Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Aleksandra to dziennikarka turystyczna, pracująca w jednej z najlepszych gazet w Warszawie. Prywatnie jest żoną Karola – chirurga plastycznego, który zajęty robieniem kariery nie widzi, że jego małżeństwo przechodzi kryzys.
Pewnego razu Aleksandra dostaje świetny temat na reportaż, jednak jego podjęcie wiąże się z podróżą w nieznane…
Czy przyjmie propozycję szefa i wyjedzie na Zanzibar? Co na to Karol? Co się wydarzy, kiedy młoda, piękna i ambitna dziennikarka na swojej drodze spotka bratnią duszę… mężczyznę, który swym urokiem osobistym zawróci jej w głowie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 593
Copyright Alicja Skirgajłło, 2024
Projekt okładki
Agnieszka Zawadka
Zdjęcie na okładce
Ethan Dow, Ishan, Peter Fogden
Redaktorka prowadząca
Marta Burzyńska
Redakcja
Magdalena Białek
Korekta
Alicja Matyjas
ISBN 978-83-8352-765-9
Warszawa 2024
Prolog
Na Zanzibarze mieszkam od ponad dziesięciu lat. Przyjechałem tu przypadkiem, zakochałem się w tym miejscu i zostałem po dziś dzień. Wraz z moją byłą już narzeczoną przyjechaliśmy zaraz po zakończeniu studiów. To miała być taka nasza nagroda za pierwszy krok wkroczenia w dorosłe życie. Ja ukończyłem wydział turystyki międzynarodowej na jednej z warszawskich uczelni, a Julka bankowość i finanse. Tanzanię i wyspę Zanzibar wybrała ona. W biurze turystycznym była akurat duża promocja, więc skorzystaliśmy.
To miejsce nas zachwyciło i to do tego stopnia, że oboje zapragnęliśmy tu zostać. Zamieszkać tu i otworzyć coś swojego. Na początku było nam cholernie ciężko, lecz z pomocą moich rodziców udało się nam. Tak wtedy myślałem. Wynajęliśmy niewielki pokój w jednym z tutejszych hoteli, a potem znaleźliśmy dom z dala od miasta. Skromnie urządzony, bez większych wygód, jednak dla nas to było naprawdę wiele. Nie potrzebowaliśmy wtedy luksusów i przepychu. Mieliśmy siebie, mieliśmy siłę, determinację do walki.
Zacząłem organizować wycieczki z Polski właśnie na Zanzibar. Wszedłem w układ z mężczyzną, od którego wynajmowaliśmy dom. Ja organizowałem wycieczki, on dostarczał ludziom atrakcji. Przy nim wiele się nauczyłem, poznałem tutejszą kulturę, zwyczaje ludzi, poznałem wiele miejsc, o których nie pisali w broszurkach turystycznych. Tu życie jest inne niż w Polsce. Tu nikt nigdzie się nie śpieszy, nie biega sfrustrowany, zapracowany i jednocześnie znerwicowany. Ludzie tu są przyjaźni i uśmiechnięci. Traktują mnie tu jak jednego ze swoich. Szanują, są pomocni, bezinteresowni.
Po kilku latach organizowania wycieczek i prowadzenia bloga turystycznego zapragnąłem mieć coś swojego. Wiedziałem już, że tu chcę zostać i tu żyć. Żyć z Julką. Dorobiliśmy się niewielkiego, lecz klimatycznego hotelu, a dodatkowo knajpy z polskim żarciem, które tutaj zrobiło furorę.
Zatrudniłem do pracy tutejszą ludność, przez co zyskałem jeszcze więcej sympatii i przede wszystkim szacunku. Julka bardzo mi pomagała i choć nie robiła tego, co pragnęła (czyli praca w banku) zajmowała się rachunkami i wszystkimi pozwoleniami, które musieliśmy zdobyć. Byłem jej wdzięczny, że poświęciła się dla mnie, że poświęciła się dla nas. Żyło się nam dobrze i byliśmy szczęśliwi. Bo cóż jeszcze mogło być nam potrzebne do szczęścia? Mieszkaliśmy w raju na ziemi, prowadziliśmy spokojne życie, na wiele było nas stać. Do dzieci się nam nigdy nie śpieszyło, a czas wolny od pracy poświęcaliśmy na podróże.
Każdy kolejny rok na wyspie przynosił nam coraz większe zainteresowanie turystów. Przyjeżdżali nasi znajomi, a potem oni polecali nas innym swoim znajomym. Interes się kręcił i wszystko było okej. Wszystko do pewnego momentu. Do jednej pamiętnej dla mnie wycieczki.
Nie wspominam dobrze tego czasu. Wtedy straciłem Julkę. Przyjechała do nas pięcioosobowa grupa bankowców z Warszawy, a wśród nich młody, przystojny i wypacykowany dyrektor dużego i dobrze prosperującego banku. Jako że Julka, jak już wspomniałem, studiowała bankowość, w końcu po tych latach znalazła z kimś wspólny język. Dokładnie „wspólny język” – dosłownie i w przenośni.
Julia była piękną kobietą i od zawsze miała powodzenie u mężczyzn (i nie tylko). Swoją urodą i tym, co miała w głowie, oczarowała bankowca. On oczarował ją. Po tygodniu znajomości, kiedy wycieczka dobiegła końca, Julka oznajmiła mi, że odchodzi.
Tak po prostu, tak z dnia na dzień. Po tym, co razem osiągnęliśmy, co planowaliśmy, ile razem przeżyliśmy, ona stwierdziła, że przez te lata u mego boku się tylko marnowała i że teraz poznała odpowiedniego faceta, który zapewni jej życie na poziomie i pomoże w karierze. Nie mogłem w to uwierzyć, nie mieściło mi się to w głowie, jak mogła tak po prostu z nas zrezygnować.
Ale co ja mogłem wiedzieć? Nie ubierałem się w drogie szmaty, nie nosiłem szytych na miarę garniturów, moja fryzura zawsze była rozwichrzona przez wiatr, a długie ciemne włosy opadały mi na oczy. Nie przejmowałem się wyglądem, choć nie mogę powiedzieć, że o siebie nie dbałem. Miałem po prostu inny styl niż ten, który jej zaimponował i sprawił, że straciła rozum. Do tej pory ja byłem dla niej tym wymarzonym facetem, którego ponoć tak bardzo kochała i z którym pragnęła spędzić swoje życie. Dotąd w jej oczach byłem Bogiem, przystojnym i inteligentnym, nietuzinkowym facetem z głową pełną pomysłów, które zawsze starałem się zrealizować.
Gdy na horyzoncie pojawił się elegancik w drogim garniaku, moja dziewczyna oszalała. (Swoją drogą, kto na wakacje przyjeżdża w garniturze?!) Zabolało mnie jej odejście. Bardzo zabolało. Julkę poznałem jeszcze przed pójściem na studia, na jednej imprezie u znajomego. Między nami od razu zaiskrzyło, a potem byliśmy nierozłączni. Kochałem ją, ona była moją pierwszą miłością, i to właśnie z nią chciałem budować przyszłość. Myślałem, że pasujemy do siebie, że oboje pragniemy tego samego… Jednak bardzo się myliłem. Długo nie mogłem się pogodzić z jej odejściem i kilkukrotnie namawiałem ją, by przemyślała swoją decyzję.
Z biegiem czasu zdałem sobie jednak sprawę z tego, że ona miała większe aspiracje niż ja. Mnie tu wszystko pasowało, robiłem to, co sobie wymarzyłem, byłem spełniony i zakochany w swojej pracy. Ona męczyła się dla mnie, starała się mi przypodobać i nie narzekać na brak możliwości rozwoju. Chyba byłem zbyt zapatrzony w siebie i swoje wizje przyszłości, by dostrzec to, czego ona tak naprawdę chciała. Po jej odejściu zwątpiłem przez chwilę w siebie i próbując za wszelką cenę ją ponownie odzyskać, zaniedbałem interes. Całe szczęście szybko się ogarnąłem i stwierdziłem, że skoro ona nie chce być ze mną, to trudno… Na siłę jej nie zatrzymam. Tego kwiatu jest pół światu…
By jak najszybciej wymazać Julkę z pamięci, zacząłem spotykać się ze swoją pracownicą. (Spotykać… hmm… za dużo powiedziane. My po prostu ze sobą sypialiśmy). Piękna, młoda, ciemnoskóra dziewczyna stała się moim lekarstwem na zranioną miłość. Szybko jednak zdałem sobie sprawę z tego, że nie chcę się pakować w kolejny związek i zwyczajnie zakończyłem nasz układ. Byłem sam, pogodziłem się z tym. Do hotelu przez cały rok zjeżdżało się mnóstwo Polaków, a wśród nich śliczne Polki, które pragnęły rozrywki, szaleństwa i przygody. Seks bez zobowiązań i dobra zabawa. Ja mogłem im tego dostarczyć, i tyle.
