Pojednanie - Stanisław Przybyszewski - ebook

Pojednanie ebook

Stanisław Przybyszewski

0,0
7,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Avia-Artis
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2021
Opis

“Pojednanie” to utwór Stanisława Przybyszewskiego, polskiego pisarza, poety, dramaturga okresu Młodej Polski. Przybyszewski był skandalistą, przedstawicielem cyganerii krakowskiej i nurtu polskiego dekadentyzmu.

“Pojednanie” to wspaniałe opowiadanie Stanisława Przybyszewskiego. Obok samej twórczości rozgłos Przybyszewskiemu przynosiła także atmosfera, jaką wokół siebie wytwarzał. Był uważany za legendarną postać europejskiej bohemy, przez Strindberga nazywany był „genialnym Polakiem”. Przybyszewskiego uważa się za prekursora współczesnego satanizmu intelektualnego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 33

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-628-3
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

POJEDNANIE

I

Mimo śmiertelne znużenie, a może właśnie wskutek niego, Nieczuja nie mógł zasnąć.

 Przez pięć godzin szturmował nieprzyjaciel pozycyę, którą według rozkazu głównego sztabu oddział trzystu ludzi miał za wszelką cenę utrzymać.  Na wysokiem wzgórzu stały ruiny starego zamku — jedna baszta jeszcze w doskonałym stanie — jeden mur na jakie sto kroków z jednej strony przylegający, jeszcze jako tako zachowany — z drugiej stroma ściana, na kilka metrów gruba, warowna, ale już silnie zniszczona: to forteca komendanta Ponikły, którą miał z swoją garścią ludzi przeciwko przemożnemu nieprzyjacielowi utrzymać.  Poniżej z tyłu pozostały jeszcze szczątki murów dawnych obwarowań — teraz służyły za kryjówkę dla trenu i za plac do opatrunku dla lżej rannych, bo, aby módz ciężko rannych wywlec z pod gradu kul nieprzyjacielskich, które przez pięć godzin ulewą oberwały się nad placem boju, o tem nawet marzyć nie było można.  Całe wzgórza zasiane były trupami — wyścielony nimi był wąwóz głęboko w dole, a stroma ściana przeciwległego wzgórza, na którem teraz spoczywała śmiercionośna baterya nieprzyjacielska, służyła dziesiątkom za rozkoszne podścielisko do wiecznego snu.  W dawniejszym podworcu zamkowym, który się widocznie wskutek zapadnięcia piwnic tak głęboko osunął, że stojący w dole zaledwie głową fundamentu murów mógł dosięgnąć, spoczywał pokotem po krwawym znoju bohaterski batalion młodego żołnierza, który zdołał w niwecz obrócić wściekłe zakusy nieprzyjaciela, by tą nędzną ruderę zdobyć.  Niebo było wygwieżdżone bez jednej chmurki. Co chwilę tylko przelewały się ogromnemi strugami lejącego się roztopu złota, ciche błyskawice, wieszczące upalny czas i nowy, krwawszy jeszcze znój.  Dziwnie tajemnicze i dziwnie przerażające były te ogniste szerokie strumienie błyskawic, które co chwila ciemny, nieprawdopodobnie uroczyście wygwieżdżony firmament rozrywały.  Jak kto dopadł w nieludzkiem przemęczeniu na ziemi, gdy już bój ustał, tak spoczął.  Jeden wywrócony w znak, inny jakby się chciał sam w siebie wwinąć, tam znowu leżał ktoś krzyżem, jakby straszną pokutę miał odbywać, innemu zasię zwisał z ust ledwo co zapalony papieros — byli i tacy, którzy już sił nie mieli ani munduru rozpiąć, ani szabli odpasać, ci zaś objęli karabiny, gdyby najsłodszą kochankę, a i tacy, którzy, zmożeni snem nie zdążyli się wyciągnąć — siedzieli w kabłąk, z głową między kolana wtuloną.  Jeden tylko Nieczuja usnąć nie mógł.  Czuł takie straszliwe napięcie nerwów, iż zdawało mu się, iż się przez skórę przedarły i teraz nagle z szeroko rozwartemi usty wsysają w siebie wszechświat cały: tajemnice roztopów błyskawic, które się poprzez ciche, śpiące niebo przelewały, tajemnice milczenia wąwozu i kotliny tam w dole i przyczajonej grozy przeciwległego nieprzyjacielskiego wzgórza z jego chytrą, podstępną, straszniejszych jeszcze zniszczeń przeobfitą chucią!  Wszystko spało naokoło. Tylko raz po raz doleciało go jakieś rzężenie konających, chrapanie przemęczonych, szelesty bacznych, cichych wartowników, ale to mu się pewno tylko zdawało...  Zbyt przywykł do codziennego rozgiełku, krzyku, wrzasku, by był w tej świętej chwili w stanie objąć ogrom tego strasznego milczenia, które nad tem krwawem polem zaległo.  Snać był niegodzien tej wielkiej uroczystej chwili, którą dano mu było odczuć przed paru godzinami zaledwie, gdy mu komendant oddał lunetę i pobiegł rozdawać rozkazy.  Wtedy zaległa cisza Podniesienia w jego duszy mimo piekielnego rozgiełku bitwy, wrzasku armat, zaciekłej ziapaniny karabinów maszynowych, ogłuszającego wycia granatów.  Teraz spodziewał się, że po każdej błyskawicy nastąpi ogłuszający grzmot, że najdrobniejszy szelest: to wszystko miażdżący, nowy atak nieprzyjaciela, że przemęczone chrapanie towarzysza, to szatański ryk szrapnela, rozdzierający powietrze.  Zawstydził się i głębiej jeszcze zapatrzył się w niebo, rozorywane bezustannie potokami ognia i uroczyściej jeszcze wpatrzył się w straszliwą tajemnicę Jutra, która go znowu całem piekłem nowych męczarń straszyć poczęła.  Nie! nie! Miał to wrażenie, że udało mu się znowu pochwycić korzeń rozwichrzonych nerwów, szalejących w dzikich poświstach na wszystkie strony, jakby się rozbiedz chciały, gdyby tabun rozszalałych koni przed huraganem ognia palącego się stepu — tak! jak jeszcze przed paru godzinami...  Och! jak to było?!  Stał obok Ponikły, który z spokojem przecierał zamglone szkła swojej lunety.  Rozległ się piekielny grzmot. Granat wyrwał na samym wierzchu kawał muru z baszty: sypnęła się chmura na proch zdruzgotanych cegieł — jakiś żołnierz obok jęknął: jedna cała cegła zwaliła mu się na grzbiet — to nic! to nic! bełkotał, uśmiechnął się blado i runął na ziemię.  — Muszę pójść na lewe skrzydło — Pan tymczasem pilnie obserwuj każdy ruch nieprzyjaciela...  W tej