Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
Zapraszamy do Akademii Olimpii, gdzie w turnieju na śmierć i życie zawalczycie o miejsce wśród bogów.
W wieku kilkunastu lat Kassandra zyskała nadzieję na rozpoczęcie nowego życia. Wychowana w sierocińcu dziewczyna dowiedziała się, że jest półboginią – córką człowieka i mrocznej bogini Hekate. Dzięki temu została przyjęta do prestiżowej Akademii Olimpii. Niestety szybko okazało się, że nie jest w stanie nauczyć się kontrolować swoich mocy. Osamotnionej córce Hekate grozi przez to wyrzucenie ze szkoły i powrót do świata śmiertelników, w którym nikt na nią nie czeka. Jedyne wsparcie stanowi dla niej jej chłopak Alexander, syn Zeusa, jednak nawet on ukrywa przed otoczeniem ich związek.
W tym roku w Akademii Olimpii odbywa się turniej, do którego zostaną wybrani najbardziej uzdolnieni spośród uczniów. Osoba, która zwycięży, może liczyć na oszałamiającą nagrodę – dołączenie do grona bogów Olimpu. Uczestnicy są wybierani przez Mojry, których woli nie można się sprzeciwić. Do grona dwunastki konkurentów wchodzi Alexander, chłopak Kassandry, a także jej wróg – Holden, syn Hadesa. Niespodziewanie dla wszystkich po raz pierwszy w historii Mojry wybierają jednak dodatkową, trzynastą uczestniczkę, którą okazuje się Kassandra.
Dziewczyna będzie musiała wziąć udział w śmiertelnie niebezpiecznych wyzwaniach, sprawdzających magiczną siłę i intelekt uczestników. Aby przetrwać, musi nauczyć się panować nad swoją mocą. I to jak najszybciej, ponieważ ktoś wyraźnie czyha na jej życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 417
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich uczniów
Nikt nie powiedział, że bycie półbogiem jest łatwe. Wyjątkowość każdego studenta Akademii Olimpii może od małego przynosić mu same korzyści, ale także może wpędzać go w same problemy. Wszystko zależy od środowiska, w którym się wychował. Należy jednak pamiętać, że w ogólnym rozrachunku liczy się to, co półbóg pokaże w Akademii. Jeśli płynie w tobie boska krew, rekrutacja na pewno cię nie ominie.
Czy naprawdę jestem półbogiem?, podręcznik wprowadzający dla pierwszoklasistów autorstwa Juliet Nikolaou, fragment rozdziału 1: Płynie w tobie boska krew
Skończ ruszać tak tą nogą, rozpraszasz mnie… – syknęła w moją stronę Beatrice.
– Stresuję się.
– Nic dziwnego – prychnęła moja współlokatorka. Nawet na mnie nie spojrzała, jej wzrok był utkwiony w tłumaczącej zasady testu nauczycielce. – Samo siedzenie w podręcznikach nie wystarczy.
Jakbym o tym nie wiedziała…
Przestałam podrygiwać nogą, sięgnęłam po złoty naszyjnik z zawieszką wijącego się węża i zaczęłam obracać go między palcami. Jakoś musiałam odreagować buzujące we mnie emocje.
Profesor Anne Tremblay była najgorsza – nigdy nie znajdowała dla mnie ani krzty litości. Za każdym razem, gdy coś mi się nie udawało, ona unosiła lewy kącik ust, niby w uśmiechu, jednak z jej oczu można było odczytać wyłącznie czystą pogardę. Nie liczyło się wcale to, że wiem, jak to zrobić, liczyło się tylko to, czy umiem to zrobić.
Kobieta chodziła teraz po klasie, rozglądając się po twarzach uczennic. Skanowała je wzrokiem, jakby mogła w ten sposób znaleźć wśród nas te godne i te niegodne miana córki Hekate. Sama nią była. Nosiła się na czarno, najczęściej miała na sobie długie sukienki w tym kolorze, a także jedną znoszoną marynarkę. Włosy lekko jej siwiały, spinała je najczęściej w wysokiego koka albo układała w warkocz, który spływał prawie do jej pośladków.
Nie lubiłam tych zajęć i nie lubiłam tej sali.
