Podwójne życie księcia Newlyna - Bronwyn Scott - ebook

Podwójne życie księcia Newlyna ebook

Bronwyn Scott

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Książę Newlyn prowadzi za dnia życie typowego arystokraty, nocą przemierza ulice Londynu, by samowolnie bronić prawa i zbierać informacje. Próbuje rozwikłać zagadkę śmierci rodziców, nie wierzy, że byli ofiarami napadu rabunkowego. Trop prowadzi z mrocznych zaułków na eleganckie salony. Książę ukrywa swą tożsamość, ale na balu spotyka przyjaciółkę, która może zniweczyć jego plany. Marianne marzy o karierze dziennikarskiej, jest bystra i zadaje za dużo dociekliwych pytań. Jej wdzięk go rozprasza i każe się zastanowić, czy postąpił słusznie, bez reszty skupiając się na szukaniu zemsty. Przecież dzięki tej cudownej kobiecie może odnaleźć coś o wiele cenniejszego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 278

Oceny
4,2 (5 ocen)
3
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bronwyn Scott

Podwójne życie księcia Newlyna

Tłumaczenie: Natalia Kamińska-Matysiak

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022

Tytuł oryginału: The Confessions of the Duke of Newlyn

Pierwsze wydanie: Mills & Boon Ltd., an imprint of HarperCollinsPublishers, 2020

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2020 by Nikki Poppen

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-8870-5

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Londyn. maj 1826 roku

Praca Mściciela została na dziś zakończona. Vennor Penlerick zdjął maskę z czarnego jedwabiu i schował ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza, gdy tylko znalazł się w Mayfair, ekskluzywnej dzielnicy Londynu. Tutaj był kimś innym, księciem Newlynem. Natomiast wieczorami, w slumsach, wśród londyńskiej biedoty, był opiekunem, obrońcą i wartownikiem, zwalczał przestępczość i stawał między niewinnymi a złem, które przemierzało ciemne uliczki Londynu, czyhając na niewinnych i bezbronnych. Tutaj był mężczyzną, który bronił tych, którzy nie mogli się sami obronić. Tu miał powołanie i wiedział, dokąd zmierza.

Może dlatego zaczął odnosić wrażenie, że to maska zaczęła go określać, a nie on maskę. Ostatnio częściej bywał Mścicielem niż Newlynem. To był jego wybór, który jednak pociągał za sobą pewne konsekwencje. Przepaść między tymi rolami wciąż się pogłębiała. Mściciel miał własne cele, gdy tymczasem książę odziedziczył powołanie po przodkach. Kiedy Vennor stawał się Mścicielemiem, wiedział, co chce osiągnąć. Nie mógł jednak powiedzieć tego samego, gdy był księciem. Mimo to, obie jego tożsamości były w pewien sposób podobne. Tytuły i maski ukrywały człowieka, który stał za nimi. Ale nie jego dzieło. To łączyło obie postacie.

Vennor skręcił w kierunku Portland Square i swojej londyńskiej siedziby rodowej, starając się ukryć, że kuleje. Czujnie obserwował ulicę, ale wieczór w Mayfair był spokojny. Według towarzyskich standardów pora była jeszcze dość wczesna. Za parę godzin sytuacja może ulec zmianie, pomyślał ponuro. Przez ostatnie trzy lata jako Mściciel przekonał się, że żadne miejsce nie jest wolne od przestępczości. Początkowo przywdział maskę, by odnaleźć zabójcę rodziców. W pierwszych dniach po ich śmierci mógł jako książę użyć swoich wpływów i rozkazać wszczęcie śledztwa. Zarówno detektywi z Bow Street, jak i Straż zrobili, co mogli, ale nie znaleźli mordercy. Okazało się, że nawet władza ma swoje ograniczenia. Nie miał ich za to zamaskowany mściciel. Mściciel mógł udać się w miejsca niedostępne dla księcia.

Książęta nie mogli włóczyć się po szynkach i burdelach w poszukiwaniu odpowiedzi. Tam mogli wyłącznie stanowić cel. O ile w dzielnicy biedoty kolejny opryszek nie wzbudzi podejrzeń, o tyle książę w takim miejscu będzie się prosił o kłopoty. Vennor nie ukryłby tożsamości, przestępcy natychmiast dowiedzieliby się o tym i byłby narażony na atak. Sam utrudniłby sobie dochodzenie, a potencjalni informatorzy po prostu by uciekli. Natomiast Mściciel mógł dyskretnie popytać tu i ówdzie. Dzięki temu miał szansę wpaść na trop przeoczony przez detektywów z Bow Street.

Vennor jęknął, gdy postawił stopę na schodach, a jego biodro przeszył ostry ból. Mściciel otrzymał dziś zapłatę za swoją pracę. Łobuzy z Covent Garden napastujące kwiaciarkę musiały drasnąć go mocniej, niż przypuszczał. I tak lepiej, że skupili uwagę na uzbrojonym mężczyźnie, a nie na bezbronnej dziewczynie.

Drzwi otworzyły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i Vennor wszedł do elegancko urządzonego, choć surowego holu.

– Wróciłem, Honeycutt – oznajmił, posyłając kamerdynerowi szeroki uśmiech.

– Widzę, Wasza Miłość. – Z tonu kamerdynera przebijały dezaprobata i zmartwienie. – Znów jest pan ranny. – Jego bystremu wzrokowi mimo upływu lat nic nie umykało.

Honeycutt służył trzeciemu pokoleniu Newlynów i znał Vennora od urodzenia. Książę już od dawna nie próbował niczego przed nim ukrywać.

– To tylko draśnięcie – powiedział, wchodząc po schodach, choć rana dawała mu się we znaki. – Nic, czemu nie zaradzi gorąca kąpiel.

Kamerdyner szedł za nim, nie okazując wzburzenia, jakby pracodawcy co dzień wracali pokiereszowani i wymagający opatrzenia.

– Oczywiście, Wasza Miłość. Kąpiel już czeka. Pozwoliłem sobie też naszykować wieczorowy strój. Mimo wszystko przyślę zaraz whisky i bandaże. Nigdy za wiele ostrożności z ostrzami rzezimieszków.

– Nie potrzebuję bandaży – zaprotestował Vennor, choć whisky zamierzał wykorzystać.

Gdyby Honeycutt mógł decydować, trzymałby go w pudełku opatulonego miękką wełną.

– Skaleczenia mogą ropieć tak samo jak głębokie rany. Lepiej nie ryzykować – upierał się Honeycutt.

Gdyby nie służył rodzinie od pokoleń, jego zachowanie można by uznać za niesubordynację. Tym bardziej, że znając go, Vennor dobrze wiedział, jakie ryzyko stary sługa ma na myśli. Ryzyko, że dynastia Newlynów wygaśnie, zanim on sam umrze. Żaden kamerdyner z prawdziwego zdarzenia nie chciałby, żeby jego pracodawca umarł bezpotomnie.

Nie były to próżne obawy staruszka. Skoro Vennor pozostawał kawalerem i bawił się w Mściciela, rzeczywiście istniało takie ryzyko. Dziad księcia zmarł, mając sześćdziesiąt jeden lat, a ojciec w okolicach pięćdziesiątki. Żadnej z tych śmierci się nie spodziewano i żaden z nich nie zostawił gromady potomków. Obawa o ciągłość dynastii była więc uzasadniona, ale Vennor miał teraz na głowie pilniejsze sprawy.

Nie miał czasu na romanse, co było jednocześnie wybawieniem i przekleństwem. Nie chodziło o to, że nie chciał założyć rodziny. Chciał. Jak mógłby jednak pozwolić sobie na żonę i dzieci, gdy nadal mierzył się z najważniejszym zadaniem? Zawsze mógł pomyśleć o ożenku w przyszłym roku. Kiedyś, w przyszłości, poświęci się temu całkowicie. Obiecał sobie, że się ożeni, gdy tylko złapie mordercę rodziców. Znał swoją powinność i zamierzał osiągnąć zamierzony cel. Przynajmniej w ten sposób nie zawiedzie rodziców, choć zawiódł ich na wiele innych sposobów.

– To ledwie draśnięcie – zbagatelizował Vennor ponownie, uznając, że jest młody, niezwyciężony i ma przed sobą jeszcze wiele lat życia.

Wreszcie zaszył się w swoim pokoju, oazie spokoju i prywatności. Cynowa wanna stała przed kominkiem, parując zapraszająco. Czysta rozkosz. Przez parę chwil Vennor będzie zwykłym człowiekiem, a nie zamaskowanym mścicielem czy księciem. Nie będzie musiał martwić się przedłużaniem rodu, swatkami, misją zamaskowanego obrońcy niewinnych i unikającymi sprawiedliwości mordercami. Rozebrał się, patrząc z niechęcią na wieczorowy strój. Powoli zanurzył się w gorącej wodzie, sycząc, gdy sięgnęła rany. Najchętniej zostałby w kojącej kąpieli, racząc się whisky. Przynajmniej miałby chwilę dla siebie. Zresztą już wcześniej znacznie ograniczył zobowiązania towarzyskie, zasłaniając się żałobą. Wszyscy wiedzieli, że z rzadka pojawia się na rautach. Gdyby nie poszedł dziś, nikogo by to nie zdziwiło.

– Panna Marianne spodziewa się pana u Fordhamów – oznajmił Honeycutt, jakby znał tok jego myśli. – Przesłać jej wiadomość, że będzie pan nieobecny? – W jego pytaniu znów zabrzmiała dezaprobata.

Kamerdyner miał rację. Zostanie w domu zakrawało na tchórzostwo, a Vennor Penlerick nigdy nie określiłby się mianem tchórza.

Odchylił głowę na krawędź cynowej wanny i przyjął szklankę od starego służącego. W końcu będzie musiał dołączyć do towarzystwa w pełnym wymiarze, jakiego wymagała od niego książęca pozycja. Nie mógł wiecznie wykorzystywać żałoby jako pretekstu do nieobecności. Lepiej pojawić się na wybranej imprezie z Marianne u boku. Z nią przynajmniej to nie będzie całkiem stracony wieczór.

– Nie, nie odwołuj mojej obecności na balu – westchnął, zamykając oczy.

Trelevenowie byli starymi przyjaciółmi z kornwalijskiego domu w Porth Karrek. Marianne miała swój debiut towarzyski dwa sezony temu, gdy zginęli jego rodzice. Vennor irracjonalnie czuł się winny temu, że ich śmierć przyćmiła jej pierwsze imprezy towarzyskie. Dlatego w następnym roku, gdy tylko minął czas żałoby, starał się jej to wynagrodzić. Zabierał ją więc wszędzie tam, gdzie sam się pojawiał, choć wcale tego nie potrzebowała. Gdy on trwał w żałobie, stała się gwiazdą zarówno swego pierwszego sezonu, jak i kolejnego. Nadal jednak twierdziła, że obecność księcia u jej boku podnosi jej atrakcyjność jako dobrej partii. Vennorowi wydawało się, że jest wystarczająco atrakcyjna, niezależnie od jego obecności.

Teraz zaś jej towarzyszył, bo sam miał na to ochotę. Towarzystwo kogoś z domu, kogoś, kto go znał i nie zwracał przesadnej uwagi na jego tytuł, była mu miła. Doceniał również praktyczną stronę tego układu. Jej bliskość trzymała swatki na dystans. Marianne była jego tarczą, tak samo jak on jej. Oboje mieli swoje tajemnice i żadnemu z nich nie spieszyło się do małżeństwa. Wspólnie stawiali czoło światu. Niewielu odważało się konkurować z księciem i nieponaglana przez nikogo Marianne mogła sobie pozwolić na przebieranie w adoratorach.

Vennor dopił drinka i wyszedł z wanny. Ciepła kąpiel osłabiła dokuczliwość rany. Honeycutt już czekał z maścią i miękkim, puszystym ręcznikiem – odrobiną luksusu, zanim książę będzie musiał podjąć swoje obowiązki. Vennor miał osobistego lokaja, ale to Honeycutt zawsze czekał na niego, gdy wracał z misji Mściciela. Im mniej ludzi znało ten sekret, tym lepiej. Dyskrecja była wszystkim, nawet we własnym domu. Nie chodziło jedynie o to, że przemierzał londyńskie slumsy, niosąc sprawiedliwość. Diukowie byli uważnie obserwowani nawet we własnych domach. Służba plotkowała. Kto wie, do czyich uszu mogły dotrzeć takie wiadomości. Vennor nie chciał zdemaskowania. Rezygnacja z życia Mściciela byłaby utratą części jego tożsamości. I to tej, którą cenił najbardziej.

– Jak prezentowały się dziś sprawy Covent Garden? – Niefrasobliwie zadane pytanie nie zwiodło Vennora.

Stary sługa martwił się i starał się to ukryć. Nie chciał dodawać swej nadopiekuńczości do zmartwień pana. Vennor doceniał zarówno troskę, jak i próbę jej ukrycia.

– Jak zwykle – odparł Vennor, odrzucając na bok mokry ręcznik. – Dzielnica była pełna drobnych złodziejaszków i dziwek. Nie jest nawet w połowie tak niebezpieczna, jak doki czy Seven Dials – odparł z pewnym siebie uśmiechem. – To najbezpieczniejsza ze wszystkich lokalizacji.

Mściciel obdzielał swoją uwagą o wiele mroczniejsze zakamarki miasta. Występki w Covent Garden, teatralno–rozrywkowej części Londynu, były dość przewidywalne. Za to w portowej dzielnicy East Docks i w pobliżu placu stanowiącego skrzyżowanie siedmiu ulic, zwanego Seven Dials, przestępstwa były brutalne i nierzadko krwawe.

– Tego się właśnie obawiałem, Wasza Miłość. Nawet w „bezpieczną” noc sprawy mogą potoczyć się źle, jak miało to miejsce dzisiaj – mruknął Honeycutt, nakładając sporą porcję maści na zranione udo, na którym widać było poprzednie blizny.

Po latach bezowocnych poszukiwań mordercy rodziców, Honeycutt wolałby, żeby Vennor zrezygnował z roli Mściciela, ożenił się, spłodził dzieci i zaczął bezpieczniejsze życie księcia za grubymi murami rodowej posiadłości w otoczeniu licznych służących.

Vennor potrząsnął mokrą czupryną, rozchlapując wodę z włosów.

– Nie zrezygnuję. Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się jakaś wskazówka – oznajmił z uporem, choć podzielał frustrację kamerdynera. To było jak wyścig na ślepo i bez wiedzy, w którym kierunku i jak daleko znajduje się meta. – Nie chciałbym poddać się u progu rozwiązania – dodał, choć były też inne powody.

Gdyby Vennor przestał być Mścicielem, to kim byłby? Stałby się podobny tym, którymi jego ojciec najbardziej gardził za życia. Uprzywilejowanym arystokratą, wegetującym bez celu. Vennor zawiódłby rodziców i zdradził ideały kornwalijskich lordów.

– Zatem na razie spróbujmy zmienić cię, panie, z powrotem w księcia. Nie możemy pozwolić, by panna Marianne czekała.

ROZDZIAŁ DRUGI

Vennor dostrzegł ją natychmiast po wejściu do sali balowej Fordhamów. Trudno byłoby jej nie zauważyć. Rude włosy Marianne przyciągały wzrok, tak samo jak jej biała, wyszywana cekinami suknia. Vennor był zdania, że nikomu nie było tak dobrze w bieli, jak jej. Pośród pastelowych kolorów sukni innych kobiet, wyróżniała się niczym latarnia morska na tle oceanu.

Stała przy kolumnie ozdobionej wiosenną zielenią i białymi różami, wśród innych debiutantek i kawalerów. Tłumek dawał świadectwo nie tylko tego, jak bardzo była lubiana, ale również jej szlachetności. Używała swej popularności, by włączać do zabawy innych. Pozdrowiła go uśmiechem, gdy dołączył do jej dworu. Ludzie jak zawsze rozstąpili się, robiąc mu miejsce, choć w atmosferze wyczuł pewną nerwowość. Po tym, jak odziedziczył książęcy tytuł. towarzystwo czuło się skrępowane w jego obecności. Diukowie z natury rzeczy byli onieśmielający. Ale nie dla Marianne. Dla niej nadal był po prostu Vennorem.

– Wasza Miłość, jednak zdecydowałeś się do nas w końcu dołączyć. Dochodzi jedenasta i już zaczęłam się zastanawiać, czy zaszczycisz nas swoją obecnością – rzuciła żartobliwie.

Vennor uśmiechnął się zadowolony z powrotu do rutyny. Przywykli do siebie podczas londyńskiego sezonu, a ich przyjaźń się pogłębiła. W poprzednich latach to jej trzy siostry były debiutantkami, zanim wyszły za mąż. Trzej przyjaciele Vennora z kręgu kornwalijskich lordów również znaleźli swoje partnerki. Już tylko oni dwoje pozostali wolni. Marianne od zawsze była mu bliska, ale teraz zaliczał ją do grona nielicznych przyjaciół.

Ujął jej dłoń w rękawiczce i ucałował.

– Czy mogę mieć zaszczyt zatańczenia z panią przed przerwą na posiłek? – spytał, sięgając po karnecik balowy, który miała przypięty do nadgarstka razem z ołówkiem. Wpisał swoje nazwisko tam, gdzie zawsze. Marianne zawsze rezerwowała dla niego ten długi taniec, nie chcąc utknąć z jakimś nudziarzem. W tym czasie także Vennor mógł uczestniczyć w balu, wypełniając zobowiązania towarzyskie, a jednocześnie był bezpieczny od swatek. Ten układ pasował obojgu i sprawdził się już podczas poprzedniego sezonu. Dziś jednak po raz pierwszy wśród znajomych, otaczających ją wianuszkiem, Vennor wyczuł niezadowolenie. Komuś jego obecność była wyraźnie nie w smak. Rozejrzał się po twarzach i natrafił na niechętne spojrzenie hrabiego Hayesa.

– Proszę wybaczyć śmiałość, ale mam nadzieję, że moja propozycja spotyka się z pani aprobatą, panno Treleven? – upewnił się, widząc, że hrabia zdecydowanie nie aprobuje jego obecności.

Vennor nie zamierzał pytać Hayesa o przyzwolenie, upewniał się tylko, co do zdania Marianne, a hrabia miał zbyt dobre maniery, by wyrazić swoje niezadowolenie inaczej niż morderczym wzrokiem. Nawet to dało jednak księciu do myślenia.

– Nie ma czego wybaczać – zapewniła go Marianne i zwróciła się do hrabiego, by poprawić mu humor. – Mój panie, to chyba nasz taniec?

Zamyślony Vennor spod ściany obserwował tańczącą Marianne i błyski rozsiewane przez cekiny jej sukni. Więc to była najgorętsza plotka sezonu krążąca po klubach dżentelmenów – Hayes zamierzał się zdeklarować. Interesujące i nieuniknione, a jednak niepokojące, pomyślał.

Nie powinien czuć się zaskoczony. Hayes właśnie wrócił z dwuletniej podróży na kontynent i najwyraźniej był gotów do ożenku. Jego zainteresowanie mogło pochlebiać, bo stanowił niezłą partię. Marianne była piękną, młodą kobietą, która zabłysła na salonach. Dzięki swej inteligencji, wyrafinowaniu i sporemu posagowi zdołała się wznieść ponad stan ojca baroneta i przyciągnąć uwagę mężczyzn stojących wyżej na arystokratycznej drabinie. Promienna, pewna siebie kobieta, już dawno zajęła miejsce rozczochranej chłopczycy, która domagała się zabierania na wyprawy na ryby, czy na poszukiwania trufli do lasu. Czas nie stał także w miejscu, gdy Vennor był w żałobie. Zauważył to Hayes i wykorzystał sprzyjający moment.

Vennor wziął z tacy kieliszek i upił łyk szampana. Marianne miała jednak również inne ambicje poza małżeństwem. Nie dla niej jałowa egzystencja. Co powiedziałby Hayes, znając jej aspiracje? Może go czekać spora niespodzianka. Marianne również, jeśli nie będzie ostrożna.

Zastanowiła go własna reakcja na myśl o tej parze. Przecież dobrze życzył Marianne. Czyżby był zazdrosny? Była przecież tylko jego przyjaciółką.

Taniec dobiegł końca i para wróciła do towarzystwa. Marianne miała zaróżowione policzki i przyspieszony oddech.

– Nasz taniec jest następny – powiedziała.

Radosna i podekscytowana ujęła go pod ramię. Dlaczego nie miałaby się tak czuć? W jej świecie nie było cieni, śmierci i straty. Niebezpieczeństwo nie czaiło się w ciemnych zaułkach i nie powodowało bezsenności. Brała życie za rogi i kształtowała świat po swojemu. Vennor dziwił się, że takie podejście odpowiadała tradycjonaliście Hayesowi. Zdawał się prostolinijny i dość purytański. Marianne stanowiła jego przeciwwagę, więc Vennor domyślał się, co dostrzegł w niej hrabia, ale nie mógł zrozumieć, co ona widziała w nim. Z łatwością poprowadził ją na parkiet. Często razem tańczyli. Nawet przed jej debiutem na salonach, Vennor był częstym gościem Trelevenów i partnerem w nauce tańca ich córek. Dziś jednak był bardziej świadomy swojej dłoni na jej talii, jej ręki w jego dłoni, bliskości jej ciała, dopasowania kroków i ruchów w tańcu. Gdy Marianne wyjdzie za mąż, nie będą więcej tak tańczyć, konwersować i się spotykać. Straci jej przyjaźń.

Choć zależało mu na tym tańcu, noga zaczęła się mu dawać we znaki. Mimo kąpieli i maści, udo paliło żywym ogniem. Vennor powinien był wiedzieć, że chodzenie to jedno, ale walc to zupełnie co innego.

– Co się stało? – zapytała zaalarmowana Marianne, podnosząc na niego ciemne oczy, gdy zwolnił tempo tańca.

– Miałabyś coś przeciwko wyjściu na powietrze? Nie mam dziś jakoś nastroju na tańce – westchnął.

– Oczywiście – zgodziła się, przyglądając mu się z ciekawością.

Vennor skierował ich ku przeszklonym drzwiom i już po chwili znaleźli się w ogrodach, wśród innych spacerujących par. Ból nogi zelżał, gdy zwolnili. Szkoda, że ból w sercu nie minął, pomyślał. Rodzice nie żyją, a Marianne rozważa przyjęcie oświadczyn Hayesa. Wszystko, na czym Vennorowi zależało, zdawało się mu wymykać z rąk.

Vennor się od niej oddalał. Z każdym dniem bardziej, odkąd odziedziczył książęcy tytuł. Marianne obawiała się, że w końcu straci go całkowicie.

– Powiesz mi, o czym myślisz, czy mam zgadywać? – zapytała łagodnie, wiedząc jednak, że jego myśli zajmuje ta sama osoba.

– Hayes nie był zachwycony moją obecnością, jakby uważał, że naruszam jego terytorium. Rzeczywiście tak jest?

– Wolę nie myśleć o sobie jak o przedmiocie podboju czy posiadania – burknęła i natychmiast przeprosiła.

Vennor nie był winien jej rozdrażnienia, więc nie powinna mu dokuczać.

– Z tego, co słyszałem, planuje ci się oświadczyć – powiedział, ściszając głos do szeptu. – Przyjmiesz go?

Marianne nie była zaskoczona tą rewelacją. Podejrzewała, na co się zanosi, bo Hayes nie krył swoich intencji. Jej własne pragnienia nie były tak jasne.

– Nie jestem pewna – przyznała.

Zastanawiała się nad tym od początku sezonu w kwietniu, gdy wśród jej wielbicieli pojawił się hrabia. Nie mogła uwierzyć, że rozważa jego kandydaturę. Nie wiedziała, czy w ogóle chce wychodzić za mąż. Teraz maj dobiegał końca, a ona nie była bliższa znalezienia odpowiedzi. Była pewna, że ma jeszcze czas, bo oświadczyny nie powinny nastąpić przed sierpniem i końcem sezonu.

– Czyżby hrabia był dla ciebie zbyt nudny? – zapytał Vennor, prowadząc ją w stronę fontanny, której szum mógł zapewnić prywatność konwersacji.

– Chyba właśnie na tym polega mój problem. Hrabia powinien być dla mnie wystarczający – mruknęła Marianne, przysiadając na brzegu szerokiej misy i wodząc dłonią po powierzchni wody. – Przebiłabym statusem wszystkie moje siostry – dodała, choć oboje wiedzieli, że nigdy nie przywiązywała wagi do tytułów. – To odpowiednia partia i mężczyzna godzien szacunku. Nie ma widocznych wad. Nie powinnam się wahać. A jednak coś mnie powstrzymuje – zwierzyła się. Tylko Vennor poznał jej rozterki, bo nie rozmawiała o nich z matką, ani nie napisała o nich do sióstr. – Boję się, że go rozczaruję – powiedziała cicho, patrząc Vennorowi w oczy.

Tylko prawdziwy, wieloletni przyjaciel mógł zrozumieć, co miała na myśli. Vennor znał prawdę, więc z łatwością czytał między wierszami.

– Hayes nie wie o twoich ambicjach i uważasz, że ich nie zaakceptuje – wypowiedział na głos to, przed czym wzbraniała się Marianne.

Pokiwała głową, czując ulgę, że choć jedna osoba na świecie zna jej sekret i ją rozumie. Zawsze mogła liczyć na Vennora.

– Wyobrażasz sobie, że wyrazi zgodę, by hrabina była felietonistką i to w magazynie dla panów?

Jednak nawet jego entuzjastyczna zgoda nie sprawiłaby, że Marianne polubi go bardziej. Nie wyobrażała sobie rozmowy z hrabią na ten temat. Obawiała się nawet rozmawiać o tym z rodzicami. Mimo dotychczasowej tolerancji dla jej ekscentryczności, to mogłoby być dla nich zbyt wiele.

– Może nadal mogłabyś pisać w sekrecie? Skoro nikt dotąd nie wie, po co to zmieniać? – podpowiedział Vennor.

– Sugerujesz, by żona miała sekrety przed mężem? – zapytała sceptycznie. – Cóż to byłoby za małżeństwo? Nie takie, jakiego bym chciała, gdybym w ogóle wyszła za mąż. Musiałabym go okłamywać. Zresztą pisanie pod pseudonimem jest dobre na teraz, ale nie na tym mi zależy, jak wiesz.

Ambicje Marianne sięgały poza kolumnę z towarzyskimi ploteczkami, którą prowadziła pod pseudonimem. Chciała być dziennikarką, która słowami zmienia świat i nie musi się kryć za nazwiskiem M.R. Mannering. Uderzyła dłonią w wodę, dając wyraz frustracji, której jedynie drobną składową były uporczywe zaloty Hayesa.

– Chociaż nikła na to szansa, skoro na razie piszę, kto był w operze i w jakim stroju. Nikogo to nie obchodzi – westchnęła, przewracając oczami. – To nie jest prawdziwe dziennikarstwo i każdy mógłby to robić. Chcę opisywać prawdziwe zdarzenia, rozwiązywać zagadki, zrobić coś, o czym ludzie pamiętać będą przez lata.

– Teraźniejszość też jest ważna. Myślę, że nie oddajesz sobie przysługi, sądząc, że twoja kolumna nic nie znaczy. Ludzie powinni mieć trochę rozrywki, a M.R. Mannering świetnie sobie z tym radzi. Na przykład ja sam chciałbym wiedzieć, co mnie ominęło z powodu późnego przybycia na bal – dodał Vennor z triumfalnym uśmieszkiem.

Marianne musiała się uśmiechnąć. Żarty Vennora zawsze potrafiły poprawić jej humor.

– Ploteczki o Mścicielu, oczywiście. Dziś zaczął wcześnie. Wieść głosi, że ocalił kwiaciarkę w Covent Garden. Nadal jest na ustach wszystkich. Wydawało się, że każda nowinka w końcu się znudzi, ale nie on. Im dłużej jego tożsamość pozostaje tajemnicą, tym większe emocje budzi wśród ludzi. Myślę, że kochają się w nim wszystkie damy Londynu. Angeline Mercer posunęła się nawet do przechadzki po niebezpiecznej dzielnicy w nadziei, że będzie musiał ratować ją z opresji.

– Podziałało? – zapytał Vennor ze śmiechem.

– Nie – odparła Marianne i znów się uśmiechnęła. – Ale nie winię jej za próbę. Sama chciałabym spotkać takiego mężczyznę – wyznała z psotnym uśmieszkiem i nachyliła się w jego stronę. – Mam pomysł na własną przygodę i materiał do reportażu. Zamierzam zdemaskować Mściciela. To z pewnością zapewniłoby mi miejsce na pierwszej stronie. Wszyscy o nim mówią – oznajmiła, czekając na jego entuzjastyczną reakcję.

Spodziewała się uśmiechu i współudziału w przygodzie. Srodze się jednak zawiodła.

– Oszalałaś? Możesz przypłacić to życiem – jęknął z niedowierzaniem. – Nie mówisz chyba poważnie o pójściu na Seven Dials czy do East Docks!

Marianne była równie zaskoczona jego reakcją, co Vennor jej pomysłem.

– Spodziewałam się twojego wsparcia – mruknęła zawiedziona.

– Absolutnie nie, Marianne. To zbyt niebezpieczne. Ten człowiek ma do czynienia z kryminalistami i prawdziwą przemocą. Mogłaby stać ci się krzywda.

– Będę ostrożna – nie ustępowała. – Umiem strzelać i mogę wziąć pistolet.

Vennor zapalczywie ujął jej dłonie, mocno zamknął je w swoich i spojrzał na nią wyczekująco. Jego nietypowe zachowanie ją zaskoczyło.

– Obiecaj mi, że tego nie zrobisz Sama ostrożność nie wystarczy. Nie znasz tego świata. Musisz mi to obiecać, Marianne – powtórzył z powagą w głosie.

Reakcja Vennora była tak niespotykana, a presja, jaką wywierał, tak duża, że Marianne zrozumiała, że on nie ustąpi. Mocno trzymał jej ręce i wpatrywał się w jej oczy. Przemawiał przez niego wieloletni przyjaciel, ale także ktoś, kogo dotąd nie znała. To było poruszające i zaskakujące. Powietrze między nimi drżało z napięcia, jak przed burzą. Coś się zmieniało. Oni się zmieniali. Nagle zaczęli intensywniej odczuwać swoją obecność i bliskość. Nagle Marianne zrozumiała, że kiedyś naprawdę straci Vennora z powodu małżeństwa i jego książęcych obowiązków. Przyjaźń, którą przez lata miała za pewnik, nagle stała się cenniejsza i bardziej krucha.

– Dobrze, Vennorze. Obiecuję, że nie zrobię nic pochopnego – powiedziała w końcu cicho.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI