem: „Hi­po­teki!”. Wie­dzia­łem, że nie­dawno kupił wiele z nich po cenie, którą mój zna­jomy z Chi­cago na­zy­wał „śmiesz­nie niską”.

Gdy upo­mnia­łem ojca za ten zakup, szko­dząc w ten spo­sób ma­jąt­kowi ro­dzin­nemu, który mia­łem odzie­dzi­czyć, od­po­wie­dział mi zda­niem, któ­rego by­strość za­pa­mię­ta­łem na za­wsze:

„Zro­bi­łem to, żeby trzy­mać ge­ne­rała w sza­chu, na wy­pa­dek, gdyby kie­dy­kol­wiek oka­zał się pro­ble­ma­tyczny. A jeśli doj­dzie do naj­gor­szego, Croom to świetne miej­sce na po­lo­wa­nia na głuszce i je­le­nie!”.

Mój oj­ciec widzi da­leko, jak mało kto!

Kiedy mój kuzyn – po­zwolę sobie na­zy­wać go ku­zy­nem w tym za­pi­sie, aby nikt, kto to prze­czyta, nie po­my­ślał, że pró­buję kpić z Ru­perta St. Le­gera i jego nieco nie­ja­snej po­zy­cji w na­szej ro­dzi­nie – gdy mój kuzyn Ru­pert chciał po­peł­nić idio­tyczny akt fi­nan­so­wej nie­roz­wagi, zwró­cił się w tej spra­wie do mo­jego ojca. Przy­był do na­szej po­sia­dło­ści w Hum­croft w bar­dzo nie­do­god­nym mo­men­cie, bez za­po­wie­dzi, a nawet bez ele­men­tar­nej uprzej­mo­ści, by uprze­dzić o swoim przy­jeź­dzie. Byłem wtedy małym, sze­ścio­let­nim chłop­cem, ale nie mo­głem nie za­uwa­żyć jego ża­ło­snego wy­glądu – był za­ku­rzony i roz­czo­chrany. Kiedy mój oj­ciec go zo­ba­czył, za­pro­wa­dził go do ga­bi­netu i po­wie­dział z prze­ra­że­niem w gło­sie:

„Dobry Boże!” – za­wo­łał oj­ciec, wstrzą­śnięty, gdy Ru­pert, od­po­wia­da­jąc na jego po­wi­ta­nie, bez wa­ha­nia przy­znał, że po­dró­żo­wał trze­cią klasą. Oczy­wi­ście nikt z na­szej ro­dziny nigdy nie po­dró­żo­wał w innej kla­sie niż pierw­sza – nawet służba jeź­dziła drugą. Mój oj­ciec był wy­raź­nie zły, gdy do­wie­dział się, że Ru­pert przy­je­chał pro­sto ze sta­cji.

„Miłe wi­do­wi­sko dla moich dzier­żaw­ców i kup­ców! Wi­dzieć krew­nego mego domu, choćby naj­od­le­glej­szego, drep­czą­cego jak włó­częga drogą do mojej po­sia­dło­ści! Moja aleja ma dwie mile i grzędę! Nic dziw­nego, że je­steś brudny i bez­czelny!” Ru­pert – na­prawdę nie mogę na­zy­wać go tutaj ku­zy­nem – oka­zał się wy­jąt­kowo bez­czelny wobec mo­jego ojca.

„Po­sze­dłem pie­szo, pro­szę pana, po­nie­waż nie mia­łem pie­nię­dzy. Jed­nak za­pew­niam, że nie chcia­łem być bez­czelny. Przy­sze­dłem tu po pro­stu dla­tego, że chcia­łem po­pro­sić pana o radę i pomoc. Nie dla­tego, że jest pan ważną oso­bi­sto­ścią i ma pan długą aleję – co sam od­czu­łem na wła­snej skó­rze – ale dla­tego, że jest pan jed­nym z moich po­wier­ni­ków.”

„Twoi po­wier­nicy, sir­rah?” – prze­rwał mu oj­ciec. „Twoi po­wier­nicy?”

„Prze­pra­szam, pro­szę pana” – od­po­wie­dział Ru­pert spo­koj­nie. „Mia­łem na myśli po­wier­ni­ków te­sta­mentu mojej dro­giej matki.”

„A czego chcesz, jeśli mogę za­py­tać,” – kon­ty­nu­ował oj­ciec – „od jed­nego z po­wier­ni­ków te­sta­mentu two­jej dro­giej matki?” Ru­pert mocno się za­czer­wie­nił, jakby chciał od­po­wie­dzieć nie­grzecz­nie – wi­dzia­łem to po jego wy­ra­zie twa­rzy – ale osta­tecz­nie po­wstrzy­mał się i od­po­wie­dział w tym samym spo­koj­nym tonie:

„Pro­szę o radę, pro­szę pana, co do naj­lep­szego spo­sobu zre­ali­zo­wa­nia cze­goś, co chciał­bym zro­bić. Po­nie­waż je­stem nie­peł­no­letni, nie mogę tego zro­bić sam. Muszę to zro­bić za po­śred­nic­twem po­wier­ni­ków te­sta­mentu mojej matki.”

„A o jaką pomoc ci cho­dzi?” – za­py­tał oj­ciec, wkła­da­jąc rękę do kie­szeni. Wie­dzia­łem, co to ozna­cza, kiedy z nim roz­ma­wiam.

„Pomoc, któ­rej po­trze­buję,” – od­po­wie­dział Ru­pert, czer­wie­niąc się jesz­cze bar­dziej – „po­cho­dzi rów­nież od mo­jego po­wier­nika, aby zre­ali­zo­wać to, co za­mie­rzam.”

„A co to ta­kiego?” – za­py­tał oj­ciec.

„Chciał­bym, pro­szę pana, prze­ka­zać pie­nią­dze mojej ciotce Janet...” – za­czął Ru­pert, ale oj­ciec prze­rwał mu py­ta­niem, naj­wy­raź­niej pa­mię­ta­jąc mój wcze­śniej­szy żart:

„Panna Mac­Skel­pie?” Ru­pert po­czer­wie­niał jesz­cze bar­dziej, a ja od­wró­ci­łem wzrok, aby nie wi­dział, że się uśmie­cham. Od­po­wie­dział cicho:

„Mac­Kel­pie, pro­szę pana. Panna Janet Mac­Kel­pie, moja ciotka, która za­wsze była dla mnie taka dobra i którą ko­chała moja matka – chciał­bym prze­ka­zać jej pie­nią­dze, które zo­sta­wiła mi moja droga matka.” Oj­ciec, naj­wy­raź­niej chcąc roz­luź­nić at­mos­ferę, wi­dząc łzy w oczach Ru­perta, które jesz­cze nie zdą­żyły spaść, od­po­wie­dział z uda­wa­nym obu­rze­niem:

„Czy tak szybko za­po­mnia­łeś o swo­jej matce, Ru­per­cie, że chcesz oddać ostatni dar, jaki ci ofia­ro­wała?” Ru­pert sie­dział, ale nagle ze­rwał się na równe nogi i sta­nął na­prze­ciwko ojca z za­ci­śniętą pię­ścią. Był blady jak ściana, a jego oczy pło­nęły taką za­cie­kło­ścią, że przez mo­ment my­śla­łem, iż może wy­rzą­dzić ojcu krzywdę. Gdy prze­mó­wił, jego głos był głę­boki i pełen siły – brzmiał zu­peł­nie obco.

„Panie!” – ryk­nął. Przy­pusz­czam, że gdy­bym był pi­sa­rzem, któ­rym, dzięki Bogu, nie je­stem – nie mam po­trzeby zaj­mo­wać się mę­czą­cym pi­sa­niem – na­zwał­bym to „grzmot­nął”. „Za­grzmiał” to dłuż­sze słowo niż „ryk­nął” i oczy­wi­ście po­mo­głoby zdo­być wię­cej pie­nię­dzy za li­nijkę. Oj­ciec rów­nież po­bladł i stał nie­ru­chomo. Ru­pert pa­trzył na niego in­ten­syw­nie przez pół mi­nuty – wy­da­wało się to wiecz­no­ścią – a potem nagle uśmiech­nął się i usiadł.

„Prze­pra­szam. Ale oczy­wi­ście nie ro­zu­miesz ta­kich rze­czy” – po­wie­dział, zanim oj­ciec zdą­żył od­po­wie­dzieć.

„Wróćmy do in­te­re­sów. Po­nie­waż wy­da­jesz się nie na­dą­żać za mną, po­zwól mi wy­ja­śnić: to nie dla­tego, że za­po­mnia­łem. Wła­śnie dla­tego, że pa­mię­tam, chcę to zro­bić. Pa­mię­tam, jak moja droga matka chciała uszczę­śli­wić cio­cię Janet i chcę po­stą­pić tak, jak ona by chciała.”

„Ciotka Janet?” – oj­ciec po­wie­dział to z wy­raź­nym szy­der­stwem, ma­ni­fe­stu­jąc swoją igno­ran­cję. „Ona nie jest twoją praw­dziwą ciotką. Nawet jej sio­stra, która wy­szła za two­jego wuja, była twoją ciotką tylko z grzecz­no­ści.” Mia­łem wra­że­nie, że Ru­pert chciał od­po­wie­dzieć ostro, ale jego słowa po­zo­stały uprzejme. Gdyby Ru­pert był ode mnie więk­szy, tak jak ja je­stem od niego, pew­nie bym za­re­ago­wał bar­dziej im­pul­syw­nie. Ale Ru­pert był bar­dzo dużym chłop­cem, a ja je­stem ra­czej szczu­pły. Matka mówi, że szczu­płość to „przy­pa­dłość uro­dze­nia”.

„Ciotka Janet to ciotka z mi­ło­ści. Uprzej­mość to za małe słowo w od­nie­sie­niu do jej od­da­nia wobec nas. Ale nie muszę pana za­nu­dzać ta­kimi spra­wami. Za­kła­dam, że moje re­la­cje z domem nie mają dla pana więk­szego zna­cze­nia. Je­stem Sent Leger!” Oj­ciec wy­glą­dał na za­sko­czo­nego. Sie­dział nie­ru­chomo przez chwilę, zanim w końcu po­wie­dział:

„Cóż, panie St. Leger, prze­my­ślę to przez chwilę i nie­długo po­in­for­muję pana o swo­jej de­cy­zji. Czy w mię­dzy­cza­sie chciałby pan coś zjeść? Za­kła­dam, że skoro wy­ru­szył pan bar­dzo wcze­śnie, nie jadł pan śnia­da­nia.” Ru­pert uśmiech­nął się uprzej­mie:

„To prawda, pro­szę pana. Nie ja­dłem ni­czego od wczo­raj­szej ko­la­cji i je­stem strasz­nie głodny.” Oj­ciec za­dzwo­nił dzwon­kiem i kazał lo­ka­jowi we­zwać go­spo­się. Kiedy przy­szła, oj­ciec po­wie­dział:

„Pani Mar­tin­dale, pro­szę za­brać tego mło­dzieńca do po­koju i dać mu śnia­da­nie.” Ru­pert stał nie­ru­chomo przez chwilę. Po jego bla­dej twa­rzy znowu prze­szła fala czer­wieni. Potem skło­nił się ojcu i po­szedł za panią Mar­tin­dale, która skie­ro­wała się w stronę drzwi.

Około go­dzinę póź­niej oj­ciec wy­słał słu­żą­cego, aby po­pro­sił Ru­perta, by przy­szedł do ga­bi­netu. Moja matka też tam była, a ja po­sze­dłem z nią. Gdy słu­żący wró­cił, po­wie­dział:

„Pani Mar­tin­dale, pro­szę pana, chcia­łaby z sza­cun­kiem za­mie­nić z panem słowo.” Zanim oj­ciec zdą­żył od­po­wie­dzieć, matka ka­zała jej wejść. Go­spo­sia mu­siała być nie­da­leko – ci lu­dzie zwy­kle trzy­mają się bli­sko drzwi – bo we­szła od razu. Gdy sta­nęła w drzwiach, ukło­niła się i wy­glą­dała blado. Oj­ciec po­wie­dział:

„I co?”

„Po­my­śla­łam, pro­szę pana i pani, że le­piej bę­dzie, jeśli przyjdę i opo­wiem o mło­dym mi­strzu St. Leger. Przy­szła­bym od razu, ale bałam się prze­szka­dzać.”

„I co dalej?” – oj­ciec miał su­rowe po­dej­ście do służby. „Kiedy to ja będę głową ro­dziny, będę trzy­mał służbę krótko. To naj­lep­szy spo­sób, by zy­skać praw­dziwe od­da­nie!”

„Jeśli pan po­zwoli, sir, za­bra­łam mło­dego dżen­tel­mena do mo­jego po­koju i za­mó­wi­łam dla niego smaczne śnia­da­nie. Było jasne, że był na wpół głodny – ro­snący chło­piec, i do tego taki wy­soki! Wkrótce przy­szło je­dze­nie, i muszę przy­znać, że było to po­rządne śnia­da­nie. Sam za­pach spra­wił, że nawet ja zgłod­nia­łam. Były jajka, sma­żona szynka, gril­lo­wane nerki, kawa, tosty z ma­słem i pasta z blo­atera.”

„Wy­star­czy, jeśli cho­dzi o menu,” – prze­rwała matka. „Kon­ty­nuuj!”

„Kiedy wszystko było go­towe, a po­ko­jówka wy­szła, po­sta­wi­łam krze­sło przy stole i po­wie­dzia­łam: ‘Pro­szę pana, śnia­da­nie jest go­towe’. Wstał, ukło­nił się i po­wie­dział: ‘Dzię­kuję, madam, jest pani bar­dzo miła!’ Ukło­nił mi się tak grzecz­nie, jak­bym była damą, ma­dame!”

„Dalej,” – na­le­gała matka.

„Potem wy­cią­gnął rękę i po­wie­dział: ‘Do wi­dze­nia i dzię­kuję’, po czym pod­niósł swoją czapkę. Za­py­ta­łam: ‘Ale nie bę­dzie pan jadł śnia­da­nia, sir?’.

‘Nie, dzię­kuję, madam,’ od­po­wie­dział, ‘Nie mogę jeść tutaj… to zna­czy, w tym domu!’. Cóż, pro­szę pani, wy­glą­dał tak sa­mot­nie, że serce mi się ści­snęło. Od­wa­ży­łam się za­py­tać, czy jest coś, co mo­gła­bym dla niego zro­bić. Po­wie­dzia­łam: ‘Pro­szę mi po­wie­dzieć, ko­cha­nie. Je­stem starą ko­bietą, a pan jest jesz­cze chłop­cem, choć pew­nego dnia bę­dzie z pana wspa­niały męż­czy­zna, tak jak pań­ski ko­chany oj­ciec, któ­rego do­brze pa­mię­tam, i tak ła­godny, jak pań­ska biedna, droga matka’.

‘Jest pani ko­chana!’ – po­wie­dział. Wtedy pod­nio­słam jego rękę i po­ca­ło­wa­łam ją, bo tak do­brze pa­mię­ta­łam jego biedną, uko­chaną matkę, która ode­szła za­le­d­wie rok temu. Ru­pert od­wró­cił głowę, a gdy wzię­łam go za ra­miona i ob­ró­ci­łam – bo choć jest duży, to nadal jest tylko chłop­cem – zo­ba­czy­łam, że łzy spły­wają mu po po­licz­kach. Po­ło­żył głowę na mojej piersi – mia­łam wła­sne dzieci, choć wszyst­kie ode­szły – i szlo­chał przez chwilę. Potem wy­pro­sto­wał się, a ja sta­nę­łam obok niego z sza­cun­kiem.”

„Pro­szę prze­ka­zać panu Mel­to­nowi,” po­wie­dział, „że nie będę go już nie­po­koił w spra­wie po­wier­nika.”

„Ale czy nie powie mu pan tego oso­bi­ście, kiedy się zo­ba­czy­cie?” za­py­ta­łem.

„Nie zo­ba­czę go wię­cej,” od­parł. „Wra­cam teraz.”

„Cóż, pro­szę pani,” kon­ty­nu­owała go­spo­dyni, „wie­dzia­łam, że nie zjadł śnia­da­nia, mimo że był głodny, i że za­mie­rza odejść tak, jak przy­szedł, więc od­wa­ży­łam się za­py­tać: 'Jeśli nie po­zwoli pan sobie na je­dze­nie, sir, czy mogę jakoś uła­twić panu po­dróż? Czy ma pan wy­star­cza­jącą ilość pie­nię­dzy? Jeśli nie, czy mogę coś panu dać lub po­ży­czyć? By­ła­bym dumna, gdyby pan mi po­zwo­lił.’”

„Tak,” od­po­wie­dział z cie­płym uśmie­chem. „Jeśli chcesz, mo­żesz po­ży­czyć mi szy­linga, bo nie mam żad­nych pie­nię­dzy. Obie­cuję, że o tym nie za­po­mnę.” Wziął mo­netę i po­wie­dział: „Zwrócę kwotę, choć nigdy nie będę w sta­nie od­wza­jem­nić two­jej uprzej­mo­ści. Za­trzy­mam tę mo­netę na pa­miątkę.” Wziął szy­linga – nie chciał przy­jąć wię­cej – po czym po­że­gnał się. W drzwiach od­wró­cił się, pod­szedł do mnie, objął mnie ser­decz­nie jak praw­dziwy chło­piec, przy­tu­lił i po­wie­dział:

„Dzię­kuję ty­siąc­krot­nie, pani Mar­tin­dale, za pani do­broć, za pani współ­czu­cie i za słowa o moim ojcu i matce. Wi­działa pani, jak pła­ka­łem – po­wie­dział – rzadko pła­czę. Ostatni raz pła­ka­łem, gdy wró­ci­łem do pu­stego domu po po­grze­bie mojej dro­giej matki. Ale ani pani, ani nikt inny nigdy wię­cej nie zo­ba­czy mojej łzy.” Po tych sło­wach wy­pro­sto­wał swoje wiel­kie plecy, uniósł głowę z dumą i wy­szedł. Wi­dzia­łam go z okna, jak szedł aleją. Och, jaki to dumny chło­piec, sir – to praw­dziwa chluba dla pań­skiej ro­dziny, sir, mówię to z sza­cun­kiem. Ale on od­szedł głodny, a ja wiem, że nigdy nie użyje tego szy­linga, by kupić sobie je­dze­nie!”

Oj­ciec nie za­mie­rzał na to po­zwo­lić, więc po­wie­dział do niej:

„Nie jest człon­kiem mojej ro­dziny, pro­szę to wie­dzieć. To prawda, ma z nami po­wią­za­nia przez stronę żeń­ską, ale ani on, ani jego ród nie na­leżą do mojej ro­dziny.” Od­wró­cił się i za­czął czy­tać książkę. To była dla niej ewi­dentna znie­waga.

Jed­nak matka miała coś do po­wie­dze­nia, zanim pani Mar­tin­dale skoń­czyła. Matka jest dumna i nie to­le­ruje bez­czel­no­ści ze strony służby, a za­cho­wa­nie go­spo­dyni wy­da­wało się aro­ganc­kie. Oczy­wi­ście, matka nie po­cho­dzi z na­szej klasy, choć jej ro­dzina jest bar­dzo sza­no­wana i nie­zwy­kle bo­gata. Jest jedną z Dal­mal­ling­to­nów, ludzi zaj­mu­ją­cych się solą, z któ­rych jeden zo­stał no­bi­li­to­wany, gdy kon­ser­wa­ty­ści ode­szli od wła­dzy. Po­wie­działa do go­spo­dyni:

„Myślę, pani Mar­tin­dale, że nie będę już po­trze­bo­wał pani usług po za­koń­cze­niu tego mie­siąca. A po­nie­waż nie trzy­mam pra­cow­ni­ków po ich zwol­nie­niu, oto pani mie­sięczne wy­na­gro­dze­nie, które miała pani otrzy­mać 25. dnia tego mie­siąca, oraz do­dat­kowy mie­siąc za­miast wy­po­wie­dze­nia. Pro­szę pod­pi­sać po­kwi­to­wa­nie.” Pod­czas roz­mowy matka wy­pi­sała po­kwi­to­wa­nie, a go­spo­sia pod­pi­sała je bez słowa i wrę­czyła z po­wro­tem. Wy­glą­dała na za­sko­czoną. Matka wstała i ma­je­sta­tycz­nie wy­szła z po­koju – w ten spo­sób za­wsze się po­ru­sza, kiedy jest zde­ner­wo­wana.

Żeby o tym nie za­po­mnieć, muszę dodać, że zwol­niona go­spo­sia zo­stała za­trud­niona już na­stęp­nego dnia przez hra­binę Salop. Hra­bia Salop, K.G., który jest lor­dem-po­rucz­ni­kiem hrab­stwa, od dawna czuje za­zdrość wobec po­zy­cji ojca i jego ro­sną­cych wpły­wów. Oj­ciec za­mie­rza wy­star­to­wać w nad­cho­dzą­cych wy­bo­rach jako kan­dy­dat kon­ser­wa­ty­stów i jest prze­ko­nany, że wkrótce zo­sta­nie ba­ro­ne­tem.

List od ge­ne­rała dy­wi­zji Sir Co­lina Ale­xan­dra Mac­Kel­pie, V.C., K.C.B., z Croom, Ross, N.B., do Ru­perta Sent Le­gera, Esq., 14, New­land Park, Dul­wich, Lon­don, S.E.

4 lipca 1892 r.

Mój drogi chrze­śniaku,

Bar­dzo mi przy­kro, że nie mogę speł­nić Two­jej prośby i zgo­dzić się na prze­ka­za­nie pan­nie Janet Mac­Kel­pie ma­jątku za­pi­sa­nego Ci przez matkę, któ­rego je­stem po­wier­ni­kiem. Po­zwól mi od razu wy­ja­śnić, że gdyby było to moż­liwe, uznał­bym to za za­szczyt speł­nić taką prośbę – nie ze względu na bli­skie po­wią­za­nia z be­ne­fi­cjentką, którą chcesz ob­da­rzyć. W rze­czy­wi­sto­ści to wła­śnie jest moją główną trud­no­ścią. Zo­sta­łem po­wier­ni­kiem ma­jątku po­wie­rzo­nego przez Twoją sza­nowną matkę w imie­niu jej je­dy­nego syna – syna czło­wieka o nie­ska­zi­tel­nym ho­no­rze, mo­jego dro­giego przy­ja­ciela. Syn ten, dzie­dzi­czący bo­gac­two ho­noru po obojgu ro­dzi­ców, je­stem pe­wien, bę­dzie chciał spoj­rzeć wstecz na swoje życie jako na godne ich i tych, któ­rym ufali. Zro­zu­miesz więc, że mimo mojej do­brej woli, moje ręce są zwią­zane w tej spra­wie.

Muszę rów­nież po­wie­dzieć, mój drogi chłop­cze, że Twój list spra­wił mi ogromną ra­dość. To dla mnie nie­wy­po­wie­dziana przy­jem­ność wi­dzieć w Tobie – synu czło­wieka, któ­rego ko­cha­łem, i chłopcu, któ­rego rów­nież ko­cham – tę samą hoj­ność ducha, która zdo­była Two­jemu ojcu sym­pa­tię wszyst­kich jego to­wa­rzy­szy, za­równo star­szych, jak i młod­szych. Co­kol­wiek się wy­da­rzy, za­wsze będę z Cie­bie dumny. A jeśli miecz sta­rego żoł­nie­rza – wszystko, co po­sia­dam – kie­dy­kol­wiek mógłby Ci się przy­dać, za­równo on, jak i życie jego wła­ści­ciela są do Two­jej dys­po­zy­cji, do­póki tylko będę żył.

Smutno mi na myśl, że Janet nie może zy­skać spo­koju ducha dzięki moim dzia­ła­niom, które za­pew­ni­łyby jej bez­pie­czeń­stwo fi­nan­sowe. Ale, mój drogi Ru­per­cie, za sie­dem lat osią­gniesz peł­no­let­ność. Wtedy, jeśli Twoje zda­nie się nie zmieni – a je­stem pe­wien, że się nie zmieni – bę­dziesz mógł sa­mo­dziel­nie po­dej­mo­wać de­cy­zje i dzia­łać we­dług swo­jej woli. W mię­dzy­cza­sie, aby za­bez­pie­czyć Janet przed nie­prze­wi­dzia­nymi trud­no­ściami, wy­da­łem mo­jemu fak­to­rowi po­le­ce­nie, aby co pół roku prze­ka­zy­wał jej po­łowę do­cho­dów z mojej po­sia­dło­ści Croom. Nie­stety, po­sia­dłość jest ob­cią­żona hi­po­teką, ale mam na­dzieję, że przy­naj­mniej część z tego, co jest wolne od ob­cią­żeń, za­pewni jej pewną pomoc.

Mój drogi chłop­cze, mogę szcze­rze po­wie­dzieć, że cie­szę się, iż mamy jesz­cze jedną więź łą­czącą nas w tym wspól­nym celu. Za­wsze no­si­łem Cię w sercu, jak­byś był moim wła­snym synem. Po­zwól mi teraz po­wie­dzieć, że po­stą­pi­łeś tak, jak chciał­bym, aby po­stą­pił mój wła­sny syn, gdy­bym go miał. Niech Bóg Cię bło­go­sławi, mój drogi.

Za­wsze do Two­ich usług, Colin Alex. Mac­Kel­pie

List od Ro­gera Mel­tona z Open­shaw Grange do Ru­perta Sent Le­gera, Esq., 14, New­land Park, Dul­wich, Lon­don, S.E.

1 lipca 1892 r.

