Przeklęci. Sabat kości. Tom 2 - Harper L. Woods - ebook
NOWOŚĆ

Przeklęci. Sabat kości. Tom 2 ebook

Harper L. Woods

4,3

68 osób interesuje się tą książką

Opis

Słodki jest smak grzechu,gorzki  zdrady.

Willow Madizza wreszcie poznaje prawdę – od samego początku tej relacji była marionetką w rękach Alarica Thorne’a. Zdała sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy było już za późno, by zapobiec tragedii. Alaric wypuścił z czeluści piekieł najniebezpieczniejsze demony stanowiące zagrożenie dla całego świata. Sam stał się wcieleniem Lucyfera, wykorzystując Willow do realizacji swojego krwawego rytuału.

Zdradzona i upokorzona Willow musi poradzić sobie z gniewem innych czarownic spowodowanym rolą, jaką odegrała w doprowadzeniu do upadku Zgromadzenia. Dziewczyna zamierza chronić najbliższych przed Alarikiem bez względu na cenę. Pragnie zemsty, ale pożądanie pomiędzy tym dwojgiem jest równie intensywne, co nienawiść. Czy Willow zdoła oprzeć się pokusie, jaką stanowi miłość samego Lucyfera?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 374

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (148 ocen)
87
36
15
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
_ksiazkoholiczka_

Dobrze spędzony czas

Spoko książka, tylko ta cała męczennica Willow strasznie mnie denerwowała momentami. Szkoda mi było Grey'a/Lucyfera
20
ksiazkowabajka

Całkiem niezła

Współpraca reklamowa @wydawnictwopapieroweserca Po bolesnej zdradzie Graya, Willow jest zraniona i żądna zemsty. Pewne zdarzenie sprawia, że staje się potężniejsza od wszystkich wiedźm. Nienawidzi jednak siebie, że pokochała potwora i jest w stanie zrobić wszystko by się od niego uwolnić. Zgromadzenie jest jeszcze bardziej chętne na pozbycie się Lucyfera. Sabat, pierwszy tom tej dylogii skradł moje serce. Po zakończeniu wręcz nie mogłam się doczekać drugiego tomu. Dlatego tak bardzo czuję się zawiedziona. Oczekiwałam akcji, ciekawej fabuły i wiele emocji. A dostałam kontynuację historii, w której fabuły jest mniej niż scen erotycznych. Dosłownie co chwilę akcja była sprowadzana do seksu, szczegółowo opisanego na kilkanaście stron. Lubię spicy książki, ale ilość scen w tej książce mnie przerosła i załamała. Sprawiły, że nie miałam ochotę jej czytać, bo gdy zaczynało się robić ciekawie, wchodziły rozdziały pełne namiętności, której często nie mogłam zrozumieć. Sprzeczne zachowanie...
10
kkkaarrii18

Dobrze spędzony czas

Moja ocena 4/5 ⭐️ 4/5 🌶️ Pierwsza część tej historii czyli Sabat, czytałam w maju, historia totalnie mnie wkręciła, uwielbiam magię, czarownice i wątek spicy romansu między dwoma gatunkami. Sabat kończy się w bardzo zaskakującym miejscu, gdzie wszystkie klocki wpadają na swoje miejsce a Gray okazuje się być zupełnie kimś innym niż zakładamy przez całą pierwszą część. Przeklęci to dla mnie dużo cięższa historia, w której Willow próbuje odnaleźć siebie, stawia czoła oczekiwaniom Zgromadzenia, odnaleźć się w nowej rzeczywistości, dowiedzieć się czego ona sama pragnie. Na dziewczynę jest zrzucone bardzo dużo, dlatego nie dziwię się, że tak bardzo miotała się w tej części, chociaż nadal zachowała swój pazur i temperament. Na Graya też możemy spojrzeć w zupełnie inny sposób, teraz ten facet jest definicją obsesji… Dla mnie magiczny wątek bardzo fajnie pociągnięty, opisy tak jak zawsze mnie nudzą tak w tej książce były dla mnie wciągające i ciekawe. W wątku romantycznym zabrakło mi więc...
10
Ulcia1616

Nie oderwiesz się od lektury

Jeszcze lepsza część niż poprzednia. Naprawdę godna polecenia i przeczytania ☺️
10
Mrs_Bookies

Dobrze spędzony czas

Po takim zakończeniu Sabatu drugi tom był niemalże obowiązkiem! Nie mogłam się zatem doczekać momentu, gdy Przeklęci wpadną w moje ręce! Obawiałam się troszkę klątwy drugiego tomu, ale na szczęście okazało się, że nie mam czego! Mimo, że wiele osób mnie zniechęcało, to jednak postanowiłam się przekonać na własnej skórze. Czy to godna kontynuacja? Oj tak! Zdecydowanie! Bawiłam się przy niej świetnie, a to głównie za sprawą szybkiej i bardzo dynamicznej fabuły. Nic się nie dłużyło i nic nie było zbędne. Wszystko było w punkt - zmiany jakie nastąpiły w głównej bohaterce (dojrzała i to zdecydowanie!), relacja Willow i Lucyfera (paradoksalnie mało cielesna, choć on na tej cielesności mocno się skupia, to jednak bardzo mocno podkreśla jej niezależność, odwagę i prawo do samostanowienia, a z nią gotowy iść w ogień - dosłownie), a także ( i z tym spotkałam się po raz pierwszy) przedstawienie Boga jako tego złego bohatera. Osobiście uważam, że to naprawde bardzo dobry drugi tom. Bohaterowie...
00



TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Cursed

Coven of Bones (Book 2)

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agnieszka Nowak

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Opulent Swag & Designs

Opracowanie graficzne okładki: Wojciech Bryda

Copyright © 2023 by Harper L. Woods

Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Gabriela Iwasyk, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-206-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik przygotował Woblink

woblink.com

O PRZEKLĘTYCH

Zdrada.

To on był czającym się w mroku nocy zdrajcą, prawdą, której nadejścia nie zauważyłam. Przez całe życie okłamywana, wreszcie przejrzałam na oczy. Byłam jego marionetką, choć nie dostrzegałam, że mną manipuluje.

Nawet wiedząc, jak głęboko sięgała jego zdrada, nie potrafię przeciąć więzi łączącej Graya ze mną – wystarczy jedno jego spojrzenie, aby moja dusza stanęła w płomieniach. Nie jesteśmy tacy sami. Jesteśmy wrogami gotowymi stoczyć bitwę, której stawką jest przyszłość tego, co tak bardzo chciałam zniszczyć.

Nie ma już Przymierza, więc zemsta, której pragnęłam, nie jest moim priorytetem. Wiedźmy, które pozostały, nie przyczyniły się w żaden sposób do śmierci ciotki, a jedyną osobą stojącą mi na drodze do naprawienia starych błędów jest mężczyzna zdeterminowany, by zatrzymać mnie w swoim łóżku.

Ale pozostali przy życiu członkowie Zgromadzenia nigdy nie wybaczą mi roli, którą odegrałam w ich upadku i zniewoleniu, a najgorsze jest to, że nie mogę ich za to winić. Byłam naiwna i miałam manię wielkości, gdy tymczasem przeznaczenie wyraźnie miało wobec mnie inne plany. Plany, których początek sięga setek lat przed moimi narodzinami.

Jednak nawet jeśli wszystko było kłamstwem, moim obowiązkiem jest zrobić, co w mojej mocy, żeby to naprawić.

Oraz za wszelką cenę ochronić Zgromadzenie przed nienawiścią mojego męża.

PROLOG

Lucyfer Gwiazda Zaranna

PIĘĆDZIESIĄT LAT WCZEŚNIEJ

Loralei Hecate przemierzała korytarze, a jej czarne jak heban włosy falowały w rytm jej ruchów. W dłoni miała kawałek onyksu, który, co prawda, nie był w stanie jej ochronić przed polującym na nią stworzeniem, ale zaciskała na nim palce, jakby od tego zależało jej życie, podczas gdy ja sunąłem za nią w mroku. Jej najlepsza przyjaciółka była z białych i to właśnie ona dała jej ten kamień, żeby pomógł jej przepędzić dręczące ją poczucie, że ktoś za nią podąża krok w krok.

Choć tak naprawdę mogło jej pomóc jedynie trzymanie się innych, była na tyle głupia, żeby w środku nocy opuścić bezpieczne schronienie własnego łóżka. Nie było trudno odciągnąć ją jeszcze dalej, wystarczyło zawołać ją szeptem tak cichym, żeby nie aktywował amuletu na jej szyi.

Podążałem za nią, kryjąc się w cieniu, żeby mnie nie zauważyła. Uznałem, że to dobry moment na jej śmierć, bo choć wiedziałem, że nie mogę pozwolić jej żyć, to nie chciałem, żeby cierpiała. Nie chciałem, żeby jej ostatnie chwile były wypełnione strachem i mrokiem.

To nie było nic osobistego z mojej strony. Jej śmierć była konieczna, żeby wreszcie doprowadzić sprawy do końca. Snuty od stuleci plan właśnie miał się zrealizować, a wszystko zależało od tego, czy jej serce przestanie bić. Jednak ze względu na rolę, którą odegrała w poprzedzających ten kluczowy moment latach, zacząłem ją szanować.

Loralei gwałtownie przystanęła i błyskawicznie się odwróciła, żeby na mnie spojrzeć. Jej intensywnie błękitne oczy błyszczały w ciemności, mieniąc się jak światło księżyca lekko fioletowym odcieniem, tak bardzo przypominającym mi jej przodkinię, Charlotte. Zmarszczyła czoło, rozchyliła usta w niemym krzyku i ruszyła przed siebie. Upuściła onyks. Kamień ochronny spoczął zapomniany na posadzce. Miała już pewność, że się za nią skradam. Nie wiedziała, kim naprawdę jestem, czym naprawdę jestem pod mięsnym wdziankiem, które nazywałem domem. Jednak podążające krok w krok za swoją ofiarą naczynie, na dodatek w środku nocy, nie mogło oznaczać nic dobrego.

Zrobiłem krok w jej stronę, ale gwałtownie się zatrzymałem, bo dostrzegłem utkwione we mnie spojrzenie pary oczu, z których każde było innego koloru. W sączącym się przez okna słabym świetle zobaczyłem kobietę, która z wahaniem zbliżyła się do Loralei. Było w niej coś nierealnego, jakby tam była, a jednocześnie jej nie było. Zastanawiałem się, czy gdybym spróbował jej dotknąć, poczułbym pod palcami ciało, czy tylko musnąłbym najbledszy szept na wpół zapomnianego wspomnienia.

Loralei rzuciła się przed siebie biegiem, próbując jak najszybciej zniknąć za zakrętem korytarza, a tajemnicza kobieta błądziła wzrokiem wśród cieni. Nic tam jednak nie mogła dostrzec, a jej upiorne, niepasujące do siebie oczy rzucały nerwowe spojrzenia w moim kierunku, jakby mnie wyczuwała, ale nie widziała.

Jednak ja ją widziałem.

Poczułem ją. W momencie gdy jej oczy – jedno fioletowe, a jedno bursztynowe – spojrzały w moją stronę, natychmiast zrozumiałem, czym, a raczej kim jest. Atramentowe włosy opadały na ramiona w miękkich falach, a delikatnie burgundowy odcień końcówek kojarzył mi się z najszlachetniejszym merlotem. Ciało miała zaokrąglone i miękkie, grube uda, które oczami wyobraźni już widziałem owinięte wokół mojej głowy, oraz cycki, które będą podskakiwały, kiedy będę ją pieprzył.

Nigdy nie zamierzałem się wiązać z córką dwóch rodów. Nie zamierzałem jej zatrzymać, a jedynie wykorzystać posiadaną przez nią, jedyną w swoim rodzaju kombinację magii do swoich celów. Jednak cały ten plan w ułamku sekundy uległ zmianie, a z głębi mojej piersi wydobył się pomruk, który zatrząsnął moim ciałem. Pomruk tak potężny, że posadzka zadrżała mi pod stopami, a w oknach zadzwoniły szyby, gdy kawałki przeznaczenia z cichym stukotem wpadały na swoje miejsce w niekończącej się symfonii przypominającej grzechotanie kołyszących się na wietrze kości.

Loralei ścisnęła przymocowaną u biodra sakiewkę z kość­mi, podczas gdy młoda czarownica z rodu Hecate odwróciła się i ruszyła za ciotką, a słaby zarys jej postaci drgał w świetle księżyca. Jej wzrok przesunął się w dół na sakiewkę, jakby usłyszała ich zew, jakby jakaś jej część zrozumiała, że pewnego dnia będą należeć do niej.

Pragnęła ich, a ja pragnąłem jedynie posiąść to, co należało do mnie.

Ją.

– Nie mam tego, czego szukasz – powiedziała Loralei w pozorną pustkę. Spojrzenie nadal miała utkwione we mnie, a dreszcz wstrząsał jej ciałem za każdym razem, gdy robiłem krok w jej stronę. Korytarze pulsowały, rozpoznając, co się nimi porusza, a ja wypuszczałem niewielkie wiązki mocy, bo tylko takie byłem w stanie wydobyć z siebie w swojej obecnej formie.

Młodsza przedstawicielka rodu Hecate – kobieta, która jeszcze się nie narodziła – zachwiała się i podparła ręką o ścianę. Oddech obu czarownic unosił się przed ich ustami w postaci mgiełki, bo temperatura na korytarzu nagle drastycznie się obniżyła.

– Loralei! – krzyknęła w panice młodsza wiedźma. Loralei gwałtownie obróciła głowę w jej stronę, jakby ona też zobaczyła tę dziwną czarownicę, a jej oczy rozszerzyły się w momencie, gdy zrozumiała, kim ona jest. Ręka Loralei osunęła się z sakiewki, z której czerpała siłę, a ciało znieruchomiało. Przyglądałem się, jak nawiązuje się między nimi porozumienie.

– Uciekaj, Charlotte. Biegnij! – krzyknęła, gdy jej bratanica przysunęła się, żeby pomóc ciotce.

Charlotte.

Było w niej coś znajomego, emanowała pulsującymi falami, które przypominały mi tamtą pierwszą wiedźmę. Tę, która tamtej nocy wezwała mnie do lasu i błagała, żebym pomógł jej dokonać zemsty. A jednak to imię zupełnie do niej nie pasowało, jakby ta jej część, całkowicie mi nieznana, nie chciała być tak ściśle związana ze swoją przodkinią, która to wszystko zapoczątkowała.

Zaatakowałem. Uzbrojona w pazury dłoń wyślizgnęła się z mroku tak szybko, że nowa wiedźma prawdopodobnie nawet tego nie zauważyła. Na piersi Loralei pojawiły się trzy czerwone, krwawe znaki i rozerwały jej ciało, aż krew opryskała twarz młodszej kobiety. Upadając na kolana, Loralei chwyciła się bezradnie ramienia bratanicy, a ziemia pod nią zadrżała. Zrobiłem krok w ich stronę, zdecydowany wziąć, co moje, nawet jeśli miałoby to wszystko zepsuć.

Poruszałem się jak w transie, jak gdyby młoda kobieta użyła kości, których przecież nie miała w posiadaniu, żeby wydawać rozkazy mojemu ciału.

– Obudź się, Willow – wyszeptała Loralei, a jej oczy wywróciły się białkami do góry.

Willow.

To było właściwe imię. Podszedłem bliżej, skupiając uwagę nie na wiedźmie, którą właśnie zabiłem, a na tej, którą zamierzałem pewnego dnia posiąść.

Trzema ostrymi, szybkimi ruchami przejechałem pazurami po jej ramieniu. Willow krzyknęła, a z jej ramienia trysnęła krew, pokryła moje palce i sprawiła, że po raz pierwszy od wielu stuleci poczułem się kompletny. Uniosłem je do ust, żeby poznać smak swojej przyszłości.

Odwróciła się, żeby na mnie spojrzeć, a ja zastanawiałem się, czy to ciekawskie stworzenie będzie w stanie mnie dostrzec. Zastanawiałem się, czy już jest moja, i z tą myślą pochyliłem się do przodu, przesunąłem nosem po włosach z tyłu jej głowy i odetchnąłem jej zapachem.

– Obudź się! – krzyknęła Loralei.

Wezbrał we mnie taki gniew, że ziemia aż się pode mną zatrzęsła. Ta wykrwawiająca się wiedźma robiła wszystko, co w jej mocy, żeby odebrać mi moją małą czarownicę. Willow się osunęła, jej kolana już, już miały się rozbić o kamienną posadzkę…

Ale wtedy zniknęła.

1

WILLOW

Krzyknęłam cicho i zamarłam w bezruchu, kiedy te dziwne lśniące, złote oczy bez wahania odnalazły moje i wpiły się w nie. Moja ręka oparta na jego piersi drżała, a ja gwałtownie mrugałam oczami, żeby powstrzymać palące łzy.

Co ja zrobiłam?

Przełknęłam ślinę, powoli oderwałam od niego wzrok i zerknęłam na arcydemony przyglądające się nam z o wiele większym zainteresowaniem, niżbym sobie tego życzyła. Spróbowałam oderwać nadal przyciśniętą do jego piersi dłoń, a jego skóra zaskwierczała i zaczęła odchodzić. Szarpnęłam jeszcze raz, pod spodem ukazała się otwarta, czerwona rana w kształcie mojej dłoni, a bił od niej taki smród spalenizny, że aż zrobiło mi się niedobrze.

Odcisk dłoni odznaczał się żywą czerwienią na tle złotej skóry. Z drżącym oddechem próbowałam się oswobodzić, jednak nie odważyłam się poruszać zbyt gwałtownie. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a te jego upiornie złote oczy bacznie śledziły każdy mój ruch, gdy próbowałam stłumić ogarniającą mnie panikę.

Gdy wreszcie odsunęłam się od niego, odrywając przy okazji jeszcze więcej spalonej na węgiel skóry, wykonał szybki ruch ręką. Chwycił mnie za nadgarstek i mocno trzymał, choć próbowałam się uwolnić. Niespiesznym, ale płynnym i pewnym ruchem podniósł się do pozycji siedzącej, zupełnie jakby jego ciało nie zostało porzucone i nie leżało opustoszałe i zapomniane przez wiele stuleci. Nie miałam wyjścia i razem z nim zmieniłam pozycję, a on powoli przerzucił nogi przez krawędź pryczy. Arcydemony wcześniej podniosły pryczę i umieściły na podłokietnikach tronu rodu Tethysów, więc znajdował się na jednym poziomie ze mną, kiedy stałam. Pomimo niepewnego oparcia prycza nawet nie drgnęła, kiedy zmieniał pozycję. Jego ruchy były tak ostrożne i skalkulowane, że wydawało się to nienaturalne. Uparcie wbijał we mnie rozpalone spojrzenie swoich złotych oczu, nie poświęcając ani odrobiny uwagi pozostałym zgromadzonym, a w końcu podniósł drugie ramię i objął mnie w talii. Zacisnął palce na materiale mojego topu i wcisnął je w moje ciało, po czym szarpnął mnie w swoją stronę, zmuszając, żebym stanęła między jego rozłożonymi nogami.

Wytrzymał moje spojrzenie i – nie zwracając uwagi na moje drżące ręce i dolną wargę – pochylił się i przycisnął czoło do mojego. Gdy dotknął mojej skóry, wyrwało mu się głębokie westchnienie, jego palce na moim nadgarstku zadrżały, a powieki wreszcie powoli opadły.

Ze ściśniętym gardłem odsunęłam się i spojrzałam na niego gniewnie. Zgrzytnął zębami i puścił moją talię, żeby wsunąć rękę pod kurtynę moich włosów i dotknąć mojego podbródka. Pod wpływem jego dotyku zaczęłam się pocić, palce miał tak ciepłe, że bałam się, że mnie poparzy. Zupełnie odwrotnie niż jego naczynie, wokół którego zawsze unosiło się przenikliwie chłodne powietrze.

– Nie patrz tak na mnie, mała czarownico – wymamrotał cicho, mocniej zaciskając palce na mojej głowie, kiedy z drżeniem próbowałam się uwolnić.

Skorzystałam z chwili jego nieuwagi i zdjęłam dłoń z jego piersi, a spojrzenie tych jego nieziemskich, lśniących jak płynne złoto oczu natychmiast stężało. Próbowałam nie patrzeć na idealny odcisk mojej dłoni na jego skórze, który wbrew moim nadziejom wcale nie zaczął się goić.

Przechylił głowę, żeby również spojrzeć na znamię, a jego usta wykrzywiły się w okrutnym uśmieszku.

– Naznaczyłaś mnie – stwierdził, spoglądając na mnie spod spuszczonych rzęs. Zza jego rozchylonych warg błyskały białe zęby. W oczach odbijała się obrzydliwa satysfakcja i poczucie czystej dominacji. Drapieżnik właśnie dopadł ofiarę.

– Zrobiłam wszystko, o co mnie prosiłeś – przypomniałam. Potrząsając głową, próbowałam uniknąć jego dotyku, jednak on chwycił mnie za rękę i podniósł ją sobie do oczu, żeby dokładnie obejrzeć spalone resztki własnego ciała, które przylgnęły do mojej skóry. Gdy dotknął ich palcem, zamieniły się w krew – z przerażeniem patrzyłam, jak spływa po mojej dłoni i spada na ziemię u naszych stóp. Tak samo postąpił z kość­mi Przymierza, żeby uformować Charlotte, a to wspomnienie było jeszcze o wiele zbyt świeże.

– Owszem – zgodził się ze mną, maczając palec w swojej krwi. Przesunął go do miejsca, gdzie spod rękawa swetra wystawał mój nadgarstek.

– No więc pozwól mi odejść. Nie jestem ci już do niczego potrzebna – próbowałam go przekonać cichym głosem. Wędrujący bez celu po mojej skórze palec zastygł w bezruchu, a paznokieć wydłużył się w porywie gwałtownego gniewu, bijącego od niego pulsującymi falami.

Pazur przebił mi skórę, trysnęła krew, a ja wydałam z siebie cichy okrzyk, gdy bijące z niego ciepło wślizgnęło się w ranę i połączyło z moim ciepłem. Nie powinnam tego tak odbierać, ale poczułam, jak zalewa mnie uderzające do głowy gorąco, od którego moje ciało staje w płomieniach.

To właśnie czułam.

– Chcesz ode mnie odejść – powiedział, ponownie przeszywając mnie tym intensywnym, zwierzęcym spojrzeniem. Ogarnęła go zimna furia, a ja wzdrygnęłam się i zrobiłam krok w tył.

– Dlaczego miałabym zostać? – zapytałam. Jego twarz natychmiast stężała, a gniew, który na niej gościł zaledwie minutę temu, zniknął tak szybko, że aż zakręciło mi się w głowie. Jakimś sposobem ta bezbrzeżna pustka i całkowity brak emocji na jego twarzy były gorsze niż wściekłość.

Rozluźnił uścisk, a ja zatoczyłam się do tyłu, zaskoczona tym nagłym odzyskaniem wolności. Cofnęłam się jeszcze o krok, a on podniósł się płynnym ruchem. Był niezwykle podobny do naczynia, którego ciało zamieszkiwał przez całe stulecia. Tyle że było ono zaledwie bladym cieniem sunącego w moją stronę z niezachwianą pewnością prawdziwego mężczyzny, od którego biło dominujące, męskie piękno.

Już wcześniej był piękny, w życiu nie widziałam przystojniejszego człowieka, ale teraz, w tej nowej formie był czymś więcej. Jego włosy były jeszcze gęstsze i ciemniejsze, w odcieniu głębokiego brązu tak bliskiego czerni, że tylko dzięki latarniom nad naszymi głowami można było dostrzec różnicę. Rysy twarzy miał ostrzejsze, wyrazistsze i zdecydowanie męskie. Złote oczy wydawały się głębiej osadzone, dzięki czemu czoło robiło wrażenie bardziej wydatnego. Usta miał zaciśnięte i mimo że były pełne i delikatne, wyrażały jakąś zawziętość i okrucieństwo, gdy wpatrywał się we mnie groźnym wzrokiem. Wydawał się większy niż przedtem: nie tylko wyższy, ale i szerszy w barkach. Pozbawione grama tłuszczu mięśnie były pięknie wyrzeźbione, jakby należały do jednej z rzeźb w którymś z rzymskich kościołów.

Nie był to przypadek – te rzeźby były na nim wzorowane.

Nawet przedramiona i dłonie świadczyły o jego sile, nie miałam wątpliwości, że z łatwością złamałby mi kręgosłup jak zapałkę, gdyby nie spodobało mu się, powiedzmy, jak na niego patrzę. Wypełnił swoją osobą całe pomieszczenie, pogrążając nas w ciemności. Powietrze stało się obrzydliwie ciepłe, a na języku poczułam smak jabłek.

– Zrobiłam nie tylko to, po co tu przybyłam, ale i rzeczy, których wcale nie chciałam – wyjaśniłam, próbując mu przypomnieć, że znalazłam się w Crystal Hollow w określonym celu.

Gdyby sprawy ułożyły się idealnie po mojej myśli, to miasteczko byłoby dla mnie tylko przystankiem. Oczywiście gdyby udało mi się przeżyć, co w tym momencie wydawało się coraz mniej prawdopodobne, biorąc pod uwagę niefortunny rozwój wypadków, jak chociażby to, że ugodził mnie nożem mężczyzna, w którym się nieopatrznie zakochałam, całkiem jak naiwne dziewczątko, za które mnie zresztą uważał.

Nawet ja wiedziałam, że nie mam szans na wywalczenie sobie wolności. Moja magia była osłabiona otwarciem pieczęci, a w pobliżu nie było nikogo, kogo mogłabym wezwać na pomoc. Zerknęłam na tron rodu Madizzów, wokół którego krążyły niesione niewidocznym wietrzykiem zabarwione na czarno płatki róż, jakby chociaż one wyczuwały słabe wezwanie mojej magii.

Cofnęłam się jeszcze o krok, mając nadzieję, że uniknę śmierci, której obietnicę dostrzegałam w spojrzeniu Lucyfera. Wpadłam na coś masywnego i twardego, a kiedy odwróciłam głowę, zobaczyłam spoglądającego na mnie z całkowitą obojętnością Belzebuba. Jego czarne, jakby skórzane skrzydła drgnęły i owinęły się mu wokół ramion. Błyskawicznie chwycił mnie jedną ręką za podbródek, a drugą za tył głowy. Oddech uwiązł mi w gardle, w przebłysku świadomości dotarło do mnie, co zamierza zrobić, ale wszystko działo się zbyt szybko, żebym mogła zareagować. Gray nawet nie zamierzał się pofatygować, żeby osobiście mnie zabić. Koniec końców brudną robotę wykona jego sługus.

Oczy Lucyfera rozszerzyły się, na jego twarzy odmalowało się przerażenie, a usta gwałtownie się otworzyły.

– Nie! – krzyknął ostrym głosem, ale Belzebub już raptownie skręcił moją głowę w bok.

W mojej czaszce zadudnił suchy trzask, a Gray rzucił się w moją stronę, żeby mnie złapać, zanim upadnę. Chwycił mnie, zanim osunęłam się bez życia na podłogę z głową zwisającą pod nienaturalnym kątem, a moje płuca wykonały nadludzki wysiłek, żeby wydać z siebie ostatni dech.

Jego ręka gwałtownie wylądowała na mojej piersi, a od gorącego dotyku rozszedł się po moim ciele promieniujący ból, choć wszystko wokół mnie było zimne.

Jednak wewnątrz płonęłam.

2

LUCYFER

GWIAZDA ZARANNA

Willow się osunęła, nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a oczy zaszły mgłą. Gdy na niego krzyknąłem, Belzebub puścił ją, jakby go parzyła, ale to przecież nie wystarczyło, żeby cofnąć to, co właśnie zrobił. Moje ciało zareagowało z szybkością, od której zdążyłem się odzwyczaić. Zachwiałem się lekko, próbując przywyknąć do dawno zapomnianego uczucia, że moja dusza znów jest we własnym ciele.

Złapałem Willow, zanim upadła na ziemię. Wsunąłem ramię pod jej plecy, żeby ją podtrzymać. Skrzywiłem się na widok jej głowy zwisającej bezwładnie pod nienaturalnym kątem. Pozycja, jaką przyjęło jej ciało, przypominała mi o Susannah, do której śmierć przylgnęła groteskowo nawet wtedy, kiedy razem z Charlotte sprawiliśmy, że powstała z grobu.

Nie.

Oczy wywróciły jej się białkami do góry, gdy dusza ulatywała z jej ciała, unosiła się z klatki piersiowej pod postacią prawie niewidocznej mgiełki.

– Przepraszam – wymamrotałem, choć wiedziałem, że już nie może mnie usłyszeć. Willow, którą znałem, już nie była świadoma, że ktoś próbuje nawiązać z nią kontakt, bo jej duch odpowiedział na wzywający ją zew piekła. To, co zamierzałem zrobić, przyniesie jej ból, przysporzy jej cierpienia i prawdopodobnie sprawi, że dziewczyna znienawidzi mnie jeszcze bardziej niż do tej pory.

Włożyłem rękę w mgiełkę ulatniającą się z jej serca i położyłem rozłożoną dłoń na nagiej klatce piersiowej. Atramentowe macki mrocznej, zakazanej magii przebiły się przez mgłę, która mogłaby przynieść pokój jej duszy, gdyby ta nie była skazana na potępienie przez czyny swojej przodkini. Zacisnęły się wokół tego, co zostało z Willow, i ciasno do niej przywarły.

Jej skóra ustąpiła pod ciężarem mojej ręki, pękła, jakby była z porcelany. Ciemność oplotła jej ciało jak winorośl, którą tak kochała, tworząc w nim dziurę, a ja użyłem całej swojej magii, żeby wyłapać każdą, nawet najmniejszą strużkę jej duszy. Nie miałem zamiaru pozwolić, żeby wymknęła mi się jakakolwiek jej część, żeby choć odrobina kobiety, której pragnąłem bardziej niż własnej wolności, oddzieliła się od tego, co czyniło ją właśnie nią.

Moje macki przyssały się do niej i wzięły ją w brutalny, okrutny uścisk, a jej ciało zadrżało w moich rękach. Wolną rękę przesunąłem w górę po jej plecach, wsunąłem ją pod top i dotknąłem znaku, który zostawiłem na jej ramieniu. Temu, dzięki któremu była moja. Dzięki któremu mogłem przywiązać ją teraz do siebie w rozpaczliwej próbie ocalenia jej życia.

Moje paznokcie wydłużyły się i przebiły jej skórę. Jej plecy wygięły się odruchowo, gdy zatopiłem czarne szpony w samym środku trójkąta, którym ją naznaczyłem. Wiedziałem, że kiedy się obudzi, będzie odczuwać obezwładniający ból, a w jej głowie będą krążyć fragmenty wspomnień wszystkich tortur, którym zostało poddane jej ciało.

Delikatnie wziąłem ją w ramiona, pochyliłem się do przodu i dotknąłem czołem jej czoła. Przytrzymując ją w miejscu, przesunąłem rękę na jej pierś i wsunąłem palce w pęknięcia w jej skórze. Czarna magia, której użyłem, żeby zatrzymać jej duszę, wróciła do mnie, otoczyła moje ciało, po czym wepchnęła jej duszę z powrotem do ciała. Dopiero kiedy dusza znalazła się z powrotem na swoim miejscu, otoczyła serce i rozgościła się w bezużytecznym, martwym ciele, wyciągnąłem palce ze szczeliny i utkwiłem spojrzenie w Willow, przyglądając się unoszącej się mgiełce, delikatnie zabarwionej przez wirujące zielone i czarne strużki.

Dziewczyna leżała bezwładnie, a ja cofnąłem się i wyciągnąłem przedramię w stronę Belzebuba, który wlepił w nie spojrzenie, po czym przełknął ślinę.

– Lucyferze… – wydusił z siebie. Zamilkł i wodził wzrokiem pomiędzy mną a moją żoną.

– Zrób to teraz – rozkazałem. Przyglądałem się, jak wyjmuje ulubiony sztylet z pochwy przymocowanej do przecinającego jego pierś paska. Przycisnął ostrze do delikatnej skóry wewnętrznej strony mojego nadgarstka i przeciągnął wzdłuż żyły aż do zgięcia w łokciu. To, co zamierzałem zrobić, wymagało o wiele większej ilości krwi, niż mógłby poświęcić zwyk­ły śmiertelnik. Mogła przeżyć tylko dzięki nieśmiertelności mojego ciała.

Krew lała się strumieniami po mojej skórze i kapała na podłogę, więc przesunąłem się, by umieścić rękę nad ustami Willow. Nie zareagowała, gdy rozsmarowując krew po skórze, przycisnąłem ranę do jej warg, aby gromadziła się w jej ustach. Arcydemony milczały, czekając, aż krew spłynie głęboko do gardła, a ciało nasyci się nią na tyle, żeby się uleczyć z tego, co ją zabiło.

Jej płuca wypełnił płytki oddech, szyja przesunęła się i kości wskoczyły na swoje miejsce. Pochyliłem głowę, przyciągnąłem ją bliżej do siebie i cieszyłem się, że jej pierś podnosi się i opada w równym, naturalnym rytmie. Tak samo jak kiedy obserwowałem ją w czasie snu – to samo bicie serca odbijało się echem w jej oddechu.

Krew kapała jeszcze na ziemię, ale rana już zaczynała się zasklepiać, kiedy z wysiłkiem się podniosłem i z Willow w ramionach ruszyłem w stronę drzwi. Skrzywiłem się, gdy dziewczyna zaczęła przeraźliwie krzyczeć z bólu. Musiała niewyobrażalnie cierpieć, skoro nawet pogrążona w głębokim śnie wydawała z siebie takie odgłosy…

– Lucyferze, musimy wiedzieć, co robić. Plany najwyraźniej uległy zmianie – zawołał za mną Asmodeusz.

– Plany mogą, kurwa, poczekać – warknąłem, zostawiając arcydemony, żeby rozprawiły się ze Zgromadzeniem tak okrutnie i brutalnie, jak tylko będą miały ochotę. Nikt ze Zgromadzenia się dla mnie nie liczył. Nic się dla mnie nie liczyło.

Miała dla mnie znaczenie tylko czarownica w moich ramionach.

3

WILLOW

W jednej chwili zapadła ciemność. Ziejąca pustka w miejscu wcześniej zalanym światłem. Marne pozostałości płomieni parzyły wewnętrzną stronę moich powiek, drażniąc mnie i niepokojąc, jakby moja dusza szykowała się na stos pogrzebowy.

Potem było powietrze, wypełniło moje płuca ostro i boleśnie. Gwałtownie otworzyłam oczy, z trudem nabrałam tchu i podniosłam się do pozycji siedzącej tak szybko, że aż świat zawirował mi przed oczami. Płuca paliły od wypełniającego je powietrza, jak gdyby przestały pracować, czekając, aż się obudzę.

W głowie miałam całkowity mętlik, labirynt, z którego nie potrafiłam się wydostać. Dyszałam ciężko, jakbym właśnie przebiegła parę kilometrów; w przypływie paniki nie mogłam złapać tchu. Moja ręka powędrowała do gardła i chwyciła za skórę, kiedy próbowałam sobie przypomnieć, jak znalazłam się w łóżku Graya.

Gdy tylko dotknęłam palcami szyi, w mojej głowie rozległ się trzask łamanego karku. Przypomniałam sobie ciemność, która potem zapadła, oraz obezwładniający, paraliżujący ból ogarniający moje ciało. Chciałam wyskoczyć z łóżka, ale zaplątałam się w pościel. Upadłam z hukiem na podłogę, w panice próbując uwolnić się z kołdry. Kopałam ją i szarpałam, potrząsając głową, a potem zaczęłam się czołgać w kierunku łazienki po drugiej stronie sypialni Graya.

– Willow! – krzyknął, ale nie byłam w stanie się przemóc i spojrzeć w jego stronę. Usłyszałam, jak wkracza przez otwarte drzwi z części dziennej swojego apartamentu, ale nadal odwracałam od niego wzrok. Skrzywiłam się, próbując wstać, i zdławiłam okrzyk złości, kiedy nie mogłam wyplątać nóg z pieprzonej pościeli.

Klatka piersiowa boleśnie pulsowała. Położyłam na niej otwartą dłoń, a z mojego gardła wydarł się zdławiony szloch. Gray zbliżył się i ostrożnie omijając moje nogi, odwinął z nich kołdrę i rzucił ją na łóżko. Moje gołe nogi leżały teraz na podłodze. Zacisnęłam uda, bo części intymne zakrywała jedynie czarna koszula nocna. Kucnął przy mnie, a w moim polu widzenia pojawiła się jego twarz.

– Nic ci nie jest – powiedział cicho, zwodniczo kojącym głosem, który brzmiał w moich uszach jak najpiękniejsza melodia podbita uwodzicielską szczyptą magii, której brakowało jego naczyniu.

Ucieleśnienie grzechu, ciało stworzone, żeby wabić ludzi do miejsca, gdzie czeka ich wieczne cierpienie.

Oczy zapiekły mnie od łez, bo w tym głosie wciąż brzmiały nuty przypominające mi człowieka, którego znałam. Tego samego, któremu jak ostatnia idiotka dałam się zwieść i w którym się zakochałam. Zacznijmy od tego, że ten człowiek nigdy nie istniał.

Objęłam się za brzuch, w głowie miałam całkowity mętlik. Nie mogłam się połapać w tym wszystkim, co się właśnie stało. Nie rozumiałam, jakie będą konsekwencje tego, co zrobił, ani od jak dawna to planował.

– Jak się tu znalazłam? – zapytałam, zaciskając oczy. Nie mogłam dobrowolnie znaleźć się w jego łóżku, nie po tym, co zrobił. Miałam lukę w pamięci, zupełnie nic nie pamiętałam.

Otworzyłam pieczęć i pomogłam Grayowi odzyskać ciało Lucyfera, ale niewiele pamiętałam z tego, co się stało potem.

– Musisz odpoczywać – powiedział Gray i wyciągnął rękę, żeby ją wsunąć pod moje rozpuszczone włosy. Najpierw musnął palcami moją skórę, potem ujął mnie za podbródek i odwrócił moją twarz w swoją stronę. Jego złote oczy lśniły, gdy wpatrywał się we mnie, delikatnie głaszcząc kciukiem moją skórę.

Tymczasem w mojej głowie znowu rozległ się odgłos łamanego karku, więc machinalnie rzuciłam się do tyłu, żeby znaleźć się jak najdalej od diabła we własnej osobie. Z drżeniem nabrałam powietrza głęboko do płuc, próbując powstrzymać mdłości, które mnie ogarnęły, gdy to wreszcie do mnie dotarło.

– Umarłam – wyszeptałam z trudem, wpatrując się w Graya, w Lucyfera. Musiałam się zmuszać, żeby w ten sposób o nim myśleć: używając imienia, które zawsze do niego należało. Oddzielając stojącą przede mną istotę od tamtej, której tak naprawdę nie znałam.

– Tylko na chwilę – wyjaśnił, jakby to uwalniało go od winy. Jego demon złamał mi kark, zabierając mnie ze świata, który ledwo miałam okazję poznać. Jednak ta informacja wystarczyła mi, żeby sobie uświadomić, że aby sprowadzić mnie z powrotem, musiał zrobić coś o wiele gorszego.

– Co zrobiłeś? – zapytałam, zasłaniając ręką usta, bo znowu mnie zemdliło.

– Wracaj do łóżka, kochanie. Twoje ciało potrzebuje odpoczynku – powiedział, całkowicie ignorując moje pytanie.

Z jękiem podniosłam się i pospieszyłam w stronę łazienki, bo ciężar wyrzutów sumienia nagle przygniótł moją i tak obolałą pierś. Nogi ugięły się pode mną, jakby wcale nie należały do mnie. Coś było nie tak z ciałem, które przecież zawsze należało do mnie. Coś obcego wkradło się w to, co zawsze nazywałam swoim domem na tym świecie.

– Willow – powtórzył Gray, podążając za mną niespiesznym, miarowym krokiem. Objął mnie w talii, by pomóc mi utrzymać równowagę, po czym zaprowadził mnie do łazienki, gdzie natychmiast osunęłam się na kolana nad toaletą i zwróciłam całą zawartość żołądka. Miękkie, delikatne palce odgarnęły mi włosy z twarzy, zebrały na karku i przytrzymały, kiedy wymiotowałam. – Nic ci nie jest – wymamrotał, a ja zadałam sobie pytanie, czy chce przekonać o tym mnie, czy raczej siebie.

Skończyłam wymiotować, ale żołądek nadal dawał mi się we znaki. Moim ciałem wstrząsały torsje, jakby chciało pozbyć się tego, czego już tam nie było. Otarłam usta wierzchem dłoni, po czym podparłam się obiema rękami o muszlę klozetową i z trudem stanęłam na nogi. Spłukałam wodę, próbując opanować panikę, która ogarnęła mnie na widok czerwonej cieczy wypełniającej toaletę. Rzuciłam się do umywalki, żeby gorączkowo wypłukać usta.

– Nie martw się, mała czarownico. To nie twoja krew – powiedział jak zawsze pomocny Gray, kiedy umywalka zabarwiła się na różowo. Tak jakby wymiotowanie krwią było w tym momencie moim największym problemem.

Wreszcie podniosłam wzrok. Moja twarz w lustrze wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam. Żadnych oznak, że nastąpiła we mnie tak drastyczna zmiana. Jedyna szokująca różnica dotyczyła klatki piersiowej: tuż nad rowkiem między piersiami widniało na skórze czarne kółko. Z jego środka wysnuwały się czarne nitki i przecinały moją skórę jak pęknięcia na szybie, która zaraz ma się rozlecieć. Mój amulet wisiał powyżej, złota róża wyraźnie kontrastowała z czarnym turmalinem i nowym znakiem. Usta mi zadrżały, gdy się w niego wpatrywałam, próbując opanować pokusę, żeby go dotknąć.

– Czy to zniknie? – zapytałam i przygryzłam dolną wargę. Głupio się było w ogóle tym przejmować, bo przecież alternatywą było gnicie w piekle. Nie chciałam jednak do końca życia być naznaczona tylko dlatego, że on się poświęcił, żeby mnie ocalić.

– Nie – odparł spokojnie, wręczając mi butelkę płynu do płukania ust. Odebrałam ją od niego bez słowa podziękowania i tym razem staranniej wypłukałam usta.

Kiedy skończyłam, zerknęłam na niego w lustrze. Wytrzymałam spojrzenie upiornie złotych oczu. Jeszcze go nie widziałam z tak rozczochranymi włosami. Tors miał nadal nagi, jego przedramię od nadgarstka aż po zagłębienie łokcia przecinała biała blizna. Byłam pewna, że nie było jej tam, zanim…

Przełknęłam ślinę.

– Kto? – zapytałam twardo, odwróciwszy się, żeby spojrzeć mu w oczy. Podszedł bliżej i pochylił się ku mnie, unieruchamiając mnie między swoim ciałem a szafką z umywalką.

– To nieważne – odparł po prostu, lekko wzruszając ramionami, i uniósł palec, żeby dotknąć nim ciemnego znaku, który rozkwitł na mojej piersi.

Przełknęłam ślinę, próbując na szybko wymyślić, jaki kierunek działania powinnam obrać. Gray był silny, kiedy uważałam go tylko za naczynie, a w tej formie musiał dysponować wręcz nieskończoną mocą. To on stworzył moją przodkinię. To on obdarzył ją magią, którą następnie podzieliła się ze wszystkimi czarownicami. Posiadał moc tak wielką, że to, czym dysponowałam ja, było przy niej śmiechu warte.

– Dla mnie to ważne – upierałam się, nie wiedząc, co dalej.

Instynkt podpowiadał mi, żeby uderzyć go pięścią w gardło, kopnąć kolanem w jaja i przekląć na czym świat stoi. Sądząc po uśmieszku na jego twarzy, skurwiel dobrze wiedział, co mi chodzi po głowie.

– Nie patrz tak na mnie, mała czarownico, kiedy nie mogę przechylić cię przez umywalkę i przypomnieć ci, czego tak naprawdę chcesz – mruknął, po czym wziął mnie za rękę i wyprowadził z łazienki. Potykałam się o własne stopy, nogi mi się plątały. Odgarnął pościel, którą rzucił na łóżko, kiedy pomógł mi się z niej wyplątać.

– Chcę tylko poderżnąć ci pieprzone gardło – warknęłam, po czym skrzywiłam się, kiedy sięgnął do szuflady szafki nocnej i wyjął z niej sztylet.

Podał mi go, trzymając dwoma palcami ostrze, żebym mogła chwycić rękojeść.

– Śmiało, kochanie. Zobaczymy, co to da – powiedział, chichocząc protekcjonalnie.

Wzięłam nóż, zacisnęłam palce na rękojeści, ale nie poczułam się dzięki temu lepiej. Mogłabym poderżnąć mu gardło, lecz dobrze wiedziałam, że nic to nie da. Jego krew zaleje podłogę, ale życie nie opuści go z powodu cielesnej rany.

– Z pewnością wiesz, że to nie przyniesie nic dobrego żadnemu z nas. Jak dokładnie to się, twoim zdaniem, skończy? – zapytałam i wbiłam czubek sztyletu w szafkę nocną obok łóżka.

Gray znieruchomiał, po czym dotknął palcem mojego podbródka.

– Skończy? – zapytał zdumionym głosem, jakbym to ja postradała zmysły. Jakby to mnie trzeba było sprowadzić na ziemię. – Dla ciebie i dla mnie nie będzie końca, mała czarownico.

Zrobiłam krok do tyłu, a tył moich ud przylgnął do materaca, który blokował mi drogę ucieczki, chyba że zdecydowałabym się odwrócić plecami i na niego wdrapać. Zatrzymałam się, uniosłam podbródek i spojrzałam na Graya gniewnie.

– Wszystko ma swój koniec, Lucyferze. Nawet ty – powiedziałam, walcząc z drżącymi wargami. Zadanie wydawało się trudne, a nawet niemożliwe do wykonania, ale byłam zdeterminowana.

– Pamiętasz, kiedy ci powiedziałem, że mogę sobie pozwolić na cierpliwość? Pewnego dnia wszystko, co znasz, i każdy, kogo kochasz, przestaną istnieć. Zostanę tylko ja i właśnie do mnie się wtedy zwrócisz – powiedział, a jego słowa były dla mnie jak cios w samo serce. – Na pewno chcesz z tym walczyć, chcesz odrzucić nas…? W ten sposób możesz mnie zmotywować, żeby się wmieszać w naturalny cykl życia i śmierci i przyspieszyć odejście tych, do których mogłabyś się zwrócić po pomoc.

Wpatrywałam się w niego ze ściśniętym gardłem, próbując zrozumieć sens jego słów. Zmarszczyłam czoło. Z całą pewnością nie mógł mieć na myśli…

Nagle przypomniało mi się, jak szybko i sprawnie zabił dwunastu studentów, i musiałam zamknąć oczy. Nie tylko mógł, ale wręcz na pewno miał to na myśli.

– Lucyferze… – odezwałam się głosem tak cichym i błagalnym, że aż poczułam się słaba. Nienawidziłam go za to, że zmusza mnie do błagania o życie moich nielicznych przyjaciół.

– Nie jestem nim. Nie dla ciebie – warknął, ale delikatnie wziął w ręce moją twarz i pogładził mnie kciukiem po policzku.

– Gray… – Z trudem wydusiłam z siebie to imię, bo nie chciałam, żeby nadal był Grayem. Nie chciałam zapominać o diable, który czaił się pod jego skórą.

– Nie musi tak się stać – powiedział, a te słowa przypomniały mi, jak przez chwilę było między nami. Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam, jak mu przypomnieć, że już raz to zrobił. Nikt go nie zmuszał, żeby mną manipulował, żeby mnie wykorzystał do własnych celów. Tymczasem on pochylił się w moją stronę i jego usta miękko spoczęły na moich. Cofnął się, zanim zdążyłam zaprotestować, ale poczułam, że jego usta, wcześniej zimne, teraz były ciepłe. – Odpoczywaj.

Spojrzałam przez ramię na łóżko, ale potrząsnęłam głową. Musiałam zobaczyć Dellę i Ibana, żeby się upewnić, że są bezpieczni.

– Muszę…

– Musisz się przespać. Co prawda trwało to tylko chwilę, ale twoje ciało było martwe. Śpij, moja Willow – powiedział, naciskając na moje ramiona, aż wreszcie nie miałam wyjścia i przysiadłam na brzegu materaca.

– Nie. Muszę wiedzieć, kto zapłacił życiem za moje życie. Kogo zabiłeś, żeby równowaga pozostała niezachwiana? – odparłam twardo, próbując wstać.

– Do diabła, mała czarownico…! Będziesz odpoczywać, nawet gdybym musiał wepchnąć cię do łóżka i osobiście przypilnować, żebyś tam została – stwierdził, a jego groźba zawisła między nami. Nie chciałam, żeby został ze mną w łóżku, bo nie byłam pewna, czy mogę sobie ufać w jego obecności.

Chociaż go nienawidziłam i najchętniej wypatroszyłabym go żywcem, a potem odesłała z powrotem w najgłębsze czeluści piekła, to i tak nie mogłam zapomnieć, jak dobrze mi z nim było, kiedy jeszcze myślałam, że coś dla mnie znaczy.

– Odpocznę… – powiedziałam. Postanowiłam się nie buntować, przynajmniej na razie. Wszystko w swoim czasie, powiedziałam sobie w duchu. – …jeśli powiesz mi, kto to był – dodałam, a on z frustracji zgrzytnął zębami.

– Wiedźma. Nie wiem, jak miała na imię, zresztą wcale mnie to nie obchodzi. Belzebub zrobił to szybko i bezboleśnie, tak samo jak z tobą – powiedział rzeczowym tonem, a ja miałam wrażenie, że mówi prawdę. Gray nie tracił czasu na nawiązywanie znajomości z wiedźmami, które nie miały mu nic do zaoferowania.

Kiwnęłam głową, mając nadzieję, że rozpoznałby moje współlokatorki, Dellę i Margot. Modliłam się w duchu, żeby nie ucierpiały przeze mnie, bo nie mogłabym żyć, mając je na sumieniu.

Powoli przeniosłam nogi na łóżko, nie zwracając uwagi na ból w kościach, choć czułam się, jakbym poruszała całe swoje jestestwo. Jakby moje ciało nie potrafiło przyjąć tego przedziwnego doświadczenia, jakim był powrót z martwych. Położyłam się, choć byłam zawstydzona, że mam na sobie tak niewiele zakrywający strój. Wcale mi się nie podobało, że Gray mnie przebrał, kiedy byłam nieprzytomna. Teraz przykrył mnie kołdrą, gdy tylko moja głowa spoczęła na poduszce, i zajął miejsce na fotelu obok łóżka. Z westchnieniem wlepiłam wzrok w sufit.

Kto mógłby spać, kiedy obserwowałby go sam diabeł?

4

WILLOW

Przez okno na drugim końcu pokoju sączyło się światło, ostatnie wspomnienie chowającego się za horyzontem słońca, a ja powoli, z trudem otworzyłam oczy. Z cichym jękiem zmusiłam się, żeby usiąść, i od razu chwyciłam się za czoło, bo przeszył mnie taki ból, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować.

Oddychając głęboko, zerknęłam w stronę fotela, w którym siedział Gray, zanim jakimś cudem udało mi się zasnąć. Najwyraźniej mój instynkt samozachowawczy był porządnie rozchwiany, skoro mogłam odpoczywać w obecności obserwującego mnie diabła, choć miałam świadomość, że absolutnie nie mogę ufać jego motywacjom ani planom.

„Pozwól mi się pokochać”. Te słowa uporczywie dźwięczały mi w głowie, kiedy wpatrując się w pusty fotel, niedbale zsuwałam z siebie kołdrę, żeby oswobodzić nogi. Podejrzewałam, że wychodząc, zamknął za sobą drzwi sypialni, ale podeszłam do nich na chwiejnych nogach, żeby się upewnić. Chwyciłam za gałkę, ale nawet nie drgnęła, a ja zatoczyłam się, bo zrobiłam to zbyt szybko.

Co, do cholery, jest ze mną nie tak?

Kręciło mi się w głowie, a moje ciało było spięte, ale wzięłam się w garść i podeszłam do okna, przez które wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Spojrzałam w dół na rozciągający się pod oknami Graya dziedziniec i z niepokojem przełykając ślinę, wypatrywałam jakiegokolwiek znaku obecności naczynia albo arcydemona.

Nic takiego nie dostrzegłam, więc zerknęłam ponownie na drzwi do gabinetu Graya. Nie wyobrażałam sobie, że porzucę innych na pastwę losu, który po części sama im zgotowałam, ale z drugiej strony jak miałabym komukolwiek pomóc uwięziona w sypialni diabła…?

Oczy same mi się zamknęły, gdy zaczęłam majstrować przy zamku na szczycie szyby, i otworzyły się dopiero, kiedy udało mi się odsunąć od siebie poczucie winy.

Wrócę, obiecałam sobie. Obiecałam im, choć przecież nie mogli mnie usłyszeć. Przybyłam tu zaledwie kilka tygodni wcześniej z mocnym postanowieniem, że zniszczę Przymierze wraz ze wszystkimi, którzy się tu znajdują. Byłam zdeterminowana, żeby dokonać zemsty – do czego byłam przygotowywana od dziecka – nawet jeśli oznaczałoby to moją własną śmierć. Więc dlaczego teraz nie byłam pewna, czy pozostawić ich własnemu losowi?

Krzywiąc się, pchnęłam okno do góry, wkurzona na własne niezdecydowanie, jednak zrobiłam to z taką siłą, że aż pękła szyba. Drżącymi palcami dotknęłam przypominającego pajęczą sieć pęknięcia, a potem wbiłam wzrok w ręce, które nie wydawały się inne niż przedtem. Zanim umarłam.

Zacisnęłam zęby i wspięłam się na parapet. Wiedziałam, że nie mam wiele czasu, bo Gray nie zostawi mnie bez nadzoru na długo. Na pewno wie, że pierwsze, co mi przyjdzie do głowy, to ucieczka. Po prostu pewnie nie przewidział, że tak szybko się obudzę.

Udało mi się przerzucić stopy na drugą stronę parapetu, choć czułam się niezdarna jak nowo narodzona sarenka, kiedy tak manewrowałam w ograniczonej przestrzeni. Kamienny budynek był jak urwisko, a w tej jego części nie miałam możliwości przedostać się niżej. Zerknęłam na dziedziniec, zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i połączyłam się z tą częścią mnie, która była mi niezbędna jak powietrze.

Ziemia na dole odpowiedziała, winorośl pnąca się w górę po drewnianych kratach po bokach budynku drgnęła, budząc się do życia. Powoli rosła, wyciągając się w moją stronę, aż wreszcie mogłam ją uchwycić. Owinęłam pnącze wokół ręki, mocno zacisnęłam palce i wzięłam głęboki oddech. Zielone czarownice nie zostały stworzone do latania, więc na samą myśl o tym, z jaką siłą uderzę o ziemię, jeśli spadnę, prawie wróciłam do sypialni, która stała się moim więzieniem. Jednak od czego są małe, złośliwe radości…! Cieszyłam się na myśl, że jeśli zginę, próbując uciec, to przynajmniej przy okazji pogrzebię plany Graya.

Nie uda mu się wygrać. Nie po tym, co zrobił. Nie po tym, jak uczynił z mojego życia jedną wielką manipulację, a wszystko po to, żeby osiągnąć swoje egoistyczne cele. Nie chciałam myśleć o tym, kim mogłabym dzisiaj być, gdyby nie te wszystkie straszne rzeczy, przez które musiałam przejść tylko dlatego, że on z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zbratał się z moim ojcem.

Zdusiłam krzyk i runęłam w dół, zostawiając za sobą parapet, a czas jakby się zatrzymał, wydawało mi się, że lecę w zwolnionym tempie. Powietrze pospieszyło mi na spotkanie i uniosło koszulę nocną aż na biodra, kiedy mknęłam w stronę pnączy, które wystrzeliły z ziemi, żeby mnie złapać. Gdy byłam już blisko ziemi, zamknęłam oczy, pewna, że pnącza nie będą w stanie mnie ocalić przed śmiercią. Skuliłam się w pozycji embrionalnej i krzywiąc się, wpadłam w coś miękkiego, co natychmiast podrzuciło mnie z powrotem do góry.

Straciłam siłę rozpędu, więc drugie uderzenie w coś miękkiego okazało się raczej niekomfortowe niż bolesne. Rozluźniłam się, oderwałam kolana od klatki piersiowej, po czym wreszcie odważyłam się otworzyć oczy i spojrzeć na kobierzec kwiatów, które rozkwitły na rabatkach, żeby mnie ukołysać. Teraz podnosiły się jeszcze wyżej, zmuszając mnie, żebym stanęła na własnych nogach, zanim powrócą do ziemi. Winorośl, którą owinęłam wokół dłoni, zacisnęła się mocniej, a w moją skórę zanurzyły się kolce, aby sięgnąć krwi, którą musiałam zapłacić za pomoc.

Gdy oddalałam się od roślin, kości na mojej szyi zaklekotały, jakby z każdym moim krokiem chciały przypominać mi o swojej obecności. Doszłam do wniosku, że podjazd i droga prowadząca do dobrze mi znanej ścieżki w lesie prawdopodobnie zaprowadzą mnie na pewną śmierć, ale z drugiej strony wiedziałam, że wymknięcie się z uniwersytetu Hollow’s Grove będzie o wiele trudniejsze, jeśli będę na widoku. Dlatego wzięłam się w garść i ruszyłam w kierunku lasu oraz przeklętych, którzy tam na mnie czekali. Wolałam stawić czoło leśnym bestiom niż arcydemonom, bo te pierwsze przynajmniej można było zabić. Nie byłam pewna, jak to wygląda w przypadku arcydemonów.

Winorośl powoli odwijała się z mojego ramienia, niechętnie mnie zostawiając. Wiedziała tak samo dobrze jak ja, że dla tej ziemi byłam najlepszą szansą na prawdziwe odrodzenie. Nie chciałam przyznawać, że ten czuły dotyk to pożegnanie, wolałam obiecać, że im pomogę, kiedy wrócę, żeby uczynić Zgromadzenie tym, czym zawsze powinno być.

Powoli zmierzałam w stronę lasu, a z mojego ramienia kapała krew. Szłam teraz pewniejszym krokiem, bardziej świadoma swojego ciała. Zmiany, które w nim zaszły, kiedy Gray przywrócił mnie do życia, nie były widoczne, jednak wyczuwałam je w biegnących pod skórą naprężonych mięśniach. Czułam dziwną, nieznaną siłę w każdym palcu.

Moje kroki nabierały tempa, szłam coraz szybciej, aż wreszcie biegłam w kierunku lasu. Normalnie nienawidziłam biegania, zawsze tak było. Cholera, nienawidziłam nawet samej myśli o tym, że miałabym gdzieś podbiec! Tymczasem teraz bez żadnego wysiłku pędziłam naprzód. Nagle z mroku lasu wyłoniła się potężna postać i rozłożyła skrzydła ze skóry, którymi dotąd była szczelnie owinięta, aby pozostać niewidoczna. Belzebub o kudłatych włosach otaczających jego kwadratową szczękę spoglądał na mnie z góry.

– Powinnaś teraz spać, królewska małżonko – zauważył, kiedy nieomal wpadłszy w poślizg, gwałtownie się przed nim zatrzymałam. Nawet nie drgnął, gdy rozpaczliwie próbowałam zachować równowagę, ale i tak poleciałam do przodu i wpadłam na niego, uderzając otwartymi dłońmi o jego lśniącą, jakby odlaną z brązu pierś.

Cały był w tatuażach przedstawiających runy, które lśniły tym samym złotym blaskiem, co oczy Lucyfera. Miałam wrażenie, że enochiańskie symbole wiją się pod moimi rękami, kiedy w panice odepchnęłam się od niego i w rezultacie klapnęłam tyłkiem na trawę, instynktownie wbijając palce w ziemię. To w niej szukałam oparcia w obliczu nieznanego, drżąc ze strachu przed górującym nade mną arcydemonem.

– To ty mnie, kurwa, zabiłeś – wycedziłam przez zęby, groźnie zniżając głos.

Skurwiel obojętnie wzruszył ramionami, rozpościerając skrzydła, jakby potrzebował się przeciągnąć.

– Przepraszam. Kiedy ostatni raz rozmawiałem z Lucyferem, miałaś zginąć. Nie wiedziałem, że plany się zmieniły.

– Ty… przepraszasz? – powtórzyłam z niedowierzaniem, bo absolutnie nie mieściło mi się to w głowie. – Naprawdę uważasz, że to wystarczy po tym wszystkim, co mi zrobiłeś?

Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, po czym z całkowitą obojętnością spojrzał mi w oczy.

– Wydaje się, że masz się całkiem dobrze.

– Nie mam się dobrze. Wiesz, jak to jest utknąć w czeluści między życiem i śmiercią? Czy ty masz w ogóle jakieś, kurwa, pojęcie, jak zdezorientowana i przerażona byłam, mając świadomość, że umarłam, a jednocześnie nie mogąc się wyrwać z tej cholernej dziury? – wrzasnęłam i rzuciłam się na niego.

Oparłam obie dłonie na jego piersi i pchnęłam, wkładając w ten ruch całą swoją wściekłość. Belzebub otworzył szeroko oczy ze zdumienia, a na dziedzińcu rozległ się dźwięk towarzyszący zderzeniu naszych ciał. Zachwiał się do tyłu i w ostatniej chwili podparł o podłoże brzegiem skrzydła. Wlepiliśmy w siebie wzrok. Odzyskał równowagę i spod zmrużonych powiek przyglądał się, jak ocieram ręce o jedwabny materiał swojej koszuli.

– Wracaj do męża, królewska małżonko. Nie będzie zadowolony, kiedy odkryje, że nie jesteś już w łóżku.

– On nie jest moim mężem – warknęłam. Miałam serdecznie dość wypominania mi czegoś, co przydarzyło się, kiedy spałam.

Przysunął się bliżej, gromiąc mnie wzrokiem.

– Jak sobie chcesz. Nie wiem, jakimi zaklęciami go omotałaś, ale zastawiłaś pułapkę, żeby zdobyć jego miłość, a koniec końców to ty jesteś więźniem. Dobrze ci tak.

– Uważasz, że rzuciłam na niego urok? – prychnęłam, po czym ominęłam go i pewnym krokiem ruszyłam w stronę lasu.

Pieprzyć to.

Kiedy koło niego przechodziłam, chwycił mnie za ramię i zmusił, żebym stanęła, nawet przy tym nie drgnąwszy.

– Myślę, że chciałaś owinąć go sobie wokół swojego pokręconego małego paluszka i że doskonale ci się to udało. Wolał zostawić przyjaciół w piekle, niż zaryzykować, że zginiesz, otwierając pieczęć. Jeżeli to nie urok, to nie wiem, co to jest.

– Może oczarowała go moja nietuzinkowa osobowość? Nie przyszło ci to do głowy? – powiedziałam, próbując się uwolnić z jego chwytu. Prawie mi się to udało, jednak pazury Belzebuba poharatały mi ramię, kiedy próbował mnie zatrzymać.

Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, po czym prychnął cichym, lekceważącym śmiechem.

– Ja też cię widzę, Willow Hecate. I nie jestem pod wrażeniem.

Zagotowałam się ze złości. Świat wirował mi przed oczami, gdy wpatrywałam się w demona, który próbował w jednym zdaniu mnie poniżyć oraz oskarżyć o uwiedzenie diabła. Drzewa zaszumiały, ich gałęzie zakołysały się jakby pod wpływem powiewu wiatru, choć dzień był bezwietrzny. Właściwie to powietrze stało się wręcz nienaturalnie nieruchome, kiedy wpatrywałam się w fioletowe oczy demona. Wydawał się nieświadomy szelestu liści, który ja czułam we krwi. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że gałęzie powoli wysuwają się w jego stronę pod wpływem mojego gniewu.

– Wystarczy, Belzebubie. Puść moją zbłąkaną żonę – odezwał się zza moich pleców Gray. Westchnęłam, a Belzebub powoli uwolnił moje ramię i się odsunął. Powstrzymałam się, żeby natychmiast nie odskoczyć. Zamiast tego znieruchomiałam, próbując uciszyć magiczny szum we krwi, jednocześnie nie tracąc kontaktu z pulsującym wokół życiem, na wypadek gdybym potrzebowała wsparcia.

Ze ściśniętym żołądkiem odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z człowiekiem, który tak szybko przeszedł z kategorii „zbyt dobry, żeby był prawdziwy” do „mój najgorszy koszmar”.

Przebrał się w garnitur, ale w tym momencie nie miał na sobie marynarki, tylko białą koszulę. Podwinięte rękawy eksponowały złotą skórę, tak inną od jasnej karnacji ciała, które zajmował, zanim odzyskał własne. Ręce luźno zwisały po bokach – jedyna widoczna oznaka gniewu – ale pięści były zaciśnięte, przez co mięśnie przedramion były napięte i wyraźnie się odznaczały. Przechylił głowę w bok, a jego wzrok ślizgał się po moim ciele, nadal odzianym tylko w jedwabną koszulę nocną, w którą mnie przebrał.

– Wybierasz się gdzieś, mała czarownico?

Dalsza część w wersji pełnej