Mądra wdzięczność - Agnieszka Kozak - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Mądra wdzięczność ebook i audiobook

Agnieszka Kozak

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

34 osoby interesują się tą książką

Opis

Wdzięczność to więcej niż DZIĘKUJĘ

 

Mamy skłonność do wyrażania tego, co nam nie pasuje albo dlaczego jesteśmy niezadowoleni. Komentujemy, kiedy coś nie działa. Rodzic, który wraca do domu, zwraca uwagę na niesprzątnięte buty, porozrzucane ubrania, tornister nie na swoim miejscu… To, co negatywne przyciąga naszą uwagę, ponieważ mamy skłonność do zaspokajania własnych potrzeb.

Skąd wziąć pozytywne emocje w swoim życiu? Wyjść z pułapki przemęczenia, zniechęcenia i lęku? Jak zadbać o siebie, odzyskać radość i pozostawać przy tym, co ważne? Odpowiedzią na to jest wdzięczność –potężne narzędzie do zmiany życia, które pozwoli dostrzec i docenić bogactwo i zasoby swoje i innych.

 

DR AGNIESZKA KOZAK, psycholożka, psychoterapeutka, trenerka komunikacji opartej na empatii, autorka Mądrej bliskościoraz Uwięzieni we własnej głowie,współautorka bestsellerów (m.in. Uwięzieni w słowach rodziców). Wierzy, że słowo ma moc zmieniania świata. Towarzyszy ludziom w odnajdywaniu siebie i odwagi do życia na miarę siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 111

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 13 min

Lektor: Anna Grochowska
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Agnieszka Ko­zak

Mą­dra wdzięcz­ność

Jak od­na­leźć war­tość w so­bie i świe­cie

Wstęp

Lu­bię pa­trzeć na wdzięcz­ność jak na czer­wony dy­wan, po któ­rym mo­żemy iść po sta­tu­etkę „oso­bi­stego szczę­ścia”. Choć po­ciąga mnie też spoj­rze­nie Spi­nozy na tę sprawę – że wdzięcz­ność to od­wza­jem­nia­nie mi­ło­ści mi­ło­ścią. Moim zda­niem wła­śnie o mi­łość w pa­trze­niu na wdzięcz­ność cho­dzi. Cza­sami za­da­jemy so­bie py­ta­nie: „Dla­czego coś ro­bię?” lub „dla­czego on coś robi?” – i wtedy na­tu­ralną od­po­wie­dzią jest „dla­tego, że”, a prze­cież tam znaj­duje się wła­śnie istota: ro­bię to „dla-tego”, dla niego, dla ko­goś. Nie ro­bimy rze­czy „dla-cze­goś”, dla przed­miotu, ale wła­śnie dla pod­miotu – dla dru­giego czło­wieka, z któ­rym spo­tka­nie i wspólne by­cie jest ważne. Być wdzięcz­nym to być wdzięcz­nym ko­muś.

Wdzięcz­ność to świa­do­mość ob­DA­Ro­wa­nia. Z tego po­wodu po­dróż po jej od­kry­wa­niu za­czniemy od spo­tka­nia ze sobą. Wiesz, że spo­sób, w jaki sie­bie ko­chasz, uczy in­nych, jak cię ko­chać? Dla­tego warto za­uwa­żyć sie­bie i po­ko­chać sie­bie. Zo­ba­czyć, jak bar­dzo je­ste­śmy ob­da­ro­wani i jak wiele mamy do po­ko­cha­nia w so­bie. Ko­lejny przy­sta­nek w tej po­dróży to ła­god­ność – za­pro­sze­nie do spoj­rze­nia, które ubiera w god­ność i war­tość cie­bie i in­nych. Spo­tkamy się też z ogniem i jego mocą oczysz­cze­nia, wy­pa­le­nia, ale rów­nież cie­pła i bez­pie­czeń­stwa. Bę­dzie to przy­sta­nek, w któ­rym za­pro­szę cię do nada­nia war­to­ści temu, co z po­zoru wy­daje się stratą lub – dla świata – prze­graną. Spo­tka­nie z ogniem może nas do­pro­wa­dzić do spo­tka­nia z głę­bią wdzięcz­no­ści. Dzięki temu do­świad­czymy głębi spo­tka­nia i re­la­cji, w któ­rej można być przy­ję­tym i za­ak­cep­to­wa­nym – także ten drugi może być przy­jęty ze swo­imi wy­pa­lo­nymi miej­scami.

