Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Połączyło ich marzenie o Harvardzie...
Ambitna dziewczyna, tajemniczy chłopak i... może miłość?
Sophie Lavender od dziecka słyszała, że prawdziwa miłość nie istnieje. Wbijała jej to do głowy matka, na oczach dziewczyny rozpadały się związki przyjaciół. Ostateczne potwierdzenie tej prawdy przynosi dzień, w którym odkrywa, że jej chłopak ją zdradził. Odtąd Sophie poświęca się głównie nauce. Postanawia zawalczyć o jedyne miejsce na prestiżowym uniwersytecie, jakie funduje jej macierzyste liceum. Wszystko wskazuje na to, że uda jej się zdobyć stypendium Harvarda, jednak nagle w otoczeniu osiemnastolatki pojawia się konkurent - arogancki, przystojny i jednocześnie intrygujący gwiazdor szkolnej drużyny koszykówki.
Dwoje zagubionych, poranionych emocjonalnie nastolatków zaczyna rywalizować o przyszłość. Życie dziewczyny nie jest już takie samo. Raz po raz pada ofiarą dziwnych przypadków, z którymi najwyraźniej coś wspólnego ma jej konkurent, Miles Evans. Dzień po dniu oboje odkrywają, że łączy ich więcej niż tylko ambicja.
Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Julia Mroczek
Perfect Destiny
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo doprawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — orazdorzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jestczysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW:https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/perdes_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-0061-5
Copyright © Helion S.A. 2023
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: utrata bliskiej osoby, autodestrukcja, toksyczne zachowania, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie — jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Mama od dziecka powtarzała mi, że miłość nigdy nie wygląda tak jak na filmach. Mówiła, że w każdym związku prędzej czy później pojawia się kryzys, a ja początkowo ślepo wierzyłam we wszystkie jej słowa. Rozpadały się związki moich przyjaciół, małżeństwa ich rodziców, a nawet dziadków. Idealnym przykładem tego byli moi rodzice. Przez siedemnaście lat żyłam w przekonaniu, że prawdziwa miłość nie istnieje, jednak ciągle łudziłam się, iż spotkam księcia z bajki. Czar prysnął, kiedy na moich oczach zdradził mnie chłopak, dla którego podobno byłam całym światem. Wtedy uwierzyłam we wszystkie słowa mamy dotyczące braku prawdziwej, bezinteresownej miłości.
A potem poznałam jego. Chłopaka, który pokazał mi, czym jest miłość.
Bo w życiu chodzi o to, by kochać i być kochanym.
Pięć miesięcy wcześniej
Stoję przed drzwiami gabinetu dyrektora i zastanawiam się, czego właściwie mógłby ode mnie chcieć. Mam najlepsze oceny w klasie, nie ma ze mną żadnych problemów, jestem raczej bezkonfliktowa, a mimo to przeraziłam się, gdy pani Grandy przyszła mnie poinformować, że mam zjawić się w jego gabinecie. Czuję niepokój. Boję się, że to, co powie mi dyrektor, nie będzie dla mnie w żadnym stopniu pozytywne. Mam takie przeczucie, to chyba całkiem normalne, że panikuję. A może nie? Sama nie wiem. Czas jakby się zatrzymał, mam wrażenie, że stoję tutaj już od godziny. Moje nogi są jak z waty. Widziałam wzrok ludzi z klasy, kiedy wychodziłam. Pewnie myślą, że stało się coś poważnego, chociaż w sumie nie ma co się dziwić. Sama również tak myślę. Bo niby z jakiego powodu miałabym zostać wezwana do gabinetu dyrektora w trakcie lekcji matematyki?
— O, Sophie, nie wiedziałem, że już czekasz. Proszę, wejdź. — Drzwi otwierają się i dyrektor zachęcająco macha ręką, abym weszła do środka.
Może wcale nie będzie tak źle? Jego głos brzmiał całkiem łagodnie, widocznie chodzi o jakieś dodatkowe zajęcia lub coś związanego z ocenami.
Przechodzę obok dyrektora, jestem już w gabinecie i zdziwiona skupiam wzrok na chłopaku siedzącym na jednym z krzeseł. Jest odwrócony tyłem do mnie, więc nie mogę stwierdzić, czy w ogóle go znam.
— Proszę, usiądź. — Zza moich pleców wyłania się dyrektor idący w kierunku swojego biurka.
Niepewnie rozglądam się po wnętrzu. Jedyne wolne krzesło stoi obok nieznajomego chłopaka, dzięki czemu mam pewność, że zaraz dowiem się, kim jest ten brunet. Bez namysłu ruszam w jego stronę, moja ciekawość wygrywa. Bardzo chcę wiedzieć, kto to jest i co ma wspólnego ze mną. W końcu z jakiegoś powodu musiałam tutaj przyjść.
Kiedy siadam obok, mam chwilę, aby mu się przyjrzeć. Wydaje mi się, że jest w moim wieku, ewentualnie rok starszy. Tak jak wcześniej wspomniałam, ma ciemne włosy. Nie zauważyłam natomiast koloru jego oczu. Chłopak ma wyraźne rysy twarzy, co powoduje, że wygląda dużo poważniej niż inni chłopcy w naszej szkole. Dzięki temu wiem, że nie jest stąd, ponieważ prawdopodobnie byłby rozchwytywany przez wszystkie dziewczyny na korytarzu. Trudno go nie zauważyć.
— Hej, żyjesz? — Głos chłopaka wyrywa mnie z rozmyślań na jego temat.
Stop.
Dlaczego on się do mnie odzywa?!
— Jak to? — pytam zdezorientowana, nie mając pojęcia, o co mu chodzi.
— Gapisz się na mnie i nie odpowiadasz na pytania dyrektora.
O Boże.
Zabijcie mnie, proszę.
Albo nie.
Zabijcie jego i mnie, żeby nikomu tego nie powiedział.
— Przepraszam, miałam ciężką noc. — Kłamstwo. — Mógłby pan powtórzyć jeszcze raz? — Obaj mężczyźni mają wyjątkowo rozbawione miny.
Szkoda, że mnie nie jest teraz do śmiechu i umieram z zażenowania. Świetne życie.
— Oczywiście, Sophie, ale tym razem się skup. — WOW, NAPRAWDĘ?! — Pytałem, czy chciałabyś oprowadzić Milesa po szkole i ewentualnie pomóc mu uzupełnić zaległości z kilku miesięcy. W zasadzie mamy maj, więc musi nadrobić praktycznie cały ten rok. Jesteś naszą najlepszą uczennicą i myślę, że jako jedyna uporasz się z tym zadaniem.
Patrzę na chłopaka o imieniu Miles, a potem na dyrektora. Nie mam pojęcia, czy chcę podejmować się uczenia go czegokolwiek. Co jeśli będzie tak głupi jak Mike z naszej klasy? Ma osiemnaście lat i nadal nie potrafi mnożyć do stu. Jeśli Miles jest takim samym przypadkiem, to nie dam sobie z tym rady.
— Pewnie, że się tego podejmę.
Co?
Dlaczego ja to mówię?
Idiotka.
— W takim razie nie zatrzymuję was dłużej. Sophie, masz usprawiedliwienie z lekcji na cały dzień tak, abyś mogła wszystko na spokojnie wytłumaczyć Milesowi. Bawcie się dobrze.
Z gabinetu dyrektora zostajemy niemal wypchnięci, przez co stoimy teraz na pustym korytarzu. Zerkam na zegarek, sprawdzając, kiedy rozlegnie się dzwonek. To będzie dobra wymówka, aby uwolnić się od chłopaka. Cisza między nami jest strasznie krępująca.
— Hej, nazywam się Sophie Lavender. — Postanawiam przerwać powstałe między nami napięcie.
— Wiem. — Wow. Rozmowny. Lubię takich ludzi. Wcale nie. Nie lubię.
— Och, okej.
Znów cisza.
— Słyszałem, że jesteś najlepszą uczennicą w waszej szkole i wybierasz się na Harvard?
Jednak się odzywa, jest stabilnie.
— Tak, mam taki plan. Niestety jest strasznie dużo chętnych i mało miejsc, a nasz dyrektor każdego roku może wysłać na Harvard tylko jedną osobę, dlatego staram się, jak mogę, żebym to była ja. To spore ułatwienie, nie musiałabym pisać egzaminów końcowych — mówię zgodnie z prawdą.
— Ambitnie.
Znowu cisza, rozmowa nam się nie klei, to trzeba przyznać.
— A ty jak się nazywasz i gdzie wybierasz się na studia? O ile masz już jakieś plany oczywiście. — Znowu staram się podtrzymać rozmowę.
Powoli zaczyna mnie to męczyć. Widocznie jego uroda nie idzie w parze z rozumem.
— Nazywam się Miles. Miles Evans.
Jestem prawie pewna, że kiedyś już słyszałam to imię i nazwisko. Nie mam tylko pojęcia gdzie. Nikt z naszej szkoły się tak nie nazywa, możliwe, że mówili o nim kiedyś w telewizji, ale o tym też nie jestem przekonana.
I wtedy wszystko do mnie dociera.
Ostatnio słyszałam, że jeden koszykarz z liceum w Kalifornii uległ poważnej kontuzji. Wszyscy byli tym strasznie załamani, ponieważ dążył do uzyskania stypendium, aby w tym roku iść na Harvard. Najgorsze w tym wszystkim, że tą osobą jest chłopak stojący przede mną. Tylko dlaczego, do cholery, mamy być razem w klasie, skoro jest rok starszy?
— Czy ty nie powinieneś iść w tym roku na studia? W sensie już niedługo — mówię bez zastanowienia i mentalnie strzelam sobie w łeb.
— Teoretycznie powinienem zaczynać już od października. Praktycznie nie dostałbym się w tym roku na żaden dobry uniwersytet z powodu kontuzji, dlatego zmieniłem szkołę teraz i będę powtarzał z wami ostatnią klasę. W przyszłym roku chcę iść na Harvard, tak jak miałem w planach.
Na jego ustach rozciąga się uśmiech. Jednak nie jest on miły. Rzuca mi wyzwanie.
— Czyli to znaczy, że… — zaczynam, ale Miles mi przerywa.
— Tak, to znaczy, że oboje będziemy starali się o Harvard, jednak tylko jedno się dostanie. Nie obraź się, jeśli to będę ja. A na pewno będę.
Patrzy mi głęboko w oczy, a ja zamieram. Czarne. Jego oczy są czarne. Wreszcie mogę dokładniej im się przyjrzeć. Mimo że nie powinny, wywołują u mnie ogromne zainteresowanie. Zupełnie nie przyjmuję do wiadomości słów, które chłopak wypowiedział jeszcze chwilę temu. Skupiam się tylko na jego ciemnych tęczówkach. Chyba nigdy nie widziałam aż tak intensywnego koloru oczu.
— Niech wygra lepszy, Sophie Lavender.
Z tymi słowami odwraca się i zostawia mnie samą na pustym korytarzu. Czy nie miałam oprowadzać go po szkole? Chrzanić to. W tym samym momencie słyszę dzwonek, oznaczający koniec lekcji. Jednak nie skupiam się na nim. Jedyne, o czym myślę, to brunet, który przed chwilą zostawił mnie samą. Chłopak, który podobnie jak ja jest zawzięty i chce osiągnąć zamierzony cel. Chłopak, który prawdopodobnie od teraz jest moim największym rywalem.
Spóźnię się do szkoły. Pierwszy raz przez całą moją edukację spóźnię się do szkoły. Cholerny Miles Evans. Byłam pewna, że mamy dziś na późniejszą godzinę, ponieważ wczoraj wieczorem dostałam wiadomość, że z powodu choroby pan Miller nie pojawi się dzisiaj w szkole. Położyłam się z uśmiechem na twarzy, że nie będę musiała pisać sprawdzianu z biologii. Dopiero telefon od Matta dziś rano uświadomił mi, jak głupio postąpiłam, wierząc w to wszystko i nie sprawdzając tej informacji.
Mogłam spodziewać się, że to sprawka Milesa. Oczywiście nie mam na to dowodów, ale kto inny chciałby uprzykrzyć mi życie i narazić mnie na rozmowę z najgorszym nauczycielem w szkole? Odpowiedź jest prosta.
Kiedy miesięcytemu odbyliśmy dziwną i niekomfortową rozmowę na korytarzu, dotyczącą naszych studiów i planów na przyszłość, nie sądziłam, że chłopak poważnie będzie chciał ze mną rywalizować. A jednak, zaskoczenie. Zaczął uprzykrzać mi życie na każdym pieprzonym kroku. I ja naprawdę nie wyolbrzymiam, on dosłownie pojawia się wszędzie, gdzie znajduję się ja. Jest w każdym najmniejszym aspekcie mojego życia. Potrafi zepsuć każdą dobrą chwilę.
Już następnego dnia, po naszej pierwszej rozmowie, podczas sprawdzianu z matematyki podłożył mi ściągi. Ktoś musiał powiedzieć mu, że babka od matmy zawsze przed sprawdzianem chodzi po klasie i patrzy, czy na pewno nikt nie ma zamiaru oszukiwać. Jakie było moje zdziwienie, gdy wyciągnęła z mojego piórnika karteczkę ze wzorami i z definicjami pojęć. Na początku strasznie zaczęłam panikować, ale potem uświadomiłam sobie, że musiał napisać to ktoś, kto ewidentnie ma dysgrafię, ponieważ nie dało się tego rozczytać. Pani chyba też tak uznała, bo nie wyciągnęła wobec mnie żadnych konsekwencji i więcej nie poruszyła tego tematu. Oczywiście potem po klasie chodziły jakieś plotki na ten temat, ale nie miałam zamiaru się tym przejmować, w końcu to tylko nic nieznaczące opinie.
Przez cały dzień zastanawiałam się, kto byłby zdolny do czegoś takiego, przecież to jest okropne świństwo. Jednak odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Przed ostatnią lekcją stałam z Kate i Mattem na korytarzu i kątem oka ujrzałam Milesa, który wręczał nauczycielowi WF-u podanie do drużyny koszykarskiej naszej szkoły. I wszystko byłoby w porządku, gdyby mojej uwagi nie przykuł charakter jego pisma. Dokładnie ten sam, który kilka godzin wcześniej gościł w moim piórniku i przez który prawie oblałam test. W tym momencie zrozumiałam, że Miles Evans jest popieprzony. I to nieironicznie.
Od tamtej pory wiedziałam, że muszę mieć się na baczności. I miałam rację, gdyż chłopak na każdym kroku próbował okazywać mi swoją wyższość. Z początku broniłam się przed odpowiedzią, ale po czasie uznałam, że muszę zrobić coś, aby w końcu się ode mnie odczepił. Nic bardziej mylnego. Moje odpowiedzi na zaczepki tylko jeszcze bardziej go nakręcały, więc od ponadczterech miesięcy toczymy otwartą„wojnę”, w której nie ma żadnych zasad. Jesteśmy tylko my i nasze cholernie głupie pomysły. Muszę przyznać, że on jest kreatywniejszy, przez co czasem trudno wymyślić mi coś równie dobrego. Stale liczę, że w końcu da mi spokój, dzięki czemu oboje będziemy mogli przechodzić korytarzami szkoły bez obawy, że zaraz spotka nas coś strasznego. Czasem czuję się na tyle sfrustrowana, że zamykam się w swoim pokoju i próbuję odciąć od reszty świata, co w ostatnim czasie wychodzi mi naprawdę dobrze. Potrafię siedzieć i płakać godzinami, ponieważ czuję bezsilność. Jest to jedyna emocja, która wpływa na mnie w tak negatywny sposób. Nienawidzę nie mieć kontroli nad swoim życiem, od małego byłam uczona ładu. Mama zawsze powtarzała mi, żeby nigdy nie tracić z oczu tego, co przed nami.
