Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
W życiu Malwiny ponura jesień trwa już od dawna. Niespodziewana tragedia zabrała jej to, co najcenniejsze. W dodatku powrót dawnego ukochanego otwiera stare rany. Ile jeszcze Malwina będzie w stanie znieść? Czy jesienny deszcz oczyści jej duszę z bólu i pozwoli wybaczyć popełnione błędy? Może przewrotny los postanowi skierować ją na drogę do szczęścia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 74
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kamila Śliwińska
Płacząc razem z deszczem
copyright ©
Kamila Śliwińska
Wydawnictwo Bee Book
Wszystkie prawa zastrzeżone, All rights reserved
Wydanie pierwsze, Praszka 2024
ISBN: 978-83-972856-3-7
Redaktor prowadzący:
Hubert Lewandowski
Redakcja i korekta:
D.A. Dziedzic
Projekt okładki:
Violeta Cebulak
Skład i łamanie:
Weronika Przybysz
Bee Book Publishing
Bee Media Group sp. z o.o.
beebook.pl
Beepnij nas w sieci:
facebook.com/BeeBookPublishingPL/
instagram.com/beebookwydawnictwo/
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Silny wiatr szarpie znoszony płaszcz Malwiny i porywa jej ciemne włosy do okrutnego tańca, ale ona tego nie zauważa. Bo niby dlaczego miałaby zwracać uwagę na te nic nieznaczące szczegóły, skoro jej życie niespełna trzy miesiące temu zostało odarte z barw i radości?
Nic nie ma sensu. Nic.
Malwina mija zabieganych przechodniów, ignorując ich zaniepokojone spojrzenia. Nie obchodzi ją, co sobie o niej myślą. Już niewiele spraw zaprząta jej głowę.
Zagryza mocno wargi, kiedy przekracza bramę cmentarza. Ból, który jej towarzyszy, nie jest nawet odrobinę słabszy od tego wczorajszego, tego sprzed tygodnia czy miesiąca. Tak, ból jest wciąż taki sam. Nieustannie rozrywa jej serce na strzępy, tnie duszę na kawałki i każdego dnia przyczynia się do jej upadku.
Czasami chciałaby, żeby to wszystko już się skończyło, żeby Bóg na skrzydłach aniołów zabrał ją do osoby, którą kochała tak bardzo, że nie potrafi bez niej żyć. Nadal ją kocha. To nigdy się nie zmieni.
Zabłąkane żółte, pomarańczowe i czerwone liście szeleszczą pod stopami Malwiny, kiedy idzie szybko cmentarną alejką. Niebo nad jej głową robi się niepokojąco granatowe. Błaga je w duchu, żeby nie zsyłało na nią deszczu jeszcze choćby przez kilkanaście minut, bo nie może się przed nim chować. Przecież ktoś tutaj jej potrzebuje!
Gdy jest już prawie u celu, przystaje na moment, żeby się opanować. Z oczu przegania łzy, przygładza włosy, a usta ubiera w smutny uśmiech. Chciałaby uśmiechnąć się radośnie, beztrosko, ale nie potrafi. Jej zdarte obcasy zanurzają się w grząskiej ziemi, kiedy zmierza wąską alejką, a potem kładzie torbę na ławeczkę.
– Dzień dobry, Alusiu. Jak się dzisiaj miewasz? – pyta, starając się z całych sił, żeby głos jej nie zadrżał. Wpatruje się w tabliczkę zawieszoną na drewnianym krzyżu, ale nie widzi liter ani cyfr. – Stęskniłaś się za mamusią? Tak? Już w porządku, skarbeńku, już tutaj jestem.
Podchodzi do krzyża, kuca i przykłada zimne palce do jeszcze zimniejszego metalu. Z czułością gładzi napis „Alicja”. Dałaby wszystko, by w tym momencie poczuć ciepło malutkich rączek wokół swojej szyi, ucałować mięciutkie policzki, spojrzeć w przepiękne zielone oczy, a potem z całych sił przytulić córeczkę, by już nigdy nie wypuszczać jej z ramion.
Niecałe dwa lata. Bóg podarował im niecałe dwa lata. A ich ostatnie miesiące razem naznaczone były cierpieniem, walką o zdrowie i życie. Walką, której Alicji nie udało się wygrać.
Malwina próbuje się trzymać, przecież musi być silna dla Alusi, ale nic nie może poradzić na to, że z jej gardła wydobywa się rozpaczliwy szloch. Szybko zakrywa usta dłonią, żeby córeczka tego nie usłyszała. Spuszcza głowę i zamyka oczy, ale to nie pomaga. Nigdy nie pomagało.
Kiedy ponownie unosi powieki, zauważa, że tetrowa pieluszka i smoczek, które kilka dni temu przywiązała do krzyża, zniknęły. Wstaje gwałtownie, a jej serce wypełnia się strachem. Rozgląda się nerwowo, ma nadzieję, że to może zbyt silny wiatr porwał te rzeczy i leżą tu gdzieś niedaleko, ale w głębi duszy wie, że to nieprawda.
Szybko podbiega do torby, jak w amoku wyjmuje z niej kolorową pieluszkę, smoczek, niewyjęty jeszcze z opakowania, i kawałek wstążki. Nauczyła się już, by zawsze przynosić to wszystko ze sobą, bo rzeczy, które przywiązywała do krzyża, ginęły tak często, że Malwina już nie wierzy w przypadki.
Podchodzi ponownie do grobu i upada na kolana. Nie przejmuje się tym, że lodowata woda wsiąka w jej spodnie, a błoto zostawia na nich brzydkie ślady. To nieważne! To zupełnie nieważne!
– Już, kochanie, już. Mamusia przyniosła nowe rzeczy, nie martw się. Zaraz je dostaniesz.
Drżącymi palcami przywiązuje do krzyża pieluszkę. Potem rozrywa opakowanie, by wyjąć z niego smoczek.
– Nie wyparzyłam go, zapomniałam. Wybacz mi, Alusiu, mamusia nie wyparzyła smoczka.
Słowa nie przestają wypływać z jej ust. Malwina przeprasza, próbuje wytłumaczyć się córeczce i ostatecznie przywiązuje także smoczek. Przecież nie może go zabrać z powrotem! Alusia musi go mieć. Pieluszkę też, bo inaczej nie będzie mogła zasnąć ani się uspokoić, kiedy mama pójdzie już do domu.
Czy zniknęło coś jeszcze? Malwina odnajduje wzrokiem wypalone znicze, ale to nie ich szuka. Nie ma wiecznej lampki! Przetrząsa w pośpiechu zwiędłe kwiaty i sztuczne wiązanki ułożone na kopczyku. Może lampka tylko się przewróciła i gdzieś tu leży. Nie znajduje jej jednak. Ma ochotę krzyczeć na całe gardło z bezsilności, wściekłości i rozgoryczenia. Powstrzymuje się w ostatniej chwili, bo wie, że nie może się tak zachować przy dziecku.
– Przepraszam cię, skarbeńku, tak bardzo cię przepraszam.
Wstaje szybko, a potem chwyta torebkę i biegnie co tchu do stoisk przed cmentarzem, by jak najszybciej kupić chociaż jeden znicz. W głowie ma chaos, a w sercu – rozpacz mieszającą się z gniewem.
Jak ktoś może to robić jej malutkiej córeczce? Jak ktokolwiek może pozbawiać Alusi tej odrobiny światła, kiedy leży tam, w mroku, zupełnie sama? Jak miałaby zasnąć, skoro od zawsze boi się ciemności? To okrutne! Okrutne!
Malwina nie chce nawet myśleć, jak musiała się czuć jej kruszynka, kiedy leżała tam sama, samiusieńka. W ciemności, w tym okropnym zimnie, bez ukochanej mamusi, pieluszki i smoczka.
Malwina wybiega z cmentarza cała zapłakana. Nawet nie patrzy pod nogi. Potyka się o wystającą kostkę w chodniku i upada przed jednym ze stoisk z kwiatami, wiązankami i ze zniczami. Przez chwilę leży bez siły. Dopada ją myśl, że wolałaby już nigdy nie wstać, ale przecież musi. Jeżeli tego nie zrobi, Alusia znów będzie się bała.
Czyjeś silne ramiona powoli podnoszą ją z zabłoconego chodnika. Malwina wygląda teraz jak wszystkie nieszczęścia świata – i właśnie tak się czuje. Ale czy to istotne? Nie. Ani trochę.
Stoi ze zgarbionymi ramionami, wpatruje się w zmęczone oczy staruszka, który pomógł jej wstać. Rozpoznaje go i dzięki temu jej serce zaczyna bić nieco wolniej.
– Znowu? – pyta smutno pan Zbyszek, ale odpowiedź wcale nie jest mu potrzebna, by odgadnąć, co się stało. Wzdycha głośno i otacza roztrzęsioną kobietę ramieniem. Powoli prowadzi ją do stoiska, sadza na chybotliwym krzesełku i podaje jej opakowanie chusteczek higienicznych. Kiedy Malwina nie reaguje, tylko szlocha, próbując nad sobą zapanować, staruszek sam wyciera jej dłonie z błota i stara się – choć z marnym skutkiem – oczyścić również jej płaszcz. Serce mu się kraje, ale doskonale wie, że bardziej pomóc nie może. Zna Malwinę od prawie trzech miesięcy i już kilkakrotnie był świadkiem podobnej sytuacji. Trzeba to przeczekać i dać jej się wypłakać.
Pamięta dzień, w którym pierwszy raz do niego przyszła, jakby to było wczoraj. Stanęła przed jego stoiskiem zgarbiona, zupełnie pozbawiona życia, a spojrzenie miała tak zbolałe, że mogłaby nim skruszyć najtwardsze z serc. Zapytał wtedy, co jej podać. Po chwili zapytał ponownie, bo zdawało mu się, że go nie usłyszała. Rozglądała się tylko niepewnie, jakby nie wiedziała, gdzie jest i po co przyszła. W końcu wzięła do ręki znicz w kształcie aniołka i wieczną lampkę. Wyglądała, jakby zaraz miała to upuścić. Ręce jej drżały, a nawet lekko się zachwiała.
– Wszystko w porządku? – zapytał i szybko zabrał z jej dłoni wybrane przedmioty, żeby zapakować je do jednorazowej reklamówki. Nic mu nie odpowiedziała, tylko wyjęła z torebki portmonetkę i zaczęła nerwowo szukać w niej pieniędzy. Gdy ich nie znalazła, odłożyła ją na prowizoryczną ladę. Zaczęła desperacko przetrząsać kieszenie, jakby była narkomanką i szukała bezcennej działki. W końcu wydobyła dwa banknoty dwudziestozłotowe i wyciągnęła je w jego kierunku. Od razu je zabrał. Podał jej reklamówkę i pomyślał, że lepiej będzie, jeśli ta kobieta już sobie pójdzie, bo go przerażała.
– Ona… Ona nie może spać po ciemku. Musi mieć światło. Żeby się nie bała – wyrzuciła z siebie łamiącym się głosem, kiedy on szukał drobnych, aby wydać jej resztę.
– Kto? – zapytał wtedy, raczej z grzeczności niż zainteresowania. Był już zmęczony, chciał wracać do domu, a tymczasem trafiła mu się taka kłopotliwa kupująca. Nie usłyszał odpowiedzi, więc podniósł głowę, ale nikogo przed sobą nie ujrzał. Po kobiecie została tylko leżąca na ladzie portmonetka. Zaklął cicho, ale szybko ją chwycił i wyszedł przed stoisko. Od razu zauważył swoją klientkę, która zmierzała szybko ku cmentarnej bramie.
– Proszę pani! Zostawiła pani portmonetkę! – zawołał donośnie, ale nie zareagowała. – Halo! Portmonetka! Haaalooo! No i masz.
Szybko poprosił koleżankę ze stoiska obok, aby przypilnowała mu towaru, a sam ruszył za nieznajomą. Spieszył się, żeby nie zniknęła mu z oczu, a młodzieniaszkiem już przecież nie był.
Wszedł za nią na cmentarz, wołał ją jeszcze kilka razy, ale nic nie słyszała. Albo nie chciała słyszeć. Przemierzał wąskie alejki, burcząc pod nosem, ale kiedy zobaczył, przy jakim grobie się zatrzymała, drgnęło mu serce. Bał się do niej podejść; przez chwilę obserwował ją z daleka. Wargi zadrżały mu kilka razy, gdy patrzył, z jaką czułością dotyka krzyża, jak przesuwa palcami po metalowej tabliczce. Kopczyk pokryty był jeszcze dość świeżymi wieńcami. Dostrzegł sporo zniczy, więc pogrzeb pewnie odbył się niedawno. Może gdyby wysilił pamięć, przypomniałby sobie, kiedy miało miejsce ostatnie pożegnanie, ale zawsze odwracał wzrok, gdy widział samochód z zakładu pogrzebowego. Miał już swoje lata, więc zdawał sobie sprawę, że i po niego śmierć może wkrótce wyciągnąć ramiona, ale wolał jej unikać. Ktoś na tym świecie jeszcze go potrzebował.