Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Pożądanie zwycięża nad chęcią zemsty, a tajemnice wychodzą na światło dzienne. Ta historia to literatura obowiązkowa dla poszukiwaczy emocji!”
– Kinga Litkowiec
Niebezpieczne interesy, niemożliwa do powstrzymania namiętność i chęć poznania prawdy mogą mieć poważne konsekwencje... Cameron jest młodym prawnikiem, dziedzicem rodzinnej firmy. Prowadzi wygodne, pełne luksusów życie, choć w głębi serca wciąż nie może zapomnieć o przeszłości. Chętnie bierze pod swoje skrzydła niedoświadczoną, ale zdolną stażystkę.
Riley wraca do rodzinnego miasta, które opuściła jako mała dziewczynka po tragicznej śmierci rodziców. Staż w znanej firmie prawniczej ma jej pomóc zrealizować od dawna przygotowany plan, jednak sprawdzenie się w nowej roli to nie jedyne trudne zadanie, jakie czeka na nią w tym miejscu...
Kim tak naprawdę jest Riley? Kto jest odpowiedzialny za śmierć jej rodziców? I czy zemsta po latach ma sens?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.
Vincent van Gogh
Rozdział 1
Emily
Osiemnaście lat wcześniej
– Policja! Proszę natychmiast otworzyć!
Naciągam kołdrę na głowę, gdy ponownie słyszę pukanie do drzwi. Boję się. Gdzie są rodzice? Dlaczego mamusia i tatuś jeszcze nie wrócili z pracy?
– Momencik! – Piskliwy głos pani Thompson rozchodzi się wzdłuż korytarza.
„Raz, dwa. Raz, dwa”, liczę w myślach każdy stopień pokonany przez naszą gosposię.
– Emily... – Wzdrygam się, gdy czuję na plecach czyjeś palce. Przykładam dłoń do ust, starając się nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. – Em...
Zaciskam powieki, a całe moje ciało przeszywa nieprzyjemny dreszcz. Kołdra się unosi. Skulona na materacu przyciągam kolana pod samą brodę.
– Proszę, nie rób mi krzywdy... – szepczę, wypuszczając spod powiek kilka słonych łez. – Mamusiu... – skowyczę.
– Emily, to ja, Cameron – słyszę zza pleców znajomy głos. Zapadam się delikatnie w materacu, kiedy mój przyjaciel siada koło mnie. – Nie bój się – dodaje, przyciągając mnie do siebie.
– Widziałeś moich rodziców? – pytam, ocierając łzy.
Powoli otwieram oczy, a niepokój ustaje, gdy tylko widzę twarz Camerona.
– Nie widziałem, Emily – odpowiada smutno, poluzowując chwyt. Głaszcze mnie czule po głowie i łapie za ręce. – Ale spokojnie, na pewno nic złego się nie stało.
– To czemu do naszych drzwi puka policja? – pytam, pociągając nosem.
– Może kogoś szukają, głuptasie. – Na twarzy Camerona pojawia się uśmiech.
Wygląda dość śmiesznie, bo brakuje mu jednego zęba, który stracił, gdy wywrócił się na rowerze w zeszłym tygodniu.
Cameron i ja tworzyliśmy zgrany zespół. Mój tatuś pracował w banku jako ochroniarz. Potrafił odróżnić dobrych ludzi od złych. Mamusia zajmowała się domem, który należał do rodziców mojego przyjaciela. Dzisiaj musiała jechać po tatę do pracy, bo bolała go głowa. Nie lubię, gdy rodzice mnie zostawiają, nawet jeśli jestem pod opieką pani Thompson.
– Szukają? – powtarzam z niedowierzeniem. – Ale kogo?
– Hmm... – Cameron rozgląda się dookoła i wskazuje palcem mojego królika, który leży pod oknem. – A może jakaś mała, urocza dziewczynka zgubiła swoją przytulankę i teraz nie może spać?
– To może oddam jej swojego królika, w końcu Pan Szarobury jest w stanie pocieszyć każdego! – Uśmiecham się szeroko. – Wiesz, że on potrafi odpędzić złe duchy! – Klaszczę w ręce, opadając do tyłu na różowe poduszki.
– A dlaczego Pan Szarobury nie śpi z tobą, tylko leży na podłodze? – Cameron podchodzi do okna i kuca, znikając mi z pola widzenia.
Gdy ponownie wstaje, ma już w rękach królika.
– Musiał się udać na nocną wędrówkę, kiedy spałam. Wiesz, co wyróżnia króliki?
– Zaskocz mnie, mała. – Mój przyjaciel wskakuje na łóżko i naciąga na mnie kołdrę w kwiaty.
– Przynoszą szczęście – mówię cichutko.
– Nie! – dobiega nas krzyk pani Thompson.
Słyszymy też, jak coś upada na ziemię.
– Aaaa! – krzyczę, wtulając się w Camerona.
– Ciii... – Przytula mnie mocno i buja mną do przodu i tyłu.
– Pani Thompson! Pani Thompson! Na co czekasz, Steve?! Wezwij pogotowie i zobacz, co z dziećmi!
Po kilku minutach do mojego pokoju wbiega mężczyzna w czarno-niebieskim uniformie. Ma też ciemną czapkę ze złotymi gwiazdkami.
– Znalazłem ich – mówi do krótkofalówki. – Chłopiec i dziewczynka, są cali i zdrowi, tylko mocno przestraszeni.
– Proszę, proszę... – staram się coś powiedzieć, ale zapchany nos mi w tym przeszkadza. – Proszę pana, gdzie są moi rodzice? – Patrzę mu w oczy i widzę w nich smutek.
Kręci głową, zupełnie jakby mnie przepraszał.
– Cameron... – Odwracam głowę w lewo. Na jego twarzy widzę łzy. – Gdzie mamusia i tatuś?! – krzyczę i zalewam się łzami. – Mamo! Tato! – Wierzgam nogami.
Cameron próbuje mnie uspokoić, jednak ja zeskakuję z łóżka i chowam się pod nim.
– Emily...
Rozdział 2
Emily/Riley
– Już jestem, ciociu! – zawołałam, wchodząc do domku.
W przedpokoju ściągnęłam czarną marynarkę, odwiesiłam ją na wieszak, a następnie zsunęłam ze stóp białe trampki. Torebkę położyłam na drewnianej komodzie, po czym skierowałam się do kuchni na wprost.
– Ciociu Willow! – zawołałam ponownie, jednak w domu panowała głucha cisza.
Podeszłam do lodówki, z której wyjęłam karton z sokiem pomarańczowym. Odkręciłam korek i upiłam spory łyk.
– Riley Roy! Ile razy mam ci powtarzać, abyś najpierw nalewała soku do szklanki, a dopiero potem piła! – Niemal wyplułam sok, gdy ciotka szturchnęła mnie w plecy.
Podskoczyłam ze strachu, momentalnie się odwracając.
– Boże! Ciociu, nie strasz mnie tak! Chcesz, żebym dostała zawału?! – krzyknęłam, odkładając karton na blat wyspy kuchennej.
– I nie wzywaj Pana Boga nadaremnie! Wychowuję cię już tyle lat, a ty nadal robisz, co chcesz! – Ciocia podeszła do mnie i chwyciła za ramiona. Spojrzała mi w oczy, a następnie posmutniała. – Będę za tym cholernie tęsknić.... – szepnęła, tłumiąc łzy.
– Ciociu... – jęknęłam, obejmując ją za szyję. Przyciągnęłam ją do siebie i mocno przytuliłam. – Nie mów tak, bo zaraz się popłaczę! – Starałam się nie rozklejać, jednak w tej sytuacji było mi bardzo przykro.
Dzisiaj był mój ostatni dzień w Denver. Mieszkałam tutaj od szóstego roku życia, czyli od śmierci rodziców. Kiedy tamtego pamiętnego wieczoru zjawiła się w naszym domu policja i poinformowała o strzelaninie w banku, zrozumiałam, o co chodzi. Śmierć. Strata. Ból. Cierpienie. Samotność. Wszystkie te uczucia towarzyszyły mi każdego dnia, a nikt nie był w stanie ich powstrzymać. Myślałam, że gdy podrosnę, stanie się to łatwiejsze, ale się myliłam. Z wiekiem pragnęłam sprawiedliwości, której rodzice nigdy nie uświadczyli. Kilka lat temu, kiedy zapytałam ciocię, jaki zapadł wyrok w sprawie strzelaniny, odpowiedziała krótko: „Oni wygrali”. Ten świat rządzi się własnymi prawami. Pieniądze, władza, prestiż to wszystko, czego potrzeba, aby stawiać warunki. Obrońca zbrodniarzy, czyli ojciec mojego przyjaciela z dzieciństwa Camerona, sprawił, że tamci uniknęli kary. Wyszli na wolność po tym, jak zabili troje ludzi.
Chęć zemsty i zadośćuczynienia kiełkowała we mnie od lat. Dlatego postanowiłam ukończyć prawo i zostać prokuratorem. Wierzyłam, że tylko w ten sposób zdołam choć trochę pomóc społeczeństwu w niwelowaniu szerzącego się zła. Chciałam oczyścić San Diego z władzy absolutnej sprawowanej przez rodzinę O’Connorów. Jednak nim stanę się oskarżycielem, muszę odbyć sześciomiesięczny staż w firmie, aby być w stu procentach pewna, po której stronie pragnę stanąć. Czy na pewno chcę zostać prokuratorem, czy wolę być obrońcą.
– Riley, nie płacz, bo zniszczysz sobie makijaż! – skarciła mnie ciotka, nieco się odsuwając. Wytarła twarz bawełnianą ściereczką, którą ciągle trzymała w rękach, po czym skrzyżowała ręce pod piersiami. – Nie rozumiem, dlaczego zgodziłam się na twój wyjazd. – Pokręciła głową z niedowierzeniem.
– Bo mnie kochasz i szanujesz moje wybory. Wiesz, że chcę rozwiązać tę sprawę i pomścić rodziców.
– Nie możesz żyć zemstą. Ona cię niszczy – szepnęła Willow, opierając się łokciami o marmurowy blat.
Odsunęłam wysoki stołek stojący po przeciwnej stronie i usiadłam.
– Niszczy mnie brak sprawiedliwości. Ludzie, którzy odebrali mi rodziców, są na wolności. Kto wie, może w tym czasie znowu kogoś zabili lub okradli...
– Riley... Dałam ci wszystko, co mogłam. – Ciocia obróciła głowę w stronę okna. Na horyzoncie słońce powoli zachodziło, a ruch na ulicy malał. – Zmieniłam imię, nazwisko, zapewniłam edukację, chociaż wiesz, że nie mamy wiele pieniędzy, starałam się...
– Doceniam to, ciociu. – Przykryłam jej dłoń swoją, pragnąc z całego serca wyrazić wdzięczność. – Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna. Wiem również, że nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za te wszystkie lata, jednak chcę, abyś była dumna ze swojej siostrzenicy.
– Jestem, głuptasie! – powiedziała, odwracając się w moją stronę. – Zawsze byłam, jestem i będę. To się nigdy nie zmieni – dodała.
– Dlatego mnie nie powstrzymuj, wiesz, co muszę zrobić – szepnęłam.
– Wiem. Niestety, wiem aż za dobrze. Mam do ciebie tylko jedną prośbę. – Nachyliła się nad blatem, by przysunąć się do mnie bliżej. – Nie zakochaj się w nim.
Zakochaj? Czy to w ogóle możliwe? Cameron O’Connor to tylko kolejna przeszkoda do pokonania, z którą dam sobie radę. Nie ma takiej możliwości, abym cokolwiek do niego poczuła. Może kiedyś znaczył dla mnie wiele, był jak starszy brat, jednak jego ojciec przekreślił wszystko, co było między nami. Sprawił, że teraz czuję wyłącznie obrzydzenie do mężczyzn, a w szczególności do Camerona.
– Bądź spokojna, nigdy, ale to nigdy nie zakocham się w Cameronie.
– A on?
– Ciociu, nawet jeśli on mnie pamięta z dzieciństwa, to jako Emily Evans... Riley Roy to zupełnie inna osoba, która z przyjemnością pokaże mu swój charakterek.
– W to nie wątpię.
– Rodzina O’Connorów zapłaci nam za wszystko, obiecuję.
Rozdział 2
Riley
Poranne słońce wdzierało się przez szare zasłony do mojego niewielkiego pokoju. To ten dzień. To dzisiaj zmieni się całe moje życie, a jutro stawię czoło największemu przeciwnikowi, Cameronowi. Cudem dostałam się do jego firmy na staż. Podejrzewam, że gdyby jego ojciec żył, nie przyszłoby mi to tak łatwo, jednak walczyłabym o to z całych sił. Myślałam o tym, jaki Cameron kiedyś był i jaki może być dzisiaj, i napisałam długi list, w którym zawarłam swoje marzenia, pragnienia, plany na przyszłość. W większości przypadków nie kłamałam, jedynie podkoloryzowałam pewne informacje.
Obróciłam się na łóżku, po czym z niego zeszłam. Zaścieliłam je porządnie, wygładzając ręką pikowaną narzutę. Poduszki starannie ułożyłam od największej do najmniejszej. Później poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, przy okazji pakując do kosmetyczki potrzebne przybory. Gdy skończyłam myć zęby, zabrałam się za makijaż. Najpierw nałożyłam niewielką ilość jasnego podkładu, który rozprowadziłam pędzelkiem. Potem wklepałam wacikiem puder matujący, roztarłam na policzkach róż, a na końcu wytuszowałam rzęsy. Nie chciałam przesadzać, bo czekała mnie jeszcze dwugodzinna podróż samolotem.
Rozczesałam szybko kasztanowe włosy i zaplotłam je w warkocz. Wychodząc z łazienki, rozejrzałam się dookoła, aby sprawdzić, czy o czymś nie zapomniałam. Zgasiłam światło i wróciłam do sypialni. Tam przebrałam się w jasne jeansy, białą koszulkę i czarną katanę. Do walizki, która leżała koło szafy, wrzuciłam kosmetyczkę, piżamę i klapki. Zapinając zamek, usiadłam na podłodze i posmutniałam. Starałam się powstrzymać łzy, jednak kilku pozwoliłam spłynąć. Szybko przejechałam palcami pod powiekami, aby nie rozmazać tuszu.
„Weź się w garść, Riley!”, pomyślałam.
Wstałam z podłogi, uniosłam walizkę i wysunęłam rączkę. Przeszłam kilka kroków i zatrzymałam się przy drzwiach. Oparłam głowę o framugę, wzdychając ciężko. Ten mały pokój był moją fortecą przez osiemnaście lat. Teraz przyszła pora, abym to ja zadbała o siebie. O swoje bezpieczeństwo i szczęście. Jestem pewna, że gdy pokonam demony przeszłości, z łatwością podejmę decyzję w sprawie przyszłości.
Wypuściłam głośno powietrze, gdy zeszłam po schodach. Walizka była naprawdę ciężka.
– Co ty tam spakowałaś? Jesteś cała zaczerwieniona. – Ciotka wychyliła się z kuchni, bacznie mnie obserwując.
– Tylko najpotrzebniejsze rzeczy – wymamrotałam, przepychając się koło niej.
W pomieszczeniu unosił się apetyczny zapach naleśników z czekoladą. Podeszłam do stolika, na którym stał talerz z pokaźnym stosikiem smakołyków. Zajęłam szybko swoje miejsce i nalałam do kubka odrobinę kawy, którą zabieliłam mlekiem. Upiłam łyczek, chwytając w drugą dłoń srebrny widelec.
– Pomału, Riley! Brzuch cię rozboli, gdy będziesz wszystko tak szybko robić – ponownie skarciła mnie ciocia, jednak już do tego przywykłam.
Matkowała mi całe życie i z czasem zrozumiałam, że wynika to z troski.
– Dobrze, ale usiądź ze mną i też zjedz. – Wskazałam ręką krzesło naprzeciwko mnie. – To nasz ostatni wspólny posiłek, Willow.
– Nie przypominaj mi, bo znowu będę płakać – westchnęła, siadając. Odłożyła ściereczkę obok talerza i nałożyła sobie naleśnika. – Jeszcze nigdzie nie pojechałaś, a ja już tęsknię.
– Będę dzwonić, codziennie – obiecałam, przełykając mały kawałek. – I pisać.
– To nie to samo...
– Ciociu, rozmawiałyśmy już o tym. – Starałam się ją uspokoić i podnieść na duchu.
– Dorosłaś tak szybko. Żałuję dni, kiedy się kłóciłyśmy... To był zmarnowany czas.
Obrzuciłam ją uważnym spojrzeniem. Pragnęłam zapamiętać ją taką, jaką jest teraz. Burza czerwonych loków sięgających do ramion. Zielone oczy, piegi rozsypane po całej twarzy. Kwadratowe okulary w czarnej grubej oprawie, dodające jej charakteru. Widać było po niej zmęczenie, ale zawsze dawała z siebie wszystko i nigdy nie narzekała. Uśmiechnęłam się szeroko, tłumiąc w ten sposób smutek rozsadzający mnie od środka. Czasami musimy poświęcić się dla innych, aby życie stało się piękniejsze. Ilekroć mama czytała mi bajki na dobranoc, zawsze powtarzała, abym szanowała innych i dbała o tych, których kocham. Ciocię kochałam najbardziej na świecie, bo tylko ona mi została. Dla niej zrobiłabym wszystko.
– Mam coś na twarzy, że mi się tak przyglądasz? – Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń tuż przed moimi oczami.
– Nic nie masz, ciociu, po prostu przyglądam się, aby jak najlepiej utrwalić twój obraz w głowie – odpowiedziałam szczerze, odkładając widelec. – Zróbmy sobie zdjęcie, dobrze?
Wstałam, obeszłam stolik i wyjęłam telefon z kieszeni spodni. Odblokowałam ekran i uruchomiłam aparat.
– Przestań! Wyglądam jak siedem nieszczęść! – protestowała.
– Wyglądasz przepięknie, ciociu. A teraz się uśmiechnij. Na raz, dwa... – Wyciągnęłam rękę do przodu i zaczęłam odliczać. Uśmiechnęłam się szeroko i wcisnęłam przycisk, głośno mówiąc: – Trzy!
– Dziękuję i życzę przyjemnego lotu! – Kontrolerka oderwała kawałek mojego biletu, oddając mi go wraz z paszportem.
– Dziękuję – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko, po czym odwróciłam się na pięcie, aby jeszcze raz spojrzeć na ciocię. Mimo że to strefa odlotów, ubłagałam jednego z ochroniarzy, aby pozwolił Willow odprowadzić mnie do rękawa. To nasze ostatnie spotkanie w tym roku, także chciałam jak najdłużej być w jej pobliżu. Wyciągnęłam rękę i pomachałam.
– Kocham cię! – krzyknęłam na całe gardło, ignorując ludzi czekających w kolejce obok mnie.
– Ja ciebie mocniej! – nie pozostała mi dłużna.
Uwielbiałam ją za bycie sobą. Nigdy nie udawała perfekcyjnej. Miała wady, ale także mnóstwo zalet, chyba jak każdy z nas.
– Żegnaj, Denver... – szepnęłam, rozglądając się dookoła. – Będę tęsknić.
Ścisnęłam mocniej torebkę, czując paznokcie wbijające się we wnętrze prawej dłoni. Odwróciłam się na pięcie i pochyliłam głowę. Powolnym krokiem weszłam do długiego białego tunelu, którym udałam się wprost na pokład samolotu. Tam bez problemu znalazłam swoje miejsce. Udało mi się dostać fotel tuż przy oknie. Podziwianie widoków z lotu ptaka było dla mnie namiastką wolności, którą otrzymałam od cioci.
Prawdziwe życie zaczyna się właśnie teraz.
San Diego, nadchodzę.