49,90 zł
Czy da się zanurkować w przeszłość i w niej nie utonąć?
Szesnastoletni Nathaniel był najważniejszą osobą w życiu o rok młodszej Brittan. Kimś znacznie więcej niż przyjacielem. Był bezpieczną przystanią, gdy wokół niej szalał huragan. A teraz miała go opuścić. Wyjechać z Portland. Marzyli, że kiedyś zrobią to razem - uciekną i rozpoczną wszystko od nowa zupełnie gdzie indziej. Britt jednak nie może dłużej mieszkać w rodzinnym domu, za którego drzwiami kryje się prawdziwe piekło. Wraz z matką wyprowadza się do Phoenix.
Nate'owi trudno uwierzyć w to, że Britt tak po prostu znika. Gdy uświadamia sobie, że to się dzieje naprawdę, że właśnie traci ukochaną, prosi dziewczynę o jedno. Jeden list w miesiącu. Tyle będą dla siebie robić, by nie zapomnieć.
Sześć lat później Britt wraca do Portland i do wspomnień z dzieciństwa. Czyta pamiętnik, który zaczęła pisać jako dwunastoletnia dziewczynka. Na jego kartach powraca do niej Nathaniel. Wkrótce Brittan znów go spotyka, okazuje się jednak, że Nate z jej wspomnień to ktoś zupełnie inny niż ten obcy mężczyzna...
Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 367
Julia Mroczek
Remind Me of Our Memories.
Ślady utraconych dni
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW:https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/remime_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1155-0
Copyright © Helion S.A. 2025
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak:utrata bliskiej osoby, problemy rodzinne, agresja, przemoc, niecenzuralne słownictwo, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie — jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Ponowne spotkanie go było jak burzliwy dzień nad morzem.
Było jak huragan, który z początku spokojny i piękny niespodziewanie w kilka chwil zmienił całe moje życie w piekło. Wystarczył moment nieuwagi, zbyt wielki zachwyt tym, co tak naprawdę nigdy nie powinno wprawiać w osłupienie. Ten huragan zmiótł mnie, gasząc ostatnie iskierki nadziei na lepsze jutro.
Ponowne spotkanie jej było jak spokojna tafla wody na jeziorze.
Było jak słoneczny dzień, który napawa nadzieją każdą osobę wątpiącą w sens swojego życia. Czerpałem jak najwięcej z jej obecności, nie zauważając tego, że nieświadomie traciłem ją szybciej niż za pierwszym razem. Nie zauważyłem, że sama powoli tonęła, pozwalając mi żyć w przekonaniu, że kiedyś będzie lepiej.
Dedykuję tę książkę wszystkim pierwszym miłościom. Tym na chwilę i tym na całe życie. Życzę Wam, byście zawsze znaleźli do siebie drogę i nigdy się nie poddawali.
Nathaniel − 16 lat
Brittan − 15 lat
Wszystko, co złe w moim życiu, kończy się właśnie w tym momencie.
Wyjeżdżam z Portland.
Jednocześnie kończy się coś pięknego, coś, co pielęgnowałam przez całe swoje życie. On był ze mną, gdy poszłam do szkoły. Był jedną z dwóch osób, które tam znałam. On i Audrey zawsze dawali mi największe wsparcie, ale to jemu oddałam swoje serce.
Był pierwszą osobą, o której pomyślałam inaczej niż o zwykłym przyjacielu. Był dla mnie kimś więcej − bezpieczną przystanią, kiedy wokół mnie szalał huragan. Zrobił dla mnie tak wiele, a teraz ja miałam go zranić swoim odejściem. Zawsze mnie wspierał, zawsze mogłam na niego liczyć i zawsze to on mógł liczyć na mnie. Aż do teraz.
Od teraz całe moje życie ma się zmienić.
W mojej głowie kotłuje się tak wiele myśli.
Od najmłodszych lat byliśmy nierozłączni. Planowaliśmy, że pójdę do tego samego liceum co on, a później wspólnie wybierzemy się do collegeʼu. Miałam w końcu uciec z miasta razem z nim. Chciał mi pomóc się stąd wyrwać, jednak ja nie dam rady dłużej czekać. Muszę to zrobić sama.
Uciec stąd i zostawić to wszystko raz na zawsze za sobą.
Siedzę na ławce, ponieważ umówiliśmy się na czwartą w pobliskim parku. Jest już spóźniony ponad dwadzieścia minut, ale niekoniecznie zamierzam się nad tym rozwodzić. Zazwyczaj się spóźnia, ewentualnie przychodzi w ostatniej chwili. Nigdy nie jest idealnie na czas, nie mówiąc już o tym, żeby kiedykolwiek zjawił się przed czasem.
Nerwowo poruszam nogami, raz za razem próbując unormować oddech. Nie chcę, żeby od razu rozpoznał, że coś nie gra. Zamierzam spędzić z nim ostatni normalny dzień. Jakby nasza przyjaźń wciąż miała trwać. Tak, jakby to nigdy miało się nie kończyć.
Ten dzień miał wyglądać jak każdy inny, przynajmniej on tak myśli. Spacer, lody, rowery, a na końcu wspólne oglądanie seriali. Spotykaliśmy się tak w każdy piątek w okresie wakacyjnym i każdego tygodnia plan był taki sam. To stało się już naszą rutyną. Żadne z nas nie mogło odwołać spotkania, chyba że wiązało się to z jakąś sprawą rodzinną lub chorobą. Wymówki dotyczące nauki lub po prostu niechęci do wyjścia z domu nie miały mocy zadziałać, bo po pierwsze, kto się uczy w wakacje, a po drugie, ponudzić zawsze mogliśmy się wspólnie.
Inaczej było późną jesienią i zimą. Wtedy spotykaliśmy się u siebie w domach, co tydzień lub dwa tygodnie, na przemian. Gotowaliśmy, oglądaliśmy filmy, a czasem po prostu siedzieliśmy na kanapie, pijąc kakao i rozmawiając o tym, co się u nas wydarzyło w ostatnim czasie. On z reguły nigdy nie odwoływał spotkań. Nawet jeśli był chory, zapraszał mnie do siebie, tyle że wtedy siedzieliśmy w dwóch różnych kątach jego pokoju.
To ja byłam tą, która niekiedy szukała wymówek, ale czasem miałam ku temu powody. Czasem nie wiedziałam, jak mogłabym spojrzeć mu w oczy i udawać, że sytuacja w domu wcale mnie nie dotyka. Od razu domyśliłby się, że coś nie gra, jednak zawsze łudziłam się, że nie będzie zadawał pytań. Tak bardzo nie lubiłam rozmawiać o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami mojego domu.
Ale mimo wszystko on wiedział, że za zamkniętymi drzwiami nieraz rozgrywało się moje osobiste piekło.
Z zamyślenia wyrywa mnie mocny uścisk od tyłu. Ktoś obejmuje moje ramiona i przyciska do siebie. Mogę się domyślać, do kogo należą oplatające mnie ręce. Przyszedł.
Odwracam głowę i niemal od razu napotykam jego błękitne spojrzenie.
