Pies Kolumba - Piotr Rowicki - ebook + audiobook + książka

Pies Kolumba ebook i audiobook

Piotr Rowicki

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zwariowane i pełne humoru przygody Halszki i Florka, którzy podczas wizyty w muzeum przenoszą się – dosłownie! – w czasie.
Odwiedzają między innymi Grunwald, średniowieczny Kraków i Gdańsk u progu nowej epoki, a przy okazji poznają historyczne postaci i wydarzenia.

Całość uatrakcyjniają przekorne ilustracje Ignacego Czwartosa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 200

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 47 min

Lektor: Piotr Rowicki
Oceny
5,0 (5 ocen)
5
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Postaci i zdarzenia przedstawione w tej książce są fikcyjne.

Nawiązania do wydarzeń z przeszłości mają charakter fantastyczny i humorystyczny i nie stanowią źródła wiedzy historycznej.

Na stronach 222–223 powieści bohater cytuje fragment poematu Sebastiana Fabiana Klonowica Flis to jest spuszczanie statków Wisłą.

Redakcja: Aleksandra Golecka-Mazur

Ilustracje: Ignacy Czwartos

Projekt okładki i skład: Ewa Kątowska-Maciańska

Wersja elektroniczna:

Wydawca: Wydawnictwo Adamada

al. Grunwaldzka 413, 80-309 Gdańsk

www.adamada.pl

ISBN EPUB: 978-83-8118-506-6

ISBN MOBI: 978-83-8118-507-3

Gdańsk 2021. Wydanie pierwsze

ROZDZIAŁ PIERWSZYW KTÓRYM HISTORIA SIĘ ZACZYNA

Tej soboty, kiedy ciemne chmury nadciągnęły nad dom państwa Koperków i zapowiadało się na całkiem solidne lanie, pan Koperek w porozumieniu z panią Koperkową postanowił zaprowadzić Halszkę i Florka do muzeum.

Słowo „zaprowadzić” nie jest precyzyjne. Właściwie należałoby użyć określenia „doprowadzić”. I powiedzieć tak: skazani Halszka K. (12) i jej brat Florian K. (12) nie wyrazili chęci spędzenia sobotniego poranka w muzeum, a już na pewno nie w muzeum historycznym. W czasie poprzedzającym doprowadzenie i w jego trakcie wyrażali swą dezaprobatę i stawiali czynny opór.

– Weź się, ojciec, co ty, co ty… – zaczął Florek jeszcze z zamkniętymi oczami.

Pan Koperek gwałtownym ruchem ściągnął z niego kołdrę i spokojnym głosem mówił o wielkim planie, który wymyślili z mamą.

– Dość! Do trzeciej w nocy komputery, smartfony, esemesy, granie, gadanie, mailowanie. To się musi skończyć! Nic was nie obchodzi, nic was nie interesuje, zero ambicji. Dosyć tego!

Młodzi Koperkowie mieli punkt dziesiąta stawić się na drugim końcu miasta, gdzie w pewnej starej kamienicy mieściło się muzeum historyczne.

Halszka, ciągle śpiąc, udała się do łazienki, mając nadzieję, że jak wróci, ojcu przejdzie, a może zapomni, w sumie wiele razy zapalał się do różnych rzeczy, a potem jakoś mu się odechciewało.

Tym razem jednak zapał pana Koperka był silniejszy.

***

Odrapany budynek z czerwonej cegły nie zachęcał do wejścia. Portier przy wejściu przerwał drzemkę, sprzedał bilety i powiedział, że za chwilę ktoś się pojawi.

Minęła minuta, druga, potem nawet trzecia i czwarta. Pan Koperek wszystkie starannie zliczał, gdyż z braku innego zajęcia nieustannie patrzył na zegarek. Do dzieci się nie odzywał, gdyż był na nie śmiertelnie obrażony.

Halszka próbowała dospać na stojąco, bo do siedzenia niczego nie było. Florek w ostatniej chwili zdążył zabrać bułkę ze śniadania i właśnie teraz zaczął ją jeść. Bułka była bez niczego, ale jej smak dodawał chłopcu otuchy. Wyobrażał sobie, że gdy wróci, zrobi sobie prawdziwą kanapkę, z podwójnym masłem, sałatą, rzodkiewką, pomidorem, serem i oczywiście szynką, której nałoży tyle, że będzie wystawać, ale to nic, włączy w międzyczasie komputer, odpali grę albo film i znów wszystko będzie tak jak trzeba.

W końcu, między minutą ósmą a dziewiątą, rozległy się kroki i ktoś się pojawił. Był to prawdopodobnie przewodnik muzealny. Chociaż wyglądał raczej na korsarza, który za swe niecne czyny musi przez resztę życia oprowadzać przeklęte dzieciaki po najnudniejszym miejscu na świecie. Brakowało mu co prawda opaski na oku, ale reszta się zgadzała: koszulka w niebieskie paski, broda, no i to utykanie na jedną nogę. Florek był pewien, że jest drewniana. Halszka niczego nie była pewna, bo jak się ma zamknięte oczy, to się śpi, a nie zastanawia nad muzealnymi korsarzami.

– Pan tu niby oprowadza? – upewnił się pan Koperek.

Przewodnik kiwnął głową. Nie był zbyt wylewny.

– Poproszę o taką naprawdę solidną lekcję. Te urwipołcie nie wiedzą, na jakim świecie żyją, a już ich znajomość historii to prawdziwy dramat. Niech im pan te wszystkie starocie pokaże, o królach coś, no i o wojnach, z wojen są wyjątkowo słabi, szczególnie dziewczynka. Chłopiec to ten z lewej. – Pan Koperek powiedział tak, bo rodzeństwo K. słynęło z tego, że panicznie bało się fryzjera i nosiło zwyczajowo długie włosy, a co za tym idzie, bywało mylone.

Florek czuł, że mógłby teraz stanowić idealną płachtę dla rozwścieczonego byka. Czerwień zalała mu twarz i nie chciała ustąpić. Tata mówił dalej.

– Ja muszę niestety coś załatwić na mieście, więc jakby tak ze dwie godziny tu spędzili, byłoby nieźle. Właściwie nie wiem, co tu jest, to zdaje się jakieś nowe muzeum?

– Tak – przewodnik wypowiedział wreszcie pierwsze słowo i sprawiło mu ono ból. Zmęczył się i wyglądało na to, że tego dnia więcej już się nie odezwie.

Pan Koperek wręcz przeciwnie. Rozkręcał się. Opowiedział o planowanym remoncie i że w markecie budowlanym o tej porze nie powinno być zbyt dużego ruchu, a dzieci, chociaż wyrośnięte, nie mogą w niczym pomóc, w sklepach zachowują się skandalicznie i trzeba ich potem szukać, i to zwykle oddzielnie, ale to nieważne, ważne, że muzeum jest otwarte i jest gdzie miło spędzić czas.

Przewodnik o dziwo znów się odezwał:

– Tak.

Tata jakby zgubił wątek. Przez uchylone drzwi dostrzegł fragment ekspozycji. Zmartwił się.

– Zaraz. To jest całe muzeum, ta sala tam? Nie ma nic więcej?

Przewodnik wzruszył ramionami, podszedł do drzwi i je otworzył. Sala wyglądała skromnie. Kilka gablot, szabla zawieszona na ścianie, stół z jakimiś książkami i krzesło.

Pan Koperek miał nowy pomysł dla swoich pociech.

– To może lepiej ja ich zamknę w samochodzie.

I tu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Przewodnik podszedł do pana Koperka i huknął go tak, że mu w ramieniu coś gruchnęło. Pan Koperek zaniemówił. Głos zabrał przewodnik:

– To tylko tak wygląda… skromnie. Ale ja panu przysięgam, dzieciaki będą zadowolone. Chwarszczyński jestem. Pan sobie jedzie, pan się nie martwi. Ja się nimi zajmę.

Po tych słowach przewodnik uznał wizytę ojca za zakończoną. Pan Koperek został wyprowadzony kulturalnie, ale stanowczo. Po czym bardzo niepewnym krokiem, masując obolałe ramię, ruszył w stronę samochodu.

Bliźniaki już wiedziały, co je czeka. Dwie godziny w ciemnej salce o zapachu starych butów i czegoś jeszcze. No i ten przewodnik! Przecież to zawodowy kryminalista!

Kryminalista ziewnął. Z kieszeni wyciągnął pokaźnych rozmiarów scyzoryk. Nacisnął, sprężyna wysunęła długie ostrze. Florek wskazał Halszce uchylone okno.

– Chodu!

Niestety, okno było zakratowane. Halszka, ciągnąc za sobą zrezygnowanego brata, próbowała go pocieszać.

– Jak nas zabije, przynajmniej nie będziemy musieli tego zwiedzać.

Chwarszczyński końcem ostrza sprawdzał stan swoich paznokci. Nic więcej go nie obchodziło. Stali w samym centrum żałosnej ekspozycji muzealnej, wszystko tu było żałosne: deszcz za oknem, muzeum, oni, no i najbardziej Chwarszczyński.

– Proszę pana, co pan robi z tym nożem? To niebezpieczne. – Halszka miała nadzieję, że uda się uniknąć rozlewu krwi.

Przewodnik jakby nie słyszał. Końcem nosa wskazał na wiszącą szablę.

– Co to jest? Czy ktoś wie, co to w ogóle jest?

– Pan wie! – zaśmiał się Florek.

Chwarszczyńskiemu żart się nie spodobał.

– To jest historia. I tamto, o tam, też jest historia. Te papiery na stole i te w gablocie to też historia. I wiecie, co to jest? To jest nuda. Śmiertelna nuda. I dlatego nie będziecie tego oglądać.

– Huraaaa! – Bliźniaki ruszyły w stronę wyjścia, ale Chwarszczyński zagrodził im drogę.

– Stop. Teraz włożą kapcie. W każdym porządnym muzeum są kapcie. A to jest bardzo porządne muzeum. I bardzo porządne muzealne kapcie.

Chwarszczyński sięgnął do stojącej pod stołem skrzyni, wyciągnął trzy pary dość znoszonych papuci, jedne rzucił przed siebie, jedne podał Florkowi, a ostatnie – Halszce.

– Historia magistra vitae est. Historia jest nauczycielką życia. Żeby poznać historię, trzeba ją przeżyć. Żeby przeżyć, trzeba do niej wejść. Żeby wejść, trzeba włożyć kapcie, dlatego teraz, razem, liczymy do trzech i wkładamy. Raz, dwa, trzy.

ROZDZIAŁ DRUGIW KTÓRYM HISTORIA STAJE SIĘ TERAŹNIEJSZOŚCIĄ I ROBI SIĘ NAPRAWDĘ CIEKAWIE

Łąka ciągnęła się aż po lekko pagórkowaty horyzont. Gdzieś z tyłu, w lesie, słychać było parskanie koni i pokrzykiwania ludzi. Był letni, wyjątkowo ciepły poranek. Wszystko wskazywało na to, że dzień będzie upalny. Halszka i Florek byli pewni, że przewodnik włączył pokaz multimedialny. Florek rozglądał się ze znawstwem.

– Niezłe macie urządzenia, nawet nie 3D, bo czuję zapachy, to musi być co najmniej 5D. Niby takie niepozorne muzeum, a proszę… technika.

Halszce coś jednak nie dawało spokoju. Dotykała trawy i ziemi i wtedy się zorientowała, że ma na sobie jakieś podejrzane ubranie.

– Nie podoba mi się. Florek, widziałeś moją spódniczkę?

Florek obruszył się.

– Oni to wszystko wyświetlają z rzutnika i tylko nam się wydaje, że tak wyglądamy. Prawda, proszę pana?

Chwarszczyński milczał; również był przebrany. Nie był to strój zbyt odświętny czy elegancki, raczej zwykły i prosty, jakiegoś giermka albo innego sługi.

– Kim my jesteśmy? Co tu robimy? – Halszka niepokoiła się coraz bardziej. – Niech pan to wyłączy! Ja nie chcę tego oglądać.

Nagle zza drzew wyłonił się mężczyzna. Był wysoki, miał bujną czarną czuprynę i srogą twarz.

– Chwarszczyński, ruszże się! No szybciej. Gdzie konie? Napojone?

Chwarszczyński zgiął się w pokłonie.

– Tak, panie.

Mężczyzna patrzył gdzieś w dal. Jakby nie słyszał.

– Za wzgórzami dwadzieścia tysięcy regularnego wojska, wszystko w stalowych pancerzach, nawet konie schowane pod kropierzami. Kopijnicy ruszą pierwsi, a u nas… skóry, drewniane kije, zbieranina, chłopi, mieszczanie, rycerstwa niewiele. Będzie rzeź, panie Chwarszczyński. W Bogu jedyna nadzieja. Każ stajennym przyprowadzić konie. Czas na nas. Czas.

Mężczyzna postał jeszcze chwilę, po czym odwrócił się i odszedł. Chwarszczyński spojrzał na Florka i Halszkę.

– Na co czekacie? Po konie!

Halszka pierwsza odzyskała głos.

– Proszę pana, ja już chcę do domu.

Florek jeszcze miał nadzieję.

– Czy to film z zeszłorocznej rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem? Bardzo dobra jakość. HD. Ale my nie chcemy brać w tym udziału. Nas to w ogóle nie interesuje.

Chwarszczyński westchnął ciężko, jakby go coś bardzo zabolało.

– Słuchajcie, urwipołcie. Tu nie ma żadnego filmu. To jest na żywo. Ja jestem masztalerzem Zawiszy Czarnego z Garbowa herbu Sulima. Wy jesteście chłopaki stajenne, o przepraszam, chłopak i dziewczyna. Jak zaraz nie ruszycie swoich czterech liter i nie przyprowadzicie koni, to będzie źle, mam mówić dalej?

Halszka była bliska płaczu.

– Niech pan nie krzyczy. Ja się nie zgadzam. To nie jest muzeum, to jest oszustwo!

Florek postanowił walczyć.

– Proszę pana, słyszał pan o naruszeniu praw dziecka? Za to są kary. Nie jesteśmy żadne chłopaki stajenne, ani tym bardziej dziewczyny. My to zgłosimy, nie wiem gdzie, ale zgłosimy, i ta wasza placówka zostanie zamknięta.

– Do rzecznika! – przypomniała sobie Halszka. – Do rzecznika praw dziecka!

– Właśnie. Bilety kupiliśmy, a pan nas nazwał urwipołciami, o tak to nie będzie. Halszka, idziemy.

Florek pociągnął siostrę za rękę i ruszyli. Zrobili zaledwie kilka kroków, gdy tuż przed nimi rozpętała się prawdziwa nawałnica. Hurgot, chrzęst, łomot, do tego chmura pyłu i piachu uniesiona w górę przez setki końskich kopyt. Konie pogalopowały, a wraz z nimi ci, którzy na nich siedzieli, ubrani w skóry i futra bardzo podejrzani osobnicy. Halszka zakasłała.

– To było dosyć realistyczne.

Chwarszczyński patrzył za oddalającymi się jeźdźcami.

– Witoldowe chłopaki. Litwa. Nie są zbyt cywilizowani, ale w sumie bardzo mili.

– Mili? Pan chyba żartuje? – Florek popatrzył na Chwarszczyńskiego, na las, na Halszkę, na łąkę, a potem znów na Chwarszczyńskiego. – To znaczy, że naprawdę jesteśmy pod Grunwaldem?

Przewodnik lekko tylko skinął głową.

– I ten, co tu był przed chwilą, to prawdziwy Zawisza Czarny? – kontynuował Florek.

Brodacz skrzywił się, jakby coś go nagle zabolało.

– Prawdziwy, prawdziwy. Ile razy mam tłumaczyć.

– To może trzeba mu powiedzieć, żeby się nie martwił. „Panie Zawiszo, głowa do góry, damy im dzisiaj niezłego łupnia”.

Pomysł Florka nie przypadł Chwarszczyńskiemu do gustu. Udał, że nie słyszy. Halszka uśmiechnęła się, ale był to dość smutny i krótki uśmiech.

– Pan twierdzi, że przenieśliśmy się w czasie? Że tu zaraz będzie bitwa z Krzyżakami i że my ją zobaczymy?

– Ja nic twierdzę. Idźcie po konie, bo się rycerz wścieknie.

– Niech się wścieka, nic mnie to nie obchodzi. – Florek usiadł na trawie. Postanowił, że nie będzie się niczym przejmował; jest sobota, ma wolne, żadnych lekcji, bitew ani wojen, chce spokojnie pograć sobie w FIFĘ, a potem obejrzeć mecz albo nawet dwa.

Halszka nie wiedziała, co ma robić. Usiąść koło brata. Iść po konia. A może uciec do lasu albo się obudzić. Tylko jak?

– To ja pójdę – zadecydowała.

Na taką deklarację siostry Florek nie był przygotowany. Ale Halszka oddalała się dość szybko, najwyraźniej naprawdę miała zamiar przyprowadzić konia Zawiszy Czarnego. Tylko jak? Przecież ona nawet nie wie, z której strony koń ma przód, a z której tył. Mimo wszystko Florek postanowił pójść za nią.

Dogonił siostrę, gdy wyszli za wzgórze. Na łące ogrodzonej prowizorycznym płotem pasło się może ze sto koni. Kręciło się przy nich kilku stajennych. Jedni czyścili zwierzęta, ktoś zakładał siodło, inny podsuwał rumakowi wiązkę trawy.

– Ale żeśmy wpadli w historię. – W głosie Halszki po raz pierwszy tego dnia słychać było podekscytowanie.

– Mówi się w kabałę. I z czego się cieszysz? Ja bym w ogóle w nic nie chciał wpadać. Co za pomysł, podróż w czasie, przecież i tak nikt nam nie uwierzy. I dlaczego tak nisko upadliśmy, rozumiem, że ja bym był królem, ty damą dworu, wtedy można się z dziejami zapoznawać. A tu? Jesteśmy w najniższej kategorii, chłopcy na posyłki.

– Od czegoś trzeba zacząć. – Halszka stanęła. – Co teraz?

– Co? Co? – Florek udawał, że nie widzi absolutnie żadnego problemu. – Weźmiemy konia i zaprowadzimy Chwarszczyńskiemu, niech on się martwi.

– Ale którego? – Halszka zmrużyła oczy i zaczęła przyglądać się zwierzętom, żadne nie wyglądało nadzwyczajnie, właściwie to chyba wszystkie były do siebie strasznie podobne.

Florek miał identyczne spostrzeżenia.

– Byle którego. Koń to koń. Jak się je ubierze w te wszystkie siodła i płachty, to wszystkie wyglądają jednakowo.

– Florek, czy ty jesteś taki głupi, czy udajesz? Mamy przyprowadzić konia dla najsławniejszego rycerza w tym kraju. Przecież nie może jechać na jakiejś chabecie. Chcesz zmienić bieg historii? Nie wiesz, że on musi w decydującym momencie uratować królewski sztandar?

– Przestań panikować. Zaraz coś się wymyśli. Moim zdaniem, koń Zawiszy Czarnego powinien być do niego podobny. To znaczy z maści, czarny powinien być.

– Skąd to możesz wiedzieć? Może Czarny woli jeździć na białym koniu, żeby się wyróżniać?

– Taaa, i wyglądać jak szachownica. Białe konie to są w bajkach. A z tym sztandarem to może być legenda. Nigdy nie wiadomo.

– Przecież Długosz pisał o tym w Rocznikach. – Halszka szukała jakiegoś argumentu, żeby ostatecznie przekonać brata.

– Pisał, pisał, co z tego. Widzisz gdzieś tu jakiegoś Długosza? Jego nie ma jeszcze na świecie. A poza tym nie udawaj takiej oczytanej. Obejrzałaś film i udajesz… historyczkę. Może to wszystko zupełnie inaczej wyglądało.

– Co wyglądało inaczej? – Halszka parsknęła śmiechem. – Bitwa? Krzyżacy? Król? A poza tym ja nie tylko oglądałam film, ale czytałam też Sienkiewicza.

– Taaa, w bryku. – Florek otarł czoło i zerknął w stronę wozów wiozących jakieś beczki. – Ciekawe, czy mają zimną colę?

– Nigdy niczego nie czytałam w bryku. Poza tym Sienkiewicz bardzo pięknie pisał o miłości.

Florek przewrócił oczami.

– Daj spokój, te fragmenty o Danuśce i Zbyszku każdy zdrowy na umyśle człowiek opuszcza, podobnie jak opisy przyrody. Halszka, rozejrzyj się, może zobaczysz gdzieś swego przystojniaka z Bogdańca. Zbyszko, Zbyszko, jam ci, bywaj, jam ci tu jest, twoja Halszka umiłowana.

– Prędzej ty zobaczysz gwiazdy! – Halszka zamierzyła się na brata, ale cios trafił w powietrze. Florek był szybszy.

Tymczasem stojący przy płocie chłopak, mniej więcej w ich wieku, przyglądał się im badawczo. Wreszcie skinął ręką, jakby ich wołał.

– Wy od Chwarszczyńskiego. Po konia?

Florek potwierdził.

– Jakbyś zgadł, kolego. Możesz się pośpieszyć? Pan Czarny nie będzie zadowolony. To znaczy pan Zawisza Czarny.

– Nieszczęście. W nocy to musieli zrobić. Ja nie spałem, przysięgam, prawie w ogóle nie spałem. – W głosie chłopaka słychać było rozpacz. – Zabiją mnie, zetną głowę i nasadzą na pal. A najpierw skórę obedrą i posypią solą.

– Co się stało? – Halszka postanowiła uciąć te makabryczne wizje.

– Konia ukradli? – domyślił się Florek.

Giermek pokręcił głową.

– Zbroję. Pan zawsze w niej walczył. Wszystkie turnieje wygrywał. Na Węgrzech, u cesarza, nawet w Aragonii. Wszędzie w niej. Ktoś mu podobno przepowiedział, że w dniu, gdy jej nie włoży, zginie. Pan Zawisza jest bardzo przesądny.

Florek przedstawił się, a gdy miał wypowiedzieć imię siostry, ugryzł się w język i powiedział:

– A to Halszko, mój brat.

– Chyba śnisz! W życiu nie będę chłopakiem.

– Halszko, Halszko, opanuj się, złe w ciebie wstąpiło czy co?

– Zaraz w ciebie wstąpi. Halszka jestem. Teraz i zawsze, i na wieki wieków amen.

Halszka mocno potrząsnęła dłonią chłopaka, który zdołał wydusić z siebie tylko jedno słowo:

– Jaksa.

– Nie martw się, coś wymyślimy. – Halszka przyglądała się chłopakowi i zdziwiło ją, że ktoś żyjący setki lat wcześniej właściwie niczym się od nich nie różni. Mógłby z nimi chodzić do podstawówki. – Przyprowadź konia. A potem pokaż ten namiot. Trzeba będzie przeprowadzić śledztwo. Mamy w szkole taki klub detektywów…

Jaksa otworzył usta. Nie rozumiał, o czym Halszka do niego mówi. I w ogóle co dziewczyna robi w obozie wojskowym. Wydało mu się to podejrzane, ale nie miał czasu myśleć. W każdej chwili słynny Sulimczyk mógł poprosić o zbroję.

Florek stanął między Halszką a Jaksą tak, żeby siostra nie mogła dalej mówić.

– Halszunia, dziecko, nie kompromituj się. Moja siostra ma nie po kolei w głowie, w dzieciństwie wpadła do sadzawki, trzy dni jej szukali, a jak znaleźli, zaczęła mówić od rzeczy i tak ma do dzisiaj.

– A ty… ty spadłeś z pieca na łeb.

– Milcz, niewiasto, jesteśmy w średniowieczu. Mężczyźni rządzą.

– I to jest największe nieszczęście tych czasów.

– Weź wyluzuj, czasy chcesz zmienić? Tu się trzeba dostosować, co w twoim przypadku oznacza: buzia na kłódkę i słuchaj mądrzejszych. Czyli na przykład mnie. To jest wyzwanie dla mężczyzny – zakończył Florek.

– A widzisz tu jakiegoś? – Halszka obraziła się. Ale tylko na chwilę. Zwykle z Florkiem kłócili się i godzili, zanim ktokolwiek postronny zdołał zorientować się w sytuacji. Jaksa i tak ich nie słuchał.Raz-dwa złapał za uzdę brązowego rumaka i już był z powrotem.

– Trzymaj – podał uzdę Florkowi. Ten wziął ją, ale kiedy koń poruszył głową, uzda wypadła chłopcu z rąk. Koń parsknął, tupnął i poszedł sobie.

– Łap go! Ciamajdo! – Halszka pchnęła Florka, żeby go gonił, ale na szczęście Jaksa był na miejscu. Florek tymczasem wpadł na świetny – jak mu się zdawało – pomysł.

– To zaprowadź może go od razu do Chwarszczyńskiego, a my zajmiemy się śledztwem. Zdaje się, że wpadłem na pewien trop.

Florek zrobił uczoną minę i wskazał na złamaną gałąź. Halszka popukała się w czoło i chciała coś dodać, ale nie zdążyła, bo przed nosem przejechała jej kolejna grupa rycerzy. Rozległy się trąbki. Jaksa wskoczył na konia i pojechał do Chwarszczyńskiego.

***

Upał coraz bardziej dawał się wszystkim we znaki. Halszka zbrodniczym wzrokiem łypała na mężczyznę niosącego gliniane dzbany. Florek myśli miał zaprzątnięte czymś innym. Oto zza wzgórza dostrzegł kilku jeźdźców w białych płaszczach z czarnym krzyżem.

– Patrz, będzie scena z dwoma mieczami, na żywo! Czy to nie fascynujące?

Halszka przysłoniła oczy, ale była daleka od fascynacji.

– Może być. Tylko dlaczego jest tak gorąco i dlaczego nie można nic kupić do picia? To jest wszystko źle zorganizowane.

– Fakt. Jak się czyta o historii, to się o tym nie myśli. A jak się tu jest, to się chce i jeść, i pić, a najchętniej poleżeć w cieniu.

Jaksa tymczasem jakby czytał w ich myślach, bo niósł ze sobą dzbanek.

– Macie, na upał najlepsze.

Halszka rzuciła się pierwsza, przechyliła i po pierwszym łyku wypluła.

– Co to jest?

Florek wziął dzbanek i powąchał.

– Aha, pachnie tak sobie. Ja może jednak poproszę o wodę.

Jaksa sam się napił, wytarł usta i powiedział:

– Nie ma jak kobyle mleko.

Chłopak upił jeszcze łyk.

– A wy skąd? Ze Śląska?

– Nie, z Mazowsza – obwieścił z dumą Florek. – Ze stolicy. To znaczy to nie jest jeszcze stolica, ale ma zadatki i kiedyś w przyszłości na pewno nią będzie.

Halszka, chcąc uniknąć kolejnych pytań, które mogłyby okazać się niewygodne, sama postanowiła pytać.

– Słuchaj, a ta zbroja to ciężka?

Jaksa potrząsnął grzywą.

– Jak jasny piorun.

Nie była to odpowiedź, która posuwała sprawę do przodu.

Halszka kontynuowała.

– Ale jeden człowiek ją uniesie?

Florek parsknął śmiechem.

– Nie, pięciu. Do zbroi wchodzi pięciu rycerzy. Po jednym do każdej nogawki i do każdego rękawa, a jeden w hełmie się mieści.

Jaksa zrozumiał, o co chodzi Halszce.

– Zbroja była w skrzyni. Zwykle nosimy ją we dwóch, ale jak ktoś silny, to uniósłby sam. Każda część jest oddzielnie, obojczyk, naramiennik, opacha, napierśnik, fartuch. Rycerz staje, a my na nim to wszystko musimy powiązać rzemieniami. A potem zdjąć.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział pierwszy

, w którym historia się zaczyna

Rozdział drugi

, w którym historia staje się teraźniejszością i robi się naprawdę ciekawie

Rozdział trzeci

, w którym historia się zacina i robi się naprawdę nieciekawie

Rozdział czwarty

, w którym historia się wyjaśnia, ale nie kończy

Rozdział piąty

, w którym historia się plącze, a winna trafia do klasztoru

Rozdział szósty

, w którym historia uczy, uczniowie uciekają, a kto ma wisieć, to się okaże

Rozdział siódmy

, w którym historia zahacza o najwyższe szczeble i trony, a nawet jedną abdykację

Rozdział ósmy

, w którym historia chce wypaść z torów, pies podejmuje trop, a złodziej prawie się wykrwawia

Rozdział dziewiąty

, w którym historia się buntuje i nieuchronnie zmierza do końca, a ten – jak wiadomo – wieńczy dzieło