Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Skoro tak bardzo go nienawidzi, czemu nie potrafi przestać o nim myśleć?
Kiedy Rosalie Spark dorastała, nigdy nie myślała, że jej relacje z rodzicami są złe. Wręcz przeciwnie: uważała, że w jej rodzinie panuje miłość i że może uznać swoje dzieciństwo i okres nastoletni za szczęśliwe.
Ale gdy rodzice oznajmiają jej, że wybrali dla niej męża, dziewczyna zaczyna rozumieć, jak bardzo była naiwna i ślepa. W dodatku to mężczyzna, którego Rosalie dobrze zna i od dawna nienawidzi.
Dziewczyna jednak nie może zaprzeczyć, że William Singh oprócz wydających się nie do zaakceptowania cech charakteru ma też w sobie coś, co bardzo ją pociąga.
Bardzo chciałaby wierzyć w to, że nienawiść do niego ochroni jej serce, ale czy może mieć taką pewność?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Marcelina Świątek
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Magdalena Magiera
Korekta: Aleksandra Krasińska, Aleksandra Kornacka, Dominika Kalisz
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-597-3 Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Czy mogę porównać do czegoś relację z nim? Była ona jak wyprawa w góry podczas burzy. Masz świadomość, że popełniasz błąd, że jest to niebezpieczne, że kompletnie odebrało ci rozum, lecz ignorujesz głos rozsądku. Gdy po wielu trudach, których doświadczyłaś, wspinając się, stoisz wreszcie na szczycie, wichura się nasila. Wiesz, że w każdym momencie możesz spaść, jednak nie cofasz się. I to jest błąd. Ja spadłam.
Czy do czegoś mogę porównać relację z nią? Była jak wpatrywanie się w zachód słońca po długim, wyczerpującym dniu ze świadomością, że zaraz wszystko minie i zostanie jedynie mrok, pustka, głucha cisza. Nie dbasz jednak o to, tylko upajasz się widokiem oczu, póki możesz. Głos rozsądku mówi ci, żeby wrócić, ponieważ w ciemności się zgubisz, ale nie słuchasz. I to jest błąd. Ja się zgubiłem i teraz nie mogę odnaleźć światła.
ROSALIE
Szczerze? Nigdy nie miałam złych relacji z rodzicami. Wiadomo, były lepsze i gorsze momenty, ale nie dbałam o to, bo przecież w każdej rodzinie są czasem jakieś sprzeczki. Poza tym zawsze miałam poczucie, że jestem kochana. Aż do dzisiaj.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka byłam naiwna. Bo czy gdyby naprawdę mnie kochali, zmusiliby mnie do małżeństwa? I to z człowiekiem, którego nienawidzę z całego serca, a oni doskonale zdają sobie z tego sprawę? Zawsze miałam wolność wyboru, nigdy nie ingerowali w moje sprawy, co mnie bardzo cieszyło i dawało poczucie, że traktują mnie poważnie. Ale oni po prostu się mną nie interesowali.
A teraz to pokazali. Pokazali, co jest dla nich ważniejsze – szczęście córki czy pieniądze. Wybrali pieniądze. A mnie na samą myśl o tym łamało się serce.
– Weźmiesz ślub z Williamem Singhiem. Czy tego chcesz, czy nie – oznajmił ostro tata.
Najwyraźniej cierpliwość już mu się skończyła i nie miał zamiaru więcej słuchać słów sprzeciwu, ale w życiu nie zgodzę się na ślub z tym człowiekiem. Po moim trupie.
– Nie! Czy to jest jakieś pieprzone średniowiecze, że to wy wybieracie, z kim mam się związać?! – Nie dbałam już nawet o to, że podniosłam ton głosu. Jedynym, co się dla mnie liczyło, było wybicie im z głów tego popapranego pomysłu.
– Słownictwo, moja droga – pouczył mnie ojciec, poprawiając swój obrzydliwie drogi krawat. – Ile razy mamy ci tłumaczyć, że będzie to dla nas bardzo korzystne?
– Dla was tak, ale nie dla mnie! Dobrze wiecie, jak bardzo go nie znoszę, tak samo jak on mnie! – Wyrzuciłam ręce w powietrze, tracąc panowanie.
– Rosalie, William już o wszystkim wie i nie unosił się tak bardzo jak ty. Histeryzujesz. – Ojciec przewrócił oczami. – Poza tym Singh jest bardzo dobrze wychowanym mężczyzną, więc nie rozumiem twojego problemu. Kulturalny, pomocny i elokwentny. Ciężko takiego znaleźć w dzisiejszych czasach.
– Mam problem z tym, że nie mogę wziąć ślubu z chłopakiem, którego darzę szczerym uczuciem! Czemu wy mi to robicie?!