− Cześć, Britt. − Uśmiecha się czule, po chwili ustami muska mój policzek.
Wdech i wydech.
Wygląda jak zawsze. Ma na sobie dżinsy i czarną bluzę z małym logo nieznanej mi firmy. Jasne włosy swobodnie opadają mu na czoło. Mogłabym się założyć, że niedawno wstał i w pośpiechu szykował się na spotkanie. Dosyć często mu się to zdarza.
− Nathaniel. − Nerwowo przełykam ślinę. Stres. Odczuwam ogromny stres. − Już jesteś.
− Jasne, że jestem. − Odsłania przede mną rząd idealnie równych zębów. Zerka na nadgarstek, a potem z zakłopotaniem drapie się w tył głowy. − Z lekkim opóźnieniem. − Tak, to zdecydowanie do niego podobne. − Plan taki jak zawsze?
Widzę tę radość w jego oczach, a moje serce pęka na tysiące maleńkich kawałków, bo wiem, że niedługo tak bardzo go zranię.
Lekko kiwam głową, potwierdzając to, że wszystko dziś ma być zgodnie z naszym cotygodniowym planem. On jeszcze nie wie. Nie ma pojęcia, że oto kończy się nasza historia.
Z jednej strony cieszę się, że nareszcie się stąd wyrwę. Chcę tego. Mam dość udawania przy moich kolegach i koleżankach z klasy, że wszystko jest dobrze. Z drugiej strony bardzo się boję końca tego dnia, tego, że muszę go poinformować, że jest to prawdopodobnie nasze ostatnie spotkanie. Za wszelką cenę staram się odpychać od siebie myśl, że już nigdy więcej się nie zobaczymy, ale przecież tak musi być. Muszę iść do przodu, zostawiając przeszłość za sobą. Tyle że oddałabym wszystko, żeby nigdy nie musieć myśleć o nim jako o przeszłości, i obawiam się, że nigdy w pełni się z tym nie pogodzę.
− Wszystko w porządku? − pyta z troską.
Nie rozpłacz się.
Tylko się nie rozpłacz.
− Tak. − Zmuszam się do uśmiechu. − Chodźmy.
Jemy popcorn, a w tle słychać muzykę, która wskazuje, że zbliżamy się do końca serialu.
W myślach odtwarzam nasz dzisiejszy dzień. Przed oczami mam jego uśmiech po tym, jak zadowolony ze swojego pomysłu ubrudził mi całą twarz czekoladowymi lodami. Tak bardzo chciałam cieszyć się z tego tak jak on, lecz kiedy to zrobił, pierwsze, o czym pomyślałam, to to, że mogę więcej nie usłyszeć, jak się śmieje. Zaczynam się coraz bardziej stresować myślą, że za chwilę będę musiała mu powiedzieć, że po rozwodzie mama nie chce dłużej mieszkać w Portland i za dwa dni wylatujemy do Phoenix.
Patrzę na niego i czuję, że nikt nigdy go nie zastąpi. Nigdy nikt nie będzie wystarczająco dobry.
− Nie cierpię ckliwych zakończeń − mamroczę pod nosem.
− Od kiedy?
− Odkąd dotarło do mnie, że to nigdy nie wydarzyłoby się w prawdziwym życiu. Przecież to niemożliwe. To musiałby być jakiś pieprzony cud.
− Cuda czasem się zdarzają, marudo. Zawsze jest jakiś wyjątek od reguły. − Nate szturcha mnie w ramię, puszczając oko. − Głowa do góry. Uśmiechnij się.
Chciałabym. Tak bardzo chciałabym z nim zostać, chociaż jednocześnie tak bardzo chcę stąd uciec.
Serial dobiega końca. Na ekranie wyświetlają się napisy. Z każdą sekundą mój stres jest coraz trudniejszy do zniesienia. Jaka będzie jego reakcja? Zacznie krzyczeć? Będzie na mnie zły? A może po prostu nie będzie wiedział, co ma mi odpowiedzieć?
Zaraz poznam odpowiedź na te pytania. I chyba tego się boję. Pamiętam, jak kiedyś powiedział mi, że zawsze chciałby mieć mnie w swoim życiu. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że może istnieć w ogóle jakaś inna opcja. Zastanawia mnie, jak będzie wyglądało nasze życie po moim wyjeździe. Chciałabym utrzymywać z nim kontakt, to jasne, ale nie wiem, jak miałoby to wszystko funkcjonować.
Boję się tylko, że przez wzajemną tęsknotę zaniedbamy samych siebie, nasz samorozwój. Musimy myśleć przyszłościowo. Odpowiedzialne byłoby całkowite skończenie tej relacji, tak abyśmy nie musieli patrzeć za siebie. Gdyby tylko to było takie proste. Chciałabym, żebyśmy kiedyś mogli być z siebie dumni, z tego, że mimo trudności daliśmy sobie radę. Niezależnie od tego, czy nasze drogi jeszcze kiedyś się skrzyżują, wiem, że jestem wdzięczna za to, że mogłam być częścią jego życia.
Szykuje się do wyjścia. Zakłada buty, potem kurtkę.
To właśnie ten moment, w którym muszę to powiedzieć. Teraz albo nigdy. Nie mogę po prostu wyjechać bez wyjaśnień, chociaż to byłoby dla mnie o wiele prostsze.
− To co, widzimy się w poniedziałek? − pyta, po czym przytula mnie na pożegnanie.
W poniedziałek już mnie tu nie będzie.
Boli. Strasznie mnie to boli.
Czuję się bezsilna, ponieważ oddałabym wszystko, żeby nie musieć się z nim rozstawać. To takie niesprawiedliwe. Dlaczego chcąc wyrwać się z tego miejsca, muszę również zrezygnować z niego?
− Nate, ja… − zaczynam, jednak głos więźnie mi w gardle.
Nie zrobię tego.
Nie odważę się.
− Źle się czujesz? − pyta z troską.
− Nie, wszystko w porządku − mówię pod nosem.
Tak bardzo nie chcę tego robić. Nie chcę niszczyć tego, co jest między nami.
Chłopak niepewnie kiwa głową, spojrzeniem taksując moją sylwetkę, jakby nie do końca wierzył moim słowom.
− Wrócimy jeszcze do tej rozmowy, a teraz lecę, bo z samego rana mam trening i muszę się wyspać.
Odruchowo kiwam głową.
Nathaniel właśnie otwiera drzwi, aby wyjść ode mnie z domu. Wiem, że muszę to powiedzieć teraz. Jeśli tego nie zrobię, będę żałowała, że nie udało mi się z nim pożegnać. Na dobrą sprawę mogłabym to zrobić również jutro, dzień przed wyjazdem, ale to byłby dla niego zbyt duży szok. Nie chcę zostawić go nieświadomego, z milionem znaków zapytania.
Czy znienawidzi mnie po tym, co zaraz mu powiem?
− Zaczekaj! − krzyczę za nim, a głos zaczyna mi się łamać. − Muszę ci coś ważnego powiedzieć.
Niepewnie odwraca się w moją stronę. Na jego twarzy ponownie maluje się troska. Wie, że coś jest nie tak. Cała się trzęsę z nerwów. Patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami, jakby próbował mnie rozszyfrować.
− Britt, co się dzieje? − Kładzie rękę na moim policzku, czule go gładząc. − Czy chodzi o twojego ojca? Znowu ci coś zro…
− Nie − zaprzeczam niemal od razu, a po jego twarzy przebiega cień ulgi. − Nic mi nie zrobił, spokojnie.
Tym razem wyjątkowo nie chodzi o mojego ojca.
Dostrzegam w jego oczach dziwną mieszankę przeróżnych emocji. Strach, stres i niepewność.
Martwi się.
− W takim razie co się dzieje?
− Ja… − zaczynam, jednak ponownie nie mogę wydusić z siebie nawet słowa.
Co potem?
Co z nami, co z naszą przyjaźnią? Co ze wszystkimi naszymi planami? Wszystko pokryje kurz.
− Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, nie będę cię oceniał. Wiesz o tym, prawda? Możesz mi ufać, Britt.
W odpowiedzi jedynie kiwam głową.
Muszę to z siebie w końcu wyrzucić.
− Wyprowadzam się, za dwa dni lecimy z mamą do Phoenix − mówię na jednym wydechu, a serce wali mi jak oszalałe.
Nate otwiera szeroko oczy i z uwagą mi się przygląda, a potem… A potem jak gdyby nigdy nic zaczyna się śmiać.
Spodziewałam się wielu reakcji, ale nie tego, że nagle wybuchnie śmiechem.
To oznacza tylko jedno: nie uwierzył mi. Kiedy dotrze do niego powaga moich słów, wyjazd zaboli dwa razy mocniej.
Patrzy na mnie i gdy dostrzega, że wcale nie jest mi do śmiechu, jego oddech się uspokaja, a potem chłopak uważnie lustruje moją twarz.
− Brittan, dziś nie jest pierwszego kwietnia. − Chrząka nerwowo.
Szuka na mojej twarzy jakiegokolwiek śladu, że żartowałam lub udawałam. Stopniowo jego mina się zmienia, aż w końcu zaczyna rozumieć, że moje słowa były całkowicie poważne.
− To naprawdę nie jest zabawne.
− Wiem, Nate. To nie miało być zabawne − odpowiadam cicho.
I dopiero w tym momencie wszystko to w niego uderza. Dopiero teraz dociera do niego, że mówiłam serio.
− Czyli…
− Mówię prawdę. Wyprowadzam się, Nate.
− Ty nie żartujesz? Boże, ty nie żartujesz! − Ostatnie jakby po prostu stwierdza, nie oczekując nawet odpowiedzi.
− Nate, ja…
− Nie. Nie, nie, nie, to nieprawda. Nigdzie nie wyjeżdżasz! To żart, tak? Nie możesz mnie zostawić. Nie wyobrażam sobie siebie bez ciebie − rzuca kolejne nieskładne zdania. − Powiedz, że żartujesz? − Łapie mnie za ramiona, a jego twarz jest teraz kilka milimetrów od mojej.
Szuka w moich oczach cienia fałszu. Szuka potwierdzenia swoich przypuszczeń, że to wszystko to jeden wielki nieśmieszny żart.
− Ja… Ja nie żartuję − mówię z bólem.
Chyba nigdy w życiu nie było mi aż tak ciężko.
Pierwszy raz widzę go tak bardzo spanikowanego. Puszcza moje ramiona i momentalnie zaczyna chodzić od lewej do prawej, jakby popadł w jakiś obłęd.
− Co dalej? Co z naszymi planami? Co z nami?
Nami.
Już nie ma nas.
− Nie wiem, naprawdę nie wiem.
Po jego policzkach zaczynają spływać pierwsze łzy.
Nathaniel Walker płacze.
− Będziemy mieć kontakt, prawda, Britt? Będziemy? − pyta, desperacko szukając na mojej twarzy potwierdzenia swoich słów. − Będziemy się nadal spotykać. Trochę rzadziej, ale musimy dać sobie radę. Damy radę, tak?
Oczekuje ode mnie odpowiedzi, tyle że ja sama jeszcze jej nie poznałam.
− Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Oboje musimy iść do przodu.
Ponownie zanosi się płaczem.
Moje serce pęka na milion kawałków, kiedy widzę go w takim stanie i nie mogę zrobić nic, aby mu pomóc.
− Obiecaj mi to, błagam. − Opiera swoje czoło o moje. − Obiecaj mi, że o mnie nie zapomnisz. Jeden list w miesiącu. Proszę tylko o tyle. Nie zapomnij o mnie, Britt.
Z moich ust wydostaje się cichy szloch. Próbuję być silna, dla niego. Być silna za nas oboje, ale nie najlepiej mi to wychodzi.
Nie mam pojęcia, czy dobrym pomysłem jest dalsze utrzymywanie kontaktu po mojej wyprowadzce, w końcu mam tylko piętnaście lat. Jaka jest szansa, że to wszystko przetrwa?
− Ja… − zaczynam, jednak chłopak mi przerywa.
− Po prostu mi to obiecaj. Jeden list. − Jego spojrzenie nie zostawia mi wyboru.
Wzdycham, splatając razem nasze dłonie.
− Obiecuję. Nigdy o tobie nie zapomnę, Nate.
− Będziemy wysyłać do siebie jeden list w miesiącu. Tylko tyle oczekuję. Chcę wiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Chcę wiedzieć, jak sobie radzisz. Nie chcę, żebyś o mnie zapomniała. Nie chcę zapominać o tobie. Potrzebuję cię, Brittan, jak nikogo innego. Jeden list.
− Jeden list. − Na potwierdzenie kiwam głową.
A potem oboje wybuchamy głośnym płaczem, kiedy chłopak oplata mnie swoimi ramionami i zamyka w szczelnym uścisku.
Ból w jego oczach. Rozrywający ból w mojej klatce piersiowej. Jego łzy mieszające się z moimi. Błaganie o zmianę zdania. Brak możliwości zmiany zdania. To wszystko dociera do mnie jak przez mgłę. W pewnym momencie przestaję kontrolować to, co się dzieje. Słyszę jego płacz. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś aż tak płakał. Sama płaczę podobnie mocno. Dopiero gdy widzę go w takim stanie, dociera do mnie powaga sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Dzisiejszy dzień jest prawdopodobnie ostatnim, jaki spędziliśmy wspólnie.
Muszę być realistką. Szanse na to, że kiedyś nasze drogi ponownie się zejdą, są niewielkie. On będzie żył tutaj, a ja w Phoenix. Nie będzie więcej wspólnych całonocnych rozmów, wspólnego patrzenia w gwiazdy. Nie będzie więcej wieczorów gier, jazdy na rowerach oraz spontanicznych spotkań.
Będę ja.
Będzie on.
Zawsze osobno.
Nie będzie nas.
Tylko ja i on.
Nigdy my.
Po pewnym czasie przestajemy płakać i zapada cisza. Cisza, która wskazuje na to, że wyrok już ogłoszony i nic nie możemy z tym zrobić. Siedzimy na huśtawce pod moim domem i po prostu patrzymy na siebie, niczego nie mówiąc, jakby nasze spojrzenia wyrażały więcej niż wszystkie słowa na tym świecie.
To koniec.
Robi mi się zimno i Nate chyba to zauważa, bo zdejmuje swoją bluzę i bez słowa wsuwa ją przez moją głowę.
− Chociaż część mnie będzie z tobą w wielkim mieście. − Unosi lekko kąciki ust, lecz jego głos jest smutny. − To nie jest koniec naszej historii, obiecuję.
Bardzo chciałabym w to wierzyć.
Jestem pewna, że to najsmutniejszy głos, jaki usłyszałam w swoim życiu.
Po chwili obejmuje mnie ramieniem. Spędzamy tak kolejnych kilka godzin, wspominając to, co razem przeżyliśmy. Rozmawiamy o wszystkim, prócz przyszłości, bo żadne z nas nie wie, co ona ze sobą przyniesie.
Aż w końcu nadchodzi moment, którego tak bardzo się obawiam, moment, kiedy mamy spojrzeć na siebie ostatni raz i się pożegnać. Właśnie wtedy moje życie całkowicie się zmienia. Wszystko w jednym momencie wali się jak domek z kart.
Pamiętam, jak odchodził. Pamiętam jego oczy pełne cierpienia i żalu o to, że powiedziałam mu to tak późno i nie miał okazji nacieszyć się mną dłużej. Pamiętam, jak stwierdził, że mimo młodego wieku dzięki mnie poznał, czym jest miłość. Pamiętam, jak rzucał milion pomysłów, które miały sprawić, że zmienię zdanie. Tyle że tak naprawdę ja nie mogłam nic zrobić. Miałam tylko piętnaście lat, o wszystkim nadal decydowała moja mama, a wyprowadzka była najlepszą z możliwych podjętych decyzji.
Wtedy wiedziałam, że oboje przez długi czas będziemy każdej nocy odtwarzać w głowach ten dzień, nasze pożegnanie. Wiedziałam, że będziemy strasznie cierpieć i tęsknić za sobą. Wiedziałam, że tamtej nocy nie będę umiała zasnąć z powodu poduszki, która będzie zbyt mokra od łez, żeby na niej leżeć. I wiedziałam, że on będzie miał ten sam problem.
Tamtej nocy czyjeś serca zostały złamane.
Sześć lat później…
Siedzę na ławce w parku już trzecią godzinę, zastanawiając się, jak dalej potoczy się moje życie. Jest to ten sam park, który odwiedzałam, gdy byłam dzieckiem. Często wracałam tędy ze szkoły do domu. Każdej zimy przychodziłam tutaj z przyjaciółmi, aby bić się na śnieżki lub po prostu pojeździć na sankach.
Teraz wszystko wygląda inaczej.
Nie ma placu zabaw, który znajdował się w głównej części całego obiektu, zastąpiła go siłownia na świeżym powietrzu. Gdzie w takim razie bawią się dzieci? Szczerze mówiąc, żadnego dziś jeszcze tutaj nie widziałam. Jedyni ludzie, którzy mnie mijali, zjawili się tylko po to, żeby pobiegać. Kiedy byłam młodsza, nie było dnia, żeby nie kręciły się tu jakieś dzieciaki. Zawsze panował gwar, słychać było śmiechy. Teraz jest cisza.
To trochę przerażające i dołujące.
Nic już nie jest takie, jak było przed laty.
− Co się stało z tym miastem? − szepczę sama do siebie.
Czuję się teraz tak, jakbym nigdy nie była w miejscu, w którym się znajduję.
Dziś rano wylądowałam na lotnisku w Portland.
Tak naprawdę nie wiem do końca, co mną kierowało, gdy podejmowałam decyzję o powrocie. Wtedy wydawało mi się, że to świetny pomysł, ale teraz, kiedy nie wiem, co ze sobą zrobić i dociera do mnie powaga sytuacji, nie jestem już pewna, czy postąpiłam dobrze. Przeraża mnie to, że nie mam żadnego konkretnego pomysłu, co dalej robić. Chociaż i tak teraz czuję się dużo lepiej niż zaraz po przylocie. Gdyby nie długa kolejka do kas na lotnisku, możliwe, że wróciłabym do Phoenix.
Kiedy sześć lat temu byłam zmuszona wyjechać wraz z mamą, obiecałam sobie, że już nigdy tu nie wrócę. Z tym miejscem wiązały się sprawy, o których chciałam zapomnieć.
Nie mam w pobliżu żadnych znajomych ani rodziny, jedynym punktem zaczepienia jest restauracja, którą pół roku temu dostałam w spadku po moim ojcu.
Około dwóch miesięcy temu stwierdziłam, że czas się usamodzielnić i wyprowadzić od mamy. Jednak nie miałam pojęcia, że znowu skończę w Portland, raczej spodziewałam się, że to będzie tylko kilka kilometrów od naszego mieszkania w Phoenix. Moja mama jest cudowną kobietą, której życie nie rozpieszczało, a przede wszystkim nie stawiało na jej drodze dobrych mężczyzn. Może po prostu miała do nich pecha, a idealnym przykładem tego był James Davis.
Dla innych ludzi kulturalny prawnik, dobrze wychowany, zawsze uśmiechnięty. Mężczyzna wprost idealny, gdy patrzy się tylko powierzchownie. Jednak gdy zajrzy się głębiej, można dostrzec całkiem innego człowieka. Kogoś złamanego przez życie, takiego, który poświęcił siebie, aby osiągnąć więcej, niż mogli to zrobić pozostali ludzie. Człowieka, o którym inni mówili „James Davis”, ja nazywałam po prostu tatą. Był dla mnie wzorcem do czasu, kiedy stał się moim największym koszmarem.
Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam piętnaście lat, i właśnie wtedy mama zdecydowała o przeprowadzce. Jestem z niej ogromnie dumna, że znalazła w sobie dość siły, aby uwolnić nas od cierpienia, które przeżywałyśmy po każdym biznesowym spotkaniu ojca.
James Davis nie był przykładnym mężem, a tym bardziej wzorowym tatą. Często pił, co oznaczało, że wyładowywał swoją złość na mnie i na mamie, ale głównie na mnie. Kiedyś tłumaczyłam to sobie tak, że po prostu ma ciężką pracę, nie radzi sobie, jest zmęczony, a alkohol mu pomaga. Starałam się też wmówić sobie, że wszystkim rodzicom zdarza się złościć na swoje dzieci. Z czasem jednak dotarło do mnie, że moje myślenie było cholernie głupie i płytkie. Byłam w niego zapatrzona. Był dla mnie wzorem i nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że z dnia na dzień stał się potworem.
Młodsza wersja mnie często obwiniała mamę za to, że pozwalała, by ktoś znęcał się nad jej dzieckiem. Po latach dotarło do mnie, że nie mogę mieć jej tego za złe. W końcu sama była ofiarą przemocy. Szczerze nienawidzę swojego ojca, brzydzę się tym, jak traktował osoby, które powinny być dla niego wszystkim. Kiedy około roku temu dowiedziałam się, że zachorował, nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia. Uważam, że żaden ból nie zrekompensuje jego postępowania ani lat, które ja i mama przeżyłyśmy w strachu.
Fakt, kiedy wyjechałyśmy do Phoenix, każdego roku przysyłał mi prezenty na różne okazje, nalegał na spotkania, ale nie potrafiłam patrzeć na człowieka, przez którego codziennie przed wyjściem do szkoły modliłam się, aby nikt nie zobaczył nowych siniaków na mojej skórze. Gdyby nie te wszystkie złe chwile utrwalone w mojej pamięci, może byłabym w stanie uwierzyć, że się zmienił. Czy on myślał, że jakikolwiek prezent wynagrodzi mi to, co przez niego przeszłam?
Pół roku temu zmarł i mimo że nie powinnam, poczułam ulgę. Ogromną ulgę. Czułam się tak, jakby osoba, która była dla mnie jedynym zagrożeniem, przestała istnieć. Nawet miałam przez to wyrzuty sumienia. To nie tak, że nienawidziłam mojego taty. Po prostu nienawidziłam osoby, którą się stał. Zanim jego kariera zawodowa nabrała tempa, był cudownym człowiekiem i mimo że chciałabym go takim pamiętać, niestety nie potrafię wymazać z głowy obrazu potwora, w którego się zmienił.
Kilka tygodni po jego pogrzebie dostałam e-mail z informacją, że przepisał na mnie swoją restaurację. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że taką posiadał. Już wtedy wiedziałam, że prędzej czy później przeprowadzę się do Portland. Tęskniłam za tym miastem, a jedyna osoba, która psuła jego wizerunek w mojej głowie, już nie oddycha.
Brzmi to trochę brutalnie.
Jednak ostateczną decyzję o powrocie podjęłam miesiąc temu. Właśnie wtedy zdradził mnie mężczyzna, z którym planowałam wspólną przyszłość. Całkiem zabawne jest to, że nie wyraził skruchy, jakby wszystko, co zrobił, było czymś normalnym. Nie usłyszałam nawet przeprosin. Myślę, że gdyby pokazał, że żałuje, byłabym w stanie dać mu kolejną szansę. Jednak on wolał zamieść pod dywan to, co budowaliśmy ze sobą od dwóch lat.
Może to dziwne, ale po naszym rozstaniu zrobiło mi się dużo lżej. Czułam się podobnie jak w dniu, kiedy dowiedziałam się o śmierci ojca. Czułam się wolna. Już dzień później byłam w trakcie szukania mieszkania w Portland, co nie należy do łatwych zadań ze względu na liczbę mieszkańców miasta. Zajęło mi to prawie dwa i pół tygodnia, potem załatwiłam sprawy związane z przeprowadzką, a kiedy wszystko było dopięte na ostatni guzik, pożegnałam się z Phoenix.
I oto jestem tutaj.
Przyszłam do parku jakoś dwie godziny po tym, jak trafiłam do mojego nowego mieszkania. Chciałam zwiedzić okolicę, zobaczyć, jak to wszystko dzisiaj wygląda. I właśnie siedzę na ławce, nie wiedząc, na co tak naprawdę liczyłam. Spędziłam w tym mieście prawie całe dzieciństwo, a po sześciu latach czuję się tu zupełnie obco. Nic nie jest takie samo, nic nie przypomina tego, co zostawiłam, gdy stąd wyjeżdżałam.
Mam plan na cały przyszły tydzień. Czeka mnie szykowanie mojego nowego mieszkania, które będę dzielić z zupełnie obcą mi dziewczyną, co nie sprawia, że skaczę z radości. Jest moją współlokatorką, ponieważ jeszcze nie stać mnie, żeby wynająć coś tylko dla siebie. Łatwiej mi będzie utrzymać jeden pokój niż samodzielnie zarobić na całe mieszkanie.
Ale co potem? Na pewno odwiedzę restaurację ojca. Restaurację, którą na mnie przepisał. Moją restaurację. Brzmi to niedorzecznie, zważywszy na to, że jako dziecko marzyłam o takim lokalu. Jestem ciekawa, jak ona wygląda i kto zajmuje się nią po śmierci jej właściciela. Bo ktoś musi to robić. Ciekawe, jacy są ludzie, którzy tam pracują, i jak mnie przyjmą jako nową szefową.
Zastanawia mnie, jak to się stało, że prawnik James Davis postanowił założyć restaurację. W końcu tak bardzo kochał swoją pracę. Kochał ją mocniej niż własną rodzinę. Trochę niecodzienna zmiana zainteresowań. Śmieszy mnie to, bo nie potrafię wyobrazić sobie mojego ojca, który zarządza restauracją. Chociaż nie potrafię sobie też wyobrazić siebie w tej roli. Nawet nie wiem, jak mam się zachować, gdy już się tam pojawię. Pewnie będzie to ogromny stres, wszak nie należę do osób odważnych. Mimo wszystko cieszę się, że ta restauracja jest moja. Gotowanie od dziecka było moją pasją. Pamiętam, jak w wieku siedmiu lat po raz pierwszy robiłam z mamą ciasteczka, wtedy wszystko było lepsze, wtedy jeszcze tata był osobą, przy której czułam się bezpieczna.
Na dworze robi się chłodno, więc postanawiam wracać do domu. Niekoniecznie mi się tam spieszy. Idę możliwie najdłuższą drogą.
Mijam kawiarnie, kina, sklepy, galerie i różne salony gier. Jest już późno, ale miasto jakby dopiero się budzi. Wieczorami życiem tętnią głównie bary, do których mężczyźni chodzą oglądać mecze lub po prostu się upić. Nigdy nie zrozumiem fenomenu darcia się i rzucania butelkami tylko dlatego, że drużyna, której ktoś kibicuje, ponosi porażkę. Jest to totalnie głupie, ale każdy przecież ma inne upodobania. O tej porze dużo ludzi spędza czas w restauracjach. Pary idą na kolację i myślą, że osoba siedząca naprzeciwko jest tą, którą będą widzieć przy sobie na starość.
Myślami wracam do Phoenix i do Williama, z którym pewnie bym teraz siedziała, gdyby nie jego zdrada. Dziwne było zobaczenie w jego telefonie intymnych wiadomości wymienianych z inną kobietą. Trochę mnie to zniesmaczyło i całkowicie obrzydziło jego osobę. Wspierał mnie, kiedy tęskniłam za ojcem, za moim najlepszym przyjacielem i za wszystkim, co zostawiłam w Portland. Pomógł mi, jednak ostatecznie rozstaliśmy się w dość nieprzyjaznej atmosferze. Jego zdrada pokazała mi, jak puste były słowa, które wypowiadał. Dotarło do mnie, że jego „na zawsze” to tylko dwa nic nieznaczące słowa, których używał jedynie w dobrych chwilach. Ale ludzie już chyba po prostu tak mają. Są przy nas, kiedy wszystko idzie z górki i żyje się bezproblemowo, a gdy robi się niewygodnie, chowają głowę w piasek i szukają przyjemnej odskoczni od problemów. To dlatego tyle związków się rozpada. Z braku szczerych rozmów i rozwiązywania problemów.
Naprawdę myślałam, że William jest odpowiednim mężczyzną. Był wobec mnie cudowny. Nigdy nie przypuszczałabym, że mnie zdradzi.
Moją uwagę przykuwa budka z lodami.
Uśmiecham się szeroko, bo jednak jest coś, co się w tym mieście nie zmieniło. To miejsce, do którego przychodziłam w każdy piątek w wakacje, kiedy byłam dzieckiem. Miło jest widzieć coś, z czym łączy się tyle dobrych wspomnień. Podchodzę do budki, sprawdzając godziny otwarcia, ponieważ jestem pewna, że ponownie będę tu stałym klientem.
Już wiem, gdzie przyjdę jutropo południu.
Wchodzę do mieszkania, w którym roznosi się zapach ciasta marchewkowego. Prawdę mówiąc, nie jestem jego fanką, mimo że mama w dzieciństwie piekła je prawie codziennie ze względu na ojca. Wspomnienie powoduje, że po moim ciele przepływa przyjemny dreszcz. Fajnie jest czasem pomyśleć o dzieciństwie jak o czymś dobrym i beztroskim.
Moje nowe mieszkanie jest spore, jednak dużo mniejsze od tego, które miałam z mamą w Phoenix. Są w nim dwa pokoje, salon i trzy łazienki. Jedna na korytarzu oraz po jednej w pokoju moim i mojej współlokatorki. Ułatwia to mi życie: mam pewność, że po wzięciu prysznica nie natknę się na niespodziankę w rodzaju osobnika płci męskiej. Mój pokój jest mały, ale za to mam balkon, z którego widać panoramę całego miasta. W mieszkaniu znajduje się również przestronna kuchnia. W sumie można by ją nazwać jadalnią, ponieważ na środku stoi stół z sześcioma krzesłami. Muszę przyznać, że podoba mi się tutaj. Jest przytulnie i mimo że nie przywykłam jeszcze do nowego miejsca, to już wiem, że poczuję się tutaj jak w domu.
W drodze do swojego pokoju natykam się na współlokatorkę. Poznałyśmy się dopiero dziś rano, ale emanuje od niej tak cudowna energia, że czuję, jakbym ją znała już kilka dobrych lat. Layla Smith podobnie jak ja ma dwadzieścia jeden lat i z tego, co zdążyłam się dowiedzieć, przeniosła się do Portland ponad dwa lata wcześniej, natomiast do tego mieszkania wprowadziła się dopiero miesiąc temu. Trudno byłoby utrzymać je w pojedynkę, dlatego postanowiła sobie kogoś poszukać. I właśnie tak dzisiejszego poranka w jej życiu pojawiłam się ja.
Layla ma typowo latynoską urodę, wygląda, jakby ktoś wyciągnął ją prosto z katalogu modowego. Uważam, że jest ładna. Ma długie, ciemnobrązowe włosy, które się kręcą, czego ogromnie jej zazdroszczę. Moje włosy są proste jak struna, czasem nawet lokówka nie potrafi sobie z nimi poradzić. Jednak najbardziej w dziewczynie intryguje mnie to, że ciągle się uśmiecha. Nie wiem, czy kiedykolwiek poznałam tak radosną osobę. Powiedziała, że studiuje psychologię, więc możliwe, że właśnie stosuje na mnie coś, czego nauczyła się na zajęciach.
− Z okazji twojej przeprowadzki upiekłam ciasto marchewkowe. − Wyczuwam w jej głosie ekscytację. Nie mam serca, żeby jej powiedzieć, że ciasto marchewkowe i ja niezbyt za sobą przepadamy. Zresztą nie jestem w stanie niczego wtrącić, bo dziewczyna kontynuuje swój monolog. − Pomyślałam, że fajnie by było, gdybyś w najbliższym czasie poznała też moich dobrych przyjaciół.
Szczerze mówiąc, niezbyt podoba mi się ten pomysł.
Mam na głowie naprawdę sporo rzeczy, nawet nie zdążyłam się rozpakować po przylocie. Na dodatek jest już późno, a mam wrażenie, że Layla postanowiła zorganizować wieczór powitalny właśnie dziś. Wydaje mi się, że spotkanie ze znajomymi dziewczyny byłoby wyjściem poza moją strefę komfortu, a nie wiem, czy chcę teraz się na to decydować.
Nie, stanowczo nie chcę tego robić. W każdym razie nie dziś.
− Kiedy jest ten „najbliższy czas”? − pytam niepewnie.
Błagam, tylko nie dziś.
− Może zaproszę ich dzisiaj? Właściwie już to zrobiłam.
Och, cudownie.
O niczym innym nie marzę.
− Wydaje mi się, że nie jest to najlepszy pomysł, chciałabym odpocząć po całym dniu, jestem zmęczona podróżą… − mówię dość spokojnie, żeby jej do siebie nie zniechęcić.
− To może się zdrzemnij i zaproszę ich na jedenastą?
O jedenastej to ja planuję już smacznie spać.
− Możemy dziś odpuścić?
Nie chcę, by myślała o mnie jako o jakiejś aroganckiej czy ponurej osobie. Sądząc po minie Layli, skutek jest odwrotny, niż zamierzałam. Zmieszała się i widzę, że w kącikach jej oczu gromadzą się łzy. A może tylko światło tak się odbija? Nie wiem, czy ktokolwiek normalny rozpłakałby się z tak absurdalnego powodu, ale nigdy nic nie wiadomo. Ludzie są dziwni. A może to jakiś kolejny psychologiczny trik? Jeśli tak, to chyba działa.
− Jeżeli nie masz nic przeciwko, możesz ich zaprosić w sobotę − dodaję szybko, zanim dziewczyna do końca pogrąży się w melancholii.
− Jasne! − Automatycznie na jej twarzy pojawia się uśmiech. Czyli to jednak było sprytne psychologiczne zagranie. − Powiem im w takim razie, żeby wpadli do nas za dwa dni. Na pewno ich polubisz, są naprawdę świetni! − Widzę wielki entuzjazm na jej twarzy.
Zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, moja współlokatorka odwraca się w przeciwnym kierunku i pospiesznie biegnie w stronę swojej sypialni, zapewne poinformować przyjaciół, że spotkanie zostało przełożone.
Layla wydaje się sympatyczna i liczę, że się zaprzyjaźnimy, ale muszę zacząć rozpoznawać jej emocje: które są prawdziwe, a które tylko po to, aby osiągnąć zamierzony cel. Z jednej strony cieszę się, że zaproponowałam to spotkanie w weekend, z drugiej na samą myśl o tym robi mi się słabo, ale nie mogę się zniechęcać, nie znając tych ludzi i ich intencji. Może gdy poznam nowe osoby, nie będę się tutaj czuła aż taka samotna? Może oderwę się na dobre od wszystkiego, co zostawiłam w Phoenix, i od mojego dzieciństwa?
Leżę już chyba trzecią godzinę, próbując usnąć. Straciłam rachubę czasu. Moje myśli stale krążą wokół mamy. Wprawdzie nie jest samotna, ma w Phoenix siostrę oraz Mike’a, z którym spotyka się już trzeci rok. A mimo to dręczą mnie wyrzuty sumienia. Może chodzi o to, że nigdy nie rozstawałam się z nią na dłużej niż dwa tygodnie? Sama nie wiem, jednak czuję, że nie zasnę, póki nie dowiem się, co u niej.
Wyciągam telefon, zegarek wskazuje, że jest już po trzeciej nad ranem. Z tego, co pamiętam, mama w tym tygodniu miała mieć nocną zmianę w pracy, więc jeśli się nie pomyliłam, powinna kończyć dopiero o szóstej. To znaczy, że teraz nie śpi. Jest szansa, że odbierze, a ja będę miała możliwość porozmawiać z nią i pozbyć się dziwnego uczucia, które mnie potwornie męczy. Wyszukuję w telefonie numer mamy, a kiedy znajduję kontakt „Ploteczki z Amandą”, uśmiecham się sama do siebie i wybieram numer.
Dzwonię.
Pierwszy sygnał…
Drugi…
Trzeci…
Powoli tracę wiarę w to, że odbierze.
Czwarty…
− Brittan, stało się coś? − Wreszcie zmartwiony głos mamy.
Czuję ogromną ulgę, że odebrała. Zastanawiam się tylko, dlaczego pyta, czy coś się stało, ale uświadamiam sobie, że jest trzecia. Fakt. Kto dzwoni do rodziców w środku nocy, nie mając ku temu ważnego powodu?
− Wszystko w porządku, chciałam się tylko upewnić, że u ciebie dobrze − odpowiadam, co powoduje, że słyszę w słuchawce cichy śmiech.
− Spodziewałam się, że to ja będę się martwić o ciebie, a nie na odwrót. − Rozbawienie mamy jest zaraźliwe. Dociera do mnie, że zachowuję się tak, jakbyśmy zamieniły się rolami.
− Po prostu potrzebowałam się upewnić, że dajesz sobie beze mnie radę. Liczę, że Mike się tobą opiekuje, dziecinko. − Próbuję przybrać matczyny ton, jednak wychodzi mi to dość żałośnie.
− Nie zrobił obiadu i chodzę głodna.
− Tak myślałam. Przekaż mu, że w kolejce do ciebie ustawiają się całe rzesze fanów, więc niech lepiej dobrze się sprawuje.
Ponownie słyszę w słuchawce śmiech, który sprawia, że i moje usta szeroko się rozciągają.
− A na poważnie: nie masz się czym martwić, Britt. Bardziej jestem ciekawa tego, jak tobie minął pierwszy dzień. Już tęsknisz i masz zamiar wrócić?
− Dzięki za wiarę we mnie, doceniam to.
Prawda jest taka, że sama nie wiem, jak minął mój pierwszy dzień tutaj.
Na pewno szybko, ale chyba też dobrze.
Sama jeszcze nie do końca wiem, jak się czuję. Jestem trochę zagubiona, ale mimo to szczęśliwa.
− Czyli radzisz sobie?
− W przeciwieństwie do ciebie nie chodzę głodna, więc tak, radzę sobie całkiem nieźle.
Mówię mamie, że prawie nic w Portland nie przypomina tego, co było tu dawniej, w każdym razie na pewno nie miejsca, w których dziś byłam. Opowiadam też o Layli i o tym, że stosuje na mnie swoje psychologiczne sztuczki. Mama stwierdza, że koniecznie muszę się dowiedzieć, jak to robi, i potem ją nauczyć, żeby miała sposób na ludzi z pracy i Mike’a.
Chwilę jeszcze rozmawiamy, mama opowiada mi o swoim dniu w pracy i o tym, że Mike przyniósł do domu kota, bo zapomniał, że jest na te zwierzęta uczulona. Biedny musiał odwozić kotka do schroniska. Mama mówi, że postara się do mnie przyjechać w przyszłym miesiącu, i na tym kończymy rozmowę. Jednak dziwne uczucie nie mija, co świadczy o tym, że wcale nie chodziło o moją mamę.
Martwię się czymś innym, ale nie mam pojęcia, co to może być.
Mijają kolejne minuty i kiedy patrzę na zegarek, ponownie jestem przerażona. Już prawie szósta. Na zewnątrz robi się jasno. Zapewne dzisiejszej nocy, w zasadzie już dnia, nie zasnę. Nawet nie opłaca mi się próbować. Nadal mnie coś męczy, czuję, że dłużej tego nie wytrzymam. Postanawiam, że nie będę tracić czasu, i biorę się za rozpakowywanie moich rzeczy. Jeśli zrobię to teraz, będę miała więcej wolnego dla siebie w ciągu dnia.
Myślę, od czego zacząć. Mam do ogarnięcia trzy walizki i chyba pięć kartonowych pudełek, które kilka dni wcześniej przywiózł tutaj samochodem mój wujek. Chwilę się zastanawiam i zaczynam od rozpakowania pudełek. Sięgam po pierwsze, w którym jak się okazuje, znajdują się albumy, pamiątki z wakacji oraz zdjęcia porozrzucane luzem. Zdecydowaną większość rzeczy w pudełku stanowią fotografie, które zrobiłam po przeprowadzce do Phoenix, jest na nich moja klasa z liceum albo przyjaciele ze studiów. Sporo tu również pocztówek, które kupuję podczas każdego wyjazdu za granicę. Przeglądam wszystko z zaciekawieniem do momentu, gdy natrafiam na jedno ze zdjęć z wakacji. Fotografia przedstawia mnie, mamę i tatę. Za nami widać morze. Wszyscy jesteśmy uśmiechnięci. Z ciekawości odwracam zdjęcie z nadzieją, że będzie na nim jakaś data. Jest.
„Nasze pierwsze wspólne wakacje😊.
Może to dziwne, ale po przeczytaniu tego moje oczy napełniają się łzami. Tęsknię za tym czasem, chociaż nie pamiętam tych wakacji, nie wiem nawet, gdzie to było. Chyba wtedy rodzice jeszcze się dogadywali, bo uśmiech mamy na fotografii nie jest wymuszony. Na tym zdjęciu jest z ojcem szczęśliwa. Dopiero teraz czuję, jak bardzo jego praca zniszczyła naszą rodzinę. To smutne, jak życie może być przewrotne. Nie jestem w stanie dłużej przeglądać pamiątek z dzieciństwa i zdjęć, więc szybko układam je na jednej z zamykanych półek w komodzie.
Moje życie mogłoby wyglądać teraz kompletnie inaczej, gdyby tata postawił na nas, a nie na swoją karierę. Wszystko byłoby teraz lepsze.
Siedzę na podłodze ze łzami w oczach, ale nie mam zamiaru się poddawać. Sięgam po kolejne pudełko z nadzieją, że tym razem trafię na coś, co wywoła u mnie pozytywne emocje, jednak zamieram w chwili, gdy tylko je otwieram.
Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to szara bluza z niebieskim napisem „Nike” umieszczonym przy prawym ramieniu. Wpatruję się w materiał i nie mogę uwierzyć, że zapomniałam o tej bluzie. Momentalnie po moim wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło. Pakowaniem kartonów do wyjazdu zajmowała się mama, ja wypełniałam walizki swoimi ubraniami, więc nie widziałam rzeczy w pudełkach. A szkoda. Może już wtedy miałabym okazję trochę powspominać.
Spodziewam się tego, co zobaczę po wyjęciu bluzy, bo w starym mieszkaniu wszystkie rzeczy przypominające o nim znajdowały się w jednym miejscu. Razem z nimi schowany był mój pamiętnik. Ten notes jest moją prywatną świątynią, do której nikt nigdy nie dostanie dostępu. Mam nadzieję, że mama uszanowała moją prywatność i niczego nie przeczytała, bo jestem pewna, że spaliłabym się ze wstydu.
Wyjmuję z pudełka bluzę i pod nią dostrzegam zdjęcie z podpisem: „Być wolnym bez Ciebie to po prostu być samemu”.
Chyba na chwilę zapomniałam, jak się oddycha. Chaos panujący w mojej głowie jest tak ogromny, że nie umiem go opisać. Odwracam fotografię, żeby zobaczyć na niej dwie szczęśliwe osoby, które w ustach mają makaron spaghetti i próbują parodiować scenę z Zakochanego kundla. Mimowolnie pojawia się uśmiech, chociaż z oczu płyną łzy. Mam teraz przed oczami tamten dzień. Siedzieliśmy z Nathanielem na kanapie, oglądając bajkę, gdy wpadłam na pomysł, żeby zrobić spaghetti i spróbować odtworzyć scenę, która właśnie pojawiła się na ekranie. Dwa kundelki, przed nimi miska spaghetti i ta jedna nitka makaronu, która jednocześnie łączyła i dzieliła. Ten pomysł musiał się udać, więc oboje zabraliśmy się do pracy.
Wspomnienie sprawia, że ponownie się rozklejam. W ciągu ostatniej godziny wylałam więcej łez niż przez minione pół roku.
Odkładam na bok zdjęcie i ponownie zaglądam do kartonu. Natrafiam na pamiętnik. Chciałabym go przeczytać, jednak strach przed powrotem do przeszłości jest zbyt duży. Wpatruję się w przedmiot, który trzymam w ręku, i wiem, że tym razem ponownie wygra moja ciekawość.
Otwieram pamiętnik na pierwszej stronie, na której widnieje data moich dwunastych urodzin.
30 marca
12 lat
Mam mętlik w głowie i nie wiem, co robić. Dziś skończyłam 12 lat. Urodziny zawsze były dla mnie czasem radości. To dzień, którego co roku nie mogłam się doczekać. Teraz też tak było. Od zeszłego tygodnia robiłam z mamą zakupy, ponieważ planowałam zaprosić do siebie swoich przyjaciół. Byłam bardzo podekscytowana, byłyby to pierwszeurodziny, które organizowałam. Wszystko szło po mojej myśli aż do wczoraj. Wieczorem kończyłyśmy z mamą robić ciasto i szykować salon na moją imprezę, a wtedy nagle do domu wrócił tata. Nie widziałam go prawie dwa tygodnie, bo był w delegacji. Często wyjeżdża, ma dużo pracy. Jest prawnikiem. Po jego minie poczułam, że nie pamięta o tym, że jutro mam urodziny, i nie rozumie, że dlatego dom wygląda zupełnie inaczej niż przed jego wyjazdem.
„Co to wszystko ma znaczyć?” − powiedział, a potem zaczął rozglądać się po całym salonie oraz kuchni. Zdziwiło mnie jego zachowanie, wyglądał, jakby niekoniecznie podobała mu się wizja jakichkolwiek imprez w naszym domu.
„Pytałem, co to wszystko ma znaczyć?!”. − Jego ton głosu brzmiał ostrzej, kiedy nie usłyszał odpowiedzi na postawione pytanie.
„Mam jutro urodziny i razem z mamą myślałyśmy…” − zaczęłam tłumaczyć, żeby jeszcze bardziej go nie denerwować.
„Chcemy zrobić Brittan przyjęcie urodzinowe” − skończyła za mnie mama.
Patrzyłam na tatę i wiedziałam, że ten pomysł mu się nie spodobał. Widziałam to po jego minie, która wyrażała tylko kpinę. Chyba był na mnie zły.
„Muszę was rozczarować, ale żadne urodziny się nie odbędą, zaprosiłemjuż na jutro parę osób, będę rozmawiał z moim potencjalnym klientem” − oznajmił jak gdyby nigdy nic. Jakby moje uczucia i to, że właśnie zniszczył coś, co planowałam od dawna, nie miało znaczenia.
„Brittan już zaprosiła swoich przyjaciół z klasy, nie możemy teraz wszystkiego odwoływać”. − Słyszałam w głosie mamy zdenerwowanie. Nie dziwiłam się, sama byłam bardzo zła na tatusia. Cały dzisiejszy dzień spędziłyśmy w kuchni na przygotowywaniu przekąsek, a teraz okazuje się, że wszystko na darmo.
„Nie interesuje mnie to, tym bardziej że postanowiłyście coś organizować bez konsultacji ze mną. Macie to odwołać. Nie chcę widzieć jutro w domu żadnych dzieci”. − Po jego słowach w moich oczach pojawiły się łzy.
Nie wiem, czy jakiekolwiek słowa są w stanie opisać zawód, jakiprzeżywałam. Nie wiedziałam, jak mam wszystkich poinformować, że urodziny jednak się nie odbędą.
„A mnie nie interesuje to, że zaprosiłeś obcych ludzi i próbujesz stawiać ich ponad własną córką”. − Krzyk mamy rozniósł się po całym domu.
W momencie, kiedy to powiedziała, wiedziałam, że to się źle skończy. Nie myliłam się. Chwilę później zobaczyłam, jak ręka tatusia wędruje w stronę policzka mamusi. Nigdy nie widziałam, żeby ją uderzył.Wystraszyłam się. Wiedziałam, że nie zawsze jest między nimi dobrze, ale nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam. Nie chciałam, żeby tatuś uderzył też mnie.
Mama cofnęła się o kilka kroków. Była w podobnym szoku jak ja. Moje oczy powędrowały w stronę taty i wtedy zobaczyłam na jego twarzy smutek. Chyba nie chciał tego zrobić. Potem spojrzałam na mamę: po jej policzkach spływały łzy. Ona też była smutna. Pewnie ją to zabolało.
„Amanda, przepraszam, nie wiem, jak to się stało, poniosło mnie”. − Tata próbował się tłumaczyć, ale mama nie chciała go słuchać.
„Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj!!! Rozumiesz?! − Krzyk mamy rozniósł się po całym domu. − Nie chcę cię więcej widzieć, brzydzę się tobą”.
„Proszę, porozmawiajmy”. − Tata podszedł do mamy i wyciągnął rękę w stronę jej twarzy, pewnie chciał ją dotknąć w miejsce, które przed chwilą uderzył. Mama odtrąciła jego dłoń. Po policzkach wciąż spływały jej łzy. Ten widok wywołał ukłucie w moim sercu.