10,00 zł
Wiersze Jadwigi Piątkowskiej maszynistki MKS oraz wspomnienia córki
JADWIGA PIĄTKOWSKA przez przyjaciół zwana JAGODĄ, ur.22 grudnia 1949 r. Uczestniczka Strajku Sierpniowego, maszynistka MKS, okrzyknięta „poetką Solidarności”.
Po zakończeniu strajku, redaktorka stoczniowej gazety „Rozwaga i Solidarność”. Do jej redakcyjnych obowiązków należało „być tam gdzie dzieją się rzeczy ważne”, stąd aż do grudnia 1981 roku podróżowała po całej Polsce, a najczęściej na Śląsk. Po ogłoszeniu Stanu Wojennego, przedostała się do Stoczni, gdzie przeżyła jej pacyfikację, została schwytana, skatowana przez ZOMO i uwięziona. Po wypuszczeniu na wolność włączyła się w pracę konspiracyjną. Została uwięziona po raz drugi. Ciężkie przeżycia doprowadziły do obciążających chorób, a w konsekwencji do przedwczesnej śmierci, w 1990 r.
Więcej informacji o Jadwidze Piątkowskiej znaleźć można na powstającym blogu
www.jagodapiatkowska.blogspot.com
Książka współfinansowana przez Miasto Pruszcz Gdański
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 42
Projekt okładki Jadwiga Burek
Opracowanie graficzne zbioru Paweł Korczyński
Korekta, skład i łamanie Maryla Błońska
Przygotowanie wersji cyfrowej Paweł Korczyński
Grafiki do wierszy Teresa Muszakowska
http://www.teresamuszakowska.netgaleria.eu/
Wykorzystane w publikacji zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego
Wydawca Wydawnictwo Serafin, ul Korzeniaka 16, 30‒298 Kraków Kuria Prowincjalna Krakowskiej Prowincji Braci Mniejszych Kapucynów
ISBN 978-83-63243-44-9
Zamówienia
WYDAWNICTWO SERAFIN • ul. Korzeniaka 16, 30-298 Kraków tel./fax 12 623 80 58, e-mail: [email protected]
Do pracy nad poezją mojej Mamy zmotywowała mnie pewna zasłyszana historia.
Ktoś — mam nadzieję osoba dla mnie opatrznościowa — opowiadał kiedyś historię pośmiertną dwóch dusz ratowanych modlitwą i umartwieniami, przez nieznaną mi z imienia mistyczkę. Opisywała ona swoje zdziwienie odkryciem, iż jedna z dusz, za życia mordercy i osoby budzącej przerażenie, była coraz bliższa zbawienia, a jej grzechy, choć ciężkiego kalibru, jaśniały i bledły pod wpływem jej praktyk pokutnych. Druga dusza należąca za życia do pisarza, człowieka pewnie kulturalnego i o wiele sympatyczniejszego niż ten pierwszy, pomimo starań mistyczki nie oczyszczała się z grzechów, ale przewiny na jej „liczniku” wciąż rosły, proporcjonalnie do popularności, jaką cieszyły się jego książki, które odwodziły ludzi od Boga i czyniły zło nawet po jego śmierci.
W pierwszym momencie przytłoczyła mnie odpowiedzialność za każde napisane słowo, jednak, pewnie pod wpływem mojego troskliwego Anioła Stróża, naszła mnie inna myśl — budująca i dająca potężny zastrzyk nadziei: „…a jeśli słowa napisane za życia, mogą oddziaływać również pozytywnie na los pośmiertny człowieka, który za życia się nimi posłużył?”
Czy pomogą Tej, która wyrywała słowa prosto z obolałej duszy, by uwieczniać wielkie wydarzenia sierpniowe lub wtulała się w nie w bólu grudnia, bólu więzienia i osamotnienia, gdy z całym samozaparciem trzeba było walczyć, aby pozostać CZŁOWIEKIEM? Może najbardziej wartościowe okażą się te najmniejsze, nie tak znane, jak te sierpniowe, drukowane, wydawane, zapamiętane. Te maleńkie słowa, w których moja Mama pisze o odnalezieniu Boga, o radości z uczestnictwa w Wieczerzy Pańskiej… a może pomocne okażą się te słowa, które nigdy nie zostały spisane. Te, które zapisały się w historii Jej życia, w naszych rozmowach i które jak stempel odbiły się na moim życiu.
Niewiele tych spisanych słów mi pozostało. Zaledwie jeden zeszyt. Reszta przepadła podczas kolejnych rewizji, szybkich przeprowadzek i zawirowań życiowych, których nie brakowało podczas mojego wspólnego życia z Matką. Matką niezwykłą, choć tak niepozorną, że mało kto z jej sąsiadów dostrzegłby błysk nadzwyczajności w tej cichej, zapracowanej w ogrodzie kobiecie, jaką była w ostatnim odcinku swojego życia.
Moja Matka przyszła na świat dwa dni przed Wigilią, cztery lata po zakończeniu II Wojny Światowej, w powojennej biedzie.
Trudne to były czasy dla jej rodziców. Ojciec, żołnierz armii Andersa, spadochroniarz i saper, bezpośredni podwładny generała Sosabowskiego, podejmował się prac dużo poniżej zdobytego wykształcenia, aby utrzymać rodzinę założoną jeszcze poza granicami Polski. Nie było dobrej pracy dla „andersiaków” i nie łatwo było utrzymać czteroosobową rodzinę, w której oprócz małej Jadzi był jeszcze dwa lata starszy brat Zdzisław. Mieszkając kątem u krewnych, tylko swojemu uporowi i pracowitości rodzice mojej Mamy zawdzięczali to, że nie popadli w nędzę. Rodzice ci, moi dziadkowie, byli ludźmi wierzącymi. Wiara stanowiła siłę napędową ich życia, jednak ciężkie, powojenne przejścia, uczyniły z nich ludzi twardych i zamkniętych w sobie.
Moja Mama lubiła się uczyć. Była ciekawa świata. Szczególnie ukochała przedmioty humanistyczne. Jednak na jej rzeczywistość z czasów szkolnych składały się ciężka, polowa praca i zupełny brak zrozumienia, gdy pojawiały się pierwsze artystyczne fascynacje. Był teatr szkolny i harcerstwo — dwie wielkie pasje i drogi poszukiwań. Twórczość i działalność społeczna — dwa kierunki skutecznie torpedowane przez zapracowanych i rozgoryczonych rodziców.
Przeprowadzano się często, podczas kolejnego przystanku na drodze do portu, jakim okazało się Łęgowo, pojawił się jeszcze jeden brat — Andrzej, który przyszedł na świat w nieco spokojniejszych czasach i zogniskował zainteresowanie rodziców na sobie.
„Nigdy nie czułam się kochana ani rozumiana” — mówiła mi po latach moja Matka.
Dużo było buntu w tej dorastającej Jadzi. Dużo tęsknoty za miłością, której tak mało doświadczyła w domu. Dużo też było cierpienia w życiu dorastającej panny wciąż miłości szukającej i wciąż od życia obrywającej za te namiętne poszukiwania. Dość, że szybko postarała się odejść w dorosłość i samodzielnie kształtować swoje ścieżki. Miała niecałe dwadzieścia lat, gdy została i żoną, i matką.
I choć nie okazałam się upragnionym synkiem — Piotrusiem, moja Mama pokochała mnie całym sercem, bo jak wspominała: „Wreszcie miała kogoś, kogo mogła kochać i kto był jej”.
Rozwód z moim ojcem przyszedł równie szybko, jak całe to małżeństwo sklecone naprędce. Żyłyśmy więc we dwie, w oddzielnym mieszkanku, w domu dziadków, i pamiętam, że ja nie tylko kochałam moją Mamę, ja byłam w niej zakochana!
***
Dusza mojej Matki, spragniona miłości i działania, nie znosiła próżni. Pojawił się drugi mąż, pojawiła się też „gwiazda”, dla której można było zapłonąć. Wstąpiła do Partii. Nie było to pójście „w układy”, wybór dla jakiś doraźnych zysków. Moja Mama – idealistka, miała w sobie dużą wrażliwość na krzywdę ludzką. Przejęta męczeńską i bohaterską postawą pionierów komunizmu, o których traktowała głośno dostępna wtedy literatura, oraz ich bardzo szlachetnymi dążeniami do budowania równości społecznej, weszła w działania Partii z sercem, duszą i całą swoją nieposkromioną energią. Dość szybko dostrzeżono ten zapał i uhonorowano go awansem na sekretarza powiatowego oddziału ZSMP. Po latach wypominano mojej Mamie ten krótki rozdział jej życia. Na jej usprawiedliwienie powiem tylko, że w domu moich dziadków polityka była tematem tabu. Dziadek zbyt wiele wycierpiał za swoje wojenne historie. Choć w domu niechęć do „bolszewików” istniała od pokoleń, to nie rozmawiało się na „te tematy”. Moi Dziadkowie, którzy po wojnie nie zostali na Zachodzie, jak większość ich wojennych znajomych, mieli też spore poczucie dziejowej krzywdy.
Fot. 1 Z Mamą na Westerplatte 1972 r. [zdjęcie z albumu rodzinnego — autor nieznany]
Fascynacja Partią trwała krótko. Moja Matka wstąpiła do PZPR w 1975 roku a w 1978 roku trzasnęła przewodniczącemu czerwoną legitymacją w twarz. „Gwiazda” przestała płonąć czystym blaskiem. Dość jej idealistyczne oczy napatrzyły się na wszechobecne pijaństwo, machlojki i brudy.
Za swój „wyczyn” nie tylko przestała dzierżyć „zaszczytny” urząd, ale szybko okazało się, że nie ma dla niej pracy w ogóle. „Wilczy bilet” był wyrokiem niepodważalnym w tamtych czasach.
Moja Mama, aktywna i pracowita, nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Dowiedziała się o pewnej firmie, która oferowała pracę za granicą. Co prawda, firma ta wysyłała do pracy za bliskie granice — państw bloku wschodniego, ale za to po raz pierwszy moja Mama zarabiała w bonach dolarowych, no i po dłuższym czasie zarabiała w ogóle.
***
Zostałam więc pod opieką dziadków, a moja Mama pojechała na roczny kontrakt, który doprowadził do rozpadu jej drugiego małżeństwa.
Nienawiść do wszystkiego co „czerwone” była w tym czasie już u niej olbrzymia. Wiem, że Polacy pracujący razem z nią, toczyli tam istne walki o prawo do noszenia medalików, czy też głośne wypowiadanie swych poglądów — coś, co dla rodowitych Czechów w tamtym okresie, było nie do pomyślenia.
I cóż, panie zomowcu Czy wmówiono ci Że tu na ziemi Masz władzę? Smacznie spałeś Po wykonaniu Nadobowiązkowego zadania? Jaką nagrodę dostałeś Za moja krew Skórę poszarpaną I wszystkie kopniaki?…
***
Tak poraniona i przerażona trafiła do Aresztu Śledczego na ul. Okopowej. Tam trwał dalszy horror — spanie w celach usytuowanych w wilgotnych piwnicach, ciągłe przesłuchania i zastraszanie. Jednak nie potrwało to długo. Pomogli przyjaciele, pomógł fakt samotnego rodzicielstwa. Pamiętam, jak zapowiedziałam, że nie będzie w domu choinki, jeśli Mama nie wróci do mnie na święta. Jednak choinka była, ustrojona tak jak co roku, na dwa dni przed Wigilią, w urodziny Mamy, z jubilatką, którą warunkowo wypuszczono. Nie zmieniło to jednak faktu, iż były to najsmutniejsze Święta w naszym wspólnym życiu. Całe przepłakane przez moją Mamę, której „gwiazdę” zakryły gęste, czarne chmury i wcale nie było nadziei, że kiedyś jeszcze swobodnie rozbłyśnie.
Niewiele czasu jednak upłynęło, gdy uśmiech na Jej usta powrócił. Rozpoczęła się praca w konspiracji — redagowanie i drukowanie podziemnych materiałów, tajne wyjazdy na Śląsk. Moja dzielna Mama znów była sobą — zanurzona w działaniu, w tworzeniu rzeczy ważnych. Czarne chmury się rozrzedziły, a pałki nie złamały jej ducha.
Długo ta konspiracyjna praca nie potrwała. Po dwóch czy trzech miesiącach nastąpił taki dzień, gdy moja Mama, siedząca na ziemi i podająca do tyłu ulotki, obejrzała się zaniepokojona dziwną ciszą. Jej konspiracyjni koledzy nie mieli już nic do powiedzenia, bo cały pokój wypełniony był smutnymi panami w charakterystycznych płaszczach.
Fot. 7
Kartka więzienna Jadwigi Piątkowskiej do córki
(...)
…I znowu nic. Pustka. Oczekiwanie. Zgrzyt klucza W grubych drzwiach. Moje serce otoczyły Chwasty. Wiem, że nie przyjdziesz Chryste.
***
Taka wróciła do domu po wielomiesięcznym pobycie w piekle zwanym więzieniem.
Nie było już przyjaciół. Wtedy wszyscy żyli w lęku, nie ufali sobie nawzajem. Ktoś „życzliwy”, jeszcze w czasie uwięzienia mojej Matki, podsunął mi pod oczy wiadomość z „Bratniaka” pod wiele znaczącym tytułem „Jagoda sypie…”. Podobno w następnym numerze ukazało się sprostowanie, że jest to informacja błędna, tego jednak tekstu nigdy nie ujrzałam, nie znalazł się nikt życzliwy na tyle, aby i tę wiadomość przynieść osobom, którym na mojej Mamie zależało. Dowiedziałam się po latach, że była to świadoma polityka rozbijania struktur solidarnościowych od środka. Pewnie dość skuteczna, bo moja sponiewierana Matka, została sama. Do końca życia nosiła w sobie ten ból. Ból opuszczenia i niezrozumienia. Jej koledzy wychodzili z więzień, powracali z internowania, a z czasem zaczęli wspinać się po szczeblach uznania oraz kariery. O niej już nikt nie pamiętał. Kolejna „gwiazda”, choć obiecująca i porywająca, okazała się gorzkim rozczarowaniem. Wypaliła moją Matkę, a w zamian zostawiła tylko wspomnienia, bez odniesienia do tego, co aktualnie przeżywała. Zaczęła się noc jej życia i poczuła się w niej bardzo samotna.