Mój drogi sio­strzeń­cze,

Otrzy­ma­łem Twój list z 30 li­sto­pada.  Do­kład­nie roz­wa­ży­łem sprawę i do­sze­dłem do wnio­sku, że mój obo­wią­zek jako po­wier­nika nie po­zwala mi wy­ra­zić peł­nej zgody, jak sobie tego ży­czysz.  Po­zwolę sobie wy­ja­śnić.  Spad­ko­daw­czyni, spo­rzą­dza­jąc te­sta­ment, za­mie­rzała, aby ma­ją­tek, któ­rym dys­po­no­wała, zo­stał wy­ko­rzy­stany do za­pew­nie­nia sy­nowi ta­kich ko­rzy­ści, jakie przy­nie­sie jego roczny pro­dukt.  W tym celu i aby za­bez­pie­czyć się przed mar­no­traw­stwem lub głu­potą z two­jej strony, a nawet przed ja­ką­kol­wiek hoj­no­ścią, nie­za­leż­nie od tego, jak godną, która mo­głaby cię zu­bo­żyć, a tym samym zni­we­czyć jej do­bro­czynne in­ten­cje do­ty­czące two­jej edu­ka­cji, wy­gody i przy­szłego dobra, nie prze­ka­zała ma­jątku bez­po­śred­nio w twoje ręce, po­zo­sta­wia­jąc ci moż­li­wość zro­bie­nia z nim tego, co uwa­żasz za sto­sowne.  Wręcz prze­ciw­nie, po­wie­rzyła go w ręce ludzi, któ­rzy, jak wie­rzyła, po­winni być wy­star­cza­jąco sta­now­czy i silni, aby zre­ali­zo­wać jej za­miary, nawet wbrew wszel­kim na­mo­wom lub na­ci­skom, które mo­głyby być użyte w prze­ciw­nym kie­runku.  W związku z tym, że jej za­mia­rem było, aby po­wier­nicy, któ­rych wy­zna­czyła, wy­ko­rzy­sty­wali na twoją ko­rzyść od­setki na­ra­sta­jące co­rocz­nie od za­rzą­dza­nego ka­pi­tału, i to tylko (zgod­nie z wy­raź­nymi za­le­ce­niami te­sta­mentu), tak aby po osią­gnię­ciu przez cie­bie peł­no­let­no­ści po­wie­rzony nam ka­pi­tał zo­stał ci prze­ka­zany w sta­nie nie­na­ru­szo­nym, uwa­żam, że mam twardy i sztywny obo­wią­zek do­kład­nego prze­strze­ga­nia po­da­nych wska­zó­wek.  Nie mam wąt­pli­wo­ści, że moi współ­po­wier­nicy po­strze­gają tę sprawę do­kład­nie w tym samym świe­tle.  W tych oko­licz­no­ściach my, po­wier­nicy, mamy nie tylko jeden i wspólny obo­wią­zek wobec cie­bie jako przed­miotu woli spad­ko­dawcy, ale także wobec sie­bie na­wza­jem w za­kre­sie spo­sobu wy­ko­ny­wa­nia tego obo­wiązku.  Przyj­muję zatem, że nie by­łoby zgodne z du­chem tru­stu lub na­szymi wła­snymi ide­ami w jego ak­cep­ta­cji, aby któ­ry­kol­wiek z nas obrał kurs przy­jemny dla sie­bie, który po­cią­gnąłby za sobą lub mógłby po­cią­gnąć za sobą ostry sprze­ciw ze strony in­nych współ­po­wier­ni­ków.  Każdy z nas musi wy­ko­nać nie­przy­jemną część tego obo­wiązku bez stra­chu lub przy­chyl­no­ści.  Oczy­wi­ście ro­zu­miesz, że czas, który musi upły­nąć, zanim wej­dziesz w ab­so­lutne po­sia­da­nie swo­jego ma­jątku, jest ogra­ni­czony.  Po­nie­waż zgod­nie z wa­run­kami te­sta­mentu mamy prze­ka­zać nasze za­ufa­nie, gdy osią­gniesz wiek dwu­dzie­stu jeden lat, po­zo­stało tylko sie­dem lat do wy­ga­śnię­cia.  Ale do tego czasu, choć chęt­nie speł­nił­bym twoje ży­cze­nia, gdy­bym mógł, muszę trzy­mać się obo­wiązku, któ­rego się pod­ją­łem.  Po upły­wie tego okresu bę­dziesz mógł swo­bod­nie po­zbyć się swo­jego ma­jątku bez pro­te­stów i ko­men­ta­rzy ze strony ko­go­kol­wiek.

Wy­ra­ża­jąc teraz tak jasno, jak tylko po­tra­fię, ogra­ni­cze­nia, któ­rymi je­stem zwią­zany w od­nie­sie­niu do kor­pusu two­jego ma­jątku, po­zwól mi po­wie­dzieć, że w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób, który jest w mojej mocy lub we­dług mo­jego uzna­nia, będę bar­dzo szczę­śliwy, wi­dząc, że twoje ży­cze­nia są re­ali­zo­wane tak da­lece, jak to ode mnie za­leży.  Rze­czy­wi­ście, zo­bo­wią­zuję się wy­ko­rzy­stać wpływy, jakie mogę po­sia­dać u moich współ­po­wier­ni­ków, aby skło­nić ich do przy­ję­cia po­dob­nego po­glądu na twoje ży­cze­nia.  Moim zda­niem masz cał­ko­witą swo­bodę w ko­rzy­sta­niu z wła­snego ma­jątku na swój wła­sny spo­sób.  Po­nie­waż jed­nak, do­póki nie osią­gniesz peł­no­let­no­ści, masz tylko do­ży­wot­niego użyt­kow­nika w spadku po matce, mo­żesz zaj­mo­wać się tylko rocz­nym przy­ro­stem.  Z na­szej strony, jako po­wier­ni­ków, mamy pierw­szy za­rzut na ten przy­rost, który zo­sta­nie wy­ko­rzy­stany na twoje utrzy­ma­nie, ubra­nie i edu­ka­cję.  Jeśli cho­dzi o to, co może po­zo­stać w ciągu każ­dego pół­ro­cza, bę­dziesz mógł z tym do­wol­nie po­stę­po­wać.  Po otrzy­ma­niu od cie­bie pi­sem­nego upo­waż­nie­nia dla two­ich po­wier­ni­ków, jeśli chcesz, aby cała suma lub ja­ka­kol­wiek jej część zo­stała wy­pła­cona pan­nie Janet Mac­Kel­pie, do­pil­nuję, aby tak się stało.  Uwierz mi, że na­szym obo­wiąz­kiem jest ochrona ma­jątku i w tym celu nie mo­żemy dzia­łać zgod­nie z żad­nymi in­struk­cjami, które mo­głyby mu za­gro­zić.  Ale na tym nasza gwa­ran­cja się koń­czy.  Pod­czas na­szego po­wier­nic­twa mo­żemy zaj­mo­wać się tylko kor­pu­sem.  Po­nadto, aby nie do­szło do błędu z Two­jej strony, mo­żemy po­stę­po­wać zgod­nie z każdą ogólną in­struk­cją tylko tak długo, jak długo może ona po­zo­stać nie­odwo­łana.  Mo­żesz i mu­sisz mieć swo­bodę zmiany swo­ich in­struk­cji lub upo­waż­nień w do­wol­nym mo­men­cie.  W związku z tym naj­now­szy do­ku­ment musi być wy­ko­rzy­sty­wany jako nasze wy­tyczne.

Jeśli cho­dzi o ogólną za­sadę zwią­zaną z twoim ży­cze­niem, nie ko­men­tuję tego.  Mo­żesz po­stę­po­wać z wła­snymi, jak chcesz.  Cał­ko­wi­cie ro­zu­miem, że twój im­puls jest hojny i w pełni wie­rzę, że jest zgodny z tym, co za­wsze było ży­cze­niem mojej sio­stry.  Gdyby była szczę­śli­wie żywa i mu­siała osą­dzić twoje za­miary, je­stem prze­ko­nany, że wy­ra­zi­łaby apro­batę.  Dla­tego, mój drogi sio­strzeń­cze, jeśli sobie tego ży­czysz, będę szczę­śliwy, za­równo ze względu na nią, jak i na cie­bie, mogąc wy­pła­cić na twój ra­chu­nek (jako po­ufną sprawę mię­dzy tobą a mną), ale z mojej wła­snej kie­szeni, sumę równą tej, którą chcesz prze­ka­zać pan­nie Janet Mac­Kel­pie.  Po otrzy­ma­niu wia­do­mo­ści będę wie­dział, jak po­stą­pić w tej spra­wie.  Z naj­lep­szymi ży­cze­niami,

Uwierz mi, że je­stem twoim ser­decz­nym wujem, Ro­ge­rem Mel­to­nem.

Do Ru­perta Sent Le­gera, Esq.

List od Ru­perta Sent Le­gera do Ro­gera Mel­tona,

5 lipca 1892 r.

Mój drogi wujku,

Ser­decz­nie dzię­kuję za miły list.  Cał­ko­wi­cie ro­zu­miem i teraz widzę, że nie po­wi­nie­nem był pro­sić cię o coś ta­kiego jako po­wier­nika.  Wy­raź­nie widzę Pana obo­wią­zek i zga­dzam się z Pana po­glą­dem.  Za­łą­czam list skie­ro­wany do moich po­wier­ni­ków, w któ­rym pro­szę ich o co­roczne wy­pła­ca­nie pan­nie Janet Mac­Kel­pie pod tym ad­re­sem, do czasu otrzy­ma­nia dal­szych in­struk­cji, ja­kiej­kol­wiek sumy po­zo­sta­łej z od­se­tek od spadku po mojej matce, po od­li­cze­niu ta­kich wy­dat­ków, jakie uznasz za sto­sowne na moje utrzy­ma­nie, ubra­nie i edu­ka­cję, wraz z sumą jed­nego funta szter­linga mie­sięcz­nie, którą moja droga matka za­wsze da­wała mi na wła­sny uży­tek - na­zy­wała to "kie­szon­ko­wym".

Jeśli cho­dzi o twoją naj­bar­dziej uprzejmą i hojną ofertę prze­ka­za­nia mojej dro­giej cioci Janet sumy, którą sama bym prze­ka­zała, gdyby było to w mojej mocy, dzię­kuję ci szcze­rze i szcze­rze, za­równo w imie­niu mojej dro­giej ciotki (któ­rej oczy­wi­ście nie wspo­mnę o tej spra­wie, chyba że spe­cjal­nie mnie upo­waż­nisz), jak i mnie samej.  Ale rze­czy­wi­ście, myślę, że le­piej bę­dzie tego nie ofe­ro­wać.  Cio­cia Janet jest bar­dzo dumna i nie przy­ję­łaby żad­nej ko­rzy­ści.  Ze mną jest oczy­wi­ście ina­czej, po­nie­waż odkąd byłam małym dziec­kiem, była dla mnie jak druga matka i bar­dzo ją ko­cham.  Odkąd moja matka umarła - a ona oczy­wi­ście była dla mnie wszyst­kim - nie ma innej.  A w ta­kiej mi­ło­ści jak nasza nie ma miej­sca na dumę.  Jesz­cze raz dzię­kuję, drogi wujku, i niech cię Bóg bło­go­sławi.

Twój ko­cha­jący bra­ta­nek, Ru­pert Sent Leger.

ER­NEST ROGER HAL­BARD MEL­TON'S RE­CORD - ciąg dal­szy.

A teraz o po­zo­sta­łych dzie­ciach sir Geof­freya, a kon­kret­nie o Ro­ge­rze. Był trze­cim dziec­kiem i trze­cim synem, a je­dyna córka, Pa­tience, uro­dziła się dwa­dzie­ścia lat po naj­młod­szym z czte­rech braci. Jeśli cho­dzi o Ro­gera, opi­szę wszystko, co sły­sza­łem o nim od mo­jego ojca i dziadka. Od mojej ciotki nic nie sły­sza­łem, po­nie­waż byłem bar­dzo małym dziec­kiem, kiedy zmarła, ale pa­mię­tam, że wi­dzia­łem ją tylko raz. Była to bar­dzo wy­soka, przy­stojna ko­bieta, ma­jąca nieco ponad trzy­dzie­ści lat, o bar­dzo ciem­nych wło­sach i ja­snych oczach. Wy­daje mi się, że jej oczy były szare albo nie­bie­skie, ale nie pa­mię­tam do­kład­nie które. Wy­glą­dała na dumną i wy­nio­słą, ale muszę przy­znać, że była dla mnie bar­dzo miła. Pa­mię­tam, że byłam bar­dzo za­zdro­sna o Ru­perta, po­nie­waż jego matka wy­glą­dała tak dys­tyn­go­wa­nie. Ru­pert był ode mnie star­szy o osiem lat i bałam się, że jeśli po­wiem coś, co mu się nie spodoba, to mnie zbije. Dla­tego wo­la­łam mil­czeć, chyba że za­po­mnia­łam o tym stra­chu, a Ru­pert re­ago­wał bar­dzo nie­miło, cza­sami nawet nie­spra­wie­dli­wie, na­zy­wa­jąc mnie „na­dą­saną małą be­stią”. Nie za­po­mnia­łam tego i nie za­mie­rzam. Jed­nak to, co mówił lub my­ślał, nie ma już więk­szego zna­cze­nia. Teraz jest gdzieś da­leko – jeśli w ogóle żyje – bez gro­sza, bo roz­trwo­nił wszystko, co po­sia­dał, gdy osią­gnął peł­no­let­ność, chcąc prze­ka­zać swój ma­ją­tek pan­nie Mac­Skel­pie po śmierci swo­jej matki.

Oj­ciec, będąc jego po­wier­ni­kiem, sta­now­czo od­mó­wił. Wuj Roger, któ­rego tak na­zy­wam, rów­nież był jed­nym z po­wier­ni­ków i uznał, że nie mamy prawa po­zwo­lić Ru­per­towi roz­trwo­nić ma­jątku, który po­wi­nien za­cho­wać. Stary sir Colin Mac­Skel­pie, trzeci po­wier­nik, także się sprze­ci­wił, twier­dząc, że nie może na to po­zwo­lić, po­nie­waż Mac­Skel­pie była jego sio­strze­nicą. Był to czło­wiek dość su­rowy i nie­przy­jemny. Pa­mię­tam, jak kie­dyś, za­po­mi­na­jąc o jego po­wią­za­niach ro­dzin­nych, mó­wi­łem o Mac­Skel­pie w spo­sób nie­wła­ściwy, a on zła­pał mnie za ucho i prze­pchnął przez pokój. Mówił bar­dzo sze­ro­kim szkoc­kim ak­cen­tem. Do dziś sły­szę, jak mówi: „Naucz się choć odro­biny ma­nier, młody pu­delku, bo ina­czej wy­kręcę ci nos!”. Oj­ciec był bar­dzo ura­żony, ale nic nie po­wie­dział. Pa­mię­tał za­pewne, że ge­ne­rał miał Krzyż Wik­to­rii i sły­nął z za­mi­ło­wa­nia do po­je­dyn­ków. Ale żeby po­ka­zać, że to nie on jest winny, oj­ciec rów­nież wy­krę­cił mi ucho – i to samo, które wcze­śniej zła­pał ge­ne­rał! Przy­pusz­czam, że uwa­żał to za spra­wie­dli­wość. Muszę jed­nak przy­znać, że póź­niej mi to wy­na­gro­dził. Gdy ge­ne­rał od­szedł, oj­ciec dał mi bank­not pię­cio­fun­towy.

Myślę, że wujek Roger nie był zbyt za­do­wo­lony z za­cho­wa­nia Ru­perta w związku ze spad­kiem, po­nie­waż od tam­tej pory nigdy go nie wi­dzia­łem. Być może było to spo­wo­do­wane tym, że Ru­pert wkrótce potem uciekł, ale o tym opo­wiem, gdy dojdę do tej czę­ści hi­sto­rii. W końcu, dla­czego mój wuj miałby się nim przej­mo­wać? Ru­pert nie jest Mel­to­nem, a to ja mam być głową domu – oczy­wi­ście wtedy, kiedy Pan uzna za sto­sowne za­brać ojca do sie­bie! Wujek Roger ma mnó­stwo pie­nię­dzy i nigdy się nie oże­nił, więc jeśli chce, może je zo­sta­wić komuś od­po­wied­niemu, bez więk­szych pro­ble­mów. Za­ro­bił ma­ją­tek na tym, co na­zywa „han­dlem wschod­nim”. Z tego, co wiem, obej­muje to Le­want i wszystko, co leży na wschód od niego. Wiem, że pro­wa­dzi „domy han­dlowe” w róż­nych miej­scach – w Tur­cji, Gre­cji, Ma­roku, Egip­cie, po­łu­dnio­wej Rosji, Ziemi Świę­tej, a także w Per­sji, In­diach, Chi­nach, Ja­po­nii i na wy­spach Pa­cy­fiku. Nie ocze­kuje się od nas, wła­ści­cieli ziem­skich, aby­śmy wiele wie­dzieli o han­dlu, ale wujek Roger był za­an­ga­żo­wany w bar­dzo różne dzie­dziny. Mogę ci po­wie­dzieć, że zaj­mo­wał się wie­loma spra­wami – albo, nie­stety, muszę po­wie­dzieć, że zaj­mo­wał się nimi. Wuj Roger był czło­wie­kiem dość po­nu­rym, i tylko dzięki temu, że wy­cho­wano mnie w prze­ko­na­niu, że po­win­nam oka­zy­wać mu sza­cu­nek, sta­ra­łam się być dla niego miła. Gdyby nie to, nigdy bym się do niego nie ode­zwała. Kiedy byłam dziec­kiem, oj­ciec i matka – a zwłasz­cza matka – zmu­szali mnie do spo­tkań z nim i oka­zy­wa­nia mu czu­ło­ści. Z tego, co pa­mię­tam, nigdy nie był dla mnie uprzejmy – stary, zrzę­dliwy niedź­wiedź! Ale skoro nigdy nie wi­dział Ru­perta, ro­zu­miem, że ten nie miał żad­nych szans na za­szczyty w jego te­sta­men­cie. Ostat­nim razem, kiedy wi­dzia­łem wuja Ro­gera, był wy­raź­nie nie­uprzejmy. Trak­to­wał mnie jak chłopca, choć mia­łem już osiem­na­ście lat. Wsze­dłem do jego biura bez pu­ka­nia, a on, nie pod­no­sząc wzroku znad biurka, po­wie­dział: „Wynoś się! Dla­czego ośmie­lasz się mi prze­szka­dzać, kiedy je­stem za­jęty? Wynoś się i niech cię dia­bli!”. Sta­łem tam, go­towy prze­szyć go wzro­kiem, kiedy tylko spoj­rzy w górę, po­nie­waż nie mo­głem za­po­mnieć, że kiedy mój oj­ciec umrze, to ja będę głową domu. Ale kiedy w końcu pod­niósł wzrok, za­re­ago­wał zu­peł­nie spo­koj­nie:

„Och, to ty, prawda? My­śla­łem, że to jeden z moich pra­cow­ni­ków. Usiądź, jeśli chcesz ze mną po­roz­ma­wiać, i po­cze­kaj, aż skoń­czę.” Usia­dłem więc i cze­ka­łem. Oj­ciec za­wsze mówił, że po­wi­nie­nem sta­rać się zjed­nać wuja i za­do­wo­lić go. Oj­ciec jest bar­dzo spryt­nym czło­wie­kiem, a wujek Roger jest bar­dzo bo­gaty.

Nie sądzę, by wujek Roger był tak sprytny, za ja­kiego się uważa. Cza­sami po­peł­nia straszne błędy w in­te­re­sach. Na przy­kład, kilka lat temu kupił ogromną po­sia­dłość nad Ad­ria­ty­kiem, w kraju na­zy­wa­nym „Kra­iną Błę­kit­nych Gór” – tak przy­naj­mniej twier­dził. Po­wie­dział to ojcu w za­ufa­niu, ale nigdy nie po­ka­zał żad­nych do­ku­men­tów wła­sno­ści. Bar­dzo się oba­wiam, że zo­stał „oszu­kany”. To dla mnie źle, po­nie­waż oj­ciec sądzi, że za­pła­cił za to ogromną sumę, co zna­cząco zmniej­sza jego ma­ją­tek, a prze­cież je­stem jego na­tu­ral­nym spad­ko­biercą.

A teraz o Ru­per­cie. Jak już wspo­mi­na­łem, uciekł, gdy miał około czter­na­stu lat, i przez wiele lat nie mie­li­śmy od niego żad­nych wie­ści. Kiedy w końcu do­wie­dzie­li­śmy się – a ra­czej oj­ciec – co się z nim działo, nie była to dobra wia­do­mość. Ru­pert za­cią­gnął się na ża­glo­wiec jako chło­piec po­kła­dowy i opły­nął Horn. Potem do­łą­czył do wy­prawy przez śro­dek Pa­ta­go­nii, na­stęp­nie wy­ru­szył na Ala­skę, a póź­niej na Wyspy Aleuc­kie. Póź­niej po­dró­żo­wał po Ame­ryce Środ­ko­wej, Afryce Za­chod­niej, wy­spach Pa­cy­fiku, In­diach i wielu in­nych miej­scach. Wszy­scy znamy po­wie­dze­nie, że „to­czący się ka­mień nie zbiera mchu”, więc je­stem prze­ko­nany, że jeśli „mech” ma ja­ką­kol­wiek war­tość, Ru­pert umrze jako bie­dak. Rze­czy­wi­ście, jego idio­tyczne, cheł­pliwe mar­no­traw­stwo nie zna gra­nic. Wy­star­czy spoj­rzeć na to, jak po osią­gnię­ciu peł­no­let­no­ści prze­ka­zał cały ma­ją­tek matki pan­nie Mac­Skel­pie! Je­stem pe­wien, że choć wujek Roger nigdy tego nie sko­men­to­wał wobec ojca, który jako głowa na­szego domu po­wi­nien być o tym po­in­for­mo­wany, nie był za­do­wo­lony. Moja matka, która sama po­siada znaczny ma­ją­tek i miała na tyle roz­sądku, aby go za­trzy­mać pod wła­sną kon­trolą – a po­nie­waż ja go odzie­dzi­czę, nie je­stem w tej spra­wie stron­ni­czy – za­wsze chwa­liła swoją roz­trop­ność. Nigdy nie mie­li­śmy zbyt wy­so­kiego mnie­ma­nia o Ru­per­cie, ale teraz, gdy jest na dro­dze do zo­sta­nia nę­dza­rzem i po­ten­cjal­nym utra­pie­niem, trak­tu­jemy go jak kogoś zu­peł­nie ob­cego. Wiemy, jaki jest na­prawdę. Ze swo­jej strony brzy­dzę się nim i gar­dzę nim. W tej chwili je­ste­śmy na niego wście­kli, po­nie­waż wszy­scy trzy­mamy rękę na pul­sie w związku z te­sta­men­tem mo­jego dro­giego wujka Ro­gera. Pan Trent, ad­wo­kat, który zaj­muje się spra­wami wuja i jest w po­sia­da­niu jego te­sta­mentu, twier­dzi, że zanim zo­sta­nie on upu­blicz­niony, mu­simy od­na­leźć wszyst­kich po­ten­cjal­nych be­ne­fi­cjen­tów. W związku z tym wszy­scy mu­simy cze­kać. To szcze­gól­nie trudne dla mnie, jako na­tu­ral­nego spad­ko­biercy.

To bar­dzo nie­roz­ważne ze strony Ru­perta, że tak się trzyma na ubo­czu. Na­pi­sa­łem w tej spra­wie do sta­rego Mac­Skel­piego, ale nie wy­da­wał się tym prze­jęty – on sam nie jest spad­ko­biercą! Po­wie­dział, że praw­do­po­dob­nie Ru­pert Sent Leger – trzy­ma­jący się sta­rej pi­sowni – po pro­stu nie wie­dział o śmierci wuja, bo ina­czej na pewno pod­jąłby kroki, by zła­go­dzić nasz „nie­po­kój”. Nasz „nie­po­kój”, do­prawdy! My nie je­ste­śmy za­nie­po­ko­jeni – chcemy po pro­stu znać fakty. A jeśli ktoś ma prawo być za­nie­po­ko­jony, to zwłasz­cza ja, bo to ja muszę zma­gać się z całą przy­kro­ścią zwią­zaną z obo­wiąz­kami wy­ni­ka­ją­cymi ze śmierci wuja. Tak czy ina­czej, Ru­pert dozna gorz­kiego roz­cza­ro­wa­nia, gdy się po­jawi i od­kryje, że jest bie­da­kiem bez na­dziei!

Dzi­siaj (oj­ciec i ja) otrzy­ma­li­śmy listy od pana Trenta, w któ­rych po­in­for­mo­wał nas, że miej­sce po­bytu "pana Ru­perta Sent Le­gera" zo­stało od­kryte i że wy­słano do niego list ujaw­nia­jący fakt śmierci bied­nego wuja Ro­gera.  Kiedy ostat­nio o nim sły­szano, był na Ti­ti­caca.  Tak więc Bóg jeden wie, kiedy może otrzy­mać list, który "prosi go o na­tych­mia­stowy po­wrót do domu, ale daje mu tylko takie in­for­ma­cje o te­sta­men­cie, jakie zo­stały już prze­ka­zane każ­demu człon­kowi ro­dziny spad­ko­dawcy".  I to jest zero.  Śmiem twier­dzić, że bę­dziemy cze­kać mie­sią­cami, zanim otrzy­mamy na­leżny nam ma­ją­tek.  Szkoda!

List od Edwarda Bin­ghama Trenta do Er­ne­sta Ro­gera Hal­barda Mel­tona.

176, Lin­coln's Inn Fields, 28 grud­nia 1906 r.

Sza­nowny Panie!

Cie­szę się, że mogę po­in­for­mo­wać, że wła­śnie otrzy­ma­łem list od pana Ru­perta St. Le­gera, że za­mie­rza opu­ścić Rio de Ja­ne­iro stat­kiem S.S. Ama­zon, na­le­żą­cym do Royal Mail Com­pany, 15 grud­nia.  Stwier­dził rów­nież, że tuż przed opusz­cze­niem Rio de Ja­ne­iro prze­śle wia­do­mość, w któ­rym dniu spo­dzie­wane jest przy­by­cie statku do Lon­dynu.  Po­nie­waż wszy­scy inni po­ten­cjal­nie za­in­te­re­so­wani te­sta­men­tem zmar­łego Ro­gera Mel­tona, któ­rych na­zwi­ska po­dano mi w jego in­struk­cjach do­ty­czą­cych od­czy­ta­nia te­sta­mentu, zo­stali po­in­for­mo­wani i wy­ra­zili za­miar obec­no­ści na tym wy­da­rze­niu po po­wia­do­mie­niu o cza­sie i miej­scu, teraz bła­gam o po­in­for­mo­wa­nie, że w otrzy­ma­nej wia­do­mo­ści ka­blo­wej data pla­no­wa­nego przy­by­cia do portu w Lon­dy­nie to 1 stycz­nia prox. W związku z tym bła­gam o po­wia­do­mie­nie, z za­strze­że­niem od­ro­cze­nia z po­wodu nie­przy­by­cia Ama­zon, od­czy­ta­nie te­sta­mentu zmar­łego Ro­gera Mel­tona, Esq..., od­bę­dzie się w moim biu­rze w czwar­tek, 3 stycz­nia o go­dzi­nie je­de­na­stej rano.

Z po­wa­ża­niem, Edward Bin­gham Trent.

Do Er­ne­sta Ro­gera Hal­barda Mel­tona, Esq., Hum­croft, Salop.

Kabel: Ru­pert Sent Leger do Edwarda Bin­ghama Trenta. Ama­zon do­ciera do Lon­dynu 1 stycz­nia.  Wy­słano Le­gera.

Te­le­gram (za Lloyd's): Ru­pert Sent Leger do Edwarda Bin­ghama Trenta.

Jasz­czurka, 31 grud­nia.

Ama­zon przy­la­tuje do Lon­dynu jutro rano.  Wszystko w po­rządku.

Te­le­gram: Edward Bin­gham Trent do Er­ne­sta Ro­gera Hal­barda Mel­lona.

Ru­pert Sent Leger przy­był.  Od­czy­ta­nie te­sta­mentu od­bę­dzie się zgod­nie z usta­le­niami.

ER­NEST ROGER HAL­BARD MEL­TON'S RE­CORD.

4 stycz­nia 1907 r.

Czy­ta­nie te­sta­mentu wuja Ro­gera do­bie­gło końca.  Oj­ciec otrzy­mał du­pli­kat listu pana Trenta do mnie, a także de­pe­szę i dwa te­le­gramy wkle­jone do ni­niej­szego Za­pisu.  Oboje cier­pli­wie cze­ka­li­śmy do trze­ciego - to zna­czy, nic nie mó­wi­li­śmy.  Je­dy­nym nie­cier­pli­wym człon­kiem na­szej ro­dziny była moja matka.  Mó­wiła różne rze­czy i gdyby stary Trent tu był, jego uszy by­łyby czer­wone.  Mó­wiła, jakim non­sen­sem jest opóź­nia­nie od­czy­ta­nia te­sta­mentu i zmu­sza­nie spad­ko­biercy do cze­ka­nia na przy­by­cie nie­ja­snej osoby, która nie była nawet człon­kiem ro­dziny, po­nie­waż nie no­siła na­zwi­ska.  Nie sądzę, by było to pełne sza­cunku dla kogoś, kto pew­nego dnia ma zo­stać głową rodu!  Wy­da­wało mi się, że cier­pli­wość ojca słab­nie, gdy po­wie­dział: "To prawda, moja droga, to prawda!", wstał i wy­szedł z po­koju.  Jakiś czas póź­niej, gdy prze­cho­dzi­łam obok bi­blio­teki, usły­sza­łam, jak pod­cho­dzi i scho­dzi.

Oj­ciec i ja po­je­cha­li­śmy do mia­sta po po­łu­dniu w środę, 2 stycz­nia.  Za­trzy­ma­li­śmy się oczy­wi­ście w Cla­ridge's, gdzie za­wsze się za­trzy­mu­jemy, gdy je­dziemy do mia­sta.  Matka też chciała je­chać, ale oj­ciec uznał, że le­piej tego nie robić.  Nie zgo­dzi­łaby się zo­stać w domu, do­póki oboje nie obie­ca­li­by­śmy wy­słać jej osob­nych te­le­gra­mów po od­czy­cie.

Za pięć je­de­na­sta we­szli­śmy do biura pana Trenta.  Oj­ciec nie po­szedłby ani chwili wcze­śniej, po­nie­waż twier­dził, że to zła forma wy­da­wać się nie­cier­pli­wym w każ­dej chwili, ale przede wszyst­kim pod­czas od­czy­ty­wa­nia te­sta­mentu.  To była par­szywa ha­rówka, po­nie­waż mu­sie­li­śmy cho­dzić po całej oko­licy przez pół go­dziny, zanim nad­szedł czas, aby nie być zbyt wcze­śnie.

Kiedy we­szli­śmy do po­koju, za­sta­li­śmy tam ge­ne­rała Sir Co­lina Mac­Kel­pie i wiel­kiego męż­czy­znę, bar­dzo brą­zo­wego, któ­rego wzią­łem za Ru­perta St. Le­gera - nie jest to zbyt wia­ry­godne po­łą­cze­nie, po­my­śla­łem!  On i stary Mac­Kel­pie za­dbali o to, by zdą­żyć na czas!  Ra­czej nisko, po­my­śla­łem.  Pan St. Leger czy­tał list.  Naj­wy­raź­niej przy­szedł nie­dawno, bo choć wy­da­wał się po­chło­nięty lek­turą, był do­piero na pierw­szej stro­nie, a wi­dzia­łem, że było ich wiele.  Nie pod­niósł wzroku, kiedy we­szli­śmy, ani do­póki nie skoń­czył listu; i mo­żesz być pe­wien, że ani ja, ani mój oj­ciec (który jako głowa domu po­wi­nien mieć wię­cej sza­cunku od niego) nie za­da­li­śmy sobie trudu, aby do niego po­dejść.  W końcu jest nę­dza­rzem i mar­no­trawcą i nie ma za­szczytu nosić na­szego na­zwi­ska.  Ge­ne­rał jed­nak pod­szedł i przy­wi­tał nas ser­decz­nie.  Naj­wy­raź­niej za­po­mniał - albo uda­wał, że za­po­mniał - o nie­uprzej­mym spo­so­bie, w jaki kie­dyś mnie po­trak­to­wał, bo ode­zwał się do mnie cał­kiem przy­jaź­nie - wy­da­wało mi się, że bar­dziej ser­decz­nie niż do ojca.  Byłam za­do­wo­lona, że tak miło się do mnie ode­zwał, bo w końcu, nie­za­leż­nie od jego ma­nier, jest dys­tyn­go­wa­nym czło­wie­kiem - zdo­był tytuł wi­ceh­ra­biego i ba­ro­neta.  To ostat­nie otrzy­mał nie­dawno, po woj­nie gra­nicz­nej w In­diach.  Sam jed­nak nie byłem skłonny do ser­decz­no­ści.  Nie za­po­mnia­łem o jego nie­uprzej­mo­ści i po­my­śla­łem, że może mi się pod­li­zuje.  Wie­dzia­łem, że kiedy będę miał wiele mi­lio­nów mo­jego dro­giego wujka Ro­gera, będę dość ważną osobą; i oczy­wi­ście on też o tym wie­dział.  Zre­wan­żo­wa­łem mu się więc za jego wcze­śniej­szą zu­chwa­łość.  Kiedy wy­cią­gnął rękę, wło­ży­łem w nią jeden palec i za­py­ta­łem: "Jak się masz?".  Za­czer­wie­nił się i od­wró­cił.  Oj­ciec i on skoń­czyli, pa­trząc na sie­bie, więc żaden z nas nie ża­ło­wał, że z nim skoń­czył.  Przez cały czas pan St. Leger zda­wał się ni­czego nie wi­dzieć ani nie sły­szeć, tylko czy­tał dalej swój list.  My­śla­łem, że stary Mac­Skel­pie chce go wcią­gnąć w sprawę mię­dzy nami, bo gdy się od­wró­cił, usły­sza­łem, jak mówi coś pod nosem.  Brzmiało to jak "Po­mocy!", ale pan S--- nie usły­szał.  Z pew­no­ścią nie zwró­cił na to uwagi.

Po­nie­waż MacS--- i pan S--- sie­dzieli cał­kiem cicho, nie pa­trząc na nas, a oj­ciec sie­dział po dru­giej stro­nie po­koju z brodą w dłoni, a ja chcia­łem po­ka­zać, że je­stem obo­jętny na dwóch S, wy­ją­łem ten no­tat­nik i kon­ty­nu­owa­łem zapis, do­pro­wa­dza­jąc go do tego mo­mentu.

RE­KORD - ciąg dal­szy.

Kiedy skoń­czy­łem pisać, spoj­rza­łem na Ru­perta. Kiedy nas zo­ba­czył, pod­szedł do ojca i ser­decz­nie uści­snął mu dłoń. Oj­ciec przy­jął go jed­nak bar­dzo chłodno. Ru­pert zda­wał się tego nie za­uwa­żać, pod­szedł do mnie rów­nie ser­decz­nie. Za­jęty inną czyn­no­ścią, po­cząt­kowo nie za­uwa­ży­łem wy­cią­gnię­tej ręki, ale gdy na nią spoj­rza­łem, zegar wła­śnie wy­bi­jał je­de­na­stą. W tym samym mo­men­cie do po­koju wszedł pan Trent, a tuż za nim jego urzęd­nik, nio­sący za­mknięte bla­szane pu­dełko. To­wa­rzy­szyło im dwóch in­nych męż­czyzn. Pan Trent ukło­nił się nam wszyst­kim po kolei, za­czy­na­jąc ode mnie, po­nie­waż sta­łem na­prze­ciwko drzwi. Po­zo­stali byli roz­pro­szeni po po­koju – oj­ciec sie­dział nie­ru­chomo, pod­czas gdy sir Colin i pan St. Leger wstali. Pan Trent nie podał ręki żad­nemu z nas, nawet mnie. Zło­żył je­dy­nie pełen sza­cunku ukłon, zgod­nie z ety­kietą ad­wo­kata w ta­kich ofi­cjal­nych oko­licz­no­ściach.

Za­siadł na końcu du­żego stołu, który stał na środku po­koju, i po­pro­sił nas, aby­śmy usie­dli wokół niego. Oj­ciec, jako głowa ro­dziny, zajął miej­sce po jego pra­wej stro­nie. Sir Colin i St. Leger usie­dli po dru­giej stro­nie stołu, z sir Co­li­nem obok ad­wo­kata. Ge­ne­rał oczy­wi­ście wie­dział, że ba­ro­net ma pierw­szeń­stwo pod­czas ce­re­mo­nii. Może sam kie­dyś zo­stanę ba­ro­ne­tem i będę mu­siał znać takie rze­czy.

Urzęd­nik wziął klucz, który wrę­czył mu pan Trent, otwo­rzył bla­szane pu­dełko i wyjął z niego plik pa­pie­rów zwią­za­nych czer­woną taśmą. Po­ło­żył je przed ad­wo­ka­tem, a puste pu­dełko od­sta­wił na pod­łogę za sobą. Na­stęp­nie on i drugi męż­czy­zna usie­dli na dru­gim końcu stołu; ten drugi wyjął no­tat­nik i kilka ołów­ków, kła­dąc je przed sobą. Naj­wy­raź­niej był ste­no­gra­fem. Pan Trent zdjął taśmę z pliku pa­pie­rów i po­ło­żył ją na boku. Się­gnął po za­pie­czę­to­waną ko­pertę le­żącą na wierz­chu, zła­mał pie­częć, otwo­rzył ją i wyjął per­ga­min. W fał­dach per­ga­minu znaj­do­wało się kilka in­nych za­pie­czę­to­wa­nych ko­pert, które po­ło­żył obok. Roz­wi­nął per­ga­min, po­ło­żył go przed sobą i, po­pra­wia­jąc oku­lary, po­wie­dział:

„Pa­no­wie, za­pie­czę­to­wana ko­perta, którą wi­dzie­li­ście, jak otwie­ram, jest opa­trzona ad­no­ta­cją 'Moja ostat­nia wola i te­sta­ment - Roger Mel­ton, czer­wiec 1906'. Ten do­ku­ment" – pod­niósł per­ga­min – "jest na­stę­pu­jący:

„Ja, Roger Mel­ton z Open­shaw Grange w hrab­stwie Dor­set, z nu­meru sto dwa­dzie­ścia trzy Ber­ke­ley Squ­are w Lon­dy­nie oraz Zamku Vis­sa­rion w Kra­inie Gór Błę­kit­nych, będąc przy zdro­wych zmy­słach, spo­rzą­dzam ni­niej­szym moją ostat­nią wolę i te­sta­ment w ten po­nie­dzia­łek, je­de­na­stego dnia czerwca roku ty­siąc dzie­więć­set szó­stego w biu­rze mo­jego sta­rego przy­ja­ciela i ad­wo­kata Edwarda Bin­ghama Trenta pod nu­me­rem sto sie­dem­dzie­siąt sześć Lin­coln’s Inn Fields w Lon­dy­nie, ni­niej­szym od­wo­łu­jąc wszyst­kie wcze­śniej­sze te­sta­menty, które mo­głem spo­rzą­dzić, i prze­ka­zu­jąc to jako moją je­dyną i ostat­nią wolę, czy­niąc roz­po­rzą­dze­nia moim ma­jąt­kiem w na­stę­pu­jący spo­sób:

"'1.  Mo­jemu krew­nemu i sio­strzeń­cowi Er­ne­stowi Hal­bar­dowi Mel­to­nowi Esqu­ire, sę­dziemu po­koju w Hum­croft w hrab­stwie Salop, na jego wy­łączny uży­tek i ko­rzyść sumę dwu­dzie­stu ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów wolną od wszel­kich ceł, po­dat­ków i opłat, które zo­staną wy­pła­cone z moich pię­cio­pro­cen­to­wych ob­li­ga­cji mia­sta Mont­real w Ka­na­dzie.

"'2.  Mo­jemu sza­no­wa­nemu przy­ja­cie­lowi i ko­le­dze jako współ­po­wier­ni­kowi te­sta­mentu mojej zmar­łej sio­stry Pa­tience, wdowy po zmar­łym ka­pi­ta­nie Ru­per­cie Sent Le­ge­rze, który ją zmarł, ge­ne­ra­łowi dy­wi­zji Sir Co­li­nowi Ale­xan­drowi Mac­Kel­pie, ba­ro­ne­towi, po­sia­da­czowi Krzyża Wik­to­rii, ka­wa­le­rowi Or­deru Bath, z Croom w hrab­stwie Ross w Szko­cji, sumę dwu­dzie­stu ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów wolną od wszel­kich po­dat­ków i opłat; do wy­pła­ce­nia z moich pię­cio­pro­cen­to­wych ob­li­ga­cji mia­sta To­ronto w Ka­na­dzie.

"'3.  Pan­nie Janet Mac­Kel­pie obec­nie za­miesz­ka­łej w Croom w hrab­stwie Ross w Szko­cji sumę dwu­dzie­stu ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów wolną od wszel­kich ceł, po­dat­ków i opłat, która zo­sta­nie wy­pła­cona z moich pię­cio­pro­cen­to­wych ob­li­ga­cji Rady Hrab­stwa Lon­dynu.

"'4.  Róż­nym oso­bom, or­ga­ni­za­cjom cha­ry­ta­tyw­nym i po­wier­ni­kom wy­mie­nio­nym w har­mo­no­gra­mie do­łą­czo­nym do ni­niej­szego te­sta­mentu i ozna­czo­nym jako A. różne kwoty w nim wy­mie­nione, wszyst­kie wolne od ceł i po­dat­ków oraz wszel­kich opłat."

W tym miej­scu pan Trent od­czy­tał po­niż­szą listę i dla na­szego na­tych­mia­sto­wego zro­zu­mie­nia sy­tu­acji ogło­sił, że łączna kwota wy­nosi dwie­ście pięć­dzie­siąt ty­sięcy fun­tów.  Wielu be­ne­fi­cjen­tów to sta­rzy przy­ja­ciele, to­wa­rzy­sze, osoby po­zo­sta­jące na utrzy­ma­niu i służba, a nie­któ­rzy z nich po­zo­sta­wili cał­kiem spore sumy pie­nię­dzy i kon­kretne przed­mioty, takie jak cie­ka­wostki i ob­razy.

"'5.  Mo­jemu krew­nemu i sio­strzeń­cowi Er­ne­stowi Ro­ge­rowi Hal­bar­dowi Mel­to­nowi, obec­nie miesz­ka­ją­cemu w domu swo­jego ojca w Hum­croft Salop, sumę dzie­się­ciu ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów.

"'6.  Mo­jemu sta­remu i ce­nio­nemu przy­ja­cie­lowi Edwar­dowi Bin­gha­mowi Tren­towi ze sto sie­dem­dzie­sią­tego szó­stego Lin­coln's Inn Fields sumę dwu­dzie­stu ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów wolną od wszel­kich ceł, po­dat­ków i opłat, która zo­sta­nie wy­pła­cona z moich pię­cio­pro­cen­to­wych ob­li­ga­cji mia­sta Man­che­ster w An­glii.

"'7.  Mo­jemu dro­giemu sio­strzeń­cowi Ru­per­towi Sent Le­ge­rowi, je­dy­nemu sy­nowi mojej dro­giej sio­stry Pa­tience Mel­ton z jej mał­żeń­stwa z ka­pi­ta­nem Ru­per­tem Sent Le­ge­rem, sumę ty­siąca fun­tów szter­lin­gów.  Za­pi­suję rów­nież wspo­mnia­nemu Ru­per­towi Sent Le­ge­rowi dal­szą sumę pod wa­run­kiem za­ak­cep­to­wa­nia przez niego wa­run­ków listu skie­ro­wa­nego do niego ozna­czo­nego li­terą B i po­zo­sta­wio­nego pod opieką wyżej wy­mie­nio­nego Edwarda Bin­ghama Trenta, który to list jest in­te­gralną czę­ścią tego mo­jego te­sta­mentu.  W przy­padku braku ak­cep­ta­cji wa­run­ków ta­kiego listu, po­świę­cam i za­pi­suję ca­łość kwot i nie­ru­cho­mo­ści za­strze­żo­nych w nim wy­ko­naw­com wy­zna­czo­nym tutaj Colin Ale­xan­der Mac­Kel­pie i Edward Bin­gham Trent w za­ufa­niu do dys­try­bu­cji tego sa­mego zgod­nie z wa­run­kami listu w obec­nej opiece Edwarda Bin­ghama Trenta ozna­czo­nego C, a teraz zde­po­no­wane za­pie­czę­to­wane moją pie­czę­cią w za­pie­czę­to­wa­nej ko­per­cie za­wie­ra­ją­cej moją ostat­nią wolę, która ma być prze­cho­wy­wana w opiece wspo­mnia­nego Edwarda Bin­ghama Trenta i który wspo­mniany list C jest rów­nież in­te­gralną czę­ścią mojej woli.  A w przy­padku ja­kich­kol­wiek wąt­pli­wo­ści co do mojej osta­tecz­nej in­ten­cji co do dys­po­no­wa­nia moim ma­jąt­kiem, wyżej wspo­mniani Wy­ko­nawcy mają mieć pełne upraw­nie­nia do or­ga­ni­zo­wa­nia i dys­po­no­wa­nia wszyst­kimi ta­kimi spra­wami, jakie mogą im się wy­da­wać naj­lep­sze bez dal­szych od­wo­łań.  A jeśli ja­ki­kol­wiek be­ne­fi­cjent na mocy ni­niej­szego te­sta­mentu za­kwe­stio­nuje go lub ja­ką­kol­wiek jego część lub za­kwe­stio­nuje jego waż­ność, utraci na rzecz ma­jątku ogól­nego zapis uczy­niony na jego rzecz, a każdy taki zapis prze­sta­nie obo­wią­zy­wać i bę­dzie nie­ważny we wszyst­kich in­ten­cjach i ce­lach.

"'8.  W celu za­cho­wa­nia zgod­no­ści z prze­pi­sami i obo­wiąz­kami zwią­za­nymi z po­stę­po­wa­niem te­sta­men­to­wym oraz w celu za­cho­wa­nia ta­jem­nicy moich taj­nych tru­stów, na­ka­zuję moim Wy­ko­naw­com opła­ce­nie wszel­kich opłat z ty­tułu śmierci, spadku, ugody, dzie­dzi­cze­nia lub in­nych opłat i ob­cią­żeń zwią­za­nych z po­zo­sta­ło­ścią mo­jego ma­jątku poza za­pi­sami już wy­mie­nio­nymi, w skali po­bie­ra­nej w przy­padku naj­dal­szych krew­nych lub ob­cych krew­nych.

"9. Ni­niej­szym wy­zna­czam jako moich Wy­ko­naw­ców Ge­ne­rała Ma­jora Sir Co­lina Ale­xan­dra Mac­Kel­pie, Ba­ro­neta, z Croom w Hrab­stwie Ross, oraz Edwarda Bin­ghama Trenta Ad­wo­kata z sto sie­dem­dzie­siąt sześć Lin­coln's Inn Fields Lon­don West Cen­tral z pełną mocą do wy­ko­ny­wa­nia ich uzna­nia w każ­dej oko­licz­no­ści, która może po­wstać w re­ali­za­cji moich ży­czeń wy­ra­żo­nych w ni­niej­szym te­sta­men­cie.  W na­grodę za ich usługi w tym cha­rak­te­rze jako Wy­ko­naw­ców, każdy z nich otrzyma z ogól­nego ma­jątku sumę stu ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów wolną od wszel­kich ceł i ob­cią­żeń.

"12.  Dwa me­mo­randa za­warte w li­stach ozna­czo­nych li­te­rami B i C są in­te­gral­nymi czę­ściami tego mo­jego te­sta­mentu, które osta­tecz­nie zo­staną uznane za klau­zule 10 i 11 te­sta­mentu.  Ko­perty są ozna­czone B i C za­równo na ko­per­cie, jak i za­war­to­ści, a za­war­tość każ­dej z nich jest za­ty­tu­ło­wana w ten spo­sób: B na­leży od­czy­ty­wać jako klau­zulę 10 mo­jego te­sta­mentu, a drugą C na­leży od­czy­ty­wać jako klau­zulę 11 mo­jego te­sta­mentu.

"13.  Jeśli któ­ry­kol­wiek z wyżej wy­mie­nio­nych Wy­ko­naw­ców umrze przed upły­wem pół­tora roku od daty od­czy­ta­nia mojej woli lub przed speł­nie­niem wa­run­ków okre­ślo­nych w Li­ście C, po­zo­stały Wy­ko­nawca bę­dzie miał wszyst­kie prawa i obo­wiązki po­wie­rzone przez moją wolę obu.  A jeśli obaj Wy­ko­nawcy umrą, wów­czas kwe­stia in­ter­pre­ta­cji i wy­ko­na­nia wszyst­kich spraw zwią­za­nych z ni­niej­szą moją ostat­nią wolą spo­czywa na Lor­dzie Kanc­le­rzu An­glii na razie lub na kim­kol­wiek, kogo może wy­zna­czyć do tego celu.

"Ni­niej­sza moja ostat­nia wola zo­stała spo­rzą­dzona przeze mnie pierw­szego dnia stycz­nia roku Pań­skiego ty­siąc dzie­więć­set siód­mego.

"Roger Mel­ton.

"My, An­drew Ros­si­ter i John Col­son, w obec­no­ści sie­bie na­wza­jem i Spad­ko­dawcy, wi­dzie­li­śmy, jak Spad­ko­dawca Roger Mel­ton pod­pi­sał i za­pie­czę­to­wał ni­niej­szy do­ku­ment.  Na dowód czego ni­niej­szym skła­damy nasze pod­pisy

"An­drew Ros­si­ter, urzęd­nik przy Prim­rose Ave­nue 9, Lon­dyn W.C.

"John Col­son, do­zorca 176 Lin­coln's Inn Fields i Ver­ger ko­ścioła św. Ta­bi­thy w Cler­ken­well w Lon­dy­nie".

Kiedy pan Trent skoń­czył czy­tać, ze­brał wszyst­kie pa­piery i po­now­nie zwią­zał je czer­woną taśmą. Trzy­ma­jąc za­wi­niątko w ręce, wstał, mó­wiąc:

„To wszystko, pa­no­wie. Jeśli ktoś z was chciałby zadać py­ta­nia, oczy­wi­ście od­po­wiem naj­le­piej, jak po­tra­fię. Pro­szę, sir Co­li­nie, aby pan zo­stał, po­nie­waż mu­simy zająć się pew­nymi spra­wami lub usta­lić czas na nasze ko­lejne spo­tka­nie. A także pana, panie Sent Leger, po­nie­waż mam do prze­ka­za­nia panu list. Na­leży otwo­rzyć go w obec­no­ści wy­ko­naw­ców te­sta­mentu, ale nie ma po­trzeby, aby inni byli obecni.”

Jako pierw­szy głos za­brał mój oj­ciec. Jako dżen­tel­men hrab­stwa, z po­zy­cją i ma­jąt­kiem, który cza­sami prze­wod­ni­czy se­sjom, gdy nie ma ni­kogo z ty­tu­łem, po­czuł się w obo­wiązku za­brać głos pierw­szy. Stary Mac­Kel­pie ma wyż­szą rangę, ale była to sprawa ro­dzinna, w któ­rej oj­ciec jest głową rodu, a Mac­Kel­pie je­dy­nie osobą po­stronną, wpro­wa­dzoną do ro­dziny po­przez młod­szego brata męż­czy­zny, który oże­nił się z naszą ro­dziną. Oj­ciec mówił z po­wagą, jak pod­czas za­da­wa­nia waż­nych pytań świad­kom w trak­cie po­sie­dzeń sądu.

„Chciał­bym wy­ja­śnić kilka kwe­stii.” Ad­wo­kat ukło­nił się (za­pewne czuł się pew­nie, bo cze­kała go suma 120 ty­sięcy fun­tów, co po­zwa­lało mu na pewną non­sza­lan­cję, jak przy­pusz­czam). Oj­ciec spoj­rzał na kartkę pa­pieru w swo­jej dłoni i za­py­tał:

„Ile wy­nosi war­tość ca­łego ma­jątku?”

