Viper - Begley Jamie - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Viper ebook i audiobook

Begley Jamie

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Dla fanów „Katów Hadesa” Tillie Cole, „Reapers MC” Joanny Wylde i „Wind Dragons MC”  Chantal Fernando! 

Drugi tom serii motocyklowej legendarnej Jamie Begley!

Winter Simmons przeżyła największy szok w życiu, kiedy dowiedziała się, że Loker James, z którym spotyka się od dwóch lat, to Viper – prezes klubu motocyklowego Last Riders. 

Kobieta jest dyrektorką w liceum i nie może pozwolić sobie na zrujnowanie reputacji, gdyby prawda wyszła na jaw. Ktoś taki jak ona nie powinien być widywany z potencjalnym przestępcą i człowiekiem, który zawiódł jej zaufanie.

Loker ukrywał swoją prawdziwą tożsamość przed Winter, mając ku temu ważne powody. Teraz jednak już nie będzie mógł prowadzić podwójnego życia. Czy Winter zaakceptuje fakt, że jej mężczyzna nie jest takim poukładanym i kulturalnym człowiekiem, za jakiego go uważała, ale kieruje gangiem niebezpiecznych bikerów?                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 39 min

Lektor: Jamie Begley
Oceny
4,5 (389 ocen)
256
87
31
9
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justaq93
(edytowany)

Nie polecam

Najgorsza seria o motocyklistach jaką wydano w Polsce. Pierwszy tom był obrzydliwy. Aby dać tej serii jeszcze jedna szansę zaczęłam drugi tom. Nie byłam w stanie doczytać tej treści nawet do połowy. I to są książki napisane przez kobietę? Rozumiem motocykliści, groźni mężczyźni i wgl, ale to co jest opisywane w tych książkach to dramat. Nie wiem do jakiego odbiorcy są kierowane te tytuły, ale każda szanująca się kobieta będzie raczej zniesmaczona tymi wypocinami. Ja jestem na nie.
paaula29

Z braku laku…

Czemu w tej książce jak i poprzedniej ukazywane jest jak to kobieta jest łatwowierna, która akceptuję zdrady i inne brzydkie zachowania. Tu po prostu jest opisany brak szacunku do kobiet na które one same się zgadzają...
122
malinowa020

Nie oderwiesz się od lektury

Mam nadzieję, że cała seria zostanie wydana bo jest naprawdę dobra. Uwielbiam ten klimat książek 😍
30
Elinn

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam tą serie czytałam wile raz i cieszę się że w końcu wychodzi po polsku. Kolejne są jeszcze lepsze. I cieszę się, że w tej części nie tlumaczyli ksywek dziewczyn z Destructors na polski, zdecydowanie lepiej brzmią po angielsku.
53
zaza22

Dobrze spędzony czas

Dużo lepsze tłumaczenie od Razera, ale nadal jeszcze brakuje książce w oryginale, przynajmniej tłumacz zostawił imiona po angielsku
20

Popularność




Tytuł oryginału

Viper’s Run

Copyright © 2014 by Jamie Begley

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Kinga Jaźwińska-Szczepaniak

Korekta:

Joanna Błakita

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-410-9

PROLOG

– Touchdown1, drużyna Bulldogs wygrywa sześć do zera! – ogłoszono na zakończenie pierwszej połowy meczu.

Rozległy się wiwaty tłumu.

Winter i Emily przygotowały się na napływ klientów, którzy zechcą skorzystać z przerwy i kupić coś do jedzenia.

– Oto i są – stwierdziła Emily, widząc tłum kibiców zmierzających w ich stronę.

– Jeśli dopisze nam szczęście, pobijemy dziś rekord klientów – odparła Winter, mając nadzieję, że się nie myli. Pieniądze zarobione w sklepiku z żywnością chciała przeznaczyć na zakup nowej tablicy wyników. Jako dyrektor szkoły średniej musiała być obecna podczas rozgrywek na boisku szkolnym, choć zwykle robiła to jako widz. Dziś wieczorem zgłosiła się do pracy w sklepiku, aby jeden z rodziców miał szansę obejrzeć grę swojego syna. Emily, jej sekretarka, także się zgłosiła, choć z mniej altruistycznych powodów. Pragnęła bowiem zdobyć trenera futbolu.

Pracowały bez wytchnienia, aż wreszcie wznowiono grę, a wówczas została jedynie garstka klientów.

– Co robisz po meczu?

– Jadę do domu i leżę z nogami do góry – odpowiedziała Winter. – A ty?

– Planuję namówić pana Dynamit, by odwiózł mnie do domu, a później zaprosić go do środka, żeby pokazał mi swój album.

Na tę odpowiedź Winter tylko przewróciła oczami. Trener szybko zdobył taki przydomek. Słysząc go po raz pierwszy, roześmiała się, ale po spotkaniu z nim musiała przyznać, że ta ksywka świetnie do niego pasowała – był tak przystojny, że każdą kobietę wprost zwalał tym z nóg.

– Może wszystkie twoje marzenia się spełnią – zażartowała Winter.

– Nie spotykasz się dziś z Lokerem? Nadal nie ma go w mieście? – zapytała Emily, wsypując przy tym popcorn do kubełka dla jakiejś uczennicy.

– Tak właściwie to jest tutaj, ogląda mecz. – Winter przygryzła wargę, żałując, że nie jest wystarczająco odważna, by być tak asertywną w kontaktach z mężczyznami, jak jej sekretarka.

Z Lokerem Jamesem spotykała się od dwóch lat z przerwami. Niestety nie wydawał się chętny do spełnienia żadnego z jej marzeń. Poznali się podczas spotkania komitetu szkolnego i zaprzyjaźnili. Kiedy był w mieście i potrzebował z kimś iść na randkę, zawsze dzwonił właśnie do niej. Winter nigdy mu nie odmówiła, za każdym razem licząc na to, że ich przyjaźń przerodzi się w głębszy związek. Tak się jednak nie stało, gdyż mężczyzna nawet nie próbował jej pocałować.

– Założę się, że niełatwo mu tak ciągle przemieszczać się między Kentucky a Waszyngtonem.

Winter skinęła głową.

– Mówiłam, że potrzebuje wakacji, że wygląda na zmęczonego, lecz odparł, że to nie jest dobry czas. Interesy trzymają go w Waszyngtonie. A kiedy wraca do Kentucky, jego ojciec, Ton, zawsze stwarza jakieś kłopoty.

– Słyszałam, że Ton uderzył po pijaku w samochód Beth Cornett – dodała Emily, biorąc garść popcornu.

– Loker mówi, że nie był pijany, a samochód Beth tak naprawdę prowadziła jej siostra, Lily – poprawiła ją Winter. Przywykła, że w plotkach jest więcej fikcji niż faktów i zwykle nie reagowała na nie, w tym przypadku jednak Ton był ojcem Lokera. Nie chciała, by oskarżano go o prowadzenie pod wpływem alkoholu, szczególnie jeśli mijało się to z prawdą.

– Jeśli więc jest w mieście, czemu dziś wieczorem się z nim nie spotkasz?

Bo usiłuję wprowadzić między nami pewien dystans, odparła w duchu Winter. Loker zadzwonił z propozycją podwiezienia jej na mecz, lecz grzecznie odmówiła, teraz jednak żałowała tej decyzji.

– Mam dość walenia głową w zamknięte drzwi. On widzi we mnie wyłącznie kumpelę. – Westchnęła.

Czasami zastanawiała się nawet, czy Loker nie jest przypadkiem gejem. Treepoint to maleńkie miasteczko o niedzisiejszej moralności. On zaś był członkiem kilku komitetów szkolnych, a także rozważał staranie się o miejsce w radzie szkoły, które wkrótce miało się zwolnić. Gdyby ktoś dowiedział się o jego rzekomej homoseksualności, szybko padłby ofiarą ostracyzmu.

– A może po prostu nie użyłaś właściwej przynęty.

– Nie mam zbyt wiele do nałożenia na haczyk – odparła cierpko Winter, bo nie miała złudzeń co do własnego wyglądu. Była średniego wzrostu, ani piękna, ani szczególnie brzydka. Miała brązowe włosy i piwne oczy, a ciało tak szczupłe, że często budziło pytania o anoreksję; nawet nie szczędząc sobie dużych dawek węglowodanów, ważyła zaledwie czterdzieści pięć kilogramów.

– Nie mów tak o sobie, jesteś naprawdę cudowna – odpowiedziała Emily.

– Jak na podstarzałą dyrektor szkoły średniej – dokończyła za nią Winter, a widząc, że Emily otwiera usta, by się z nią nie zgodzić, szybko zdecydowała się na zmianę tematu: – Czy mogę zrobić sobie przerwę? Od kilku minut nie było klientów.

– Jasne. Zacznę sprzątać; będziemy mogły zamknąć tuż po zakończeniu meczu.

– Dobrze, niedługo wrócę.

Emily skinęła głową, biorąc się do mycia grilla.

Zabrawszy ze sobą porcję nachosów i butelkę wody, Winter opuściła sklepik. Usiadła przy stoliku z widokiem na boisko i zaczęła chrupać. Ponieważ bardziej zajmowała się obserwowaniem tłumu niż samej gry, zdołała dostrzec Lokera pogrążonego w rozmowie z Benem Stilesem, członkiem rady szkoły; na widok ich poważnych min zaczęła się zastanawiać nad jej tematem. Ben coś powiedział, po czym udał się do oddalonej o kilka metrów toalety, zostawiając Lokera samego. Winter wstała od stolika z zamiarem wyrzucenia pustych pojemników do kosza na śmieci, jednak znieruchomiała w trakcie tej czynności, kiedy obok mężczyzny przeszli członkowie klubu The Last Riders.

Klub motocyklowy sprowadził się do miasta przed trzema laty. Od tamtej pory w różnych dzielnicach nierzadko można było spotkać jego członków pędzących na motocyklach. Bardzo często kilku z nich zjawiało się na jakimś wydarzeniu sportowym. Jak dotąd, zgodnie z informacjami posiadanymi przez Winter, nigdy nie spowodowali żadnych kłopotów poza podrywaniem każdej kobiety, która znalazła się w zasięgu ich wzroku.

Dalej tkwiąc w miejscu, Winter dostrzegła wzrok Lokera, którym obdarzył jedną z kobiet w grupie bikerów. Jego zwykle zimne oczy nabrały drapieżnego wyrazu, zaś uśmieszek na ustach nie pozostawiał wątpliwości, co dzieje się w jego głowie. Ta kobieta miała wszystko, czego nie miała Winter – jasne, krótkie i potargane włosy, obcisłe dżinsy, kozaki na wysokim obcasie i białą koszulę z głębokim dekoltem, odsłaniającym niemały kawałek ciała, od którego Loker najwyraźniej nie potrafił oderwać wzroku; to sprawiło, że Winter straciła wszelkie wątpliwości dotyczące jego preferencji erotycznych. Tajemnicza kobieta obdarzyła go prowokującym uśmiechem, lecz poszła za swoimi przyjaciółmi. Mężczyzna w dalszym ciągu odprowadzał ją wzrokiem, choć po powrocie Bena ponownie przywdział maskę powagi.

Loker nigdy nie patrzył na nią tak, jak na tę kuszącą blondynkę.

Chora z zazdrości Winter wróciła do sklepiku. Pomogła Emily w sprzątaniu i roześmiała się na widok determinacji na twarzy przyjaciółki. Później pogasiła światła, zamknęła drzwi i ruszyła w stronę samochodu, lecz na jej drodze stanął Loker.

– Dużo miałaś pracy dziś wieczorem?

– Tak – odparła nerwowo Winter, energicznie ruszając w kierunku parkingu.

Loker, jak zwykle spokojny, swobodnie ruszył obok niej.

– Chciałabyś coś zjeść przed pójściem do domu?

– Nie, dziękuję, nie jestem głodna – odpowiedziała.

– Jutro muszę wyjechać, ale wrócę za kilka tygodni. Piętnastego twój kuzyn Vincent urządza przyjęcie urodzinowe, prawda?

– Tak.

Słysząc tę lakoniczną odpowiedź, Loker obrzucił ją ostrym spojrzeniem.

– Potrzebujesz kogoś do towarzystwa?

Kuzyn Winter był prezesem miejscowego banku oraz członkiem rady szkoły. Loker nieustannie prosił o możliwość udziału w różnych wydarzeniach, na które zapraszał ją Vincent, lecz ona sama nie znosiła kuzyna. Często brała w nich udział wyłącznie ze względu na nalegania Lokera.

– Nie wybieram się tam.

– Dlaczego?

– Bo nie mam ochoty. A teraz, jeśli pozwolisz, chcę iść do domu, bo jestem zmęczona.

Loker chwycił ją za rękę i nie pozwolił wsiąść do samochodu.

– Masz do mnie o coś żal? – zapytał ostro.

– Czemu miałabym mieć? – warknęła w odpowiedzi Winter.

– Nie mam pojęcia. Właśnie dlatego pytam.

Winter zrezygnowana westchnęła i w duchu przyznała, że mężczyzna był tępy. Przez ostatnie dwa lata liczyła, że ich „związek” wreszcie nabierze rozmachu – stanie się bardziej intymny – lecz po jego reakcji na tamtą blondynę musiała wreszcie przyznać, że to płonne nadzieje. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że Emily wsiada do samochodu trenera, a facet przytrzymuje jej drzwi. Otwarcie z nim flirtowała. Winter uznała, że powinna iść za jej przykładem.

– Mogłabym zrobić coś do jedzenia u siebie – stwierdziła z delikatnym uśmiechem na ustach, ignorując pytanie.

Loker zwęził oczy i zabrał dłoń z jej ramienia.

– Nie chcę ci sprawiać kłopotów. Pomyślałem, że zjedlibyśmy coś na szybko. Mój samolot wylatuje o szóstej rano, więc muszę się wcześniej położyć.

– Mógłbyś zostać u mnie na noc i jechać ode mnie – zaproponowała Winter, bezwstydnie zapraszając go do spędzenia nocy w jej towarzystwie. Nie odwróciwszy wzroku od jego oczu poczuła, jak policzki czerwienieją jej z zażenowania.

Loker przez chwilę wpatrywał się w jej zarumienioną twarz, po czym odparł:

– To kuszące zaproszenie, ale jeszcze się nie spakowałem. Zadzwonię do ciebie po powrocie. Możemy iść na przyjęcie do Vincenta i zostać razem do rana.

– Bardzo bym chciała – stwierdziła, natychmiast zmieniając zdanie co do udziału w przyjęciu.

Mężczyzna zerknął na zegarek.

– Muszę iść, robi się późno. – Po tych słowach pochylił się i dotknął ustami jej policzka, po czym obiecał zadzwonić i odszedł, zostawiając ją wpatrującą się osłupiałym wzrokiem w jego plecy.

Winter była pewna, że gdyby to zaproszenie wyszło z ust blondynki, nie spotkałoby się z odmową. Jej zaś odmówił bez wahania i najwyraźniej bardziej zajmowało go przyjęcie Vincenta niż ona sama. Wystarczająco długo pełniła funkcję dyrektora szkoły średniej, by wiedzieć, kiedy ktoś nią manipuluje. Niestety pozwoliła, by uszło mu to na sucho.

Zmarszczyła brwi. Nie była bogata, a choć Vincent był jej krewnym, nie miała żadnego wpływu na jego decyzje biznesowe. Wzdychając cicho, wsiadła do samochodu. Loker wróci za dwa tygodnie, a rozmowy o związku należały do przeszłości.

* * *

Ale tu tłoczno, pomyślała Winter, rozglądając się po barze o wdzięcznej nazwie Pod Różowym Pantoflem.

– Winter, masz ochotę się napić? – zapytała grzecznie Shelly.

– Poproszę mrożoną herbatę, dzięki – rzuciła i rozejrzała się po sali, a Shelly Scott wróciła do rozmowy z Lexi Clark.

Prezes i wiceprezes komitetu rodzicielskiego poprosili Winter o uczestnictwo w ceremonii odbioru wysokiej dotacji na nową tablicę wyników, którą ufundował właściciel baru. Zwykle na imprezy tego typu chodził dyrektor do spraw sportu, lecz tego ranka jego żona zaczęła rodzić, więc to panią dyrektor poproszono o przekazanie wyrazów wdzięczności w imieniu uczniów. Uwielbiała swoją pracę, ale związana z nią polityka zaczynała ją męczyć.

Głośny kobiecy śmiech przyciągnął jej uwagę. Przy stoliku oddalonym o kilka metrów siedziała grupa żywiołowych osób, wśród których, ku swemu zaskoczeniu, Winter dostrzegła znajomą twarz Beth Cornett. Dziewczyna pomagała jej w opiece nad matką, kiedy ta cierpiała na zaawansowany nowotwór. Co niedzielę uczęszczały też do tego samego kościoła. Niemal zadławiła się herbatą, słysząc, jak Beth nazywa swe towarzyszki Sex Piston, Crazy Bitch i Killyama. Szerzej otworzyła oczy, zdając sobie sprawę, że grupa, z którą przyszła Beth, musi należeć do klubu motocyklowego, a wniosek ten szybko potwierdziło wejście ich męskich towarzyszy, najwyraźniej niezadowolonych z pobytu swoich kobiet w tym miejscu.

Winter starała się okazać grzeczność, lecz nie zdołała powściągnąć ciekawości i obserwowała ich i wsłuchiwała się w sprzeczkę tych ludzi, jakby oglądała interesujące widowisko, zajmując miejsce w pierwszym rzędzie. Musiała przyznać, że zaczynała się nieco obawiać o Beth. Wówczas ponownie otworzyły się drzwi baru i do środka weszło kilku mężczyzn; ten klub motocyklowy rozpoznała po kurtkach, jakie mieli na sobie. Członkowie The Last Riders już od progu przejęli dowodzenie, kierując się do stolika zajmowanego przez dziewczyny.

– Beth.

– Razer?

– Chodźmy.

– Ta suka nigdzie nie idzie, ani z tobą, ani z twoimi ludźmi – odpowiedziała za nią kobieta z natapirowaną fryzurą i szaleństwem w oczach, a następnie odwróciła się do mężczyzny, który zajął miejsce przy stole obok niej. – Wracacie do swoich maszyn, a nam pozwalacie się bawić.

– Beth, chodźmy, nie każ mi tego powtarzać.

Dziewczyna zwęziła oczy tak, że przypominały szparki.

– Nie masz prawa mi rozkazywać, Razer. Crazy Bitch ma rację. Dajcie nam spokój. Zanim nam przeszkodziliście, zajmowałyśmy się własnymi sprawami.

– Czy też raczej zajmowałyście się zawartością spodni tych ciot, z którymi tańczyłyście, kiedy przyszliśmy?2 – warknął Ace, jeden z motocyklistów z wrogiego klubu.

– Ace, nie dbamy o twoje zdanie – wtrąciła się Sex Piston. – Już dziś świętujemy poniedziałkowe otwarcie mojego salonu urody. Dokładnie tego, którego ani ty, ani żaden z twoich dupków nie chciał pomalować ani zapewnić jakiejkolwiek innej pomocy. Nie potrzebuję was tutaj, nie zasługujecie na wspólną zabawę.

– Nie widziałem, aby ten gość o ogromnym ego, któremu wkładałaś język do gardła, wbił tam choćby jeden gwóźdź.

– To prawda, ale dziś miał to nadrobić – drażniła się z mężczyzną Sex Piston.