Dwa razy do roku leciałem do Polski odwiedzić najbliższą rodzinę. Zwykle były to święta Bożego Narodzenia oraz Wielkanoc. Na jednej z takich uroczystości spotkałem Julkę. Idąc jedną z ulic Warszawy, wpadłem na nią przypadkiem. Ucieszyła się na mój widok.
Niestety ja nie mogłem powiedzieć tego samego. Zakłuło mnie w sercu, po plecach przeszedł lodowaty dreszcz. Wróciły wspomnienia. Wspomnienia, o których pragnąłem raz na zawsze zapomnieć. Wymazać je z pamięci i już nigdy do nich nie wracać. Widząc ją, powiedziałem krótkie „cześć”, chcąc ją minąć i odejść. Zatrzymała mnie wtedy. Zatrzymała i zaproponowała drinka. Niechętnie się zgodziłem.
Tego wieczoru dowiedziałem się, że Julka po powrocie z Zanzibaru z przystojnym bankowcem rozpoczęła pracę u niego w banku. Oczywiście poza pracą nic nie mogło ich łączyć. Facet okazał się żonaty i na dodatek miał dwójkę dzieci. Oszukał ją, wykorzystał, zabawił się jej kosztem. Słuchając jej, chciało mi się śmiać. Dosłownie. Julka tej nocy chciała do mnie wrócić, zacząć wszystko od nowa, od zera. Ale ja nie potrafiłem przystać na jej propozycję. Nie po tym, co się wydarzyło, nie po tym, jak mnie zdradziła, a potem wyjechała, stwierdziwszy, że nigdy do siebie nie pasowaliśmy. Kiedy jej to mówiłem, przez chwilę było mi jej żal, lecz tylko przez chwilę.
Wróciłem na Zanzibar, odciąłem się od niej i dotychczasowej przeszłości.
* * *
Dzień na wyspie zaczął się jak każdy. Bieganie między hotelem a knajpą. W międzyczasie organizowanie wycieczek dla gości, przejażdżki quadami wzdłuż oceanu, nurkowanie, zwiedzanie sąsiednich plaż.
Goście są wymagający, a moim zadaniem jest dostarczyć im wystarczającej i satysfakcjonującej rozrywki z nadzieją, że za rok po raz kolejny wybiorą mój hotel na spędzenie wakacji. Z tego przecież się utrzymuję, więc nie mogę sobie pozwolić na utratę turystów. Na wyspę przyjeżdżają różni ludzie z całego świata. Bogaci i wpływowi oraz ci zwyczajni, tacy jak ja, którzy chcą doświadczyć w swoim życiu czegoś nowego, świeżego i przede wszystkim niezapomnianego. Poznałem mnóstwo ludzi, a przy tym zyskałem jeszcze więcej kontaktów, które (nie ukrywam) pomagają mi w tej branży. Tu zawsze jest coś do roboty, zawsze są goście, choć w okresie świątecznym nieco mniej. Jest grudzień, za pasem święta, a ja miałem zamiar odwiedzić rodzinę w Polsce. Miałem zamiar, jednak moje plany na wyjazd musiałem przełożyć… Właśnie trafiła mi się bardzo opłacalna robota. Postanowiłem, że z niej skorzystam, tym bardziej że w miesiącach od listopada do lutego na wyspę przyjeżdża mniej turystów.
Rozdział 1
Zamyślona, nieobecna i kompletnie wyłączona siedzę przy swoim biurku, przy komputerze i wpatruję się w biały ekran na migającą kursywę. Chcę napisać reportaż na temat tego, gdzie ludzie najchętniej spędzają święta, jednak nie mogę się skupić. W redakcji jak zwykle panuje hałas i rozgardiasz. Pracownicy uwijają się, by jak najszybciej oddać swój tekst, a potem wrócić do domu i całe dwa tygodnie spędzić w rodzinnym gronie w świątecznej atmosferze… Hmm, no właśnie, święta. Święta stały się dla mnie przereklamowane oraz szare, pozbawione tego blasku i uroku. Spoglądam przez duże panoramiczne okno, za którym z nieba zamiast śniegu pada ulewny deszcz. Miasto przystrojone w świąteczne ozdoby, z głośników w centrach handlowych wypływają świąteczne melodie, ludzie się ciągle dokądś śpieszą, lecz to wszystko dla mnie nie ma już sensu.