Ad­wo­kat od­po­wie­dział szybko i, jak mi się wy­da­wało, nieco nie­grzecz­nie. Był czer­wony na twa­rzy i tym razem się nie ukło­nił. Przy­pusz­czam, że czło­wiek jego klasy nie po­siada zbyt du­żych za­so­bów ma­nier.

„Nie wolno mi tego po­wie­dzieć. I mogę dodać, że nie zro­bił­bym tego, nawet gdy­bym mógł.”

„Czy ma­ją­tek wy­nosi mi­lion?” – po­wtó­rzył oj­ciec, tym razem wy­raź­nie wzbu­rzony i jesz­cze bar­dziej czer­wony niż ad­wo­kat. Ten od­po­wie­dział już cich­szym tonem:

„Ach, to prze­słu­cha­nie krzy­żowe. Mogę je­dy­nie po­wie­dzieć, że nikt nie bę­dzie wie­dział, do­póki księ­gowi wy­zna­czeni do tego celu nie zba­dają wszyst­kich spraw spad­ko­dawcy.”

Ru­pert Sent Leger, który przez cały czas wy­da­wał się bar­dziej zi­ry­to­wany niż ad­wo­kat czy mój oj­ciec – choć trudno mi sobie wy­obra­zić, dla­czego miałby być tak wzbu­rzony – ude­rzył pię­ścią w stół i wstał, jakby chciał coś po­wie­dzieć. Jed­nak, wi­dząc re­ak­cje sta­rego Mac­Kel­pie i ad­wo­kata, usiadł z po­wro­tem. Ci trzej wy­da­wali się być ze sobą nad­zwy­czaj zgodni. Będę mu­siał mieć ich na oku. Nie roz­my­śla­łem już o tym, bo oj­ciec zadał inne py­ta­nie, które bar­dzo mnie za­in­te­re­so­wało:

„Dla­czego nie po­ka­zano nam po­zo­sta­łych czę­ści te­sta­mentu?”

Ad­wo­kat ostroż­nie zdjął oku­lary i prze­tarł je dużą je­dwabną chustką, zanim od­po­wie­dział:

„Po pro­stu dla­tego, że każdy z dwóch li­stów ozna­czo­nych li­te­rami 'B' i 'C' za­wiera in­struk­cje do­ty­czące ich otwie­ra­nia oraz za­cho­wa­nia w ta­jem­nicy ich tre­ści. Zwrócę uwagę, że obie ko­perty są za­pie­czę­to­wane, a spad­ko­dawca oraz dwaj świad­ko­wie pod­pi­sali swoje imiona na kla­pach każ­dej z ko­pert. Prze­czy­tam teraz ich treść. List ozna­czony li­terą 'B', skie­ro­wany do 'Ru­perta Sent Le­gera', brzmi:

'Ni­niej­szy list ma zo­stać prze­ka­zany Ru­per­towi Sent Le­ge­rowi przez po­wier­ni­ków i otwarty w ich obec­no­ści. Ru­pert ma prawo spo­rzą­dzić kopię lub no­tatki we­dług wła­snego uzna­nia, a na­stęp­nie zwró­cić list wraz z ko­pertą wy­ko­naw­com te­sta­mentu. Mają oni obo­wią­zek na­tych­miast go prze­czy­tać i, jeśli sobie tego życzą, spo­rzą­dzić kopie lub no­tatki. Na­stęp­nie list zo­sta­nie wło­żony do ko­perty, a ko­perta i list zo­staną umiesz­czone w innej ko­per­cie, która zo­sta­nie opa­trzona ad­no­ta­cją o za­war­to­ści i pod­pi­sana przez wy­ko­naw­ców oraz wspo­mnia­nego Ru­perta Sent Le­gera.'"

„(Pod­pi­sano) Roger Mel­ton 1/6/'06.

List ozna­czony jako 'C', skie­ro­wany do Edwarda Bin­ghama Trenta, za­wiera na­stę­pu­jące po­sta­no­wie­nia:

'Ni­niej­szy list, skie­ro­wany do Edwarda Bin­ghama Trenta, ma być prze­cho­wy­wany przez niego nie­otwarty przez okres dwóch lat po od­czy­ta­niu mojej ostat­niej woli, chyba że zo­sta­nie wcze­śniej otwarty w wy­niku przy­ję­cia lub od­mowy przy­ję­cia przez Ru­perta Sent Le­gera wa­run­ków wy­mie­nio­nych w moim li­ście do niego ozna­czo­nym li­terą 'B'. Ru­pert Sent Leger ma otrzy­mać i prze­czy­tać ten list w obec­no­ści wy­ko­naw­ców te­sta­mentu pod­czas tego sa­mego spo­tka­nia, zaraz po od­czy­ta­niu klau­zul (z wy­jąt­kiem tych, które osta­tecz­nie mają być ozna­czone jako dzie­siąta i je­de­na­sta) mojej ostat­niej woli. List ten za­wiera in­struk­cje do­ty­czące tego, co mają zro­bić za­równo wy­ko­nawcy te­sta­mentu, jak i Ru­pert Sent Leger, gdy jego de­cy­zja o przy­ję­ciu lub od­mo­wie zo­sta­nie ujaw­niona. Jeśli nie do­kona on ta­kiego wy­boru w ciągu dwóch lat od mojej śmierci, list wej­dzie w życie w spo­sób okre­ślony przez wy­ko­naw­ców te­sta­mentu.'

(Pod­pi­sano) Roger Mel­ton 1/6/'06.”

Kiedy ad­wo­kat skoń­czył czy­tać ostatni list, ostroż­nie scho­wał go do kie­szeni. Na­stęp­nie wziął drugi list do ręki i wstał.

„Panie Ru­pert Sent Leger, pro­szę otwo­rzyć ten list tak, aby wszy­scy obecni mogli zo­ba­czyć, że na górze tre­ści wid­nieje ad­no­ta­cja: 'B. Do od­czy­ta­nia jako klau­zula dzie­siąta mo­jego te­sta­mentu'.”

Ru­pert pod­wi­nął rę­kawy i man­kiety, jakby przy­go­to­wy­wał się do ja­kiejś sztuczki – co wy­glą­dało bar­dzo te­atral­nie i śmiesz­nie – po czym, z na­gimi nad­garst­kami, otwo­rzył ko­pertę i wyjął list. Wszy­scy wi­dzie­li­śmy go do­sko­nale. Był zło­żony tak, że pierw­sza strona była na wierz­chu, a na górze wid­niał wspo­mniany wiersz, tak jak po­wie­dział ad­wo­kat. Zgod­nie z jego prośbą, Ru­pert po­ło­żył za­równo list, jak i ko­pertę na stole przed sobą. Na­stęp­nie urzęd­nik wstał, wrę­czył kartkę pa­pieru ad­wo­ka­towi i wró­cił na swoje miej­sce. Pan Trent, po na­pi­sa­niu cze­goś na kartce, po­pro­sił nas wszyst­kich obec­nych – włącz­nie z urzęd­ni­kiem i ste­no­gra­fem – aby­śmy obej­rzeli no­tatkę na li­ście oraz napis na ko­per­cie, a na­stęp­nie pod­pi­sali do­ku­ment, który brzmiał:

„My, niżej pod­pi­sani, oświad­czamy, że wi­dzie­li­śmy za­pie­czę­to­wany list ozna­czony li­terą B, do­łą­czony do te­sta­mentu Ro­gera Mel­tona, otwarty w na­szej obec­no­ści, w tym Edwarda Bin­ghama Trenta i sir Co­lina Ale­xan­dra Mac­Kel­pie. Po­twier­dzamy, że za­warty w ko­per­cie list był za­ty­tu­ło­wany 'B. Do od­czy­ta­nia jako klau­zula dzie­siąta mo­jego te­sta­mentu' i że nie było w niej żad­nej innej za­war­to­ści. Na dowód tego, w obec­no­ści sie­bie na­wza­jem, skła­damy nasze pod­pisy.”

Ad­wo­kat po­pro­sił mo­jego ojca, aby za­czął. Oj­ciec, będąc ostroż­nym czło­wie­kiem, po­pro­sił o szkło po­więk­sza­jące, które szybko do­star­czył mu urzęd­nik. Oj­ciec bar­dzo do­kład­nie obej­rzał całą ko­pertę oraz no­tatkę na górze listu. Na­stęp­nie, bez słowa, pod­pi­sał do­ku­ment. Oj­ciec za­wsze był spra­wie­dliwy. Na­stęp­nie wszy­scy zło­ży­li­śmy swoje pod­pisy. Ad­wo­kat zło­żył do­ku­ment i wło­żył go do ko­perty. Zanim ją za­mknął, podał ją wszyst­kim obec­nym, aby­śmy mogli zo­ba­czyć, że nie zo­stała na­ru­szona. Oj­ciec wyjął list i prze­czy­tał go, po czym wło­żył go z po­wro­tem. Na­stęp­nie ad­wo­kat po­pro­sił nas wszyst­kich o zło­że­nie pod­pi­sów na kla­pie ko­perty, co zro­bi­li­śmy. Potem na­ło­żył na nią wosk pie­czę­tu­jący i po­pro­sił ojca, aby opie­czę­to­wał ko­pertę swoją pie­czę­cią, co uczy­nił. Na­stęp­nie ad­wo­kat i Mac­Kel­pie rów­nież opie­czę­to­wali ją swo­imi pie­czę­ciami, po czym wło­żył ko­pertę do innej, którą sam za­pie­czę­to­wał, a obaj z Mac­Kel­pem pod­pi­sali klapę.

Wtedy oj­ciec wstał, a ja po­sze­dłem za nim, po­dob­nie jak dwaj męż­czyźni – urzęd­nik i ste­no­graf. Oj­ciec nie ode­zwał się ani sło­wem, do­póki nie wy­szli­śmy na ulicę. Szli­śmy dalej, aż mi­nę­li­śmy otwartą bramę pro­wa­dzącą na pola. Od­wró­cił się do mnie i po­wie­dział:

„Chodź tutaj. Ni­kogo tu nie ma, więc mo­żemy po­roz­ma­wiać spo­koj­nie. Muszę z tobą omó­wić pewne sprawy.” Usie­dli­śmy na ławce, z dala od ludzi, a oj­ciec za­py­tał:

„Je­steś stu­den­tem prawa. Co to wszystko zna­czy?” Uzna­łem to za dobrą oka­zję na zgryź­liwy ko­men­tarz, więc od­po­wie­dzia­łem jed­nym sło­wem:

„Bilk!”

„Ojej!” – po­wie­dział oj­ciec. „To wszystko, jeśli cho­dzi o mnie i cie­bie. Ty do­sta­jesz marne dzie­sięć ty­sięcy, a ja dwa­dzie­ścia. Ale co z tymi ta­jem­ni­czymi tru­stami?”

„O, to...” – od­po­wie­dzia­łem – „śmiem twier­dzić, że bę­dzie w po­rządku. Wujek Roger naj­wy­raź­niej nie chciał, aby star­sze po­ko­le­nie zbyt­nio sko­rzy­stało na jego śmierci. Ale dał Ru­per­towi Sent Le­ge­rowi tylko ty­siąc fun­tów, pod­czas gdy ja do­sta­łem dzie­sięć. Wy­gląda na to, że bar­dziej dbał o bez­po­śred­nią linię dzie­dzi­cze­nia.” Oj­ciec prze­rwał mi:

„Ale co z tą do­dat­kową sumą?”

„Nie wiem, ojcze. Wy­gląda na to, że Ru­pert mu­siałby speł­nić ja­kieś wa­runki, ale chyba nikt nie spo­dzie­wał się, że to zrobi. Ina­czej po co zo­sta­wiałby dru­gie za­pisy panu Tren­towi?”

„To prawda!” – zgo­dził się oj­ciec. Potem dodał: „Za­sta­na­wiam się, dla­czego zo­sta­wił takie ogromne sumy Tren­towi i sta­remu Mac­Kel­pie. Wy­dają się nie­pro­por­cjo­nalne do ich opłat, chyba że...”

„Chyba że co, ojcze?”

„Chyba że ma­ją­tek, który zo­sta­wił, jest ogromny. Dla­tego za­py­ta­łem.”

„I dla­tego – za­śmia­łem się – od­mó­wił od­po­wie­dzi.”

„Er­nest, to muszą być wiel­kie sumy.”

„Racja, ojcze. Po­śmiertne roz­li­cze­nia będą iry­tu­jące. Co za pa­skudne oszu­stwo! Będę cier­piał nawet w two­jej małej po­sia­dło­ści...”

„Dość!” – po­wie­dział oj­ciec su­rowo. Oj­ciec za­wsze był draż­liwy. Można by po­my­śleć, że pla­nuje żyć wiecz­nie. Po chwili ode­zwał się po­now­nie:

„Za­sta­na­wiam się, jakie są wa­runki tego za­ufa­nia. Są one nie­mal tak ważne, jak kwota za­pisu, co­kol­wiek to jest. Na­wia­sem mó­wiąc, te­sta­ment w ogóle nie wspo­mina o po­zo­sta­łym spad­ko­biercy. Er­nest, mój chłop­cze, być może bę­dziemy mu­sieli o to wal­czyć.”

„Co masz na myśli, ojcze?” za­py­ta­łem. Był bar­dzo nie­chętny obo­wiąz­kom zwią­za­nym z prze­ka­za­niem swo­jego ma­jątku, cho­ciaż jest on ob­cią­żony i to ja mam go odzie­dzi­czyć. Po­sta­no­wi­łem więc dać mu do zro­zu­mie­nia, że wiem o wiele wię­cej niż on – przy­naj­mniej w kwe­stiach praw­nych.

„Oba­wiam się, że ten pies nie bę­dzie wal­czył. Po pierw­sze, wszystko może być za­pi­sane w li­ście do Ru­perta Sent Le­gera, który jest czę­ścią te­sta­mentu. A jeśli Ru­pert od­mówi speł­nie­nia wa­run­ków, co­kol­wiek by to nie było, wtedy za­cznie dzia­łać list do ad­wo­kata. Nie wiemy, co w nim jest, a może nawet on tego nie wie – spraw­dzi­łem to naj­le­piej, jak mo­głem – ale my, praw­nicy, je­ste­śmy szko­leni do ob­ser­wa­cji. A jeśli in­struk­cje za­warte w li­ście 'C' za­wiodą, te­sta­ment daje panu Tren­towi pełną wła­dzę do dzia­ła­nia we­dług wła­snego uzna­nia. Może prze­ka­zać wszystko sobie, jeśli tylko ze­chce, a nikt nie bę­dzie mógł po­wie­dzieć ani słowa. W prak­tyce to on sam jest osta­tecz­nym sądem ape­la­cyj­nym.”

„O rany!” – po­wie­dział oj­ciec do sie­bie. „To dziwny ro­dzaj te­sta­mentu, który może zo­stać unie­waż­niony przez Sąd Kanc­ler­ski. Może bę­dziemy mu­sieli to wy­pró­bo­wać, zanim to się skoń­czy!” Po tych sło­wach wstał i po­szli­śmy razem do domu, nie za­mie­nia­jąc mię­dzy sobą ani słowa.

Moja matka była bar­dzo do­cie­kliwa – jak to zwy­kle bywa z ko­bie­tami. Oj­ciec i ja po­wie­dzie­li­śmy jej wszystko, co po­winna wie­dzieć. Oboje oba­wia­li­śmy się, że może na­ro­bić nam kło­po­tów, mó­wiąc lub ro­biąc coś nie­roz­waż­nego, zwłasz­cza że prze­ja­wiała wro­gość wobec Ru­perta Sent Le­gera. Być może spró­bo­wa­łaby w jakiś spo­sób mu za­szko­dzić. Kiedy więc oj­ciec po­wie­dział, że musi wyjść, aby skon­sul­to­wać się z ad­wo­ka­tem, szybko zgło­si­łem się na ochot­nika, mó­wiąc, że pójdę z nim, po­nie­waż rów­nież po­trze­buję po­rady praw­nej w tej spra­wie.

Treść listu ozna­czo­nego li­terą "B", za­łą­czo­nego jako in­te­gralna część te­sta­mentu Ro­gera Mel­tona.

11 czerwca 1907 r.

„Ni­niej­szy list, bę­dący in­te­gralną czę­ścią mojej ostat­niej woli, do­ty­czy całej reszty mo­jego ma­jątku, poza kon­kret­nymi za­pi­sami do­ko­na­nymi w tre­ści te­sta­mentu. Ma on wy­zna­czyć jako po­zo­sta­łego spad­ko­biercę mo­jego sio­strzeńca, Ru­perta Sent Le­gera, je­dy­nego syna mojej sio­stry Pa­tience Mel­ton, obec­nie zmar­łej, z mał­żeń­stwa z ka­pi­ta­nem Ru­per­tem Sent Le­ge­rem, rów­nież obec­nie zmar­łym. Po za­ak­cep­to­wa­niu przez niego wa­run­ków tego listu i speł­nie­niu pierw­szego z nich, cała reszta mo­jego ma­jątku, po spła­ce­niu wszyst­kich kon­kret­nych za­pi­sów, dłu­gów i zo­bo­wią­zań, sta­nie się jego ab­so­lutną wła­sno­ścią, z którą bę­dzie mógł po­stę­po­wać we­dług wła­snego uzna­nia. Wa­runki są na­stę­pu­jące:

1.Ru­pert ma tym­cza­sowo za­ak­cep­to­wać, w li­ście skie­ro­wa­nym do moich wy­ko­naw­ców, sumę 999 ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów, wolną od wszel­kich ceł, po­dat­ków i opłat. Bę­dzie po­sia­dał tę kwotę przez sześć mie­sięcy od daty od­czy­ta­nia mojej ostat­niej woli i bę­dzie ko­rzy­stał z na­ro­słych do niej od­se­tek ob­li­czo­nych we­dług stawki 10% rocz­nie, któ­rych nie bę­dzie mu­siał zwra­cać. Na ko­niec tego sze­ścio­mie­sięcz­nego okresu musi na pi­śmie po­in­for­mo­wać wy­ko­naw­ców te­sta­mentu, czy ak­cep­tuje, czy od­rzuca inne wa­runki wy­mie­nione po­ni­żej. Jeśli zde­cy­duje się zre­zy­gno­wać, może w ciągu ty­go­dnia od od­czy­ta­nia te­sta­mentu za­de­kla­ro­wać swoją wolę o cał­ko­wi­tym wy­co­fa­niu się z od­po­wie­dzial­no­ści za ten trust. W takim przy­padku za­chowa na wła­sny uży­tek kwotę 999 ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów, wolną od wszel­kich opłat, co razem z kon­kret­nym za­pi­sem w wy­so­ko­ści 1000 fun­tów daje mu czy­stą sumę mi­liona fun­tów. Od mo­mentu do­star­cze­nia ta­kiej pi­sem­nej re­zy­gna­cji nie bę­dzie miał już żad­nych praw ani in­te­resu w dal­szym roz­po­rzą­dza­niu moim ma­jąt­kiem na pod­sta­wie tego te­sta­mentu. Jeśli taka pi­semna re­zy­gna­cja zo­sta­nie do­star­czona moim wy­ko­naw­com, reszta mo­jego ma­jątku po spła­ce­niu tej kwoty i za­pła­ce­niu wszel­kich ceł, po­dat­ków i in­nych na­leż­no­ści, zo­sta­nie prze­ka­zana Ru­per­towi Sent Le­ge­rowi, a moi wy­ko­nawcy będą nią za­rzą­dzać zgod­nie z in­struk­cjami za­war­tymi w li­ście ozna­czo­nym li­terą 'C', który rów­nież jest in­te­gralną czę­ścią mo­jego te­sta­mentu.”

2. Jeśli w okre­sie lub przed upły­wem wyżej wy­mie­nio­nych sze­ściu mie­sięcy Ru­pert Sent Leger za­ak­cep­tuje dal­sze wa­runki okre­ślone w ni­niej­szym do­ku­men­cie, bę­dzie miał prawo do użyt­ko­wa­nia ca­łego do­chodu z po­zo­sta­łej czę­ści mo­jego ma­jątku. Do­chód ten bę­dzie mu wy­pła­cany kwar­tal­nie, w zwy­kłe dni kwar­talne, przez wyżej wy­mie­nio­nych Wy­ko­naw­ców, mia­no­wi­cie ge­ne­rała ma­jora Sir Co­lina Ale­xan­dra Mac­Kel­pie, Bart., oraz Edwarda Bin­ghama Trenta. Do­chód ten bę­dzie mógł wy­ko­rzy­sty­wać zgod­nie z wa­run­kami okre­ślo­nymi po­ni­żej.

3. Ru­pert Sent Leger musi za­miesz­kać na co naj­mniej sześć mie­sięcy, za­czy­na­jąc nie póź­niej niż trzy mie­siące po od­czy­ta­niu mo­jego te­sta­mentu, w zamku Vis­sa­rion, znaj­du­ją­cym się w Kra­inie Gór Błę­kit­nych. Jeśli spełni te wa­runki i wej­dzie w po­sia­da­nie po­zo­sta­łej czę­ści mo­jego ma­jątku, bę­dzie zo­bo­wią­zany miesz­kać tam przy­naj­mniej czę­ściowo przez okres jed­nego roku. Nie wolno mu zmie­niać swo­jego oby­wa­tel­stwa bry­tyj­skiego, chyba że uzy­ska for­malną zgodę Taj­nej Rady Wiel­kiej Bry­ta­nii.

4. Po upły­wie pół­tora roku od od­czy­ta­nia mo­jego te­sta­mentu, Ru­pert Sent Leger musi oso­bi­ście przed­sta­wić moim wy­ko­naw­com szcze­góły do­ty­czące wy­dat­ków po­nie­sio­nych przez niego lub wy­ma­ga­nych w ra­mach re­ali­za­cji tego tru­stu. Jeśli wy­ko­nawcy uznają, że wy­datki te są zgodne z wa­run­kami okre­ślo­nymi w li­ście ozna­czo­nym li­terą 'C' (który jest in­te­gralną czę­ścią mo­jego te­sta­mentu), ich zgodę na­leży od­no­to­wać, co umoż­liwi przej­ście do osta­tecz­nego roz­li­cze­nia te­sta­mentu oraz jego opo­dat­ko­wa­nia. Po za­koń­cze­niu tego pro­cesu, Ru­pert Sent Leger sta­nie się wła­ści­cie­lem ca­łego po­zo­sta­łego ma­jątku, bez ko­niecz­no­ści po­dej­mo­wa­nia dal­szych dzia­łań czy for­mal­no­ści.

Na dowód czego pod­pi­suję ni­niej­szy do­ku­ment.

(Pod­pi­sano) Roger Mel­ton."

Do­ku­ment ten zo­stał po­świad­czony przez świad­ków te­sta­mentu tego sa­mego dnia.

(Oso­bi­ste i po­ufne).

No­tatki spo­rzą­dzone przez Edwarda Bin­ghama Trenta w związku z te­sta­men­tem Ro­gera Mel­tona.

3 stycz­nia 1907 r.

In­te­resy i kwe­stie wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych te­sta­men­tem i ma­jąt­kiem zmar­łego Ro­gera Mel­tona z Open­shaw Grange są tak roz­le­głe, że w przy­padku ja­kie­go­kol­wiek sporu są­do­wego do­ty­czą­cego tego sa­mego, ja, jako ad­wo­kat, mając prze­wóz ży­czeń spad­ko­dawcy, uwa­żam, że do­brze jest spo­rzą­dzić pewne no­tatki z wy­da­rzeń, roz­mów itp.  Pierw­szą no­tatkę spo­rzą­dzam na­tych­miast po zda­rze­niu, pod­czas gdy każdy szcze­gół aktu i roz­mowy jest wciąż świeży w mojej pa­mięci.  Po­sta­ram się rów­nież spo­rzą­dzić takie ko­men­ta­rze, które po­służą do od­świe­że­nia mojej pa­mięci w przy­szło­ści, a które w przy­padku mojej śmierci mogą sta­no­wić, jako współ­cze­śnie za­pi­sane opi­nie, pewne świa­tło prze­wod­nie dla in­nych lub in­nych, któ­rzy póź­niej będą mu­sieli kon­ty­nu­ować i do­koń­czyć po­wie­rzone mi za­da­nia.

I.

W spra­wie od­czy­ta­nia te­sta­mentu Ro­gera Mel­tona.

Kiedy, po­cząw­szy od go­dziny 11 rano tego przed­po­łu­dnia w czwar­tek, trze­ciego dnia stycz­nia 1907 roku, otwo­rzy­łem te­sta­ment i prze­czy­ta­łem go w ca­ło­ści, z wy­jąt­kiem klau­zul za­war­tych w li­te­rach ozna­czo­nych "B" i "C"; oprócz mnie były obecne na­stę­pu­jące osoby:

1.  Er­nest Hal­bard Mel­ton, J.P., bra­ta­nek spad­ko­dawcy.

2.  Er­nest Roger Hal­bard Mel­ton, syn wyżej wy­mie­nio­nych.

3.  Ru­pert Sent Leger, bra­ta­nek spad­ko­dawcy.

4.  Ge­ne­rał dy­wi­zji Sir Colin Ale­xan­der Mac­Kel­pie, Bart., współ­wy­ko­nawca te­sta­mentu wraz ze mną.

5.  An­drew Ros­si­ter, mój urzęd­nik, jeden ze świad­ków te­sta­mentu spad­ko­dawcy.

6.  Al­fred Nu­gent, ste­no­graf (z biura Mes­srs. Ca­stle, 21, Bream's Bu­il­dings, W.C.).

Kiedy te­sta­ment zo­stał od­czy­tany, pan E.H. Mel­ton za­py­tał o war­tość ma­jątku po­zo­sta­wio­nego przez spad­ko­dawcę, na które to py­ta­nie nie czu­łem się upo­waż­niony ani w inny spo­sób zdolny od­po­wie­dzieć; oraz ko­lejne py­ta­nie, dla­czego obec­nym nie po­ka­zano taj­nych klau­zul te­sta­mentu.  Od­po­wie­dzia­łem, czy­ta­jąc in­struk­cje za­twier­dzone na ko­per­tach dwóch li­stów ozna­czo­nych "B" i "C", które były wy­star­cza­jąco wy­ja­śnia­jące.