Dzień przed nimi stresowałam się tak bardzo, że nie mogłam jeść. Kiepsko też spałam. W przeciwieństwie do mojej współ- lokatorki – Beatrice nie musiała się już o nic martwić. Na początku pierwszego roku w Akademii objawiła się jej moc. To zdarzało się rzadko. Była pupilkiem Tremblay, dlatego to ona została wskazana jako pierwsza do dzisiejszego testu praktycznego.
Inkantacja druga – proste przywołanie światła. Wpatrywałam się w malutkie iskierki, które po chwili zrodziły się z palców dziewczyny, a następnie śmignęły w górę, tworząc wielki płomień, który oświetlił zazwyczaj mroczną salę.
– Brawo! Jak zwykle bezbłędnie – skomentowała Tremblay, a moja współlokatorka uśmiechnęła się promiennie.
Chciałabym jej nienawidzić. Tak całym sercem. A jednak wbrew wszystkiemu ją podziwiałam. Była piękna, inna – zwracała na siebie uwagę. Większość córek Hekate miała czarne włosy – jak ja – jej natomiast były rude, zaplecione w długie warkoczyki. Piegi na jej twarzy były tak cudowne, że wiele dziewczyn postanowiło zacząć dorysowywać sobie takie brązową kredką. Nikt nie mógł jednak ot tak zapożyczyć sobie od niej mocy. Zazdrościłam jej zdolności.
Tremblay ruszyła dalej. Najwyraźniej stwierdziła, że zostawi sobie mnie na koniec. Być może nie chciała tak szybko stracić humoru? Pewnie tak.
Nachyliłam się do Beatrice i tak, aby nie usłyszała mnie nauczycielka, wyszeptałam:
– Jak to zrobiłaś? Tak szybko i… jakbyś w ogóle nie musiała się skupiać.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Zerknęła na Tremblay, a gdy dostrzegła, że ta jest skupiona na czarach innej uczennicy, odpowiedziała:
– To przychodzi samo. Zamykam oczy, wyobrażam sobie runy do inkantacji i już. Cała filozofia.
Taaa… cała filozofia.
Odsunęłyśmy się od siebie. Niektórzy uczniowie Akademii Olimpii mieli dar. Profesorowie od razu wiedzieli, że są zdolni wiele osiągnąć. Niektórzy natomiast – ponownie tacy jak ja – krążyli gdzieś przy krawędzi, gdzie wizja wyrzucenia ze szkoły okazywała się nie tylko głupim zapisem w statucie.
Sięgnęłam dłońmi do spódniczki od mundurka i złapałam za materiał. Nie lubiłam tego oficjalnego ubrania, które składało się z białej koszuli, granatowej marynarki i spódniczki w tym samym kolorze. Ubiór uczniów Akademii może na pierwszy rzut oka przypominał ten, który nosili normalni ludzie, jednak to szczegóły ważyły na całokształcie. Na przykład herb – w tym przypadku dwie złączone ze sobą błyskawice, symbol Zeusa, Wszechboga.
Z każdym kolejnym przeprowadzonym testem stresowałam się bardziej. Już chyba wolałabym pójść na pierwszy ogień, żeby mieć to z głowy.
W końcu jednak usłyszałam:
– Kassandra Morton. Proszę zaczynać. Prosty czar… – Kobieta przez chwilę zastanawiała się nad swoim wyborem. – Niech będzie inkantacja siódma z podręcznika.
Trybiki w mojej głowie zaczęły pracować. Widziałam przed oczami bardzo wyraźnie stronę ze wspomnianym przez profesorkę czarem i doskonale pamiętałam każdy z rozpisanych kroków, które należy podjąć, aby wszystko się udało.
Tylko czy tyle wystarczy?
Wyciągnęłam ręce przed siebie, oparłam je o ławkę, a dłonie obróciłam wnętrzem do góry. Poczułam pod skórą pieczenie. Byłam gotowa zacząć. Tym razem jednak postanowiłam nie śledzić każdego kroku, zamknęłam oczy, jak robiła to Beatrice. Wypuściłam powietrze z płuc i zaczęłam układać inkantację.
Magiczne znaki pojawiły się przed moimi oczami. Z początku dość niewyraźne, ale z każdym wypowiedzianym po cichu słowem rozjaśniały się lekkim światłem. Krok po kroku przechodziłam przez początkową fazę zaklęcia i choć robiłam to ślamazarnie, istotniejsze było dla mnie to, że w ogóle mi się udawało.
