(Krąg I. Niechrzczeni. Bohaterowie, poeci, filozofowie pogańscy.)
Huk tak potężny sen mi spłoszył z powiek,
Chwiałem się cały z wrażeniem niemiłem,
Jak nagle ze snu przebudzony człowiek.
Wstałem i we śnie wypoczętym okiem
Wodziłem wkoło, badając, gdzie byłem.
Byłem nad brzegiem otchłani boleści,
Z której bez końca zgiełk zmieszanej treści
Huczał jękami, westchnieniem głębokiem,
Jako huk grzmotów daleki i długi.
Spojrzałem w otchłań: mglista i głęboka,
Straszliwie ciemna jak ślepota oka.
«Wstąpmy w świat ciemny», przewodnik mój blady
Rzekł do mnie: «Wstąpmy, ja pierwszy, ty drugi».
A ja spostrzegłszy jego twarz zmienioną,
Mówiłem: «Mistrzu! Głowo do porady,
Pocieszycielu, ty, moja obrono,
Gdy ty się boisz, kto się iść odważy?».
A on: «Otchłani męczarnie i bole,
Jęk nieszczęśliwych, co tam jęczą w dole,
Litością w mojej malują się twarzy,
A którą w błędzie ty bierzesz za trwogę;
Idźmy, bo mamy jeszcze długą drogę».
I mnie wprowadził, a sam naprzód kroczył,
W krąg pierwszy, który tę otchłań otoczył53.
Tam, ilem słyszał, ile pomnieć mogę,
Nie były skargi, lecz tylko westchnienia,
Od których wieczne powietrze wciąż drżało:
Był to głos jakiś smutku bez cierpienia,
Głos mnóstwa mężów i niewiast, i dzieci.
Mistrz dobry mówił: «Czemu mnie nie pytasz,
Co są za duchy, które okiem witasz?
Chcę, żebyś wiedział, nim pójdziemy dalej.
Grzech i występek tych duchów nie szpeci,
Ale na cnotach choć im nie zbywało,
Chrzest cnót nie święcił, ta brama twej wiary!
A chociaż przyszli na ziemię przed chrzestem54.
Oni, jak trzeba, Boga nie kochali.
Z liczby tych duchów oto ja sam jestem!
Za to nieszczęście, nie za grzech, z kolei
Spadła kaźń na nas, a treścią tej kary,
Że pożądamy wiecznie bez nadziei».
Słysząc to, boleść uczułem tajemną,
Bom poznał wielu obecnych przede mną,
Co byli ludźmi wznioślejszego rzędu,
Dziś w sieni piekieł jakby w zawieszeniu.
«Mów», zawołałem: «Mistrzu mój i panie!
Abyś mnie w moim umocnił wierzeniu,
Które zwycięża moc wszelkiego błędu:
Czy nikt z tych duchów o własnej zasłudze
Lub za przyczyną przez zasługi cudze
Nie wstąpił kiedy w niebios pomieszkanie?»
On, który pojął skrytą myśl tej mowy,
Tak odpowiedział: «Byłem tu gość nowy,
Kiedy widziałem, jak wszedł Pan nad pany,
Znakiem zwycięstwa ukoronowany!
On stąd cień wyrwał naszego praojca
I Abla, jego syna, i Noego,
Mojżesza, sługę zakonu bożego;
Abraham, Dawid, Izrael, Rachela
Z potomstwem swoim, w triumfie wesela
Wstąpili za nim do chwały ogrojca55!
Wiedz, że przed nimi w tę otchłań z wtrąconych
Zgoła dusz ludzkich nie było zbawionych».
Tak idąc, rzucał mi słowo po słowie,
A szliśmy lasem, lasem duchów, mówię.
Jeszcze byliśmy przy otchłani blisko,
Gdy zmrok tłumiące ujrzałem ognisko,
A idąc dalej, przy blasku płomienia
Spostrzegłem duchy szlachetne z wejrzenia.
«O ty, wszech nauk i sztuki zaszczycie!
Mów, kto są oni i jaka to chwała
Od drugich miejsce osobne im dała?»
A on mi na to: «Gdzie ty pędzisz życie,
Tam o nich dobra sława pozostała;
Przez wzgląd na blask jej, jakim ich otacza,
Łaska ich nieba od drugich odznacza».
Wtem: «Oto jego cień!» głos mnie doleci,
«Wraca, uczcijcie poetę, poeci!»
Na ten głos zamilkł, a od światła strony,
Wprost do nas cztery szły cienie olbrzymie,
Twarz ich ni smutna była, ni wesoła;
«Patrz no na tego», mistrz na mnie zawoła,
«Co z mieczem w ręku idący na przedzie,
Drugich za sobą niby król ich wiedzie.
To Homer, wieszczów książę urodzony!
Za nim Horacy, Owidyjusz56 trzeci,
Ostatni Lukan; każdy z nich na imię
Jak ja zasłużył, które niegdyś brzmiało.
Patrz, cześć mi niosą: to i dla nich chwałą».
I tak się zeszła księcia piękna szkoła57,
Który nad nimi lot pieśni wysokiej
Jeden jak orzeł wznosił pod obłoki.
Zwróciwszy twarze po chwili rozmowy,
Mnie pozdrowili pochyleniem głowy;
Mistrz się uśmiechnął na mój zaszczyt nowy.
Jeszcze doznałem większego honoru,
Bo mnie przyjęli do swojego koła
I byłem szósty z genijuszów58 chóru.
Tak do ogniska szliśmy gronem całem.
Mówiąc o rzeczach niejednych z zapałem,
O których milczeć tak pięknie w tej chwili,
Jak było pięknie mówić, gdzieśmy byli.
Stał świetny zamek z darniowym tarasem,
Mur siedmiorakim otoczył go pasem59,
Strumień okrążał falami bystremi,
Przeszliśmy po nim jak po twardej ziemi:
I przez bram siedem, i z siedmiu mędrcami
Wszedłem na łąkę usłaną kwiatami.
Tam inne cienie snuły się przed nami,
Poważne, z wzrokiem stałym i pogodnym,
Twarze myślące, spokojne ich ruchy,
Mówiły rzadko i głosem łagodnym.
I na tej łące zeszliśmy na stronę,
W miejsce otwarte, trochę podniesione,
Skąd mogłem widzieć wszystkie piękne duchy.
Na trawach świeżej i wonnej zieleni
Stoją i siedzą mężowie wsławieni;
Drżałem z radości, dumny ich widzeniem!
Wkoło Elektry60 mnóstwo mężów stoi:
Hektor, Eneasz, bohatery Troi,
I Cezar zbrojny sokolim spojrzeniem.
Widziałem z drugiej strony od pagórka,
Pentezyleę i króla Latyna,
Przy nim Lawinia siedzi, jego córka.
Widziałem Bruta, pogromcę Tarkwina,
Lukrecję, Julię61, chlubę płci niewieściej;
Jeden Saladyn siedział na uboczy.
Potem widziałem, podniósłszy me oczy,
Mistrza uczonych62 z powagą na czole.
Siedział w rodzinnym filozofów kole,
Powszechnej hołdem otoczony cześci63.
Sokrates, Platon, poważni z wejrzenia,
Najbliższe przy nim zajęli siedzenia.
To liczne grono Demokryt pomnożył,
Podług którego świat przypadek stworzył.
Tales, Empedokl, Heraklit z Zenonem,
Siedzieli głębiej w tym kole uczonem:
Tam był Orfeusz i Dijoskoryda64,
Cyceron, Liwiusz, badacze człowieka,
I moralista znajomy, Seneka.
Tam geometrę widziałem Euklida,
Ptolomeusza i Awicenesa,
I Hipokrata, i Aweroesa,
Który napisał komentarz nie lada65.
Wszystkich nie zliczę, bo wielkość przedmiotu
Od nich myśl moją porywa do lotu,
A słowa zdążyć za myślą nie mogą.
Wkrótce o dwóch nas zmniejszyła gromada:
Inną mnie powiódł mój przewodnik drogą
Z ciszy powietrza w kraj burz i zamieci
I idziem66, idziem, kędy nic nie świeci.