Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świat Nevady Baylor i jej rodziny jest całkiem podobny do naszego. Może poza tym, że magia istnieje i decyduje o statusie jednostki, a zwyczajne śledztwo gładko może się zamienić w magiczną wojnę rodową. To zderzenie codzienności i humoru, z rozmachem i napięciem jest uzależniające. Uwielbiam wszystko co, pisze Ilona Andrews i to, jak różnorodne są jej światy i bohaterowie. Jedno się nie zmienia – gwałtowna potrzeba, by natychmiast sięgnąć po kolejny tom!
Aneta Jadowska
W świecie, w którym genetyka i magia są fundamentami dynastii i potęgi rodów, żyje Nevada Baylor, młoda detektyw, która próbuje utrzymać na powierzchni rodzinną firmę. Najnowsze zlecenie może się okazać dla rodzinnego biznesu przełomem, albo ostateczną katastrofą.
Szalony Rogan, uparty jak osioł mag dysponujący fenomenalną mocą, który uważa porwanie i przykucie do podłogi w piwnicy za dopuszczalne środki komunikacji, nie będzie łatwym sprzymierzeńcem. Właściwie, będzie sprzymierzeńcem śmiertelnie niebezpiecznym.
Ale Nevada, choć musi ukrywać swoje talenty i radzić sobie z konsekwencjami tego, że oficjalnie magii nie posiada, ma jednak asa w rękawie - całkiem niezwykłą rodzinę. Matkę, emerytowaną snajperkę. Babcię, ekscentryczną konstruktorkę czołgów. I nie mniej szalone rodzeństwo. Z tą rodziną zadziera się na własne ryzyko. Bo o ile Bóg mógłby napastnikowi wybaczyć, to Nevada na pewno nie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 448
Dla naszych wspaniałych córek, które nadają wszystkiemu sens, i dla reszty naszej rodziny,
W roku 1863 w świecie bardzo podobnym do naszego europejscy naukowcy odkryli serum Ozyrysa, które wydobywało magiczne talenty ludzi. Talenty te okazały się liczne i różnorodne. Niektórzy ludzie zyskali zdolność panowania nad zwierzętami, inni nauczyli się wyczuwać wodę z odległości wielu kilometrów, a jeszcze inni nagle zdali sobie sprawę, że mogą zabijać swoich wrogów, generując błyskawicę z dłoni. Serum rozprzestrzeniło się po całym świecie. Podawano je żołnierzom w nadziei, że podniesie skuteczność sił zbrojnych. Zdobywali je członkowie zanikającej arystokracji, którzy desperacko usiłowali utrzymać się przy władzy. Kupowali bogacze, pragnący jeszcze większych bogactw.
Po pewnym czasie świat zdał sobie sprawę z konsekwencji budzenia boskich mocy w zwykłych ludziach. Serum zostało zastrzeżone, ale było już za późno. Magiczne talenty przekazywane z rodziców na dzieci na zawsze zmieniły bieg historii ludzkości. Losy całych narodów zmieniły się w ciągu kilku krótkich dekad.
Ci, którzy wcześniej zawierali mariaże dla statusu, pieniędzy i władzy, zaczęli robić to z myślą o mocy, ponieważ potężna magia mogła dać im wszystko. W ciągu półtora wieku rodziny z silną magią dziedziczną przekształciły się w dynastie. Rody te stworzyły wielkie korporacje, objęły we władanie całe terytoria w miastach i wywierają przemożny wpływ na politykę. Zatrudniają prywatne armie, toczą waśnie, a eskalacja ich zatargów może stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich mieszkańców. Żyjemy w świecie, w którym poziom mocy magicznej decyduje o potędze, bogactwie i znaczeniu. Niektóre talenty magiczne są destrukcyjne. Inne – subtelne. Ale nikogo, kto posługuje się magią, nie wolno lekceważyć.
Nie pozwolę ci na to. Nie mogę, Kelly, przecież to szaleniec!
Kelly Waller dotknęła dłoni męża, szukając pokrzepienia. Zdjął rękę z kierownicy i ścisnął jej palce. Dziwne, jak intymny może być dotyk, pomyślała. Ten dotyk, niosący moc dwudziestu lat miłości, służył jej za opokę podczas tego koszmaru, który przeżywali od dwóch dni. Gdyby nie to, krzyczałaby z bezsilności.
– Nie zrobi mi krzywdy, Tom. Jesteśmy rodziną.
– Sama mówiłaś, że on nienawidzi swojej rodziny.
– Muszę spróbować – przekonywała męża. – Inaczej zabiją naszego syna.
Tom wpatrywał się w dal szklistymi oczyma, jadąc po łukowatym podjeździe. Stare teksańskie dęby rozpościerały rozłożyste korony nad trawnikiem usianym kroplami żółtych mniszków i różowych jaskrów. Connor nie dbał o ogród. Jego ojciec kazałby wytruć chwasty...
Skręcało ją w środku. Jedna jej część pragnęła cofnąć się w czasie i odkręcić wydarzenia ostatnich dwóch dni. Inna – zawrócić samochód. Powiedziała sobie jednak, że już za późno. Za późno na żale i gdybanie. Musiała skonfrontować się z rzeczywistością, choćby najstraszniejszą. Musiała postąpić jak matka.
Dojechali do wysokiego otynkowanego muru. Pogrzebała w pamięci. Szesnaście lat to szmat czasu, ale była pewna, że wcześniej tego muru tu nie było.
Wjazdu broniła kuta brama. Cóż. Nie ma już odwrotu. Jeśli Connor zechce ją zabić, i tak nie powstrzyma go za pomocą tej odrobiny magii, jaką posiadała.
Connor był wytworem trzech pokoleń starannie dobieranych małżeństw, mających na celu wzmocnienie magii i koneksji rodu. Miał być godnym dziedzicem fortuny rodu Roganów. Jednak podobnie jak ona nie spełnił oczekiwań rodziców.
Tom zaparkował.
– Nie musisz tego robić.
– Owszem, muszę. – Strach, trzymany dotąd na wodzy, ogarnął ją przemożną falą. Trzęsły jej się ręce. Przełknęła nerwowo ślinę, usiłując oczyścić gardło. – To nasza jedyna szansa.
– Pozwól mi przynajmniej iść z tobą.
– Nie. Mnie zna. Ciebie mógłby uznać za zagrożenie. – Przełknęła ponownie ślinę, ale gula w gardle nie chciała zniknąć. Kelly nie wiedziała, czy Connor potrafi czytać w myślach, ale z pewnością mógł odbierać emocje. Nie wątpiła, że nawet teraz są obserwowani i prawdopodobnie też podsłuchiwani. – Nie sądzę, żeby stało się coś złego, Tom. Ale jeśli... Jeśli nie wyjdę, musisz stąd odjechać. Masz wrócić do domu, do dzieci. W kuchni w szafce nad tym małym biurkiem jest niebieska teczka. Na drugiej półce. Są tam nasze polisy ubezpieczeniowe i testament...
– Koniec – oświadczył Tom, uruchamiając silnik. – Wracamy do domu. Sami sobie z tym poradzimy.
Szarpnęła za klamkę, wyskoczyła z samochodu i pospiesznie podeszła do bramy, stukając obcasami o chodnik.
– Kelly! – zawołał. – Nie rób tego!
Zmusiła się, by dotknąć żelaznej bramy.
– Connor, tu Kelly, otwórz, proszę.
Brama rozwarła się. Kelly podniosła głowę i weszła. Za plecami usłyszała szczęk zamykającej się kraty. Wkroczyła na kamienną ścieżkę, która wiła się pomiędzy malowniczymi kępami dębów, judaszowców i wawrzynów. Za zakrętem Kelly stanęła jak wryta.
Ogromne domiszcze w stylu kolonialnym, o białych tynkach i dostojnych kolumnadach zniknęło. Na jego miejscu stała dwupiętrowa rezydencja w stylu śródziemnomorskim, o kremowych ścianach i ciemnoczerwonym dachu. Czyżby trafiła na niewłaściwą posesję?
– Gdzie ten dom? – mruknęła pod nosem.
– Zburzyłem go.
Kelly odwróciła się. Stał obok niej. Pamiętała szczupłego chłopca o niezwykłych jasnoniebieskich oczach. Teraz, szesnaście lat później, był od niej wyższy. Jego włosy, przedtem kasztanowe, ściemniały mocno, były prawie czarne. Twarz, niegdyś kanciasta, nabrała twardych, męskich rysów, które w połączeniu z mocno zarysowaną szczęką czyniły ją ujmująco przystojną. Napiętnowana mocą, była surowa i władcza, a sroga, zacięta mina sugerowała, że jej właściciel nie dopuszcza sprzeciwu. Z taką twarzą można rządzić światem.
Kelly zajrzała mu w oczy i natychmiast tego pożałowała. Życie ścięło piękne błękitne tęczówki lodem. W głębi, na dnie, kipiała moc. Kelly czuła, jak magia buzuje tuż pod powierzchnią, niczym dziki, podstępny nurt. Burzyła się i wrzała, przerażająca, zapierająca dech w piersiach, przesycona obietnicą gwałtowności i zniszczenia, zamknięta w klatce żelaznej woli. Dreszcz spłynął Kelly po kręgosłupie.
Musiała coś powiedzieć. Cokolwiek.
– Dobry Boże, Connor, to był dom za dziesięć milionów dolarów!
Wzruszył ramionami.
– To było katartyczne przeżycie. Napijesz się kawy?
– Tak, chętnie.
Poprowadził ją przez drzwi do holu, a potem po drewnianych schodach z ozdobną żelazną poręczą na zadaszony taras. Szła za nim, lekko oszołomiona, a otoczenie zlewało się w jej oczach w niewyraźną smugę, dopóki nie usiadła na pluszowym fotelu. Za barierką rozciągał się sad, drzewa porastały brzegi stawów i malowniczego strumyka. Daleko na horyzoncie, niczym odległe morskie bałwany, rysowały się niebieskawe sylwetki wzgórz.
Poczuła aromat kawy. Connor stał tyłem do niej, czekając, aż ekspres napełni kubki.
Znajdź płaszczyznę porozumienia. Przypomnij mu, kim jesteś.
– A gdzie huśtawka? – zapytała. To była ulubiona miejscówka dzieci z rodziny Roganów. To tam chodzili, kiedy potrzebował jej rady. Miał wtedy dwanaście lat, a ona była fajną starszą kuzynką Kelly, dwudziestolatką, doświadczoną i mądrą w nastoletnich sprawach.
– Jest tam, gdzie była, tyle że dęby urosły i już jej stąd nie widać. – Connor odwrócił się, postawił przed nią kubek i usiadł.
– Dawniej przelewitowałbyś ten kubek – zauważyła.
– Nie bawię się w sztuczki. W każdym razie nie takie jak kiedyś. Po co przyszłaś?
Kubek parzył palce. Odstawiła go. Nawet nie zauważyła, że w ogóle go podniosła.
– Oglądałeś wiadomości?
– Tak.
– Więc wiesz o podpaleniu banku First National.
– Tak.
– W pożarze zginął strażnik. Akurat wpadła do niego żona z dwójką dzieci. Cała trójka wylądowała w szpitalu. Strażnik był policjantem, który dorabiał sobie po służbie. Nagranie z monitoringu pozwoliło zidentyfikować dwóch podpalaczy: Adama Pierce’a i Gavina Wallera.
Czekał w milczeniu.
– Gavin Waller to mój syn – oznajmiła. Słowa zabrzmiały pusto. – Mój syn jest mordercą.
– Wiem.
– Kocham go. Kocham Gavina całym sercem. Gdybym mogła oddać za niego życie, zrobiłabym to bez zastanowienia. Nie jest podły. To zwykły szesnastolatek. Zagubiony, szukał własnej drogi, ale natknął się na Adama Pierce’a. Zrozum, Connor, dzieciaki idealizują Pierce’a. Jest ich idolem, uosobieniem buntu, bogaczem, który porzucił swoją rodzinę i założył gang motocyklowy. Gniewny chłopiec, charyzmatyczny anarchista. – Jej głos kipiał goryczą, ale nie mogła nic na to poradzić. – Posłużył się Gavinem, żeby popełnić to okrucieństwo. A teraz policjant nie żyje, a jego żona i dwójka dzieci są ciężko poparzeni. Connor, oni go zabiją, zabiją mojego syna. Policja zastrzeli go, nawet gdy Gavin się podda i wyjdzie z podniesionymi rękami. Jest zabójcą policjanta.