Tyle że odkąd w moim życiu pojawił się Miles, to tak naprawdę stale tracę z oczu to, co jest przede mną. Nigdy nie wiem, co przyniesie mi kolejny wschód słońca. Jednego dnia może to być wiadro z zimną wodą, a innego — spóźnienie na pierwszą lekcję. Ostatnio nie wiem, czego mogę się spodziewać w swoim życiu, i właśnie to mnie przerasta. Czuję, że tracę kontrolę.
Czasem boję się wejść do szatni na WF, bo nie wiem, czy w tym czasie Evans nie wrzucił do mojego plecaka na przykład żywej myszy czy spleśniałej kanapki. Mam nadzieję, że nigdy nie zniży się do takiego poziomu, ale po nim mogę się spodziewać wszystkiego. Ostatnio zabrał mi z plecaka okulary, przez co na każdej lekcji musiałam skupiać się pięć razy bardziej, aby cokolwiek odczytać z tablicy. Dupek.
Ja w porównaniu do niego jestem fatalna w wymyślaniu odpowiedzi na zaczepki. Jeden jedyny raz udało mi się sprawić, że faktycznie ucierpiał na naszym konflikcie. Było to mniej więcej dwa tygodnie temu. Zaraz po tym, jak wysmarował cały mój rower olejem, przez co musiałam iść trzy kilometry do szkoły pieszo. Długo myślałam nad tym, co mogłabym zrobić, żeby cierpiał równie mocno. Wpadłam na pomysł, by rozłożyć kolczatki wokół jego podjazdu tak, aby nie mógł wyjechać samochodem. Pech chciał, że akurat tego dnia w naszym mieście paskudnie się rozpadało, dlatego chłopak dosłownie ociekał wodą. Woda, która wręcz z niego spływała, odbijała się echem po szkolnym korytarzu. Zdziwiłam się, że przyszedł w taką pogodę do szkoły. Mijając mnie, przemoczony, wycedził przez zaciśnięte zęby tylko jedno zdanie:
— Pamiętaj, że sama tego chciałaś, Soph.
Pierwszy raz widziałam go wtedy złego, zazwyczaj bawiły go nasze przepychanki, ale wówczas było inaczej. I może to dziwne, ale od tamtej pory nie stało się nic złego. Panował między nami dziwny spokój. Mijaliśmy się na korytarzu i czasem nawet się do mnie uśmiechał, przez co robiło mi się dość niezręcznie, zważywszy na sytuację, w jakiej się znajdowaliśmy.
Możliwe, że przez chwilę nawet przemknęła mi przez myśl wizja tego, iż między nami w końcu zaczyna się po ludzku układać. Jednak wszystko pękło jak bańka mydlana dzisiejszego poranka wraz z telefonem Matta, który poinformował mnie, że nadal nie jestem aktywna na Facebooku, więc chce się upewnić, czy żyję. Gdyby nie on, to faktycznie mogłabym nie żyć — zamordowałby mnie pan Miller. Nie wiem, co takiego ma w sobie ten nauczyciel, że każda osoba w szkole się go boi. Dosłownie każda. Budzi respekt nawet u innych nauczycieli, przez co wszyscy darzą go ogromnym szacunkiem. W skrócie, pan Miller cieszy się pewnego rodzaju renomą.
Całe szczęście, że mój przyjaciel był wczoraj poza zasięgiem i nie powiedziałam mu o przesunięciu lekcji, bo prawdopodobnie teraz oboje byśmy spali, podczas gdy nasza klasa lada moment zaczynałaby pisać jeden z ważniejszych sprawdzianów.
Rozmyślając, zerkam na zegarek i widzę, że do rozpoczęcia zajęć zostało mi około dwudziestu pięciu minut. Wydaje mi się, że to dobry czas, zważywszy na to, iż dojazd do szkoły rowerem zajmie mi nie więcej niż dwadzieścia minut. Postanawiam chociaż trochę doprowadzić się do porządku. Mam na sobie bluzę mojego kuzyna i wczorajsze dresy. Wyglądam dość śmiesznie, ale to mój najmniejszy problem. Pospiesznie zmieniam dresy na spodnie jeansowe, aby wyglądać choć trochę przyzwoicie. Z grymasem na twarzy zerkam na swoje kręcone włosy, które teraz zwiedzają każdą stronę świata. Podziwiam ludzi, którzy celowo decydują się kręcić włosy, ja oddałabym wszystko, aby moje były naturalnie proste. Niestety albo stety cały swój wygląd zawdzięczam mamie. Ciemne oczy i ciemne, kręcone włosy to zdecydowanie zarówno nasz największy atut, jak i najokropniejsza zmora.
***
Wchodzę do szkoły chwilę przed dzwonkiem, jednocześnie dziękując losowi za to, że zesłał na moją drogę Matta, który dba o to, żebym każdego dnia zjawiła się w szkole na czas. Gdyby nie on, prawdopodobnie dopiero teraz wstawałabym z łóżka. Uśmiecham się do chłopaka, jednak on wydaje się czymś zdziwiony. Najpierw patrzy na mnie, a następnie na osobę stojącą za mną. Odwracam się i zamieram, gdy widzę za sobą wściekłą Kate. Bardzo możliwe, że wczoraj podczas rozmowy wspomniałam jej o tym, iż nie mamy biologii, i bardzo możliwe, że zapomniałam zadzwonić do niej rano, żeby powiedzieć jej, iż to tylko kolejny nieśmieszny żart Evansa.
— Czy wy stoczyłyście poranną walkę z niedźwiedziem? Wyglądacie okropnie — mówi Matt, tym samym tłumacząc swoje zmartwione spojrzenie.
— Zamilcz. — Kate wystawia palec w stronę Matta. — A z tobą pogadam po teście z biologii, na który nie umiem kompletnie nic, ponieważ „mamy wolne”. — Wypowiadając ostatnie słowa, patrzy na mnie z wyrzutem.
Moja przyjaciółka mija nas szerokim łukiem, po czym kieruje się w stronę ławki znajdującej się pod klasą od biologii. Będę musiała wyjaśnić jej, że to zwykłe nieporozumienie, jednak zrobię to potem, ponieważ teraz boję się przy niej oddychać. Gołym okiem widać, że wstała lewą nogą, a informacja o biologii pewnie nie poprawiła jej nastroju.
— Koniecznie musisz mi wszystko opowiedzieć — odzywa się Matt.
— Matt, błagam… — zaczynam. — Nie chcę po raz setny poruszać tego tematu.
— Buba, czy ty chcesz mi powiedzieć, że znowu chodzi o Milesa? — pyta ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
— Po pierwsze, nie mów na mnie Buba, a po drugie, tak, kto by się spodziewał, że chodzi o niego. Przecież genialnym pomysłem jest wysłanie mi esemesa z zastrzeżonego numeru z informacją, że pana Millera dziś nie ma i przez to mamy na późniejszą godzinę.
— To wyjaśnia wygląd twój i Kate, była wściekła.
— Szczerze mówiąc, nie zdziwię się, jak rozszarpie Milesa przy pierwszej lepszej okazji — przyznaję.
— Oj, przestań, umarłabyś z tęsknoty za jego piękną buźką.
— Wygląd to nie wszystko, liczy się coś więcej.
— Tylko nie wyjeżdżaj teraz z gadką o dobrym sercu, bo tego nie wytrzymam. Wizualnie lecisz na Milesa, a charakter to inna sprawa. — Śmieje się mój przyjaciel.
— Nie zniosę rozmowy o nim z samego rana, a więc muszę zamilknąć, sam tego chciałeś — odpowiadam z powagą.
— Ale o Milesie możesz jednak trochę poopowiadać — mówi zachęcająco.
— Skończmy jego temat, proszę…
Wzdycham z rezygnacją, ponieważ nie mam siły dłużej męczyć się tematem chłopaka, który stale uprzykrza mi życie. Zatruwa moje powietrze i spokój na każdym kroku. Nie chcę spotykać go w każdej sferze mojego życia, ponieważ niedługo przez to wszystko zwariuję. Mam go dość. Tak bardzo, że nie potrafię tego nawet ubrać w sensowne słowa. To wręcz uwłaczające.
Nauczyciel otwiera nam klasę, a większość moich rówieśników od razu rzuca się do ostatnich ławek. Nigdy nie zrozumiem logiki niektórych osób, przecież pan Miller zawsze chodzi po sali, więc szanse, że uda się cokolwiek ściągnąć, są marne. Siadam w ławce i korzystając z chwili spokoju, rozglądam się po pomieszczeniu. Widzę zdenerwowane spojrzenia wszystkich osób — poza jedną. Nigdzie nie dostrzegam Milesa. Nie jest zbyt inteligentny, więc pewnie sam uwierzył w swoje kłamstwo o tym, że dziś nie mamy pierwszej lekcji. Amator.
Niespodziewanie drzwi pracowni biologicznej otwierają się, a ja zaczynam wierzyć w to, że moje myśli potrafią odwzorowywać rzeczywistość, ponieważ właśnie w tym momencie do klasy wchodzi Miles. Ma potargane włosy i pogniecione ciuchy. Wygląda inaczej niż zwykle. Niechlujnie. Nigdy nie widuje się go w takiej odsłonie, zazwyczaj prezentuje się nienagannie, wręcz idealnie, jak opisałyby to wszystkie wzdychające do niego dziewczyny. Gdyby nie jego charakter, mogłabym śmiało stwierdzić, że jest naprawdę w porządku.
— O, widzę, że pan Evans zaszczycił nas swoją obecnością. Proszę siadać — mówi Miller.
Miles mruczy pod nosem ciche „przepraszam” i zajmuje miejsce w jedynej wolnej ławce, która znajduje się tuż obok mojej. Niekontrolowanie patrzę w jego stronę. Napotykam jego zdenerwowany, wręcz krzyczący wzrok. Moją uwagę przykuwają jego zaczerwienione od zmęczenia oczy oraz wory pod nimi. Łapię się na tym, że chwilowo robi mi się go żal. Ten stan trwa może ułamek sekundy, ale to wystarcza, żebym zaczęła złościć się sama na siebie. Nie powinnam zapominać o tym, że przez jego idiotyczne pomysły sama mogłam skończyć dokładnie tak jak on.
Zastanawiam się też, co takiego mogło się stać, że chłopak jest aż tak wściekły. Cały czas nerwowo zaciska dłonie i co chwila patrzy to na mnie, to na zegar wiszący na ścianie. Mogę się domyślać, że zaspał, ale tylko i wyłącznie ze swojej winy. Nagle Evans sięga do plecaka, wyciąga z niego zeszyt, a następnie wyrywa białą kartkę, na której zaczyna coś pisać. Po chwili przestaje, podnosi ją i kieruje w moją stronę. Przed moimi oczami ukazuje się napisane drukowanymi literami pięć słów.
NA BOISKU. PO TEJ LEKCJI.
I już w tym momencie wiem, że nie zwiastuje to nic dobrego.
Kiedy dostaję kartę ze sprawdzianem z biologii, nie myślę już o tym, jak ważne jest dobre napisanie go. Nie myślę o swoich studiach ani o swojej przyszłości. Nie potrafię się skupić, ponieważ po mojej głowie cały czas krąży wściekły Miles, który siedzi obok mnie. Patrzę w jego stronę i mam wrażenie, że lekko ochłonął. Niemniej jednak w myślach ciągle zadaję sobie pytanie, co takiego zrobiłam, że jest na mnie aż tak zły. Rozumiałabym to, gdybym to ja rozesłała wiadomość o nieobecności pana Jamesa Millera, ale przecież to wszystko jego sprawka.
Próbuję przypomnieć sobie wszystkie wiadomości z podręcznika anatomii, to, czego uczyłam się poprzedniego dnia. Pustka. Cholernie dużo czasu zajmuje mi przetworzenie jakichkolwiek wiadomości, a z każdą kolejną mijającą minutą stresuję się coraz bardziej. Mam świadomość, jak ważna jest dobra ocena, którą powinnam dostać, ale w tym momencie czuję, że moje priorytety uległy zmianie. Dopiero teraz, po dłuższej chwili namysłu, dociera do mnie, jak bardzo Miles w ostatnim czasie zaabsorbował moje życie oraz moją przestrzeń osobistą. Pierwszy raz od dawna nie czuję presji wywołanej groźbą dostania złej oceny. Teraz odczuwam jedynie stres. Ogromny stres przed gniewem chłopaka na mnie.
To brzmi trochę tak, jakbym się go bała, ale nie o to chodzi. Po prostu przez ostatnie dwa tygodnie „ciszy” między nami miałam nadzieję, że nasz konflikt w końcu się zakończy i będę mogła w spokoju wziąć się za naukę. Teraz jednak wiem, że to niemożliwe. Chłopak na każdym kroku będzie szukał zaczepki, muszę się z tym w końcu pogodzić. Powodem do kłótni może być nawet jego durny pomysł, przez który on sam ucierpiał.
Teraz zostało mi tylko czekać na koniec lekcji, aby sprawdzić, co takiego pilnego Miles ma mi do powiedzenia.
Są takie chwile w życiu, kiedy nie mamy pojęcia, jak się zachować w danej sytuacji. Targają nami wtedy sprzeczne emocje, które za wszelką cenę chcą znaleźć jakieś ujście. W takich sytuacjach najczęściej towarzyszy nam stres. I tak też jest w moim przypadku.
Wychodzę z klasy biologicznej i nie jestem pewna, czy idę w dobrym kierunku. Nogi mam jak z waty, serce zaraz wyskoczy mi z piersi, a umysł ostatkami sił podpowiada mi, że pod żadnym pozorem nie powinnam ulegać chłopakowi i zgadzać się na spotkanie bez świadków. W mojej głowie tworzy się wiele teorii. W większości z nich zostaję zamordowana na boisku za szkołą. W zasadzie to nie do końca jest boisko, większość osób chodzi tam po prostu palić. Zaczęliśmy nazywać to miejsce boiskiem, ponieważ dzięki temu swobodnie możemy rozmawiać przy nauczycielach o naszych planach i mamy pewność, że nikt nie będzie miał później problemów. Lepiej jest powiedzieć „na następnej przerwie na boisku” niż „na następnej na fajkę”. Ktoś kiedyś rzucił takim pomysłem na forum szkoły i zdecydowana większość odebrała to pozytywnie. Niemal z dnia na dzień wszyscy zaczęli mówić na to miejsce „boisko”. Najlepsze w tym jest to, że to tak naprawdę nie do końca kłamstwo. Dawniej to faktycznie było boisko do piłki nożnej, jednak teraz to opuszczony i zarośnięty teren, na którym znajduje się kilka krzaków i drzew.
No ale przecież nie idę tam w tym momencie po to, aby podziwiać naturę. I chyba oddałabym wszystko, żeby było inaczej. Myśl o rozmowie z chłopakiem wprawia mnie w odrętwienie. Nie miałam w planach dzisiaj kończyć swojej egzystencji, ale po jego minie na biologii wnioskuję, że nie będzie ze mną dobrze. Nie był zadowolony, to na pewno.
Im dłużej trwała lekcja, tym bardziej się uspokajał, widziałam to w jego oczach. W pewnym momencie jego czarne tęczówki zrobiły się znacznie łagodniejsze, o ile można dojrzeć to gołym okiem. Jednak mam przeczucie, że tak właśnie było. Jego ramiona nie unosiły się aż tak gwałtownie, a oddech ustabilizował się. Jestem pewna, że większość osób nawet nie zauważyła jego zdenerwowania. O dziwo potrafi to dobrze kryć. Zamiast koszykówki powinien trenować aktorstwo. Nawet gdy pewnego razu, jeszcze na początku naszego sporu, wylałam na schody prowadzące do jego domu olej, mając nadzieję, że się poślizgnie, idealnie ukrył swoje zirytowanie. Czekałam przed jego domem tylko po to, aby zobaczyć efektowny upadek chłopaka, i tak też się stało. Poślizgnął się i wylądował na trawniku. Na początku aż kipiał ze złości. Było tak, dopóki z domu na werandę nie wyszła jego mama. Spytała, dlaczego schody są śliskie, a on wtedy spojrzał na mnie, jego twarz złagodniała i odpowiedział, jak gdyby nigdy nic: „Przypadkiem rozlałem olej, gdy wracałem rano z zakupów, posprzątam, jak wrócę, uważaj na siebie”. Potem podszedł do swojej rodzicielki, ucałował ją w czoło, wsiadł do samochodu i odjechał. Moje zdziwienie w tamtym momencie było niewyobrażalne.
Teraz wiem, jak głupie było moje zachowanie. Nie przemyślałam tego, że mogło mu się stać coś poważnego. Na szczęście obyło się bez większych problemów. Urzekła mnie wtedy jego troska o mamę. Gdybym nie wiedziała, jakim jest dupkiem, pewnie dałabym się nabrać na coś takiego.
Stoję na boisku za szkołą i czekam, aż Miles w końcu przyjdzie. Zaczynam stresować się jeszcze bardziej, a nawet nie wiedziałam, że jest to możliwe.
— Błagam, powiedz mi, co jest z tobą nie tak?! — krzyczy głos za mną, a ja odwracam się tylko po to, aby zobaczyć zdenerwowanego chłopaka. — Jesteś wariatką!
Ja jestem wariatką?! Naprawdę ja?
— Nie mam pojęcia, co takiego strasznego ci zrobiłam, ale zejdź ze mnie. — Staram się odpowiadać spokojnie.
— Jesteś popieprzona! — Jego głos wyraża coraz większą frustrację.
Łapie się za głowę i chodzi wokół własnej osi. Wygląda dość śmiesznie, ale nie zamierzam teraz tego komentować. Może kiedyś mu o tym przypomnę, w tej chwili nie chcę ryzykować utraty życia lub zdrowia.
— Czy ty w ogóle używasz mózgu?
— Miles, czy to było pytanie retoryczne? — pytam bruneta, unosząc lekko głowę.
— Nie, oboje dobrze wiemy, że u ciebie ciężko z myśleniem — odpowiada.
Jeśli to miało mnie urazić, to ewidentnie coś mu nie wyszło. Akurat gdy chodzi o intelekt, to doskonale znam swoją wartość i nikt jego pokroju nie ma prawa jej umniejszać. Zerkam na zegarek, który pokazuje, że do dzwonka zostało jeszcze dziesięć minut, więc jeżeli chłopak ma mi do powiedzenia coś ważnego, to powinien zacząć się streszczać.
— O co konkretnie ci chodzi? — Wzdycham. — Najpierw prawie spóźniłam się przez ciebie do szkoły, a teraz drzesz się na mnie, jakbym to ja zrobiła ci coś złego.
— Ty się prawie spóźniłaś przeze mnie do szkoły?! Nie udawaj głupiej — odpowiada zirytowany, co całkiem wytrąca mnie z równowagi.
— To może łaskawie mnie oświecisz, Miles? Nie mam zamiaru bawić się z tobą w kotka i myszkę.
Nie chcę całej przerwy spędzić na kłótni z tym pajacem. Mam zdecydowanie lepsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się jego osobą. Jakkolwiek to brzmi. Chłopak sięga po telefon i coś na nim wyszukuje. Wiem to, ponieważ zawsze, kiedy szuka czegoś w telefonie, plecaku lub gdziekolwiek, śmiesznie marszczy brwi. Zdążyłam wyłapać to przypadkiem w jego zachowaniu już kilka razy na korytarzu czy w klasie.
— Masz, przeczytaj na głos — mówi i przystawia mi telefon do twarzy.
— „Z powodu choroby pana Millera jutrzejsza lekcja biologii zostaje odwołana. Prosimy o przyjście na późniejszą godzinę” — czytam na głos.
Dostałam identyczną wiadomość. Słowo w słowo. Ten sam esemes wczoraj wprawił mnie w stan euforii, a dziś rano spowodował spektakularne zderzenie z rzeczywistością.
— I co? Już wiesz, o co mi chodzi?
— Niezbyt — dukam pod nosem, próbując zrozumieć, co się tutaj dzieje.
— Przestań udawać głupszą, niż faktycznie jesteś! — krzyczy ciemnooki, a ja cofam się o krok.
Nie spodziewałam się tak gwałtownej reakcji z jego strony. Patrzę na niego spod byka, czekając, aż w końcu ochłonie.
Trochę dziwne, że dostaliśmy wiadomość o identycznej treści. Powinnam pokazać mu również moją, ale jeszcze chwilę postanawiam z tym poczekać. Możliwe, że znowu coś kombinuje, a ja nie mam zamiaru wplątywać się w jego durne gierki.
— Niczego nie udaję, naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
— Dobrze wiesz, jak ważny był ten sprawdzian i jak wiele mogłem przez to stracić. Gdyby Miller się uparł, nie dałby mi możliwości napisania go w drugim terminie, a akurat ty dobrze wiesz, z czym to się wiąże. Masz świadomość tego, że nie mogę napisać tego testu na mniej niż pięćdziesiąt procent? Jasne, że tak! Ale przecież tobie to na rękę, bo z miejsca dostajesz się na uczelnię, konkurencja wyeliminowana.
Nie mam pojęcia, czy on czegoś nie brał. Fakt, możliwe, że byłoby mi to na rękę, ale nie posunęłabym się do czegoś takiego. Cenię sobie uczciwość, a po czymś takim wyrzuty sumienia, że zniszczyłam komuś plany na przyszłość, nie dałyby mi spokojnie spać. Wolałabym do końca życia rywalizować z nim każdego dnia i żebyśmy robili sobie głupie, dziecinne dowcipy, niż posunąć się do czegoś takiego jak świadome podstawienie mu nogi. Uczelnia nie przyjmie Milesa, jeśli jego oceny nie będą powyżej średniej, więc wiem, jak bardzo mu na tym zależy. Możemy się przepychać, ale znam granice, których nigdy nie przekroczę.
Nie mam zamiaru dłużej słuchać jego wywodów o tym, jaka jestem okropna i że to pewnie przeze mnie prawie nie zaliczył biologii, a jego przyszłość wisiała na włosku. Wyjmuję telefon z kieszeni i tym razem to ja szukam esemesa, którego dostałam wczoraj wieczorem. Nie dam się dłużej oczerniać i pozwalać, by określano mnie epitetami, które są mi tak obce, jak Milesowi zrozumienie, że czasem ktoś inny może mieć rację.
— Co, dzwonisz na skargę? Nie potrafisz poradzić sobie sama? — pyta z ironią.
Przysięgam, że jeszcze chwila i siłą zetrę mu z twarzy tę idiotyczną minę.
— Zamknij się w końcu! — Teraz to ja podnoszę na niego głos. — Czytaj. Głośno.
Przystawiam mu telefon tak, aby mógł zobaczyć esemesa, którego pokazał mi chwilę wcześniej.
— „Z powodu choroby pana Millera jutrzejsza lekcja biologii zostaje odwołana. Prosimy o przyjście na późniejszą godzinę” — odczytuje treść wiadomości na głos.
Jego ton zmienia się wraz z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem. Na jego twarzy widać zdziwienie, zaskoczenie i coś, co przez chwilę wyglądało jak wyrzuty sumienia oraz niepewność. To ostatnie to być może jedynie wytwór mojej wyobraźni. Jestem ciekawa, co sobie teraz myśli, mnie na jego miejscu byłoby trochę wstyd. Chociaż, chcąc nie chcąc, sama bezpodstawnie go oskarżyłam.
Wyczuwam w swoim zachowaniu hipokryzję. Czasem jestem hipokrytką.
— Byłam pewna, że to ty wysłałeś mi tę wiadomość, przecież byłbyś do tego zdolny. — Przerywam ciszę, która zaległa między nami.
— Może i byłbym, ale nie wobec ciebie i wydaje mi się, że nie w takiej sprawie.
Chłopak wpatruje się we mnie zamyślony.
— Nie wobec mnie? — prycham ironicznie. — Jesteś dla mnie wredny odpięciu miesięcy, Miles.
— Co nie znaczy, że chcę dla ciebie jak najgorzej — odpowiada.
Nie bardzo wiem, jak powinnam to odbierać. Z jednej strony cały czas zatruwał mi życie, a z drugiej nagle mówi, że wcale nie chce dla mnie jak najgorzej. Ten chłopak naprawdę jest bipolarny.
— Co z tym zrobimy? — pyta nagle, kompletnie zbijając mnie z tropu.
— Co MY zrobimy? A cóż takiego możemy zrobić? — odpowiadam pytaniem na pytanie, ponieważ nie wiem, o co mu tak właściwie chodzi.
— Musimy dowiedzieć się, kto wysłał te esemesy. Nie przepadamy za sobą, ale powinniśmy na chwilę przystopować. Są rzeczy ważne i ważniejsze — mówi, jakby była to oczywista sprawa. — Możemy się nie lubić, ale nie pozwolę, żeby ktoś trzeci próbował wykorzystać naszą niechęć do siebie dla własnych korzyści.
— Czyli mamy zamiar bawić się w detektywów? — prycham ironicznie, nie wierząc w to, co właśnie mówi brunet.
— Coś w tym stylu. — Zaczyna się uśmiechać.
On tak serio?
Ile my mamy lat? Dziesięć?
— Czy to znaczy, że mogę zasypiać spokojnie i nigdy więcej nie będziesz robił mi głupich i dziecinnych kawałów? — pytam żartobliwie, jednak z nadzieją w głosie.
— Chyba oszalałaś! To tylko chwilowe zawieszenie broni, Sophie — zaczyna. — Jutro po szkole spotkamy się u ciebie i spróbujemy pomyśleć, kto chciałby nam zaszkodzić. — Po tych słowach odwraca się i zaczyna zmierzać w kierunku szkoły.
— Nie mogę… — zaczynam, ale chłopak nie zwraca na mnie uwagi. — Taaa… Czuj się zaproszony — mamroczę pod nosem.
Nie do końca rozumiem, co stało się w ciągu dwóch ostatnich godzin. Zaspałam do szkoły, przyszłam do niej z myślą, że to wszystko wina Milesa. Potem na biologii nie mogłam się skupić, ponieważ ciągle myślałam o tym, dlaczego brunet jest na mnie aż tak wściekły. Finalnie okazało się, że dostał esesmesa o takiej samej treści jak ja i o mały włos oboje nie zaprzepaściliśmy swoich życiowych planów. To śmieszne, jak jedno zdarzenie może zmienić nasz punkt widzenia.
***
— Żartujesz?! — Od piętnastu minut słucham wywodu Matta.
— Nie, nie żartuję.
Chłopak jest podekscytowany moją dziwną rozmową z Milesem. Ja natomiast jestem przerażona tym, co może z tego wyniknąć. Nie wierzę w dobre intencje chłopaka i wiem, że wykorzysta każdą sytuację, aby mnie zranić. Brak mojej czujności mógłby być dla niego idealną okazją.
— Mówisz mi to dopiero po sześciu godzinach od waszej rozmowy?! — Wydaje z siebie jęk. — Czy możemy nadal nazywać się przyjaciółmi?!
— To nic takiego — odpowiadam.
— Nic takiego!? — krzyczy, wymachując przy tym rękoma we wszystkie możliwe strony. — Nie dość, że zatajasz przede mną tak ważne informacje, to jeszcze mówisz, że to nic takiego. — Próbuje naśladować mój głos. — Kapitan szkolnej drużyny koszykówki aka dupek, twój dręczyciel, wreszcie chce się z tobą pogodzić, a ty mówisz, że to nic takiego.
— Jeszcze nie jest kapitanem drużyny — zauważam. — Miles wcale nie chce się ze mną pogodzić, po prostu uznał, że wspólnie dowiemy się, kto wysłał nam te esemesy.
— To wciąż nie zmienia faktu, że powiedziałaś mi to po takim czasie!
Przewracam oczami na słowa Matta, ponieważ faktycznie nie uważam, żeby było to coś niesamowitego. Zastanawiam się, czy nie powinien być raczej kobietą, bo nigdy nie poznałam jeszcze mężczyzny, który aż tak by wszystko analizował. Byłam pewna, że to Kate będzie przeżywać moją rozmowę z Milesem, ona natomiast ciągle milczy. Wydaje mi się, że nadal ma mi za złe sytuację, która wyniknęła rano, mimo że tak naprawdę nie było w tym za grosz mojej winy. To normalne, że powiedziałam jej o tym, że nie ma biologii. Ona na moim miejscu zrobiłaby to samo i jak znam życie, również nie sprawdziłaby, od kogo jest esemes. Po prostu popadłaby w nagłą, bezmyślną euforię.
Widzę autobus, który podjeżdża na przystanek. Matt wstaje z ławki i kieruje się w jego stronę, jednak po chwili się odwraca i patrzy na mnie.
— Co tak właściwie zamierzasz zrobić?
— Nie wiem, chyba pobawię się w detektywa Poirota — odpowiadam prześmiewczo.
— Miejmy tylko nadzieję, że nie skończy się morderstwem w Orient Expressie.
Na jego uwagę wybucham śmiechem. Uwielbiam to, że podobnie jak ja jest fanem kryminałów Agathy Christie. Często zdarza nam się rzucać żartami nawiązującymi do jej książek. Żartami, które rozumiemy tylko my. Kate zazwyczaj denerwuje nasze dziwne poczucie humoru, ale tym razem jest inaczej. Teraz i ona zaczyna się śmiać.
— Przeczytałam ten kryminał tylko dlatego, że był naszą lekturą — wyjaśnia.
Dziewczyna wstaje, po czym patrzy na mnie i łagodnie się uśmiecha.
— Nie będziemy przecież gniewać się na siebie do końca życia — mówi i rozkłada ręce, tak abym mogła ją przytulić.
Podchodzę do niej, wykonując ten jeden pojednawczy gest, i wiem, że wszystko między nami jest już dobrze.
— Chodźmy, Soph, musimy posprzątać twój pokój, zanim Miles zaszczyci cię swoją obecnością. Nie może myśleć, że jesteś brudasem. — Zaczyna się śmiać.
Jednak ma trochę racji, mój pokój w ostatnim czasie wygląda bardziej jak pole bitewne niż pokój osiemnastolatki. Kiwam potwierdzająco na słowa blondynki, po czym obie zmierzamy w stronę mojego domu. Wielki kamień spadł mi serca, bo bałam się, że dziewczyna dłużej będzie się gniewać przez sytuację z rana. Kate sprzed roku potrafiła nie odzywać się przez trzy dni z powodu błahostki. Jest zupełnym przeciwieństwem Matta, który nawet najgorszą sytuację potrafi wytłumaczyć sobie jako lekcję od losu albo zamienić w żart. Są zupełnie różni, a jednocześnie tak podobni. I to w nich kocham najbardziej, nigdy nie udają kogoś innego, zawsze są sobą i mnie wspierają. Potrafią sprawić, że najgorszy dzień staje się najlepszy, i jestem im za to ogromnie wdzięczna.
Wychodzę ze szkoły równo z dzwonkiem oznaczającym koniec lekcji. W normalnych warunkach skakałabym z radości, ale teraz wcale nie jest mi do śmiechu. Dziś rano była ładna pogoda, więc stwierdziłam, że do szkoły pojadę autobusem, a wrócę pieszo, aby się przespacerować. Teraz nie wiem, czy to był aż tak dobry pomysł, ponieważ nad miastem zbiera się wiele ciemnych chmur, a ja nie jestem na to gotowa. Gdybym wiedziała wcześniej, że pogoda tak się zepsuje, zdecydowałabym się na powrót autobusem. W tym momencie niestety jest już za późno, ponieważ ostatni kurs odbył się trzydzieści minut temu. Nie mam ani parasolki, ani kaptura, którym mogłabym zakryć swoje kręcone włosy. One i deszcz zdecydowanie za sobą nie przepadają.
— Powodzenia w drodze powrotnej, Soph — jęczy Matt. — Nawet nie chcę wiedzieć, jak długo będziesz musiała rozczesywać włosy po tej ulewie.
— Może nie będzie padać — mówi Kate, która właśnie rozkoszuje się smakiem swojego owocowego lizaka.
Patrzę na przyjaciół, a potem w niebo i zastanawiam się nad tym, jak wielkie mają szczęście, że praktycznie codziennie ktoś odbiera ich ze szkoły. Wiele dałabym, aby mama chciała po mnie jeździć, chociaż tak naprawdę nie ma kiedy. Prawie ciągle pracuje, żebyśmy mogły żyć na przyzwoitym poziomie.
— Nawet nie będę miała czasu na rozczesywanie ich po powrocie. — Przewracam oczami.
Matt zerka na mnie pytająco, jakby wcale cały dzień nie ekscytował się tym, że Miles przychodzi do mnie po szkole.
— Ja i Miles… — zaczynam.
— Aaa, masz randkę, no tak — przerywa mi szatyn.
— Nie, to nie jest randka.
— Kate, a ty jak myślisz? Randka czy nie? — Matt próbuje mnie przedrzeźniać.
Chłopak wpatruje się w naszą przyjaciółkę, która nie do końca wie, o co mu chodzi. Bardzo dziwi mnie jej zachowanie, od wczoraj jest jakaś nieobecna. Zazwyczaj stara się być w centrum uwagi i ma coś do powiedzenia na każdy temat. Tym bardziej gdy chodzi o sprawy damsko-męskie.
— Tak — odpowiada dziewczyna.
— Wiesz w ogóle, o co zapytałem? — zadaje ironiczne pytanie Matt.
Kate zaczyna się rumienić, po czym przecząco kręci głową. Coś mi się wydaje, że nie będę miała do rozwiązania jedynie zagadki esemesa wysłanego do mnie i Milesa. Wieczorem muszę spytać Matta, czy wie coś o dziwnym zachowaniu blondynki.
— Pytałem, czy uważasz, że spotkanie Soph i Evansa to randka.
Dziewczyna patrzy na Matta dłuższą chwilę, po czym obojętnie wzrusza ramionami, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że coś tutaj nie gra.
— A w ogóle macie się dziś spotkać? — pyta Kate.
— Mówił mi, że dziś do mnie przyjdzie. Przecież sprzątałyśmy wczoraj razem mój pokój — odpowiadam zdziwiona jej słowami.
— Słyszałam, jak Collin rozmawiał dziś z trenerem. Podobno mają trening do wieczora ze względu na zbliżające się mistrzostwa.
Mistrzostwa stanowe w tym roku odbywają się w naszej szkole, jednak nie spodziewałam się, że chłopcy będą trenować jeszcze częściej niż dotychczas. Wiem, jak bardzo Milesowi zależy na zdobyciu mistrzostwa, więc po usłyszeniu tej informacji nie nastawiam się, że dziś do mnie przyjdzie. Jednak może to i lepiej, będę miała trochę czasu na nadrobienie zaległości, które mam przez jego głupie żarty. Trener Moore jeszcze nie wyłonił kapitana drużyny na ten rok i jestem pewna, że nie obejdzie się bez zaciekłej rywalizacji między Collinem i Milesem. Niby się przyjaźnią, ale na boisku to dwie całkiem różne osoby.
— Podsłuchiwałaś rozmowy Collina?! Co w końcu między wami jest, do cholery?! — krzyczy Matt, co wyrywa mnie z chwilowego zamyślenia.
Oboje oceniająco patrzymy na Kate, ponieważ dopiero teraz zdajemy sobie sprawę, że w ostatnim czasie wyjątkowo dużo czasu spędzała z zeszłorocznym kapitanem drużyny koszykarskiej. Nie chodziła z nami na lunch i wcześniej urywała się ze spotkań. To tłumaczyłoby też jej zamyślenie i ciągłe znikanie nie wiadomo gdzie.
— Nie podsłuchiwałam, po prostu szliśmy razem korytarzem i trener go złapał. — Rumieni się.
Bingo.
— Co jest między wami, Bubo numer dwa? — Matt czochra ją po włosach.
— O co ci chodzi z tymi Bubami, kretynie?! — jęczy żałośnie dziewczyna. — Między mną i Collinem chyba jeszcze nic nie ma, badamy teren.
— Całowaliście się — stwierdza chłopak.
Patrzę na niego zdziwiona, ponieważ jestem pewna, że to nieprawda. Gdyby Kate całowała się z Collinem, pierwszą osobą, do której by zadzwoniła, byłabym ja. Zerkam na dziewczynę i widzę, że blady rumieniec oblewa jej twarz, zaczyna bawić się swoimi palcami i lekko przestępuje z nogi na nogę. Robi tak zawsze, gdy wie, że coś, co jest dla niej wstydliwe, ujrzało światło dzienne. Ta zmiana jej zachowania trwa ledwie chwilę, ponieważ nagle przyjmuje obojętną postawę, jakby przypomniała sobie coś ważnego, co każe jej tak postąpić.
— Tak wyszło — mówi, wzruszając ramionami.
Nie mam pojęcia, co stało się z Kate sprzed miesiąca. Nigdy nie zachowywała się wobec nas tak oschle.
— Czemu nic nam nie powiedziałaś? — pytam z wyrzutem i rozczarowaniem.
— Nie mamy czternastu lat, możemy mieć swoje tajemnice — odpowiada.
— Myślałem, że nie mamy przed sobą tajemnic — wtrąca się Matt. — Widocznie się myliłem.
Chłopak patrzy na Kate wzrokiem pełnym rozczarowania, po czym idzie w stronę nadjeżdżającego autobusu. Kiedy znika z pola widzenia, zostajemy same. Pierwszy raz od wielu lat czuję się niezręcznie, jakby osoba stojąca naprzeciwko mnie nie była moją najlepszą przyjaciółką od dziecka, a jedynie dobrą koleżanką z klasy.
— Nic już nie powiesz? — Głos dziewczyny odbija się echem w mojej głowie.
— Co miałabym ci powiedzieć? — Patrzę Kate w oczy. — Jestem szczęśliwa, że zaczęłaś budować coś z Collinem. Wiem, że ci się podoba. — Przełykam ślinę. — Jednak jestem też zawiedziona tym, że z tego powodu zaczęłaś się od nas oddalać.