Skup się, Olka! – upominam się w myślach i mimowolnie spoglądam na swą prawą dłoń, a dokładniej na widniejącą na palcu obrączkę. Wzdycham głośno, po czym chwytam złoty krążek i zaczynam obracać go na palcu. Łapię się na tym, że myślę o Karolu i tym, co teraz robi… Karol jest chirurgiem plastycznym. Zresztą bardzo dobrym i rozchwytywanym. Ciągle w rozjazdach, na sympozjach, konsyliach lekarskich. Ciągle poza domem, zabiegany. Zupełnie jak ci wszyscy ludzie, którzy jak mrówki biegają i śpieszą się, by zdążyć z przygotowaniami do świąt. A ja? A ja ślęczę przed komputerem, próbując sklecić choć kilka zdań. Nie lubię świąt i z niczym się nie spieszę. Nie mam do czego ani dla kogo się spieszyć. Mam wrażenie, że moje życie straciło swój blask, a ja stałam się nudna i taka zmęczona, jakbym miała co najmniej z sześćdziesiątkę na karku. Z zadumy wyrywa mnie sygnał wiadomości. Spoglądam na komórkę, to Karol.
Na wigilię jedziemy do moich rodziców. Upiecz, proszę, swój popisowy piernik z marmoladą i zamów catering. Resztę omówimy w domu…
Jak zwykle konkretny i oszczędny w słowach. A gdzie „Cześć kochanie” albo „tęsknię za tobą”?... Wzdycham głośno, odkładając komórkę na biurko. Łapię się na tym, iż zastanawiam się, co ja właściwie widziałam w Karolu, gdy go poznałam. Oprócz tego, że był przystojny i dobrze wychowany, a do tego szarmancki i poukładany aż do znudzenia, to chyba tylko tyle. Chociaż nie… Kiedyś było inaczej. Były romantyczne randki, kończące się namiętnym, dzikim seksem. Czułe słówka, pocałunki, nieprzespane noce i szaleństwo w naszym związku. Dziś… no cóż. On robi karierę, a ja jestem dziennikarką turystyczną pracującą w jednej z lepszych gazet w Warszawie.
Tegoroczne święta ludzie najchętniej spędzą… Próbuję się skupić na tekście, który muszę skończyć do końca tego cholernego dnia, lecz niestety nie jest mi to dane. Z gabinetu mojego szefa dobiega głośny krzyk. Słyszę swoje nazwisko.
– Godlewska, do mnie!
Na sam dźwięk jego głosu przewracam oczami, po czym spoglądam na Ulkę, która ma biurko zaraz obok mojego. Wzdycham zmęczona, na co ta się tylko lekko uśmiecha. Ociągam się nieco, bo jakoś nieśpieszno mi, by wejść do jego biura i po raz kolejny wysłuchiwać nudnego paplania na temat mojego reportażu.
– Pośpiesz się, bo zaraz tu wpadnie i zanieczyści świeże powietrze – chichocze Ula, przysłaniając dłonią usta.
Macham tylko ręką i wkładam na stopy swoje czółenka. Wygładzam spódniczkę i wolnym krokiem idę w stronę gabinetu mojego grubego i obleśnego szefa. Gdy otwieram drzwi, od progu czuję duszący zapach jego perfum, który aż przyprawia mnie o zawrót głowy i odruch wymiotny.
– Wołałeś mnie? – Silę się na lekki uśmiech i siadam na fotelu naprzeciwko niego.
Henryk macha ręką, spoglądając na ekran swojego komputera. Przez chwilę coś mamrocze pod nosem, a kiedy kończy pisać, zamyka klapę laptopa i pośpiesznie wstaje z fotela. Podchodzi do okna, spogląda na panoramę miasta.
– Gdzie ten śnieg, gdzie ta atmosfera? – pyta sam siebie, a przy tym kręci głową.
Wpatruję się w niego i czekam, czym to znowu zamierza mnie zaskoczyć. Nim jednak zdąża cokolwiek powiedzieć, ja wypalam na bezdechu:
– Reportaż się pisze i dziś powinnam go skończyć!
Henryk uśmiecha się sztucznie, a następnie podchodzi do regału z dokumentami i otwiera szklane drzwiczki. Na biurku po mojej stronie ląduje bilet lotniczy. Spoglądam na niego z ukosa, niczego nie rozumiejąc.
– Mam dla ciebie lepszy temat na reportaż – stwierdza i palcem wskazuje na bilet.
– Tanzania? – pytam, zaglądając do środka.
Bilet zarezerwowany jest na moje nazwisko, a do tego jest tylko w jedną stronę. Nic z tego nie rozumiem, ale nie podoba mi się to wcale. Rzucam dokument na biurko i szybko wstaję z miejsca, spoglądając na grubego szefa.
– Co ty kombinujesz, Henry? – piszczę.
– Polecisz na Zanzibar, narobisz mnóstwo zdjęć, poznasz tamtejszą kulturę i te wszystkie śmieci. – Macha ręką w powietrzu, zdając się totalnie znudzony. – A potem napiszesz obszerny reportaż o życiu tam. Zwiedzisz kilka miejsc, zrobisz ranking, gdzie najlepiej wyjechać na wczasy i co warto zwiedzić.
Szok! To jedyne, co w tym momencie maluje się na mojej twarzy. On zwariował?
– Henry, żartujesz, prawda? – pytam dla pewności, bo zupełnie nie mam pojęcia, czy sobie ze mnie żartuje, czy jednak nie.
– Otwieramy nowy dział turystyczny, a ty, jako że w tym siedzisz, masz szansę się rozwinąć, awansować, a przede wszystkim zwiedzić kawał świata. Dostaliśmy z góry niezłą pulę pieniędzy, więc trzeba to dobrze wykorzystać.
– Ale ja piszę o… – Henry momentalnie mi przerywa.
– To napiszesz o czymś innym! – fuka na mnie zły.
Nie podoba mi się to, nie podoba, że mówi mi to tak nagle, tak bez omówienia czegokolwiek ze mną.
– Henry! – podnoszę głos. Jestem zła, a nawet potwornie wściekła. – Jak ty sobie to wyobrażasz? – pytam. – Wołasz mnie do siebie, kiedy pracuję nad tekstem, który jeszcze kilka dni temu uważałeś za priorytet, wręczasz mi bilet lotniczy na drugi koniec świata i mówisz, że mam napisać obszerny reportaż. Otóż tak się nie da! Tak nie można! Jutro jest Wigilia, a ty stawiasz mnie przed faktem, nie pytając mnie o zdanie. Mam swoje życie, mam plany i…
– Jakie ty masz życie? – prycha mi w twarz. – Dzieci nie masz, mąż w ciągłych rozjazdach! – Zbliża się do mnie i łapie za ramię. – Daję ci szansę na rozwój – mówi ciszej. – Na awans i karierę – dodaje po chwili. – Jeśli ten reportaż ci wyjdzie, polecisz w inne miejsca, które oblegane są przez turystów. Nie narzekaj, Aleksandro. – Gdy słyszę z jego ust moje imię wypowiedziane w taki formalny sposób, przewraca mi się w żołądku. Nienawidzę, kiedy ktoś się tak do mnie zwraca. Nienawidzę, bo tak mówi do mnie Karol. – Każdy tu chciałby być na twoim miejscu, Aleksandro. – Znowu to samo.
– Ale może nie ja? – stwierdzam wściekła, co udziela się również mojemu szefowi.
Marszczy brwi, a potem podchodzi do okna i znowu patrzy na panoramę, chowając dłonie do kieszeni garniturowych, lekko przykrótkich spodni. Wzdycha głośno, spogląda na mnie, po czym wypala wprost:
– Na twoje miejsce, Godlewska, jest kolejka innych pracowników, którzy z pocałowaniem w rękę wezmą to zlecenie. Wszystko już załatwiłem. Polecisz tam i napiszesz cholernie dobry reportaż. O nic nie musisz się martwić, z lotniska odbierze cię mój znajomy i wszystko ci pokaże. Zatrzymasz się w jego hotelu na tak długo, jak to będzie konieczne. – Henry wraca w moją stronę i stając tuż przede mną, spogląda na mnie z góry. Jego perfumy sprawiają, że zaczyna mi się robić jeszcze bardziej niedobrze i przysięgam, że jeżeli się nie odsunie, puszczę na niego pawia. – Właściciel hotelu robi mi przysługę, bo na moją prośbę zrezygnował z wyjazdu do Polski, więc proszę cię, nie zawiedź mnie.
Praca, praca, ciągle tylko praca i pogoń za kasą! Na każde zawołanie jak niewolnik, który nie ma prawa głosu. Masz robić to, co ci każą, bo inaczej zastąpią cię innym ludkiem, który za połowę twojej pensji wykona więcej roboty. Wyścig szczurów. Kocham to, co robię, a dziennikarstwo daje mi wiele możliwości. Rozwijam się i poznaję nowych ludzi. Teraz mam okazję dodatkowo zwiedzić wiele pięknych zakątków świata i nauczyć się czegoś nowego. Rozwinąć się, stać się lepszą dziennikarką. To moja szansa, jednak sama nie wiem, czy tego chcę… Zamyślona patrzę na mojego szefa, kiedy jego odchrząknięcie sprowadza mnie na ziemię.
– Muszę to uzgodnić z mężem, Henryku – odpowiadam w końcu, próbując się jakoś wymigać od tego wyjazdu, lecz to jeszcze bardziej go denerwuje.
Stanowczo i bardzo dobitnie daje mi do zrozumienia, że jeżeli odmówię, mogę się zacząć pakować. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła się z nim kłócić. Właśnie teraz, właśnie w dzień tej cholernej Wigilii wymyślił sobie ten pieprzony wyjazd! Próbuję coś ugrać, lecz jest nieugięty. Daje mi jednak czas do namysłu i mówi, że jak się zdecyduję, to bilet na samolot będzie czekał na mnie w recepcji wielkiego drapacza chmur, w którym mieści się nasza gazeta. Nie mam już żadnych argumentów, by go przekonać, więc wychodzę z jego gabinetu. Wściekła siadam przy biurku, a kiedy Ulka pyta, co chciał, warczę i na nią.
Przez chwilę kipi we mnie złość i jest mi potwornie gorąco. Czuję, jak palą mnie policzki i na dodatek mam ochotę wrzeszczeć na całe pieprzone gardło. Ulka spogląda na mnie z ukosa, czuję na sobie także wzrok innych ciekawskich kolegów i koleżanek po fachu, na co mam ochotę pokazać im wszystkim środkowy palec. Wciągam głośno powietrze, by choć w małym stopniu uspokoić nerwy, które właśnie targają moim ciałem. Po chwili nawet mi się to udaje, kiedy nagle słyszę cichy szept Ulki:
– Co chciał ten grubas? – pyta i spogląda na mnie z zaciekawieniem.
Kiedy odwracam na nią spojrzenie, momentalnie chce mi się śmiać. Ulka wygląda, jakby połknęła całą cytrynę. Jej wytrzeszcz oczu i skwaszona przy tym mina doprowadzają mnie do parsknięcia. Zasłaniam dłonią usta, próbując się nie roześmiać jeszcze głośniej, jednak nie mogę pohamować swojego rozbawienia. Dziewczyna zaczyna coś warczeć w moim kierunku i puka się palcem po czole, a następnie obraca się do swojego komputera, by skończyć tekst.
– Jesteś szurnięta – stwierdza cicho, a przy tym kręci głową.
Przybliżam twarz do jej ramienia, a potem zatapiam w nim zęby, na co dziewczyna wali mnie ręką w głowę i odskakuje.
Ulę poznałam jeszcze na stażu w redakcji. Pamiętam ten dzień, kiedy przyszłyśmy na rozmowę. Obie świeże, obie cholernie zestresowane i nakręcone na dziennikarstwo.
Uśmiecham się do niej, głośno wzdycham i opadam plecami na oparcie fotela, na którym siedzę. Zasłaniam dłońmi twarz, mamrocząc coś pod nosem, a kiedy zbieram w sobie wszystkie siły, by znowu poruszać ten temat, mówię w jej stronę:
– Nowak wysyła mnie na Zanzibar.
Na moje słowa Ulka krztusi się śliną. Zaczyna głośno kaszleć i machać rękami, czym skupia na nas uwagę wszystkich obecnych w pomieszczeniu. Na to wszystko z gabinetu wychodzi grubas.
– Do roboty się weźcie, jeśli te święta chcecie spędzić z rodzinami! – Ton głosu Henryka jest stanowczy i surowy.
Jego widok powoduje, że jeszcze bardziej chce mi się śmiać. Facet wygląda jak łysiejący Benny Hill, a dodatkowo jego brzuch odstaje, jakby był w dziewiątym miesiącu ciąży. Gość ma jakieś czterdzieści pięć lat i myśli, że jest boski, przystojny, uwielbiany przez kobiety. Żałosny stary kawaler. Jego przykrótkie spodnie i zbyt ciasna marynarka to w redakcji codzienny powód do kpin i żartów.
Nowak spogląda po wszystkich z uwagą, a na koniec wzrok zatrzymuje na mnie. Przez chwilę tylko mi się przygląda, aż w końcu idzie w moim kierunku. Wciągam szybko powietrze, Ula robi to samo (nie chcąc zaraz oddać śniadania na wykładzinę), i uśmiecham się do niego lekko, czekając na to, co ma mi do powiedzenia. Wszystkie pary oczu w redakcji skierowane są właśnie na nas, a ja czuję się jak w cyrku na przedstawieniu, gdzie robię z siebie klauna. Nowak pochyla się w moją stronę, a przy tym wrogo spogląda na Ulkę, która patrzy na niego z przerażeniem, dając jej znać, żeby w końcu się wzięła za pracę. Spogląda na zegarek na swoim lewym nadgarstku i głośno odchrząkuje, co jest niemiłosiernie obrzydliwe.
– Godlewska, jeśli masz zamiar zdążyć na jutrzejszy lot, to radzę ci zacząć się już pakować – warczy i nim zdążam cokolwiek odpowiedzieć, palcem wskazuje na szklane drzwi na końcu korytarza i mówi: – Do domu!
Pakuję swoje rzeczy, zamykam laptopa i wstaję z fotela. Nowak uśmiecha się tylko zwycięsko, po czym wraca do siebie, a za moimi plecami wyrasta Ulka. Biegnie za mną do drzwi i ciągnie mnie w stronę toalet. Popycha mnie na ścianę i wymachując rękami, żąda wyjaśnień. Jest podekscytowana co najmniej tak, jakby sama miała zwiedzić Indonezję.
– Lecisz na Zanzibar?! – piszczy podniecona.
– Chcesz się zamienić? – pytam, odchodząc na bok. Staję przy lustrze, torbę z laptopem kładę na marmurowy blat, odkręcam kran, by schłodzić nieco czerwoną z emocji twarz. – Gdybym poszła za tobą i została dziennikarką turystyczną, pewnie miałabym szansę, ale niestety wybrałam beznadziejne ploteczki na temat gwiazd i tak już, kurwa, zostało. – Ulka zwiesza ramiona, kręcąc przy tym głową. – Zazdroszczę ci – smęci. – Ja to już w tej redakcji zawsze będę pisać gówniane plotki, których zresztą i tak nikt nie czyta.
Osuszam dłonie papierowym ręcznikiem i obracam się do przyjaciółki. Chwytam ją za ramiona i lekko się do niej uśmiecham.
– Za to masz najcudowniejszego faceta pod słońcem – stwierdzam, bo faktycznie Robert się jej udał. To anioł w ludzkiej skórze.
– Oj, daj spokój! Z Karolem też nie masz źle. – Odbija piłeczkę, czego nie mam już ochoty komentować.
Taaa… Z Karolem mam dosłownie raj na ziemi. W szczególności wtedy, kiedy się cały czas mijamy.
– Nie pasuje mi to zlecenie – mówię, chcąc zmienić temat rozmowy i „zejść” z mojego męża.
– A to niby czemu?
Lubię Ulkę i chyba nawet kocham na swój sposób, ale jak już się czegoś uczepi… Nie odpuści, dopóki się wszystkiego nie dowie.
– Jutro Wigilia. Mieliśmy jechać na kolację do rodziców Karola, a ja miałam upiec jego ulubiony piernik. Co roku staramy się ich odwiedzić. Moi nie żyją, zginęli w wypadku, kiedy byłam na studiach. Z Karolem się ciągle mijamy, a ostatnio już w ogóle go nie ma w domu – jęczę zła. – Mam dziś wrócić i powiedzieć, jak gdyby nigdy nic, że jutro wyjeżdżam na drugi koniec świata, a dodatkowo nie mam pojęcia, na jak długo, bo mój pierdolnięty szef wraz z innymi równie mądrymi chce ulepszyć rubrykę turystyczną?
Ula nagle posmutniała. Chwyta mnie za ramiona i mocno do siebie przytula.
– Słońce. – Gładzi moje policzki i słodko się uśmiecha. – Karol cię kocha i myślę, że zrozumie. Spójrz na to z innej strony. On robi to, co kocha, i się rozwija, niestety kosztem waszego małżeństwa. Ty także możesz to zrobić. Nie zmarnuj tej szansy, a przede wszystkim pogadaj z nim, na pewno zrozumie.
Po rozmowie z Ulą wychodzę z firmy. Wsiadam do swojego czarnego audi (które dostałam od Karola na swoje dwudzieste dziewiąte urodziny) i wyjeżdżam z podziemnego garażu. Włączam się do ruchu, lecz po ujechaniu dwustu metrów staję w korku. Z nieba leje deszcz, jest zimno i ponuro. Dobija mnie ta pogoda. Dobijają mnie te święta i najchętniej rzuciłabym to wszystko w kąt i wyjechała. Tanzania, wyspa Zanzibar… To brzmi świetnie. Słońce, plaża, ciepły ocean i inna kultura, to coś, co sprawia, że robi mi się cieplej. To wymarzona dla mnie szansa, jednak nie teraz, nie w święta, w Wigilię. Jedyny czas, który mogę spędzić z rodziną, z najbliższymi, z Karolem, z którym tak często się po prostu mijam. Może Ula ma rację co do tego, że powinnam się rozwijać, jednak moje małżeństwo jest dla mnie najważniejsze. Brakuje mi w nim bliskości i ciepła. Tęsknię za nocami, które spędzałam w silnych ramionach męża. Za pocałunkami, wspaniałymi pieszczotami i tym, kiedy jeszcze mówił, że mnie kocha.
Dojeżdżam pod wielki budynek, w którym mieści się nasz apartament na dwudziestym dziewiątym piętrze, po czym parkuję auto i wchodzę do windy. W mieszkaniu zastaję wyłącznie ciszę. Karola nie ma, a ja czuję się jeszcze gorzej. Chcę spędzić ten wieczór z nim wyjątkowo, a przede wszystkim zapytać go o zdanie w sprawie propozycji Henryka, ale boję się, bo wiem, że nie będzie zadowolony.
Biorę kąpiel, potem robię kolację przy świecach. Wkładam seksowną bieliznę, robię mocniejszy makijaż, spryskuję ciało ulubionymi perfumami, na koniec zakładam małą czarną, elegancką sukienkę, którą dostałam w zeszłym roku właśnie od męża. Otwieram wino, nalewam sobie odrobinę i zasiadam w salonie przy kominku, w którym uprzednio rozpaliłam ogień. Spoglądam na duże panoramiczne okno w salonie i głośno wzdycham. Dochodzi dwudziesta pierwsza, kiedy wraca Karol. Zdejmuje w holu swój elegancki płaszcz oraz buty, po czym wchodzi do salonu i jak zwykle się ze mną wita. Całuje w czoło i mówi:
– Witaj, Aleksandro.
Unoszę na niego wzrok i lekko się uśmiecham, choć tak naprawdę mam ochotę wrzasnąć, potrząsnąć nim, by oprzytomniał. Pragnę jego ust, pragnę Karola, który po powrocie do domu rzucał się na mnie i namiętnie całował. Gdzie ten dawny Karol, gdzie on się podział?
– Pięknie wyglądasz – stwierdza i prostuje się, a potem zdejmuje swój bordowy szykowny krawat.
Zauważył… dziwię się, bo zwykle jest zbyt zajęty sobą.
– Zrobiłam kolację i…
– Nie jestem głodny – przerywa mi, co wcale mnie nie dziwi. – Jadłem na mieście. Miałem spotkanie na temat…
Wyłączam się. Wyłączam mózg i zamykam się na słowa Karola. Znam jego opowieści na pamięć. Codziennie to samo: tylko on, tylko jego kariera, jego osiągi i to, jaki jest ważny. Wpatruję się w niego i wodzę za nim wzrokiem, gdy przechodzi do barku z alkoholami, robiąc sobie drinka. Wstaję z fotela, podchodzę do niego i zadzierając wysoko głowę, szepczę:
– Zjedz ze mną, proszę. Zrobiłam romantyczną kolację.
Chwytam go za dłoń, następnie prowadzę w stronę szklanego stolika, gdzie czeka już przygotowana kolacja przy świecach. Karol przez chwilę się opiera, lecz w końcu ulega. Siadamy naprzeciwko siebie na niewielkich poduszkach i zaczynamy jeść. Wpatruję się w męża, zastanawiając się, jak powinnam zacząć niewygodną dla mnie rozmowę. Karol milczy, zajęty jedzeniem. Co chwilę dostaje wiadomości na komórkę, na które od razu odpisuje. Czuję się teraz zbędna, niepotrzebna, jak ten pieprzony balast, kula u jego nogi.
Romantyzm pełną parą – wzdycham.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI