Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Rękawiczki Babci Róży" autorstwa Ewy Korczyńskiej to powieść niezwykła. Już sam fakt jej pojawienia się w życiu autorki do niezwykłych należy. Babcia Róża, jej niesamowite rękawiczki , sklep w którym płaciło się sercem, wszystko to przyśniło się autorce pewnej nocy, a ciepło założonych we śnie rękawiczek długo jeszcze towarzyszyło jej po obudzeniu i zmusiło do szybkiego spisania całej historii. Każdy kto przeczytał tą książkę twierdził, że "grzeje serce", wzrusza i pozostawia w duszy niezatarty ślad. Zachęcamy do wypróbowania tego na sobie, zbliżające się święta to najlepszy czas na takie eksperymenty
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 126
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Ewa Korczyńska
Copyright © for the e-book edition by Hobb.pl
EWA KORCZYŃSKA
Rękawiczki Babci Róży
Hobb.pl wydawnictwo
Paweł Korczyński
83-000 Juszkowo ul Raduńska 56
www.hobb.pl
Prolog
Doktor Wesołowski stał przed szklanymi drzwiami, które oddzielały go od osoby bliskiej mu jak rodzona matka. Przyglądał się jej z wielkim napięciem. Wciąż była nieprzytomna. Patrzył w bladą, zmizerowaną twarz i myślał, jak to się stało, że ta niepozornie wyglądająca staruszka podbiła tak wiele serc. Na czym polega jej tajemnica, która sprawia, że raptem tylu ludzi porzuca swoje zajęcia i podąża tu na wezwanie, z niepokojem i zatroskaniem na twarzy. Ludzie ci idą powoli, jak w pielgrzymce. Nie mają podobnych chust, czy pielgrzymkowych czapek, jednak jest coś co ich łączy i wskazuje, że są grupą. Wszyscy trzymają w dłoniach takie same rękawiczki. Owiane już legendą rękawiczki Babci Róży w kolorach jesieni. Niosą je jak bilety wstępu, jak przepustki, a wyglądają na prawdziwie przejętych i stęsknionych.
Prawie tak przejętych jak on sam…
Żeby nie oszaleć z napięcia rozpoczął wędrówkę po wspomnieniach. Przypominał sobie, krok po kroku, wielką przygodę niezwykłej Babci Róży, jej tajemniczych okularów i zupełnie niesamowitych rękawiczek. Rozdawała je szczodrze, a one teraz wszystkie, nagle powróciły do niej i zaczęły ją otulać, jak spadające jesienne liście…
Zbuntowane okulary.
Historia pojawienia się rękawiczek Babci Róży była tak niezwykła, jak i ona sama. Starsza pani, która zupełnie nieoczekiwanie, zamieniła spokojne życie, ubarwiane serialami telewizyjnymi, w życie pełne przygód, pełne ludzi prawdziwych i prawdziwych problemów, na które nikt nie potrafił tak skutecznie zaradzić jak ona właśnie.
…a wszystko zaczęło się pewnego, pochmurnego dnia, który bynajmniej nie wyglądał na dzień wielkich przemian.
Pani Róża, jak co dzień, wstała rano i weszła do kuchni przygotować sobie śniadanie. Jak zwykle włączyła telewizor, by obejrzeć swoje poranne seriale. Osoby w nich występujące, były stałymi towarzyszami jej śniadań i nieraz zupełnie nie mogła przełknąć kanapki, tak bardzo przejmowała się ich losem. Przeżywała trudną sytuację pokrzywdzonych dziewcząt, które musiały bohatersko radzić sobie z życiem, zdradzone i zawiedzione. Wzruszała się też odnalezionymi po latach dziećmi, które pojawiały się z zadziwiającą regularnością w większości filmów i robiły prawdziwe zamieszanie, w życiu zaskoczonych rodziców. Pani Róża kochała ich wszystkich. Nieraz miała ochotę pomóc im, niemal przekroczyć to szklane okienko telewizora, jednak za chwilę historia kończyła się i ogarniała ją przygnębiająca pustka. Zatem szybko włączała kolejny serial.
Tego dnia jednak, ze zdziwieniem zauważyła, że zupełnie nie może oglądać żadnego ze swoich ukochanych filmów. W ogóle nie mogła patrzeć w telewizor, bo obraz widziała tylko zamazany, oczy jej łzawiły, a okulary które do tej pory pomagały, jakby nagle zastrajkowały i wcale nie chciały spełniać swego zadania. Starsza pani próbowała chociaż słuchać telewizora, ale po chwili zauważyła, że już wcale nie wie, która to z postaci śmieje się, a która płacze… i zezłoszczona wyłączyła telewizor całkiem. Miała tego dość!
Zadzwoniła do swojego lekarza w przychodni, lecz i tu spotkała ją niemiła niespodzianka. Okazało się, że okulista, który znał się z jej oczami jak nikt inny, wyjechał właśnie na spóźniony urlop i wraca dopiero za tydzień. Co prawda pielęgniarka podała jej adres innego okulisty, ponoć bardzo dobrego specjalisty, ale pani Róża i tak stwierdziła, że tak pechowego dnia nie przeżywała od dawna. Jednak, to nie pech zawinił tego dnia. Otóż, była to bardzo tajemnicza sprawa. Ktoś o kim nawet przez chwilę nie pomyślała postanowił, że da jej szansę zobaczenia tego, czego pomimo swoich, bardzo drogich i doskonale wykonanych okularów, pani Róża wcale nie dostrzegała.
*
Pierwsze z czym musiała się zmierzyć, zaniepokoiło ją tak, że nawet poczuła lekkie zawroty głowy. Otóż musiała udać się na odległy kraniec miasta, bo tam właśnie przyjmował wskazany lekarz, a pani Róża, jako osoba wiekowa już, z reguły nie opuszczała swojej najbliższej okolicy. Była zamożna, mieszkała w bogatej części Pruszcza, miasteczka nieopodal Gdańska, w pięknym, niewielkim bloku, w eleganckim i bardzo wygodnym mieszkanku. Na terenie jej kameralnego osiedla były przyjemne, małe sklepiki w których robiła codziennie zakupy i apteka w której kupowała lekarstwa, ale nawet jej przychodnia zdrowia, czy kościół znajdowały się na tyle blisko domu, że wystarczył niewielki spacerek by dotrzeć na miejsce. Na nieco dłuższe wędrówki starsza pani chodziła do małego parku. Miała w nim swoją ulubioną ławeczkę, na której zwykła siadywać i z radością obserwować bawiące się w piaskownicy dzieci. Zewsząd docierał do niej obraz dobrobytu i spokojnego życia, pozbawionego trosk.
Co prawda pani Róża pamiętała inny świat. Świat w którym widywała biedaków i nędzarzy, gdy ona ubrana w koronkową suknię i koronkowe rękawiczki, jeździła powozem zaprzężonym w konie. Pamiętała także czas wojny, gdy nawet jej, dziewczynie w koronkach, bywało ciężko i strasznie. Czas powojenny spędziła jednak we Francji, gdzie miała bogatego męża i uśmiechnięte dzieci. Na starość zapragnęła żyć w ojczyźnie i od dziesięciu lat mieszkała w swojej bogatej dzielnicy, ciesząc się, że zewsząd dociera do niej ukochana polska mowa i że jej rodakom żyje się obecnie tak dobrze i wygodnie.
Dziś musiała udać się w zupełnie nieznane jej miejsce, w okolice z którymi nigdy dotąd się nie zetknęła. Westchnęła smętnie i zamówiła taksówkę.
Ubrała się cieplej, bo choć była końcówka sierpnia, od kilku dni słońce schowało się za grube chmury i w powietrzu czuć było, zapowiadające jesień chłody. Wzięła z półki puchate rękawiczki. Miały one kolor, który również przywoływał w pamięci jesień. Utkane były z różnych odcieni brązu, przeplatane nitkami o barwie pomarańczy i słonecznej żółci. Zrobiła je na drutach, dla swojej francuskiej wnuczki, ale od lat nie miała okazji wręczyć ich osobiście. Wzięła także parasolkę z rzeźbioną rączką, która zastępowała jej, chwilami już potrzebną laskę i zamykając drzwi na klucz, powoli zeszła do czekającej na nią taksówki.
Kiedy wyszła na ulicę, ze zdziwieniem zauważyła, że jej okulary jakby postanowiły się nieco od obrazić. Co prawda pani Róża widziała inaczej niż zwykle, ale wreszcie nic jej się nie zamazywało i nawet rozejrzała się ciekawie, bo zdziwiło ją, dlaczego w ten pochmurny i chłodny dzień, ona widzi tyle światła wokół.
„Pewnie te moje oczy całkiem się psują” – pomyślała zmartwiona. Za plecami usłyszała szybkie pozdrowienie, wypowiedziane znajomym głosem. Spojrzała w stronę młodego sąsiada, jednak on nie patrząc na nią, przygarbiony pomaszerował, do swoich niezwykle ważnych spraw. Pani Róża zdążyła mu się przyjrzeć przez te swoje dziwaczne okulary i po raz pierwszy dostrzegła, jak ma zmęczony wyraz twarzy.
- Jest taki smutny – pomyślała, ale ponieważ zaraz i jej samej zrobiło się smutno na sercu, spojrzała w stronę dzieci, które, ubrane w ciepłe, kurtki i polarowe rękawice, bawiły się w piaskownicy na podwórku przed blokiem. Jednak jej nieznośne okulary znów pokazały, nie to, co chciała zobaczyć. Pani Róża dostrzegła właśnie, że każde z nich bawi się zupełnie osobno. Patrzyły na siebie z niemiłym wyrazem twarzy, każde kurczowo trzymając swoje zabawki, aby kolega obok, przypadkiem nie zechciał ich pożyczyć do zabawy.
- Dziwne… nigdy tego wcześniej nie widziałam – stwierdziła cicho starsza pani – tutaj każdy jest tak bardzo zajęty sobą…
Taksówkarz, właściciel sumiastego wąsa , uchylił drzwi przed zamożną pasażerką i pomógł jej wsiąść do auta. Po chwili jechali pod wskazany adres.
- Pani starsza, wybaczy, że spytam, ale czemuż to pani, musi leczyć swoje oczy, akurat tam? To przychodnia raczej …dla biedoty naszego miasta.
- Co też pan mówi? Jakiej biedoty? Tyle lat żyję w tym miasteczku i nie widziałam tu żadnych biedaków! – pani Róża była zdziwiona bardziej od taksówkarza – Ludzie dzisiaj chodzą dobrze ubrani, sklepy pełne są dobrych towarów…
- Oj, pani widzę życia nie zna! – uśmiechnął się taksówkarz – Tu, w tej bogatej dzielnicy, w której pani żyje, wszyscy myślą, że życie to bajka, albo… jakaś mydlana opera. Tam gdzie jedziemy, ludzie walczą o każdy dzień i zmagają się z biedą. Doktor Wesołowski nie tylko oczy leczy, on to przede wszystkim ratuje złamane ludzkie serca. Dobry to człowiek, taki anioł opiekuńczy tych, co to ich życie nie rozpieszcza. Oczy wyleczy lepiej, niż kto inny, ale i patrzeć niejednego nauczył, tak żeby nie tylko swój koniec nosa widział. Zebrał, takich jak on, zapaleńców wokół siebie. W budynku, gdzie jest ośrodek zdrowia, z drugiej strony, są pomieszczenia Fundacji, gdzie pomagają taki ludziom co im życie dopiekło. Nie powiem… czasem mu się taki pacjent trafi, bogatszy, jak pani szanowna, co za wizytę zapłaci, ale on leczy i tych, co za nich nawet państwo płacić nie chce. Złoty człowiek! – powiedział wąsaty kierowca ze wzruszeniem.
Pani Róża słuchała opowieści taksówkarza, dziwnie poruszona. Jednak on na chwilę zamilkł, jakby się zamyślił, aż nagle stwierdził:
- Już dojeżdżamy, jeszcze chwila i będziemy na miejscu, ale na odchodne powiem pani, że i mnie kiedyś źle się działo. Pracę straciłem, dzieciaczków już trójka była, a czwarte w drodze. Żona zaległa chora. Zupełnie głowę wtedy straciłem, nawet nie chcę wspominać jakie mi wtedy pomysły do niej przychodziły… aż mi ktoś o tej przychodni powiedział – w tym momencie, oczy zażywnego taksówkarza, podejrzanie zwilgotniały – wie pani, że ten doktor to tak zaopiekował się nami…, jego kolega, taki sam święty człowiek zajął się moją Basieńką, a i Antosia na świat przyjął. Antoś, to na cześć doktora Wesołowskiego! - wyjaśnił wzruszony kierowca – bo to, nie tylko wyzdrowieć pomógł, ale i pomoc załatwił. No, bo… pomogli ludzie… i to autko nabyłem i na chleb zarabiam, a i pomóc czasem mogę, bo ja dla doktora Wesołowskiego i tej jego Fundacji… to bym wszystko!… - stuknął się taksówkarz rzetelnie w szeroką klatkę piersiową, jakby na potwierdzenie swojej deklaracji.
Właśnie podjechali pod biały budynek otoczony starymi wierzbami i kierowca rzucił się do tylnych drzwi, pomagać przy wysiadaniu starszej pani. Ona jednak tak zasłuchała się w tą wzruszająca opowieść, że wcale jej się wysiadać nie chciało. Popatrzyła przez te swoje uparte okulary, w twarz taksówkarza i ze zdziwienia nie mogła oderwać od niego wzroku. Biło z niej takie wielkie światło!…
*
Żal było wysiadać Pani Róży, ale po którymś z kolei przypomnieniu taksówkarza, zebrała swoje rzeczy, a ten doprowadził ją z honorami, do otwartego gabinetu lekarskiego.
- Co słychać panie Wiesławie? – zawołał radośnie doktor Wesołowski. Pani Róża popatrzyła ciekawie na twarze witających się panów, a niezwykłe okulary ukazały jej, blask jakby się spotkały dwa gorejące słońca. Tak się zapatrzyła na to zjawisko, że nawet nie słuchała wymiany serdeczności, pytań o „miłą panią Basię i dzieci”, myślała tylko, że to zupełnie nadzwyczajny dzień oglądanych cudów i że chciałaby czuć to, co czuje w sercu, już na zawsze.
Chwilkę tylko trwała ta wesoła pogawędka, bo już za moment taksówkarz zamykał za sobą cicho drzwi.
- Witam. – Doktor Wesołowski podszedł do swojej pacjentki i pomógł jej się wygodnie rozsiąść w fotelu. – Co też panią do mnie sprowadza, bo widzimy się po raz pierwszy, prawda?
- Tak, panie doktorze. Przychodzę poskarżyć się na moje okulary. – wesoło powiedziała Pani Róża. – Nie wiem, co się z nimi stało, zupełnie mi się zbuntowały! Nie mogę telewizji oglądać, obraz mi się zamazuje, ale za to… dziwna rzecz, po drodze widziałam zupełnie dobrze, …choć właściwie też inaczej niż zwykle. Nic z tego nie rozumiem, chyba mi się te moje oczy całkiem psują!
Doktor podszedł do Pani Róży i zdjął jej okulary z nosa. Obejrzał je najpierw w świetle lampy, potem zbadał je we wnętrzu specjalistycznej aparatury. Za pomocą innego aparatu sprawdził oczy starszej pani, po czym zawyrokował:
- Z okularami jest wszystko w porządku, ale widzę tu pewnego anielskiego figla!.
- Anielskiego? – ze zdziwieniem wykrzyknęła pani Róża - Nie bardzo rozumiem…
- No cóż… znam ja się trochę z tymi figlarzami… droga pani Różo. Ktoś kogo życie postawiło obok biedy ludzkiej, musi dogadywać się z takimi, niewidzialnymi pomocnikami. Mogę zapisać nowe okulary i tak jak dotąd będzie pani oglądała świat przez szybkę telewizora, ale wtedy ten świat rzeczywisty, znów się oddali. Widzę na szkłach pięknie połyskujący filtr. Stąd moje podejrzenie, że to pani anielski stróż dorzucił swoje pięć groszy. Dostała pani pewien nadzwyczajny dar, ale czas na decyzję, czy tak ma zostać na dobre. Nawet anioł, a co dopiero zwykły doktor nie poważy się, aby panią do czegokolwiek przymusić na stałe.
Pani Róża zamyśliła się. Przypomniała sobie, ile dziwnych rzeczy się dziś naoglądała. Stanęła jej przed oczami promienna twarz taksówkarza, jej bogaci sąsiedzi ze smutnymi oczami, no i rzecz jasna, dopiero co, jaśniejąca twarz doktora Wesołowskiego, witającego się z podobnie rozpromienionym „panem Wiesiem”
- Sama nie wiem… - niepewnie powiedziała Staruszka – to rzeczywiście niezwykła historia z tymi moimi okularami. Przyznaję, że dziś rano, nie miałam najmniejszych wątpliwości, po co do pana jadę, ale teraz… – tu Pani Róża popatrzyła z niepokojem w twarz doktora – Tylko, o ile zostanie tak jak jest…, to co ja będę robiła przez całe dnie? Myślę, że dokuczy mi samotność i szybko zrobię się zgorzkniałą, niezadowoloną z życia staruchą.
Doktor Wesołowski roześmiał się tak głośno i radośnie, jakby chciał całemu światu udowodnić, że jego nazwisko nie trafiło mu się przypadkiem.
- Droga Pani Różo, nie pozwolimy, aby te czarne wizje, kiedykolwiek się zrealizowały! Nigdy na to nie pozwolimy! – doktor podszedł do starszej pani i szarmanckim gestem, nadstawił swoje ramię, tak aby staruszka mogła się na nim wesprzeć. – Zapraszam na obchód! Anioły swoich sztuczek nie urządzają, bez powodu. Skoro ma pani na sobie tak niezwykłe okulary, będzie to dla mnie nieoceniona pomoc. I w ten oto sposób pani Róża, nie wiedząc jeszcze o tym przekroczyła nie tylko próg gabinetu, ale wkroczyła w zupełnie nowy rozdział swojego życia.
Babcia Róża
Pani Róża oparła się na ramieniu doktora i razem z nim powędrowała korytarzem w głąb ośrodka. Minęli kilka lekarskich pokoi i wtedy stanęli przed drzwiami, które doktor otworzył kluczem, a które prowadziły do drugiej części budynku. Tu nie było tak oficjalnie wyglądających gabinetów lekarskich, było za to kilka przeszklonych sal z pootwieranymi drzwiami. Ściany wymalowane były w wesołe wzorki, stały tu stoliki i krzesła różnej wielkości. Na podłogach leżały sprężynowe materace, a obok nich rozrzucone były, śmieszne piłki z gumowymi rogami. Stały też jakieś przyrządy do ćwiczeń. Wszędzie było wesoło i zabawnie.
W salach było kilkoro dzieci, które akurat jadły przy stolikach kolorową zupę owocową, zabieloną i uzupełnianą jakimiś śmiesznymi płatkami w kształcie oponek. Wokół stolików kręcili się młodzi ludzie, podając maluchom paczki z tymi oponkowymi chrupkami, przekomarzali się przy tym z dziećmi i ze sobą. Inny młody chłopak, grał w tym czasie na gitarze, jakąś wesołą piosenkę, w której słowo „smacznego” pojawiało się w każdej zwrotce… widać było, że wszyscy świetnie się tu ze sobą czuli. Pani Róża zauważyła przez te swoje przedziwne okulary jeszcze jedną rzecz, otóż dzieci, które dostawały kolorowe chrupki nie zachowywały się tak jak znane jej dzieci z piaskownicy. One nie zatrzymywały ich tylko dla siebie, bawiły się tymi chrupkami, układając je w zabawne wzorki, pokazywały je sobie, śmiały się i jadły je wspólnie.
- …i mają takie promienne buźki… - pomyślała rozczulona staruszka, a głośno powiedziała:
- Ładnie tu i miło!
Doktor uśmiechnął się do niej zadowolony z pochwały. Akurat ktoś zapukał do drzwi, więc zostawił ją pośrodku sali, a sam poszedł otworzyć.