Te spo­tka­nia po­mogą ci zo­ba­czyć, jak mo­żesz spo­tkać się z in­nymi we wza­jem­no­ści da­wa­nia i przyj­mo­wa­nia wdzięcz­no­ści. Wza­jem­ność jest trudna, po­nie­waż z za­sady wo­limy da­wać niż brać – wtedy nie po­trze­bu­jemy od­sła­niać na­szego stę­sk­nio­nego za mi­ło­ścią serca. A prze­cież wszy­scy po­trze­bu­jemy być przy­jęci w mi­ło­ści, która się wy­DA­Rza. Wdzięcz­ność two­rzy bli­skość i chęć spo­tka­nia, po­zna­nia i by­cia. Po­zwala we wszyst­kim, co się dzieje, szu­kać czło­wieka, bo więź jest na­szym wiel­kim pra­gnie­niem. Do­strze­że­nie war­to­ści w da­nym dzia­ła­niu za­pra­sza do szu­ka­nia osoby, bo to ona jest źró­dłem tej war­to­ści – bez dru­giej osoby nic się samo w prze­strzeni re­la­cji nie wy­da­rzy. To spo­tka­nie z wza­jem­no­ścią ozna­cza spo­tka­nie z mi­ło­ścią w da­wa­niu.

Ko­lej­nym przy­stan­kiem na na­szej dro­dze bę­dzie do­bro­dziej­stwo – chcę ci w tym roz­dziale po­ka­zać, dla­czego warto prak­ty­ko­wać wdzięcz­ność. W tym celu przy­wo­łuję nie­które wy­niki ba­dań do­ty­czące ko­rzy­ści z niej pły­ną­cych – naj­więk­szą z nich jest oczy­wi­ście DO­BRO­stan, do któ­rego nie trzeba ni­kogo na­ma­wiać, a jed­nak – jak się oka­zuje – do jego osią­gnię­cia po­trzeba na­szego za­an­ga­żo­wa­nia i dzia­ła­nia.

Ostatni roz­dział nie jest przy­stan­kiem, ale za­pro­sze­niem do drogi co­dzien­nego ce­le­bro­wa­nia ży­cia, do­ce­nia­nia i nada­wa­nia war­to­ści so­bie, re­la­cjom, lu­dziom, sy­tu­acjom, które są twoim udzia­łem.

Mam ma­rze­nie, żeby wdzięcz­ność stała się twoją przy­ja­ciółką. Dla­tego tak przy­go­to­wa­li­śmy tę książkę, by można było po niej pi­sać, by była dla cie­bie jak naj­bar­dziej oso­bi­stym spo­tka­niem z tym, czemu chcesz nadać WAR­TOŚĆ. Rób, pro­szę, no­tatki, za­pi­suj to, co cię po­ru­szy, i niech te po­ru­sze­nia zwią­zane z ­DA­Rem ży­cia za­pi­szą się także w to­bie.

Ob­da­ro­wa­nie

Je­steś tu ze mną? To ważne py­ta­nie, które do­ty­czy ak­cep­tu­ją­cej więzi. Py­ta­nie o to, czy je­steś tu ze mną, za­wiera w so­bie py­ta­nie, czy mnie przyj­mu­jesz ta­kiego, ja­kim je­stem. Czy je­steś mimo wszystko. Wła­śnie to „mimo wszystko” po­wo­duje w wielu lu­dziach dużo lęku i za­myka na da­wa­nie i przyj­mo­wa­nie. Dzieje się tak, je­śli uzna­jemy, że bę­dąc ta­kimi, jacy je­ste­śmy, nie mo­żemy zo­stać przy­jęci przez in­nych. Czę­sto jest tak dla­tego, że nie przyj­mu­jemy sa­mych sie­bie. Żeby da­wać, warto naj­pierw przy­jąć sie­bie i być dla sie­bie. Zo­ba­czyć sie­bie w do­bru, które jest w nas zło­żone. Od­kry­cie do­bra i wi­dze­nie go, do­świad­cza­nie i ce­le­bro­wa­nie to dla mnie wy­bór ży­cia – bo ufam, że ży­cie nie­sie w so­bie do­bro, co­dzien­nie wi­doczne wła­śnie w wy­bie­ra­niu sie­bie i spo­so­bie pa­trze­nia na sie­bie.

Jed­nak świat bę­dzie krzy­czał, że jest ina­czej

Że lu­dziom nie można ufać

Że na mi­łość trzeba za­słu­żyć

Że nikt nam nie po­może

Że je­ste­śmy nie­moż­liwi do ko­cha­nia (…)

Do­świad­czam czego in­nego

Moż­liwe, że to mój przy­wi­lej, a moż­liwe,

że to kwe­stia wy­bo­rów

Bo za­ufa­nie to wy­bór

Cza­sami trudny, kiedy po­dej­muję go

po raz ko­lejny

Ale prze­cież cho­dzi o na­dzieję

Po­sta­na­wiam ją so­bie da­wać

Szu­kać zia­ren do­bra

Bo tylko z wielu zia­ren mogę upiec chleb,

by na­kar­mić sie­bie i in­nych

Je­śli w prze­szło­ści na­sze po­trzeby nie były uzna­wane, to praw­do­po­dob­nie na­uczy­li­śmy się na wszystko za­słu­gi­wać. W tym za­słu­gi­wa­niu wspa­niale dbamy o in­nych, ro­bimy dla in­nych, wspie­ramy in­nych, je­ste­śmy dla in­nych. Re­zy­gnu­jąc z sie­bie, re­zy­gnu­jemy z ja­kie­goś ka­wałka mi­ło­ści i cze­kamy na to, że przyj­dzie ona z ze­wnątrz, jakby któ­re­goś dnia miała za­pu­kać do drzwi, usiąść na wy­cie­raczce i po­wie­dzieć: „Oto je­stem”. Kar­mieni baj­kami, cze­kamy na wróżkę lub księ­cia, któ­rzy od­mie­nią na­sze ży­cie, zro­bią coś za nas – po­ko­chają nas, na­wet je­śli tkwi w nas ogromna dziura mi­ło­ści wła­snej. Oka­zuje się jed­nak, że nic samo z sie­bie nie przy­cho­dzi, bo oto­cze­nie, przy­zwy­cza­jone do bra­nia, prze­staje nas wi­dzieć. Czę­sto ważne jest to, co ro­bimy, a nie to, kim je­ste­śmy. Czy­nimy sie­bie waż­nymi przez ro­bie­nie rze­czy dla in­nych. Wsku­tek tego po­ja­wia się ko­lejny lęk – przed unie­waż­nie­niem. „Bo je­śli prze­stanę ro­bić rze­czy dla in­nych, to może się oka­zać, że prze­stanę być ważny”.

Tak też po­wie­działa mi kie­dyś Zu­zanna: „Boję się, że je­śli prze­stanę ro­bić te wszyst­kie rze­czy, to prze­stanę ist­nieć, bo nie znam sie­bie in­nej, nie mogę się za­trzy­mać”. I fak­tycz­nie – nie za­trzy­my­wała się. Ro­biła, dzia­łała i nie do­ra­stała. Nie do­ra­stała do sie­bie sa­mej. Kiedy się spo­tka­ły­śmy, wy­glą­dała jak na­sto­latka. Ubrana w ba­weł­nianą spód­nicę, z ko­szulką wci­śniętą za grubą gumę i z wło­sami prze­wią­za­nymi ró­żową gumką. Ści­śnięta gu­mami ocze­ki­wań, po­zo­stała na­sto­latką. Nie była w sta­nie uznać sie­bie jako ko­biety, zo­stała na lata uwię­ziona w na­sto­latce, która ma ro­bić to, czego ocze­kują od niej do­ro­śli.

Ten lęk nie po­zwala się za­trzy­mać, trzyma w gar­ści, cza­sami chwyta za gar­dło, spłyca od­dech, by za­trzy­mać od­ruch ży­cia dla sie­bie – ma go wy­star­czyć dla in­nych, so­bie można go ode­brać, po­dob­nie jak ro­dzice „od­bie­rali so­bie od ust, by nas wy­kar­mić”. Te czasy już mi­nęły, nie mu­simy so­bie od­bie­rać, by na­kar­mić bli­skich, a jed­nak gdzieś głę­boko w świa­do­mo­ści spo­łe­czeń­stwa tkwi ocze­ki­wa­nie, że cią­gle bę­dziemy sie­bie od­da­wać. Bę­dąc pół­ży­wymi, nie ży­jemy na­prawdę. Pa­mię­tam ten mo­ment, kiedy pod­czas spo­tka­nia warsz­ta­to­wego na War­mii za­py­ta­łam lu­dzi o to, ja­kie imię mo­głoby mieć ich do­tych­cza­sowe ży­cie – w od­po­wie­dzi naj­czę­ściej po­ja­wiały się: tę­sk­nota, nie­pew­ność, ocze­ki­wa­nie i trup. Wielu z nas nie żyje, tylko czeka na ży­cie, które ma się kie­dyś wy­da­rzyć w nas. Ale w nas go nie ma – są za­da­nia do wy­ko­na­nia, które re­ali­zu­jemy jak au­to­maty. Unie­waż­niamy sie­bie, by inni mo­gli być ważni. Jed­nak wy­daje mi się, że nie mo­żemy ich uczy­nić waż­nymi, je­śli nie da­jemy z bo­ga­tego wnę­trza uzna­nia sa­mych sie­bie. Gdy sie­bie opusz­czamy, za­nu­rzamy się w de­pre­sję, w brak, w ja­kiś ocean nie­by­cia. Mo­nika przy­szła do mnie w sta­nie lek­kiej de­pre­sji i z du­żymi lę­kami. Za­częła od tego, że ma bar­dzo do­bre ży­cie i ko­cha­jącą się ro­dzinę. Ro­dzinę, która jest dla niej bar­dzo ważna – to zda­nie po­wta­rzała kil­ka­krot­nie pod­czas pierw­szego spo­tka­nia. Za­py­tana o to, co jest ważne dla niej sa­mej, pa­trząc na sie­bie i to, kim jest, nie umiała od­po­wie­dzieć, łzy na­pły­nęły jej do oczu. „Znowu się roz­kle­jam” – po­wie­działa ci­chutko pod no­sem.

Lu­bię ten mo­ment roz­czu­le­nia, lu­bię go wi­dzieć u mo­ich pa­cjen­tów, bo on jest jed­no­cze­śnie mo­men­tem wzru­sze­nia i roz­tkli­wie­nia. Wzru­sze­nie po­ka­zuje, że coś się po­ru­sza – coś waż­nego chce zo­stać oży­wione, na­kar­mione, uznane. To taki mo­ment, w któ­rym pa­cjenci po­zwa­lają so­bie na by­cie czu­łymi i tkli­wymi. To mo­ment spo­tka­nia w miej­scu, które po­trze­buje być do­tknięte – miej­scu tę­sk­noty za by­ciem wi­dzia­nym.

Wy­daje mi się, że tym, co może wy­peł­nić tę tę­sk­notę, jest wła­śnie wdzięcz­ność, która za­czyna się od sie­bie sa­mego. Od od­kry­cia tego, że zo­stała w nas zło­żona war­tość, nie­za­prze­czalna i nie­za­leżna od tego, czy ktoś ją ak­tu­al­nie po­twier­dza sło­wami czy swoim by­ciem – ona po pro­stu jest da­rem. I wła­śnie w pro­ce­sie wdzięcz­no­ści mamy trzy ele­menty kon­sty­tu­tywne:

dar­czyńca,dar,ob­da­ro­wany.

Za­uważmy, że w każ­dym z tych słów znaj­dziemy cząstkę DAR. Dar to zwy­kle coś war­to­ścio­wego, prawda? Tylko od nas za­leży, czy nadamy temu war­tość, czy do­strze­żemy, jak bar­dzo je­ste­śmy ob­da­ro­wani. Do­ce­nie­nie daru za­leży zaś od tego, co mamy w so­bie. Mi­łość po­trze­buje mi­ło­ści. Mi­łość po­wstaje, gdy ro­bisz coś w in­te­re­sie mi­ło­ści. Świa­do­mość, że zo­sta­li­śmy ob­da­ro­wani, pły­nie z tego, że mamy pew­ność, że je­ste­śmy warci tego, aby nas ob­da­ro­wać.

Za­trzy­majmy się jesz­cze na tym, na czym po­lega praw­dziwe do­świad­cze­nie wła­snej war­to­ści. To tak, jak­by­śmy po­wie­dzieli: „Mo­żesz tu być, do­brze mi z tobą”. Je­śli zaś uznamy war­tość w so­bie, to nadamy ją też re­la­cjom, które two­rzymy. Kiedy czu­jemy, że jest w nas do­bro i że z nami jest do­brze, ro­dzi się na­dzieja. Jest to też na­dzieja na to, że w róż­nych re­la­cjach, które na­wią­zu­jemy, wszystko bę­dzie do­brze z nami i z ludźmi, do któ­rych się zbli­żamy. Ma­jąc świa­do­mość war­to­ści i by­cia ob­da­ro­wa­nymi, ła­twiej bu­du­jemy re­la­cje i po pro­stu mamy więk­sze po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa w so­bie.

Wiesz, że spo­sób, w jaki sie­bie ko­chasz, uczy in­nych, jak cię ko­chać? Cho­dzi o to, żeby zo­ba­czyć sie­bie i po­ko­chać sie­bie. Zo­ba­czyć, jak bar­dzo je­ste­śmy ob­da­ro­wani i jak wiele mamy do po­ko­cha­nia w so­bie. Sami mu­simy od­kryć war­tość w so­bie. Nikt z ze­wnątrz jej nam nie da. Tę­sk­nota za ak­cep­ta­cją i uzna­niem wła­snej war­to­ści może być głę­boko za­ko­pana, ale ona ist­nieje. Je­śli damy jej moż­li­wość by­cia usły­szaną, może za­pło­nąć w nas ogniem. Mamy od­kryć war­tość za­miast za­słu­gi­wać na nią czy że­brać u in­nych. To my de­cy­du­jemy, co z war­to­ści, którą w so­bie mamy, damy światu, ale też to my de­cy­du­jemy, że ją w so­bie ga­simy, re­zy­gnu­jąc z moż­li­wo­ści się­gnię­cia po do­bre ży­cie dla sie­bie. Ży­jemy ja­kimś ży­ciem, nie na­da­jemy mu kształtu, po­zwa­lamy, by ono nas ukształ­to­wało bez na­szej de­cy­zji, w od­po­wie­dzi na to, co przy­cho­dzi, bez bra­nia od­po­wie­dzial­no­ści za sie­bie.

Moż­liwe, że tak bar­dzo na­uczy­li­śmy się zga­dzać na by­le­ja­kość, że prze­sta­jemy wi­dzieć ja­kość w so­bie. Są w nas pew­nego ro­dzaju nie­roz­po­zna­nia – nie roz­po­zna­jemy do­bra w so­bie, na­to­miast świet­nie znamy to, co słabe i we­dług nas wa­dliwe. Nie po­tra­fimy uj­rzeć sie­bie w pełni. Wi­dzimy frag­menty, kon­cen­tru­jemy się na nich. To frag­menty, które (w na­szych oczach) po­twier­dzają na­szą nie­do­sko­na­łość. W gło­wie od­zy­wają nam się echa tych, któ­rzy różne rze­czy do nas mó­wili. Je­ste­śmy jak wy­ci­nanka. Wiele osób coś w nas wy­cięło – przez kry­tykę, przez po­gardę, przez za­prze­cza­nie, może przez ocze­ki­wa­nia, któ­rych nie umie­li­śmy speł­nić. Wi­dzimy te dziury, cza­sami pa­trzymy przez nie na świat i wy­daje nam się, że świat na­prawdę jest tak skur­czony jak wi­dok przez te ka­wałki. Przy­kryci wsty­dem, nie roz­po­zna­jemy po­ten­cjału mi­ło­ści i ży­cia w so­bie. Pró­bu­jemy za­kleić dziury. Kon­cen­tru­jemy się na nich, ale cią­gle wi­dzimy braki, zwłasz­cza te w so­bie, zwłasz­cza te „nie­za­słu­gi­wa­nia” zwią­zane z ob­da­ro­wy­wa­niem sie­bie.

Tak było z Pio­trem. Ma­rzył o pięk­nym miesz­ka­niu w ka­mie­nicy. O wy­so­kich su­fi­tach i prze­stron­nych po­ko­jach, w któ­rych bę­dzie mógł od­dy­chać wol­no­ścią. Jed­nak bał się, że „nie udźwi­gnie” re­montu du­żego miesz­ka­nia. Ku­pił więc nowe miesz­ka­nie w bloku i urzą­dził je w stylu miesz­ka­nia w ka­mie­nicy. Kiedy w nim za­miesz­kał, trudno mu było się w nim od­na­leźć. Miał po­czu­cie, że ono do niego nie pa­suje, jakby było na niego „za duże”, jakby tyle do­bra mu się „nie na­le­żało”. Cho­dził i od­naj­dy­wał nie­do­róbki, które po­zo­sta­wili wy­ko­nawcy, za­drę­czał się każ­dym drob­nym pęk­nię­ciem czy rysą na płyt­kach lub szafce. Nie umiał się ucie­szyć tym, co przy­go­to­wał dla sie­bie, tę­sk­nił za sta­rym miesz­ka­niem, mó­wiąc, że tamto było „na jego miarę”. Cie­kawe, że kiedy na­kłada się na nas nad­miar obo­wiąz­ków, nie po­ja­wia się w nas my­śle­nie, że tego jest za dużo, ale kiedy się­gamy po coś do­brego dla sie­bie, czę­sto my­ślimy, że to zbyt wiele, że może prze­sa­dzamy, że może „zbyt dużo chcemy”. Piotr sam sie­bie „przy­ciął”, od­no­sząc swoje nowe miesz­ka­nie do tego, co było zwią­zane z prze­szło­ścią, kiedy miesz­kał w ma­lut­kim miesz­ka­niu w bloku i nie było pie­nię­dzy na nic, a na pewno bra­ko­wało ich na przy­jem­no­ści. Przy­jem­ność po­le­ga­jąca na da­wa­niu so­bie do­bra nie była czymś, co miał za­pi­sane w ciele, nie do­świad­czył tego na­ma­cal­nie. Każda nowa rzecz, na którą spo­koj­nie by­łoby go stać, wy­da­wała się nad­mia­rowa, bo dziury braku były ogromne i za­pi­sały się w ciele moc­nym prze­ka­zem – „nie stać cię na wiele rze­czy, więc nie mo­żesz na­wet o nich ma­rzyć”.

Piotr nie mógł so­bie po­zwo­lić na „zbytki”, co­dzien­ność była zbyt szara, by do­kła­dać do niej ko­lo­rowe dro­bia­zgi ra­do­ści. Trzeba było przy­wyk­nąć do świata, który był wy­star­cza­jący, by żyć ja­koś. Ja­koś, a nie ja­kość. Trudno mu było po­zwo­lić so­bie na ra­dość pły­nącą z wy­bie­ra­nia sie­bie. Da­wać so­bie wy­so­kiej ja­ko­ści po­da­runki, by do­świad­czyć speł­nie­nia. W świa­do­mo­ści Pio­tra nie było na to miej­sca. Nie się­gnął po miesz­ka­nie w ka­mie­nicy – wy­brał pro­dukt po­średni: miesz­ka­nie, które wy­glą­dało jak ka­mie­nica, jed­nak nią nie było. Na tym po­lega ob­da­ro­wy­wa­nie sie­bie czymś, co na­zy­wamy su­ro­ga­tami: niby wy­gląda tak samo, ale jed­nak nie jest ta­kie samo i – co naj­waż­niej­sze – nie jest tym sa­mym. Su­ro­gat to na­miastka, czyli sub­sty­tut ja­kiejś rze­czy, który ma ją za­stą­pić; coś w ro­dzaju pod­róbki. Cie­kawe, że wy­raz ten po­cho­dzi z ła­ciń­skiego sur­ro­gare, które ozna­cza „wy­bie­rać ko­goś in­nego”. Kogo Piotr wy­brał, urzą­dza­jąc miesz­ka­nie w bloku, by wy­glą­dało jak to w ka­mie­nicy, za­miast speł­nić swoje ma­rze­nie? Zga­duję, że wy­brał tego Piotrka, któ­rego ob­raz no­sił w so­bie, a nie tego, któ­rym się stał, pra­cu­jąc na pre­sti­żo­wym sta­no­wi­sku, zy­sku­jąc uzna­nie wielu osób za swoją wie­dzę i kom­pe­ten­cję. Miał wiele nie­roz­po­znań w so­bie, tak jak wielu z nas. Pra­gnie­nia i ma­rze­nia, czyli we­wnętrzny głos ciała, prze­gry­wały z gło­sem w gło­wie: „nie stać cię, nie wolno ci, nie na­leży tego ro­bić, to strata pie­nię­dzy, to zbyt wielki zby­tek, szkoda na to wy­da­wać”. Znamy to. War­to­ścią ży­cia stają się od­kła­dane pie­nią­dze, zło­żone w ja­kiejś in­sty­tu­cji zwa­nej ban­kiem. Ona ma być gwa­ran­tem, że kiedy nam się coś sta­nie, mamy „po­duszkę bez­pie­czeń­stwa”. To­wa­rzy­szy nam cią­gły lęk przed tym, że coś złego się wy­da­rzy, a przez tę czarną wi­zję przy­szło­ści ży­cie nie może się sta­wać dzi­siaj, nie może się wy­da­rzać, bo to nie­bez­pieczne – tak po pro­stu wy­da­wać pie­nią­dze na przy­jem­no­ści.

Moż­liwe, że nie­bez­pieczne, bo nie­znane. Kiedy jako dzieci nie mo­gli­śmy bez­tro­sko się ba­wić, tylko by­li­śmy ubie­rani w prze­kaz „nie ma pie­nię­dzy” lub „pie­nię­dzy nie wolno wy­da­wać wolną ręką”, to w do­ro­słym ży­ciu nie mo­żemy za­dbać o swoje przy­jem­no­ści. Zo­bacz: „Nie wolno wy­da­wać wolną ręką” – twoje ręce nie mogą być wolne, cią­gle mu­sisz trwać w splą­ta­niu, cią­gle mu­sisz od­kła­dać, nie mo­żesz so­bie po­zwo­lić na… No wła­śnie, funk­cjo­nuje po­wszech­nie ja­kiś prze­kaz, który za­bra­nia dbać o sie­bie, jakby ktoś z ze­wnątrz miał nad nami wła­dzę i mu­siał wy­dać po­zwo­le­nie. Oplą­tani lę­kiem przed oceną, prze­sta­jemy ko­rzy­stać z moż­li­wo­ści do­bra, które jest w nas zło­żone.

Mia­łam kie­dyś po­dob­nie z su­kien­kami. Wcho­dzi­łam do skle­pów, w któ­rych były ta­kie, które mi się ogrom­nie po­do­bały, ale uzna­wa­łam, że nie stać mnie na nie (czyli: nie mogę so­bie na nie po­zwo­lić). Ro­bi­łam im zdję­cie i po­tem szy­łam u kraw­co­wej. Były po­dobne – cza­sami na­wet bar­dzo – ale nie były tymi, które mo­gła­bym mieć. Nie sły­sza­łam sie­bie, od­bie­ra­jąc so­bie głos. To, co so­bie da­jemy, jest tym, jak sie­bie kształ­tu­jemy. A prze­cież mo­żemy sie­bie kształ­to­wać, two­rzyć, da­wać światu ta­kich, ja­kimi chcemy być.

Spis tre­ści

Wstęp

Ob­da­ro­wa­nie

Spoj­rze­nie

Ogień

Wza­jem­ność

Do­bro­dziej­stwo

Dzien­nik

ZA­KOŃ­CZE­NIE

Li­sta po­trzeb i emo­cji