– On sam czy oni? – Ace gwałtownym ruchem głowy wskazał na członków klubu The Last Riders. – Zamierzałyście jechać do ich domu? –W jego głosie dało się usłyszeć groźbę.

– Żartujesz sobie ze mnie? Zamierzałyśmy się powygłupiać, a nie zdradzać klub. Gdybyśmy miały taki plan, wybrałybyśmy zdradę wartą swojej kary za złamanie regulaminu.

– Czy ona nas właśnie obraziła? – zapytał jeden z członków The Last Riders, motocyklista o postawnej sylwetce z ogoloną do zera głową.

Winter aż trudno było uwierzyć własnym oczom, bo prawdopodobnie był on największym mężczyzną w barze.

– Tak, zrobiłam to, ty durniu – zadrwiła Sex Piston.

Przed mężczyznami z klubu TLR stanęły cztery kobiety, które dotychczas pozostawały z boku. Winter rozpoznała wśród nich tę ślicznotkę znaną jej z kościoła; pastor Dean przedstawił ją nawet kongregacji jako Evie.

– Co wy tu, do cholery, robicie? – zapytał je ostrym głosem jeden z bikerów z tego samego klubu.

Winter skierowała wzrok na motocyklistę, który w ten sposób odezwał się do kobiet; ponownie nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

– Loker James? – Pytający ton głosu Beth tłukł się po głowie Winter, która nie zdołała powstrzymać okrzyku zdumienia, czym przyciągnęła jego uwagę.

Ich spojrzenia spotkały się. Kobieta przeniosła wzrok na jego obcisłe, skórzane spodnie, glany i czarny T-shirt pod skórzaną kamizelką, na której tyle znajdowały się naszywki z logo klubu jako potwierdzenie przynależności do niego. Kolejne zaskoczenie przyniósł tatuaż na jego ręce. Przecież zupełnie nie miała pojęcia o jego istnieniu, nie mówiąc nawet o tak ogromnym rozmiarze. Zawsze widywała go w drogich garniturach i idealnie ułożonych fryzurach. Teraz ciemne włosy były znacznie dłuższe, przez co wyglądał równie groźnie, jak jego towarzysze. Loker przez swój wyrafinowany wygląd zawsze sprawiał wrażenie tajemniczego. Strój motocyklisty zatarł wszelkie pozory wyrafinowania, w tym człowieku nie było choćby cienia cywilizacji. Takiego Lokera Jamesa należało czujnie obserwować, a później zejść mu z drogi, i to właśnie robili wszyscy goście baru.

– To właśnie jest Viper – powiedziała Evie, wskazując na Lokera. – Po aresztowaniu Vincenta Bedforda i rozprawieniu się z Memphisem nie ma potrzeby dłuższego ukrywania jego tożsamości.

– Zupełnie mnie to nie dotyczy, prawda? – rzuciła Beth, a siedząca niedaleko Winter dostrzegła, jak kobiecie drży ręka, którą sięga po drinka.

– Odpowiem ci – zwróciła się Evie do Lokera. – Gdyby Beth miała kłopoty, miałyśmy jej pomóc.

– Kim ty, do licha, jesteś? – wtrąciła się Killyama, pytając ślicznotkę.

– Jestem Evie.

– To ty zostawiłaś Beth, kiedy miała kłopoty! Cholera jasna, dziewczyno, masz jaja, żeby tu stać po tym, jak pieprzyłaś się z jej facetem, a później przypatrywałaś się mu, kiedy uprawiał seks z innymi dziwkami.

Winter zauważyła, że mężczyźni z wrogiego klubu zaczynają wpatrywać się w członków The Last Riders z rosnącym szacunkiem w oczach.

– Chłopie, jak ci się to udało? Moja lalunia obcięłaby mi jaja przez sen, gdybym tylko dotknął jakiejś innej – zapytał Ace Razera.

– Chcieliśmy ją chronić. Jeden z naszych braci zachowywał się jak wariat3, dlatego musiałem odsunąć się od Beth, by trzymać ją od niego z daleka – odparł Razer.

– Taa, a czy ta dłoń bawiąca się cycuszkiem Bliss była nieprawdziwa? Jeśli któryś z tych gamoni zrobi coś takiego jednej z moich kumpeli, co ty zrobiłeś Beth, odetnę mu rękę – ostrzegła Killyama, po czym oparła się plecami o krzesło.

Winter nie umknął fakt, że błysk podziwu w oczach mężczyzn z drugiego klubu zniknął.

– Nie, nie była nieprawdziwa… – wymruczała Evie.

– Chodźmy, Winter. – Shelly i Lexi chwyciły torebki.

Winter także wzięła swoją, lecz wypowiedziane przez Evie nazwisko kuzyna przykuło jej uwagę.

– …Bedforda aresztowano, inaczej nigdy w życiu nie wykonałby wyraźnego ruchu przeciwko nam. Musieliśmy zdobyć konkretne argumenty, że zdradził klub. Nie mogliśmy bez potwierdzenia przyjąć za dowód słów osób spoza klubu – wyjaśniła dziewczyna.

Winter słyszała, że jej kuzyn Vincent Bedford został aresztowany za spisek mający na celu wynajęcie zabójcy, który miały zabić inwestora; ten zniknął cztery lata temu. Zatrudniony morderca musiał być członkiem The Last Riders.

– Dlatego też zdradziliście Beth?4 Nie należy do klubu, więc się nie liczy? – wypaliła Killyama do Evie.

– Liczy się. – Tym razem odezwał się Razer.

– Jak widać, niewystarczająco – odpowiedziała mu Crazy Bitch. – Ale mam pytanie wymagające odpowiedzi. – Zwróciwszy się do Beth, zapytała: – Czy ten facet z tymi wszystkimi tatuażami zrobił ci jakąś krzywdę? Bo wprost świerzbią mnie paluszki, by sprawdzić, jak daleko sięgają.

Winter nie musiała nawet zgadywać, o którym z członków klubu TLR mówiła ta kobieta, gdyż oczy wszystkich dziewczyn skierowały się na mocno wytatuowanego motocyklistę stojącego obok Razera. Obaj mieli ciemnobrązowe włosy, lecz tego z tatuażami były krótko ścięte, poza tym był też szczuplejszy od pozostałych. Nie wyglądał przez to mniej niebezpiecznie. Mógł pociągać jedynie szalone kobiety. Winter nawet z perspektywy miejsca, które zajmowała, widziała, że mężczyzna będzie bezwzględnym przeciwnikiem.

– Nie, on jest najlepszy w całej paczce. Nigdy nie widziałam, by dotykał kobiety. Nie bywa pijany, nie widywałam go na imprezach. Shade nie stwarza problemów.

Winter dostrzegła, że po tych słowach opadły szczęki wszystkich członków klubu The Last Riders, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Jedna z nich wybuchła śmiechem, a wkrótce przyłączyły się do niej inne członkinie klubu.

– Poważnie mówisz? Jest naj… – zaczęła kolejna z kobiet z klubu TLR.

– Zamknij się. – Na dźwięk głosu Shade’a Winter przebiegł dreszcz po kręgosłupie.

– Cholera, musiałeś to zepsuć, każąc jej się zamknąć. Laluniu, nie pozwól mu tak do siebie mówić. Jeśli jednak jesteś w łóżku równie dobry, jak przystojny, mogę ci zakleić gębę taśmą – warknęła Crazy Bitch, a Winter nie miała żadnych wątpliwości, że dziewczyna jest do tego zdolna.

– Nie dotkniesz go, ty dziwko. Wsiadaj na mój motor, wyjeżdżamy – wrzasnął stojący za plecami Ace’a Joker.

– Nigdzie się z tobą nie wybieram. Kiedy skończymy tutaj, jedziemy do domu Beth. Sex Piston obetnie jej włosy.

– Nic z tego – powiedzieli równocześnie Razer i Beth, po czym ona dodała: – Miałam się umówić w przyszłym tygodniu, pamiętasz?

Winter doskonale rozumiała obawy Razera. Fryzura Szalonej Suki, tak stanowczo domagającej się strzyżenia włosów Beth, była natapirowana i zmaltretowana tak, że jej włosy sterczały na wysokość kilku cali.

– Nie będziesz musiała przyjeżdżać do salonu – odparła Seks-maszyna, z trzaskiem stawiając drinka na stole, przez co wylały się wszystkie resztki.

– Ona jedzie ze mną do domu. A ty nie dotkniesz jej włosów – ostrzegł kobietę Razer.

– Nigdzie nie jadę – odparła Beth.

To z kolei zdumiało Winter, gdyż nigdy wcześniej nie słyszała, by Beth kiedykolwiek się komuś przeciwstawiła.

– Ależ tak – wycedził przez zaciśnięte zęby Razer.

– Nic z tego.

– Beth nigdzie się z tobą nie wybiera. – Crazy Bitch położyła rękę na oparciu krzesła Beth, zaś pozostałe kobiety przysunęły się bliżej.

– Odsuń się od niej – poleciła Evie.

– Posłuchajcie tej suczki – drażniła mężczyzn Crazy Bitch, niemal siedząca na kolanach Beth.

– Do ciebie mówię – warknęła Evie, podchodząc do niej bliżej.

– Evie, daj spokój – błagała kobieta, którą rozbawiła wypowiedź Beth opisującej Shade’a, usiłowała ją odciągnąć.

– A ty to kto? – zapytała Sex Piston.

– Natasha.

– Co to za imię?

– Jeszcze nie dostałam pseudonimu.

– To ty jesteś tą nową członkinią, którą Viper obracał parę tygodni temu i która pozwoliła Beth myśleć, że ten głos dał ci Razer5?

Winter nie sądziła, że słowa mogą tak bardzo boleć. Poczuła się upokorzona swą wiarą, że Loker może jej pragnąć. Wpatrując się we wspomnianego członka klubu, zdała sobie sprawę, czemu bez problemu trzymał się od niej na dystans.

– Viper nie chciał, by ktokolwiek wiedział o jego pobycie w mieście – odparła Natasha.

Winter zacisnęła dłonie na stole; była jedną z osób, które miały żyć w tej nieświadomości.

– Łatwiej było wbić nóż w plecy Beth. Znajdę dla was kilka wyzwisk, ale najpierw chcę ustalić coś, nad czym się zastanawiam, odkąd stanęliście w drzwiach. Czy on pieprzy równie dobrze, jak wygląda? – zapytała Sex Piston, wskazując na Lokera.

Natasha odparła ze śmiechem:

– Lepiej.

Przez cały ten czas, kiedy Winter wierzyła, że Viper jest w Waszyngtonie, on był tutaj i uprawiał seks ze stojącą przed nią dziewczyną. Wstała, panicznie obawiając się załamania na oczach wszystkich. Nie patrzyła w stronę Lokera, miała jednak świadomość, że on nie oderwał od niej wzroku.

– Cholera – syknęła Sex Piston.

– Jego sprawność w łóżku jest bez znaczenia, bo żadna z was się o niej nie przekona. Cholera, ma własny dom pełen gorących cipek, nie dostanie moich. A teraz wsiadać na te pieprzone motory! – Twarz Ace’a zrobiła się czerwona z wściekłości.

Winter skrzywiła się, zdając sobie sprawę, że Loker spał nie tylko z jedną dziewczyną należącą do klubu.

Kobiety nadal siedziały przy stole, ignorując mężczyzn, zaś członkowie The Last Riders popatrzyli na facetów z drugiego klubu ze współczuciem, które, Winter nie miała co do tego wątpliwości, musiało ukłuć ich dumę.

– Dość tego. – Ace skierował się w stronę Sex Piston, która rzuciła w niego szklanką. Robiąc unik, przypadkowo popchnął łysego członka drugiego klubu, a ten mu oddał.

– Wyjdźmy stąd – stwierdziła Shelly, ciągnąc Winter do drzwi.

Oba kluby rozpoczęły jatkę, w której dominowała wolna amerykanka; kobiety zupełnie nie ustępowały mężczyznom pod względem brutalności.

– Która z tych dziwek to Bliss? Nią także się dziś zajmę! – Winter usłyszała wrzask jednej z kobiet.

Shelly i Lexi chwyciły ją pod ręce, usiłując zejść z drogi coraz bardziej gwałtownym w swych ruchach członkom klubów, lecz w pewnej chwili czyjeś mocne pchnięcie niemal je przewróciło. Z ust Shelly wyrwał się krzyk, kiedy okazało się, że od upadku ochroniły je mocne dłonie Lokera i wytatuowanego mężczyzny.

– Wynoście się stąd, do cholery – polecił Loker.

Winter wyrwała rękę z uścisku.

– Właśnie staramy się to zrobić.

Shelly i Lexy, w asyście Lokera chroniącego je przed ciosami, przepchnęły się do drzwi jako pierwsze. Mocne uderzenie w żebra wyrwało z ust mężczyzny stęknięcie. Ktoś uderzył jego przyjaciela w twarz tacą używaną przez kelnera do roznoszenia napojów. Loker zdołał tylko wypchnąć Winter na zewnątrz, zanim rzucili się na niego motocykliści z drugiego klubu.

Kobieta, blada jak ściana, usiłowała sobie przypomnieć, gdzie zaparkowała samochód. Drżącą dłonią sięgnęła do torebki po kluczyki, zaś ogłupiałe Shelly i Lexi stały już przy aucie i usiłowały wejść do środka, szarpiąc za zamknięte drzwi, przez co parking wypełniły przenikliwe dźwięki alarmu. Winter pospiesznie nacisnęła przycisk alarmu na pilocie, po czym odblokowała zamki drzwi. Shelly i Lexi wsiadły do środka i zaryglowały się. Doprowadzona tym do rozpaczy Winter obawiała się, że straci resztki panowania nad sobą. Biorąc głęboki oddech, ponownie odblokowała zamki i otworzyła drzwi kierowcy, dołączając do przyjaciółek. Drżącymi palcami umieściła kluczyk w stacyjce. Po chwili wszystkie dostrzegły, jak Razer z Beth wijącą się na jego ramieniu opuszczają bar Pod Różowym Pantoflem.

– Uciekajmy stąd, i to szybko! – krzyknęła Shelly, na co Winter przekręciła kluczyk w stacyjce, lecz zaraz zdała sobie sprawę, ze jej auto zostało otoczone i uwięzione na parkingu przez dziesiątki motocykli; mogły jedynie czekać i obserwować sytuację do czasu, aż policja, która właśnie się zjawiła, zakończy wreszcie bójkę klubów, aresztując mężczyzn oraz kobiety z The Last Riders.

Przyjaciółki Beth wyszły na zewnątrz, by wyśmiewać się z wszystkich osób ładowanych do wozów policyjnych. Lokera wyprowadzono z dłońmi skutymi kajdankami na plecach i wsadzono do samochodu szeryfa. Winter liczyła, że zamkną go w więzieniu i wyrzucą klucz, choć nie miała zbyt wielkich nadziei, że jej modlitwy zostaną wysłuchane.

* * *

Wychodząc spod prysznica, Winter usłyszała pukanie. Pospiesznie włożyła różowe spodnie dresowe i T-shirt w tym samym kolorze, po czym poszła otworzyć. Za drzwiami stał Loker. Po odkryciu, że była jedynie pionkiem pozwalającym mu zbliżyć się do Vincenta, nie miała ochoty na to spotkanie. Była w domu zaledwie od dziesięciu minut, gdy ruszyła machina małomiasteczkowych plotek – po zakończeniu trzeciej rozmowy wiedziała wszystko na temat prezesa klubu The Last Riders.

Starała się nie przyglądać jego muskularnej sylwetce, odzianej w dżinsy i czarną koszulę. W ciągu dwóch lat znajomości nigdy nie odwiedził jej w tak nieformalnym stroju. Garnitury, które zazwyczaj nosił, skrywały jego posturę; Winter czuła się zażenowana wcześniejszym przekonaniem, że taki mężczyzna mógłby jej pragnąć, i stwierdziła, że nie ma potrzeby udawać, gdyż całe miasto znało już jego prawdziwą tożsamość.

– Loker, co ty tu robisz? – Jej głos był mniej niż zachęcający.

– Chciałbym wejść, żeby coś wyjaśnić.

– Nie wydaje mi się to konieczne – odparła, napierając dłonią na drzwi.

Loker pchnął je z siłą i wtargnął do środka.

– Musimy porozmawiać.

Wzdychając, zamknęła drzwi. Tym razem to ona przybrała beznamiętną, poważną minę – miała dość inteligencji, by wiedzieć, że nie uniknie poniżającego zakończenia tego „związku” zakrawającego na farsę.

– Właśnie miałam nalać sobie kawy, napijesz się?

– Nie, dzięki. – Poszedł za nią korytarzem do jasnej kuchni.

To pomieszczenie było słoneczne i ciepłe, a osobowość Winter jakby się w nim zmaterializowała; uwielbiała gotować i spędzała tu wolny czas, zapewniła nawet miękkie siedziska stojącym przy stole krzesłom, gdyż wolała zajmować się dokumentami tutaj, a nie w gabinecie.

– Usiądź – zaprosiła, nie obracając się, by sprawdzić, czy mężczyzna skorzystał z zaproszenia. Wyjęła filiżankę z szafki, a następnie nalała sobie kawy. Wbrew nawykowi nie posłodziła, choć lubiła słodką. Słodzik zapewniał jej dodatkowy napęd, lecz teraz nie potrzebowała stymulacji, czuła się przytłoczona całą sytuacją.

Nie mogąc dłużej grać na zwłokę, odwróciła się przodem do Lokera, który wiercił się na krześle przy stole, starając się znaleźć najwygodniejszą dla siebie pozycję.

– Jak widzę, dziś jesteś nieco w gorszej formie. Chyba szczególnie upodobali sobie ciebie i tego drugiego z tatuażami – stwierdziła bez współczucia.

– To prawda.

– Chyba nie spodobało im się, że ich kobiety chciały pieprzyć się z wami dwoma.

Loker zamarł, słysząc w jej ustach to jednoznaczne słowo. W jego towarzystwie Winter nigdy nie powiedziała nawet „cholera”.

– Winter… – zaczął, jednak kobieta mu przerwała:

– Oczywiście, zdołałam ustalić, że te kobiety musiałyby się ustawić w kolejce. Długiej kolejce.

– Usiądź, a wszystko ci wyjaśnię.

Niegdyś spełniłaby to polecenie, zrobiłaby wszystko, co jej kazał i jak jej kazał. Ten czas jednak minął.

– Nie potrzebuję twoich wyjaśnień. Nie jestem głupia ani nawet tak ślepa, jak w oczywisty sposób byłam. Rozumiem angielski i domyśliłam się, co się dokładnie stało. Pomogłam ci zbliżyć się do Vincenta, prawda?

– Tak. Podobnie jak do Bena Stilesa. Nie wiedziałem, który z nich odpowiada za śmierć mojego brata.

– Gratulacje, zagadka rozwiązana. – Winter nie mogła się powstrzymać od uszczypliwości. – Przykro mi z powodu twojego brata.

– Dzięki.

– A teraz wyjeżdżasz… Loker? Czy może wolisz Viper?

– Jak ci wygodniej – odparł, usiłując zachować cierpliwość.

– Zatem bardzo dobrze, Viper, wynoś się.

– Pójdę, kiedy wszystko wyjaśnię. Chcę zachować naszą przyjaźń i zależy mi na tobie, nawet jeśli mi nie wierzysz.

– Jak na przyjaciółce?

– Tak.

Nóż w jej brzuchu bolałby mniej. Postanowiła, że najwyższy czas wyrównać rachunki.

– Dla mnie się to nie sprawdzi. Nie chcę ani nie potrzebuję oszusta za przyjaciela.

– Czy twoim zdaniem moja przynależność do klubu motocyklowego robi ze mnie kryminalistę?

– Ukradłeś mi coś, czego nigdy nie odzyskam. A tak właściwie to dwie rzeczy, czyli czas i zaufanie.

– Bardzo starałem się utrzymać z tobą platoniczne relacje. Nigdy nie dawałem do zrozumienia, że to coś na wyłączność.

– Ale miałeś świadomość, że nie podzielam tych uczuć.

Za odpowiedź musiała jej wystarczyć cisza.

Winter postawiła filiżankę z kawą na blacie, a później popchnęła ją w stronę mężczyzny. Ciemne oczy Vipera śledziły jej ruch. Założyła koszulkę, nie zawracając sobie głowy wycieraniem wilgotnego ciała ani zakładaniem biustonosza. Cieniutki materiał przylgnął do jej piersi, a wysychające włosy tworzyły burzę loczków, którą zwykle suszyła i układała, by nadać jej bardziej profesjonalnego wyglądu. Była świadoma, że jej praca wymaga utrzymania pewnego wizerunku. Zawsze wiedziała, że musi swym wyglądem udowadniać władzę i profesjonalizm, gdyż w przeciwnym razie nie zyska szacunku ani uczniów, ani rodziców. Na relaks pozwalała sobie wyłącznie w zaciszu własnego domu.

– O rany. Jesteś całkowitym, kompletnym dupkiem. Myślałam, że łączy nas związek, a ty o tym wiedziałeś. Cierpliwie czekałam na ciebie jak ta głupia, kiedy opuszczałeś miasto, ty zaś pieprzyłeś własny, osobisty harem kobiet nie w jednym klubie motocyklowym, lecz w dwóch.

– To nie jest mój własny, osobisty harem. Członkinie klubu The Last Riders nie są niczyją własnością. – Westchnął. Nie chciał, by ta rozmowa zeszła na takie tory, lecz już widział, że były to płonne nadzieje. – Członkowie obu płci nie należą do nikogo.

Winter stała z szeroko otwartymi ustami, zaś jej umysł nie był w stanie pojąć ogromu jego oszustwa.

– Coś jak klub erotyczny? Dzielicie się kobietami?

– Przede wszystkim to klub motocyklowy. Dzielimy różne zainteresowania, a jednym z nich jest erotyka. Aby jak najlepiej odpowiedzieć na twoje pytanie, muszę stwierdzić, że tak, uprawiamy seks z dowolnymi członkami klubu. Zwracamy ogromną uwagę na bezpieczeństwo i przestrzegamy rygorystycznych zasad.

Poczuła, jak riposta bulgocze jej w gardle, i nie zdołała jej powstrzymać:

– Dwa cholerne lata.

– Winter, musiałem poznać prawdę na temat mojego brata.

– To mogłeś być ze mną uczciwy. Przecież wiesz, że pomogłabym ci i nie pisnęła nikomu ani słowa. Wiedziałeś to!

– Nie mogłem ryzykować.

– Łatwiej było mnie zranić. Poznałeś moją mamę, pozwoliłeś mi, żebym jej cię przedstawiła, wiedząc, że liczę na coś więcej niż przyjaźń. Mogłeś dać mi do zrozumienia, że nie jesteś mną zainteresowany w ten sposób. Ale pogrywałeś sobie ze mną, korzystając z mojego pragnienia, by być z tobą, do wkręcenia się w sytuacje, gdzie mogłeś mieć kontakt z mężczyznami, którzy twoim zdaniem zabili twojego brata. Każdy mężczyzna zdałby sobie sprawę, że przedstawienie mamie coś znaczy. Umarła, nie poznając prawdy! – wykrzyczała to, co do tej pory leżało jej na sercu. – Nie cierpię cię. Jesteś kłamcą i oszustem. W ciągu tych dwóch lat mogłeś dać mi znać, że z tej przyjaźni nie będzie nic więcej, lecz tego nie zrobiłeś! Ja zaś uważałam, że coś robię źle. – Winter usiłowała powstrzymać łzy szybkimi mrugnięciami. – Czy w ogóle zdawałeś sobie sprawę, jak bardzo zażenowana byłam zaproszeniem cię na noc? Zaoferowałam siebie na srebrnym półmisku, a ty niemal pogubiłeś nogi w ucieczce. Pieprzyłeś się niemal z każdą dziewczyną, która tylko wpadła ci w ręce w dwóch stanach, z wyjątkiem mnie. – Winter zaczęła głęboko oddychać, usiłując odzyskać kontrolę nad własną złością.

Viper wstał i ruszył w jej stronę, lecz powstrzymała go gestem dłoni, a on zatrzymał się w pół kroku.

– Jeśli się do mnie zbliżysz, walnę cię pięścią w żebra, a sądząc po twojej minie, są bardzo obolałe. Moim zdaniem dawno powinieneś już wyjść.

Stał bez słowa, rozumiejąc teraz głębię jej bólu i nie mogąc nic znaleźć na swoje usprawiedliwienie. Nie oskarżała go o nic, czego nie zrobił.

– Pójdę. Chciałem wyjaśnić, lecz teraz widzę, że powinienem poczekać. Mam nadzieję, że pewnego dnia zdołasz mi przebaczyć. Bardzo mi przykro.

Winter odprowadziła go do drzwi, starając się zachować tę odrobinę panowania nad sobą do chwili, gdy Viper przekroczy próg. Kiedy wychodził, zadała mu pytanie, które kołatało jej się w głowie od wczorajszego wieczoru.

– Która kobieta w twoim klubie ma sterczące blond włosy i jest mniej więcej średniego wzrostu?

– Bliss?

– Czy to jej żądała ta grupka członkiń klubu?

– Tak. – Viper zacisnął zęby.

– Tak sądziłam. – Winter cofnęła się o krok i zamknęła mu drzwi przed nosem.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ogrodzony plac za kościołem był do granic możliwości wypełniony przez członków kongregacji oraz klubu The Last Riders. Winter ostrożnie niosła przygotowaną przez siebie sałatkę ziemniaczaną, ciesząc się, że przy bufecie nie ma wiele gości, dzięki czemu bez problemu wsunęła ją pomiędzy różnorodne potrawy.

Rozejrzawszy się po placu, dostrzegła swoją przyjaciółkę-sekretarkę zajętą rysowaniem flag na dziecięcych buziach.

– Cześć, Emily. – Rozjaśnione pasemko włosów spadło jej twarz. Nie mogła go odsunąć ubrudzoną dłonią, więc Winter mimochodem przesunęła je na właściwe miejsce, otrzymując w zamian wdzięczne westchnienie.

– Nie dają ci odetchnąć? – zapytała Winter, szeroko się uśmiechając.

– Przydałaby mi się pomoc – przyznała Emily.

Winter włączyła się do zabawy, organizując zajęcia dla dzieci w innych częściach placu, dzięki czemu Emily mogła nieco odpocząć. Właśnie przygotowywała plac do rzutów podkową, kiedy jej uwagę przykuły głośne wiwaty dochodzące od stołu piknikowego, przy którym znajdywali się członkowie klubu The Last Riders gromadzący się wokół Beth i Razera. Powód do wiwatów był wyraźnie widoczny, gdyż dziewczyna pokazywała zebranym kobietom dłoń z pierścionkiem na palcu. Winter wróciła do wydawania podków niecierpliwym małym rączkom. Starała się, by jej twarz nie wyrażała emocji. Była świadoma wbitego w siebie wzroku Vipera, lecz go zignorowała, odwracając się do niego tyłem, dzięki czemu nie widziała już tej grupy.

Winter nie miała z nim kontaktu od czterech miesięcy, lecz małomiasteczkowa machina plotek nie próżnowała. Trzymała się od niej z dala, lecz jej tak zwani przyjaciele dopilnowali, by doskonale wiedziała o działaniach Vipera. Nie ukrywając już jego związku z klubem, rzekomi przyjaciele złośliwie informowali o każdym przypadku, kiedy widziano go publicznie z jedną z członkiń. Wreszcie przestała odbierać telefony oraz zaczęła unikać takich osób w miejscach publicznych. Szybko nauczyła się nie tylko ukrywać swe reakcje przed napastliwymi plotkarzami, lecz także tłumić emocje, aż wreszcie niewiele czuła. W Treepoint zatrzymywała ją wyłącznie miłość do pracy i kilku prawdziwych przyjaciół. Liczyła, że plotki się kiedyś skończą, lecz ponieważ dorastała w tym miasteczku, zdawała sobie sprawę, że nieprędko to nastąpi.

Winter właśnie bawiła się w berka z hałaśliwymi przedszkolakami, kiedy dołączyła do nich szeroko roześmiana Lily, jedna z jej niewielu pozostałych przyjaciół. Przystanęła i z uśmiechem na ustach śledziła piękną dziewczynę biegającą z dzieciakami po placu.

Winter uczyła Lily jako praktykantka, a później przez kilka lat w szkole średniej, zanim awansowała na stanowisko dyrektora. Kiedy jej mama zachorowała na raka, Lily wraz z siostrą Beth służyły jej pomocą. Beth doskonale sprawdziła się w roli opiekunki i to dzięki niej mama mogła odejść z tego świata w domu. Lily także pomagała – kiedy wyczerpana Winter potrzebowała odpoczynku, to ona siedziała przy łóżku jej mamy, dlatego kobieta czuła, że wobec obu dziewcząt ma dług wdzięczności, bo nie miała pojęcia, czy bez ich pomocy znalazłaby na to dość sił.

Czyjś dotyk na ramieniu kazał jej zastygnąć w bezruchu niedaleko miejsca, gdzie stała jedna z uczennic, Carmen, która opierała się o drzewo, a obok niej stał jej chłopak. Wyraźnie się kłócili. Winter zamierzała im przerwać, ale wzrok dziewczyny i wyraźne pokręcenie głową ją od tego odwiodło. Wkrótce potem przybyła niewielka rodzina, odciągając jej uwagę od sprzeczającej się pary.

– Cześć, Jenny – powitała Winter rodziców dziewięciomiesięcznych chłopców, bliźniaków, którzy w identycznych dżinsowych ogrodniczkach wyglądali zachwycająco. Zanim jeszcze skończyła powitanie, wyciągnęła ręce po jednego z chłopców.

– Cześć, Winter. – Roześmiana Jenny podała jej jedno z dzieci.

Lily już odbierała drugiego chłopca od dumnego taty.

– Kiedyś to na nasz widok wszyscy się cieszyli, teraz dzieje się to za sprawą chłopców – żaliła się rozbawiona Jenny dwóm złodziejkom niemowląt.

– Właśnie tak się dzieje, kiedy ktoś ma dwoje cudownych dzieci – wyjaśniła Winter. – Może chcecie iść coś zjeść, a my się nimi zajmiemy?

– Na pewno? Bywa niełatwo – odparł Dan.

– Nie igraj z naszym szczęściem – zaśmiała się Jenny.

– No dalej, idźcie – przytaknęła Lily.

– W porządku. Jesteście pewne? – zapytał Dan raz jeszcze, po czym ujął dłoń żony i poprowadził ją do bufetu.

Winter i Lily uśmiechnęły się do siebie, trzymając w ramionach słodką nagrodę, każda swoją. Pozostałym dzieciom szybko udało się odzyskać uwagę kobiet, gdyż po chwili obie biegały za nimi, każda z maleństwem opartym na biodrze. Ich śmiech niósł się po całym placu, co zwracało uwagę zebranych osób.

Wtedy podszedł do nich chłopak Lily. Winter obserwowała, jak podaje swojej dziewczynie coś do picia, a ona obdarza go uśmiechem wdzięczności. Serce Winter zabiło mocniej na widok emocji wyraźnie widocznej w oczach Charlesa – zawsze kochał tę dziewczynę, o czym wiedzieli wszyscy mieszkańcy miasta. Bliskość młodych ludzi o buzujących hormonach nie była dla Winter niczym nowym i zawsze doskonale potrafiła wyczuć chemię pomiędzy dwojgiem ludzi. W tym przypadku jej nie było. Czegoś brakowało, i to ze strony Lily. Miny i mowa ciała Charlesa wyraźnie dowodziły jego pożądania, zaś Lily traktowała go po prostu jak przyjaciela. Spotykali się od szkoły średniej, lecz teraz, kiedy dziewczyna wyjechała do college’u, Winter nie widywała ich razem tak często. Cierpiała, wiedząc, że Charles powtarza jej błąd, czyli zależy mu na kimś, kto nigdy nie odpowie tym samym. Przeczuwała, że pewnego dnia chłopak boleśnie się o tym przekona.

Lily podała mu kubek, on zaś go odebrał, a później objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Znajdujące się pomiędzy nimi dziecko dopełniało tego nieprawdziwego obrazu szczęśliwej rodziny. Winter niemal umiała sobie wyobrazić, że któregoś dnia ją założą i będą się prezentować właśnie w ten sposób.

Uwagę Winter przyciągnął gwałtowny ruch po drugiej stronie placu, gdzie stali członkowie klubu The Last Riders. Wytatuowany mężczyzna odłączył się od grupy i zmierzał teraz w stronę Lily z pragnieniem mordu w oczach. Jego celem był Charles, który nigdy w życiu nie brał udziału w jakiejkolwiek bijatyce. Razer usiłował go powstrzymać, lecz oberwał w twarz; Winter westchnęła, widząc to. Następnie do przodu wysunął się Viper, którego wytatuowany facet kopnął w jądra. Wtedy kobietę zalała fala wdzięczności; nie była w stanie powstrzymać złośliwego uśmieszku na widok Vipera, który wił się z bólu na ziemi. Dwaj inni motocykliści usiłujący powstrzymać mężczyznę zaraz zderzyli się ze sobą pod wpływem jego ciosu. Winter zaczęła się rozglądać za Beth, a kiedy jej nie znalazła, zorientowała się, że sama musi przejąć dowodzenie.

– Charles, zostawiłam w samochodzie kilka toreb na wyprzedaż. Mógłbyś po nie iść i zanieść je do biura pastora Deana?

– No jasne – odparł Charles, po czym zwrócił się do Lily: – Zaraz wracam. – I ruszył na parking.

Dziewczyna wróciła do zabawy z dziećmi, zaś Winter nie zdołała się powstrzymać przed zerknięciem na członków klubu: czterech mężczyzn trzymających tego wytatuowanego rozluźniło uścisk i szybko się wycofało. Kobieta poczuła na sobie spojrzenia całej grupy, jakby pytali: czemu się wtrąciła? Tak naprawdę nie wiedziała. Również obrzuciła ich spojrzeniem, po czym zaczęła zbierać dzieci, by kontynuować zabawę rzucania podkowami. Radość podopiecznych pozwoliła Winter zapomnieć o obecności Vipera.

– Te diabełki wcielone wycisną z nas siódme poty – stwierdziła bez tchu Winter.

– Wiem to – roześmiała się Lily.

Kiedy ucichł jej śmiech, głosy kłócących się Carmen i jej chłopaka zaczęły przyciągać uwagę osób stojących w pobliżu. Nagle on przygwoździł ją do drzewa, trzymając dłoń na jej gardle. Winter natychmiast ruszyła w ich stronę, lecz zaraz uświadomiła sobie, że przecież trzyma w ramionach maleństwo. Gestem wezwała Emily, która po zrobieniu paru kroków znieruchomiała, gdyż nie mogła uwierzyć własnym oczom – przez plac przeleciała metalowa podkowa, która uderzyła Jake’a w plecy. Zaskoczony puścił Carmen, a kiedy się odwrócił, dostrzegł Lily wpatrującą mu się prosto w twarz.

– Nie dotykaj jej – syknęła dziewczyna.

Winter wprost nie mogła uwierzyć, że to właśnie Lily postawiła się temu chłopakowi. Stała z dzieckiem wspartym o swoje biodro, żądając, by nigdy więcej nawet nie dotknął skulonej Carmen. Winter szybko przekazała niemowlę Emily i pospieszyła stanąć u boku Lily.

– Czego się wtrącasz? – Jake próbował zastraszyć dziewczynę.

– Bo to moja sprawa. Robiłeś jej krzywdę – odparła Lily.

– Jake, może powinieneś zrobić sobie przerwę i ochłonąć – wtrąciła się Winter, swym nieznoszącym sprzeciwu głosem dyrektorki.

– Odsuńcie się, wy cipy – zrugał je Jake.

Winter zesztywniała. W ubiegłym roku chłopak zrezygnował ze szkoły. Z całych sił starała się go przed tym powstrzymać, ale już wówczas był wrogo nastawiony, a teraz było jeszcze gorzej. Miała dość rozumu, by wiedzieć, że czasem lepiej zostawić rozwiązanie komuś innemu; i zdecydowanie tak było w tym przypadku. Problem stanowiło jednak bezpieczne wyprowadzenie Carmen i Lily z tej dynamicznej sytuacji.

– Okej, odejdziemy. Właśnie szłyśmy wraz z Lily po coś do picia dla dzieci i przydałaby nam się pomoc. Carmen, miałabyś coś przeciwko?

– Ona nigdzie nie idzie. Wychodzimy. – Jake jednym ruchem przyciągnął dziewczynę do siebie, po czym odepchnął Winter na bok, która niemal straciła równowagę, lecz w tej samej chwili poczuła na talii czyjeś podtrzymujące ją przedramię, które nie pozwoliło jej upaść; wokół Jake’a i dwóch kobiet zebrała się grupa członków klubu The Last Riders.

Zesztywniała Winter nie musiała się nawet obracać. I bez tego wiedziała, kogo ma za sobą.

– To był błąd – powiedział Viper do jej pleców.

Winter szybko się od niego odsunęła, znajdując sobie miejsce z boku.

– Puść tę dziewczynę, a na spacer pójdziesz ze mną. – Swoim lodowatym głosem wytatuowany mężczyzna, który stał tuż przed Lily, całkowicie ją zasłaniając, przyciągnął do siebie wszystkie pary oczu.

– O co chodzi? – Pastor Dean z Beth u boku pospiesznie podszedł do zebranych. Dziewczyna natychmiast ruszyła do siostry, od której na szczęście Dan i Jenny odebrali już swoje dziecko.

Wszyscy ciasnym kręgiem otoczyli parkę, uniemożliwiając Jake’owi odejście i zabranie ze sobą przestraszonej Carmen. Winter wyszła przed szereg i ujmując dłonie dziewczyny, zaczęła odciągać ją od Jake’a, który przez chwilę sprawiał wrażenie bliskiego wybuchu, ale mimo wściekłości miał świadomość przewagi liczebnej swoich przeciwników. Carmen pozwoliła się odsunąć od chłopaka, więc Winter pozostawiła go członkom klubu, po czym zapytała Carmen:

– Przynieść ci coś do picia?

Dziewczyna przytaknęła.

Winter podeszła do chłodziarki i wyjęła z niej napój gazowany, który postawiła przed dziewczyną, a następnie usiadła obok niej.

– Wszystko w porządku?

– Tak, nie po raz pierwszy Jake stracił przy mnie panowanie nad sobą. Ochłonie i przeprosi – usprawiedliwiała zachowanie swego chłopaka Carmen.

– Kochanie, zapewne tak będzie, ale nawet w złości nie powinien cię atakować.

– On nie chce zrobić nic złego – zaoponowała Carmen.

– Mógł ci zrobić krzywdę. Często traci panowanie nad sobą?

Dziewczyna natychmiast stała się czujna. Winter uznała to za zdecydowane „tak”.

– Wściekł się, bo przyłapał mnie na wpatrywaniu się w tych motocyklistów. Był zazdrosny.

– Powód jest nieważny, nie ma prawa robić ci krzywdy.

– Pani Simmons, Jake zdenerwował się na mnie, bo zrobiłam coś, czego nie powinnam robić. Popełniłam błąd. Gdzie on jest? – Dziewczyna usiłowała odszukać go wzrokiem w tłumie, co zaniepokoiło Winter, bo chciała raczej pozbyć się Carmen z placu przed jego powrotem; nie miała tak wiele wiary jak ona, że chłopak zdołał się uspokoić, dlatego zaproponowała:

– Może mogłabym cię odwieźć do domu, a Jake później do ciebie zadzwoni, co?

Dziewczyna nie chciała opuszczać imprezy, lecz Winter poprowadziła ją do swego samochodu pomimo jej protestów. Mieszkała zaledwie kilka przecznic od niej, więc potrafiła dotrzeć do jej niewielkiego domu, nie prosząc o wskazówki.

Odprowadzając Carmen do drzwi, była pewna, że ta pragnie tylko jej odejścia.

– Czy twoi rodzice są w domu? – zapytała.

Dziewczyna rozważała kłamstwo, lecz wieloletnie doświadczenie w kontaktach z nastolatkami pozwoliło Winter nacisnąć dzwonek z przekonaniem, że zastanie ich w środku.

– Zamierzałam wejść – skłamała Carmen.

Zanim Winter udało się odpowiedzieć, w drzwiach stanęła mama dziewczyny.

– Carmen? Pani Simmons? – Kobieta zareagowała zaskoczeniem na widok dyrektorki i córki stojących na jej ganku.

– Pani Jones, czy mogę wejść i chwilę porozmawiać z panią oraz pani mężem? – zapytała grzecznie Winter.

Kobieta otworzyła drzwi szerzej, umożliwiając jej wejście. Posępna Carmen opornie poszła za nią.

W obecności obojga rodziców Winter taktownie wyjaśniła, co się stało podczas pikniku na placu pod kościołem, co ogromnie ich zmartwiło. Tuż potem kobieta wyszła, uznając, że najlepiej, by rodzina załatwiła sprawę we własnym gronie, i modląc się, by skuteczniej przekonali dziewczynę do tego, iż Jake ma poważny problem. Mogła jedynie liczyć, że Carmen zmądrzeje, zanim komuś stanie się krzywda.

* * *

Winter wyłączyła odkurzacz, a następnie wyciągnęła wtyczkę z gniazdka. Właśnie zamierzała go schować do szafki, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyła bez zastanowienia i natychmiast zaczęła tego żałować.

– Idź stąd. – Próbowała zamknąć Viperowi drzwi przed nosem, lecz je przytrzymał i siłą otworzył szerzej, a wchodząc do środka, otarł się o nią. Zaczynało ją męczyć, że Viper jest przekonany o możliwości swobodnego wdzierania się do jej domu.

– Nie sprawdzasz, kto stoi za drzwiami?

– Od dziś będę to robić. Wyjdź.

– Chcę z tobą porozmawiać.

– Ostatnio ci już powiedziałam, że nie mamy o czym.

Twarz Vipera stężała. I tak był wściekły, a ona tylko zwiększała tę złość, nie chcąc go wysłuchać.

– Co ty miałaś w głowie, stawiając się temu punkowi?

– Chciałam ochronić Lily.

– Nie podniósłby na nią ręki.

– Czyżby? Chcę ci coś powiedzieć. Ten wytatuowany facet nawet nie zdążyłby do niej dobiec, bo Jake zamierzał jej oddać za tę podkowę i nie zwracał uwagi, że trzyma dziecko na rękach.

– Wytatuowany… masz na myśli Shade’a?

– Jeżeli to on ma tatuaże, to tak.

– On.

Winter wzruszyła ramionami.

– Tak czy inaczej, zadziałało. Zawiozłam Carmen do domu, porozmawiałam z jej rodzicami, którzy nie byli świadomi, że ich szesnastoletnia córka spotyka się z kanalią bijącym ją, kiedy wpadnie w złość. Teraz to ich problem. Czy teraz możesz już wyjść?

– Mylisz się, sądząc, że to skończone. Ten punk ma prawdziwy problem. Trzymaj się z dala od niego i pozwól rodzinie się nim zająć.

Winter zacisnęła zęby. Viper stał w jej salonie, rozkazywał jej i nie słuchał, zupełnie jak kiedyś. Odwróciła się do niego plecami i poszła po telefon, by wykręcić numer gabinetu szeryfa.

– Maggie, tu Winter Simmons. Mam nieproszonego gościa.

Na te słowa Viper uniósł brwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

– Dziękuję – powiedziała Winter i rozłączyła się. – Czy teraz wyjdziesz?

– Co takiego? I oni mieliby mnie gonić na sygnale? Nie, dziękuję. – Viper usiadł na sofie i zamarł. Rozglądając się, dostrzegł wszystkie zmiany, które zaszły w tym domu.

Winter całkowicie go odnowiła. Sztywne, wizytowe meble z salonu przekazała na cele dobroczynne, zastępując je ogromną, przytulną sofą. Zniknęły wszystkie kwiatowe wzory, a na ich miejsce pojawiły się neutralne kolory z elementami koralu i turkusu. Twarde drewniane podłogi pokrywał teraz gęsty, puszysty dywan, a wieczorny wietrzyk poruszał białymi firankami.

Winter stała, nie odzywając się ani słowem. Remont pozwolił jej zająć myśli i czas w ciągu ubiegłych kilku miesięcy, lecz przede wszystkim usunął wszystkie wspomnienia dotyczące pobytu Vipera w jej domu. Wspomnienia, w których siedział na sofie lub jadł obiad przy stole, z precyzją godną chirurga ze skalpelem w dłoni zostały całkowicie wycięte. Teraz jednak mężczyzna ponownie ją odwiedził, ubrany w seksowne skórzane spodnie i T-shirt z wizerunkiem harleya, na nowo odciskając swą obecność w jej pamięci. Winter pomyślała, że Viper musi wyjść jak najprędzej, gdyż ona nie może sobie pozwolić na ponowny remont.

– Co ty, do cholery, zrobiłaś ze swoim domem?

– Remont.

Viperowi nie zależało na kwiecistych meblach, najwyraźniej wybranych przez matkę Winter, lecz teraz wnętrze sprawiało całkowicie odmienne wrażenie. Zniknęły wszelkie przytulne elementy, wszystkie akcenty związane z osobowością kobiety, wszystkie bibeloty, które tak lubiła zbierać – kilka kupił jej nawet on sam. Teraz pomieszczenie wydawało się pochodzić z czasopisma poświęconego projektowaniu wnętrz – mogłoby należeć do kogokolwiek. Nie było już zdjęć Winter z okresu dorastania w towarzystwie rodziców ani nawet jej zdjęcia z bankietu po gali przyznawania nagród, na którym jej towarzyszył.

Właśnie wtedy to do niego dotarło: kobieta wyrzuciła ze swego życia wszystko, co sprawiało jej ból, i stworzyła sobie azyl. Viper poczuł, jak ściska mu się żołądek na tę myśl.

– Widzę to, do cholery. – Widział znacznie więcej. Uświadomił sobie, że stoi przed nim w krótkich dżinsowych spodenkach, ledwie zasłaniających jej krągłą pupę, do tej pory nawet nie był świadomy, że taką posiada, i różowej koszulce, spod której wystawał napięty, płaski brzuch. – Rozumiem, że wyrzuciłaś moje zdjęcie, ale czemu również Sue?

– Nie waż się wspominać o mojej mamie. Nie masz prawa wycierać sobie nią tej kłamliwej gęby. – Winter straciła cierpliwość. – Wynoś się natychmiast. – Podeszła do niego, szarpnęła za rękę, by wstał, i zaczęła popychać go w stronę drzwi, jednak mężczyzna nie ruszył się na krok, jedynie chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie; jej krzyki mogły ściągnąć uwagę wszystkich wścibskich sąsiadów w całej okolicy.

Viper opuścił głowę i usiłując uciszyć Winter, przycisnął swoje usta do jej warg, które rozchyliła; smakowały gumą truskawkowo-śmietankową, którą tak uwielbiała żuć. Mężczyzna poczuł się, jakby błyskawica trafiła mu w jądra. Kiedy się spotykali, nigdy nie całował jej w ten sposób, lecz teraz, kiedy ona już dokładnie znała jego tożsamość, pozwolił sobie na swobodę. Pocałował ją – wszystkie chwyty dozwolone – zaś ona przestała się wyrywać i opierając się bezwładnie o jego pierś, pozwalała mu się całować. Była do głębi poruszona pocałunkiem, o jakim zawsze marzyła; tak namiętnym i pozbawionym zahamowań. Viper badał językiem wnętrze jej ust, puściwszy wcześniej jej dłonie, by móc ująć jej żuchwę i odchylić głowę na bok, a tym samym pogłębić pocałunek. Winter usiłowała się wycofać i odsunąć od niego, lecz mężczyzna chwycił ją drugą dłonią za pupę i przyciągnął do siebie. Palcami wodził po niej tak długo, aż wreszcie trafił nimi na nagie ciało i tam je zostawił. Kiedy jej odkryty brzuch zetknął się z jego ukrytym w skórzanych spodniach penisem, w żyłach Winter popłynął ogień, z kolei Viper mocniej ścisnął jej pupę, przyciskając ją do swojego ciała jeszcze bardziej. Kobieta, czując, że jego członek nabrzmiewa, jęknęła mu wprost w usta.

– Ekhem… – Czyjeś chrząknięcie kazało jej wyrwać się z ramion Vipera, lecz zanim zdołała coś wyjaśnić, odezwał się szeryf: – Dostałem zgłoszenie, że masz nieproszonego gościa.

– Przygotowywał się do wejścia w inne miejsce – dodał grubiańsko towarzyszący mu zastępca.

– To było niepotrzebne – warknęła Winter, która była wystarczająco zła na siebie, a żaden dupek-zastępca nie musiał pogarszać jej samopoczucia.

Szeryf popatrzył na swego kolegę, marszcząc brwi.

– Dokładnie tak, Moore. Przeproś i poczekaj w samochodzie. – Rozkazujący ton głosu przełożonego nie pozostawił mu innego wyboru, jak tylko wykonać polecenie; Moore przeprosił i wyraźnie z siebie zadowolony wyszedł bez słowa, kiedy Viper obrzucił go spojrzeniem.

– Przepraszam was. Siostrzeniec burmistrza. Mam go na głowie, dopóki nie zdobędę wystarczającej liczby skarg, by go zwolnić. To zdarzenie trafi do akt. A teraz wróćmy do przyczyny wezwania. O co chodzi?

– Powiedziałam Viperowi, żeby nie wchodził, a on zrobił to siłą.

Szeryf podniósł brew.

– Viper, to prawda?

Mężczyzna wzruszył ramionami, po czym przytaknął.

– Chcesz wnieść oskarżenie? – zapytał Winter.

– Tak.

– W porządku. – Wyjął z kieszeni notes i zaczął pisać. – Oczywiście to trafi do gazety. Będziesz musiała złożyć zeznania w sądzie, a ja będę musiał zeznać, że kiedy wszedłem, zastałem was oboje w intymnej sytuacji.

Winter aż otworzyła usta.

– W dalszym ciągu działa ten stary system?

Teraz szeryf spojrzał na nią zimno.

– Tak właściwie to chciałem ci oszczędzić zażenowania.

– Szeryfie, ale jak to? Pański zastępca wchodzi do mojego domu, rzuca mi obelgę w twarz, przeprasza na pół gwizdka, że nie chciał, i ma gdzieś, że ja doskonale o tym wiem. A na dodatek mówi mi pan, że nawet jeśli Viper przyzna się do wtargnięcia do mojego domu bez mojego pozwolenia, to ze mnie zrobi się tą głupią, która dała się schwytać i pocałować. Wyjdźcie obaj, co? Może pan przynajmniej to dla mnie zrobić? – zażądała Winter.

– Tak, jasne. Viper, chodźmy.

Viper uważnie przyjrzał się Winter, lecz bez słowa wyszedł za czekającym na niego szeryfem. Kobieta zamknęła za nimi drzwi, po czym weszła do kuchni i zrobiła sobie coś do picia. Kiedy już wyjęła z lodówki gazowany napój, usiadła przy stole i schowała twarz w dłoniach. W myślach odtwarzała pocałunek Vipera.

Po chwili wyprostowała ramiona, otrząsając się z zamyślenia, po czym włączyła komputer, by zająć się pracą. Tylko w ten sposób umiała wyrzucić tego mężczyznę z głowy.

* * *

Viper trzasnął drzwiami domu należącego do klubu, którego członkowie odpoczywali w salonie; niektórzy rozmawiali, a inni po prostu pili zimne piwo po upalnym dniu spędzonym na pikniku. Podszedł do baru, wybrał szklaneczkę i nalał sobie whiskey, po czym wziął butelkę i usiadł na jednym ze stołków.

– Co wprawiło cię w taką wściekłość? – usłyszał kuszący ton, po czym podniósł szklaneczkę i upił długi łyk.

Bliss nie dawała mu żyć, gdyż chciała zostać członkinią klubu, a do tego potrzebowała jego głosu; jak dotąd była jednak cierpliwa. Pragnęła iść z nim do łóżka i nie wydawało mu się, że chodzi tylko, by się za nią opowiedział. Ta kobieta była typem lolitki o dwóch wspaniałych nogach. Swój pseudonim, oznaczający „rozkosz”, zyskała, kiedy kilku członków wspomniało o jej doskonałej cipce. Problem polegał na tym, że zupełnie go nie podniecała. Pamiętał, jakimi słowami opisała ją Winter, zanim zamknęła mu przed nosem te cholerne drzwi. Co dziwne, wcześniej niespokojnie czekał na szansę zanurzenia penisa w tym niedojrzałym ciałku, lecz to jedno spojrzenie wszystko załatwiło. Przez dwa lata zdradzał Winter bez najmniejszego poczucia winy, które pojawiło się dopiero, kiedy poznała prawdę, i to z nawiązką. Nalał sobie kolejną szklaneczkę, topiąc wyrzuty sumienia wyrywające się na wolność.

– Nic, Bliss. Po prostu potrzebuję się napić.

Śliczna blondynka usiadła obok Knoxa na jednej z ogromnych kanap.

Viper zołał wypić resztę alkoholu, po czym nalał sobie raz jeszcze, przyglądając się przy tym otaczającym go kobietom. Każda miała własny sposób zadowalania mężczyzn: Natasha była dobra, jeśli ktoś liczył na szybką zabawę, Dawn – kiedy ktoś chciał dobrego treningu, a w przypadku Ember można było się zadowalać powolną zabawą w kuszenie, którą tak bardzo lubiła, Stori – idealna, jeśli komuś nie przeszkadzały pogawędki, z kolei Jewell i Evie nadawały się do wszystkiego.

Nie dostrzegł Evie, za to napotkał wzrok Jewell, która podeszła do niego i zarzuciła mu ramię na szyję. Spod białej bluzki wyraźnie prześwitywały jej różowe brodawki. Uwielbiała seks, i to w dużych ilościach, a członkowie klubu The Last Riders regularnie jej go zapewniali. Nie odczuwała z tego powodu poczucia winy.

– Viper, czego dziś potrzebujesz?

Wsunął jej dłoń między uda, pod krótką spódniczkę. Palcami trafił na wilgoć i wyraźną gotowość. Dziewczyna dotknęła palcami jego rozporka, z którego wyjęła długiego, grubego penisa, a później, oblizawszy usta, zaczęła go pieścić. Mężczyzna wyjął dłoń spomiędzy jej nóg, by wsunąć ją pod rozchełstaną koszulkę. Bawił się jej piersiami, ona zaś żarłocznie ssała jego członek. Bardzo lubiła robić facetom loda, to bardzo podniecało ją samą, a jeszcze bardziej mężczyzn, gdyż kiedy wpatrywała się w ich penisy, dokładnie wiedzieli, co jej chodzi po głowie. Na koniec Viper poczuł ucisk w jądrach, oznaczający początek orgazmu. Za chwilę miał zgasnąć ogień, który wybuchł jeszcze w chwili, gdy włożył język do ust Winter. W końcu doszedł, a Jewell jęknęła, gdyż chwycił ją za włosy, by wbić się w nią głębiej. Kiedy go puściła, zadrżał.

– Wystarczy ci na dziś? – zapytała Jewell, której ciało rozpaczliwie domagało się zaspokojenia.

– Co masz na myśli? – Viper odsunął szklaneczkę i butelkę na bok, a następnie posadził Jewell na barze, precyzyjnie ustawiając jej cipkę. Podwinął spódnicę dziewczyny, w pełni świadomy obserwujących ich oczu. Jego penis ponownie stwardniał, a sumienie odpuszczało.

Tego właśnie oszczędził Winter. Ta sztywna kobieta nigdy nie byłaby w stanie zaspokoić jego potrzeb seksualnych, a gdyby się z nią pieprzył, usiłując znaleźć zabójcę swego brata, czułby się jak jeszcze większy oszust. Trzymał dystans do wielu kobiet oczekujących na możliwość zaspokojenia go tak, jak lubił.

Rozchyliwszy cipkę Jewell, odnalazł jej łechtaczkę niczym maleńki klejnocik i zsunął się na dół. Dziewczyna leżała plecami oparta o blat baru, gdzie wszyscy mogli ją dokładnie obserwować, on zaś ustami odpłacił się jej w naturze. Viper doprowadzał ją do kolejnych orgazmów. Wreszcie, po którymś wyjątkowo mocnym, pozwolił jej zejść z baru. Osłabienie nie pozwalało jej ustać na nogach, więc mężczyzna objął ją w talii i wziął na ręce.

– Nie masz dość?

– To dopiero przygrywka – odparł Viper.

Jewell jęczała, gdy niósł ją na górę do swego łóżka. Nie zamknął za nimi drzwi.

1Touchdown – w futbolu amerykańskim i kanadyjskim oznacza zdobycie sześciu punktów przez dobiegnięcie gracza z piłką do pola punktowego (czyli end zone) lub złapanie piłki w tym polu (przyp. tłum.).

2 Akcja Prologu nawiązuje do 20 i 21 rozdziału z poprzedniego tomu serii „The Last Riders” pt. Razer (przyp. red.).

3 Mowa tu o Memphisie, który dwukrotnie usiłował zabić Beth. Członkowie klubu się go pozbyli (przyp.red.).

4 Razer upozorował zdradę Beth z jedną z członkiń klubu, poza tym klub nie interesował się dziewczyną, kiedy ta była w szpitalu (przyp. red.).

5 Natasha uprawiała seks z Viperem, to od niego dostała ostatni głos, dzięki któremu została członkinią klubu, ale pozwoliła Beth myśleć, że ofiarował jej go Razer (przyp. red.).