9,99 zł
Kayla Young wyjeżdża do Grecji, by pośród pięknej przyrody ukoić ból po rozstaniu z narzeczonym. Na wyspie poznaje Leonidasa, tajemniczego, fascynującego mężczyznę. Wkrótce okazuje się, że nie jest on tym, za kogo się podaje. Kayla, po raz kolejny zraniona i oszukana, wraca do domu. Leonidas nie zamierza jednak kończyć tej znajomości. Odnajduje Kaylę w Londynie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 142
Tłumaczenie Ewa Pawełek
– Świetnie. O to właśnie chodziło. Nie ruszaj się, spokojnie, wytrzymaj, jeszcze moment i mam cię.
Pstryknęła w ostatniej chwili, bo sekundę później ptak poderwał się ze skały i odleciał, unosząc się lekko ponad krystalicznie czystą wodą.
Kayla Young zajmowała dogodny punkt obserwacyjny na skalistym zboczu, górującym nieznacznie nad szeroką, kamienistą plażą. Rozejrzała się pospiesznie wokoło, zaniepokojona, że ktoś mógłby ją usłyszeć. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła mówić sama od siebie. Sądziła, że urlop na tej pięknej wyspie zrobi jej dobrze, pozwoli wrócić do równowagi emocjonalnej, ale teraz nie była już tego taka pewna. A może w ten sposób próbowała zagłuszyć myśl, że właśnie teraz, w Anglii, mężczyzna, z którym miała spędzić resztę życia, żenił się z inną kobietą? Zdrada nie była już może krwawiącą raną, ale pozostała głęboka blizna, która nie pozwalała zapomnieć o doznanej krzywdzie. A jednak pobyt na wyspie przynosił jej ukojenie, jak gdyby pod greckim błękitnym niebem nie było miejsca na troski i zmartwienia. Wszystko tutaj zachwycało, ciekawiło i zadziwiało. Spowite tajemniczą mgłą szczyty gór, bujna egzotyczna roślinność, przejrzysta toń wody, pewien czarnowłosy Grek…
Nie musiała patrzeć przez powiększający obiektyw aparatu, by widzieć, jaki jest przystojny. Mężczyzna miał czarne falujące włosy. W białym T-shircie i wytartych spodniach wyciągał sieć z morza, stojąc w drewnianej łódce. Stara ciężarówka była zaparkowana przy skale, na drodze, przy plaży, gdzie Kayla miała swój punkt widokowy. Nie mogła oderwać od mężczyzny oczu. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu uniosła aparat i skierowała obiektyw wprost na niego. Kilkudniowy zarost na jego kwadratowej szczęce podkreślał ostre rysy jego twarzy. To były rysy mężczyzny, który niejedno przeszedł w życiu. Musiał mieć niewiele ponad trzydziestkę. W jego twarzy malowały się duma i arogancja, a kiedy zaczął iść po plaży, poruszał się szybkim, pewnym krokiem, jak ktoś, kto zawsze dostawał od życia to, czego chciał.
Wpatrywała się w niego jak urzeczona, gdy nagle… Wielkie nieba! Spojrzał w górę! Zauważył ją! Zauważył, że przygląda mu się przez obiektyw aparatu. Mężczyzna znieruchomiał, zmarszczył gniewnie brwi, po czym ruszył prosto w jej kierunku. Poderwała się i rzuciła do ucieczki. Dlaczego uciekała? Kayla nie miała pojęcia. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby została na miejscu, przybrała obojętny wyraz twarzy i zachowywała się, jakby nic się nie stało. Bała się jednak konfrontacji, bo cóż mogła mu powiedzieć? Wybacz, ale wpadłeś mi w oko, kiedy podziwiałam widoki i nie mogłam przestać się na ciebie gapić?
Obym tylko nie narobiła sobie kłopotów, pomyślała, chwytając łapczywie powietrze. Miała wrażenie, że nogi stają się coraz cięższe, a oddech coraz krótszy. Nerwowo zerknęła za siebie, ale jej najgorsze obawy się potwierdziły. Mężczyzna biegł kamienistą ścieżką pod górę, najwyraźniej nie zamierzając odpuścić.
Była zła na siebie, że w ogóle zwróciła na niego uwagę i właściwie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego przyglądała mu się tak natarczywie, jak gdyby był najcenniejszym obiektem na wyspie. Miała dość wszystkich osobników płci męskiej, przynajmniej na najbliższe kilkadziesiąt lat. Co takiego zatem sprawiło, że wobec tego mężczyzny nie potrafiła przejść obojętnie? Nie miała wątpliwości, że chodziło o twarz, niezwykle interesującą, o oryginalnych rysach. Gdyby nie to, z całą pewnością nie poświęciłaby mu uwagi, nawet gdyby wynurzył się z wody przy dźwiękach fanfar niczym Posejdon. Życie dało jej wyjątkowo brutalną lekcję, ucząc, że mężczyźni są zwykłymi oszustami, kłamcami, oportunistami, którzy…
– Au – pisnęła głośno, potykając się o wystający ostry kamień. Wyciągnęła przed siebie ramiona, chcąc zachować równowagę, ale było już za późno. Machając rękami, poleciała do przodu, z głośnym łoskotem upadając na twardą, ubitą ziemię. Przez kilka chwil leżała nieruchomo, przestraszona i wściekła. Jeszcze tego brakowało, żeby na tym odludziu złamała nogę czy rękę. Ostrożnie dźwignęła się na kolana, otrzepując dłonie. Wtedy zobaczyła przed sobą parę butów. Słyszała jego ciężki oddech i jakieś pojedyncze, ostre słowa wypowiadane w nieznanym jej języku.
– Nie rozumiem cię – mruknęła, odgarniając z twarzy włosy. Czuła się upokorzona i wściekła, ale też niepewna, czego może się spodziewać po tym dziwnym nieznajomym. Może zaraz zechce zrzucić ją ze skał, wprost do morza?
Mężczyzna znów powiedział coś, czego nie zrozumiała, delikatnym gestem ujął ją za ramiona, pomagając wstać, po czym obrócił ku sobie. Z bliska jego rysy twarzy były jeszcze bardziej frapujące. Miał wysokie kości policzkowe, szerokie, mocne wargi i bardzo ciemne oczy w obramowaniu hebanowych rzęs i brwi, idealnie współgrających z oliwkową cerą.
– Jesteś ranna? – spytał czystą angielszczyzną, wprawiając ją w niemałą konsternację.
– Nie – mruknęła. – Ale niewiele brakowało. Przez ciebie – zaatakowała, otrzepując z szortów piach i pył.
– Przeze mnie? A możesz mi łaskawie wyjaśnić, co robiłaś na skałach?
– Zdjęcia.
– Robiłaś mi zdjęcia?
– Nie tobie, tylko ptakom. Uchwyciłam cię przez przypadek.
– Przez przypadek? – Sposób, w jaki uniósł jedną brew, wymownie świadczył o tym, że nie wierzył jej ani trochę. Patrzył na nią ze złością, domagając się wyjaśnień. – Ile zdążyłaś zrobić tych zdjęć? Mów!
– Tylko jedno – odparła szczerze, nadal walcząc z ciężkim, nierównym oddechem. – Mówiłam ci już, że to był przypadek.
– O jeden za dużo – skwitował krótko, ostrym tonem. – Kim jesteś? I co tu robisz?
– Nic. To znaczy, przyjechałam na wakacje.
– Ach, tak? I zawsze w ten sposób spędzasz wolny czas? Wtykasz nos w nie swoje sprawy? Szpiegujesz innych?
– Nie szpiegowałam! – Kayla zaprotestowała gwałtownie, przestraszona nie na żarty. A jeśli to jakiś groźny zbieg poszukiwany przez policję? To by tłumaczyło jego dziwne zachowanie. Musiał coś ukrywać, w przeciwnym razie, dlaczego by za nią pobiegł? Z powodu głupiego zdjęcia? Podejrzana sprawa. – Mój aparat… – Tknięta złym przeczuciem, rozejrzała się wokół. Aparat leżał zakurzony tuż przy jej nodze i już pochylała się, by go podnieść, ale mężczyzna był szybszy.
– Oddaj to! – zażądała. Aparat, który kupiła trzy miesiące temu, gdy dowiedziała się o zdradzie Craiga, był nieduży, ale nowoczesny i wielofunkcyjny, dobry zarówno dla amatora, jak i dla profesjonalisty.
– A niby dlaczego? Podaj mi jeden sensowny powód.
Bo był bardzo drogi, miała ochotę powiedzieć. I dlatego, że są tam wszystkie zdjęcia, które zrobiłam od wczoraj. Uznała jednak, że ten argument podziałałby na jej niekorzyść. W dalszym ciągu nie rozumiała dziwnego zachowania mężczyzny, ale skłaniała się ku tezie o więziennym uciekinierze.
– Zrobiłaś zdjęcie bez mojej zgody, więc może powinienem go zatrzymać? – rozważał na głos, obejmując wzrokiem całą jej sylwetkę.
– Jeśli tak bardzo ci na tym zależy… – mruknęła, skrępowana, a jednocześnie dziwnie podekscytowana, że patrzy na nią w taki sposób. Zaraz jednak powrócił zdrowy rozsądek i strach. W końcu znajdowała się zupełnie sama, w obcym miejscu, z obcym mężczyzną. Domek położony samotnie na wzgórzu jeszcze wczoraj wydawał się idealnym miejscem na odpoczynek, a brak bliskiego sąsiedztwa był dodatkowym atutem. Teraz jednak nie była już taką entuzjastką. Gdyby krzyknęła, nikt by jej nie usłyszał. Najbliższy sklep i tawerna znajdowały się w miasteczku, trzy mile stąd. Przez głowę przelatywały jej setki myśli i w końcu zatrzymała się ta najważniejsza, że nie może okazać strachu.
– Jeszcze coś? Wybacz, ale jestem zajęta i nie mam czasu na pogawędki – oświadczyła z nonszalancją, jakby przed kilkoma minutami zajmowała się pisaniem naukowego traktatu o mewach, a nie odpoczynkiem na przybrzeżnych skałach.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie i zapamiętaj, co mówię. – Ton głosu mężczyzny był ostry i nieprzyjemny. – Nie lubię, gdy ktoś narusza moją prywatność, więc jeśli zamierzasz cieszyć się, jak to określiłaś, „wakacjami”… – podkreślił z przekąsem, oddając jej aparat – to lepiej trzymaj się ode mnie z daleka! Czy to jasne?
– Jak słońce. I mogę zapewnić, panie… panie… zresztą nieważne, jak się pan nazywa, że nie zamierzałam naruszać pańskiej prywatności – oświadczyła, celowo używając oficjalnej formy, by podkreślić dystans. – Ma pan moje słowo, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by już nie mieć więcej z panem do czynienia.
– Miło to słyszeć. Dziękuję.
Kayla w odpowiedzi kiwnęła głową i zaczęła iść ścieżką w górę, tam, gdzie na wzniesieniu w otoczeniu cyprysów bieliła się biała willa, jej wakacyjny azyl.
Kayla włożyła tacę z jedzeniem do mikrofalówki i popatrzyła przez olbrzymie, nieosłonięte firanką okno. Uśmiechnęła się lekko, po raz kolejny urzeczona pięknem krajobrazu. Willa była własnością jej przyjaciół, Lorny i Josha, którzy uznali, że nie ma lepszego miejsca na świecie, by zapomnieć o kłopotach, niż słoneczna Grecja. Najwyraźniej jednak kłopoty to moja specjalność, pomyślała z cierpkim uśmiechem. Przyjechała zaledwie wczoraj, a już zdążyła narobić sobie wrogów. Dlaczego pierwszą osobą, którą tu napotkała, nie licząc taksówkarza, musiał być ten nieuprzejmy gbur? Z drugiej strony, lepsze to, niż gdyby udawał miłego, tylko po to, by potem wbić mi nóż w samo serce – uznała, przypominając sobie Craiga Lymingtona. Jakże łatwo dała się nabrać na jego słodki uśmiech i puste obietnice. Uwierzyła mu i zaufała, gdy przyrzekał, że chce być z nią do końca życia.
„On złamie ci serce. Jeszcze wspomnisz moje słowa” – usłyszała od matki, gdy szczęśliwa i podekscytowana poinformowała ją, że Craig, jeden z dyrektorów w jej firmie, poprosił ją o rękę.
Byli zaręczeni dwa miesiące i Kayla pewnie jeszcze długo żyłaby w błogiej nieświadomości, gdyby któregoś wieczoru nie odkryła, że nie jest jedyną kobietą w życiu narzeczonego. Jego serce było równie pojemne jak telefon, w którym zapisane były wszystkie intymne wiadomości od kochanki.
„Wszyscy mężczyźni są tacy sami. A już ci na kierowniczych stanowiskach są najgorsi. Wydaje im się, że są pępkiem świata” – powtarzała matka, ale Kayla nigdy nie traktowała poważnie tych ostrzeżeń. Uważała, że rozgoryczenie i nieufność są skutkiem przykrych doświadczeń. Ojciec porzucił rodzinę przed piętnastoma laty, gdy Kayla miała zaledwie osiem lat. Od tego czasu dorastała przy akompaniamencie narzekań matki, która nie potrafiła ani zapomnieć, ani przebaczyć, wciąż na nowo rozpamiętując doznane krzywdy. Kayla przyrzekła sobie, że jej życie będzie wyglądało inaczej i że nigdy nie zwiąże się z kimś, kto mógłby ją oszukać, tak jak ojciec oszukał matkę. Przekonała się jednak, i to boleśnie, że po pierwsze na pewne rzeczy nie ma się wpływu, a po drugie, że matka miała rację.
Opuściła firmę, by nie widywać Craiga, i starała się pozbierać w całość roztrzaskane poczucie własnej wartości, a to okazało się trudniejsze, niż myślała. Zwłaszcza że matka nie przepuszczała okazji, by jej przypominać, jak bardzo była łatwowierna i głupia. Kiedy więc Lorna zaproponowała jej spędzenie kilku tygodni na spokojnej, greckiej wyspie, nie wahała się ani minuty. Marzyła o cichym, odosobnionym miejscu, gdzie mogłaby zacząć wszystko od nowa, gdzie mogłaby raz na zawsze zapomnieć o zdradzie Craiga Lymingtona. Nie przypuszczała, że efekty greckiej kuracji będą tak szybko odczuwalne. Gdy usiadła do kolacji, nie myślała już bowiem o byłym narzeczonym, to nie jego twarz miała przed oczami. Spotkanie na plaży z nieznajomym sprawiło, że wciąż nie mogła dojść do siebie, zupełnie jakby ten dziwny, nieprzyjemny człowiek rzucił na nią czar.
Leonidas Vassalio naprawiał obluzowaną roletę w jednym z olbrzymich okien na parterze. Oczywiście mógłby zatrudnić jakiegoś rzemieślnika z wioski, ale pragnął sam się zająć tym starym domem. Czerpał z tego zajęcia zarówno przyjemność, jak i satysfakcję, widząc, jak pod jego dłońmi wraca do życia miejsce, które od dłuższego czasu było zaniedbane i zapomniane. Był silnym, młodym człowiekiem o intrygującej fizjonomii. Rysy twarzy miał tak ostre i twarde jak twardy był kamień, z którego zbudowano tę wiekową willę, a oczy tak ciemne jak zbierające się nad górskimi wzgórzami burzowe chmury.
Dom potrzebuje solidnego remontu, pomyślał, z niepokojem patrząc na poluzowane dachówki i łuszczącą się zieloną farbę na drzwiach i framugach okien. Trudno sobie wyobrazić, że to miejsce było kiedyś jego domem. Willa stała na uboczu, na końcu krętej, piaszczystej drogi, ukryta pośród starych, przysadzistych drzew oliwnych. Dla Leonidasa było to jedno z najpiękniejszych, o ile nie najpiękniejsze miejsce na ziemi. Skaliste wybrzeże, błękitne, ciepłe morze i spalone słońcem wzgórza wryły się w jego serce głęboko i mocno.
Gdy zaczął padać deszcz, nie uciekł do środka, tylko odchylił nieznacznie głowę do tyłu, pozwalając, by zimne, ciężkie krople obmywały mu twarz i szyję. Było mu dobrze, błogo i bezpiecznie. Pozostawił daleko za sobą wszystkie problemy, namolnych reporterów, ścigających go paparazzich, natrętne wielbicielki. Tu nikt go nie znał, nikt nie wiedział, że jest wpływowym i potężnym biznesmenem, którego miesięczna pensja przyprawiłaby o zawrót głowy niejednego śmiertelnika. Był właścicielem olbrzymiego przedsiębiorstwa Vassalio Group, zajmującego się między innymi budowaniem kompleksów sportowych. Kilka miesięcy temu jeden z kierowników filii w Anglii dopuścił się oszustwa, co położyło się cieniem na reputacji firmy. Cała odpowiedzialność spadła na niego i choć sprawa została wyjaśniona, wciąż musiał się tłumaczyć publicznie za swojego człowieka, który bez jego wiedzy skupił od starszych ludzi za bezcen ich domy, gwarantując odszkodowanie. Kiedy działka należała już do Vassalio Group, odprawił oszukanych mieszkańców z kwitkiem. Sprawę nagłośniły media i był to początek trwającej od wielu tygodni nerwowej atmosfery w firmie.
Dlatego Leonidas zdecydował się wyjechać na jakiś czas, odpocząć, oderwać się od problemów. Sprawa z nieuczciwym pracownikiem kosztowała go dużo zdrowia, mimo że wszystko udało się załagodzić. Najgorzej radził sobie z nieustannym byciem na świeczniku. Tutaj mógł być sobą. Nikt go nie ścigał, nikt nie wisiał na bramie, by zrobić mu zdjęcie.
Nagle przypomniał sobie dziewczynę z aparatem i beztroski nastrój przepadł bez śladu. Wszedł do domu, ocierając wierzchem dłoni twarz, i zamknął drzwi, jak gdyby nagle przestraszył się, że ktoś mógłby przyłapać go na czymś wstydliwym. Kim ona była? Wścibską reporterką, która zwietrzyła trop? Najprawdopodobniej tak, skoro robiła mu zdjęcia. Gdyby nie miała nic na sumieniu, nie uciekałaby. Z drugiej jednak strony tylko jedna osoba wiedziała, gdzie przebywa, więc małe szanse, by ktoś z prasy mógł tu za nim trafić. Jeśli jednak dziewczyna rzeczywiście była zwykłą turystką i miłośniczką ornitologii, to dlaczego, u licha, robiła mu zdjęcia? Bo był ciekawym elementem egzotycznego krajobrazu? Nie wierzył w takie przypadki. Będzie musiał na nią uważać, dopóki nie dowie się, kim jest i w jakim charakterze przebywa na wyspie. Uśmiechnął się cynicznie, bez cienia autentycznej wesołości. W innych okolicznościach chętnie poznałby ją bliżej. Była ładna, pociągająca i, jak zdążył zauważyć, nie nosiła obrączki.
Nie miał w planach w najbliższym czasie romansu. Wiedział, że podoba się kobietom. Jeszcze nigdy nie spotkał takiej, która nie miałaby ochoty pójść z nim do łóżka. A jednak czuł, że w przypadku tej dziewczyny chodziło o coś zupełnie innego. Śledziła go, robiła mu zdjęcie bez jego zgody. Musiała mieszkać w jednej z tych nowoczesnych willi, które się pojawiały jak grzyby po deszczu na zboczu wzgórza. Uciekała w tamtą stronę. Chyba nie wiedziała, z kim zadziera, ale już on postara się o to, by pożałowała, jeśli jeszcze raz spróbuje wejść mu w drogę.
– Gdzie ja jestem? – Kayla uważnie studiowała mapę, próbując zorientować się w terenie. Zeszłej nocy z powodu burzy nie było prądu i wszystkie zapasy z lodówki wylądowały w koszu, dlatego zmuszona była odwiedzić miasteczko, by zakupić potrzebne produkty. Zadanie wydawało się proste. Kayla, dzięki uprzejmości przyjaciół, miała do dyspozycji mały, ale wygodny samochód, którym mogła dojeżdżać do położonego zaledwie trzy mile od wioski miasteczka. Wydawałoby się, że na tak krótkim odcinku nie można się zgubić, ale Kayla po raz kolejny otrzymała dowód, że kłopoty to jej specjalność. Jechała już od piętnastu minut i wciąż, zamiast w mieście, znajdowała się na polnej drodze.
– Musiałam wjechać nie w tę uliczkę, co trzeba – mruknęła, ocierając pot z czoła. Złożyła mapę i przekręciła kluczyk w stacyjce, ale tu czekała ją kolejna niemiła niespodzianka. – Och, nie, tylko nie to.
Samochód milczał jak zaklęty.
– No, dalej, odpalaj – jęknęła, coraz bardziej rozdrażniona. – Proszę.
Z głośnym westchnieniem osunęła się na oparcie siedzenia. Tylko spokojnie, powtarzała na głos. Całe szczęście Lorna dała jej numer telefonu do mechanika, z którym można się było dogadać po angielsku, w razie gdyby samochód sprawiał kłopoty. Ta chwila właśnie nadeszła. Kiedy jednak sięgnęła do torebki po telefon, zorientowała się, że nie ma zasięgu. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Rozejrzała się wokoło, desperacko pragnąc, by ktoś pojawił się na drodze, ale najwyraźniej była jedyną ludzką istotą na tym pustkowiu. W innych okolicznościach pewnie delektowałaby się przepiękną panoramą, ale teraz była przerażona i wściekła. Przecież nie mogła w tym upale czekać, aż ktoś ją uratuje. Wszystko wskazywało na to, że była to rzadko uczęszczana droga. Najgorsze, że nie miała pojęcia, gdzie jest. Wysiadła z samochodu i osłaniając oczy dłonią, popatrzyła przez ramię na ścieżkę wijącą się po prawej stronie wzdłuż skał, na końcu której dostrzegła nieduży, nadszarpnięty zębem czasu dom. Serce zabiło jej mocniej. Mogłaby stamtąd zadzwonić po pomoc. Nie namyślając się dłużej, wyjęła z bagażnika torebkę, w której trzymała swój bezcenny aparat fotograficzny, zdjęła sandały i ruszyła przed siebie krętą, piaszczystą dróżką, wdychając rześki zapach morskiej bryzy. Przepiękne miejsce, pomyślała, ze zdziwieniem stwierdzając, że wraca jej dobry humor. Może jeszcze nie wszystko stracone. Przy pomyślnych wiatrach jeszcze dziś dotrze do miasteczka, zrobi zakupy, a potem urządzi sobie w domu małą ucztę. Uśmiech jednak szybko znikł z jej twarzy, gdy wszedłszy na teren posesji, zobaczyła znajomego z plaży. Czarne zwichrzone wiatrem włosy, czarne dzikie oczy, wściekłość wykrzywiająca wargi. Och, nie, tylko nie to. Znów, zupełnie niezamierzenie, naruszyła prywatność tego mężczyzny. Czyżby dziś wszystko musiało się sprzysięgnąć przeciwko niej? Jeszcze niech złamie nogę i już będzie pełnia nieszczęścia.
– Co ty tu robisz? Mówiłem, żebyś się trzymała ode mnie z daleka! – warknął, idąc w jej kierunku. W ciemnych dżinsach i jasnej koszulce eksponującej umięśnioną klatkę piersiową wydał się jeszcze bardziej męski i pociągający. – Czego chcesz? Zrobiłaś wczoraj za mało zdjęć? Jeszcze ci mało?
– Ja… chciałam tylko skorzystać z telefonu – wyrzuciła z siebie, ignorując jego oskarżenia.
– Skorzystać z telefonu?
– Tak. Mój samochód się zepsuł i muszę wezwać pomoc – powiedziała, wskazując za siebie. Leonidas powiódł wzrokiem nad jej głową, ale oczywiście nie mógł dostrzec samochodu, bo posiadłość znajdowała się nieco niżej od drogi, a poza tym osłaniały ją nawiasy skalne i liczne drzewa.
– Naprawdę? A konkretnie co nie działa? – indagował, unosząc jedną brew. Kayla czuła, że pod wpływem spojrzenia jego czarnych jak otchłań oczu robi jej się na przemian gorąco i zimno. Jeszcze nigdy nie spotkała tak fascynującego mężczyzny. Wszystko w nim było doskonałe: prosty długi nos, pięknie wykrojone wargi, mocny podbródek, a jego ciało… Nie sądziła, że potrafi z tak gwałtowną intensywnością reagować na bliskość drugiego człowieka. Nie czuła czegoś takiego, nawet w najbardziej intymnych chwilach z Craigiem.
– Nie wiem – odparła, po krótkim wahaniu. – Po prostu nie działa.
– Nie chce zapalić czy nie rusza? – próbował doprecyzować.
– A to nie to samo? – Wzruszyła bezradnie ramionami, czując się, jakby ponownie zdawała kurs na prawo jazdy przed instruktorem.
– Czy silnik się uruchomił, gdy przekręciłaś klucz w stacyjce? – spytał z zadziwiającą, zważywszy na okoliczności, cierpliwością.
– Nie, nawet nie drgnął. Gdybyś, więc pozwolił mi skorzystać z telefonu, bo moja komórka nie ma zasięgu…
– Jest niedziela. Do kogo chcesz dzwonić?
– Do najbliższego warsztatu samochodowego – odparła, mając nadzieję, że mechanik, do którego Lorna dała jej namiary, będzie w domu.
– Idziemy – usłyszała, patrząc w osłupieniu, jak mężczyzna wymija ją, kierując się w stronę szosy. – Zobaczę, co się da zrobić.
Bez słowa podążyła za nim, wdzięczna, że nie przepędził jej, a mogła się tego spodziewać po ich ostatnim spotkaniu. Kiedy wyszli na ulicę, podała mu klucze do samochodu i przez krótką chwilę poczuła chłód jego palców. Przeszył ją dreszcz i musiała odwrócić głowę, by nie zdradziły ją emocje malujące się na twarzy. Mężczyzna tymczasem usiadł za kierownicą i przekręcił klucz w stacyjce. Silnik natychmiast odpalił.
– Nie rozumiem… Próbowałam kilkakrotnie i nic – pospieszyła z wyjaśnieniami, świadoma, że wyszła na zwykłą oszustkę.
– Sama spróbuj – powiedział, oddając jej kluczyki.
Zajęła miejsce kierowcy i bez trudu uruchomiła samochód. Mężczyzna popatrzył na nią ze znaczącym uśmieszkiem.
– Przysięgam, że nie działał – wybuchła. – Jeśli myślisz, że wymyśliłam to wszystko, to jesteś w błędzie. Mam lepsze rzeczy do roboty! Samochód nie działał, nie miałam zasięgu, zgubiłam się na tym odludziu, a lodówka Lorny popsuła się po wczorajszej burzy i musiałam wyrzucić całe jedzenie do śmieci. Mogę pana zapewnić, panie… panie…
– Leonidas.
Popatrzyła na niego nieufnie. Jej niebieskie oczy błyszczały od łez.
– Słucham?
– Mam na imię Leonidas – powtórzył. – A kim jest ta Lorna, o której wspomniałaś? Podróżujesz razem z nią?
– Nie, przyjechałam tu sama. Lorna jest właścicielką domu, w którym się zatrzymałam.
– Powiedziałaś, że lodówka się popsuła?
Do czego on zmierza? Czyżby chciał pojechać do niej i sprawdzić, czy czasami znowu nie kłamie? – pomyślała rozdrażniona.
– Jadłaś już?
– Słucham?
– Wiem, jesteś Angielką, a ja Grekiem, ale chyba mój angielski powinien być zrozumiały. Pytałem, czy już jadłaś.
– Nie – pisnęła cicho.
– W takim razie zapraszam do siebie. Zaparkuj tutaj, na poboczu.
Słucham? – miała ochotę powtórzyć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Czyżby próbował być gościnny? Z całą pewnością nie. Był arogancki, obcesowy i mało przyjazny. Kto wie, czy za chwilę nie zepchnie jej ze skały? A jednak było w nim coś, co wzbudzało poczucie bezpieczeństwa. Tak jak radził, przestawiła samochód, przewiesiła torebkę przez ramię i podążyła za nim. Przypomniała sobie odwieczne przestrogi matki: „Nie rozmawiaj z nieznajomymi, nigdy nie bierz od nich cukierków”. Zastanawiała się, dlaczego taką przyjemność sprawia jej ignorowanie dobrych rad rodzicielki.
– Opowiesz mi coś o sobie? – usłyszała głos Leona.
– Na przykład? – odpowiedziała, uważając, by nie nadepnąć na jakiś ostry kamień.
– Na początek powiedz, jak ci na imię – zasugerował rzeczowo, prowadząc ją na taras, ocieniony drzewami.
– Kayla.
– Kayla? – Sposób, w jaki wypowiedział imię, sprawił, że zalała ją fala gorąca. Dotknęła wierzchem dłoni rozgrzanych policzków.
– Chodź. – Wskazał gestem na rustykalną ławkę pod zadaszeniem z winorośli. Kayla dostrzegła specjalnie przygotowane, obłożone równo cegłami palenisko, nad którym założona była metalowa kratka. Obok, na płaskim kamieniu leżały niewielkie, świeżo oporządzone ryby. Ich łuski połyskiwały srebrzyście w słońcu.
– Sam je złowiłeś? – spytała.
– Tak, godzinę temu. – Schylił się, by dorzucić drew do ognia. – Coś nie tak? Nie lubisz ryb?
– Nie – odparła pospiesznie. – To znaczy lubię.
– W takim razie usiądź na ławce i poczekaj tu – polecił, a sam wszedł do domu.
Kayla wykorzystała moment samotności, by rozejrzeć się wokoło. Kiedyś musiało tu być pięknie, zwłaszcza że dom położony był na wzgórzu, z którego roztaczał się wspaniały widok na morze. Niestety, willa lata świetności miała już dawno za sobą. Przydałby się porządny remont, pomyślała, spoglądając na duże zacieki na tynku i smętnie wiszące okiennice na piętrze.
Po kilku minutach Leon wrócił, niosąc tacę z talerzami i kilkoma rodzajami chleba ułożonymi w wiklinowym koszyczku.
– Dlaczego mnie zaprosiłeś?
– Dobre pytanie – odparł, nie patrząc na nią. Odłożył tacę na prosty, ale solidny stół, który za sprawą żeliwnych nóg wbitych w ziemię wydawał się równie stary jak willa.
– Samochód odpalił, więc mogłeś mi kazać wynosić się do diabła, a ty zaprosiłeś mnie na lunch. Dlaczego?
Leonidas przykucnął przy palenisku i położył ryby na patelni. Odsunął się nieznacznie, bo tłuszcz zaczął pryskać na wszystkie strony.
– Może dlatego, że to najlepszy sposób, by mieć cię na oku.
– Nie rozumiem, dlaczego musisz mnie mieć na oku. Nie musisz się mnie obawiać. W żaden sposób ci nie zagrażam. Chyba że…
– Chyba że? – podsunął, ostrożnie odwracając ryby na drugą stronę.
– Chyba że masz coś do ukrycia – dokończyła cicho.
Popatrzył na nią poważnie, bez typowego w takich sytuacjach lekceważącego uśmiechu, który ucina wszelkie dyskusje. Kayla dostrzegła w jego oczach niepokój i znów pomyślała, że może jej podejrzenia nie są bezpodstawne. Musiało być coś na rzeczy, skoro tak gwałtownie zareagował, gdy sądził, że robi mu zdjęcia.
– Każdy ma coś do ukrycia, nie sądzisz?
– Chyba tak – uśmiechnęła się niepewnie. – Ale twoje wczorajsze zachowanie…
– Może po prostu cenię sobie spokój i nie lubię, gdy ktoś narusza moją prywatność. Czy to od razu musi oznaczać, że próbuję coś ukryć? – wyjaśnił szorstko.
– Nie, oczywiście, że nie – przyznała, odgarniając włosy z policzka za ucho. Uznała, że wyjątkowo łatwo dała się przekonać. Naiwność czy zwyczajna ufność? Nie potrafiła rozstrzygnąć.
– A co z tobą? – zapytał, spoglądając na nią z ciekawością.
– Co ze mną? – powtórzyła, nie rozumiejąc, o co pyta.
– Jesteś tutaj zupełnie sama, co może oznaczać tylko jedno.
– To znaczy?
– Albo przed kimś uciekasz… – zaczął, przekładając rybę z patelni na talerz.
– Albo?
– Albo za czymś gonisz.
– Na przykład za czym?
– Czy ja wiem… Może za marzeniami, dobrą zabawą? Zgadza się, urocza Kaylo?
Sposób, w jaki wymawiał jej imię, powodował rozkoszne uczucie ciepła w okolicy serca. Musiała przyznać, że jest wnikliwym obserwatorem. Wcześniej myślała o nim jak o nieokrzesanym gburze, teraz nie miała wątpliwości, że ma do czynienia z człowiekiem wrażliwym, trafnie odczytującym nastroje innych. Poza tym żył w zgodzie z naturą, nie bał się ciężkiej pracy, a to świadczyło o silnym charakterze. Nadal jednak pozostawał dla niej zagadką. Tymczasem uświadomiła sobie, że aż do teraz nie zdawała sobie sprawy, że rzeczywiście uciekała. Powiedział prawdę. Nie zamierzała jednak opowiadać o zerwanych zaręczynach, złamanym sercu i zrujnowanych nadziejach, zwłaszcza komuś, kogo w ogóle nie znała i kto tak naprawdę nie życzył sobie jej obecności tutaj, nawet jeśli dzielił się z nią chlebem.
Utkwiła wzrok w talerzu, jakby pieczona ryba była ósmym cudem świata.
– Odeszłam z firmy, w której pracowałam przez pięć lat, i teraz chwytam się różnych zajęć. Pomyślałam, że to dobry pomysł wyjechać gdzieś i zastanowić się poważnie, co chciałabym robić w życiu.
– To znaczy, że jesteś… jak wy to nazywacie… wolnym strzelcem?
Kayla zmarszczyła brwi i odparła z wahaniem:
– Można tak powiedzieć.
Leonidas nalał do szklanki jasnozłocistego płynu.
– Masz, spróbuj. Napój domowej roboty bez jednej kropli alkoholu.
Najchętniej zaaplikowałby jej coś mocniejszego. Lokalne wino z pewnością rozwiązałoby jej język i może wtedy byłaby bardziej skłonna do zwierzeń. Miał jednak na uwadze, że przyjechała samochodem i czuł się odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo.
– Na czym polega twoja praca?
– Na liczeniu. Jestem wykwalifikowaną księgową – odparła, biorąc od niego szklankę i upijając łyk. Napój, choć wydawał się zwykłą mieszanką limonki z wodą gazowaną, smakował wyśmienicie i doskonale chłodził język i podniebienie. – Dlaczego się tak uśmiechasz?
O ile można ten intrygujący grymas ust nazwać uśmiechem, skorygowała w duchu. Leonidas tymczasem pomyślał, że jeśli ona jest księgową, to on piosenkarzem w nocnym klubie. Rozbawiła go tym, jak mu się wydawało, bezczelnym kłamstwem.
– Nie wyglądasz na księgową – podsumował, powoli obejmując ją wzrokiem. Piękne, długie włosy i klasyczne rysy twarzy. Drobna, ale zgrabna sylwetka i długa szyja. Nie spodziewał się, że może odczuwać takie zwierzęce pożądanie, ale gdy na nią patrzył, przychodziły mu do głowy takie scenariusze, że musiał duszkiem wypić całą szklankę soku, by choć trochę ochłonąć.
– A twoim zdaniem jak powinna wyglądać księgowa? – zapytała ze zdradzieckim małym drżeniem w głosie. Miała wrażenie, że jego wzrok wypala ślady na jej skórze.
– Sam nie wiem. Zwyczajnie, przeciętnie. Piękna księgowa to dla mnie nowość.
Roześmiała się nerwowo, niepewna, jak powinna rozumieć ten nieoczekiwany komplement.
– A co z tobą? – spytała szybko. – Ta posiadłość wygląda na opuszczoną. Długo tu mieszkasz?
– Niedługo.
– Pracujesz gdzieś?
– Jeśli trzeba.
– A czym się zajmujesz?
Leonidas popatrzył na nią w milczeniu. Była świetną aktorką, grając rolę niewinnej, sympatycznej turystki. Gdyby mógł, przyznałby jej Oskara. Zastanawiał się, kiedy wreszcie zdejmie maskę i wyjawi swoje prawdziwe zamiary.
– Buduję. – O czym przecież doskonale wiesz, dodał w myślach.