Odwracam się tyłem do dziewczyny i ruszam w stronę domu. Tym razem nie zerkam przez ramię, aby sprawdzić reakcję Kate, jak robiłam to już wielokrotnie. Teraz kroczę z dumnie uniesioną głową, pełna nadziei, że moje słowa jakkolwiek wpłyną na zachowanie przyjaciółki. Nie dziwi mnie reakcja Matta. Zawsze mówiliśmy wszystko Kate i myśleliśmy, że w drugą stronę działa to podobnie. Jestem pewna, że kiedyś tak było. Teraz coś się popsuło, ale mimo wszystko mam nadzieję, że wspólnie damy radę to naprawić.
Patrzę w niebo i widzę pierwsze spadające krople deszczu. Po nich następują kolejne. Potem już nie zwracam uwagi na nic, spoglądam prosto przed siebie i jak najszybciej biegnę w stronę domu, w myślach odtwarzając rozmowę z przyjaciółmi. Nie zauważam nawet, kiedy niepostrzeżenie ogarnia mnie smutek przez to, że nie spotkam się z Milesem, a przecież powinnam się z tego cieszyć. W końcu jesteśmy jedynie dwójką rywalizujących ze sobą nastolatków, których łączy tylko wymarzone miejsce na uniwersytecie. W realnym życiu pochodzimy z dwóch zupełnie innych, niepasujących do siebie w żaden sposób światów.
***
Może to głupie, ale przez większość czasu po szkole czekałam na wiadomość od Milesa z informacją, że się nie pojawi. Kiedy nic nie pisał, uznałam, że być może trener wcale nie przedłużył im treningu i chłopak w końcu się u mnie zjawi. Nie przyszedł. Zmarnowałam prawie całe popołudnie na wpatrywanie się w ekran komórki, w oczekiwaniu na jakąkolwiek informację od Evansa. Zamiast zastanawiać się z chłopakiem nad tym, kto chciałby zniszczyć nasze plany na przyszłość, muszę spędzać czas na randkowaniu ze znienawidzoną biologią. Do końca życia będę żałować, że wybrałam takie rozszerzenie. Zawsze uwielbiałam biologię, ale w liceum wszystko się zmieniło. Dlaczego uznałam, że rozszerzanie biologii i chemii będzie dobrym pomysłem? Jestem pewna, że lubiłabym ten przedmiot bardziej, gdyby zmieniono nam nauczyciela. Pan Miller jest po prostu przerażający.
Kończę naukę w momencie, kiedy rozlega się pukanie do mojego pokoju. Drzwi lekko się uchylają, dzięki czemu widzę korytarz. Jestem zdziwiona, kiedy dostrzegam mamę w towarzystwie… Milesa. Z reguły nie wpuszcza do mojego pokoju chłopców innych niż Matt. Jest święcie przekonana o tym, że jest gejem, więc na pewno nie zrobimy nic głupiego. Boi się, że zaliczę wpadkę. Nie chce, żebym powielała jej błędy, bo mimo że nie mówi tego na głos, wiem, że żałuje, iż urodziła mnie tak wcześnie.
Niemniej jednak jestem ciekawa, czym Miles zasłużył sobie na jej zaufanie.
— Masz gościa, skarbie — mówi mama, przepuszczając chłopaka w drzwiach. — Tylko bez głupot i niedługo, bo jutro szkoła — dodaje niespokojnym głosem.
Wiedziałam, że jej sposób myślenia na temat płci męskiej nie uległ zmianie. Miles wchodzi do mojego pokoju i od razu się po nim rozgląda. Oddycham z ulgą na myśl, że wczoraj z Kate doprowadziłyśmy to niewielkie pomieszczenie do porządku, ponieważ teraz byłoby mi ogromnie wstyd.
— Przytulnie — odzywa się Miles, kiedy w końcu siada na łóżku.
Wydaje się trochę spięty i mimo że chciałabym rozluźnić atmosferę, to sama w środku cała drżę.
— Nie myślałam, że jednak przyjdziesz — wyznaję zgodnie z prawdą.
— Dlaczego? — pyta zdziwiony.
Patrzy na mnie pytająco, a ja nie wiem, co dziwi go w moich słowach. Miał do późna trening, nie dawał znaku życia, nie przyszedł na umówioną wcześniej godzinę, po treningu mógł być zmęczony, więc logiczne, że nie spodziewałam się jego odwiedzin.
— Miałeś do późna trening i… — zaczynam.
— I z góry założyłaś, że nie przyjdę — przerywa mi. — Nie wiem, dlaczego stwierdziłaś, że mnie nie będzie, skoro wczoraj jasno dałem ci do zrozumienia, że się pojawię. Gdyby coś się zmieniło, napisałbym ci esemesa.
W sumie to, co mówi, ma sens. Nie napisał, że jednak go nie będzie, a ja po słowach Kate z góry założyłam, że tak się stanie.
— Mogłeś chociaż dać znać, że się spóźnisz — zauważam.
— Masz rację — szepcze pod nosem. — Nie pomyślałem, moja wina.
Po jego słowach następuje głucha cisza, która tylko na chwilę zostaje przerwana, kiedy do pokoju pod pretekstem przyniesienia przekąsek wchodzi mama. Potem siedzimy oboje zamyśleni nad sprawami, o których nawzajem nie mamy pojęcia. Chłopak co chwilę zerka na mnie, aż w końcu zaczyna mnie to irytować, ponieważ nie wiem, o co mu chodzi.
— Mam coś na twarzy? — pytam lekko zdenerwowana.
— Nie, z twoją twarzą wszystko w porządku. — Chłopak posyła mi uśmiech.
Myślałam, że po mojej uwadze przestanie onieśmielać mnie swoim natarczywym spojrzeniem, jednak tak się nie dzieje.
— O co ci chodzi, Miles? Czemu się tak dziwnie na mnie patrzysz? — Chowam twarz w dłonie, zerkając między palcami na bruneta.
Chłopak jeszcze chwilę lustruje mnie wzrokiem, w międzyczasie uśmiechając się.
— Po prostu wyglądasz tak… inaczej.
To tyle? To dlatego gapi się na mnie jak jakiś psychopata? Bo wyglądam inaczej?
— Nie w złym tego słowa znaczeniu! — mówi pospiesznie, kiedy widzi grymas pojawiający się na mojej twarzy.
— To w jakim sensie… inaczej? — pytam.
— Inaczej w porównaniu z tym, jak wyglądasz w szkole. Chyba nigdy nie widziałem cię w tak luźnym i nietypowym wydaniu — odpowiada, wzruszając ramionami.
— Czyli jednak wyglądam źle? — jęczę zażenowana.
Żałuję, że poszłam dziś tak wcześnie się kąpać. Gdyby nie to, teraz pewnie byłabym nadal ubrana w jeansy i luźną bluzę. Nie musiałabym siedzieć w piżamie składającej się jedynie z koszulki i bawełnianych dresów. Na dodatek mam na głowie ręcznik po myciu włosów przemokniętych po ulewie. Kompletnie o tym zapomniałam.
— Nie, nie wyglądasz źle, wyglądasz dobrze — stwierdza.
Robię wielkie oczy i prawdopodobnie najgłupszą minę, jaką mogłam zrobić w takiej sytuacji. Evans jednak nie pozostaje mi dłużny, ponieważ zdaje się, że jego własne słowa zdziwiły go tak samo jak mnie. Nie spodziewałam się ich po nim. No, może się spodziewałam, ale na pewno nie w moją stronę. Przez jego twarz przebiega cień zwątpienia, jakby powiedział coś złego. Gdybym zobaczyła swoją reakcję, to pewnie na jego miejscu też bym tak pomyślała. Prawda jest taka, że zrobiło mi się cholernie miło. Ostatni raz ktoś skomplementował mój wygląd rok temu, gdy jeszcze miałam chłopaka.
— Ty też wyglądasz całkiem dobrze, Miles — mówię, aby rozluźnić atmosferę. Może zabrzmiałam trochę sztucznie, ale liczę, że chłopak tego nie wyczuje.