Preppy: Życie i śmierć Samuela Clearwatera, Część 1. King. Tom 5 - T. M. Frazier - ebook

Preppy: Życie i śmierć Samuela Clearwatera, Część 1. King. Tom 5 ebook

T. M. Frazier

4,7

Opis

Kontynuacja bestsellerowej serii King – historia Preppy’ego

Samuel Clearwater najbardziej w swoim życiu docenia oddanych przyjaciół, pyszne naleśniki, dobre awantury i ostry seks. Kiedy jeden z jego najlepszych kumpli trafia do więzienia, postanawia zrobić wszystko, aby jego córki nie zabrała opieka społeczna.

Andrea to zagubiona dziewczyna, gotowa sprzedać wszystko co ma za kolejną dawkę heroiny. Gdy jest już u kresu wytrzymałości, spotyka mężczyznę w muszce, który tak jak ona zdążył poznać ciemne strony życia.

To spotkanie nada nowy tor ich życiu i… śmierci. Dla większości śmierć oznacza koniec. Dla Dre i Preppy’ego okaże się dopiero początkiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (863 oceny)
667
144
42
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anka19799

Całkiem niezła

Poprzednie części lepsze
00
bitzdrapka

Nie oderwiesz się od lektury

Dochodzę do wniosku, że męczę się już tą serią. Czyta się dobrze ale raczej w głowie na długo nie zostanie.
00
Logana

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna seria
00
Agusia_87

Nie oderwiesz się od lektury

nie mogłam się oderwać od tej książki. tyle w niej emocji i bólu i radości. przeżywa się wspólnie wszystko z bohaterami. gorąco polecam 🤩
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna seria Polecam
00

Popularność




Dla Pana Fraziera

Od autorki

Drogie Czytelniczki,

bardzo Wam dziękuję za to, że tak pokochałyście Preppy’ego. Na początku był tylko głosem w mojej głowie. Nie miał być postacią w Kingu, jednak w końcu ten głos stał się tak donośny, że nie dało się go dłużej ignorować.

I to jest Preppy dla Was.

Przed przeczytaniem książek o Preppym polecam najpierw skończyć cztery poprzednie części serii: King, Tyran, Lawless i Soulless. Dziękuję Wam za to, że czytacie i nieustannie mnie wspieracie. Bez Was bym nie pisała.

Całuję

T.M.

Prolog Preppy

Obecnie

Delikatne przebłyski przyćmionego światła przebijają się przez ciemne zakamarki mojego umysłu. Wewnętrzne światło staje się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, powoli zmienia zmierzch w świt, budząc moje myśli.

Słyszę dźwięk, jakby wodę płynącą z kranu, ale po chwili dociera do mnie, że to krew szumiąca w moich uszach. Krztuszę się, kiedy dociera do mojego serca, które budzi się do życia z hukiem przypominającym uderzenie w perkusję. Bum. BU-BUM, bije raz za razem, aż odnajduje szybki, ale stabilny rytm. Nowe życie we mnie staje się głośniejsze, silniejsze, aż śmierć znika i budzę się, sapiąc.

Otwieram oczy. Próbuję wciągnąć powietrze do płuc, ale nic się nie dzieje. Próbuję znowu, moje płuca płoną, lecz w końcu postanawiają współpracować. Mogę oddychać, ale boli to jak sam skurwysyn.

Kurwa, ja żyję.

Mój umysł od razu zalewają pierwsze myśli. O dziewczynie. Wyglądającej na smutną, o czarnych, błyszczących włosach i dużych, ciemnych oczach, która siedzi na skraju wieży ciśnień.

Moje serce gubi rytm, bije szybciej i szybciej, aż uderza w mojej piersi niczym młot pneumatyczny.

Ona.

Mimo że wzrok mi się cholernie rozmazuje, myśli o niej są bardziej przejrzyste niż kiedykolwiek i po raz pierwszy w moim dorosłym życiu zaczynam się kurewsko bać.

Nie muszę nawet patrzeć na wielkiego skurwiela stojącego nade mną z kijem bejsbolowym, by wiedzieć, że mam zupełnie przerąbane.

Rozdział 1 Preppy

Trzy lata wcześniej

Kurwa, niezły towar. Wytarłem nadmiar proszku spod nosa i wmasowałem go w dziąsła.

– Naprawdę niezła krecha. Dzięki, stary. Teraz ten pieprzony dzień jest trochę bardziej znośny – powiedziałem. Właśnie podjechaliśmy pod dom Grace po tym, jak zawieźliśmy Kinga do aresztu, by odsiedział swój wyrok. Zobaczymy go znowu, ale dopiero za jakieś dwa-cztery lata.

– Kurwa – rzucił Bear, powtarzając to, co sam myślałem o towarze, gdy wciągał kreskę z deski rozdzielczej mojego samochodu. Złapał palcami za grzbiet nosa i potrząsnął głową z boku na bok, a długie blond włosy zafalowały wokół jego twarzy, jakby był otrząsającym się przemoczonym psem pasterskim. Czekał, aż narkotyk dotrze do jego mózgu i zacznie działać.

Znałem to uczucie.

Znałem je aż za dobrze.

I kochałem.

Bear wytarł z deski rozdzielczej pozostałe ślady naszej żałosnej rozrywki. Wysiadł z samochodu, ale ja się zawahałem, wciąż trzymając dłonie na kierownicy. Spojrzałem na mały domek Grace i westchnąłem.

– Idziesz? – zapytał Bear, pochylając się nad otwartym oknem. Zapalił dwa papierosy i oparł się o samochód, zasłaniając mi widok swoją dupą w dżinsowych spodniach.

Niechętnie wysiadłem, a gdy obchodziłem samochód, wygładziłem spodnie khaki, wyprostowałem muszkę i wziąłem głęboki oddech. Dołączyłem do Beara i też oparłem się o samochód. Staliśmy w milczeniu, patrząc na ganek domu Grace. Przyjaciel podał mi zapalonego papierosa, a ja go wziąłem i zaciągnąłem się głęboko.

– Jesteś wkurzony, że zabronił nam się odwiedzać? – zapytałem. Bear zahaczył kciukiem o kieszeń, kopiąc czubkiem buta samotną muszlę leżącą na piasku.

Zaciągnąłem się znowu i powoli wypuściłem dym. Bear wzruszył ramionami.

– Niektórzy z moich braci mówili to samo, gdy trafiali za kraty. Żadnych telefonów, żadnych odwiedzin. Kiedy są zamknięci, muszą się skupić na przeżyciu w zamknięciu. Chyba nie wyobrażam sobie mieć gości, którzy ciągle przypominają ci o wolności, której nie masz.

– Nie mówiłem o twoich Beach Bitches, misiaczku. Mówiłem o Kingu – powiedziałem, gasząc papierosa butem.

Bear przewrócił oczami i rzucił papierosa na drogę, wypuszczając dym nosem.

– Chodź, miejmy to już z głowy.

– Bear? – zapytałem, zahaczając palcami o przednią część spodni i nagle czując się nieswojo, gdy szliśmy ścieżką prowadzącą do domu. Po chwili znowu wyprostowałem muszkę.

– Tak, Prep?

Podążyłem za nim w stronę ganku i wyszeptałem:

– Myślę, że trawa będzie o wiele lepszym pomysłem niż koka.

Bear odwrócił się w moją stronę. Jego źrenice rozmiarem przypominały naleśniki. Wskazał na moje oczy.

– Tak, stary – zgodził się i obaj wybuchnęliśmy śmiechem. – Myślę, że masz, kurwa, rację.

***

– Według mnie jest tylko jedno rozwiązanie tego problemu – oznajmiłem, patrząc na Grace i Beara i ich cholernie przygnębione miny. Oboje patrzyli na stół, jakby w magiczny sposób miały się na nim pojawić odpowiedzi, których szukaliśmy. Grace mocno ściągnęła brwi, przez co na jej pomarszczonej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek. Nieustannie mieszała łyżeczką w szklance. Dobijało mnie to, że nie mogłem naprawić sytuacji. Zrobiłbym to dla niej. Dla nas.

– Samuelu – odezwała się Grace, nakrywając moją dłoń swoją i uśmiechając się pocieszająco, choć jej uśmiech ani trochę nie sprostał temu zadaniu. – Nie musisz teraz tego naprawiać. Nie musisz niczego polepszać. Coś wymyślimy. – Jej ton brzmiał tak, jakby próbowała przekonać samą siebie tak bardzo, jak starała się przekonać mnie.

Rozmawialiśmy o Max, córce Kinga, którą zabrała opieka społeczna, gdy tylko zakuto go w kajdanki. We troje próbowaliśmy wymyślić jakikolwiek sposób, by ją odzyskać i zabrać do domu, ale prawo stanowe jest porąbane. Najwyraźniej nie dadzą dziecka motocykliście, degeneratowi ani chorej kobiecie w podeszłym wieku.

Szlag by to.

Knykcie Beara pobielały, gdy z warknięciem przerzucił obręcz na serwetkę z jednej dłoni do drugiej i plastik pękł. Rzucił go na stół, posyłając Grace przepraszające spojrzenie, a potem ukrył twarz w dłoniach.

Uderzyłem pięściami o blat, aż dzban, w którym Grace przygotowuje swoje słynne mojito, zadrżał i w końcu przyciągnąłem ich uwagę.

– Dobra. Postanowione. – Wyciągnąłem rękę i uścisnąłem dłoń Beara, tak jak wcześniej Grace moją, a on zareagował tak, jakbym miał jakąś zarazę. – Będziemy musieli wziąć gejowski ślub.

– Zamknij się, do cholery, Prep – wymamrotał Bear, strzepując popiół z papierosa do popielniczki i próbując uderzyć mnie ręką w głowę, ale byłem szybki i uchyliłem się, zanim udało mu się mnie dotknąć.

– Chłopcy – ostrzegła Grace, chociaż moje słowa chyba odniosły zamierzony efekt, bo zobaczyłem, że kąciki jej ust lekko się uniosły, mimo że jeszcze przed chwilą wyglądała na zmartwioną. W jej oczach ujrzałem lekki błysk, bo znów odnalazła swoje miejsce w naszym popapranym życiu.

Była naszą matką, to jej rola.

– Bear, przynajmniej udawaj, że ci na tym gównie zależy – powiedziałem, obserwując Grace kątem oka. Zobaczyłem, że jej ramiona się rozluźniają i znowu siada na krześle z drinkiem. – Spójrz tylko na siebie, skurwielu! Na litość boską, przecież oni nie dadzą nam dziecka Kinga, jeśli mój mąż nie chce włożyć pieprzonej koszuli! – Wskazałem na Beara, który nie miał pod swoją kamizelką żadnej koszulki, odkąd awansował w klubie Beach Bastards. Poważnie, można by pomyśleć, że ten facet ma jakąś alergię na ubrania.

– O czym ty mówisz? Przecież jestem całkowicie zakryty – oznajmił Bear, patrząc po sobie. Poprawił kamizelkę, by zakryła jego lewy sutek, przez co prawy został odsłonięty.

Przewróciłem oczami.

– Tatuaże się nie liczą – powiedziałem i wtedy usłyszałem cichy śmiech Grace i sam się nieco rozluźniłem.

– Jasne, że się liczą – odparł Bear, klepiąc tusz pokrywający jego mięśnie brzucha, jakby to miało coś udowodnić.

– Samuelu – odezwała się Grace, brzmiąc na lekko zmęczoną – doceniam twój entuzjazm, ale mieszkamy na południu kraju, a tutaj jeszcze nie doszli do ładu z małżeństwami homoseksualnymi.

Wstałem od stołu i zacząłem krążyć, pokonując trzy kroki na tarasie w stronę podwórka i z powrotem. Oczywiście wiedziałem, że na południu homoseksualiści nie mogą zawrzeć związku małżeńskiego, i wiedziałem też, że to żałosny pomysł, ale byłem w stanie sypać pomysłami jak z rękawa, byle tylko znaleźć rozwiązanie. Nie wspominając już o tym, że ktoś musiał przegonić gęstą chmurę obaw wiszącą nad głowami naszej małej rodziny.

– Samuelu, coś wymyślimy. Po prostu zajmie nam to chwilę – zapewniła mnie Grace. Spojrzałem na nią i ująłem jej wyciągniętą dłoń, pochylając się, by ją przytulić. Otoczyła mnie w talii swoimi drobnymi ramionami. Pachniała jak mięta i potpourri, które zawsze trzymała w słoiku na stole w salonie. Raz czy dwa pomyliłem ją z mieszanką studencką.

A może sześć razy.

– Poradzimy sobie, Grace – oznajmił Bear, jakby czytał mi w myślach. Chociaż nie brzmiał na tak przekonanego jak ja.

Przykucnąłem obok Grace.

– Po prostu będziemy musieli być nieco bardziej… kreatywni.

Grace poklepała mnie po policzku.

– Jesteś dobrym chłopcem, Samuelu – powiedziała. Gdybym był psem, machałbym z radości ogonem tak mocno, że pewnie by mi odpadł. – Och, i zanim zapomnę, sprawdź, co u Mirny, tak jak cię prosiłam. Ostatnio chyba z nią gorzej, a ja chcę mieć pewność, że ktoś ma ją na oku, gdy mnie nie będzie.

– Jasne – powiedziałem, całując ją po raz ostatni w czoło, a potem wstałem i wyprostowałem zagniecenia na spodniach. Dom Mirny był pierwszym, który wykorzystaliśmy w naszym projekcie Babcina Zielarnia. Poza tym Mirna robiła niesamowite ciasteczka z kawałkami czekolady. Tak dobre, że kiedyś poważnie myślałem o tym, by wetrzeć je sobie w jaja. – Dzisiaj tam pojadę – zapewniłem ją.

– A kiedy wrócisz? – zapytał Grace Bear.

– Za kilka tygodni. Nie zostanę tam zbyt długo – odparła bez entuzjazmu. Bear i ja wymieniliśmy znaczące spojrzenia nad głową Grace. Musiała wyjechać z miasta do jakiegoś ośrodka, o którym mówiła, jakby był jakimś spa czy sanatorium, ale ja i Bear mieliśmy swoje podejrzenia, więc zadzwoniliśmy tam zaraz po tym, jak nam o nim powiedziała, i okazało się, że to ośrodek leczenia raka w zaawansowanych stadiach. Grace rzadko przy nas mówiła o słowie na „r” i twierdziła, że będzie żyć wiecznie.

– Mam cię zawieźć? – zapytałem.

Grace machnęła ręką.

– Chłopcy, przestańcie się o mnie martwić. Rano kogoś po mnie wyślą. A teraz idźcie już! Idźcie! Zobaczymy się za kilka tygodni.

Zawsze nosiłem przy sobie broń, ale nie byłem na tyle głupi, by kłócić się z Grace, gdy się na coś uparła. Jeśli twierdziła, że będzie żyć wiecznie, to lepiej było jej uwierzyć i dać spokój.

Bear okrążył stół i się z nią pożegnał, a potem wyszedł. Podążyłem za nim, gdy obchodził taras.

– Masz gdzieś numer do tej placówki?

– Tak, dzwoniłem, by upewnić się, że dostanie prywatny pokój – powiedziałem.

– To dobrze. Przyrodnia siostra jednego z braci tam pracuje. Będzie nad nią czuwać – oznajmił Bear.

Bear i ja rzadko się ze sobą zgadzaliśmy, ale zajmowanie się Grace – nawet jeśli za jej plecami – było jedną z tych rzeczy, do których nie potrzebowaliśmy kłótni czy pokazywania środkowego palca.

– Wysadź mnie w klubie – powiedział Bear. – Dopiero rano odzyskam od Dunna swój motocykl, tuż przed wyjazdem.

Pokiwałem głową. Gdy Grace trafi do ośrodka, Bear wyjedzie w trasę z Bastardami, nie miałem pojęcia dokąd i w jakim celu, bo tak naprawdę nigdy go nie słuchałem, lecz w tej chwili dręczyła mnie jedna kwestia związana z wcześniejszą rozmową.

– Ale poważnie nie hajtnąłbyś się ze mną, żeby pomóc dzieciakowi Kinga? Przecież to chore. – Wiedziałem, że obrażanie się o to, że mój bardzo heteroseksualny przyjaciel nie chce poślubić swojego bardzo heteroseksualnego przyjaciela, by uratować dziecko innego heteroseksualnego przyjaciela, było dziwne, ale ja zrobiłbym wszystko, byle tylko naprostować sytuację. Nie chodziło o kwestię małżeństwa, tak naprawdę przeszkadzało mi to, że Bear nie jest w to wszystko tak bardzo zaangażowany jak ja.

Wszyscy ludzie są, kurwa, tacy sami.

Bear zatrzymał się, kładąc rękę na furtce, i odwrócił.

– Chcesz usłyszeć prawdę? Zrobiłbym wszystko, by odzyskać córkę Kinga. A ty doskonale o tym wiesz, Preppy, więc przestań zachowywać się jak kutas. Wierz lub nie, ale w tej sytuacji wcale nie chodzi jak zwykle o ciebie.

Poczułem się lepiej, wiedząc, że byliśmy po tej same stronie.

– To prawda, ale prawdą jest również to, że wszystko jest do dupy.

– Zgadza się, mój przyjacielu – przyznał mi rację, otwierając furtkę.

– Hej, Bear, chcesz wiedzieć, jak nazywa się gejowskie małżeństwo w stanach, gdzie jest ono legalne? – zapytałem, gdy dotarliśmy do samochodu.

– Nie, ale coś czuję, że i tak mi powiesz – odparł ze śmiechem, z trudem zachowując wkurzoną minę, którą miał prawie zawsze.

– Małżeństwo, ty pieprzony idioto – powiedziałem, trzepnąłem go w tył głowy i potruchtałem do samochodu. Pokazał mi wytatuowany środkowy palec.

***

– I came in like a wrecking baaaallll – zaśpiewałem na całe gardło przy otwartym oknie. Wybrukowaną ścieżką właśnie szła grupa nastolatków składająca się głównie z dziewczyn, które zmarszczyły nosy zniesmaczone, jakby nigdy wcześniej nie były ofiarą mijanego przez nie śpiewaka.

– Pieprzone nastolatki – wymamrotałem, opierając się łokciem o drzwi i machając ręką przez okno w rytm bitu muzyki, dalej śpiewając głośno, czego większość ludzi nie potrafiła docenić, a szczególnie nie doceniała tego osoba siedząca obok mnie, która psuła całą zabawę. Mina Beara wyrażała ból, jakby od mojego śpiewania jego fiut skręcał się w supełek.

– Wszyscy czujemy się okropnie z powodu Kinga i Max, Bear, ale czy musisz wyglądać tak, jakbyś miał zaparcie? – zapytałem, szturchając go w ramię.

Milczał przez chwilę. Odetchnął i podrapał się po karku.

– Nie chodzi tylko o Kinga. Ale też o mojego ojca. Ostatnio ciągle się mnie czepia, bardziej niż zwykle. – Zaparkowałem przed bramą. Bear spojrzał na mroczny klub. Gapił się, jakby to było coś więcej niż tylko ściany i okna.

– Pieprzyć twojego ojca – powiedziałem. – Lepiej, żeby ten skurwiel nigdy nie wszedł mi w drogę albo pokażę mu specjalność Preppy’ego.

– A czym jest specjalność Preppy’ego? – zapytał Bear, uniósłszy krzaczastą blond brew.

Wycelowałem w klub palcami imitującymi broń.

– Kula z muszką na boku. – Udałem, że strzelam z palca. Starałem się jak najlepiej imitować dźwięk wystrzału.

Bear się zaśmiał, nie sztucznie, jak robił w ciągu ostatnich kilku dni, ale prawdziwie, szczerze. Poczułem ulgę, gdy to usłyszałem, bo Bear nieustannie chodził jakiś struty. Ten sukinkot czasami był tak ponury, że aż fiut mnie bolał.

Zasalutował mi na pożegnanie i zniknął za bramą.

Pojechałem do Mirny, czując jeszcze większą determinację, by odzyskać Max dla Kinga i chronić ludzi, których nazywałem rodziną.

Nie ma takiej rzeczy, której bym dla nich nie zrobił.

Zabiłbym każdego.

Gdyby to było tylko takie cholernie proste.

Rozdział 2 Dre

Miałam spermę we włosach.

I skrzepy zaschniętej krwi pod paznokciami.

A także siniaki między nogami.

Miałam już tak dość siebie, że przechodziło to ludzkie pojęcie. Potrzebowałam nowego życia, do cholery. Poklepałam stanik pod koszulką, by po raz setny sprawdzić, czy mam bilet autobusowy. Kiedy papier zaszeleścił przy mojej skórze, odetchnęłam z ulgą – to mi przypominało, że od nowego startu dzieli mnie tylko jedna podróż autobusem.

Poprawiłam bluzkę i rozejrzałam się. Ten mały dom kiedyś – w innym życiu – był mi bardzo znajomy. W rzeczywistości minęło tylko kilka lat. Kiedyś czułam się tu jak w domu.

Och, jak wszystko się zmieniło.

Nerwowo krzyżowałam i prostowałam nogi, gdy Mirna krzątała się po kuchni. W ogóle nie czułam się tu jak u siebie. I to nie miało nic wspólnego z Mirną (zawsze nazywałam ją po imieniu), chodziło o mnie.

Obciągnęłam nogawki spodenek, jakbym w ten sposób mogła sprawić, że się wydłużą, bo nagle zaczęła mi przeszkadzać dziura w kieszeni, przez którą było widać moje udo. Szarpanie znoszonego dżinsu nic nie dało, więc skupiłam się na rękawach bluzki, rozciągając materiał aż do dłoni, na palce, by przytrzymać go w miejscu. Światło słoneczne przeciskało się do salonu przez ogromne okno. Zachodzące słonce sprawiało, że materiał bluzki stał się całkowicie prześwitujący. Miałam nadzieję, że Mirna nie zobaczy moich ramion.

Ścisnęło mnie w żołądku. Hera, którą brałam w zeszłym tygodniu, nie wystarczyła mi, by się naćpać, ale przynajmniej nie popadłam w ogromny głód narkotyczny. Głowa mi pulsowała, a całe ciało bolało, jakbym miała grypę. To był okropny kac, który nigdy tak naprawdę się nie kończył.

Mogło mnie ściskać w żołądku również dlatego, że od chwili gdy weszłam do domu mojej babci, oficjalnie stałam się najgorszym człowiekiem na tej pieprzonej planecie.

Nieoficjalnie zyskałam ten tytuł już jakiś czas temu.

Pochyliłam się do przodu, by zdusić mdłości, ale tak naprawdę mogło mi pomóc tylko coś ze strzykawki lub zmiana ciała na mniej wykorzystane i zaniedbane.

Zastanawiałam się, co Mirna robi tyle czasu, bo nie wiedziałam, jak długo jeszcze uda mi się tu siedzieć i nie zwymiotować do donicy stojącej przy drzwiach. Znowu zalała mnie fala mdłości i zagryzłam wargę mocno, by utrzymać zawartość żołądka w środku. Zlizałam krew z ust, metaliczny posmak nie pomagał, bo i tak czułam na języku okropny smak kwasu.

Mirna wróciła do salonu z szerokim uśmiechem na twarzy. Postawiła na stoliku srebrną tacę, tę, której używała zawsze, gdy przychodzili goście.

Moja babcia, najwyraźniej nieświadoma mojego dyskomfortu, nalała herbaty do dwóch różnych filiżanek. Jedna była jasnoniebieska z wyszczerbionym brzegiem – od razu ją poznałam. To wyszczerbienie powstało, gdy jako dziecko wjechałam w stolik swoim rowerkiem. Cały serwis, prezent ślubny od mojego dziadka, rozbił się z hukiem. Później Mirna siedziała na podłodze w kuchni, trzymając mnie na kolanach, i głaskała mnie po włosach, pocieszając godzinami, chociaż zniszczyłam jej serwis, którego już się nie dało uratować. Ocalała tylko ta jedna filiżanka.

Filiżanka, którą teraz chwyciłam, gdy postawiła ją na stoliku.

Ręce mi drżały, przez co filiżanka dzwoniła na talerzyku. Uśmiechnęłam się tak uprzejmie, jak tylko mogłam, i odstawiłam ją ostrożnie na stół, nie wziąwszy nawet łyka. Babcia odwzajemniła uśmiech i obserwowała mnie z zaciekawieniem znad swojej filiżanki, tak samo jak wtedy, gdy kilkanaście minut temu zapukałam do jej drzwi.

Czekałam. I nic.

Gdy ostatnim razem ją odwiedziłam, Mirna miała problem, by cokolwiek sobie przypomnieć. Na przykład to, gdzie odłożyła klucze. Albo o której jej przyjaciółka Hilda przyjedzie po nią, by zabrać ją na bingo.

Wyglądało na to, że nie tylko u mnie coś się zmieniło – u Mirny również, bo nie spodziewałam się, że kobieta, z którą jako dziecko spędzałam każde lato, odkąd ukończyłam czwarty rok życia, nie rozpozna mnie, swojej jedynej wnuczki.

Kiedy jej stan tak się pogorszył?

– Czy wiesz, kim jestem? – zapytałam cicho, ponownie próbując zachęcić ją do sięgnięcia w głąb pamięci. Patrzyłam na nią, nawet nie mrugając i modląc się o to, by w jej oczach pojawił się błysk rozpoznania. W oczach, które były takie same jak moje. Oczach, w których kiedyś było tyle życia, a teraz wyglądały na przyćmione, jakby pokryte szronem.

Może wszystko było w porządku. Może po prostu mnie nie rozpoznawała. W końcu ostatnim razem, gdy mnie widziała, miałam lśniące czarne włosy i opaloną skórę, a teraz nie byłam nawet cieniem samej siebie – wychudzona, o wystających obojczykach i kościstych łokciach. Pod oczami miałam głębokie, żółtawe sińce, a moja skóra przybrała jasnoszary odcień.

Nie musiałam patrzeć w lustro, by wiedzieć, że sama bym siebie nie poznała.

– Jestem Andrea – powiedziałam. Wciąż nic. – Dre? – zapytałam, podsuwając jej moje zdrobnienie. Może chociaż to zabrzmi dla niej znajomo?

– Och! – wykrzyknęła Mirna, unosząc palec wskazujący. Siedziałam na brzegu kanapy, pochylając się nad stołem, czekając, aż wytknie mi, jak się zaniedbałam. – Jesteś z kościoła, prawda? Ciągle kogoś do mnie wysyłają, by dotrzymał mi towarzystwa, gdy Rick jest po drugiej stronie oceanu. Ale nic mi nie jest. Dzięki szkoleniu dla pielęgniarek mam co robić, a w wolnym czasie uczę się, jak być lepszą kucharką, chociaż jeszcze dopracowuję przepis mamy na pieczeń rzymską, bo inaczej nigdy nie przyjdzie na niedzielny obiad.

Ścisnęło mnie w sercu, bo Mirna odniosła się do mojego dziadka, jakby wciąż żył i walczył na wojnie.

Zalało mnie przyprawiające o mdłości, bolesne poczucie winy i przywarło do moich zgniłych wnętrzności. Biorąc pod uwagę obecną sytuację, może to i lepiej, że nie wie, kim jestem.

Albo dlaczego tu jestem.

Przypomniałam sobie, co mnie tu przywiodło, gdy z tyłu domu rozległ się jakiś hałas. Skrzywiłam się, ale Mirna wydawała się nieporuszona tym zamieszaniem. Sączyła herbatę, trzymając filiżankę z uniesionym małym palcem, jak kobieta, która dopiero uczyła się południowych zachowań.

Gdy już wmówiłam sobie, że pewnie nie słyszała hałasu, Mirna przekrzywiła głowę i wskazała na korytarz.

– Jak myślisz, moja droga, długo będą tam jeszcze siedzieć? – zapytała, jakbym zastanawiała się nad tym samym.

Mój puls przyspieszył.

– Eee, nie wiem, o czym ty… Eee… Ale kto? – Znowu obciągnęłam rękawy bluzki.

Uśmiechnęła się i pochyliła w moją stronę, przywołując mnie kiwnięciem palca wskazującego, więc zbliżyłam się ku niej.

– W tamtym pokoju jest dwóch mężczyzn – wyszeptała. – Wybili okno i mnie okradają. – Klepnęła ręką w kolano i wybuchnęła śmiechem, jakby właśnie skończyła opowiadać żart. – Dasz wiarę? Czyż to nie jest ekscytujące?

– Może… pójdę im powiedzieć, żeby wyszli, jeśli chcesz – oznajmiłam, siląc się na spokojny głos i ignorując zawroty głowy, które poczułam, gdy gwałtownie wstałam z kanapy. A potem tak spokojnie, jak tylko mogłam, ruszyłam w stronę korytarza.

– Dziękuję, moja droga – zawołała Mirna. – Ale nie musisz tego robić. Ktoś już jest w drodze. Niedługo tu będzie.

– Kto? – zapytałam, odwracając się.

– Samuel – odparła, jakbym powinna znać to imię. Wzięła filiżankę, założyła nogę na nogę i rozparła się na sofie, wyglądając przez okno na podwórko.

Znów uniosła ten mały palec.

Odwróciłam się i popędziłam korytarzem. Szybko otworzyłam drzwi do sypialni. Niemal się przewróciłam, gdy zobaczyłam, co jest w środku. Kiedyś pokój służył za sypialnię gościnną, a Mirna tworzyła tutaj albumy z wycinkami, jednak teraz wszędzie rosły zielone rośliny. I to nie byle jakie.

Marihuana. Mirna hoduje trawę w gościnnej sypialni.

Zielone liście rosły we wszystkie strony nad skomplikowaną siecią przezroczystych rur i szklanych donic zwisających w rzędach z sufitu i ścian.

Po pokoju krążyło dwóch mężczyzn, którzy wpychali rośliny do worków na śmieci i kopali rury i szklane donice, rozsypując odłamki wszędzie dookoła. Ten bilet autobusowy miał mnie zabrać jak najdalej właśnie od nich.

– Co to, do cholery, ma być? – zapytałam, gapiąc się na scenę z szeroko otwartymi oczami. – I dlaczego to tutaj jest? – Eric i Conner wyglądali, jakby wygrali na loterii. Uśmiechali się tak, że na ich wychudzonych twarzach było widać tylko żółte zęby. Podarta koszulka wisiała na chudym ciele Erica jak stary worek po kartoflach. Policzki miał zapadnięte, buty nie do pary pod względem koloru: jeden biały, drugi czarny, i stanu: jeden miał dziurę, z której wystawały palce stóp, a z drugiego po boku odłaziła podeszwa. Conner wcale nie wyglądał lepiej, ale przynajmniej buty miał w jednakowym kolorze. – Mówcie, co tu się, do diabła, wyprawia? – zażądałam, żałując, że bycie trzeźwą jest takie okropne.

– Ale z ciebie głupia suka, wiesz o tym? – warknął Eric. – To… – powiedział, unosząc jedną roślinę i potrząsając nią – jest powód, dla którego tu jesteśmy. Czy naprawdę sądziłaś, że przejechaliśmy taki szmat drogi do tego chujowego miasta, by okraść twoją babcię z taniej biżuterii? – Pokręcił głową w niedowierzaniu i dalej napełniał worek. – Głupia, pieprzona suka – wymamrotał.

Conner dodał:

– Kiedy usłyszeliśmy, co się tu znajduje, uznaliśmy, że to tylko plotka, ale rozbiliśmy bank. Czy ty wiesz, ile to jest warte na ulicy? – Przemierzył pokój i wetknął mi worek w rękę. Samo przebywanie w jego obecności sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej niż po jakimkolwiek zjeździe narkotykowym. – Pomóż nam pakować. Wiesz, to, co lubisz sobie wstrzykiwać, nie jest tanie.

Wiem, bo już zapłaciłam tę cenę.

Ale dość tego.

– Wiedzieliście, że to się tu znajduje? – zapytałam, opuszczając worek i robiąc krok w tył.

– Jasne, kurwa – odparł Eric, po czym uniósł dłoń, by przybić z Connerem piątkę. Jednak Conner pokazał mu tylko środkowy palec i dalej niszczył pokój, przewracając sprzęt i zrywając ze ścian rury, z których trysnęła woda niczym ze zraszacza, mocząc wszystko wokół, łącznie z Connerem i Erikiem, którzy albo tego nie zauważyli, albo mieli to gdzieś. – Czekaliśmy, aż twoja babcia otworzy drzwi. Ta suka nie wie, kim ty w ogóle jesteś, co? – zapytał Eric. – Może powinienem sprawdzić, czy wytrzyma takie ostre rżnięcie jak jej wnuczka – powiedział, łapiąc się za krocze przez swoje obwisłe dresy.

Conner, który kiedyś pierwszy mnie bronił, teraz śmiał się z mojego upokorzenia. Z chorego żartu Erica, który w ogóle nie był zabawny.

– Kto by pomyślał, że taka starucha może stworzyć coś takiego? – zauważył Conner, kopiąc jakąś maszynę stojącą przy oknie, która się otworzyła, ukazując czerwone i niebieskie kabelki.

I wtedy coś do mnie dotarło.

Conner miał rację. Mirna nie stworzyłaby czegoś takiego. Nawet wtedy, gdy czuła się lepiej. Była osobą, która nie brała nawet aspiryny, gdy bolała ją głowa, więc nie interesowały jej żadne rzeczy tego typu. I żeby prowadzić takie uprawy, trzeba się na tym znać, a ona potrafiła co najwyżej wyhodować kwiatki w małej donicy pod oknem.

– Rozejrzyjcie się, idioci! – Słowa wypowiadałam wolniej, niż mogły się poruszać moje usta, a głowa pulsowała tak bardzo, jakby ktoś mi przyłożył maczugą, więc dziwiłam się, że w ogóle jestem w stanie mówić. – To jakaś zaawansowana technologia. Na pewno nie okradacie mojej babci, tylko kogoś innego. A ja widziałam wystarczająco dużo filmów, by wiedzieć, że kradzież narkotyków od tego, kto nimi diluje, nigdy dobrze się nie kończy, więc istnieje możliwość, że oni o tym nie zapomną. I was znajdą.

Conner zaśmiał się i wskazał naszą trójkę.

– Tak, jak już się dowie, co zrobiliśmy. We trójkę. Nie jesteś lepsza od nas, chociaż pewnie chcesz tak myśleć. Będziesz tak samo winna jak my.

– On? A więc wiecie, do kogo to należy?

Conner przewrócił oczami. Oczy, w których kiedyś widziałam współczucie i dobro, teraz nie wyrażały niczego poza nienawiścią i pogardą.

– Przestań zadawać tyle cholernych pytań i pomóż nam to wynieść. – Uśmiechnął się obleśnie, wymownie. – Albo nie pomagaj. Ale wtedy nie mogę obiecać, że będziemy z tobą tak delikatni, jak zeszłej nocy.

Nigdy nie lubiłam broni. Czułam się niekomfortowo choćby na widok strzelby, której mój ojciec kiedyś używał do polowań i którą trzymał na widoku w swoim gabinecie. Ale coś, co powiedział Conner, przypomniało mi, że nawet gdybym w tej chwili miała broń, to nie potrafiłabym pociągnąć za spust.

– A może zadzwonię do Mellie, żeby ona poujeżdżała mojego fiuta – odezwał się Conner, stając przede mną, patrząc na mnie z całą nienawiścią, jaką miał w swojej duszy. – Och, racja. Nie mogę. Bo ona nie żyje.

Znajome poczucie winy zawrzało w moim wnętrzu i eksplodowało w sercu. To była ciężka, niekończąca się wina, zbyt przytłaczająca, by mogła ją znieść jedna dusza. Z tej winy składały się wyimaginowane kraty mojej celi, którą budował we mnie Conner swoimi słowami, celi, do której znowu mnie wtrącił i zatrzasnął drzwi.

– Nie chcę wam przeszkadzać – odezwała się śpiewnym głosem Mirna, stając w przejściu obok mnie. Położyła mi rękę na ramieniu. Conner się odsunął i wrócił do wypychania worka. – Ale czy macie ochotę na ciasteczka? – zapytała, unosząc talerz z jej słynnymi kruchymi ciasteczkami z podwójną ilością kawałków czekolady. Eric i Conner ją zignorowali i dalej grabili pokój, zabierając rośliny i niszcząc wszystko inne.

– Tak bardzo mi przykro – powiedziałam, odwracając się do Mirny. Nie dbając już o to, czy mnie pamięta czy nie, otoczyłam ją ramionami, bo sama potrzebowałam pocieszenia ze strony babci. Tak samo jak potrzebowałam go, gdy zniszczyłam jej serwis do herbaty.

Mirna delikatnie poklepała mnie po plecach.

– Wszystko w porządku, moja droga – odparła, odsunęła się i znowu uniosła talerzyk. – Nie martw się. Cokolwiek cię dręczy, wiedz, że dasz sobie radę. Jutro będzie nowy dzień, a potem kolejny. – Ugryzła ciasteczko i dokończyła z pełną buzią: – Mój Rick zawsze powtarzał to, gdy miałam zły nastrój. Proszę, weź ciasteczko. Właśnie je upiekłam. To ulubione ciasteczka Samuela.

No i znowu to imię.

– A kim jest Samuel? – zapytałam, oczekując, że opowie mi o kimś z jej przeszłości, o kimś, kto już dawno nie żyje, ale potem kątem oka zauważyłam, że Conner i Eric zamarli. Zgadywałam, że też znają Samuela i ta trawa w pokoju należy do niego. Gdybym miała jakieś pieniądze, mogłabym się nawet o to założyć.

– On tu teraz jest? – zapytał Eric i już nie uśmiechał się zarozumiale.

Mirna ugryzła kolejny kawałek ciasteczka i przeżuła go powoli. Usłyszeliśmy dźwięk zatrzaskiwanych drzwi samochodowych. Poczekała, aż połknie jedzenie, a potem odparła:

– Tak, jest tutaj.

Conner i Eric rzucili się w stronę tylnych drzwi. Jeszcze nigdy nie widziałam, by poruszali się tak szybko. W pierwszym odruchu nie zamierzałam uciekać. Nie chciałam zostawiać Mirny w jej stanie, a w dodatku nie zrobiłam nic złego. Możliwe jednak, że Samuel będzie miał inne zdanie. Wahałam się jeszcze chwilę, a potem znowu przytuliłam Mirnę.

– Jeszcze raz bardzo przepraszam – powiedziałam, pocałowałam ją w czoło, a potem przebiegłam przez salon, by uciec tylnym wyjściem.

– Dalej! – krzyknął Conner, machając do mnie z pola za domem, które prowadziło w stronę torów kolejowych. Ale ja się zatrzymałam.

To może być moja jedyna szansa. Jeśli chciałam wsiąść do tego autobusu jutro rano, to nie miałam wyboru. Musiałam wykorzystać okazję.

Zerknęłam na Connera po raz ostatni i stłumiłam w sobie poczucie winy, które mówiło mi, że byłam mu coś dłużna za to, co zrobiłam wcześniej. Rzuciłam się w przeciwną stronę, przez podwórko, aż do lasu. Słyszałam, jak mnie woła, gdy coraz bardziej zagłębiałam się w lesie, biegnąc zarośniętą drogą.

Nagle pień pobliskiego drzewa eksplodował, ostre odłamki wbiły się w moje udo i po łydce spłynęła mi krew. Moje serce biło coraz szybciej. Moje ciało, które chciało się już poddać, walczyło z umysłem napędzanym adrenaliną, dzięki której wciąż poruszałam nogami.

Usłyszałam świst koło ucha. Potem kolejne drzewo eksplodowało. Tym razem przede mną. Zatrzymałam się i odwróciłam. Dostrzegłam mężczyznę stojącego na podwórku Mirny, ale szybko rzuciłam się w przeciwną stronę. Nie przyjrzałam mu się dobrze, ale już wiedziałam, że to, co zobaczyłam, wypaliło się w moim mózgu i będzie mnie nawiedzać już zawsze.

Szalony uśmiech, muszka pod szyją… i broń.

Rozdział 3 Dre

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Od autorki
Prolog. Preppy
Rozdział 1. Preppy
Rozdział 2. Dre
Rozdział 3. Dre
Rozdział 4. Preppy
Rozdział 5. Preppy
Rozdział 6. Preppy
Rozdział 7. Dre
Rozdział 8. Preppy
Rozdział 9. Dre
Rozdział 10. Dre
Rozdział 11. Preppy
Rozdział 12. Preppy
Rozdział 13. Dre
Rozdział 14. Preppy
Rozdział 15. Dre
Rozdział 16. Dre
Rozdział 17. Preppy
Rozdział 18. Dre
Rozdział 19. Dre
Rozdział 20. Preppy
Rozdział 21. Dre
Rozdział 22. Preppy
Rozdział 23. Dre
Rozdział 24. Preppy
Rozdział 25. Dre
Rozdział 26. Preppy
Rozdział 27. Dre
Rozdział 28. Preppy
Rozdział 29. Preppy
Rozdział 30. Dre
Rozdział 31. Preppy
Rozdział 32. Dre
Rozdział 33. Dre
Rozdział 34. Preppy

Tytuł oryginału:

Preppy: The Life & Death of Samuel Clearwater, Part One King Series, Book 5

Redaktor prowadząca: Marta Budnik

Wydawca: Agata Garbowska

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Joanna Armatowska

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Corey Pollack

Copyright © 2016. Preppy: The Life & Death of Samuel Clearwater,

Part One by T.M. Frazier

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Sylwia Chojnacka, 2020

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66520-91-2

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek