Sabat. Sabat kości. Tom 1 - Harper L. Woods - ebook
BESTSELLER

Sabat. Sabat kości. Tom 1 ebook

Harper L. Woods

4,2

55 osób interesuje się tą książką

Opis

W tym miejscu powietrze aż trzeszczy od pradawnej magii. Łatwo pomylić tu okrutną namiętność z miłością...

Willow Madizza to ostatnia wiedźma ze swojego rodu. Ojciec wpoił jej życiowy cel – pomszczenie jego siostry i dokonanie odwetu na Zgromadzeniu, które odebrało mu należyte dziedzictwo. Willow zrobi wszystko, by uchronić przed podobnym losem młodszego brata. Po śmierci matki zostaje zmuszona do udania się na Uniwersytet Hollow’s Grove, gdzie najzdolniejsi z jej gatunku uczą się praktykować magię.

Pozornie stanowiący bezpieczną przystań uniwersytet skrywa krwawe tajemnice. Niewielu wspomina głośno o masakrze, która dekady temu wymusiła zamknięcie placówki. Jednocześnie to tutaj Willow po raz pierwszy w życiu czuje się wolna od osądów zwykłych ludzi, darzących ją nienawiścią za krew płynącą w jej żyłach. Wrogość spotyka dziewczynę tylko ze strony Alarica Graysona Thorne'a, dyrektora szkoły, który gardzi wszystkim, co reprezentuje sobą Willow.

Alaric może jednak okazać się kluczem do jej długo planowanej zemsty. Czym skończy się balansowanie na cienkiej granicy pomiędzy prawdą a krwawymi tajemnicami?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 321

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (493 oceny)
267
127
59
34
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Szynkour

Z braku laku…

Początek znośny, zapowiada trochę inne podejście do romantasy. Środek nijaki, głównie się snują i próbują opierać pożądaniu, czasem bohaterka przypomina sobie, że chyba miała jakiś cel. Ostatnie 50 stron jak u Armetrout, czyli zryw fabularny, w którym zostajemy zalani informacjami, które powinny być wprowadzane przynajmniej od połowy książki. Z obowiązkowym "ktoś coś wiedział, nikt nie powiedział". Książka kończy się w miejscu, które dopiero rozpoczyna właściwą fabułę. Podobnie jak u Maas, tutaj również jest bezużyteczna przodkini, która zrzuca naprawianie swoich błędów na (ileś)prawnuczkę, przy okazji raczej przeszkadzając, niż pomagając. Jakiś potencjał jest, chwilowo niewiele więcej. Tłumaczka chyba nie przeczytała tekstu wyplutego przez translator, korekcie też raczej się nie chciało sprawdzić nic, czego program nie podkreślił na czerwono. Dostaliśmy siadanie w krzesłach i podobne. Czemu tak psujecie swój produkt?
130
Iwetka_1

Nie polecam

Redakcja i tłumaczenie beznadziejne. Czasami ciężko było zrozumieć co autor miał na myśli, ogólnie książka jest stylistycznie kiepska. Fabularnie też, nastomiast sam romans słaby. Chłop zwracał się do niej per wiedźmuniu, aż mnie skręcało za każdym razem
110
Ashka_

Nie oderwiesz się od lektury

WOOOW ale to było dobre. Co prawda dość szybko domyśliłam się tożsamości Graya...ale i tak w zakończeniu znalazło się parę niespodzianek. A "milusi" pan Gray 🔥🔥🔥 to bodajże Nr 1 męskich bohaterów tego roku, więc kolejny tom proszę na wczoraj.
100
klaudiaciacho

Dobrze spędzony czas

Trzymająca w napięciu do ostatniej strony. A końcówka? O rany. Zbieram szczękę. Podobała mi się i na pewno sięgnę po kolejny tom.
61
agunala

Z braku laku…

Ta książka jest jakaś poj***** Ostatnie 20str będzie mi się śnić po nocach
50

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Coven

Coven of Bones (Book 1)

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agnieszka Nowak

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Małgorzata Denys

Projekt okładki: Opulent Swag & Designs

Opracowanie graficzne okładki: Robert Weber

DTP: Maciej Grycz

Copyright © 2023 by Harper L. Woods

Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Emilia Skowrońska, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-206-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik przygotował Woblink

woblink.com

O ZGROMADZENIU

Zemsta.

Wychowana, by być bronią ojca przed Zgromadzeniem, które odebrało mu siostrę i przysługujące mu od urodzenia prawa, zrobię wszystko, by ochronić mojego młodszego brata przed takim samym losem. Poczucie obowiązku zmusza mnie do odwiedzenia sekretnego miasta Crystal Hollow i prestiżowego Uniwersytetu Hollow’s Grove – gdzie najlepsi i najzdolniejsi z mojego gatunku uczą się praktykować magię wolną od ludzkich osądów.

Nie ma tu szeptanych słów. Żadnego potępienia za krew, która płynie w moich żyłach. Jedyna wrogość, z którą się spotykam, pochodzi od pięknego i irytującego dyrektora szkoły, Alarica Graysona Thorne’a, człowieka, który gardzi mną tak samo, jak ja gardzę nim i wszystkim, co reprezentuje.

Nie oznacza to jednak, że skrywające się w szkole tajemnice nie grożą rozłamem. Nikt nie wspomina o krwawej masakrze, która dekady wcześniej doprowadziła do zamknięcia placówki, a jedynie o możliwościach, które daje ona uczęszczającym do niej szczęśliwcom.

Ponieważ po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat Zgromadzenie przyjmie w swoje progi Trzynaścioro.

Trzynaścioro obiecujących studentów, którzy mają zmienić świat.

Jeśli wcześniej nie zabiją ich duchy ofiar Hollow’s Grove.

PROLOG

ALARIC GRAYSON THORNE

Wciągu trzystu dwudziestu dziewięciu lat, które minęły od mojego stworzenia, zacząłem doceniać w życiu małe rzeczy. Piękno pieczołowicie przyciętego, kolorowego szkła w łukowatych oknach i snop światła, które rzucały one na ciemne, kamienne płytki korytarzy Uniwersytetu Hollow’s Grove, było tylko jedną z nich. Wrażenia nie psuł kuszący zapach krwi czarownicy bijący od wysłanniczki eskortującej mnie do sali Trybunału.

Przymierze nigdy długo na nikogo nie czekało – nawet na mężczyznę, którego mianowało dyrektorem tej cennej szkoły. Pajęczyny i kurz wyścielały drogę przed nami, a ja z niezadowoleniem patrzyłem, w jaką ruinę uniwersytet popadł od czasu, gdy pięćdziesiąt lat temu postawiłem tu stopę po raz ostatni.

Wiedźma u mego boku zatrzymała się przed wejściem do sali Trybunału na końcu korytarza. Machnęła wypielęgnowaną dłonią nad zamkiem i patrzyła, jak żelazno-złoty mechanizm kręci się i rozsuwa. Koła zębate obracały się powoli, w jego ślady poszła reszta zamków – efekt domina przesuwał się w górę. Kraty zatrzaśnięte w miejscu, gdzie łączą się skrzydła drzwi, wreszcie się otworzyły. Cichy trzask był dla wiedźmy sygnałem, by złapać za uchwyt.

– Ile pokoleń dzieli ciebie i siostrę George’a Collinsa? – zapytałem. Czarownica spojrzała na mnie przez ramię i zaczęła skubać wargę.

– Przymierze i mnie dzieli dziewięć pokoleń – odparła z drwiną w głosie.

Wiedźmy zawsze są takie drażliwe, gdy rozmawiają o tym, co stało się z ich przywódcami, czarownicą i czarnoksiężnikiem, którzy dowodzili nimi przez wieki.

Susannah Madizza i George Collins już nie istnieli – zostali zastąpieni przez dwie połówki Przymierza, gdy czarownice Hecate kazały im powstać z grobów.

– Szkoda – powiedziałem z uśmiechem. – Przed śmiercią Sarah Collins była całkiem urocza. Szkoda, że nie mogła przekazać tego potomkom.

Na twarzy wiedźmy pojawiło się zdumienie – a ja w tym czasie przechodziłem już przez bramę, którą dla mnie otworzyła. Skręciłem w prawo i ruszyłem w stronę sali Trybunału, gdzie czekało na mnie Przymierze. Moja towarzyszka pozostała przy bramie jak grzeczny szczeniaczek, na którego wychowała ją jej prapra-… – cholera wie, ile tych „pra-” jeszcze – prababka.

– I kto to mówi, jakiś nieumarły drań! – krzyknęła za mną.

Poprawiłem marynarkę mojego garnituru, wygładziłem klapę, złapałem za oba skrzydła wewnętrznych drzwi Trybunału i gwałtownie je otworzyłem.

Członkowie Przymierza siedzieli na złoconych krzesłach, które zaprojektowali wieki temu, kościste palce trzymały się ramion i to, co kiedyś było Susannah Madizzą, pochyliło się do przodu. Jej kaptur zsunął się trochę na bok, tak że wpadające przez witrażowe okna z boku okrągłej komnaty promienie słońca oświetlały to, co pozostało z jej twarzy.

Tkanka jej ciała już dawno zgniła, pozostał jedynie chudy kształt szkieletu, który teraz się we mnie wpatrywał. Jej szyja wygięła się pod nienaturalnym kątem w miejscu, w którym pękła, gdy ją wieszano, a najmniejsze odchylenie w bok demonstrowało, w jaki sposób zginęła wszystkie te lata temu.

Nawet jeśli jakimś cudem mnie widziała, jej oczodoły pozostawały puste.

– Znowu dręczysz nasze dzieci, dyrektorze Thorne? – zapytała, a jej niesamowity, wieczny głos rozciągnął się między nami. Czubkiem palca wystukiwała na podłokietniku miarowe staccato, które odczułem jako uderzanie w moje zniecierpliwienie.

Jej druga połowa, męski odpowiednik kobiecej magii, siedziała obok niej. George Collins nie miał potomków, których mógłby bronić – a to z powodu zasad zakazujących rozmnażania się męskim członkom rodu czarownic, którzy chcieli zachować swoją magię. Był tak samo kościsty jak Susannah, ale szyję miał wygiętą w drugą stronę. Na jego kościach dostrzegłem głębokie ślady cięć stanowiące dowody tortur, którym został poddany w godzinach poprzedzających śmierć.

– Zakładam, że nie wezwaliście mnie tutaj, aby omówić mój sposób obchodzenia się z twoją wnuczką – powiedziałem, zgrzytając zębami.

Mój gatunek nie musiał się nikomu podporządkowywać, ale magia, która trzymała nas związanych z naszymi ciałami, sprawiała, że jeśli kiedykolwiek chcieliśmy się uwolnić od więżących nas ciał, musieliśmy pozostać zależni od czarownic.

To, że nigdy nie będziemy musieli przyjąć nowej formy, że będziemy mieć ciało, które utrzyma nas przez wieczność, uważaliśmy za błogosławieństwo.

Myliliśmy się.

– Zdecydowaliśmy się ponownie otworzyć uniwersytet – odparł George, zanim głos zdążył zabrać jego kobiecy odpowiednik. – Wszyscy potrzebujemy świeżej krwi. Uwaga, która skupiła się na uczelni wskutek tamtego dnia, już dawno zatarła się w pamięci.

– Choć ja również doceniłbym świeżą krew, którą mógłbym się karmić, muszę zachować ostrożność w ponownym otwieraniu naszych murów. Gdy tylko ogłosimy ponowne otwarcie, natychmiast rozejdą się plotki – zauważyłem, patrząc to na jeden, to na drugi szkielet.

– Dwa pokolenia czarownic musiały uczyć się magii w zaciszu własnych domów – powiedziała Susannah i wstała z tronu. Jej czarna peleryna otuliła jej sylwetkę i zakryła kości, gdy zaczęła schodzić po schodach podium. – Nadszedł czas, aby zostały odpowiednio wyedukowane. Każdego roku otwieramy nasze drzwi tylko dla dwanaściorga nowych studentów spoza Crystal Hollow i osobiście wybraliśmy tych, którzy dołączą do nas na podstawie wykrytej przez nas mocy. Nie będzie oficjalnego ogłoszenia. – Wyciągnęła listę, na której niechlujnym, krzywym pismem wypisała nazwiska wybranych osób.

– Jaką mamy pewność, że nie powtórzy się to, co ostatnio? – zapytałem, myśląc tylko o bezpieczeństwie mojego gatunku. Choć trudno nas zabić, to niektórzy z nas ucierpieli w masakrze, która wydarzyła się pięćdziesiąt lat wcześniej.

– Jeśli nie otworzymy naszych podwojów, czarownice nie będą miały z kim się rozmnażać. A jeśli my wymrzemy, wymrze również wasz gatunek. Alaricu, nie zapominaj, że do przeżycia potrzebujesz krwi naszego ludu – powiedziała Susannah, po czym odwróciła się do mnie plecami i skierowała w stronę tronu.

Zacisnąłem zęby i zmusiłem swoje ciało do najpłytszego z ukłonów.

– Nie pozwalasz mi o tym zapomnieć – odparłem, gniotąc listę w dłoni.

Odwróciłem się do nich plecami, a gdy już nie widzieli mojej twarzy, drgnął mięsień w moim policzku.

Pieprzone czarownice.

1

WILLOW

DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Wyszeptane słowa.

Gdybym miała oczy zamknięte wystarczająco długo, może udałoby mi się przekonać samą siebie, że ostatni tydzień był snem. Zjawą z koszmaru, wytworem rodem z najstraszniejszych wyobrażeń, dniem, dla którego zostałam wychowana.

I tym, od którego chciałam uciec.

Szepty za moimi plecami rozbrzmiewały w bańce, tak jakbym zdołała się od nich oddzielić. Nawet gdy wszyscy ludzie szemrający za plecami mojej matki czekali na swoją kolej, by pożegnać się z kobietą, której nigdy nie zrozumieją, ja nie potrafiłam się zmusić do otwarcia oczu.

Stałam ze stopami rozstawionymi na szerokość barków – tę pozycję ojciec wpajał mi przez całe życie. Gotowa na wszystko, w każdej chwili gotowa na atak łowcy – lub na coś jeszcze gorszego. Płytka pod moimi butami była nienaturalna i uniemożliwiała mi dotknięcie jedynego, dzięki czemu moja dusza sprawiała wrażenie całej.

Ziemi pod stopami.

– Low – rozległ się cichy głos.

Jakaś dłoń wsunęła się w moją, znacznie mniejsze palce splotły się z moimi w dobrze nam znany wzór. Ash stał przy mnie nawet po wypowiedzeniu mojego imienia, dawał mi szansę na pozbieranie się. Powstrzymanie siły, która mogła mnie pochłonąć. Chroniliśmy mojego brata przed wiedzą o tym, czym jesteśmy. Robiliśmy to dla jego bezpieczeństwa, baliśmy się, co by go czekało, gdyby kiedykolwiek odkrył swoją magię i sprowadził na nas Zgromadzenie.

To ja powinnam być tą silniejszą. W końcu nie tylko moja matka gniła w trumnie na oczach wszystkich, lecz także jego.

Zmusiłam się do spojrzenia na zdjęcia matki i naszej rodziny. Uśmiechnięte twarze wpatrywały się w tłum, wyglądały zwodniczo ludzko. Tak jakby to tu było nasze miejsce – podczas gdy jedyny dom, który kiedykolwiek mieliśmy, z pewnością by nas odrzucił, gdyby wiedział, czym jesteśmy.

Serca ludzi miały bardzo ograniczoną zdolność pojmowania. Zwykle stronili oni od prawdziwych czarów – można to wywnioskować po procesach czarownic, wskutek których moi przodkowie niemalże wyginęli.

Jedno powolne spojrzenie w dół na twarz mojej matki sprawiło, że się skrzywiłam. Natychmiast przypomniałam sobie, dlaczego zamknęłam oczy – by zwalczyć irytację.

Miała niewłaściwy odcień szminki. Zbyt jaskrawoczerwony i bezczelny jak na moją matkę, która zawsze wolała wtopić się w tłum. To oczywiste, że osoba odpowiedzialna za przygotowanie jej do pochówku w ogóle jej nie znała i zakryła powstałe w wyniku częstego śmiechu zmarszczki. A przecież moja matka wiodła szczęśliwe, harmonijne życie z dala od Sabatu, który zaciągnąłby ją wierzgającą i wrzeszczącą z powrotem do Crystal Hollow.

Już wystarczająco złe było, że musiała zostać pochowana zgodnie z ludzkimi zwyczajami – jej szczątki były uwięzione w pudełku w ziemi, które chroniło ją przed żywiołem – chyba że mój ojciec dotrzyma swojej części umowy. Miał się zakraść na cmentarz w środku nocy, gdy grób będzie jeszcze świeży, pochować ją od nowa, tym razem na trumnie, by mogła zaznać spokoju.

Szybko wyciągnęłam rękę, złapałam amulet, który nosiła na szyi, i jednym szarpnięciem zerwałam łańcuszek. Szepczący idioci za mną sapnęli zszokowani, ale gdy wreszcie spojrzałam na brata, zobaczyłam, że w ogóle nie zrobiło to na nim wrażenia.

Jego brązowe oczy były idealnym odzwierciedleniem tego, co bym zobaczyła, gdyby moja matka otworzyła swoje, tak różne od moich i ojca. Miał te same mahoniowe włosy, tak ciemne, że niemal czarne, w których w zbyt jasnych światłach domu pogrzebowego pojawiły się delikatne ciepłe refleksy.

– Chodźmy stąd – powiedziałam i kiwnęłam głową w stronę wejścia do sali. Ash słabo przytaknął i rzucił ostatnie, krótkie spojrzenie na matkę.

Oboje wiedzieliśmy, co będzie dalej. Dała mi bardzo jasne instrukcje, co zrobić z Ashem, gdy ona w końcu ulegnie chorobie nękającej jej ciało i odbierającej ją nam krok po kroku.

Ash puścił moją dłoń i ruszył pierwszy między ławkami, torując sobie drogę do wyjścia. Trzymał brodę tak wysoko, że prawie się uśmiechnęłam – jego zaciętość bardzo przypominała mi mamę. Tłumiłam w sobie dzikość, gdy ludzie wokół mnie szeptali o śmierci, którą rzekomo ściągaliśmy, o tym, że każdy, kto był zbyt blisko mojego brata i mnie, przedwcześnie kończył życie.

Jeśli czarownica nie wykorzystywała swojej magii, ta potrafiła wypalić całe otoczenie, a jeśli była zbyt długo ignorowana, w końcu zwracała się przeciwko samej wiedźmie.

Tak jak w przypadku mojej matki.

W pobliżu wyjścia białe kafelki pokrywało dużo błota, brudzącego podeszwy butów tych, którzy przyszli, aby pożegnać moją matkę, Florę Madizzę.

Pod jakimś względem to wszystko do siebie pasowało. Wkrótce Flora miała wrócić do ziemi, z której przybyła. Gdy mój ojciec spełni jej ostatnią prośbę. Wreszcie będzie w domu, w miejscu, które dawało jej spokój, a jej moc zostanie wchłonięta z powrotem przez wzywającą nas naturę.

Szłam w kierunku wyjścia za moim bratem, pragnącym jak najszybciej uciec od duszącego ucisku przebywania w jednym pomieszczeniu z tak nieprzychylnymi nam osobami. Mógł nie rozumieć strachu, który odczuwało wielu z nas, ale z pewnością go dostrzegał. I wtedy jakaś dłoń złapała mnie za przedramię.

Gwałtownie odwróciłam głowę i spojrzałam na mężczyznę, który mnie złapał. Zacisnął palce na moim ramieniu, a następnie głośno przełknął ślinę.

– Zgodnie ze zwyczajem powinniście pozostać, aby miasteczko mogło oddać wam hołd i złożyć kondolencje – powiedział, patrząc, jak mój wzrok wędruje w dół jego klatki piersiowej do dłoni, która dotyka mnie bez pozwolenia.

Powoli ją zabrał, udając swobodę, tak jakby puścił mnie wyłącznie z własnej woli. Spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się krzywo, gdy wzdrygnął się pod wpływem kontaktu wzrokowego z czymś, co prawdopodobnie uważał za demona. Widziałam to niesamowite spojrzenie za każdym razem, gdy patrzyłam w lustro. Bursztynowy odcień prawego oka byłby dość naturalny, gdyby nie występował w parze ze słabym fioletem lewego. Większość ludzi zakładała, że to dziwny odcień niebieskiego, niezwykły, ale nie niespotykany. Dopiero z bliska zdawali sobie sprawę z prawdy.

To dar od rodu mojego ojca – cecha, która zanikła wieki wcześniej.

– Panie Whitlock, czy kiedykolwiek obchodziły mnie wasze zwyczaje? – zapytałam. Otuliłam się mocniej luźnym, szarym kardiganem, gdy zalała mnie fala nieufności bijąca od mężczyzny. Odwróciłam się w stronę stojącego przy wyjściu brata, zacisnęłam usta i zrobiłam pierwszy krok w jego stronę.

Od tego momentu mogli robić z ciałem mojej matki, co im się żywnie podobało – ja miałam zamiar spełniać wyłącznie jej życzenia. Gdy dotarłam do Asha, ten wtulił się w mój bok, a następnie otworzył drzwi. Po raz ostatni zerknęłam w kierunku trumny matki, ze świadomością, że wkrótce nie będzie już odwrotu.

Wiedziałam, że bez ochrony Flory przeznaczenie, które wybrali moi rodzice, spotka mnie niezależnie od tego, czy tego chcę, czy nie.

– Zabierz swoje rzeczy – powiedziałam, przełykając emocje, które nagle wezbrały w moim gardle. Ludzie w mieście często nazywali ten stan żabą w krtani z powodu chrypki, która się wówczas pojawiała. Nigdy nie rozumiałam tej analogii, a teraz czułam, jakbym usiłowała przełknąć ziemię z grobu, próbującą pochłonąć mnie od środka.

– Nie chcę iść – zaczął błagać Ash, patrząc na mnie tymi swoimi brązowymi oczami, gdy zamykałam za sobą drzwi. Przyszło mi to bardzo łatwo, choć napęczniałe pod wpływem wilgoci drewno z trudem wciskało się we framugę. Obróciłam się do brata plecami, zasunęłam rygiel i przeciągnęłam łańcuch przez szczelinę, przez którą wpadało zbyt dużo nietypowego jak na tę porę roku powietrza.

Zwykle wrzesień nie był tak zimny, nawet w naszym małym miasteczku w górach Vermontu.

Zdjęłam czarne buty na płaskim obcasie, które założyłam na pogrzeb mamy, odrzuciłam je na bok i odwróciłam się, by stanąć twarzą w twarz z bratem. Choć mamy już nie było, a ja wiedziałam, że wkrótce ten dom opustoszeje i odejdzie w zapomnienie, nie potrafiłam się zmusić do nieprzestrzegania jej zasad.

Na których przecież już jej nie zależało.

Gdy pochyliłam się do przodu i dotknęłam wargami czoła Asha, poczułam ukłucie łez. Brat westchnął pod wpływem tego dotyku, a kiedy się odsunęłam, spojrzał mi w oczy.

– Wiesz, że nie możemy tu zostać – wyjaśniłam i objęłam go ramieniem. Wyprowadziłam go z ciasnego przedpokoju i skierowałam się w stronę klatki schodowej przy wejściu do salonu.

Strząsnął z siebie moją rękę i rzucił się na mnie z twarzą wykrzywioną w grymasie.

– Dlaczego? Dlaczego nie powiesz mi, dokąd się wybierasz?

Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że to właśnie dla jego dobra matka zmusiła mnie do dochowania tajemnicy. Chciałam tylko, żeby to zrozumiał, żeby zobaczył, jak mało zależy mi na obowiązkach, które mi powierzono.

Gdybym miała szansę zrobić to po mojemu, przeznaczenie mogłoby mnie pocałować w dupę.

– Powiem ci, kiedy będziesz starszy. Obiecuję – wyjaśniłam, kierując się w stronę klatki schodowej.

Położyłam dłoń na starej, orzechowej poręczy, spojrzałam w stronę sypialni i weszłam na pierwszy stopień. Ogarnęła mnie przemożna chęć zakopania się pod kocem, ukrycia się przed światem, obowiązkami i oczekiwaniami, które na mnie ciążyły.

– Powtarzasz to od lat! Kiedy?

Przejechałam dłońmi po twarzy, następnie zeszłam ze stopnia i przykucnęłam przed Ashem.

– Powiem ci o wszystkim, gdy skończysz szesnaście lat. Obiecuję.

– Dlaczego nie teraz? – zapytał, a jego dolna warga zaczęła drżeć.

Nasza matka nigdy nie chciała mieć kolejnego dziecka, nie po tym, jak zdała sobie sprawę z tego, kim jestem i co to oznacza dla moich najbliższych. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to chronić go ze wszystkich sił – nawet jeśli oznaczało to podrzucenie go ludziom, których ledwo znał.

Życie z rodziną jego ojca było o wiele lepsze niż umieranie razem ze mną podczas wypełniania tego głupiego obowiązku, od którego nie mogłam uciec.

– Uwierz mi, gdybym miała wybór, z pewnością bym cię nie zostawiła – powiedziałam, biorąc jego dłonie w swoje. Mocno je ścisnęłam, a po łzach w jego oczach poznałam, że mi wierzy. Przez wszystkie te lata był dla mnie całym światem. To jego argument wykorzystywała matka, by namówić mnie do praktykowania magii, która z początku wydawała mi się tak odległa.

Obietnica chronienia mojego brata była dla mnie wszystkim.

– Więc chodź ze mną – powiedział i przygryzł wargę. – Mój tata zajmie się tobą, dopóki nie znajdziesz nowej pracy. Wiesz, że tak.

Na pewno by to zrobił. Ojciec Asha nie był taki jak mój. To dobry i cierpliwy, kochający i ciepły człowiek. Był wszystkim, czym powinien być ojciec, i tylko ze względu na tajemnicę naszej matki nie mógł spędzać więcej czasu ze swoim synem.

Nie dałby jednak rady ochronić mnie przed tym, co ma nadejść, a co gorsza, nie mógłby ochronić Asha przed niebezpieczeństwem związanym z przebywaniem u mojego boku, gdy zacznie się dziać to, co ma się stać.

– To nie takie proste, robaczku – odparłam. Czułe określenie, którego nie używałam od miesięcy, bez problemu stoczyło się z mojego języka. Kiedyś nazywała go tak mama, ale choroba odebrała jej zdolność mówienia.

Używanie tego słowa bez niej wydawało się niewłaściwe.

Nagle odniosłam wrażenie, że wiszący na kołku płaszcz mamy się zakołysał, tak jakby przez dom przeszła fantomowa bryza. Przeszły mnie dreszcze. Stanowiło to swego rodzaju przypomnienie, że pójście z Ashem jest dla mnie niemożliwe.

– Mogłoby takie być. Po prostu mi obiecaj. Przyrzeknij, że bez względu na to, dokąd pójdziemy, pójdziemy tam razem – poprosił i jeszcze mocniej wtulił się w moją pierś. Mocno go przytuliłam, przełknęłam pieczenie w gardle i oparłam się chęci pociągnięcia nosem.

I zrobiłam jedyną rzecz, której przysięgałam nie robić.

– Obiecuję, robaczku – powiedziałam, tuląc go do siebie.

Skłamałam.

2

GRAY

Gdy wszedłem do sali Trybunału, odwróciłem głowę i powiodłem spojrzeniem po całym kręgu. Po obu stronach podestu, na którym czekało Przymierze, siedziało sześć czarownic w kolorowych szatach ceremonialnych.

– Dwa wezwania w ciągu kilku miesięcy. Co tym razem sprawiło, że zostałem uznany za godnego was oglądać? – zapytałem, machnąłem drwiąco ręką i zgiąłem się wpół.

– Uważaj, Alaricu. Chociaż zazwyczaj uważamy cię za zabawnego, nawet nasza cierpliwość ma swoje granice – ostrzegła Susannah.

Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na czarownice, które przyglądały mi się z dezaprobatą.

– Nie wiedziałem, że w ogóle możecie coś czuć.

Susannah uniosła kościstą dłoń, przejechała nią po czaszce i zdjęła kaptur, by okazać, że jest bardzo zirytowana. Strasznie trudno było określić nastrój istoty, która nie miała nawet skóry.

Nie przewracała oczami, nie zaciskała ust, jej policzki nie drgały. Przez stulecia, które spędziłem uwięziony w tym półśmiertelnym ciele razem z Przymierzem, rozszyfrowywanie jego nastrojów stało się dla mnie czymś w rodzaju zabawy.

– Zanim za dwa dni rozpoczniemy zajęcia, musimy odebrać jeszcze jedną studentkę – powiedział George, pomocnie odciągając moje myśli od perspektywy radosnego dręczenia tych, którzy przy pierwszej lepszej okazji by się mnie pozbyli. Na szczęście dla mnie brakowało im niezbędnej mocy – inaczej utknęliby w tej wiecznej niedoli razem ze mną.

Wolałem ogień piekielny od ciasnoty ciała stworzonego, by mnie tu więzić.

– Odniosłem wrażenie, że zebraliśmy już po dwie nowe studentki z każdego z domów. Czy moje założenie jest błędne? – zapytałem, marszcząc czoło. Moim ludziom udało się zebrać dwie białe, fioletowe, szare, niebieskie, czerwone i żółte czarownice spoza magicznej bariery otaczającej Crystal Hollow.

– Pojawiła się nowa – wyjaśniła Susannah i wyprostowała się na swoim podwyższeniu. Spojrzała na linie symetrii po swojej stronie, na dwanaście czarownic, które przewodziły każdemu z domów w mieście. Były przedstawicielkami pierwotnych szesnastu rodzin, które założyły Crystal Hollow – po wielu stuleciach z tych szlachetnych linii pozostały tylko one.

– W takim razie z pewnością może do nas dołączyć w przyszłym roku? Jeśli ma szesnaście lat, to jest o wiele za młoda, bo naukę w Hollow’s Grove będzie mogła rozpocząć dopiero za cztery lata – zauważyłem, przechadzając się powoli w oczekiwaniu, aż któraś z zebranych tu istot powtórzy to zdanie. Obowiązujące w Hollow’s Grove zasady wymagały, aby uczennice miały co najmniej dwadzieścia lat, ponieważ brano pod uwagę to, co działo się murach szkoły raz w tygodniu, gdy nadchodziły Żniwa.

Jedna z białych czarownic wstała ze swojego miejsca. Drobne kryształy wszyte w materiał jej lśniącej szaty zamigotały, gdy wyciągnęła w moją stronę rękę z teczką. Wziąłem ją i otworzyłem okładkę z szarego papieru, by spojrzeć na zdjęcie znajdujące się na wierzchu akt.

Wpatrywały się we mnie zdumiewające, niepasujące do siebie oczy: lewe w kolorze bladego fioletu, a prawe błyszczące jak płynne złoto. Głęboko osadzone, o podniesionych zewnętrznych kącikach, otoczone oliwkową skórą. Włosy w kolorze głębokiego mahoniu, prawie czerni, opadały falami na ramiona i lśniły na tle hebanowej skórzanej kurtki, noszonej, aby ukryć pierwsze, fascynujące krągłości.

Przesunąłem zdjęcie niżej. Pod wpływem nazwiska na górze akt uniosłem pytająco brwi.

– Willow Madizza? – zapytałem, patrząc na to, co pozostało z Susannah. Była ostatnią z rodu Madizzów i nie wiedziałem, czy w ogóle się liczyła. Przecież tak naprawdę nie żyła i istniała obok, oddzielona od reszty czarownic.

– Jest ostatnią z rodziny założycielskiej, Alaricu. Z pewnością nawet ty potrafisz zrozumieć, że sprowadzenie jej do Hollow’s Grove ma ogromne znaczenie – wyjaśniła Susannah.

– Jak udało jej się pozostać w ukryciu przez cały ten czas? Dlaczego wcześniej nie wiedzieliście o jej istnieniu? – Rozejrzałem się po sali.

Dla czarownic kwestionowanie Przymierza było świętokradztwem. Nie udawałem, że obchodzą mnie takie formalności, bo oni nie mogli nawet pomarzyć o tym, by ich dusze były tak stare jak ja. Istniałem od zarania dziejów, od stworzenia Ziemi.

Kilka wieków to dla mnie zaledwie mgnienie oka.

– Przypuszczam, że jej matka ukryła się razem z nią po tym, jak niemal dwie dekady temu sfingowała swoją śmierć. Tak naprawdę odeszła w zeszłym tygodniu – powiedziała Susannah.

Nie słyszałem w jej głosie bólu wywołanego rozłąką z potomkinią, która powinna być jej prapra- i cholera wie, ile jeszcze „pra-” prawnuczką. Rozbrzmiewało w nim tylko pragnienie, by jej ród został przywrócony do życia w mieście, któremu przewodziła.

– Wyślę Juliet. Może dziewczyna poczuje się bardziej komfortowo, jeśli kontakt z nią nawiąże kobieta. Czy ona wie, kim jest? – zapytałem, przeglądając akta. Uczęszczała do ludzkiej szkoły, pracowała w ludzkiej gazecie. W dokumentach nie było śladu magicznego szkolenia.

– Nie. Chcę, żebyś odebrał ją osobiście. Nie mamy powodu, by sądzić, że ma jakiekolwiek pojęcie o tym, kim jest. Ale jeśli tak, to… Alaricu, ona ma w sobie magię całego rodu. W najlepszym wypadku jest nieprzewidywalna, a jeśli poczuje się osaczona, może stać się niebezpieczna. Zabierz ze sobą co najmniej Juliet i Kairosa. Dopilnuj, by nic jej się nie stało, ale wyjaśnij, że jej obecność w Hollow’s Grove jest obowiązkowa – poinstruowała Susannah, wstając ze swojego miejsca.

Pozostałe czarownice zrobiły to samo i pochyliły z szacunkiem głowy, gdy Susannah podeszła do mnie, stojącego w centrum kręgu. Położyła szkieletową dłoń na moim ramieniu i mroczna magia, która ją ożywiała, przeszyła mnie na wskroś. Przemawiała do mnie jak swój do swego, uznając, że wcale aż tak bardzo się od siebie nie różnimy.

Nieśmiertelne dusze uwięzione w czymś nie do końca żywym i nie do końca martwym.

– Mam ją zmusić do przyjechania tutaj? – zapytałem, a mój szept odbił się echem między nami.

Nie mam żadnych zasad moralnych. W ogóle nie obchodziła mnie dziewczyna, której nigdy nie widziałem na oczy, ani wolna wola, do której zdaniem większości miała prawo. Ale Przymierze przejmowało się takimi kwestiami. Ustaliło regułę, że w murach Crystal Hollow nie może się wydarzyć nic, na co czarownica nie wyrazi zgody. Od rozmnażania po karmienie musiała zgadzać się na wszystko na każdym kroku. Nawet jeśli Przymierze naginało trochę prawdę, aby uzyskać tę zgodę, robiło to, aby uspokoić swoje wyrzuty sumienia kłamstwami.

– Bez względu na koszty. Rozumiesz? – zapytała i choć nie miała gałek ocznych, którymi mogłaby się we mnie wpatrywać, i tak poczułem nacisk z jej strony. Nie chciała pozwolić, by jej linia wygasła, nie teraz, gdy w końcu miała szansę ją odnowić. – Dla dobra Przymierza dziewczyna musi przyjechać z tobą.

– A jeśli to tylko sprawi, że znienawidzi mój gatunek? Co wtedy? – zapytałem, gdy puściła moje ramię i przeszła obok mnie, kierując się do prywatnych pokoi z tyłu Trybunału, gdzie ona i George przebywali w izolacji. Wychodzili jedynie na spotkania ze swoim stadem.

– W takim razie okaże się tylko kolejną wiedźmą, która cię znienawidzi, gdy będziesz czerpać z niej pożywienie. Wydaje mi się, że już dawno powinieneś do tego przywyknąć – odparła Susannah i wydało mi się, że się uśmiechnęła. Następnie zniknęła za drzwiami.

Obróciłem się na pięcie, by zabrać Juliet i Kairosa w naszą podróż przez granice stanu. Przynajmniej wiedźma przebywała tylko kilka godzin jazdy stąd i wiedziałem, że szybko do niej dotrzemy.

Gdy ruszyłem do wyjścia, jedna z czerwonych czarownic obleśnie się uśmiechnęła i spojrzała na mnie, jakbym to ja był jej następnym posiłkiem, a nie na odwrót.

Nienawidziły nas, nie hamowało to jednak ich pragnienia seksu, który tak często towarzyszył karmieniu. Wieki pogardy nie mogły powstrzymać faktu, że wiedźma i Naczynie pod pewnymi względami bardzo do siebie pasowały.

Poczułem w kłach pulsującą potrzebę, ale ją od siebie odsunąłem. To mogło poczekać, aż wrócę.

Najpierw musiałem wykonać swoje zadanie.

3

WILLOW

Wstałam od stołu i zostawiłam Asha, by dokończył kolację, gdy nagle telefon zawibrował mi w dłoni. Wyszłam z kuchni i ruszyłam w stronę schodów, a potem odebrałam, mówiąc cicho:

– Przecież wiesz, że dzwonienie do mnie w tej chwili jest zbyt niebezpieczne.

– Dlaczego nie pozbyłaś się jeszcze swojego telefonu i brata? – zapytał męski głos na drugim końcu linii.

– Nie pozbędę się mojego brata – odwarknęłam cicho i zerknęłam w stronę kuchni. Moje czarne dżinsy przylegały do nóg, gdy powoli wchodziłam po schodach, starając się nie zwracać na siebie uwagi. – Ash dał jasno do zrozumienia, że nie chce jechać beze mnie. Jego ojciec spotka się z nami dziś wieczorem na przystanku autobusowym, więc w razie czego pomoże mi sobie z nim poradzić. Nie mogę ryzykować, że to ja będę musiała zawieźć go do Maine. Nie teraz.

– Trzeba było go odesłać kilka dni temu. Coś ty sobie myślała? – zapytał mój ojciec szyderczym, karcącym tonem, który znałam aż za dobrze.

Gdybym go wcześniej nie słyszała, byłabym wręcz zaniepokojona.

– Myślałam, że zasługuje na to, by uczestniczyć w pieprzonym pogrzebie własnej matki – odszepnęłam, zamknęłam drzwi od mojego pokoju i się o nie oparłam. Spakowałam małą torbę, głównie po to, by przekonać Asha, iż mam zamiar dołączyć do niego w domu jego ojca. Ale wypełniłam ją małymi, ważnymi fragmentami mojego życia.

Nie będę już mogła ubierać się tak, jak lubię, w odcienie szarości i czerń, które okrywały mnie od stóp do głów, bo nie pasowały do Zielonej. Moje buty szurały po dywanie w sypialni, gdy ruszyłam w stronę łóżka. Usiadłam na jego brzegu i ukryłam głowę w dłoniach.

– Igrasz z ogniem, dziewczyno. Jeśli się o nim dowiedzą…

– Wiem. – westchnęłam i potarłam oczy. Paznokcie miałam pomalowane na matową czerń, lakier na końcach zaczął już odpryskiwać. Spojrzałam na nie, ściągnęłam brwi i odsunęłam dłonie od twarzy.

– Skoro tak bardzo chciał uczestniczyć w pogrzebie, to ty powinnaś była odejść i udać się gdzie indziej. On mógł iść ze swoim ojcem – powiedział mój ojciec, Samuel.

– Żądasz, abym poświęciła całą swoją przyszłość dla twojej zemsty. Mógłbyś chociaż zrozumieć, że chciałam uczestniczyć w pogrzebie własnej matki – odrzekłam i opadłam z westchnieniem na materac.

– To nie tylko moja zemsta. Ona była twoją ciotką, Willow – zaczął mnie przekonywać, a jego głos ucichł jak zawsze, gdy o niej wspominał. O starszej siostrze, która oddała wszystko, by ukryć informację o jego istnieniu. Tej, która wykradła swojego młodszego brata z łóżeczka i sprawiła, że dorastał gdzieś z dala od Zgromadzenia.

Nikt więc nie mógł zmusić go do dokonania wyboru między magią a zdolnością do płodzenia dzieci. I dzięki temu darowi stworzył pełen miłości związek, zmieniając swoją jedyną córkę w broń przeznaczoną do zrobienia jedynej rzeczy, której on nie mógł uczynić…

Znalezienia kości swojej siostry.

– Wiem, że nią była – odparłam.

Choć przecież nigdy jej nie spotkałam, nie mogłabym nie chcieć pomścić młodej kobiety, którą zamordowali pięćdziesiąt lat temu. Po prostu nie pragnęłam tego aż tak, by zrezygnować z brata. Bardzo chciałam zasłużyć na aprobatę ojca i zrobić to, dla czego on i moja matka mnie wychowali, ale zrezygnowałabym z tego wszystkiego, gdyby istniał choć cień szansy, że Ash i ja znajdziemy bezpieczne schronienie.

– Ona zasługuje na spokój, Willow – powiedział mój ojciec łagodniejszym tonem, a potem zaczął mówić dalej. – A ty zasługujesz na odzyskanie tego, co należy do ciebie od urodzenia.

– Nie obchodzi mnie to – odrzekłam.

Moje wyznanie zawisło między nami. Zebranie kości było środkiem do celu, niezbędnym, by moja ciotka i wszyscy, którzy przybyli przed nią, mogli wrócić do domu.

Większość czarownic Przymierza czerpała swoją moc z natury. Zielone, jak moja matka, z ziemi, Białe z kryształów, Żółte z ognia.

Ale Czarne były inne.

My czerpaliśmy moc z kości naszych przodków, z magii, która istniała tylko w naszej linii. Bez tych kości byliśmy niczym – a one leżały bezpiecznie schowane gdzieś w granicach Crystal Hollow.

Czułam je – wiedziałam, że istnieją. Każda mądra istota dla bezpieczeństwa spaliłaby je solą, gdy zabito ostatniego z nas, ale ktoś je zachował.

Byłam przekonana, że stały się perwersyjną zdobyczą kolekcjonerską.

Ostatniego z nekromantów.

Szydziłam, gdy mój ojciec mówił, jego słowa były podsumowaniem wszystkiego, co powtarzał przez całe moje życie. Byłam zbyt młoda, by pamiętać, kiedy nauczył mnie zasad przywoływania, używania mojej krwi i kości mych przodków, by wskrzeszać zmarłych.

– Czy ty wiesz, ile bym dał, żeby być wiedźmą, którą nasi przodkowie wybrali do noszenia kości?

– Mam o tym jakieś pojęcie – odparłam, pozwalając, by w moim głosie zabrzmiała gorycz. Doskonale wiedziałam, co by dał, by zostać wybranym.

Mnie. Poświęciłby mnie w mgnieniu oka, gdyby tylko zaistniała szansa, że kości przypadną jedynemu pozostałemu członkowi linii Hecate. Dlatego miał tylko jedno dziecko – aby na jego drodze stała tylko jedna osoba.

Baranek ofiarny.

On nie czuł ich wezwania. Nie słyszał szeptów w nocy, kiedy powinna panować cisza.

Nie mogło do tego dojść dla dobra Asha. Dorastałam ze świadomością, że pewnego dnia albo będę musiała zabić ojca, albo pozwolić mu zabić mnie.

Dzwonek do drzwi uratował nas przed koniecznością uznania tej rzeczywistości. Szybko wstałam i spojrzałam w stronę drzwi.

– Kuźwa – syknęłam, po raz pierwszy żywiąc nadzieję, że to tylko wścibska sąsiadka, która przyniosła zapiekankę, by wypytać nas o nasze sprawy i moje plany, jak utrzymać nas dwoje.

Mój ojciec bez słowa zakończył rozmowę. Nie nastąpiło żadne wzruszające pożegnanie – choć miał świadomość, że jeśli na progu stoi osoba, której tak się obawiam, może już nigdy mnie nie zobaczyć. Istniała bardzo duża szansa, że nie przeżyję pobytu na uniwersytecie Hollow’s Grove.

Popędziłam w stronę schodów. Zalała mnie fala ulgi na widok Asha, który siedział bezpiecznie schowany w domu i poza zasięgiem obcego wzroku. Aby go chronić, lata temu zabroniono mu otwierać drzwi, teraz więc odetchnęłam, poprawiłam szary sweter i szybko zeszłam po schodach.

– Idź do kuchni i z niej nie wychodź – szepnęłam, odganiając go jak najdalej od drzwi wejściowych.

Zrobił, co mu kazałam, i schował się w kuchni, choć pozostał w pobliżu drzwi, aby móc podsłuchiwać. Wiedziałam, że jego ciekawość może doprowadzić do mojej zguby.

Nabrałam głęboko powietrza, próbując przekonać samą siebie, że po drugiej stronie stoi po prostu pani Johnson, która wpadła na pomysł, by sprawdzić, czy już jedliśmy, i przyniosła nam kolejną lasagne. Położyłam dłoń na pozłacanej klamce i spojrzałam w dół na amulet, który zdążyłam już założyć na szyję. Łańcuszek nie miał większego znaczenia, ale czarny turmalin umieszczony bezpiecznie w klatce z różowego złota chronił przed przymusem. Wszystkie czarownice Zgromadzenia zaczynały je nosić po osiągnięciu pełnoletności, a ja z pewnością nie miałam zamiaru zaryzykować otwarcia drzwi bez amuletu.

Wolną ręką odpięłam łańcuch oraz odciągnęłam zasuwę. Przekręcając gałkę, po raz ostatni zerknęłam za siebie, by się upewnić, że Ash pozostał w ukryciu, a następnie otworzyłam drzwi i wyjrzałam na zewnątrz.

Przełknęłam głośno ślinę, gdy mój wzrok padł na stojącego na ganku mężczyznę. Był sam, wykrzywił usta w najlżejszym z uśmiechów. Wyraz jego twarzy z pewnością miał działać uspokajająco i odwrócić uwagę od napięcia wywołanego tym obcym dla przybysza grymasem.

Zdecydowanie nie jest to pani Johnson.

Bijąca od niego moc potwierdziła, że nie tylko nie jest moją wścibską sąsiadką, ale nawet człowiekiem ani czymś prawdziwie żywym. Gdy na mnie spojrzał, jego oczy rozbłysły, odcień niebieskawej stali na chwilę pociemniał. Następnie nieznajomy spojrzał na amulet na mojej piersi. Kiedy poczułam te tlące się oczy przesuwające się po moim ciele, odniosłam wrażenie, że to szpony drapią lekko moją skórę. Przez ułamek sekundy nie mogłam oddychać.

Był piękny i doprowadzał do szału – a to połączenie mogło oznaczać jedynie katastrofę.

