Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wybierz się w podróż do Nibylandii!
Wendy Darling nie jest pewna, czy chce dorosnąć. Dorosłość oznacza dla niej pożegnanie się z pokojem dziecięcym i Piotrusiem Panem, o którego niesamowitych przygodach opowiada co wieczór swoim młodszym braciom… Naraz jej oczom ukazuje się nie kto inny jak sam Piotruś, któremu towarzyszy wróżka o imieniu Dzwoneczek. Ciemną nocą zabierają rodzeństwo Darlingów do Nibylandii, magicznej krainy, w której nikt nie musi dorastać.
Dzieci rzucają się w wir przygód, stając oko w oko z wrogiem Piotrusia Pana, groźnym Kapitanem Hakiem, i jego ludźmi. Aby zmierzyć się z piratami, Wendy i jej bracia dołączają do Zagubionych Chłopców, wiernych kompanów Piotrusia, i Tygrysiej Lilii. Panna Darling zaczyna się zastanawiać, czy cała ta historia – a także dorastanie – to nie coś więcej, niż jej się dotąd wydawało… I czy odkrycie tajemnic, które skrywa, może stanowić klucz do uratowania Nibylandii i odnalezienia samej siebie.
„Biblioteczka przygody” to rewelacyjna seria dla dzieci i młodzieży. Świetnie napisane powieści inspirowane filmami z każdym kolejnym tomem zyskują nowe grono czytelników. W serii ukazało się już kilkanaście tytułów – każdy z nich zawiera kolorową wkładkę z ilustracjami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 132
Po bruku spokojnej londyńskiej uliczki sunęli przechodnie z parasolami nad głową, spiesznie wracając do domów, przestraszeni nagle pociemniałym niebem. Wtem dał się słyszeć grzmot, ogłaszając początek ulewy. Samotny powóz toczył się po kocich łbach przy akompaniamencie stukotu podków, który odbijał się od kamiennych ścian budynków, a spod końskich kopyt rozbryzgiwała się woda. Przechodnie jeden po drugim prędkim krokiem znikali w drzwiach skromnych, ale schludnych domostw, z których okien zapraszająco sączyło się ciepłe światło.
W jednym z nich, w domu państwa Darlingów, trzask pioruna został zagłuszony przez odgłosy zaciętego pojedynku.
Dwaj chłopcy, John i Michael Darling, wymachując drewnianymi mieczami, przemknęli przez przedpokój, a Nana, ogromna bernardynka, deptała im po piętach. Wrodzona opiekuńczość nakazywała jej powściągać malców – jakby była ich nianią – ale często musiała kapitulować. Zresztą czasami sama dawała się wciągnąć w wir zabawy. Klingi mieczy pruły powietrze, o centymetry mijając przedmioty znajdujące się w ich zasięgu, a rodzinne portrety od lat wiszące na ścianach niebezpiecznie się kołysały. Nagle widoczne przez okna ciemnosiwe niebo rozświetliła błyskawica, zaraz po niej ozwał się złowróżbny grzmot, a po chwili o dach zaczął dudnić deszcz. Mimo tych dźwięków, a może pod ich wpływem, walka stała się jeszcze bardziej zawzięta.
– Przyszedł na ciebie czas, Piotrusiu Panie! – zawołał John, wznosząc miecz. Dziesięciolatek uważał się za znacznie lepszego szermierza od młodszego brata. Choć o mało nie zrzucił sobie z głowy kapelusza taty, który „pożyczył” jako hełm, w kilka susów stanął przed Michaelem.
Młodszy brat, ściskając ulubionego pluszowego misia, odskoczył do tyłu, aby uniknąć ciosu.
Chociaż bawili się tak już wielokrotnie, nigdy nie mieli dosyć. Piotruś Pan był bohaterem ich ulubionej bajki na dobranoc. Uwielbiali udawać chłopca, który nigdy nie dorósł. A konkretnie lubił go udawać Michael. John wolał się wcielać w podłego kapitana Haka.
– Tylko uważaj na krokodyla! – zawołał teraz zaczepnie.
Nana wydała ostrzegawcze szczeknięcie, jakby w pobliżu zauważyła prawdziwego gada. Ale Michael tylko pobłażliwie potrząsnął głową.
– Piotruś Pan nie boi się krokodyli – odparł wyniośle. – Ale ty – tak!
Po czym obaj chłopcy wydali bojowe okrzyki i kontynuowali pojedynek, którego areną był przedpokój ich przytulnego domu. Kiedy starcie przeniosło się na schody prowadzące na piętro, ulewa się wzmogła, a dudnienie deszczu stało bardziej donośne. Ale nie tak donośne, by zagłuszyć ciężki oddech ich starszej siostry Wendy, która z walizką w ręce wypadła z sypialni rodziców na parterze. Jej policzki były czerwone, a jasnobrązowe włosy znajdowały się w nieładzie.
– Słyszałam was od początku – rzuciła chłopcom, mijając ich na schodach. – Zaraz dołączę – dodała.
Nie zatrzymując ani na chwilę wzroku na walczących, Wendy weszła na piętro i zniknęła za drzwiami. Razem z braćmi zajmowała obszerny pokój na poddaszu. Cała jego podłoga usłana była zabawkami. Pod jedną ze ścian stały posłania Johna i Michaela, a pod drugą – łóżko Wendy. Naprzeciwko drzwi znajdowało się ogromne, wysokie okno, a pod nim – wygodna ława.
Dziewczyna rzuciła walizkę na ławę pod oknem i zaczęła upychać w niej ubrania. Wkrótce za plecami usłyszała stukot drewnianych mieczy. Gniewna zmarszczka na jej czole jeszcze się pogłębiła. A więc nie może mieć nawet chwili spokoju, żeby się podąsać?
Westchnęła. Wiedziała, że wyraz jej twarzy i nastrój pasują do ponurej pogody za oknem. Nie mogła uwierzyć, że miała to być jej ostatnia noc w dziecięcym pokoju. Usiłowała przekonać mamę i tatę, że nie ma potrzeby, żeby posyłali ją do szkoły z internatem, ale oni się uparli. Według nich było to właściwe ze względu na jej przyszłość. Ale jak mogło być właściwe, skoro czuła się z tym okropnie? Nie chciała opuszczać domu. Przerwała pakowanie i przycisnęła do piersi przytulankę. Słuchając odgłosów zabawy, której oddawali się bracia, była coraz bardziej przekonana, że nie jest gotowa na żegnanie się z dzieciństwem i towarzyszącą mu beztroską.
W końcu jednak się rozchmurzyła. To, że nazajutrz miała wyjechać, nie oznaczało, że ma się nie nacieszyć ostatnią partią szermierki z Michaelem i Johnem. Kręcąc piruet, z szelmowskim uśmiechem zawołała do chłopców:
– Chyba nie zapomnieliście o mnie, co?
Złapała swój miecz i rzuciła się w wir walki. Twarze malców rozpromieniły się na widok siostry, która dołączała do zabawy, ale zaraz znowu spoważniały. To nie były przelewki. Pojedynek trwał.
– Oddaj mi skarb! – Wendy nie zwlekając zaczepiła młodszego brata, po czym chwyciła parę kolczyków z perłami, które Michael ściskał w dłoni. – A teraz… zostaw Haka dla mnie!
Odwróciła się do Johna i przykucnęła, gotowa dać susa do przodu.
– Z drogi, kapitanie, jeśli ci życie miłe!
Siostra i brat natarli na siebie. W ferworze pojedynku dziewczyna zapomniała, dlaczego jeszcze przed chwilą tonęła w smutku. Wprawdzie trudno byłoby zliczyć, ile razy już się tak bawili, a Wendy rzeczywiście była trochę za duża na podobne harce, niemniej wciąż sprawiały jej dziką radość.
Bez opamiętania wywijała mieczem coraz mocniej i mocniej, podczas gdy na twarzy Johna entuzjazm ustępował miejsca przestrachowi. Nagle wyprowadziła cios, którym dosięgła dłoni brata.
– Au! – syknął z bólu John.
– Co jest? – rzuciła Wendy, dalej pochłonięta zabawą. – Poddajesz się?
– Nie, ale… – Zanim zdołał dokończyć, siostra energicznie wytrąciła mu z ręki miecz, który przeleciał przez cały pokój i trafił prosto w lustro. Rozległ się głośny brzęk tłuczonego szkła.
Chłopcy stanęli z wybałuszonymi oczami, a broń wypadła im z rąk. Nana cichutko zaskomlała.
Wendy odłożyła miecz i głośno przełknęła ślinę.
– Ups…
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły. Stał w nich pan Darling. Wiążąc muszkę opanowanymi do perfekcji ruchami, oznajmił:
– W porządku, dzieci, czas…
Wtem zauważył, że cała trójka wpatruje się w ścianę za jego plecami. Ich oczy wypełniało poczucie winy. Odwróciwszy się, od razu zrozumiał, co się stało.
– Znowu? – westchnął. – Kto tym razem?
Niecna czeredka wbiła wzrok w podłogę i zacisnęła usta. To nie był pierwszy raz. W zasadzie to był stały element zabawy – jak sama szermierka na drewniane miecze. Poza tym pirat nigdy nie wyda innego pirata. Niestety, choć zgodnie milczeli, jedno spojrzenie Johna, rzucone ukradkiem w stronę Wendy, wystarczyło panu Darlingowi.
Zbliżył się do córki.
– Wendy, posłuchaj…
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na braci:
– Kapuś! – syknęła.
– Nic nie mówiłem! – odparł John.
– To wy dwaj zaczęliście! – warknęła, po czym zwróciła się do taty: – To ich zabawa. Ich wina…
– Dosyć! – uciął pan Darling i wyciągnął rękę. – Miecze. Natychmiast! – zażądał.
Kiedy Wendy i Michael niechętnie oddali swój drewniany oręż, tata uniósł brwi i zwrócił się do Johna:
– Kapelusz.
Chłopiec posłusznie zdjął nakrycie głowy i oddał je właścicielowi. Ale to nie był koniec. Pan Darling dobrze wiedział, że nie odzyskał jeszcze wszystkiego.
– Zegarek – rzucił krótko.
John, wyraźnie zrozpaczony, wyciągnął czasomierz z kieszeni. Jego wargi drżały.
– Ale tykanie pomaga mi zasnąć – wymamrotał. Już nie wyglądał jak kapitan pirackiego statku, lecz jak zwykły dziesięcioletni chłopiec.
– Pomaga ci… – zaczął pan Darling, ale przerwał, gdy zobaczył wyraz twarzy synka. – No już dobrze. Ale, pamiętaj, obchodź się z nim bardzo ostrożnie. Zegarek odgrywa w życiu człowieka wielką rolę. Tak jak jego dom… – wyjaśnił, podchodząc do stłuczonego lustra i podnosząc leżący obok miecz. Znowu westchnął: – Tylko że obawiam się, że z naszego zostanie ruina, zanim wasza trójka dorośnie…
Nana uderzała ogonem o drewnianą podłogę, przenosząc wzrok z dzieci na pana domu i z powrotem.
– Nana, do nogi! – zawołał pan Darling, kierując się do drzwi.
– Ale czy nie może zostać, żeby… – zaczęła Wendy.
– Nie, nie może! – uciął pan Darling. – Wendy, czy naprawdę chcesz w ten sposób spędzić ostatni wieczór w rodzinnym domu?
Słysząc te słowa, Wendy posmutniała, bo przypomniały jej o rychłym wyjeździe.
– Tylko się bawiliśmy…
– No właśnie! – rzekł z naciskiem tata. – Jesteś już za duża, żeby się tak bawić.
Po czym nie mówiąc nic więcej, chwycił Nanę za obrożę i wyprowadził ją za drzwi, a potem razem z nią zniknął na schodach. Dzieci zostały same.
Zapadła niezręczna cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć ani jak się zachować.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał wreszcie John.
Wendy wzruszyła ramionami.
– Skoro jesteś piratem, to chyba wiesz, że każdy dba o swój interes.
Tak naprawdę nie do końca rozumiała swoje zachowanie: dlaczego włączyła się do walki, posprzeczała z tatą i wyzłośliwiała na braciach. Była po prostu zmęczona i wściekła, że jutro ma rozpocząć nowe życie, bo tak jej każą. W gniewie zacisnęła pięści, a wtedy poczuła delikatne ukłucie. Kiedy otworzyła dłoń, okazało się, że wciąż trzyma kolczyki, które udawały skarb.
Wendy podeszła do zbitego lustra, które wisiało w jej części pokoju, oddzielonej kotarą od tej zajmowanej przez chłopców, i uniosła kolczyki do uszu. Jedno z pęknięć dzieliło jej twarz na dwie połowy. Przez chwilę czuła się, jakby patrzyła na swoje dwa wcielenia. Jedna Wendy chciała na zawsze zostać w dziecięcym pokoju, a druga była ciekawa przygód, które czekały ją w świecie dorosłych.
– Dobrze ci w nich! – Pani Darling stanęła za Wendy, a ta odwróciła się do niej, pospiesznie opuszczając ręce. – Powinnaś je zabrać ze sobą – dodała mama. Ubrana była w wieczorowy strój, który jak wszystko, co na siebie wkładała, emanował wyrafinowaną elegancją. Dziewczyna nie wiedziała, jak mama to robi, że na jej sukni nigdy nie ma najmniejszego włosa i najdrobniejszej zmarszczki.
– Raczej nie – odburknęła Wendy, obróciła się na pięcie i opadła na łóżko.
Pani Darling łagodnie zaciągnęła kotarę dzielącą pokój i usiadła obok córki.
– Naprawdę powinnaś dawać braciom lepszy przykład. Są w ciebie zapatrzeni.
– Od tego mają was – z naburmuszoną miną odparła Wendy.
Pani Darling uśmiechnęła się i odgarnęła z jej twarzy kosmyk włosów. – Potrzebują mnie, żebym była ich mamą, i waszego tatę, żeby był ich tatą. Ale potrzebują też ciebie, żebyś była ich starszą siostrą. Będą chcieli cię naśladować, więc powinnaś być dobrym wzorem.
– Jak mam nim być, skoro zamieszkam w internacie?!
– Możesz zacząć od tego, że wyjedziesz z domu z podniesioną głową – odparła mama. – Tak to już jest. Jeśli młoda dziewczyna ma szczęście, to w pewnym wieku zostaje wysłana do szkoły. Tam przygotowuje się do czekającego ją dorosłego życia.
Wendy pokiwała głową.
– A co, jeśli ja nie chcę tego życia?
– Ja tak zrobiłam, kiedy byłam w twoim wieku.
– A co, jeśli nie chcę naśladować twojego życia? – Wendy była wyraźnie zniecierpliwiona. Przecież mama nie może jej zrozumieć. Czy ona w ogóle pamięta, jak to jest być dziewczyną w wieku Wendy? Jak to jest ciągle słuchać, co trzeba, a czego nie wolno?
Oczy pani Darling zaszkliły się, ale ton jej głosu pozostał spokojny.
– Czego się obawiasz?
Pytanie to sprawiło, że gniew Wendy złagodniał. Zastąpił go smutek.
– Chciałabym, żeby wszystko zostało tak, jak jest…
– Tak jak jest? – powtórzyła pani Darling, po czym wskazała na brzeg łóżka, poza który wystawały stopy córki. – Ledwo się tu mieścisz.
Wendy podwinęła nogi, nie chcąc przyznać mamie racji.
– Dorastasz – powiedziała pani Darling.
– Ale może ja nie chcę dorosnąć?
Kobieta pokiwała głową. Wiedziała, że tak naprawdę nikt nie lubi zmian.
– Nie da się zatrzymać czasu, Wendy. Będzie płynął, czy nam się to podoba, czy nie – tłumaczyła. – Pomyśl tylko, ile rzeczy mogłoby cię ominąć, gdybyś nie sprawdziła, co szykuje dla ciebie przyszłość – dodała, po czym zamilkła, w nadziei że zobaczy w oczach córki zrozumienie. Ale twarz Wendy dalej była zacięta. Dziewczyna odwróciła się do ściany. – I pomyśl też o tym, co mogłoby ominąć świat, gdyby ciebie zabrakło we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Wendy nie odezwała się ani słowem. Pani Darling troskliwie podciągnęła kołdrę i okryła nią drżące ramiona córki, a potem z czułością pogłaskała ją po głowie. Widząc, że cała trójka jest już w łóżkach, zaśpiewała dzieciom śliczną kołysankę, tę samą, którą śpiewała im co wieczór. Wendy i jej bracia szybko zasnęli.
Pani Darling pochyliła się nad córką i pocałowała ją w czoło, po czym wycofała się na palcach i najciszej, jak mogła, zasunęła kotarę.
– Dobranoc, moje skarby – szepnęła do swoich pogrążonych we śnie pociech i delikatnie zamknęła za sobą drzwi.
W pokoju panowała cisza przerywana tylko z rzadka szelestem pościeli. Dom wydawał się rozumieć, że jego mieszkańcy udali się na spoczynek, i ucichło nawet skrzypienie klepek w podłodze.
Wtem tuż za szybą, po której spływały strugi deszczu, rozległo się łagodne, ale wyraźne dzwonienie dzwonków. Gdyby któreś z dzieci nie spało i wyjrzało na zewnątrz, ze zdumieniem zauważyłoby małe światełko, które otworzyło sobie okno i wleciało do środka.
I nie był to wcale świetlik, lecz prawdziwa, maleńka wróżka. Miała na imię Dzwoneczek.
Mierząca zaledwie kilka cali istotka badawczo rozejrzała się po pomieszczeniu dużymi, brązowymi oczami. Na jej ciemnych lokach lśnił złoty pył, a za plecami trzepotała – tak szybko, że trudno było je dostrzec – para przezroczystych skrzydeł. Robiąc obchód pokoju, Dzwoneczek zatrzymał się najpierw przy Johnie, a zaraz potem przy Michaelu. Zmarszczył brwi. Nie ich szukał. Odwróciwszy się, zauważył kotarę, która dzieliła sypialnię na dwie części. Zaciekawiona wróżka podleciała bliżej i zamachała rękami. Z jej palców posypał się złoty pył, a kotara się rozsunęła, ukazując śpiącą Wendy Darling.
Oczy Dzwoneczka zalśniły radością. To właśnie po nią wróżka przybyła! Zbliżyła się teraz i posłała dziewczynie całusa. Kolejna chmurka złocistego pyłu wzbiła się w powietrze, a kiedy osiadła na skórze Wendy, jej ciało zalśniło i na chwilę cały pokój wypełnił się bijącym od niej, i od Dzwoneczka, światłem. Wendy uśmiechnęła się, nie otwierając oczu, na co wróżka z zadowoleniem pokiwała głową. Magiczny pył zaczął działać. Dziewczyna zapadła w głęboki, bardzo przyjemny sen.
Chwilę później zaczęła się unosić.
Dzwoneczek tylko na to czekał. Połączona magia szczęśliwych snów i czarodziejskiego pyłu zadziałała. Wróżka złożyła ręce, gotowa przejść do realizacji kolejnego punktu swojego planu.
– Mam cię!
Nagle czyjaś dłoń schwyciła ją od tyłu.
Tymczasem Wendy otworzyła oczy. Spojrzała w górę i w dół. Kiedy dotarło do niej, że nie leży w łóżku, lecz unosi się w powietrzu, wydała okrzyk i rozpaczliwie zamachała rękami. Radosne sny pierzchnęły w mgnieniu oka i dziewczyna z hukiem wylądowała na podłodze.
– Co… co się dzieje? – wymamrotała. – Czy to był sen?
John trzymał w rękach niespodziewanego gościa. Michael też się obudził.
– Wiesz, że latałaś?! – zawołał młodszy z braci.
– Ale jak to?! – spytała zdumiona Wendy.
– Zrobił to ten mały robaczek – odparł rezolutnie Michael, jakby chodziło o coś zupełnie normalnego, co zdarza się praktycznie co dzień. Wskazał palcem na starszego brata, który usiadł plecami do okna, trzymając coś w zamkniętych dłoniach.
– Nie jestem pewien, czy to robaczek – powiedział John. Czuł, jak wewnątrz dłoni, między jego palcami, coś się porusza. Przypomniał sobie chwytanie świetlików w letni wieczór i wypuszczanie ich po chwili. Ruchy maleńkiego stworzonka były bardzo delikatne. Chłopiec rozsunął palce, tak by Michael i Wendy mogli zajrzeć do środka.
Dzwoneczek spojrzał na nich czerwony ze złości. Wendy cofnęła się gwałtownie. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Przecież to wszystko nie miało sensu.
– Ależ… – Wendy nie mogła znaleźć właściwego słowa. – To…
Zanim dokończyła, w ciemności za plecami Johna błysnęło ostrze i zatrzymało się na jego ramieniu. Chłopcu przebiegł po plecach lodowaty dreszcz. Ostrze było zimne, najwyraźniej stalowe. Żarty się skończyły. To nie był drewniany mieczyk, którym fechtował się z rodzeństwem.
– Ona jest wróżką – odezwał się jakiś obcy głos. – Byłoby miło, gdybyście ją uwolnili.
John nie dał się prosić. Od razu otworzył dłonie, a wróżka zawołana po imieniu przez niewidzialnego nieznajomego wzbiła się w powietrze. Ruchowi jej skrzydeł towarzyszył dźwięk przypominający odgłos miliona dzwoneczków poruszanych wiatrem. Dzwoneczek gniewnie potrząsnął głową i ostrzegawczo wyciągnął w stronę dzieci palec. Przekaz był jasny: „Nigdy więcej nie nazywajcie mnie robaczkiem!”.
Tymczasem przybysz z mieczem wyłonił się z ciemności. W przytłumionym świetle stał chłopiec mniej więcej w wieku Wendy. Miał śniadą skórę i ubranie w kolorach lasu, a na głowie kapelusz z piórkiem. W jego wzroku tliły się psotne iskierki.
Choć dzieci nie wierzyły własnym oczom, nie miały najmniejszych wątpliwości…
– Czy ty jesteś… – zaczął John.
– …Piotrusiem Panem? – dokończył Michael.
Przybysz twierdząco kiwnął głową.
– A spodziewaliście się kogoś innego?
Wendy, która wreszcie zebrała myśli, zasłoniła sobą braci i rzekła pewnym głosem:
– Nie spodziewaliśmy się nikogo. Jak to się stało, że jesteś prawdziwy? Nie jesteś tylko bohaterem bajki na dobranoc?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Dlaczego miałbym nie być i jednym, i drugim? Lubię słuchać opowieści o sobie samym. A wasza mama pięknie opowiada.
Wendy zmrużyła oczy. Piotruś Pan odpowiedział na zadane pytanie, ale miała jeszcze jedno, a mianowicie:
– Co tu właściwie robisz?
Przybysz rozejrzał się po pokoju, po czym zniżył głos:
– Jestem tu w dwóch sprawach. Po pierwsze musimy was stąd zabrać. A po drugie… – Zawiesił głos, gdy zobaczył Dzwoneczka, który przysiadł na komodzie i, nerwowo dzwoniąc, dawał mu jakieś znaki.
Wtem, gdy wszyscy podnieśli wzrok, szuflady gwałtownie zastukały.
– Mój cień! – dokończył myśl Piotruś.
– Twój cień?
– Zostawiłem go tutaj…
Dzieci państwa Darlingów wymieniły spojrzenia. Był tu już wcześniej? Kiedy? I jak się tu dostał?
Nie mając pojęcia, że rodzeństwo nie do końca mu wierzy, Piotruś Pan ciągnął dalej:
– Zawsze próbuje mi uciec. A mam tylko ten jeden…
Po czym podbiegł do komody i energicznie wysunął dolną szufladę. Kiedy to zrobił, środkowa, dotąd uchylona, zamknęła się z łoskotem. Gdy Piotruś próbował ją wysunąć, górna otworzyła się i uderzyła go w twarz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki