Podwójny człowiek - Bolesław Prus - ebook

Podwójny człowiek ebook

Bolesław Prus

0,0
8,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Avia-Artis
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2020
Opis

Podwójny człowiek” to utwór autorstwa Bolesława Prusa, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej literatury pozytywizmu i współtwórcy realizmu.


„Czasami tęsknię, ale nigdy nie nudzę się, ponieważ we mnie jest dwu ludzi, którzy ciągle sprzeczają się z sobą. No, a w moim wieku niema przyjemniejszej rozrywki, jak ożywiona dyskusja.“

W taki sposób określił samego siebie pewien stary kawaler, pan Drzymalski, gdy go pytano: czy nie nudzi się, nic nie robiąc?... W podobny sposób wyjaśnił kwestją, dlaczego chodzi do teatrzyków, a nie bywa w teatrze?

 

— Na przypatrywanie się baletowi mam za dużo rozumu. Na dramat chodzić nie potrzebuję, gdyż sam w sobie noszę kopalnią uczuciowych sytuacyj; żadną zaś komedją nie ubawię się tak, jak moim własnym dowcipem. Chodzę tylko na operetki, ponieważ nie znam się na muzyce.”


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 21

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-061-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

PODWÓJNY CZŁOWIEK

„Czasami tęsknię, ale nigdy nie nudzę się, ponieważ we mnie jest dwu ludzi, którzy ciągle sprzeczają się z sobą. No, a w moim wieku niema przyjemniejszej rozrywki, jak ożywiona dyskusja.“  W taki sposób określił samego siebie pewien stary kawaler, pan Drzymalski, gdy go pytano: czy nie nudzi się, nic nie robiąc?... W podobny sposób wyjaśnił kwestją, dlaczego chodzi do teatrzyków, a nie bywa w teatrze?  — Na przypatrywanie się baletowi mam za dużo rozumu. Na dramat chodzić nie potrzebuję, gdyż sam w sobie noszę kopalnią uczuciowych sytuacyj; żadną zaś komedją nie ubawię się tak, jak moim własnym dowcipem. Chodzę tylko na operetki, ponieważ nie znam się na muzyce.  Mnóstwo tego rodzaju zdań pan Drzymalski wygłaszał z niezachwianą powagą, za co przyjaciele nazywali go oryginałem, a niechętni cynikiem. Gdy mu to powiedziano w oczy, odparł bez gniewu:  — Mylicie się, panowie, jestem tylko prawdomównym.  Był to człowiek nieładny, ale spojrzenie miał dziwne. Zwykle patrzył szyderczo, z drwiącym uśmieszkiem, niekiedy zaś tak smutno, jakgdyby serce zalewało mu się łzami. Czasem na nic nie patrzył, a wtedy z jego oczu padał cień, jak z przepaści.  W jednej z podobnych chwil, ktoś, uchodzący za dowcipnego, powiedział mu:  — Za często zaglądasz pan w siebie.  — Bo mam na co spoglądać — odrzekł. — Gdybyś pan robił to samo, traciłbyś czas napróżno.  Życie prowadził systematyczne. Jadał obiad o drugiej, po obiedzie spał, przed obiadem spacerował. O dziewiątej wieczór szedł na kolacją, później czytał książki, albo grał w wista, a o północy leżał w łóżku. Z rana wstawał o siódmej, karmił i opatrywał swoje kanarki, czytał i przed obiadem szedł znowu na spacer.  Na niedzielę miał inny program zajęć. Po południu składał wizyty różnym starym panom i damom, których już nikt nie odwiedzał, a z rana chodził do kościoła.  — Więc pan bywasz w kościele? — dziwił się jakiś farmazon.  — Bywam.  — Jak można pozować na świętoszka!...  — Rzecz gustu — odpowiedział Drzymalski. — Pan dbasz o łaskę prezesów, a ja o łaskę Boga i świętych. Mam ten zysk, że moi protektorowie nigdy mnie nie lekceważą.  Farmazon oburzył się tak, że przestał witać się z Drzymalskim. Przyjaciele nie omieszkali wyzyskać tego.  — Cóż to, panie Drzymalski, nasz szanowny dyrektor nie wita się z panem?  — Wiem o tem lepiej, aniżeli panowie, bo właśnie wczoraj nie podał mi ręki w salonie, przy pięćdziesięciu osobach.  — I cóż pan na to?  — Powiedziałem mu, że Grand Daniel także nie podałby mi ręki, choć jest bardzo szanownym koniem.  Pewnego dnia, gdy odbywał zwykłą przechadzkę po Saskim Ogrodzie, zastąpił mu drogę tęgi, siwiejący szlachcic. Pan Drzymalski ocknął się z zamyślenia i chwilę popatrzywszy, zawołał:  — Niedojdziewicz!  — We własnej skórze! — odparł przybysz.  Padli sobie w objęcia.