Connor napił się kawy. Na jego twarzy malował się niewzruszony spokój. Nie potrafiła go rozszyfrować.
– Nie jesteś mi nic winien. Nie rozmawialiśmy od dwudziestu lat, od czasu, gdy rodzina się mnie wyrzekła. – Kelly przełknęła ślinę. Sprzeciwiła się im, odmówiła poślubienia obcego człowieka wybranego przez nich ze względu na właściwy zestaw genów. Oświadczyła, że chce być panią swojego losu. Przystali na to i odcięli ją, pozbyli się jak śmiecia... Nie, nie myśl o tym. Myśl o Gavinie. – Gdyby był jakiś inny sposób, nie zawracałabym ci głowy. Ale Tom nie ma znajomości. Nie dysponujemy władzą, pieniędzmi ani znaczącą magią. Nikogo nie obchodzi, co się z nami stanie. Przyszłam tu tylko ze wspomnieniami z naszego dzieciństwa. Zawsze ci pomagałam, kiedy wpadałeś w tarapaty. Proszę, pomóż mi.
– Czego ode mnie chcesz? Liczysz, że uniknie aresztowania?
Wychwyciła nutę cynicznej dezaprobaty w jego tonie.
– Nie. Musi zostać aresztowany. Chcę, żeby miał proces. Chcę, żeby sprawa była głośna, żeby transmitowała ją telewizja. Bo jeśli Gavin będzie zeznawał, wszyscy zobaczą, kim jest naprawdę: zagubionym, głupim smarkaczem. Jego brat i siostra zasługują, żeby wiedzieć, że nie jest żadnym potworem. Znam mojego syna. Wiem, że to, co zrobił, rozdziera mu teraz serce. Nie chcę, żeby zginął zastrzelony jak zwierzę, pozbawiony szansy, żeby powiedzieć rodzinie człowieka, którego śmierć ma na sumieniu, jak bardzo żałuje. – Po policzkach popłynęły jej łzy. Było jej to obojętne. – Proszę, Connor, błagam cię o życie mojego dziecka.
Connor napił się kawy.
– Szalony Rogan, tak się mnie nazywa. Czasem również mówią o mnie Rzeźnik i Kat, ale Szalony to mój najczęściej używany przydomek.
– Wiem, że...
– Nie, nie wiesz. Znałaś mnie przed wojną, kiedy byłem dzieckiem. Powiedz: kim jestem teraz?
Poczuła na sobie jego ciężkie spojrzenie.
Jej usta zadrżały, powiedziała pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy:
– Jesteś ludobójcą.
Uśmiechnął się zimno. Żadnego humoru, żadnego ciepła, tylko podstępny drapieżnik szczerzący kły.
– Od podpalenia minęło czterdzieści osiem godzin, a ty przyszłaś dopiero teraz. Musisz być naprawdę zdesperowana. Wcześniej byłaś u wszystkich innych? Jestem twoim ostatnim przystankiem?
– Tak – przyznała.
Jego tęczówki zalśniły elektryzującym, jaskrawym błękitem. Spojrzała w nie i przez ułamek sekundy dostrzegła prawdziwą moc, jaka w nim drzemała. Zupełnie jakby spoglądała w oblicze lawiny na mgnienie przed tym, jak ta miała ją pochłonąć. Kelly nagle zrozumiała, że te wszystkie historie o nim są prawdziwe. Jest mordercą i szaleńcem.
– Możesz być nawet samym diabłem, nie obchodzi mnie to – szepnęła. – Tylko proszę, zwróć mi mojego Gavina.
– Dobrze – powiedział.
Pięć minut później, słaniając się, wracała podjazdem. Z oczu płynęły jej łzy. Próbowała przestać płakać, ale nie mogła. Osiągnęła swój cel. Ulga była przytłaczająca.
– Kelly! Kochanie! – Tom wyskoczył z samochodu i podtrzymał ją.
– Zrobi to – wydusiła wstrząśnięta. – Obiecał, że go odnajdzie.
Mężczyźni to kłamcy, wszyscy. Kobiety również. Przekonałam się o tym, mając dwa lata. Babcia zapewniała mnie, że jeśli będę siedzieć spokojnie, zastrzyk, który miał mi dać lekarz, nie będzie bolał. Wtedy po raz pierwszy mój dziecięcy mózg powiązał to dziwne uczucie, jakim mój talent reagował na kłamstwo, z działaniem innego człowieka.
Ludzie kłamią z najróżniejszych powodów: żeby ocalić własną skórę, wywinąć się z kłopotów, oszczędzić komuś przykrości. Manipulator kłamie, aby osiągnąć swój cel. Narcyz – aby urosnąć w oczach innych i w swoich. Niepijący alkoholik o zszarganej reputacji – aby odzyskać dobre imię. A najbardziej okłamują nas ci, którzy nas kochają, ponieważ życie jest wyboiste, a oni pragną je nam maksymalnie ugładzić.
John Rutger kłamał, bo był draniem.
Nic w jego wyglądzie na pierwszy rzut oka nie mówiło: „Hej, jestem nikczemnikiem”. Gdy wyszedł z hotelowej windy, wydawał się całkiem sympatycznym mężczyzną. Wysoki, wysportowany, miał ciemne, lekko falowane włosy, posiwiałe na skroniach akurat na tyle, by przydać mu dystyngowanego poloru. Twarz miał taką, jakiej można spodziewać się po odnoszącym sukcesy czterdziestolatku w dobrej formie – męską, gładko ogoloną, świadczącą o pewności siebie. Ot, jeden z tych przystojnych tatusiów, którzy entuzjastycznie zagrzewają do walki swoje dziecko na meczu małej ligi. Był też godnym zaufania maklerem giełdowym, który nigdy nie wciągnąłby swoich klientów w tarapaty. Inteligentny człowiek sukcesu, solidny niczym skała. Za to ta rudowłosa piękność, która trzymała go za rękę, nie była jego żoną.
Żona Rutgera Liz wynajęła mnie dwa dni wcześniej, chcąc dowiedzieć się, czy mąż ją zdradza. Raz już go na tym przyłapała, dziesięć miesięcy wcześniej, i oświadczyła mu wtedy, że następny raz będzie jego ostatnim.
John i rudzielec żeglowali przez hotelowe lobby.
Siedziałam w części recepcyjnej na wpół ukryta za gęstą rośliną, udając bez reszty pochłoniętą telefonem, a mała kamera ukryta w mojej czarnej szydełkowej torebce nagrywała kochanków. Torebkę wybrałam właśnie ze względu na jej dekoracyjne dziurki.
Rutger i jego kochanica zatrzymali się nieopodal. Furiacko strzelałam ptakami do wrednych zielonych świń na moim ekraniku. Idźcie dalej, tu nie ma nic ciekawego, tylko jakaś młoda blondynka za krzaczorem łupiąca w grę na telefonie.
– Kocham cię – wyznała ruda.
Prawda. Głupia naiwniaczka.
Świnie rechotały z mojej niezdarności. Byłam w tym naprawdę fatalna.
– Ja ciebie też – odpowiedział, patrząc jej w oczy.
Poczułam znajomą narastającą irytację, jakby wokół mojej głowy latała uparta mucha. Magia zaskoczyła. John kłamał. No coś podobnego!
Zrobiło mi się żal Liz. Byli małżeństwem od dziewięciu lat, mieli dwójkę dzieci, ośmioletniego chłopca i czteroletnią dziewczynkę. Pokazywała zdjęcia, kiedy rozmawiałyśmy w sprawie zlecenia. Teraz ich małżeństwo miało zatonąć niczym Titanic, a ja właśnie patrzyłam na zbliżającą się górę lodową.
– Och, naprawdę? – zakwiliła ruda, wpatrując się w niego z uwielbieniem.
– Oczywiście. Przecież wiesz.
Magia zabrzęczała. Kłamstwo.
U większości ludzi kłamanie wywołuje stres. Przeinaczanie prawdy i wymyślanie wiarygodnej alternatywnej rzeczywistości wymaga dobrej pamięci i sprawnego umysłu. John Rutger na zimno kłamał w żywe oczy. I był autentycznie przekonujący.
– Chciałabym, żebyśmy w końcu mogli być razem – westchnęła ruda. – Mam dość ukrywania się.
– Wiem, kochanie. Ale to nieodpowiedni moment. Pracuję nad tym. Nie martw się.
Moi kuzyni go sprawdzili. John nie miał powiązań z żadnym z ważnych magicznych rodów, które poprzez korporacje rządziły Houston. Nie miał kryminalnej przeszłości, a mimo to coś w jego sposobie bycia nie dawało mi spokoju. Instynkt podpowiadał mi, że jest niebezpieczny, a ja ufam swoim instynktom.
Sprawdziliśmy też jego finanse. John nie mógł sobie pozwolić na rozwód. Jego osiągnięcia jako maklera były znośne, ale nie rewelacyjne. Był zakredytowany po uszy. Cały majątek miał w akcjach, a ich podział byłby kosztowny. Mając tego świadomość, John powziął wszelkie środki ostrożności, żeby nie wpaść. Przyjechali do hotelu dwoma samochodami w odstępie dwudziestu minut. Prawdopodobnie chciał, żeby kochanka wyszła pierwsza, a sądząc po napięciu widocznym w linii pleców, otwarte okazywanie uczuć też nie należało do jego planu.
Ruda rozchyliła wargi, a John pochylił się i sumiennie ją pocałował.
Po przedstawieniu dowodów Liz miała nam zapłacić tysiąc dolarów. Tyle mogła wysupłać bez wiedzy Johna. Żadne kokosy, ale nie stać nas było na odrzucanie zleceń, a to zapowiadało się na łatwe. Po wyjściu gołąbeczków z hotelu planowałam wymknąć się bocznymi drzwiami, zawiadomić Liz i zainkasować płatność.
Główne drzwi hotelu otworzyły się i do lobby wkroczyła Liz Rutger.
Moje nerwy stanęły na baczność. Dlaczego? Dlaczego ludzie nigdy mnie nie słuchają? Ustaliłyśmy z Liz, że nie podejmie żadnych działań na własną rękę. To nigdy nie kończyło się dobrze.
Na widok całującej się pary Liz zbladła jak płótno. John dostrzegł ją i puścił kochankę z wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy. Ruda gapiła się na Liz przerażona.
– Liz, to nie tak, jak wygląda – wyrecytował John.
Ależ dokładnie tak, jak wygląda.
– Cześć – przemówiła Liz bardzo głośno i ostro do kobiety. – Kim jesteś? Bo ja jego żoną!
Ruda okręciła się na pięcie i czmychnęła w głąb hotelu.
Liz odwróciła się do męża.
– Ty draniu!
– Nie róbmy sceny.
– O, nagle przejmujesz się widownią?
– Elizabeth! – W głosie Johna pobrzmiewał rozkaz.
Oj.
– Zniszczyłeś wszystko! Zniszczyłeś nas!
– Posłuchaj...
Otworzyła usta. Słowa wydobyły się z nich z opóźnieniem, jakby musiała je z siebie wypchnąć.
– Chcę rozwodu.
Robię w tym interesie, odkąd skończyłam siedemnaście lat, więc rozpoznałam dokładnie moment, w którym fala adrenaliny uderzyła w system nerwowy Johna. Niektórzy w takich chwilach purpurowieją i zaczynają się pieklić. Inni tężeją – ich strach przeradza się w agresję. Jeśli się zbyt mocno naciśnie, wpadają w szał. John Rutger zlodowaciał. Emocje odpłynęły mu z twarzy. Oczy rozszerzyły się i pojawiła się w nich twarda kalkulacja. Oceniał sytuację z chłodną precyzją.
– W porządku – powiedział spokojnie. – Porozmawiamy o tym. Tu nie chodzi tylko o nas. Są jeszcze dzieci. Chodź, wrócimy do domu. – Wyciągnął rękę, żeby złapać ją za ramię.
– Nie waż się mnie tknąć! – syknęła.
– Liz – zaczął niby rzeczowo i spokojnie, spoglądając na nią skupionym, drapieżnym wzrokiem zimnego snajpera wpatrzonego w swój cel. – To nie jest rozmowa na hotelowe lobby. Nie wygłupiaj się. Jesteśmy dorośli. Daj kluczyki, ja poprowadzę.
Nie mogłam dopuścić, żeby Liz wsiadła z nim do samochodu. Widziałam w jego oczach, że jeśli pozwolę mu przejąć nad nią kontrolę, już nigdy tej kobiety nie ujrzę.
Wystartowałam i weszłam pomiędzy nich.
– Nevada? – Liz zamrugała skonfundowana.
– Musisz stąd wyjść, Liz – powiedziałam z naciskiem.
– Kto to jest? – John przeniósł uwagę na mnie.
O tak, właśnie tak. Patrz na mnie, nie na nią. Ja stanowię większe zagrożenie. Zasłoniłam sobą Liz.
– Liz, idź do samochodu. Nie wracaj do domu. Jedź do kogoś z rodziny. Szybko.
John zacisnął zęby, mięśnie na jego szczękach zadrgały.
– Co? – Liz gapiła się na mnie oszołomiona.
– Wynajęłaś ją, żeby mnie szpiegowała! – John poruszył ramionami i pokręcił głową, jak wojownik rozluźniający mięśnie przed walką. – Pozwoliłaś jej grzebać w naszych prywatnych sprawach.
– Pospiesz się, Liz! – ponagliłam ją.
Liz odwróciła się i uciekła.
Podniosłam ręce i zaczęłam się cofać, pilnując, żeby przez cały czas znajdować się w polu kamery monitoringu hotelowego. Usłyszałam syk drzwi za plecami, kiedy Liz wybiegała na ulicę.
– Już po wszystkim, panie Rutger. Nie stanowię dla pana zagrożenia.
– Ty wścibska suko. Obie w tym siedzicie, ty i ta harpia.
Recepcjonista przy kontuarze gorączkowo wduszał guziki na telefonie.
Gdyby chodziło tylko o mnie, odwróciłabym się i uciekła. Niektórzy z uporem obstają przy swoim bez względu na sytuację. W przypadku mojego fachu pobyt w szpitalu plus rachunek, którego nie można zapłacić, bo się nie pracuje, szybko koryguje takie pomysły. Mając wybór, wyprułabym stąd jak zając, ale musiałam kupić Liz trochę czasu, żeby zdążyła dotrzeć do samochodu.
John uniósł zgięte w łokciach ręce i rozczapierzył palce, jakby trzymał w dłoniach niewidzialne piłeczki. Pozycja maga. Niech to szlag.
– Panie Rutger, proszę się zastanowić. Cudzołóstwo nie jest karalne. Nie złamał pan jeszcze prawa. Proszę nie pogarszać sytuacji.
Utkwił we mnie oczy, zimne i bezlitosne.
– Może pan jeszcze odejść bez konsekwencji.
– Myślałaś, że możesz mnie bezkarnie upokorzyć? Że zawstydzisz mnie publicznie i ujdzie ci to na sucho? – Twarz mu pociemniała, przemknął po niej upiorny cień magii. Drobne czerwone skierki zapłonęły nad jego dłońmi. Pojaśniały, zmieniając się w szkarłatne błyskawice, i rozciągnęły się aż do opuszek palców.
Gdzie ci ochroniarze? Nie mogłam zaatakować pierwsza, to byłaby czynna napaść, a nie stać nas na pozwy. Hotel za to owszem, stać.
– No to pokażę ci, co dzieje się z tymi, którzy próbują mnie poniżyć.
Uskoczyłam w bok.
Rozległ się grzmot. Szklane drzwi hotelu poszły w drobny mak. Fala uderzeniowa poderwała mnie z podłogi. Widząc, jak krzesło z holu leci prosto na mnie, uniosłam ręce, kuląc się w powietrzu. Ściana grzmotnęła mnie w prawe ramię. Krzesło w bok i twarz. Ała.
Upadłam przy szczątkach ceramicznej donicy, w której jeszcze dwie sekundy wcześniej znajdowała się roślina. Natychmiast zerwałam się na nogi.
Czerwone iskry zapłonęły ponownie. Przygotowywał się do drugiej rundy.
Panuje przekonanie, że sześćdziesięciokilogramowa kobieta nie ma szans w starciu z atletycznym, stukilogramowym mężczyzną. To nieprawda. Trzeba tylko podjąć decyzję, że chce się zrobić krzywdę przeciwnikowi, a potem przejść do czynów.
Chwyciłam ciężką skorupę donicy i cisnęłam w Rutgera. Trafiłam w klatkę piersiową. Zachwiał się, a ja runęłam ku niemu, wyciągając z kieszeni paralizator. Zamachnął się na mnie. Był silny i szybki. Grzmotnął mnie w brzuch. Oczy nabiegły mi łzami, ale rzuciłam się naprzód i przytknęłam mu paralizator do szyi.
Zaczął drgać, a oczy wyszły mu na wierzch.
Proszę, niech straci przytomność. Niech padnie.
Otworzył usta. Zesztywniał. I runął na ziemię jak kłoda.
Przyklękłam na jego piersi tuż pod szyją, wyciągnęłam z kieszeni plastikowy zacisk i szarpnęłam jego dłonie, spinając je razem.
John warknął.
Usiadłam na podłodze obok. Bolała mnie twarz.
Z bocznych drzwi wypadło dwóch mężczyzn w marynarkach ochrony hotelowej. Rzucili się ku nam biegiem. No proszę, kawaleria. Rychło w czas.
W oddali zawyła syrena policyjna.
• • •
Sierżant Munoz, krępy mężczyzna w średnim wieku, znów zerknął na nagranie z kamer ochrony. Oglądał je już dwa razy.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
• • •
Pisanie opowieści to przedsięwzięcie samotnicze, ale tworzenie książki – już nie. Chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy sprawili, że ta historia do Was trafiła.
Jesteśmy wdzięczni:
Erice Tsang za stanowcze, ale dowcipne wskazówki redakcyjne. Dziękujemy za ulepszenie tej książki i znoszenie dziwnych telefonów z pytaniami w stylu: „Czy powinniśmy wyciąć ten fragment?”.
Nancy Yost, naszej agentce, za wsparcie i niezachwianą wiarę w nasze skromne talenty. Wiemy, jak potrafimy być trudni, i doceniamy Twoją profesjonalną wiedzę i sympatię. Chcielibyśmy również podziękować Sarze, Adrienne i pracownikom Nancy Yost Literary Agency za ich ciężką pracę.
Thomasowi Egnerowi, dyrektorowi artystycznemu Avon Books, Richardowi Jonesowi, artyście, i Patricii Barrow, projektantce grafiki, za ich fantastyczną pracę nad okładką książki.
Karen Davy, redaktor prowadzącej, i Rhei Braunstein, projektantce układu typograficznego, za przekształcenie rękopisu w piękną książkę.
Judy Gelman Myers za jej dbałość o szczegóły i pomoc w usuwaniu błędów i nieścisłości.
Shannon Daigle, Denise Gray, Cindy Wilkinson, Nicole Clement, Amandzie Ferry i innym za hojny dar ich czasu i wiedzy podczas korekty tekstu. Wszystkie błędy rzeczowe i gramatyczne, jakie mogły się w nim ostać, wynikają z naszych własnych niedociągnięć.
Jeaniene Frost i Jessice Claire za ich przyjaźń i wskazówki. Do J.S.: Ma Pan rację. O wiele lepiej, gdy ma się rodzinę.
No i oto jest, nasza nowa książka. Dziękujemy Wam, drodzy czytelnicy, że daliście jej szansę. Mamy nadzieję, że się Wam spodobała.
• • •
COPYRIGHT © 2014 BY Ilona Gordon and Andrew Gordon COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2022
Tytuł oryginału: Burn for Me
WYDANIE I
ISBN 978-83-7964-746-0
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert Łakuta
TŁUMACZENIE Dominika Schimscheiner
REDAKCJA d2d
KOREKTA d2d, Magdalena Byrska
ILUSTRACJA I PROJEKT OKŁADKI Szymon Wójciak
SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]
SPRZEDAŻ INTERNETOWA
Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]
WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabryka