Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
36 osób interesuje się tą książką
Po czterech latach w zamknięciu otrzymałam klucz do życia. Tylko nikt mi nie powiedział, że ma on datę ważności. Dla niektórych zbyt krótką…
Jestem Rose, a oto moja historia.
Nie mam przyjaciół. Uczęszczanie do szkoły to moje marzenie. Posiadam więcej zmartwień niż niejeden dorosły, ale i tak są niczym w obliczu cierpienia bliskich mi osób.
W końcu moje życie wraca na właściwy tor i drzwi liceum stają przede mną otworem. Nowe miejsce, nowi ludzie – do tego właśnie dążyłam, lecz nie przewidziałam jednego… Już pierwszego dnia stanę się pośmiewiskiem.
Tyler to uzdolniony zawodnik szkolnej drużyny futbolowej, który każdego dnia zakładał maskę. Ale nie od razu to zauważyłam. Z pozoru popularny chłopak tak naprawdę walczył o przetrwanie. Gdy niechcący dokładam mu kłopotów, wyładowuje na mnie swój gniew. Mimo to coś zaczyna nas do siebie przyciągać, tylko…
Czasem ludziom pozostają jedynie chwile. Pośród bólu i rozpaczy są wszystkim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 374
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
MARTA WICZUK
2024
Rozdział 1
Rose
Nowy start, nowa ja. Tak dokładnie miało wyglądać moje życie, lecz gdzieś po drodze coś się popsuło, a ja zamiast stać z uniesioną głową przed szklanymi drzwiami, czuję, że przekraczam próg piekła. Mojego osobistego piekła, które zgotował mi los.
Minęły dokładnie dwa lata, odkąd mama zaczęła wspominać o przeprowadzce do Seattle, oczywiście ja nie miałam tutaj nic do powiedzenia. To nie jest tak, że nie popieram tej decyzji. Rozumiem, że łapie się nadziei, ale ja jestem realistką. Wiem dokładnie, jak ta historia się zakończy. Tłumaczenia, którymi mnie karmiła, miały odzwierciedlenie w rzeczywistości – tam, gdzie mieszkałyśmy, nie było perspektyw na pracę. Mazama – stamtąd się wynieśliśmy – to wieś licząca stu pięćdziesięciu ośmiu mieszkańców, a obecnie było ich o czterech mniej, ponieważ ja, mój młodszy o siedem lat brat, mama i ojczym alkoholik znaleźliśmy się w Seattle.
Z racji, że mama należała do perfekcjonistek, zadbała dosłownie o wszystko, a w pierwszej kolejności o miejsce w publicznym liceum w zachodniej części miasta.
I właśnie otwierałam drzwi szkoły, modląc się, by pozostać niezauważoną.
Z zamyślenia wytrąciło mnie szturchnięcie w ramię.
– Może byś się ruszyła, blokujesz całe wejście?! – wrzasnął na mnie zakapturzony chłopak.
– Przepraszam, zamyśliłam się. Nie musisz być taki niemiły.
– Lepiej dla ciebie, jeśli przestaniesz myśleć, a się po prostu ruszysz! – Agresja, z jaką wypowiedział te słowa, sparaliżowała mnie, ale wiedziałam, że jeśli chciałam pozostać niezauważona, musiałam wtopić się w tłum. Ustąpiłam więc miejsca chłopakowi.
Stało się, przekroczyłam próg szkoły tak bardzo różniącej się rozmiarem od poprzedniej, do której chodziłam. Ato dopiero początek nadchodzących zmian. Do sekretariatu dotarłam dopiero po dwudziestu minutach. Na szczęście trwały lekcje. Chyba nie wytrzymałabym spojrzeń innych uczniów. Swoją drogą, czy sekretariat nie powinien być przy wejściu do szkoły? Ten, kto planował rozlokowanie pomieszczeń wbudynku, miał bujną wyobraźnię. To głupie, żeby do sekretariatu trzeba było iść przez dziedziniec szkoły. Nie wiedziałam dlaczego, ale wchwili, gdy trafiłam pod odpowiednie drzwi, moja dłoń zatrzymała się na klamce. Zletargu, wktórym tkwiłam od pierwszych minut wtym miejscu, wyrwało mnie szarpnięcie za nią zdrugiej strony. Wten sposób ktoś zadecydował za mnie.
– No! Mam nadzieję, że zamierzałaś zapukać. Proszę, możesz to teraz zrobić! – Starsza pani oburzyła się i zamknęła mi przed nosem drzwi. Wyglądała na jakieś sześćdziesiąt lat, ale nie można było odmówić jej temperamentu. Czy ludzie w tym mieście odzywają się do innych w tak chamski sposób? To już druga osoba w tej szkole, która na mnie wrzeszczy. Czy to właśnie odzwierciedlenie hasła z ulotki szkoły: „z szacunkiem do wszystkich”?
Na samym początku nie chciałam nikomu się narażać, więc zrobiłam tak, jak prosiła kobieta. Zapukałam do drzwi, po czym weszłam do środka sekretariatu.
– Dzień dobry, nazywam się… – Nie było dane mi dokończyć zdania, ponieważ sekretarka już zaczęła swoje wywody.
– Dziewczynko, chyba pomyliły ci się szkoły. To nie jest gimnazjum, tylko szkoła średnia, gimnazjum znajduje się cztery przecznice dalej.
Spojrzałam po sobie. Może nie wyglądam jak uczennica dwunastej klasy, w końcu figurą mocno odstawałam od moich rówieśników – jak to mawiała moja mama „skóra i kości” – w dodatku miałam na sobie sweter typu oversize, a szerokie spodnie nie dodawały mi lat, ale żeby od razu twierdzić, że wyglądam jak gimnazjalistka?
– Nie dała mi pani dokończyć zdania, więc powtórzę. Dzień dobry, nazywam się Rose Wilson, od jutra mam zacząć lekcje w dwunastej klasie i miałam się dzisiaj zgłosić po plan. – Mina starszej pani była bezcenna.
– Już się tak nie wymądrzaj, młoda panno, poszukam twojej teczki i dam ci ten plan lekcji. Co to za moda, żeby szkołę rozpoczynać dopiero w listopadzie… – Ostatnie zdanie bąknęła pod nosem.
Najwyraźniej mocno ją zdenerwowałam, bo czekałam na teczkę przez kolejne pół godziny, zanim w końcu ją znalazła. Dla jasności: najpierw skończyła pić kawę, a następnie zaczęła plotkować z panią, która przyszła jakiś czas po mnie i usiadła przy sąsiednim biurku. Mijały minuty, a ja byłam coraz bardziej zestresowana. Wiedziałam, że nieuchronnie zbliżał się dzwonek na przerwę, której tak bardzo chciałam uniknąć.
– Wilson, to jest twój plan, a tutaj masz schemat budynków, regulamin szkoły i szyfr do szafki. Zapoznaj się ze wszystkim do jutra i nie zawracaj mi więcej głowy. – Podała mi plik kartek.
– Dziękuję. – Tylko tyle zdążyłam powiedzieć, ponieważ dzwonek zwiastujący przerwę rozbrzmiał z całą mocą i zagłuszył nawet moje myśli.
Odwróciłam się na pięcie, by szybko opuścić sekretariat, a później również szkołę, nim uczniowie zaleją korytarze. Zawsze miałam pod górkę, i w tym momencie los postanowił mi o tym przypomnieć. Pchnęłam drzwi – nie miałam pojęcia, dlaczego nie otwierały się do środka pomieszczenia tylko na zewnątrz! – i uderzyłam w coś, a może w kogoś? W tej samej chwili rozmowy na korytarzu ucichły. Wszystkie oczy skierowały się na mnie; byłam tak sparaliżowana, że słowo „przepraszam” uwięzło mi w gardle. Patrzyłam tylko w jeden punkt przed sobą – na łuszczącą się farbę na ścianie.
Nie wiedziałam, ile trwało moje zawieszenie, ale w końcu zaczęłam otwierać się na bodźce zewnętrzne i do moich uszu dotarły słowa:
– Stary, masz uwaloną całą bluzę. Trener cię zabije!
Wówczas podniosłam wzrok i spojrzałam na twarz zalaną krwią. Moją uwagę przykuły oczy chłopaka, które wyrażały czystą nienawiść.
– Przepraszam – bąknęłam pod nosem i padłam na kolana, by pozbierać rzeczy, które zapewne należały do niego.
– Od tej chwili twoje życie będzie piekłem – wyszeptał wprost do mojego ucha, pochyliwszy się. Zauważyłam jeszcze, że jego bluza była brudna od krwi.
Powinnam być przerażona, ale było wręcz odwrotnie, jego słowa nie zrobiły na mnie wrażenia. Ten chłopak nie wiedział, że moje życie od czterech lat przypominało piekło.
– Co tu się dzieje?! Wilson, ledwo przekroczyłaś próg szkoły, a już są z tobą same kłopoty? – odezwała się kobieta z sekretariatu.
– Pani Mils, to niefortunny wypadek, który już zdążyłem omówić z tym dzieckiem – usłyszałam chłopaka, który mocnym i zdecydowanym chwytem podciągnął mnie do góry.
Pisnęłam z bólu rozlewającego się po moim ramieniu pod wpływem nacisku dłoni tego kolesia. Ostatni siniak nie zdążył się zagoić, więc byłam pewna, że ta „pomoc” spowoduje jedynie jego powiększenie.
– Tyler, cukiereczku, ty krwawisz. Idź do pielęgniarki, tylko poczekaj chwilę, dam ci przepustkę. A ty, młoda panno, wracaj już do domu, ale po drodze uważaj, by nie zrobić nikomu krzywdy. – Pani Mils, jak ją nazwał wspomniany cukiereczek, obróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem do sekretariatu, dając wszystkim do zrozumienia, że czas się rozejść.
Uchwyt na moim ramieniu zelżał, a ból uderzył ze zdwojoną siłą. Skuliłam się lekko, modląc w duchu, by chłopak odsunął się na bezpieczną odległość i tym samym puścił całkowicie moje ramię. Nie chciałam pokazać, że zrobił mi krzywdę, dlatego zadarłam do góry głowę, aby zrozumiał, że się go nie boję. To był błąd, to był wielki błąd! Miałam pewność, że nie zapomnę słów, które rozniosły się po korytarzu. Tyler wypowiedział je, patrząc mi prosto w oczy.
– Spójrzcie tylko, do szkoły zawitała nowa zabawka. Witaj w piekle, które właśnie sama sobie zafundowałaś – wycedził. – Nie licz na dobroć z mojej strony. – Zadrżałam przez tę groźbę, a salwa wiwatów ze strony jego kolegów uświadomiła mi, że nie rzucał słów na wiatr.
Widziałam, jak wziął do ręki moje papiery z planem i szyfrem do szafki, które w momencie zderzenia również wylądowały na podłodze. Może nie będzie tak źle, skoro je podniósł, by mi je oddać? Nadzieja okazała się płonna, bo na oczach wszystkich podarł je na drobne kawałki i wyrzucił do kosza stojącego przy drzwiach do sekretariatu. Śmiech – tylko taką reakcję tłumu wyłapał mój umysł. Czy ja tak dużo wymagam? Chciałam być tylko zwykłą nastolatką, której jedynym problemem była praca domowa. Rzuciłam się pędem do kosza, by wydobyć chociaż część rozerwanych kartek, i modliłam się w duchu, żeby szyfr do szafki pozostał nietknięty.
– Patrzcie, to, jak grzebie w koszu na śmieci, będzie codziennym widokiem. – Kolejna salwa śmiechu rozniosła się po korytarzu, a ja starałam się powstrzymać łzy upokorzenia.
– Przeprosiłam cię za ten głupi wypadek, mógłbyś sobie już darować. – Skierowałam te słowa do chłopaka.
– Dziewczyno, ja się dopiero rozkręcam. To dopiero początek tego, co cię tu spotka.
– Co wy tu jeszcze robicie? Rozejść się! Tyler masz przepustkę i idź do pielęgniarki, a was nie chcę tu widzieć. – Pani Mils wskazała na wszystkich zebranych.
Obecność sekretarki pozwoliła mi odetchnąć. Zgromadzeni uczniowie zaczęli się oddalać, zerkając ukradkiem w moją stronę. Widziałam w ich oczach współczucie, ale znaleźli się też tacy, których cała sytuacja bawiła.
Dźwięk dzwonka zapowiadającego następną lekcję dał mi dziwne poczucie wolności. Korytarz opustoszał, a ja zostałam sama z własnymi myślami i kłębiącymi się pytaniami. Czy życie w murach tej szkoły złamie mnie całkowicie?
Pędem opuściłam budynek. Świeże powietrze – tego dokładnie w tej chwili było mi trzeba. Chociaż paradoksem wydawało się mówienie, że w mieście przemysłowym, jakim było Seattle, znalazłoby się czyste powietrze. Do domu miałam spory kawałek, lecz postanowiłam, że podziękuję za kolej miejską stanowiącą tutaj główny środek transportu. Izolowanie się od innych przez ostatnie lata stało się moim priorytetem, lecz zdawałam sobie też sprawę, że dzisiejsza wizyta w szkole była początkiem końca mojej izolacji.
Przyjaciele… każda nastolatka w moim wieku ich posiadała. Ja natomiast miałam jedną, lecz wierną przyjaciółkę – samotność. Uważam, że nie zasługiwałam na to, by ktokolwiek się do mnie przywiązał. W końcu ludzie powinni inwestować swój czas w relacje z tymi, którzy byli tego warci. Nie widziałam przyszłości. Dla mnie przyszłość przypominała czarną dziurę, otchłań pełną rozpaczy. Nie chciałam wciągać w nią kogoś jeszcze.
Pora wrócić myślami do tego, co czekało mnie już za kilka minut, a dokładniej do kwadratu, który od teraz miałam nazywać domem. Ponad godzinny spacer dawał mi się we znaki, chociaż starałam się ignorować ból i zmęczenie. Dylan, mój młodszy brat, liczył na mnie. Robiłam to wszystko dla niego – każdego pieprzonego dnia otwierałam oczy. Brzydziłam się przekleństwami, ale gdy była przy mnie tylko moja przyjaciółka, używałam ich nagminnie, w końcu każdy musi dać upust emocjom kłębiącym się w zakamarkach umysłu.
Dzieliła mnie zaledwie chwila od wejścia do siedemdziesięciu metrów kwadratowych, które stały się moim codziennym piekłem. Ponownie założyłam maskę. Przekręciłam klucz w drzwiach i weszłam do środka.
– Wróciłam! – krzyknęłam, by dać o sobie znać.
– Długo cię nie było – usłyszałam szorstki głos mojego ojczyma.
– Mają burdel w tej szkole, babka nie mogła znaleźć teczki. – Ucięłam tę jakże uprzejmą wymianę zdań i weszłam do pokoju brata, po drodze zahaczywszy o łazienkę.
– Cześć, krasnalu! A ty, co tak cicho siedzisz? – zagadnęłam brata.
– Podczas przeprowadzki wszystko się rozwaliło, tylko pojedyncze elementy zostały w całości. – Wskazał palcem pudło, w którym były zapakowane złożone przez niego klocki.
Kiedyś wydawało mi się to dziecinne, ale od pewnego czasu obserwowałam, z jaką pasją i zaangażowaniem tworzył budowle z lego. Niestety nie było nas na nie stać, dostał kilka małych zestawów od rodziny, a ja w zeszłym roku szkolnym pracowałam i część wypłaty przeznaczyłam na pudło używanych klocków na eBayu.
– To nie problem. Odbudujemy, może uda się nam zrobić jeszcze plac zabaw między budynkami, o którym wspomniałeś. Zrobię nam coś do jedzenia i zaczniemy, co ty na to?
– Może być. – Zaczął wysypywać zawartość pudła na dywan.
W duchu cieszyłam się, że klocki nie przetrwały podróży, ponieważ to oznaczało, że mogłam zaplanować sobie najbliższe tygodnie. Obecność w domu była czymś, co sprawiało, że wewnętrznie się dusiłam.
W kuchni nie miałam zbyt wielkiego pola do popisu – większość garnków znajdowała się jeszcze w pudłach – więc postawiłam na kanapki z masłem orzechowym. Całe szczęście ojczym wyszedł, zapewne poszukać najbliższego baru, więc zapowiadało się spokojne popołudnie. Tylko ja, Dylan i klocki. Wróciłam z kanapkami do pokoju brata i zobaczyłam, jak iskrzą mu się oczy, kiedy zaczął tworzyć budowle od nowa.
Minęły ponad trzy godziny, odkąd zaczęliśmy budować, i właśnie w tym momencie otworzyły się drzwi do naszego mieszkania. W progu stanęła mama, a jej uśmiech sugerował, że miała udany dzień. Oczywiście, Dylan ruszył z kopyta w jej stronę, by uwiesić się na jej ramionach, natomiast ja stałam w progu, przyglądając się tej scenie. Dystans – do tego przyzwyczaiłam własną matkę, a ta przestała oczekiwać ode mnie jakichkolwiek zbliżeń, chociaż widziałam, że moje postępowanie sprawiało jej ból. To ona dźwigała na swoich barkach ciężar utrzymania rodziny w całości, bo jej mąż, jak go nazywała, był zwykłym nierobem i alkoholikiem.
– Jak było w szkole, kochanie? – zapytała mnie.
– Szkoła jak szkoła, dużo nadpobudliwych nastolatków. – Co innego mogłam powiedzieć? Miała wystarczająco dużo na głowie, nie musiała myśleć jeszcze o mojej szkole i problemach, które mnie czekały.
– To może pizza na kolację? – zaproponowała. – Mamy wyjątkowy dzień, zaczynamy od nowa, więc trzeba to świętować – powiedziała, na co tylko skinęłam głową i poszłam do swojego pokoju.
Pokój – tak normalny nastolatek nazwałby to pomieszczenie. Dla mnie to cela, która, jak się okazało wczoraj, posiadała zamek w drzwiach. Gdy to zobaczyłam, pierwszy raz od bardzo dawna odetchnęłam z ulgą. Zawsze bałam się nocy, a świadomość, że mogłam się zamknąć, dawała mi pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, chociaż wiedziałam, że zamek i tak nic tu nie zmieni. Nadal będę musiała mierzyć się ze swoim demonem, jak każdej nocy, ale przynajmniej nikt tego nie zobaczy.
Nie wiedziałam, kiedy minęła godzina, odkąd usiadłam na łóżku, by ułożyć puzzle ze strzępów mojego planu lekcji i szyfru do szafki. Słyszałam, że dostawca przywiózł pizzę, więc poszłam do kuchni, by zakończyć dzień tak, jak chcieli moi najbliżsi. O dziwo, było bardzo przyjemnie, Dylan opowiadał o swojej budowli, mama o nowej pracy. Jak się okazało, dostała się do jednej z najlepszych firm sprzątających w Seattle i teraz będzie wysyłana do różnych domów. Jeśli się sprawdzi, to zostanie w jednym na stałe.
Po kolacji Dylan poszedł już spać, a ja pomogłam mamie rozpakować kilka kartonów. Kiedy garnki i naczynia znalazły się już w większości na swoim miejscu, mama zarządziła koniec pracy. Wiedziałam, co to oznacza. W takie wieczory jak ten siadałyśmy i starała się przekonać mnie do swoich racji. Ona wiedziała, że sobie nie radzę, lecz nie mogła nic zrobić. Jedyne, czego potrzebowałam, to patrzeć na jej uśmiech, ale ten z każdym kolejnym dniem coraz bardziej przygasał.
– Rose, może jednak zgodzisz się na specjalistę, tutaj mają ich bardzo dużo, możemy wybrać.
– Mamo, przecież mówiłam ci, że nie chcę, żeby ktokolwiek próbował grzebać w mojej głowie!
– Kochanie, zamykasz się na wszystkich. Nie wiem, jak mam do ciebie dotrzeć, nic mi nie mówisz, nie wiem, co się dzieje. Zrozum mnie.
– Żaden psycholog nie jest w stanie mi pomóc. Spokój, tylko o tyle proszę. Wiesz, że chcę żyć normalnie, chodzić do szkoły i nie myśleć. To mi wystarczy.
Zaczęła czesać mi włosy, tak jak to miała w zwyczaju, gdy byłam dzieckiem. Odrobina czułości, której pragnęłam zarówno ja, jak i mama, pozwalała nam cofnąć się do dni, w których największym zmartwieniem było to, jakie spinki wpiąć we włosy.
– Wiesz, że ja nie odpuszczę?
– Wiem, ale nie zmienię zdania. Idę się położyć, bo już jest późno – skłamałam, pragnąc schować się przed kolejnym gradem pytań i uniknąć powrotu ojczyma.
Szybko poszłam do pokoju i się w nim zamknęłam. Pozostało mi jedynie oczekiwanie.