Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dla fanów „Katów Hadesa” Tillie Cole, „Reapers MC” Joanny Wylde i „Wind Dragons MC” Chantal Fernando!
Beth Cornett to dziewczyna o gołębim sercu. Przykładna, pomocna, kierująca się w życiu wysokimi zasadami moralnymi. Nic dziwnego, że kiedy słyszy dźwięk motocykli przejeżdżających przez miasteczko, jej serce zamiera ze strachu.
Żaden z mieszkańców nie ma pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się siedziba Last Riders. Wiedzą jedynie, że od tych ludzi trzeba trzymać się z daleka. Ale to i tak nie chroni ich przed przypadkowymi kontaktami z gangiem.
Nie uchroniło też Beth.
Jej spotkanie z Razerem, jednym z motocyklistów, przebiegło zupełnie inaczej, niż się spodziewała. Ten mężczyzna ewidentnie wzbudził w niej całkowicie odmienne uczucia niż strach. Wzbudził w niej ekscytację. Beth od razu wpadła Razerowi w oko. Była zupełnie inna niż kobiety, które znał. I bardzo chciał, żeby spróbowała grzesznego życia, jakie sam wiódł.
Jednak szybko się okazało, że ich światy są zbyt różne. Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Razer’s Ride
Copyright © 2013 by Jamie Begley
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Przemysław Gumiński
Korekta:
Anna Grabowska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-304-1
Beth zaparkowała swój niewielki samochód na pustym miejscu przed marketem. Złapała listę i ogromną torbę, po czym zerknęła na zegarek, obliczając, że ma godzinę na zakupy dla pani Langley. Ta krucha staruszka zatrudniła Beth do wszystkich czynności, których nie mogła już robić sama. Była jedną z klientek, którą udało się pozyskać Beth w ciągu ubiegłych pięciu lat. Oprócz niej najęła na parę godzin w tygodniu studenta, który przejął od niej część trudniejszych obowiązków. Bez niego niejednokrotnie musiałaby zrezygnować ze sprzątania garaży, dźwigania ciężarów i pielęgnacji trawników. Od kiedy jednak udało jej się zatrudnić Blake’a, takie prace przekazywała jemu, zostawiając sobie niewielką część zysków.
Beth szybko znalazła wszystkie produkty z listy. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się niewielkiej liczbie artykułów spożywczych w koszyku. Martwił ją malejący apetyt pani Langley. Była pewna, że te ograniczenia nie wynikały z przyczyn finansowych, ponieważ większością spraw budżetowych zajmowała się Beth, która z wykształcenia była księgową. Pilnowanie salda książeczki czekowej pani Langley zajmowało niewiele czasu, a tak naprawdę pozwalało na wykorzystanie zaniedbanych umiejętności, ponieważ o trudzie ich zdobywania przypominała comiesięczna spłata kredytu studenckiego. Po skończeniu studiów ta działalność była dosłownie darem z niebios. Kiedy sąsiadka zachorowała, Beth zaproponowała, że zanim wróci do zdrowia, będzie załatwiać jej różne sprawy. Od tamtej pory pocztą pantoflową zyskała klientelę zapewniającą stały dochód kosztem czasu wolnego. Klienci często po prostu z samotności zaczęli prosić o drobne zadania, z którymi doskonale poradziliby sobie sami. Dziewczynie wydawało się smutne, że dzwonią do niej zamiast do własnych dzieci, które niejednokrotnie mieszkały w pobliżu. Mimo to nie miały ani trochę ochoty zostawić własnego życia, by zaopiekować się rodzicami. Przesłanie jej czeku stanowiło balsam dla ich sumienia.
Beth właśnie wkładała zakupy spożywcze do bagażnika, kiedy popołudniową ciszę przerwał głośny dźwięk silników. Napięła wszystkie mięśnie, po czym obejrzała się przez ramię. Na parking wjeżdżała spora grupa motocykli. Trzy lata temu spokojne, niewielkie miasteczko Treepoint objął w posiadanie lokalny klub motocyklowy. Beth zamknęła bagażnik, szybko wsiadła do samochodu i natychmiast zablokowała drzwi. Gdy wkładała kluczyk do stacyjki, uważnie obserwowała parkujących w zbitej grupie motocyklistów.
Większość mieszkańców miasta nie znała faktycznej siedziby klubu motocyklowego The Last Riders, ale krążyły plotki, że znajdowała się w górach na granicy między Kentucky a Wirginią. Kiedy członkowie klubu wpadali w jakieś kłopoty, co zdarzało się dość często, dwa przygraniczne departamenty policji niejednokrotnie przepychały przestępstwa między sobą, w związku z czym żadnego motocyklisty nigdy nie ukarano. Liczba członków i siła klubu stale rosła, ponieważ obie społeczności przygraniczne coraz bardziej obawiały się przerażających i bezkompromisowych obcych. Na szczęście trzymali się z dala, a żadne problemy nie wychodziły poza zamkniętą grupę i nieszczęsne bary, w których decydowali się spędzić noc. Wskutek ich działań taki przybytek często wymagał remontu i pozostawał zamknięty przez wiele dni. Zwykle jeden z członków klubu przychodził nazajutrz z plikiem gotówki dla właściciela, coś tam przy tym dodając, by skłonić go do milczenia. Dla posiadaczy drobnych przedsiębiorstw stało się to regularnym źródłem dochodu.
Beth nadal obserwowała zza szyby samochodu dużą grupę wchodzącą do sklepu. Wszyscy mężczyźni mieli na sobie dżinsy i skórzane kurtki z symbolem klubu na plecach. Pozostali kupujący odsuwali się na boki w wąskim przejściu w obawie przed kłopotami. Pomimo powszechnej paniki, która wprawiła Beth w poczucie winy, ich zachowanie nie odbiegało od zachowania innych klientów niewielkiego sklepu.
Wśród mężczyzn było kilka kobiet. Jedna z nich roześmiała się, zwracając uwagę Beth. Samantha, wnuczka pani Langley, trzymała rękę na pasie jednego z większych mężczyzn. Ten swobodnie obejmował ją ramieniem, podczas gdy był pogrążony w rozmowie z kolegą i całkowicie ignorował rozstępujących się przed nimi stałych klientów. Beth nigdy nie widziała Sam w takim stroju. Jej reputacja pochodziła jeszcze z czasów przed pojawieniem się motocyklistów w mieście. Miała na sobie obcisłe dżinsy odsłaniające biodra i talię, a w pępku połyskiwał kolczyk, który przyciągał uwagę do płaskiego brzucha właścicielki. Do tego założyła na tyle krótką koszulkę, że było widać spod niej kopuły piersi. Obrazu dziewczyny motocyklisty, przyprawiającego jej babcię o palpitacje serca, dopełniały wysokie buty.
Sam była o kilka lat młodsza od Beth. Miała dziewiętnaście lat i gibkie, jędrne ciało, a Beth była niewysoka i okrąglutka. Bynajmniej okrągłość nie wynikała z nadwagi, ale przy jej niewielkim wzroście, mierzyła bowiem zaledwie półtora metra, zdawało się, że przybierała na wadze niezależnie od diety. Na szczęście jej praca i aktywność fizyczna pozwoliły uniknąć pękatej postury.
Kiedy weszli do sklepu, Beth ostrożnie wyjechała z parkingu. Martwiła się o dziewczynę, lecz choć dobrze się znały, wiedziała na pewno, że nie może o tym wspomnieć. Pani Langley z całą pewnością umierałaby ze zmartwienia, gdyby tylko wiedziała, z kim spotyka się jej wnuczka, a jej ojciec wpadłby w szał.
Vincent Bedford, prezes miejscowego banku, był człowiekiem wyniosłym i aroganckim, który rezerwował cały swój urok dla wyższej klasy społeczeństwa Treepoint. Beth miała z nim kontakt od czasu, gdy jego teściowa, pani Langley, zaskoczyła ją prośbą o sprawowanie kontroli nad finansami. Zięć pani Langley zgodził się bez namysłu. Vincenta Bedforda zupełnie nie interesował niewielki majątek teściowej, za to nieustannie całował w tyłek każdą bogatą wdowę w miasteczku.
Beth skręciła w wąską aleję prowadzącą do domu pani Langley, by podrzucić jej kilka zamówionych produktów spożywczych. Myślami była już przy kolejnym oczekującym zleceniu. Jeśli dobrze pójdzie, wróci do domu przed zmrokiem.
* * *
– Widziałaś? – zapytał Razer uwieszoną na nim dziewczynę.
– Jak mogłam nie zauważyć? Była tak przerażona, że niemal wskoczyła do samochodu. Założę się, że narobiła w majtki.
Razer wybuchnął śmiechem, do którego szybko przyłączyli się pozostali, którym nie umknął widok ponętnej blondynki pospiesznie przemykającej do samochodu. W sklepie rozdzielili się, by zebrać produkty na kolejny tydzień. Z trzech wózków wylewały się ogromne ilości mięsa, chipsów i piwa.
– Jak to dowieziemy do domu? – zapytała Sam Razera, który właśnie wyjmował banknoty o wysokich nominałach, by zapłacić kolosalny rachunek.
– A może wynajmiemy tę przerażoną myszkę twojej babci? – zażartował.
– Nie wygłupiaj się. Założę się, że pognała donieść na mnie babci. Wścibska suka.
Train zbliżył się do niej od tyłu, przesunął dłonią po jej pośladku, po czym przyciągnął ją do nabrzmiałego rozporka. Nie zwracali uwagi na sprzedawczynię i gapiących się klientów, którzy nie przywykli do tak jawnej erotyki w miejscu publicznym.
– Sam, co powie? Że jesteś, do cholery, jedną z nas? Czym się martwisz? To nieprawda. – Parsknął śmiechem i przyciągnął ją bliżej.