– Panna Madizza, jak mniemam? – zapytał głębokim i chrapliwym głosem, powoli przechylając głowę. Jego spojrzenie nadal ślizgało się po moim ciele, przesuwało się po brzuchu i grubych udach, aż wreszcie nieznajomy uśmiechnął się szerzej na widok glanów.

– Mówi pan do mnie? Czy do moich stóp? – zapytałam, otulając się ciaśniej swetrem. Jego spojrzenie zaczęło leniwie sunąć w górę. Choć zadałam mu pytanie w sposób wyzywający, nie spieszył się, by ponownie spojrzeć mi w oczy – arogancja wieków życia pozwalała mu się zachowywać w sposób pozbawiony manier.

– Zdecydowanie mówię do pani – powiedział, krzyżując ręce na piersi. Oparł się ramieniem o żelazną kolumnę, która wspierała dach werandy, i wyglądał na zdecydowanie zbyt swobodnego w przestrzeni, która miała być moja.

– Czego pan chce od panny Madizzy? – spytałam, opierając się chęci zaciśnięcia palców na amulecie. Największa szansa na bezpieczne wydostanie stąd Asha, nawet jeśli zostałam już znaleziona, polegała na udawaniu, że nie mam pojęcia, kim oni są. Jeśli będę udawać niewiniątko, może uda mi się go stąd wyprowadzić.

– Reprezentuję prestiżowy uniwersytet. Chciałem zaproponować jej wyjątkową możliwość studiowania wraz z najlepszymi i najzdolniejszymi studentami na roku. – Odepchnął się od barierki i zrobił krok w moją stronę, ale ja cofnęłam się w drzwiach i prawie je zamknęłam, blokując mu drogę.

– Nie – odparłam tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zbyt szybko.

Uniósł brew, rozchylił lekko usta i przejechał językiem po zębach na dole. Uśmiechnęłam się, by złagodzić gwałtowność w moim głosie. Przełknęłam przerażenie wywołane taką bliskością drapieżnika. Zrobił kolejne kroki w moją stronę i zatrzymał się dopiero, gdy znalazł się na tyle blisko, że aby na niego spojrzeć, musiałam odchylić głowę do tyłu.

– W dzisiejszych czasach dziewczyna musi być bardzo ostrożna. Z pewnością pan to rozumie – powiedziałam, skupiając się na rytmie bicia mojego serca.

Głęboki wdech, głęboki wydech.

Gdy mężczyzna na mnie spojrzał i wytrzymał mój wzrok, próbując przeprowadzić przymus, amulet na mojej piersi się rozgrzał. Udawałam, że tego nie czuję, udawałam, że kryształ nie potwierdza wszystkiego, co już wcześniej podejrzewałam na podstawie nienaturalnego piękna nieznajomego.

Naczynie.

Uważnie mi się przyglądał, jego stalowoniebieskie oczy błysnęły. Z bliska zahipnotyzował mnie złoty pierścień otaczający źrenicę jego oka, iskierka ciepła w zimnym spojrzeniu.

– Oczywiście – mruknął, rozchylając usta w starannie kontrolowanym uśmiechu. Całe wieki ćwiczył robienie tego tak, by nie pokazywać kłów, które wywołałyby panikę nawet u najgłupszych ludzi.

– Uniwersytet Hollow’s Grove zaprasza cię za dwa dni. – Zerknął ponad moim ramieniem na dom. Mama nigdy nie pozwoliła, by popadł w ruinę, i dbała o niego, nawet jeśli nie był to pałac Buckingham, ale pogarda, z jaką nieznajomy przyglądał się staremu sidingowi, sprawiła, że poczułam na karku mrowienie wściekłości. – To świetna okazja i odrzucenie jej przez dziewczynę taką jak ty byłoby nierozsądne.

Przesunęłam się, spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się z niedowierzaniem.

– Dziewczyna taka jak ja? Co to dokładnie znaczy?

– Sierota – odparł natychmiast. Nie było w tym współczucia ani litości z powodu mojej niedawnej straty, tylko rzeczowe stwierdzenie, które sprawiło, że w moich oczach stanęły łzy gniewu.

– Czy aby zostać uznanym za sierotę, nie trzeba być dziec­kiem? – spytałam, przygryzając policzek. Pochyliłam się do przodu, naruszając jego przestrzeń. Gdy znalazłam się bliżej, jego nozdrza się wydęły – bez wątpienia zapach mojej krwi wypełnił jego płuca. – A skoro jestem dzieckiem, to dlaczego się tak na mnie gapisz?

– Nie jesteś dzieckiem – odrzekł i zacisnął szczęki, kiedy wytrzymałam jego spojrzenie. – Nie powinienem był używać tego określenia. Chodziło mi tylko o to, że nagle jesteś sama na tym świecie. Mogłoby ci się przydać rozpoczęcie wszystkiego od nowa…

– Powiem to najprościej, jak się da, żebyśmy nie marnowali więcej czasu – przerwałam mu. – Nie jestem zainteresowana uczęszczaniem na jakąkolwiek uczelnię, która wysyła jakichś podejrzanych typów do ewentualnych studentek. Każdy renomowany uniwersytet kazałby mi złożyć dokumenty. Jeśli chcesz zostawić mi wszystkie niezbędne dokumenty i zaoszczędzić pieniądze na znaczek, to pocztę dla mnie wrzuca się tam. – Wskazałam małą czerwoną skrzynkę na końcu podjazdu w oddali.

– Na Uniwersytet Hollow’s Grove nie składa się papierów. Można zostać tam przyjętym tylko poprzez zaproszenie – powiedział mężczyzna i cofnął się o krok. Wyciągnął rękę, by się ze mną pożegnać, i uważnie mi się przyjrzał. Uniosłam brodę, celowo go ignorując. Zaczął mówić dalej. – Powinienem był się przedstawić. Jestem dyrektorem Hollow’s Grove, nazywam się Alaric Thorne. Oto twoje formalne zaproszenie…

– W takim razie wrzuć to zaproszenie do mojej skrzynki – przerwałam.

– Ja jestem tym zaproszeniem – rzekł przez zaciśnięte zęby i rzucił mi wściekłe spojrzenie.

Cofnął rękę i wsunął ją do kieszeni spodni. Trzyczęściowy garnitur, który na sobie miał, był zbyt rozpraszający jak na mój gust, zdecydowanie zbyt rozpraszający. Odnosiłam wrażenie, że właśnie o to chodziło – jakby miał być grzechem w najlepszym opakowaniu.

Sięgnęłam za siebie i chwyciłam za gałkę, by otworzyć drzwi i móc się wcisnąć do środka. Bez zaproszenia nie mógł wejść, a ja prędzej skończyłabym w ostatnim kręgu piekła, niżbym mu je dała.

Z uśmiechem przekroczyłam próg domu, a następnie zerknęłam na nieznajomego. Wpatrywał się we mnie jak wilk.

– W takim razie absolutnie nie jestem zainteresowana.

Dalsza część w wersji pełnej