– Robimy to dla twojego dobra. Doskonale wiemy, co jest dla ciebie najlepsze.
– No, najwidoczniej nie macie pojęcia, bo na pewno nie jest to małżeństwo z tym zadufanym dupkiem!
Wyszłam z salonu i wbiegłam po schodach do swojego pokoju, o mało się przy tym nie wywracając. Nie miałam zamiaru dłużej ciągnąć z nimi tego tematu.
Zamknęłam drzwi i czym prędzej wskoczyłam na idealnie zaścielone łóżko. Schowałam twarz w poduszkach, myśląc nad tym, jak absurdalnie może zmienić się moje życie przez jedną głupią decyzję.
Ślub z Singhiem oznaczałby całkowity brak wolności, o którą i tak już teraz ciężko. Chciałam w przyszłości uwolnić się ze złotej klatki, którą zbudowali dla mnie rodzice, i w której żyję już dwadzieścia jeden lat, ale to, co oni dla mnie zaplanowali, burzy moje plany i marzenia. Już nigdy nie będę miała szansy, by dowiedzieć się, jak wygląda prawdziwe życie na własną rękę. Nigdy się nie dowiem, jak to jest być niezależną i zawdzięczać sukces samej sobie. Jedyne, co osiągnęłam, to zdanie matury i ukończenie liceum z najwyższą średnią w całej szkole. Ale reszta?
Chciałam pójść na studia – nie pozwolili mi. Chciałam chodzić na jakieś zajęcia dodatkowe, poznawać siebie, znaleźć hobby, coś, co będzie sprawiało mi przyjemność – nie pozwalali mi opuszczać terenu naszej posiadłości.
Nie wiem, ile dokładnie leżałam na łóżku, rozmyślając, jak przekonać rodziców do zmiany zdania, ale z zadumy wyrwało mnie pukanie do drzwi. Matka wsunęła głowę do pokoju i przyniosła wieści, których wcale nie chciałam słuchać. Bo, szczerze, moim jedynym marzeniem w tamtym momencie było przebranie się w piżamę i zaszycie w swoich czterech ścianach, jedzenie lodów prosto z opakowania i picie coli, mając jednocześnie całkowicie w dupie to, że matce najpewniej by się to nie spodobało. Gdyby mnie taką zastała, wygłosiłaby mi kazanie, że źle się odżywiam i powinnam dbać o sylwetkę. A według niej najlepszy sposób to głodówka.
– Idziemy na spotkanie z Singhami. Ubierz się ładnie i za pół godziny chcę cię widzieć na dole. – Zamknęła za sobą drzwi i zostawiła mnie samą. Ostatnie, co usłyszałam, to stukot jej obcasów na podłodze.
Jęknęłam z rezygnacją, podnosząc się leniwie z łóżka.
Otworzyłam szafę wypełnioną drogimi sukniami. Zawsze gdy wychodziłam z domu, musiałam wkładać jedną z nich. Kolejny fatalny pomysł mojej matki.
Tym razem wybrałam długą, obcisłą, satynową, czerwoną z głębokim wycięciem na plecach. Była na ramiączkach, więc aby nie było mi za zimno, włożyłam sięgające do łokci rękawiczki z takiego samego materiału. Niby był sierpień, ale patrząc na pogodę za oknem, postawiłabym na październik. Swoje praktycznie czarne włosy pofalowałam i pozwoliłam, aby luźno opadały na ramiona. Założyłam szpilki.
Spojrzałam w lustro, lecz nie ujrzałam w tym odbiciu siebie. Nie widziałam Rosalie Spark. Zobaczyłam idealną dziewczynę wykreowaną przez jej rodziców. Dziewczynę, której zdanie się nie liczy, bo i tak wszelkie decyzje podejmują za nią inni. Dziewczynę, która jest zależna od rodziców i nie może zrobić z tym absolutnie nic, bo inaczej zostałaby bez grosza.
Zrobiłam głęboki wdech, po czym wyszłam z pokoju.
Przywołałam na twarz uśmiech, po czym zeszłam na parter. Rodzice już byli gotowi do wyjścia, a gdy mnie dostrzegli, bez słowa ruszyli w kierunku limuzyny zaparkowanej przed domem. Było mi to na rękę, ponieważ nie miałam najmniejszego zamiaru z nimi rozmawiać.
Na moje nieszczęście spotkanie miało się odbyć w rezydencji Singhów, co uniemożliwiało mi ewentualną próbę ucieczki.
Wdech, wydech. Przeżyjesz to i może przy odrobinie szczęścia William nie dostanie od ciebie po mordzie.
Przez całą drogę zajmowałam się wymyślaniem argumentów, czemu ten ślub jest fatalnym pomysłem. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że nawet osoba z najmniejszym ilorazem inteligencji nie byłaby w stanie wpaść na coś tak głupiego. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy na miejsce. W milczeniu wyszliśmy z pojazdu, a moim oczom ukazała się ogromna willa, przed którą stało kilku ochroniarzy w granatowych garniturach.
Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać piękno tego budynku, choć zarazem chce mi się rzygać na myśl, ile pieniędzy zostało wydanych na jego budowę. Przed posiadłością znajduje się ogromna fontanna, a roślinność wokół jest idealnie przycięta. Rezydencja utrzymana jest w różnych odcieniach bieli i szarości, a oświetlają ją lampy ledowe, przez co jest doskonale widoczna z odległości kilkunastu metrów.
Mimo że wychowałam się w bogatej rodzinie i sami mieszkamy w podobnej willi, dla mnie pieniądze wcale nie są najważniejsze i równie dobrze cieszyłabym się, gdybym mieszkała w jakimś małym, skromnym domku na obrzeżach miasta. W sumie nawet bardziej by mi to pasowało.
Jeden z ochroniarzy ruchem ręki pokazał, abyśmy szli za nim.
Po chwili już znajdowaliśmy się w ogromnym pokoju, pośrodku którego stał długi stół, a nad nim wisiał kryształowy żyrandol. Na ścianach można było zauważyć obrazy, które wyglądały na bardzo kosztowne. Nie zdziwiłabym się, gdyby Singhowie uraczyli nas informacją, że za jeden zapłacili pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Dopiero po chwili mój wzrok przeniósł się na trzy osoby siedzące na krzesłach. Isabella Singh, Gregory Singh oraz… William Singh, zmora mojego istnienia, człowiek, który denerwuje mnie samą swoją obecnością i zdecydowanie największy palant, jaki chodzi po tej planecie.
– Dzień dobry – przywitałam się z jego rodzicami, zakładając sztuczny uśmiech na twarz, mimo że jedynym, o czym marzyłam, była ucieczka z tego miejsca.
– Witaj, Rosalie. Proszę, usiądź – nakazał Gregory, wskazując ręką krzesło naprzeciwko siebie, a zarazem obok Williama.
Wyśmienicie.
Przeklęłam w duszy, ale jedynie skinęłam głową i zajęłam przydzielone mi miejsce, starając się nie patrzeć na chłopaka obok, chociaż on uporczywie wlepiał we mnie wzrok.
Moi rodzice zajęli miejsca tak, że razem z Singhami siedzieli naprzeciwko mnie i Williama. I nim się oswoiłam z sytuacją, Isabella zaczęła:
– Rozumiem, Rosalie, że dowiedziałaś się już o ślubie z moim synem.
Mówiła tak spokojnie, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie lub ulubionych potrawach.
– Owszem, dowiedziałam się o tym. Muszę państwa bardzo rozczarować, ponieważ nie mogę się na to zgodzić – oznajmiłam, a w mojej głowie pojawiła się pewna myśl. Może była głupia, może nie. Nie dbałam o to.
Jeśli chciałam prowadzić lepsze życie, musiałam przekonać rodziców do zmiany zdania. Bez nich i całej tej bogatej, fałszywej otoczki.
Spojrzałam w stronę chłopaka, który wydawał się szczerze zaciekawiony tym, co miałam do powiedzenia. Przeczesał palcami swoje czarne włosy, po czym podparł dłonią podbródek. Isabella i Gregory również czekali, więc kontynuowałam:
– Mam już chłopaka, którego kocham nad życie. Nie mogę zgodzić się na małżeństwo z innym, ponieważ byłabym bardzo nie w porządku w stosunku do niego oraz do samej siebie. Planujemy już razem wspólną przyszłość, więc nie ma opcji, bym zgodziła się wyjść za kogoś innego – kłamałam jak z nut, lecz mój głos brzmiał stanowczo.
Wolałam nie patrzeć w kierunku rodziców. Wiedziałam, że nie byli zadowoleni z mojego ciągłego buntowania się, ale byłam pewna, że prędzej przeprowadzę się na Antarktydę, niż wezmę ślub z młodym Singhiem.
Jego mama już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale William ją uprzedził:
– Proszę cię, Princeso, nikt nie jest choć w połowie tak zajebisty jak ja.
Przekierowałam na niego swój wzrok i, przysięgam, gdyby spojrzenie mogło zabijać, już dawno leżałby w grobie. Zostawiłam tę wypowiedź bez komentarza. Nakazałam sobie w głowie, by zachować spokój, chociaż miałam ogromną ochotę powiedzieć mu, że każdy byłby lepszy od niego, nawet żul spod sklepu. Wiedziałam jednak, że gdybym wypowiedziała te słowa, spotęgowałabym już i tak wielki gniew moich i jego rodziców. I jeszcze to przezwisko! Nienawidzę, jak tak na mnie mówi, a on doskonale o tym wie, więc robi to cały czas.
Kiedyś podczas naszej sprzeczki stwierdził, że zachowuję się jak rozpuszczona księżniczka. Ubzdurał sobie wtedy, że będzie nazywał mnie Princesa, ponieważ tak brzmi ono po hiszpańsku, a on doskonale potrafi porozumiewać się w tym języku.
– Rosalie… – zaczął ojciec Williama i ewidentnie szukał odpowiednich słów, ale nie zdążył dokończyć, ponieważ pewien arogancki chłopak z czarnymi włosami znów się odezwał.
– Nieładnie tak kłamać, Princeso – powiedział z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem, który nawiedza mnie w koszmarach.
Nienawidzę, jak się tak uśmiecha. Nienawidzę, gdy mnie tak nazywa. I nienawidzę, kiedy ma rację. A tym razem ma.
– Rosalie, nie wymyślaj wymówek. Już ci coś o tym mówiłem i nie mam zamiaru się powtarzać – warknął surowo mój ojciec, a pod wpływem jego ostrego tonu po moim ciele przebiegły zimne dreszcze.
– Ale ja niczego nie wymyślam! Mówię prawdę! – uniosłam się nieco bardziej, niż miałam zamiar. Mogłam się jedynie modlić, by w domu mi się za to nie oberwało.
Isabella Singh, ignorując mój sprzeciw, wstała ze swojego miejsca i wyszła z pomieszczenia. Zdezorientowało mnie to, ponieważ ona raczej nie należała do osób, które zdenerwowałyby się czymś takim. Na ogół sprawiała wrażenie spokojnej i poukładanej. Zanim zdążyłam przemyśleć każdy mój gest i każde moje słowo, które mogły ją w jakikolwiek sposób urazić, wróciła, trzymając w dłoniach pudełko. Gdy zdałam sobie sprawę, co to jest, zamarłam, a w moich oczach pojawiły się łzy.
To tylko uświadomiło mi, że nie ma już odwrotu i mój najgorszy koszmar staje się rzeczywistością.
Kiedy byłam mała i wyobrażałam sobie swoją przyszłość, nie przyszłoby mi do głowy coś takiego. Wyobrażam sobie siebie i swojego męża szczęśliwych, z dwoma psami i gromadką dzieci, biegających wokół. Marzyłam, że ze swoją rodziną będę mieszkała w drewnianym domku nad jeziorem, gdzie będziemy mieli ciszę i spokój. I że nie będzie żadnych paparazzich. Czyli pragnęłam tego, czego nie doświadczyłam w domu rodzinnym.
Lecz to, co mnie czekało, było dalekie od moich marzeń. Na samą myśl o tym miałam ochotę wyć w poduszkę albo schować się pod kołdrę i nigdy spod niej nie wychodzić. Lub w ogóle polecieć na inny kontynent i ukryć się gdzieś, gdzie mnie nie znajdą.
Będę mieszkała w Nowym Jorku, w jakimś cholernie drogim apartamencie, z mężczyzną, którego nienawidzę całą sobą, pod presją rodziców, bez zwierząt, bez dzieci, w ekskluzywnych sukienkach i z masą paparazzich śledzących każdy mój ruch. Nie odkryję swoich zainteresowań, ponieważ będę kontrolowana. Czeka mnie ciągłe udawanie radosnej, zadowolonej ze swojego życia kobiety.
Mając w głowie ten obraz, nie widziałam nawet grama szczęścia. Jedynie dziewczynę wyczerpaną psychicznie, która nie daje sobie już rady z otaczającymi ją bogactwami. Z jej życiem.
– To jest twój pierścionek zaręczynowy, Rosalie. – Isabella podała mi ciemnoniebieskie aksamitne pudełko, a ja niechętnie je przyjęłam.
Otworzyłam delikatnie opakowanie i na widok biżuterii, zachłysnęłam się własną śliną. Zemdliło mnie. Bałam się myśleć, ile pieniędzy na to poszło. Przyzwyczaiłam się, że wszystko, co mam, jest drogie, ale… to było coś innego. Zdawałam sobie sprawę, ile pieniędzy musieli przeznaczyć Singhowie na ten pierścionek, a ja nie miałam najmniejszej ochoty go nosić.
Najdelikatniej jak mogłam, podniosłam go, aby przyjrzeć mu się dokładnie. Na samym środku znajdował się szafir, wokół którego umieszczono malutkie diamenciki. Zaparło mi dech w piersiach. Był piękny, musiałam to przyznać. Całość prezentowała się wspaniale. Było w nim jednak coś, co mnie odpychało. Nie wiedziałam, czy to z uwagi na jego cenę, czy może na mężczyznę, przez którego będę musiała go nosić. A może problemem było jedno i drugie.
– Załóż na palec, zobaczymy, czy to dobry rozmiar – powiedziała mama.
Gdy na nią spojrzałam, mój żołądek się skurczył.
Nigdy nie widziałam takiego wyrazu jej twarzy. Albo po prostu nie chciałam tego widzieć? Miałam wrażenie, że odkąd opowiedzieli mi o swoim „genialnym” planie, wszystko się zmieniło. Są inni. W ich oczach nie można ujrzeć miłości i troski, które tam, jak mi się wydawało wcześniej, były. Zamiast tego widziałam chłód i nicość.
A może tej miłości nigdy nie było? Może widziałam ją, bo pragnęłam widzieć. Bo nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że może być inaczej. Wolałam się oszukiwać. Przełknęłam głośno ślinę i, z udawanym spokojem oraz szybko bijącym sercem, założyłam pierścionek na palec. Pasował idealnie.
Na pewno nie tak wyobrażałam sobie swoje zaręczyny.
Myślałam, że dojdzie do nich w domu lub w jakiejś restauracji, że chłopak uklęknie i spyta mnie, czy zechcę zostać jego żoną, a ja będę skakała z radości, nie mogąc pohamować łez szczęścia.
Cóż, myliłam się. I to bardzo.
Zamiast szczęścia na twarzach wszystkich zebranych tu ludzi widać było… pustkę, kompletny brak jakichkolwiek emocji. Każdy z nich idealnie potrafi ukrywać swoje emocje pod maską, w zasadzie tak jak ja, o co moi rodzice świetnie zadbali. W moim świecie bez tego ani rusz. Jeśli tylko pokażesz emocje, ktoś wykorzysta je przeciwko tobie.
– Pasuje jak ulał! – krzyknęła Isabella, klaszcząc, a ja zastanawiałam się, jak bardzo trzeba być zepsutym człowiekiem, żeby kazać swojemu dziecku wziąć ślub wbrew jego woli.
Jak bardzo zepsutym trzeba być, żeby wybrać pieniądze zamiast szczęścia swojego dziecka?
Nie myśląc wiele nad konsekwencjami, wstałam i po prostu wybiegłam. Pędem ruszyłam w stronę drzwi, a kiedy wydostałam się na zewnątrz, ignorując ochronę i ciemność, która już zapadła, oddaliłam się od tego przeklętego miejsca, biegłam, ile sił w nogach.
Nawet szpilki mi nie przeszkadzały, gdy uciekałam przed potworami, jakimi byli moi rodzice oraz rodzice Williama.
Stałam pod drzwiami mieszkania mojej najlepszej przyjaciółki. Czułam, że jeśli zaraz z kimś nie porozmawiam o zaistniałej sytuacji, będzie ze mną źle, a dokładniej z moją psychiką.
Wpatrując się w widniejący na serdecznym palcu pierścionek zaręczynowy, zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak bardzo szczęście jest ulotne.
Ogólnie szczęście jako emocja jest dość dziwne.
Czytałam kiedyś, że osoba szczęśliwa jest asertywna i ma stabilne poczucie własnej wartości. Czy to oznacza, że nigdy nie byłam szczęśliwa? Czym tak właściwie jest szczęście?
Zanim zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić, usłyszałam dźwięk otwieranego zamka i już w następnej chwili w drzwiach stanęła Stacy.
Miała na sobie luźny T-shirt i kolarki, a jej krótkie brązowe włosy były potargane.
– Rosie? Co ty tutaj robisz? – spytała, przecierając twarz dłońmi.
Była dwudziesta druga, ale ona nie należała do osób, które chodzą wcześnie spać, więc nie przypuszczałam, że ją obudziłam.
– Możemy pogadać? – spytałam, a gdy przyjaciółka pokiwała głową, weszłam do środka.
Stacy mieszkała w kawalerce. Jej mieszkanie więc to łazienka oraz jeden pokój, służący jej jednocześnie za kuchnię, salon i sypialnię.
– A więc… co się stało? – spytała, siadając wygodnie na łóżku.
Westchnęłam głęboko i przymknęłam lekko powieki. Bez większego namysłu pokazałam jej pierścionek, na co ona wybałuszyła oczy i rozdziawiła usta.
– Nie… Rosie… co… czekaj… jak… – Nie potrafiła się wysłowić. Była strasznie zmieszana. Nie dziwiłam się, bo ja w dalszym ciągu nie mogłam sobie tego poukładać w głowie. – Z kim?
William Singh – chciałam wypowiedzieć te dwa słowa, lecz nie potrafiły mi przejść przez gardło. Nie byłam w stanie tego powiedzieć. Brzmiało to tak absurdalnie i niewiarygodnie… Wolałam żyć w nadziei, że to wszystko było jedynie wytworem mojej wyobraźni.
– Z… Williamem Singhiem – wydusiłam wreszcie cichym, łamiącym się głosem.
Jeśli wcześniej była zaskoczona, ta informacja ją zszokowała. Otwierała usta, by po chwili i tak je zamknąć.
– Przecież wy się nienawidzicie! Czekaj… – Przyłożyła dłoń do skroni i mrugnęła kilkukrotnie. – Jak do tego w ogóle doszło?! Rose, mów do mnie!
Usiadłam obok niej i zaczęłam opowiadać wszystko od samego początku.
Uwielbiałam Stacy za to, że zawsze była w stanie mnie wysłuchać. Wiedziałam, że nieważne, jak błahy byłby to problem, ona zawsze mi pomoże i wspólnie znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Niestety w tym przypadku to nie zadziała. Nie pomoże mi, bo nie ma jak. Wszystko już zostało postanowione, a ja jedynie musiałam się do tego dostosować.
Ale mimo to było mi lepiej, że podzieliłam się z kimś tym, co dusiłam w sobie. Od jakiegoś czasu próbowałam mówić o swoich emocjach, ponieważ kiedyś przez moje zamykanie się w sobie skończyłam w szpitalu. Cierpiałam na bezsenność, bo ciągle się czymś zadręczałam, a przez stosowanie diety, ustalonej przez matkę, nie dostarczałam organizmowi wystarczającej ilości składników odżywczych. Ostatecznie zemdlałam w szkole i uderzyłam się głową o brzeg ławki, wskutek czego mocno krwawiłam. Rodzice bardzo spanikowali i gdy wyszłam ze szpitala, umówili mnie do psychologa. Wtedy byłam na nich za to zła, upierałam się, że nic nie będę mówiła na spotkaniach, bo nie ufam nikomu oprócz siebie, ale teraz jestem im za to w duchu wdzięczna. Trochę się nauczyłam kontrolować emocje i przez jakiś czas było dobrze, ale bałam się, że te problemy wrócą.
W zasadzie wszystko zaczęło się przez moich rodziców. Nigdy nie miałam osoby, której mogłam się wygadać, zwierzyć z dręczących mnie kwestii, ponieważ odkąd tylko pamiętam, wpajali mi, żebym nie ufała nikomu, gdyż na świecie nie ma dobrych ludzi. Im byłam starsza, tym bardziej docierał do mnie sens tych słów.
Jako dziecko wolałam wierzyć, że świat jest kolorowy, z czasem jednak rodzice zaczynali utwierdzać mnie w tym, że jest jedynie czarno-biały. I mimo że doszukiwałam się odcieni szarości, nie mogłam ich znaleźć.
– Rosie… tak mi przykro. Nie mam pojęcia, co powiedzieć i jak ci pomóc. – Stacy objęła mnie ramieniem, a ja poczułam radość, że mam ją przy sobie.
Uważam, że ludzie zdecydowanie za rzadko doceniają takie gesty. Są tak skupieni na tym, do czego dążą, że nie potrafią być wdzięczni za to, co już mają. A w szczególności za przyjaciół i kochającą rodzinę. Ponieważ docenia się ich obecność dopiero, kiedy ich zabraknie.
– W drodze do twojego mieszkania zdążyłam pokłócić się z Williamem. – Zaśmiałam się oschle.
– O co poszło?
– Napisał mi, że mam w trybie natychmiastowym wracać do domu, a ja odpowiedziałam, żeby spadał i że nie jestem jego własnością, na co on odpisał: „Jeszcze”. No, palant jakich mało!
Stacy przez chwilę wodziła dłonią po moich plecach, zastanawiając się nad czymś, i po chwili się odezwała:
– Wiesz, co choć trochę pomoże ci się odstresować?
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, czując coraz większe zmęczenie i w zasadzie jedynym, o czym marzyłam, było położenie się w ciepłym łóżku.
– Kubek lodów, wino i film, a tak się składa, że akurat mam taki asortyment. – Uśmiechnęła się, a ja poczułam ciepło na sercu.
Kocham ją za to, że zawsze znajdzie sposób, żeby chociaż w minimalnym stopniu poprawić mi humor, nawet w takiej sytuacji jak teraz.
Przyjaciółka poszła do kuchni, a ja usiadłam na kanapie i zabrałam się za wybieranie horroru do obejrzenia.
To była nasza tradycja. Od zawsze, kiedy tylko któraś z nas miała doła, spotykałyśmy się, jadłyśmy lody, piłyśmy wino (nawet wtedy, kiedy nie byłyśmy jeszcze pełnoletnie, bo Stacy zawsze podkradała je mamie) i oglądałyśmy straszny film.
Większość dziewczyn stawia na komedie romantyczne i z początku też tak robiłyśmy, ale gdy Stacy po raz pierwszy miała złamane serce przez chłopaka, stwierdziłyśmy, że obejrzenie takiego filmu tylko spotęguje jej smutek, i właśnie wtedy wymyśliłyśmy horror.
Gdy usiadła obok mnie i postawiła kieliszki wina oraz lody na stoliku kawowym, włączyłam Obecność.
Zajadałam się tym pysznym deserem, a wszystkie problemy, które mnie otaczały, odchodziły powoli w niepamięć. Zawsze tak miałam. Wystarczyły tylko moje ulubione czekoladowe lody, wino, dobry film i oczywiście Stacy.
Nie miałam pojęcia, kiedy zasnęłam, ale musiało to być jeszcze w trakcie filmu, bo gdy obudziłam się w nocy, leżałam na kanapie przykryta kocem.
Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie panowała ciemność, a przyjaciółka spała nieopodal mnie na łóżku, cicho pochrapując.
Usiadłam, przetarłam oczy i po omacku odszukałam telefon. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to trzydzieści nieodebranych połączeń od mamy, pięć od taty i jedno od Williama.
To zdziwiło mnie najbardziej. On nigdy do mnie nie dzwonił, pewnie nawet nigdy nie przyszło mu to do głowy. Miałam jego numer z jednej prostej przyczyny – rodzice mnie do tego zmusili.
Kiedy tylko na zegarku ujrzałam godzinę 2:52, szybko zerwałam się z łóżka. Dopiero gdy niemal się przewróciłam, przypomniałam sobie, że wciąż mam na sobie tę długą czerwoną suknię.
Nie było nowością, że nie wróciłam na noc do domu, bo często zdarzało mi się zasypiać u Stacy, ale nikt wtedy nie wydzwaniał do mnie tyle razy. Zapewne wszystkie nieodebrane połączenia wiązały się z moją ucieczką z domu Singhów.
Zdawałam sobie sprawę, że rodzice na pewno będą zdenerwowani i czeka mnie wykład na temat informowania ich o tym, gdzie idę i o której wrócę. Dzisiaj akurat o tym zapomniałam, więc jak najszybciej zabrałam wszystkie swoje rzeczy i po cichu opuściłam mieszkanie przyjaciółki.
Kiedy tylko wyszłam z bloku, zdałam sobie sprawę z ważnej kwestii – nie miałam jak wrócić do domu.
Najpewniej mogłabym pójść pieszo, gdyby nie to, że był środek nocy, a mój dom znajdował się godzinę drogi stąd. Rozejrzałam się dookoła. Nowy Jork niby jest miastem, które nigdy nie śpi, ale dzielnica, w której się znajdowałam, była cholernie cicha.
Dodatkowo chłodny nocny wiatr nie działał dobrze na moją odkrytą i rozgrzaną skórę. Przygryzłam wargę, przestępując z nogi na nogę i zastanawiając się nad rozwiązaniem.
Mogłabym zadzwonić do rodziców i powiadomić ich o sytuacji. Przyjechaliby po mnie – jeśli nie osobiście, to kogoś by przysłali. Później jednak dodatkowo musiałabym słuchać o swojej głupocie, a na to nie miałam najmniejszej ochoty.
Cóż, wygląda na to, że przesądzone. Idę pieszo.
Po przejściu kilkunastu metrów poczułam, że cała zmarzłam. Przyspieszyłam kroku, marząc, by jak najszybciej znaleźć się w ciepłym domu. Nie miałam żadnej kurtki, szala, zupełnie nic.
Nie czułam stóp, ponieważ ubrałam szpilki, które odkrywały prawie całą stopę. Wiedziałam, że na pewno przypłacę to chorobą, ale czy miałam zamiar się poddać? Nie.
Byłam zbyt uparta, żeby zrezygnować i poprosić rodziców o pomoc, więc na obolałych nogach ruszyłam dalej.
Po dziesięciu minutach szybkiego marszu zgasły lampy. Przeklęłam w duchu, ponieważ w tym samym momencie zobaczyłam jakąś osobę idącą w moją stronę. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka.
Postanowiłam biec dalej, ale gdy dostrzegłam, że jest to sylwetka mężczyzny, całe moje ciało się spięło i ogarnęła mnie panika. Zaczęłam gwałtownie oddychać, moje serce biło tak szybko i mocno, jakbym właśnie przebiegła maraton. Zaczęły mi przychodzić do głowy najgorsze scenariusze.
Odwróciłam się na pięcie i nie oglądając się za siebie, ruszyłam w przeciwnym kierunku. Gdy już myślałam, że się choć trochę uspokoiłam i unormowałam oddech, poczułam na biodrze czyjąś dłoń.
Zwyzywałam siebie za to, że jednak nie zadzwoniłam po rodziców, i mimo strachu, który zawładnął każdą komórką w moim ciele, odwróciłam się.
Zamiast wszystko na spokojnie przemyśleć, zamachnęłam się i z otwartej dłoni uderzyłam „napastnika” w policzek. Puścił mnie i po chwili do moich uszu dobiegł śmiech. Śmiech!
Ten charakterystyczny śmiech.
Ten śmiech, którego tak nienawidzę.
Ten śmiech, od którego mogłyby mi popękać bębenki w uszach.
– Nawet nie zabolało. Następnym razem spróbuj mocniej – zadrwił.
Strach, który czułam jeszcze przed chwilą, zamienił się w gniew. Krew się we mnie zagotowała.
– Ty skończony idioto! Czy wiesz, jak bardzo mnie wystraszyłeś?! Czy ty w ogóle myślisz?! – wykrzykiwałam, nie zważając na to, że mogę kogoś obudzić.
– Ja tak, ale ty nie. Gdybyś myślała, uderzyłabyś z pięści, co bardziej boli i jest większe prawdopodobieństwo, że po takim ciosie zostaną siniaki. Miałabyś więcej czasu na ucieczkę. Albo w ogóle najlepiej celuj w krocze, wtedy to już w ogóle masz wygraną w kieszeni.
Wypuściłam drżący oddech, następnie bez większego namysłu podeszłam do niego i z całej siły wbiłam kolano tam, gdzie sam mi polecił jeszcze kilka sekund temu. Zgiął się wpół i padł na ziemię.
– Kurwa, Rosalie! – krzyknął. – Ja pierdolę! Jaka ty jesteś nieznośna!
– Może i tak, ale ty bardziej, Williamie – powiedziałam z chytrym uśmiechem na ustach i gdy już chciałam odejść, ponownie poczułam jego dłoń oplatającą mój nadgarstek.
– Puść mnie – wysyczałam. – Chyba że chcesz dostać jeszcze raz.
– Jedziesz ze mną – zarządził groźnie, przez co po moim ciele przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
– Nie ma mowy. Nigdzie z tobą nie jadę – zaprzeczyłam, wyswobadzając się z jego uścisku.
– Jedziesz. Nie zostawię cię samej w środku nocy tak daleko od domu. Idziemy do auta. Koniec dyskusji.
– A co ci tak na mnie zależy, co? – parsknęłam, zakładając ręce na piersiach.
Marzyłam, by znaleźć się w jakimś innym miejscu, ale nie było opcji, żebym dała mu satysfakcję z wygranej. Stwierdziłam, że nie pojadę z nim.
– Na tobie nie, ale twoi rodzice mnie zabiją, jeśli cię nie zgarnę, więc pakuj się do tego pierdolonego auta. – Wskazał palcem na czarne, matowe lamborghini stojące nieopodal nas.
– Nie. – Może mój upór był bez sensu i powinnam zaakceptować podwózkę do domu, ale nie bez powodu Stacy mówi, że jestem uparta jak osioł.
– Rosalie Spark, jeśli zaraz nie wejdziesz do auta…
– To co? Co mi zrobisz? – Igrałam z ogniem, wiedziałam o tym. Ale coś nakazywało mi nie przestawać.
Nic nie odpowiedział, ale zbliżył się do mnie, wziął na ręce i szybkim krokiem ruszył w stronę samochodu.
– Zostaw mnie! Puszczaj! – krzyczałam raz po raz, ale to wszystko na nic, bo nim się obejrzałam, siedziałam w lamborghini.
William wsiadł na miejsce kierowcy i bez żadnego słowa ruszył w drogę.
– Zgłoszę cię na policję – burknęłam, na co on się zaśmiał.
– Po pierwsze, nic mi, kochana, nie zrobią, jeśli jest się bogatym, ma się znajomości i jest się szanowanym. Po drugie, powinnaś mi podziękować, ponieważ może dzięki mnie się nie rozchorujesz. Chyba że już za późno.
Przewróciłam oczami na ten komentarz.
– Gdybyś był chociaż trochę mądry, dałbyś mi swoją marynarkę – rzuciłam, patrząc w okno.
– Gdybyś była chociaż trochę mądra, wzięłabyś swoją kurtkę – odparł, poprawiając kołnierzyk czarnej koszuli, którą miał na sobie.
Nic nie odpowiedziałam. Nie chciałam się z nim kłócić, bo nie miałam na to zwyczajnie siły. Byłam zmarznięta, obolała i niewyspana. Nie miałam ochoty dodatkowo na sprzeczki. Wpatrywałam się w krajobrazy, jakie malowały się za oknem, a zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki, więc po prostu pozwoliłam, aby moje powieki opadły. Pogrążyłam się we śnie.