– Nie martw się, dziewczyno. Tej staruszce nie przyjdzie do głowy, że pieprzysz się z nimi wszystkimi – zamruczała Evie sarkastycznie, odpychając Sam na bok przepełnionym wózkiem sklepowym i kierując się do drzwi wyjściowych. – Włóżcie zakupy do mojego samochodu – poleciła motocyklistom, ignorując przy tym wściekły wzrok Samanthy.
Brak szacunku ze strony powszechnie lubianej Evie sprawił, że Sam poczerwieniała na twarzy. Czując na sobie badawcze spojrzenie sprzedawczyni z otwartymi ustami, warknęła:
– Na co się tak gapisz, suko?
– Doskonale, Sam. – Train zwolnił nieco uścisk, po czym pocałował ją w usta. Dla osłupiałych ludzi przy kasie było to prawdziwe przedstawienie. Zdenerwowana Sam wyrwała mu się i uciekła z oczu zgromadzonej w sklepie widowni.
* * *
Beth weszła do domu pani Langley, ostrożnie niosąc zakupy. Starsza pani nie radziła już sobie z tak dużym domem. Okazałe meble i dekoracyjne ornamenty wymagały nieustannego odkurzania. Wspaniale wyposażona kuchnia od dawna była nieprzydatna, gdyż staruszka gotowała tylko dla siebie.
Beth po cichu odłożyła produkty i ruszyła na poszukiwanie pracodawczyni, którą znalazła drzemiącą na tapczanie.
– Pani Langley? – Po chwili bez odpowiedzi Beth miała odwrócić się i pozwolić jej dalej spać, ale usłyszała zmęczony głos:
– Beth?
– Tak, to ja. – Dziewczyna wróciła do pokoju, by kobieta mogła na nią patrzeć bez konieczności podnoszenia głowy.
– Myślałam, że to Samantha. Miała do mnie wpaść w tym tygodniu. – W jej bladoniebieskich oczach szerzył się smutek. Beth ścisnęło coś w gardle, bo miała świadomość, jak wielu jej klientów cierpiało z powodu samotności.
Beth poczuła się zmuszona usiąść na parę minut, by wysłuchać kilku anegdotek na temat dzieciństwa Samanthy. Zaczęła marzyć o potrząśnięciu dziewczyną, która ignorowała swoją babcię. Jednak wiedziała, że nie ma sensu wściekać się o coś, na co nie ma wpływu. To nie jej wina, że kierowała się przykładem ojca. Matka Sam, a zarazem córka pani Langley, zginęła w wypadku samochodowym, gdy Sam miała czternaście lat.
Beth przerwała opowieść kobiety:
– Przepraszam, nie chciałam pani obudzić. Chciałam tylko powiedzieć, że podrzuciłam zakupy i schowałam je. Blake wpadnie w weekend przeczyścić rynny i schować wszystkie niepotrzebne rzeczy.
– Dziękuję. Nie wiem, co zrobiłabym bez twojej pomocy.
– Z pewnością pani rodzina chętnie zapewniłaby pomoc.
– Tak myślisz?
– Jestem o tym przekonana. Proszę nie spać zbyt długo, bo w nocy nie zmruży pani oka. Do zobaczenia w sobotę. Zamknę za sobą drzwi.
Zanim Beth wyszła, kobieta zdążyła już ponownie zapaść w drzemkę. Zamykając ciężkie drzwi, ponownie usłyszała głośny dźwięk motocykli. Powoli przemieszczały się aleją z ograniczeniem prędkości, przejeżdżając tuż obok domu, który właśnie opuszczała Beth. Samantha siedziała z tyłu ogromnego, czarnego motocykla, przy czym była przyklejona do innego mężczyzny niż ten, z którym weszła do sklepu. Beth czuła na sobie jej wzrok, więc zdecydowała się pomachać. Dziewczyna odwróciła głowę, jawnie ignorując niezobowiązujące pozdrowienie.
Beth wzruszyła ramionami, zupełnie niezmartwiona tą niegrzecznością. Kiedy ich drogi się przecinały, Samantha nigdy nie okazywała przyjaźni, a często była otwarcie wroga. Beth starała się, by jej to nie dotykało, ale nie mogła zrozumieć przyczyny tak dużej niechęci.
Wydawało się, że od samochodu dzieli ją dobrze ponad kilometr zamiast zaledwie paru metrów. Kiedy już stała przy pojeździe, ponownie odwróciła głowę w stronę ryczących motocykli. Gdyby nie było to tak oczywiste, Beth weszłaby do domu i poczekała, aż znikną z pola widzenia, jednak nie chciała robić z siebie idiotki dwa razy w ciągu jednego dnia. Kiedy minął ją ostatni motor, odetchnęła z ulgą. To właśnie ten motocyklista obejmował Samanthę w sklepie. Teraz, gdy Beth szła do samochodu, nie spuszczał z niej wzroku. Jego surowa uroda wręcz zmuszała do wstrzymania oddechu. Na kołnierz skórzanej kurtki spadały przewiązane bandanką ciemnobrązowe włosy, a za ciemnymi okularami, które nie zmniejszały intensywności spoczywającego na niej spojrzenia, ukrywał się tajemniczy kolor oczu. Krótka wymiana spojrzeń przyniosła żywą reakcję jej ciała. Beth dostrzegła, jak usta wykrzywiają mu się w szelmowski uśmiech, zupełnie jakby znał targające jej ciałem uczucia. Ruszyła szybciej w stronę samochodu, odrywając wzrok od przejeżdżającego motocykla. Nie odwróciła się na dźwięk ryku silnika, który wydawał się z niej naśmiewać. Drżącymi palcami wkładała kluczyk do stacyjki. Nie miała pojęcia, dlaczego motocykliści wprawiali ją w taki dyskomfort. Doszła jedynie do wniosku, że są uosobieniem wszystkich wad, przed którymi ostrzegał ją ojciec. Jej rodzice urodzili się i dorastali w Treepoint. Ojciec był miejscowym kaznodzieją w zgromadzeniu baptystów, a matka poświęciła się jego pracy. Mieli wysokie oczekiwania wobec swojej córki głównie dlatego, że bacznie obserwowała ją cała społeczność, informując ojca o każdym domniemanym pogwałceniu jego nauk w przekonaniu o słuszności swego postępowania. W odpowiedzi zapewniał jej wielogodzinne pogadanki i przez wiele dni patrzył na nią z wyrzutem, przez co Beth czuła się nieudolna i zła. Doświadczenia większości dziewcząt, takie jak potańcówki i chłopcy, zaczęły wiązać się z uczuciami budzącymi oburzenie ojca. W odniesieniu do wymogów wynikających z jego pozycji w społeczności Beth miała dwie drogi. Mogła się zbuntować albo podporządkować. Nie była waleczna, więc ze względu na siostrę ugięła się pod żądaniami rodziców. Opieka nad Lily nie była trudna. Kiedy narzucone przez rodziców ograniczenia dusiły Beth, Lily świadomie je przyjmowała. Tej znerwicowanej dziewczynie zasady dawały poczucie bezpieczeństwa i porządku.
Aby dać przykład miłosierdzia, rodzice adoptowali dziewczynkę, Lily. Umysł Beth unikał wspomnień o pierwszym spotkaniu z nową siostrą, ale czuła prawdziwą wdzięczność za uratowanie Lily. Siostry łączyła wielka miłość, nawet jeśli nie było między nimi więzów krwi.
Lily była dokładnym przeciwieństwem Beth: wysoka, szczupła i promiennie piękna zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Nie sposób było oderwać od niej wzroku. Wydawało się, że człowiek traci przy niej coś niezwykle istotnego. Wygląd tej ślicznej dziewiętnastolatki nie zdradzał, z jakiego piekła wyciągnęli ją rodzice. Lily była nieduża jak na swój wiek, a jej biologiczna matka wbrew prawu nie posłała jej do szkoły. Po adopcji rodzice Beth mówili, że jest dwa lata młodsza, dzięki czemu nie była opóźniona we własnej grupie wiekowej. Beth kochała swoją siostrę, a po śmierci rodziców podczas misji dobroczynnej przeniosła się do domu, by zająć się nią do ukończenia szkoły średniej. Lily teraz była w ostatniej klasie. Co prawda nadrobiła braki w rozwoju fizycznym i psychicznym, lecz nadal jej prawdziwy wiek był tajemnicą, którą znała tylko dyrekcja szkoły. Tak zadecydowali rodzice. Społeczność uważająca ją za siedemnastolatkę żyła w nieświadomości.
Beth zaparkowała na podjeździe. Po zapalonym świetle na ganku poznała, że Lily czeka na jej powrót z pracy. Na progu przytulnego domu dotarł do niej zapach jedzenia.
– Siostrzyczko, spóźniłaś się. – Lily przywitała się z nią z naganą.
– Wiem. Zadzwoniłabym do ciebie, ale znam twoje zdanie na temat rozmów podczas jazdy. – Beth zdjęła buty i opaskę, dzięki której włosy nie wpadały jej na twarz. Dziewczyna ze zrozumieniem łagodziła obawy siostry, wiedząc, jak dużą traumą była niespodziewana śmierć obojga rodziców.
– W porządku. – Lily natychmiast wybaczyła siostrze. – Chodźmy jeść. Umieram z głodu.
Beth roześmiała się na myśl o szczupłej sylwetce siostry.
– Jak zwykle. Nie wiem, jak ci się udaje nie przybrać na wadze, skoro ciągle jesz. Chyba masz wyjątkowo dobre geny. – Na widok bólu w oczach siostry Beth natychmiast pożałowała tych słów. Szybko wzięła ją pod rękę i poprowadziła z powrotem do kuchni, zmieniając po drodze temat: – To co na kolację?
Lily ze śmiechem odpowiedziała:
– Twoje ulubione spaghetti.
Nakryły do stołu i po chwili siedziały nad przygotowaną przez Lily kolacją.
– Jakie masz plany na weekend? – zapytała Beth.
– Nic szczególnego. – Lily wzruszyła ramionami, sięgając po kromkę chleba z czosnkiem. – Nauka. – Na tę krótką odpowiedź Beth zmarszczyła brwi.
– Czy za parę tygodni nie masz czasem balu absolwentów?
– Tak, ale nie idę.
– Dlaczego? Charles nie chce? – Beth usiłowała nie krzywić się, kiedy wypowiadała jego imię. Chłopak był miły, lecz miał wiele cech wspólnych z jej ojcem. Jego przekonanie o własnej nieomylności często działało Beth na nerwy.
– Nie, ja też nie chcę. – Lily uniesioną dłonią powstrzymała protesty Beth. – Ty nie poszłaś na bal, bo tata ci nie pozwolił. Ja po prostu nie mogę iść ze świadomością, że on by tego nie chciał, a Charles tylko przy okazji się ze mną zgadza.
Beth uważnie dobierała słowa:
– Lily, czasy się zmieniły. Kościół teraz jest znacznie bardziej pobłażliwy niż w czasach, kiedy tata był pastorem. Nie każę ci iść na całość, a jedynie dobrze się bawić. We wszystkim istnieje złoty środek.
Lily jedynie pokręciła głową i odpowiedziała:
– Nie, Beth. Proszę, nie chcę tam iść.
Beth zaczęła dociekać, czy jej siostra nie chce iść na bal absolwentów, czy też na późniejsze imprezy, na których zachowanie nieco wymykało się spod kontroli. Rozmowę przerwał im dzwonek telefonu grający melodię Into The Fire. Lily nie lubiła tej piosenki, lecz Beth zupełnie to nie przeszkadzało. Uwielbiała muzykę, sprawiała jej radość wbrew naukom ojca, który twierdził, że prowadzi do grzechu i pokusy. Dziewczyna nie zamierzała dopuścić, by siostra poczuciem winy skłoniła ją do zmiany melodii na własny nudny dzwonek.
– Słucham.
– Mówi Loker James. Przepraszam, że zakłócam ci wieczór, ale potrzebuję twojej pomocy.
– To żaden problem, proszę pana. Co mogę dla pana zrobić?
Kiedy Lily nałożyła sobie kolejną dokładkę spaghetti, skrzywiła się z niesmakiem.
– Właśnie zadzwonił do mnie Mick z baru Rosie’s. Mój ojciec upił się i usiłuje wdać się w bójkę z klientami. Wyślij tam Blake’a, niech przyprowadzi go do domu. Jestem w Waszyngtonie na spotkaniu, dlatego nie mogę zrobić tego sam – mówił Loker.
– Nie mogę wysłać Blake’a, ale zajmę się tym sama – odpowiedziała Beth.
Ojciec pana Jamesa, Ton, był niewysokim mężczyzną o ogromnej fantazji, którego wszyscy znali. Na trzeźwo nie sprawiał problemów, ale alkohol dawał mu przekonanie, że jest kozakiem. Często było to powodem bójek, które przegrywał, a czasem nawet wycieczek na oddział ratunkowy, by ktoś go opatrzył do wtóru wściekłych wymówek syna. Właśnie dlatego Loker James zatrudnił Beth. Po prostu w związku z częstymi wyjazdami chciał mieć ojca na oku.
– Nie wiem, czy to najlepsze wyjście. Po pijaku tata bywa trudny. – W telefonie wyraźnie słychać było zdenerwowanie. Beth szeroko się uśmiechnęła, gdyż doskonale wiedziała, jak nieznośny bywa ten człowiek. W ciągu kilku ostatnich miesięcy od rozpoczęcia pracy wielokrotnie kładła go do łóżka, jednak teraz po raz pierwszy miała wejść do baru i wyprowadzić go stamtąd po popijawie.
– Poradzę sobie z Tonem, proszę się nie martwić. Mick pomoże mi wsadzić go do samochodu.
Beth dobrze znała Micka. Właściciel baru regularnie chodził do kościoła jej ojca i robił to nadal po jego śmierci, kiedy to kościół przejął nowy pastor. Ojciec podczas rozmów ze swoją żoną często się zastanawiał, czy to skrucha z powodu grzechów popełnionych w barze, czy też przez niego samego. Gdy wspominano o tym Mickowi, ten za każdym razem najzwyczajniej w świecie zmieniał temat na ostatnie kazanie ojca, co zmusiło entuzjastycznego pastora do odstąpienia od ratowania mężczyzny uznanego za jednego z największych grzeszników w całej społeczności. Jego szczodre datki wkrótce położyły kres dalszym próbom zbawienia jego duszy.
– Jesteś pewna? – Teraz w głosie pana Jamesa słychać było zwątpienie, po którym rozległo się westchnienie. – Zadzwoń do mnie, jak już dotrzecie do domu. W razie kłopotów natychmiast daj mi znać.
Dotarcie do baru na obrzeżach miasta nie zabrało Beth wiele czasu od chwili, gdy zostawiła Lily z myciem naczyń, co zupełnie nie budziło w niej poczucia winy. Beth nie cierpiała tego robić, ponieważ w dzieciństwie wielokrotnie zmywała po licznych kolacjach dla członków Kościoła, do których wydawania jej rodzice czuli się zmuszeni.
Wjeżdżając na całkowicie zapełniony parking baru Rosie’s, Beth przełknęła ślinę. W piątkowy wieczór panował tam duży ruch, lecz większość miejsc zajmowały motocykle. Poczuła ucisk w żołądku. By nie zmienić zdania i nie zadzwonić do Lokera Jamesa z informacją, że nie udało się uratować jego ojca, Beth szybko ruszyła do wejścia. Po drodze jej uwagę przykuł ruch z boku budynku. Jakiś mężczyzna opierał się o boczną ścianę, a przed nim klęczała kobieta w czarnej spódnicy z falbankami. Jej poruszająca się miarowo głowa dokładnie mówiła, czym się zajmuje, trzymając w ustach jego penisa. Gdy Beth udało się wreszcie oderwać zaskoczone spojrzenie od ruchów bioder i wpychanego w chętne usta kobiety ogromnego członka, rozpoznała w mężczyźnie człowieka, który był świadkiem jej przemykania się do samochodu pod sklepem. Nawet teraz, kiedy podniósł wzrok i dostrzegł zaskoczenie na twarzy Beth, ta musiała powstrzymać się przed ucieczką w bezpieczne schronienie do oczekującego pojazdu. Zamiast zrezygnować, mocniej docisnął głowę kobiety. Na chwilę odwrócił wzrok od Beth, by sprawdzić, jak wygląda cały członek w ustach najwyraźniej doświadczonej kochanki. Miała zsuniętą na talię czarną bluzkę, a jego dłoń pieściła jej pierś. Beth obserwowała, jak ściska w palcach brodawkę kobiety, dzięki czemu jej głowa zaczęła szybciej się poruszać, aż wreszcie po jego lubieżnym jęku i dyszeniu kobiety dali znać, że doszedł w jej ustach.
Kiedy trzask drzwi przywrócił Beth do rzeczywistości, nerwowo ruszyła naprzód i niemal wbiegła do baru. Obserwacja tej pary wywołała w niej niechęć do samej siebie, ale po prostu zastygła przygwożdżona do tego widoku, przez co nie była w stanie się ruszyć.
Dopiero po chwili jej oczy przywykły do panującego w środku mroku. Ton siedział przy barze. Najwyraźniej pomoc przybyła w samą porę, ponieważ drugi z motocyklistów, których widziała z Samanthą, trzymał go teraz za gardło. Wcześniej wspomniana dziewczyna znajdowała się na kolanach mocno wytatuowanego mężczyzny.
Po stwierdzeniu, że w tej grupie wierność nie istnieje, Beth gestem przywołała Micka, który nie spuszczał jej z oczu, odkąd weszła do baru. Ostrożnie podeszła od tyłu do Tona, który nie był zdolny, by ją zobaczyć, gdyż motocyklista trzymał go teraz w powietrzu. Chwilę później wyciągnęła rękę i włożyła ją pod najwyraźniej skłonne wydusić z jej klienta życie ramię.
– Przepraszam, czy mógłby pan go puścić? – Niewiarygodnie wprost przerażająca twarz zwrócona teraz w jej stronę kazała dziewczynie wydać z drżących warg niezamierzony pisk. Beth przyznawała się do tchórzostwa i nigdy w życiu nie dążyłaby do konfrontacji ze stojącym przed sobą olbrzymem, jednak ta sytuacja daleko odbiegała od normy, bo konfrontację wymuszał dobrostan jej klienta, a także, rzecz jasna, wysoka kwota, którą planowała obciążyć Lokera Jamesa za to zlecenie. Dlatego też po przełknięciu ogromnej guli strachu w gardle odciągnęła jego dłoń od już purpurowego Tona.
Uwolniony mężczyzna chwycił się baru i ciężko na nim zawisł, wciągając powietrze do przyduszonych płuc. Towarzyszące temu odgłosy przykuły powszechną uwagę, gdyż wszyscy zastanawiali się, czy staruszek umrze na atak serca, czy też uda mu się odzyskać formę.
– Co jest, do jasnej cholery? – Kiedy potężny motocyklista zbliżył się, by ponownie chwycić Tona, Beth zasłoniła staruszka własnym ciałem, uniemożliwiając mężczyźnie kolejną napaść.
– Przepraszam za wszystko, co zrobił. Przyjechałam po niego. Jeśli da mi pan chwilę, zaraz przestanie siedzieć panu na głowie. – Nieco zbyt późno dziewczyna dostrzegła, że przerażający motocyklista nie ma włosów. – To znaczy… – dodała pospiesznie. – Wiem, że po pijaku bywa nieco denerwujący, ale nie będzie pana dłużej wkurzał.
Cisza w barze pozwoliła dziewczynie usłyszeć oszalałe bicie własnego serca.
– Nazwał mnie cipą. Najpierw stłukę go na kwaśne jabłko, a potem możesz go sobie zabrać, dokąd tylko zechcesz. – Po tych słowach ponownie sięgnął do Tona, odsuwając ją przy tym z drogi.
Chwytając się stołka, by odzyskać równowagę, usłyszała oschły ton skierowany do tego półgłówka:
– Daj spokój, Knox. Puść go. Później wyrównasz rachunki.
Kiedy się obejrzała, człowiek, którego spotkała na zewnątrz, odciągał agresywnego wielkoluda do tyłu. Za nim potulnie szła specjalistka od robienia loda, która puściła do Beth oczko, po czym weszła za bar, gdzie natychmiast zabrała się do nalewania do szklanek spienionego piwa.
Beth poczuła, że się rumieni i nie jest w stanie popatrzeć mu w oczy. Zdenerwowała się, że w obecności tego konkretnego motocyklisty nieustannie robi z siebie durnia.
Mężczyzna zwany Knoxem sprawiał wrażenie skłonnego do kłótni, lecz zaraz obdarzył ją szerokim uśmiechem i podniesionym głosem, by mógł go słyszeć Ton, obwieścił:
– Staruchu, możesz uważać się za szczęściarza, że dziś pojawiła się ta słodka suczka, ale później się tobą zajmę. Zmęczyło mnie, że z twojej gęby wydostaje się coś, czego nie umiesz powstrzymać ze starości.
Ton, któremu udało się odzyskać oddech, ale nie zdrowy rozsądek, wtrącił głupio:
– Beth, widzisz, co chcę powiedzieć. To cipa.
Beth krzyknęła, kiedy Knox, odpychając ją na bok, rzucił się na nieskruszonego Tona, przed czym pozostali motocykliści starali się go powstrzymać.
Ktoś ją chwycił i przytrzymał, dopóki nie odzyskała równowagi. Patrząc w górę, dostrzegła wpatrzone w siebie oczy, które wywołały w jej ciele od lat głęboko zepchnięte doznania. Odsunęła się od podtrzymującej ją góry mięśni, czując dyskomfort na wspomnienie aktu seksualnego z kelnerką sprzed zaledwie kilku minut. Czerwona jak burak Beth zobaczyła, jak mocno wytatuowany motocyklista trzyma wyrywającego się Tona, podczas gdy czterech innych poskramia wściekłego Knoxa.
– To mój bar i wszystko mi jedno, co się tu dzieje, dopóki płacicie zielonymi – ryknął Mick, zyskując powszechny posłuch. – Ale muszę was prosić o zostawienie Tona w spokoju. Przyjaźnię się z Lokerem i przyrzekam, że odpłaci winy ojca.
Beth zaskoczyła reakcja motocyklistów. Zawahał się nawet rozszalały Knox. Korzystając z okazji, ujęła Tona pod ramię z zamiarem opuszczenia baru, gdy Mick odwracał uwagę tłumu. Tonowi się to jednak zupełnie nie podobało, bo postanowił wyrwać się z objęć ratunku.
– Nigdzie nie idę, dopóki nie wypiję jeszcze jednego.
– Ton, proszę, chodźmy. Pan James prosi, żeby cię zabrać do domu. Czeka na mój telefon.
– Czyli może poczekać jeszcze dziesięć minut, bo ja zamierzam się napić. – Wojowniczy mężczyzna ciężko podszedł do najbliższego stołu i wrzasnął do Micka: – Jeszcze jedną kolejkę whisky.
Mick uważnie na niego popatrzył, po czym zwrócił się do kobiety za barem:
– Jenna, nalej mu whisky. – Obrzucił motocyklistów ostrzegawczym spojrzeniem, po czym wrócił za bar i zajął się wydawaniem napojów. – Piwo na koszt firmy! – Słowa Micka skłoniły wszystkich motocyklistów do podejścia do lady.
Beth nie umknęło groźne spojrzenie, jakim Knox obrzucił Tona, zanim sięgnął po kufel i oparł się o bar.
Nie mając pojęcia, co robić w tej groteskowej sytuacji, Beth zajęła miejsce przy stole obok Tona. Kiedy kelnerka postawiła przed nim szklankę whisky, Beth nie podniosła wzroku. I tak zdecydowanie zbyt dużo widziała.
– Coś pani podać?
– Nic, dziękuję.
– Nie żałuj sobie – powiedziała kelnerka.
Beth podniosła głowę i dostrzegła rozbawiony wyraz twarzy Jenny. Zorientowała się, że ta kobieta wiedziała, że była obserwowana podczas aktu z motocyklistą, co zupełnie jej nie przeszkadzało. Patrzyła, jak tamta obsługuje mężczyzn przy barze, flirtując przy tym z niektórymi z nich.
Beth potajemnie zerknęła na mężczyznę, któremu Jenna robiła loda, i nie dostrzegła ani krztyny zazdrości. Zamiast tego wpatrywał się w nią samą. Kiedy usiadł przy niewielkim stoliku tuż obok, przelotnie dotykając udem jej nogi, cała się zaczerwieniła.
– Ton, chyba wiesz, że postawiłeś Lokera w złej sytuacji – stwierdził motocyklista.
– Razer, to nie po raz pierwszy i zdecydowanie nie po raz ostatni. – Ton podniósł szklaneczkę, jakby zupełnie go to nie obeszło. – A poza tym Loker może sam o siebie zadbać.
Razer uniósł piwo do ust. Beth zauważyła, jak bardzo są zmysłowe podczas picia. Był przystojny, a sądząc po jego podejściu, także doskonale świadomy swej atrakcyjności dla kobiet. Czuła, że wpatrzony w niego wzrok Beth zupełnie go nie dziwi.
– Kiedy skończy pić, musisz go stąd wyprowadzić. Jeśli ponownie napyskuje Knoxowi, nikt go nie powstrzyma – powiedział do Beth i rzucił Tonowi ostrzegawcze spojrzenie.
– Już idę. – Ton chwiejnie wstał od stołu. – I to nie dlatego, że się boję.
– Nie rób tego, Ton – błagała Beth.
Nie dając się powstrzymać, Ton ciągnął:
– Ale muszę odstawić Beth do domu. Nie pasuje do tej speluny.
Beth miała ochotę zwrócić mu uwagę za obrazę lokalu Micka, który w końcu uratował mu ten niewdzięczny tyłek. Widząc minę sztywniejącego za barem Micka, miała pewność, że Loker będzie to musiał wynagrodzić nie tylko motocyklistom.
Wstała od stołu i ruszyła za Tonem do drzwi. Razer złapał ją za dłoń i po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio do niej:
– Odwieź Tona i wróć. Napij się ze mną.
Przez arogancję tego mężczyzny Beth opadła szczęka. Zdecydowanie przywykł do chętnych kobiet.
– To nie jest dobry pomysł, ale dziękuję. – Grzeczna chrześcijanka, którą była w głębi duszy, odmówiła, natomiast nieposkromiona kobieta, o której marzyła, błagała o wolność. Kiedy wyrwała mu dłoń, pospiesznie poszła za Tonem na zewnątrz, a za nią podążył śmiech Razera. Dostrzegł jej niezdecydowanie.
* * *
– O co, do cholery, chodzi? – zapytała Samantha, podchodząc do stołu.
Razer wiedział, że ich podsłuchała.
– To nie twoja sprawa. – Obrzucił ją twardym spojrzeniem na znak, że nie pozwoli się tak traktować.
– Razer, no dawaj. Jestem napalona, jedźmy do domu.
– Co jest? Shade nie ma nastroju? – odpowiedział Razer.
– Dobrze wiesz, że zaspokoję was obu. – Opierając się o jego plecy, otarła się piersiami, a dłonią przesuwała mu po klatce piersiowej, aż wreszcie dotarła do krocza, gdzie lekko ścisnęła ukrytą pod dżinsami męskość. Pod jej doświadczonym dotykiem penis ponownie się naprężył.
Pociągnął ją w bok, po czym obcesowo pocałował.
– Weź Shade’a i spotkajmy się na zewnątrz. Zapłacę rachunek i za chwilę wyjdę.
– Po co płacić Mickowi? Czy nie mówił, że to na koszt firmy? Jeśli chcesz wydawać pieniądze, równie dobrze możesz mi je dać.
– Zawsze za siebie płacimy. Mick nie odpowiada za Tona. Nie bądź chciwą suką i poczekaj na zewnątrz, bo zapytam Jenny, czy chce się zabawić. Mnie to bez różnicy – skwitował z lodowatą nutą w głosie.
Sam zrezygnowała z ciętej riposty, wiedząc, że Razer się na nią wścieknie, a nie mogła na to pozwolić, bo zbyt mocno go pożądała. Kiedy usiadł obok tej cnotki, nauczycielki ze szkółki niedzielnej, dostrzegła w jego oczach zainteresowanie. Wcześniej mogłaby przyrzec, że nie ma najmniejszych szans, by dobrać jej się do majtek, lecz tym razem Sam dostrzegła w twarzy Beth cień wahania, gdy zaprosił ją na drinka. Pragnąc dać mu niezapomnianą noc, znalazła Shade’a i wyszła na zewnątrz.