Wieczory w Monte Carlo - Elizabeth Power - ebook

Wieczory w Monte Carlo ebook

Elizabeth Power

3,9
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dziennikarka Rayne Hardwicke jedzie do Monte Carlo w jednym celu – chce się spotkać z Kingsleyem Clayborne’em i wyrównać rachunki z przeszłości. Kingsley zbudował bowiem warte miliony imperium kosztem jej ojca. Zadanie jednak okazuje się bardzo trudne. Jako nastolatka Rayne kochała Kingsleya, a teraz uczucia odżywają ze wzmożoną siłą…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 149

Oceny
3,9 (19 ocen)
7
6
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Elizabeth Power

Wieczory w Monte Carlo

Tłumaczenie: Barbara Bryła

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Energiczne kroki odbiły się echem po rozgrzanych od słońca płytkach tarasu. Kroki mężczyzny, którego obecność zwiastowała niebezpieczeństwo. Nawet nie oglądając się, Rayne domyśliła się, kto to był. Wyczuwała w nim chęć wytrącenia jej z równowagi. Nie, to była raczej determinacja. Wiedziała, że czegokolwiek ten mężczyzna chciał, zawsze to dostawał.

– To ty jesteś tym bezdomnym dzieckiem, zabranym przez mojego ojca z ulicy, które z wdzięczności wozi go po okolicy? – Patrzyła właśnie na panoramę ponad blokami apartamentowców w kolorze koralu. Niektóre z nich miały na dachach ogrody, inne baseny z wodą odbijającą promienie zachodzącego słońca. Teraz jednak straciła zainteresowanie lśniącym morzem, pałacem na skale, oświetlonymi słońcem klifami, tak charakterystycznymi dla tego nadbrzeża i całego miejsca rozrywek, jakim było Monte Carlo. Lśniące włosy ciężko opadły jej na ramię, kiedy odwróciła się, sztywniejąc na dźwięk szyderczych tonów pobrzmiewających w głębokim głosie Anglika.

Ubranie miał idealnie skrojone i z pewnością kosztowne. Od nieskazitelnie białej koszuli i ciemnego garnituru od projektanta po czubki błyszczących czarnych butów. Chłodna, elegancka powierzchowność skrywała zdradziecko bezwzględną naturę i cięty niczym sztylet język. Przez chwilę nie mogła wykrztusić słowa, oszołomiona imponującą prezencją, jaką nadały mu te wszystkie minione lata. Fotografie publikowane ostatnio w prasie oddawały jego klasyczne rysy i wspaniałe gęste czarne włosy, uparcie opadające na czoło. Ale nie tę zapierającą dech aurę, otaczającą jego wysoką, muskularną postać.

– Dla pańskiej informacji, mam dwadzieścia pięć lat. – Dlaczego musiała to powiedzieć? Z powodu jego protekcjonalnego tonu? A może chciała mu pokazać, że była kobietą, a nie piskliwą osiemnastolatką, z jaką miał do czynienia, kiedy się spotkali ostatnim razem?

Uniósł z dezaprobatą brew. Zapewne uznał, że spełniała niezbędne warunki, aby iść do łóżka z jego ojcem. Co, jak sądził, miała w planach, nawet jeśli jeszcze jej się to nie udało. Z czystego wyrachowania. Ale w stalowobłękitnych oczach nie dostrzegła przynajmniej błysku, że ją rozpoznał.

– Nie zabrał mnie z ulicy – poprawiła go, rozluźniając się odrobinę. – Oboje byliśmy ofiarami złośliwej intrygi, w wyniku której straciłam swoje rzeczy. Przyjechałam do Francji, a potem do Monako na krótkie wakacje i nagle zostałam bez kart kredytowych, pieniędzy i miejsca do spania. – Dlaczego musiała się przed nim tłumaczyć? Dlatego, że nie znalazła się w tamtej kawiarni przypadkowo? Bo jako doświadczona reporterka wcześniej dokładnie rozpracowała swój obiekt i świetnie wiedziała, gdzie mogła spotkać Mitcha Clayborne’a? – Pański ojciec wspaniałomyślnie zaoferował mi dach nad głową, dopóki nie uporam się ze swoimi problemami.

Jego zmysłowe usta wykrzywił uśmiech.

– Co za niedbalstwo, że nie zrobiłaś wcześniej rezerwacji w hotelu. – Dlaczego każde jego słowo brzmiało jak oskarżenie? A może tak jej się wydawało, bo czuła się winna?

– Moja mama chorowała przez ostatni rok. Teraz jej stan się ustabilizował i mogła wybrać się z przyjaciółką na trzytygodniowy urlop. Korzystając z okazji, też postanowiłam wyjechać. – Z perspektywy bezpiecznego wynajętego wiktoriańskiego domku, który nadal dzieliła z matką w Londynie, ten pomysł wydawał się świetny. Ale Cynthia Hardwicke uniosłaby ręce ze zgrozy, gdyby znała prawdziwą przyczynę wyjazdu córki. – Do tamtego ranka miałam gdzie mieszkać. – Wzruszyła ramionami. Postanowiła oszczędzić mu opowieści o tym, jak jej przyjaciółce Joanne, mieszkającej teraz z mężem w południowej Francji, z którą chciała spędzić trochę czasu, zwaliła się nieoczekiwanie na głowę siostra z trzema siostrzenicami. Musiała grzecznie wynieść się od niej, zanim by ją o to poproszono. – To początek sezonu i nie spodziewałam się problemu ze znalezieniem lokum. – Nie przypuszczała, że zostanie wcześniej obrabowana. – Tego dnia wynajęłam samochód. Zatrzymałam się tylko na kawę i… cóż… resztę pan zna.

Mitch rzeczywiście opowiedział mu tę historię. Ale wyraźnie był stronniczy. King widział dlaczego. Choć przed chwilą zwrócił się do niej jak do dziecka, miała dobre ponad metr siedemdziesiąt wzrostu i świetną figurę. Olśniewała tycjanowskimi włosami. A może raczej kasztanowymi? Kremową skórą i do kompletu wielkimi, szeroko, tak jak lubił, rozstawionymi oczami. Szczególnie zaś wydatnymi ustami, na widok których mężczyzna mógł stracić głowę. Była bardzo pewna siebie. Komuś tak doświadczonemu w ocenie ludzi jak on, wydała się zbyt asertywna jak na kobietę, która nie działałaby według jakiegoś planu. Zastanawiał się, co to za plan, przypominając sobie, jak Mitch opisał ich spotkanie. Wychodził właśnie z restauracji, gdzie zwykle jadał lunch. Był sam, bo pokłócił się z szoferem, którego King zatrudnił dla niego ostatnio. W efekcie zwolnił kierowcę, odsyłając go, żeby się pakował. Uparcie przywiązany do swoich rytuałów jak zwykle odmówił zmiany planów. Nie chciał też czekać, aż inny członek personelu odwiezie go do miasta. Wsiadł do starego bentleya, przystosowanego do jego potrzeb, i sam pojechał. Zapewne dałby radę. Ale niewskazane było, żeby sześćdziesięciosiedmiolatek z jego pozycją wyjeżdżał bez właściwej ochrony. Nawet gdyby nie miał ruchowych ograniczeń. Po lunchu wsiadł jak zawsze z wielkim trudem do samochodu. Właśnie składał swój wózek inwalidzki, kiedy ktoś ukradł mu sprzed nosa w biały dzień koło. To pokazało, jak bardzo był bezbronny. Jak łatwo jego uparcie wywalczona niezależność mogła mu być odebrana. Gdyby ten rzekomo opiekuńczy anioł, którego King widział przed sobą, nie skoczył na równe nogi i nie ruszył za złodziejami w pościg.

King uruchomił cały swój czar.

– Wygląda na to, że powinienem pani podziękować za opiekę nad moim ojcem, panno…

– Carpenter. Rayne Carpenter. – To nie było jej prawdziwe nazwisko. Cóż, niezupełnie. Podała mu panieńskie nazwisko matki i imię, pod którym pisywała dla małej prowincjonalnej gazety. Gdyby przedstawiła się jako Lorrayne Hardwicke, wyrzuciłby ją stąd natychmiast. Zamierzała wprawdzie powiedzieć jego ojcu, kim jest, już na samym początku. Tylko że złodzieje pokrzyżowali jej plany.

– Jesteś najlepszą reporterką, jaką mam. Ale musisz wystarać się o jakąś dobrą historię – powiedział jej wydawca pół roku wcześniej. Zanim musiał ją zwolnić, gdy poważna choroba jej matki i nieunikniona operacja wymagały od niej zbyt długiego urlopu. Cóż, teraz postarała się o naprawdę dobrą historię. Tylko że była bardzo osobista …

Podszedł bliżej. Na tyle, że poczuła zapach jego wody kolońskiej. Tak świeżej jak zapach sosen bujnie porastających okoliczne wzgórza.

– Jestem Kingsley Clayborne, ale wszyscy mówią do mnie King. – Wyciągnął do niej rękę.

Wiem, kim jesteś! Jej pewność siebie osłabła. Nie chciała go dotykać, ale obawa, że ją rozpozna, jeśli okaże niepokój czy niechęć, wymusiła na jej ustach wesoły uśmiech. Ujęła wyciągniętą dłoń.

– Założę się, że tak!

Czując drżenie szczupłej dłoni, przesunął palcami wzdłuż delikatnych żyłek nadgarstka. Jej puls przyspieszył. Było też coś dziwnego w jej oczach. Intensywnie orzechowe tęczówki z zielonymi plamkami pociemniały czujnie, kiedy spotkały się z jego oczami. Były jednocześnie wyzywające i przestraszone, podobnie jak wymuszony uśmiech na pięknych, pociągniętych brązową szminką ustach. Wiedział, że ojciec mógł sam się o siebie zatroszczyć. Był w końcu, na litość boską, światowcem! Ale miał też słabość do ładnych kobiet, co wydawało go na łup sprytnych naciągaczek. A Rayne Carpenter musiała być diabelnie sprytną damulką.

Sam też nie pozostał obojętny na elegancką linię jej długiej, delikatnej szyi i nerwową reakcję na każde jego spojrzenie. Nie mógł także nie zauważyć jej sprężystych i bujnych piersi. Rowek między nimi był drażniąco wręcz widoczny tuż nad dekoltem szykownej, choć prostej czarnej sukienki.

Do diabła! Zaskoczyła go reakcja własnego ciała na jej kobiecość, z którą zdawała się obnosić bez najmniejszego wysiłku. Szczególnie, że jego wyostrzone zmysły mówiły mu, że pannę Rayne Carpenter należy zdecydowanie mieć na oku. Ale było w niej coś takiego… Jakieś wspomnienie przemknęło przez jego podświadomość, niczym urywek snu, zbyt ulotne, żeby je uchwycić. Dość jednak silne, żeby pogłębić zmarszczkę między gęstymi brwiami.

– Czy nie spotkaliśmy się już wcześniej?

Kropelki potu zaczęły perlić się nad jej górną wargą i wzdłuż głębokiego trójkątnego dekoltu. Wydała z siebie krótki nerwowy chichot.

– Nie wydaje mi się.

Nie była pewna, czy mężczyzna puści jej dłoń, czy też sama ma ją wyrwać z jego ręki, ale oswobodziwszy się, musiała gwałtownie zaczerpnąć tchu. Coś w głębi niej drgnęło. Uraza? Pogarda? Co innego mogło spowodować tę obezwładniającą reakcję na jego pytanie i to niechciane, denerwujące dotknięcie. Przecież uczucia, jakie mogła mieć dla niego, zabiła w sobie już dawno temu. Ale zwykły uścisk dłoni sprawił, że czuła się niemal otaksowana, rozebrana i uwiedziona. Bo za tą wnikliwą, pozbawiającą ją tchu analizą, był też czysty podziw mężczyzny dla kobiety. Choć nadal nie dawał znaku, że ją poznaje. Mówiono jej już wcześniej, że od czasów nastoletnich bardzo się zmieniła. Siedem lat temu jej figurze brakowało prawdziwych krągłości i nosiła krótkie, nastroszone włosy w innym kolorze. No i znana była jako Lorri…

– Tamci złodzieje uważali cię najwyraźniej za łatwy cel, nie sądzisz? We trzech zamierzyli się na ciebie tak precyzyjnie?

– Słucham…?

– Musieli dostrzec twoje żywe zainteresowanie moim ojcem. Byli pewni, że chwycisz przynętę, kiedy zabrali tamto koło. Że ruszysz za nimi, żeby mu pomóc. – Czy mógł dosłyszeć mocne bicie jej serca?

– Nie lubię, kiedy się kogoś wykorzystuje. Co dokładnie pan insynuuje, panie…?

– King.

Był bogaty i potężny. A także bezwzględny, uznała z goryczą. Był taki już wtedy, przed laty. Kiedy wtargnęła, stając się świadkiem tamtej strasznej sceny między nim i jej ojcem, dostrzegła to, czego wcześniej w nim nie widziała. Stalowy charakter połączony z całkowitym jak na młodego człowieka brakiem skrupułów. Wypadek ojca zmusił go w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat do szybkiej nauki wszystkiego, o co chodziło w branży. Po to, by móc przejąć stery spółki i rozwinąć ją w światową korporację.

– Chcąc nie chcąc, zainteresowałam się nim, a raczej tym, co robił, oczywiście! Determinacją, z jaką pokonywał swoje oczywiste ograniczenia, żeby móc jeździć samodzielnie. Nie miałam świadomości, że podziwianie czyichś możliwości jest zbrodnią.

– Nie jest. – Uśmiech zdawał się rozjaśniać jego twarz, jak wieczorne słońce rozświetlało dachy domów w Monte Carlo. Oszołomiła ją ta transformacja od posępnej podejrzliwości do czystego oślepiającego czaru. Nerwowo przełknęła ślinę. Czyżby się wycofywał?

– Jak ci prawdopodobnie wiadomo, szofer mojego ojca odszedł… dość nieoczekiwanie. Dlatego nie było z nim wtedy kierowcy. Ale dzięki tobie, ten wakat w cudowny sposób został wypełniony. – Skinęła głową, ignorując sarkazm zaprawiający jego słowa. Przy tym geście w jej wspaniałych długich włosach rozbłysło ogniem światło zachodzącego słońca. – Jak rozumiem nie straciłaś wszystkiego z rąk tych złodziei? – Wskazał na jej ubranie. Sposób, w jaki jego niebieskie oczy ześlizgnęły się po jej drżącej postaci, nadał temu niewinnemu z pozoru pytaniu dręczącą zmysłowość.

– Moje ubrania były w samochodzie.

– Nie zabrali ci kluczyków?

– Nie, były w kieszeni dżinsów. – Razem z komórką, na szczęście, choć nie powiedziała tego Kingowi. Wyjęła ją z torebki, żeby napisać mamie wiadomość. Na chwilę przedtem, nim Mitchell Clayborne wyszedł z hotelowej restauracji tuż obok tamtej kawiarni. Na szczęście. Dzięki komórce mogła zablokować swoje konto i karty kredytowe i zgłosić przestępstwo policji w zaciszu swojego samochodu, zostawiając im numer na wypadek rozwoju śledztwa. Nie było obaw, że ktoś zadzwoniłby na numer jej gospodarza, prosząc Lorrayne Hardwicke. – Zawsze w podobny sposób przesłuchujesz wszystkich gości w domu swojego ojca?

Przygryzł warę, podchodząc do stolika z granitowym blatem. Nalał sobie kawy ze srebrnego dzbanka, który służący przyniósł kilka chwil wcześniej. Gestem dłoni spytał, czy powinien nalać kawy także dla niej. Potrząsnęła głową. Zauważyła, że nie użył cukru ani śmietanki.

– Ale ty nie jesteś po prostu gościem, prawda? Nalegałaś, żeby pracować podczas swojego pobytu tutaj, dopóki nie wyjaśnią się twoje sprawy. To czyni z ciebie kogoś w rodzaju pracownika, aczkolwiek dość nietypowego, a mój ojciec nie zatrudnia obecnie nikogo bez konsultacji ze mną. – To dobitnie pokazało, kto obecnie rządzi imperium Clayborne’ów, pomyślała, z urazą wobec władzy, jaką uosabiał, i złowieszczego magnetyzmu. Nadawały jego rysom siłę i styl przekraczający zwykłą męską urodę.

– Musisz mi wybaczyć, jeśli myślisz, że jestem przesadnie ostrożny. – Przez parę unoszącą się z filiżanki obserwowała go, jak pije. Po chwili odstawił delikatną porcelanę na stolik. Jego ruchy były bardzo spokojne i oszczędne. – Ale, jak z pewnością wiesz, mój ojciec jest bardzo majętnym człowiekiem.

Podobnie jak ty, powiedziała do siebie. Pamiętała swoje zdziwienie, kiedy jakiś artykuł przedstawił go na zeszłorocznej liście najbogatszych Brytyjczyków, wyżej nawet niż Mitchella Clayborne’a. To, że obaj znaleźli się na takiej godnej pozazdroszczenia pozycji, stało się kosztem jej ojca. Ale musiała niechętnie przyznać, słysząc o wielu przedsiębiorstwach, w które King był zaangażowany poza ich technologicznym imperium, że mężczyzna z jego energią i determinacją odniósłby sukces we wszystkim, czego by się dotknął.

– Co masz na myśli? – spytała.

Wykonał ręką niedbały gest.

– Piękna młoda kobieta. Najwyraźniej bogaty, choć bezbronny starszy pan, którego ego potrzebuje nieco stymulacji. Nieprawdopodobna groteskowa grabież w środku zatłoczonej kawiarni. Musisz przyznać, że trudno o bardziej finezyjny plan, żeby zagrać na współczuciu starszego pana i dostać się do jego domu. Jeśli zaaranżowałaś to sama.

Rumieniec, już wypływający na jej policzki, nabrał intensywności. Ponieważ rzeczywiście czekała przy tamtym stoliku właśnie na pojawienie się jego ojca. Choć z innych powodów, niż to sugerował jego syn i pies obronny zarazem.

– To niedorzeczne!

– Czyżby? Takie historie się zdarzają.

– Z wyjątkiem jednego, King. – Oboje zerknęli w stronę, skąd dobiegł drżący, ponury głos. Towarzyszył mu charakterystyczny odgłos zbliżającego się wózka na kółkach. – Nie chciała tu przyjść. – To była prawda. Z początku nie chciała. Złodzieje pozostawili ją bez niczego za wyjątkiem samochodu z kompletnie pustym bakiem, bez pieniędzy, kart kredytowych i szansy na nocleg. Czuła się już wystarczająco niezręcznie, kiedy Mitchell Clayborne jej dziękował. W końcu, czekała tam wyłącznie z jednego powodu. Żeby mu się przedstawić i jeśli to okaże się konieczne, postraszyć go publikacją artykułu w gazetach. Gdyby się nie przyznał do zła, jakie razem z Kingiem wyrządzili jej ojcu. Chciała poruszyć jego sumienie, jeśli je posiadał. To nie udało się wcześniej Grantowi Hardwicke’owi. A przecież Mitch Clayborne i jego syn pozbawili jej rodzinę czegoś cenniejszego niż zwykłe koło.

Wydawał się jednak tak roztrzęsiony, że nie był to odpowiedni czas ani miejsce. Wiedziała, że nigdy nie zmyliłaby ochroniarzy w jego willi, dlatego po chwili wahania zdecydowała się chwycić tę pojawiającą się szansę obiema rękami. Musiała tylko poczekać na właściwy moment. Dopóki nie odzyska kart kredytowych i nie nacieszy się odrobiną luksusu przez noc albo dwie. Kiedy jej gospodarz poczuje się lepiej, przyzna się i wyjawi, kim jest.

– Słyszałeś, King? – Mitchell Clayborne wjechał swoim wózkiem na taras. Jego siwe włosy, zaczesane do tyłu, były nadal tak gęste jak włosy jego syna. Ale twarz miał surową i pobrużdżoną, a podkrążone wodnistoniebieskie oczy nie miały dręczącej intensywności oczu młodszego mężczyzny. – Powiedziałem, że nie chciała tu przyjść.

Pomimo kładących się już wieczornych cieni, Rayne ujrzała na ustach Kinga coś w rodzaju uśmiechu.

– Jesteś uosobieniem dyskrecji – zauważył cicho, z prawie niezauważalnym szyderstwem. Spojrzenie, jakie jej rzucił, mówiło coś całkiem innego. Czyżby odgadł, kim była, i tylko prowadził z nią jakąś grę?

– Zostaw ją w spokoju, King. – Mitchell dopchał swój wózek do stołu. King sięgnął właśnie po karafkę z rżniętego kryształu i nalał sobie trochę złocistej zawartości do szklaneczki. – Czy nie mogę nacieszyć się odrobiną kobiecego towarzystwa, żebyś od razu nie zaczął jej sprawdzać, jak gdyby była młodą klaczą z niepewnym rodowodem? – Odebrał szklaneczkę synowi. Mężczyźnie ponad trzydzieści pięć lat młodszemu, którego wpływy i władza w światowej korporacji były w tych dniach wyżej oceniane niż jego własne.

King wzruszył ramionami. Ostatni promień słońca przenikający przez gałęzie drzew rozszczepił światło w kryształowej karafce w jego ręku.

– Oczywiście. – Włożył korek do karafki i odstawił ją na stół z głuchym łoskotem. – Ale zostawiam to na twojej głowie, Mitch. Nie zamierzam się tym zajmować.

Plecy Rayne zesztywniały, kiedy patrzyła, jak odchodzi. Nie mniej dumny niż mężczyzna na wózku, wytwarzał aurę tak bezkompromisowej niezależności, że mniej okazali śmiertelnicy, łącznie z jego ojcem, mogli tylko o takiej marzyć.

– Nie lubi mnie – zauważyła sucho.

– Będziesz musiała wybaczyć mojemu synowi. Podejrzewa każdą kobietę, której zdarzy się poświęcić mi swój czas. Zwłaszcza, jeśli jest młoda i ładna. Zwykle udaje mu się je odstraszyć, zanim kurz osiądzie pod ich stopami.

– To bardzo samolubnie z jego strony.

– Nie ma powodu się martwić. One wszystkie i tak wolą Kinga – roześmiał się chrapliwie. – Cóż, kto chciałby taką skamielinę jak ja? – Zaczął kasłać, niemal rozlewając zawartość szklaneczki. Rayne podeszła, żeby mu ją zabrać, ale niecierpliwym gestem odsunął ją na bok. Słońce schowało się już za górami i na tarasie rozbłysły światła. Zalśniły w krysztale, który Mitch uniósł do ust. Wychylił trunek jednym haustem. – Nazywa to obroną moich interesów. – Wyciągnął pustą szklankę w jej stronę. – Nalej mi jeszcze jednego, dobrze?

Spojrzała na niego niepewnie. Już teraz jego twarz była wystarczająco czerwona. Od starszej, miłej gospodyni Szwajcarki słyszała, że miał wysokie ciśnienie i kłopoty z sercem. Właśnie dlatego wahała się przed wyznaniem mu prawdy.

– Myśli pan, że powinien?

– Na litość boską, dziewczyno! Masz czelność kwestionować moje poczynania, będąc gościem w moim domu?

– Nie to miałam na myśli. – Nie miała też zamiaru zamartwiać się o kogoś, kto tak strasznie obszedł się z jej ojcem. To byłoby zdrada, w pewnym sensie. Ale były kolega i partner w interesach jej ojca wydawał się zmęczony życiem i zdumiewająco zgorzkniały. Sądziła, że to z powodu kalectwa. Przyzwyczajona do wybuchów swego gospodarza wzięła jego szklankę i nalała mu drinka.

– Zachowujesz się jak King. Ale on jest usprawiedliwiony z racji pokrewieństwa. Nie będę tolerował tego u obcych, rozumiesz?

– Doskonale. – Zdumiona, dostrzegła w jego oczach ciepło. Bratając się z nim, poczuła się bardzo niezręcznie. – Jeśli nie potrzebuje pan niczego więcej, pójdę wcześniej spać.

Uśmiechnął się, odsyłając ją gestem. Jego zły nastrój prysł.

– Dobry pomysł. Och, Rayne… – Zatrzymała się przed drzwiami oddzielającymi luksusowe wnętrze salonu od tarasu. – Jeśli chodzi o Kinga… Zrobiłaś coś, czym mogłaś go do siebie zrazić, zanim się pojawiłem?

Serce jej podskoczyło.

– Nie. Dlaczego?

– Nie widziałem u niego wcześniej tak… emocjonalnej reakcji.

Wzruszyła ramionami.

– Może miał ciężki dzień?

– Nonsens. On rozkwita przy ciężkiej pracy i stresie, podczas gdy inni padają ze zmęczenia.

– Wydaje się, że rozpiera go energia.

– Bo tak jest.

– Ale nawet dynamo może pęknąć.

– Jeśli tak myślisz, nie znasz Kinga.

Czyżby? Pomyślała gorzko.

– Najwyraźniej nie.

– Ale poznasz. Przez jakiś czas będzie się tu kręcił.

– Jak miło. – Z trudem powiedziała to lekko, jak gdyby było jej wszystko jedno. Jej wnętrze jednak krzyczało. Z poczucia winy, z urazy i przez całą stertę obaw z powodu tego, w co się właściwie wpakowała.

– Rayne… – Prawie już wchodziła do środka, pragnąc jak najszybciej uciec do swojego pokoju. Niechętnie zerknęła przez ramię. – Bądź dla niego miła. Dla dobra nas obojga.

Twarz bolała ją od wymuszonego uśmiechu.

– Oczywiście. – Uświadomiła sobie nagle, że znalazła się w niebezpieczeństwie. King może i wyglądał jak uosobienie marzeń każdej kobiety. A komplement z jego ust lub najzwyklejszy uścisk dłoni sprawiały, że jej puls szalał. Cóż… to tylko efekt pracy hormonów. W końcu była istotą ludzką. Ale przybyła do Monako naprawić zło wyrządzone jej ojcu. Nie miała zamiaru pozwolić ani mężczyźnie takiemu jak King, ani swoim nieokiełznanym hormonom, stanąć sobie na drodze.

Tytuł oryginału: A Delicious Deception

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2012

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2012 by Elizabeth Power

© for the Polish edition by Arlekin – Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Światowe Życie są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-0715-7

ŚŻ – 539

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com