Wizualizowałam sobie efekt końcowy. Na mojej dłoni miał się pojawić obojętnie jaki przedmiot. To banalny czar przywoływania, nic trudnego, powtarzałam sobie. Wybór padł na leżące przy moich książkach pióro. Nie znajdowało się daleko, a poza tym było dość lekkie. Pod wpływem zaklęcia powinno unieść się z ławki i powoli zacząć zmierzać do mojej dłoni.
Powinno…
Bo wtedy coś poszło nie tak. Cała wypracowana do tej pory inkantacja się rozmazała. Zacisnęłam powieki, zaczęłam szybciej wypowiadać słowa czaru, by jak najprędzej go dokończyć. Musiało się udać. Nie mogłam polec na ostatniej prostej.
Ktoś coś do mnie mówił, ale nie byłam w stanie dosłyszeć sensu słów. Wyczuwałam jednak, że były wypowiadane dość głośno, brzmiała w nich nutka ostrzeżenia. Chyba miałam przestać, ale nie potrafiłam. Czar mną zawładnął, a moja aura się spięła, aby chwilę później wybuchnąć.
– Bogowie… dziewczyno – warknęła Beatrice.
Zerknęłam w bok. Resztki aury nieudanego czaru osiadły na jej mundurku, twarzy oraz włosach. Sięgnęła do jednej plamki i spróbowała zetrzeć ją z koszuli, ale mimo że tarła i tarła, nie była w stanie jej z siebie zmyć. Bardziej obawiałam się tego, jak pozbędzie się jej z warkoczyków. Resztki aury po nieudanych zaklęciach lubiły sklejać włosy; niestety coś o tym wiedziałam. Właśnie dlatego ciągle zmieniałam fryzurę.
– Przepraszam, ja…
– Lepiej się zamknij.
– Beatrice, możesz już wyjść. – Przerwała naszą rozmowę nauczycielka. – Kassandra na pewno z miłą chęcią zajmie się twoim dzisiejszym praniem.
Lodowate spojrzenie nauczycielki sprawiło, że skinęłam tylko głową. Moja współlokatorka zabrała swoje rzeczy, po czym wyszła z zajęć, odprowadzana przez inne uczennice wzrokiem.
Cholera.
A szło mi już tak dobrze, tak niewiele brakowało, gdybym tylko…
– Panno Morton… – powiedziała Anne Tremblay, po czym głośno westchnęła.
Kiedy zwracała się do którejś z uczennic po nazwisku, można było spodziewać się najgorszego. Dlatego wcale się nie zdziwiłam, gdy cała sala ucichła, czekając na rozwój wydarzeń.
Spuściłam głowę, nie mogąc wytrzymać spojrzenia nauczycielki, a dłonie schowałam pod ławkę – i tak w moim przypadku do niczego się nie nadawały. Nie potrafiłam czarować.
– Córka Hekate bez magicznych mocy? Chyba wiesz, jak to się musi skończyć? – zapytała nauczycielka, a jej słowa uderzyły we mnie tak mocno, że na moment zapomniałam o oddychaniu.
Zostaniesz cofnięta… Zaraz ci to powie. Na pewno tak będzie. Wylecisz stąd. Moje myśli oszalały. Panika wezbrała w ciele, sprawiając, że zrobiło mi się niedobrze.
– Ale ja mam magię – zaprzeczyłam, znajdując w sobie odwagę. Uniosłam wzrok na Tremblay; próbowałam wytrzymać chłód, który od niej bił. – Tylko… tylko nie potrafię się skupić. Znam każde zaklęcie… może mnie pani z nich przepytać, choćby zaraz.
– Nie ma takiej potrzeby – wcięła się.
– Znam je wszystkie, naprawdę. Tylko… gdy próbuję je rzucić, wszystko się rozmazuje, czuję, że coś mi umyka… Staram się. Ćwiczę w każdej wolnej chwili, to nie tak, że mi się nie chce.
Kobieta przysiadła na wolnej ławce, przy której przed chwilą siedziała Beatrice, i spojrzała na mnie z góry. Zauważyłam w jej oczach coś na kształt litości, ale wiedziałam, że musiało mi się przywidzieć.
– Panno Morton – wypowiedziała znowu moje nazwisko – znasz zasady tej szkoły. To twój przedostatni rok. Nie mogę pozwolić na to, aby absolwent Olimpii nie potrafił… nie potrafił być półbogiem. To tak, jakby dzieci Posejdona nie umiały oddychać pod wodą, jakby dzieci Hery nie znały się na mediacji czy położnictwie. Tak nie może być. To wbrew zasadom, którym hołduje ta szkoła.
Wizja cofnięcia z Akademii nigdy jeszcze nie była tak realna. Poczułam, że robi mi się słabo, a do oczu napływają mi łzy. Tylko niemoc powstrzymała mnie przed ucieczką z sali z płaczem. W głowie rozbrzmiewały słowa ze szkolnego statutu i wiedziałam, że Tremblay może to zrobić. Może mnie… cofnąć. Procedura nie była bolesna, ale upokarzająca.
Nie mogłam do tego dopuścić.
Nie mogłam wrócić do normalnego świata. Nic tam na mnie nie czekało. Tylko tu, w Akademii, mogłam coś osiągnąć. Być kimś. Nie cierpieć, jak cierpiałam przez wszystkie te lata. Przed rekrutacją do Akademii, przed odkryciem prawdy o mojej matce.
Nie mogłam być znowu zwykłym człowiekiem.
– Proszę dać mi jeszcze jedną szansę – postanowiłam walczyć. – Ten ostatni raz.
– Która to już będzie? – zapytała nauczycielka, a potem znowu westchnęła.
Wahała się. Coś nie pozwoliło jej ostatecznie postawić na swoim. Nie podejrzewałam, że wpłynęły tak na nią moje błagania, być może zniechęciła ją wizja papierkowej roboty, która wiązała się z cofnięciem ucznia. Interesowałam się całą procedurą tak na wszelki wypadek.
– Dobrze. Jutro.
– Oczywiście! Dam radę.
– Mam nadzieję. Przyjdź do mnie po uroczystości wybrania uczestników turnieju. Na tej imprezie niestety i my musimy być. – Nauczycielka wstała z ławki. – Hekate zapewne cieszy się w takich chwilach, że nie została Olimpijką, bo cała ta farsa ją ominie. Turniej… Akurat w tym roku u nas. Kto tego w ogóle chce?
Monolog Tremblay zupełnie mnie nie interesował. Być może dlatego, że jakakolwiek wzmianka o turnieju wprawiała ją w irytację, pod wpływem której wypowiadała zawsze dokładnie te same opinie. Połowa klasy miała je wykute na blachę, podobnie jak instrukcje niektórych magicznych zaklęć.
Dla mnie liczyło się tylko to, że dostałam ostatnią szansę.
To będzie moje być albo nie być. Jutro albo zostanę w Akademii, albo pożegnam się z nią na zawsze.
Zero presji.
Każdy student zaczyna Akademię Olimpię z czystą kartą. To, w jakim stopniu przyłoży się do szkolenia, zdeterminuje to, w jakiej postaci opuści mury szkoły po zakończeniu czwartego roku. Każdy chciałby być bogiem, ale spotyka to jedynie promil studentów. Najczęściej absolwenci wracają do normalnego świata jako świadomi półbogowie, którzy już do końca życia starają się wspomóc swoją mocą ludzkość. Być może to pozwoli im doznać zaszczytu napicia się ambrozji. A być może… nie. Istnieją jednak także tacy, których nazywamy „cofniętymi”. Jeśli podczas pracy w Akademii moc studenta się nie objawi, wróci on do rzeczywistości jako zwykły śmiertelnik, który może pożegnać się z boskością.
Czy naprawdę jestem półbogiem?, podręcznik wprowadzający dla pierwszoklasistów autorstwa Juliet Nikolaou, fragment rozdziału 4: Pierwsze kroki…
Szkolna pralnia mieściła się obok męskich szatni przy gimnazjonie – to było praktyczne, choć nie wiedziałam, czy chłopcy często z niej korzystali. Poszłam tam o dwudziestej trzeciej, dzięki czemu nie musiałam stać w kolejce albo, co gorsza, rozmawiać z innymi uczniami i uczennicami. W worku, który zarzuciłam na plecy, znajdowało się kilka sukienek, bluza i dwie koszulki. W osobnej siatce niosłam natomiast szkolny mundurek Beatrice, cały brudny po moim nieudanym czarze.
W pomieszczeniu nikogo nie było. Zapaliłam lampę, która przez moment mrugała – jakby niepewna, czy o tej porze chce się jeszcze włączyć. Otworzyłam drzwiczki pralki, z której najczęściej korzystałam. Wrzuciłam swoje ubrania, a potem kapsułkę i ustawiłam odpowiedni program. Mundurek mojej współlokatorki musiałam wyprać w innym urządzeniu i na o wiele wyższych obrotach, żeby plamy zeszły.
Gdy wszystko było gotowe, usiadłam na ławce, obserwując, jak bębny napełniają się wodą, która po chwili zaczęła się pienić.
– Dobrze się bawisz?
Podskoczyłam, gdy usłyszałam ten głos – niski, pewny siebie, władczy… Zdecydowanie odziedziczył go po ojcu. Odwróciłam się w stronę drzwi. Syn Zeusa stał oparty o futrynę i przyglądał mi się z uśmiechem.
– Alexander… – wyszeptałam, po czym wzruszyłam ramionami, udając, że wcale się nie przejęłam jego przyjściem. – Jak widać, bawię się wspaniale. Dostałeś moją wiadomość?
– Dostałem, ale i tak chciałem tu dzisiaj przyjść. Miałem nadzieję, że się pojawisz.
– Coś się stało?
Chłopak pokręcił głową. Podszedł do mnie, po czym zajął miejsce tuż obok. Usiadł tak blisko, że nasze uda się stykały. Zawsze zaskakiwało mnie to, jak ciepłe jest jego ciało. Od razu poczułam, że się rumienię. Jego bliskość zawsze tak na mnie wpływała.
– Nie, znaczy się… Sam nie wiem. Jutro zaczyna się turniej i…
– Martwisz się, że Mojry cię nie wybiorą?
Pokręcił głową, a blond kosmyki, które założył za uszy, uciekły stamtąd i smagnęły jego bladą twarz. W tej chwili wyglądał niczym młodsza kopia swojego ojca. Ciągle nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście – właśnie on, Alexander Fulgur, był mój.
– Wybiorą mnie, Sandy.
– Skąd ta pewność? – zapytałam zdziwiona. Po chwili uświadomiłam sobie jednak, że mógłby źle odebrać te słowa, dlatego dodałam: – To znaczy jesteś najlepszy na roku. Wiadomo. Jeśli miałyby kogoś wybrać, to właśnie ciebie, ale… Wiesz, jakie one są. Czasem wiedzą więcej niż my.
Przeklęłam się za te słowa w myślach. „Wiedzą więcej niż my” brzmiało jak: „Może wcale nie jesteś tak dobry, za jakiego się masz”. Nie uważałam tak, jednak pewność siebie Alexandra często zbijała mnie z tropu. Nie przywykłam do takiego sposobu myślenia o sobie – u mnie zawsze było na odwrót.
– Tylko musisz zachować to dla siebie – zaczął konspiracyjnie, łapiąc mnie za dłoń.
Spojrzałam najpierw na nasze splecione palce, a dopiero później w jego zielone oczy. Przytaknęłam. Już i tak długo ukrywałam przed wszystkimi nasz związek, kolejna tajemnica nie zrobiłaby mi różnicy. Chyba.
– To mój ostatni rok – zaczął. – Musiałem mieć pewność, że nie wybiorą kogoś przez przypadek. Muszą wybrać właśnie mnie.
– Co masz na myśli?
– Przekręt – przeszedł od razu do rzeczy, pewnie widząc moją zaniepokojoną minę. – Gdy w sali będzie układany ołtarz z ofiarami, podłożę tam coś swojego. Mojry mnie wyczują. Być może stwierdzą, że to znak. Na pewno będą rozważały mnie jako uczestnika, ale trochę im w tym pomogę.
– To oszustwo.
– Raczej drobna pomoc – zaoponował. – Sandy, musisz mnie zrozumieć.
Nie byłam przekonana, ale nie chciałam się z nim kłócić. W głowie przetwarzałam wszystkie jego słowa. Widziałam w jego zielonych oczach blask ekscytacji i nadziei. Czy chciałam mu to wszystko popsuć? Czy chciałam zniszczyć nasz być może ostatni wieczór przed turniejem?
Podchodziłam do tej imprezy podobnie jak pani Tremblay. Może nie nienawidziłam samego konceptu, ale drażniła mnie otoczka. Moja matka, choć potężna i starsza od wielu bogów, nie była Olimpijką. Żadna z córek Hekate nie mogła zostać wybrana przez Mojry, zaszczytu – choć według mnie znikomego – doznawały wyłącznie dzieci Wielkiej Dwunastki: Zeusa, Posejdona, Hadesa, Hery, Afrodyty, Apolla, Aresa, Artemidy, Ateny, Hefajstosa, Hermesa i Dionizosa.
– Jeśli twój ojciec się o tym dowie… – zaczęłam ostrożnie – nie będzie zachwycony. Jeśli one się o tym dowiedzą, wyczują przekręt… – Nie dokończyłam, bo zabrakło mi odwagi.
– To trochę jak moje siostry… w końcu mamy tego samego ojca, nie? Przymkną na to oko, nawet jeśli wyczują, że coś nie gra.
– Oby…
W mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl: Alexander oszalał. Ten pomysł mógł albo wypalić, albo skończyć się dla niego gorzej, niż pewnie przewidywał. Chociaż znając go, nie zakładał tej drugiej opcji.
– Chodź tutaj.
Przygarnął mnie do siebie. Zawsze to robił, gdy widział, że czymś się martwię lub smucę. Poddałam się temu, chłonąc jego bliskość. Gdy złożył na moim czole krótki pocałunek, uśmiechnęłam się.
Tęskniłam.
Czasami nie wystarczały mi te nasze potajemne spotkania w pralni. Rozumiałam, czemu nasz związek nie może być publiczny, ale gdzieś w głębi zawsze o tym marzyłam. Chciałam zagadać do niego na korytarzu, złapać go za rękę i niczym się nie martwić. Zamiast tego wykradałam się ze swojej części akademika z nadzieją, że żadna z uczennic czy opiekunek nie będzie zadawała pytań.
– Dlatego na wszelki wypadek chciałem się dzisiaj z tobą pożegnać – wyszeptał do mojego ucha, a mnie przebiegł dreszcz. – Gdyby się udało… zobaczymy się pewnie dopiero pod koniec turnieju. Jeśli nie później albo…
Przerwał, ale doskonale wiedziałam, co chciał powiedzieć: „albo w ogóle, jeśli zostanę bogiem”. Wtedy już nigdy byśmy się nie spotkali.
Z rozstaniem wcale nie musieliśmy jednak czekać do końca turnieju, mogło nastąpić o wiele wcześniej. Już jutro. Przeze mnie.
Gdy tylko o tym pomyślałam, poczułam, że żołądek boleśnie mi się skręca. Musiałam mu o tym powiedzieć, chociaż na samą myśl czułam wyżerający mnie od środka wstyd.
– Nie wiem, czy pojutrze będę jeszcze w Akademii.
– O czym ty mówisz? – zdziwił się.
Odsunął się, by na mnie spojrzeć, a ja znów poczułam na policzkach ciepło rumieńców. Sięgnęłam do jego blond włosów i przejechałam po nich dłonią. Lubił to i uśmiechnął się w odpowiedzi na ten gest.
– Tremblay – wydukałam jedynie przez zaciśnięte gardło.
– Co z nią?
– Zawaliłam test. Ten test. Przy całej klasie Tremblay zasugerowała, że to chyba czas, by mnie cofnęła – wyrzuciłam z siebie z zawrotną prędkością. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby syn Zeusa mnie nie zrozumiał.
– Nie może cię ot tak cofnąć.
– Może. Statut Akademii jej na to pozwala. A to, że nie mam predyspozycji, by osiągnąć jakąkolwiek moc, daje jej doskonały powód. – Uśmiechnęłam się smutno.
– Mam pogadać z ojcem na ten temat? – zapytał, a ja przewróciłam oczami.
– Nawet nie próbuj.
Gdy wchodzi się do Akademii Olimpii, nieprzypadkowo od razu dostrzega się wielki posąg z marmuru przedstawiający Zeusa. To szkoła jego imienia. Wszystko wręcz o tym krzyczy. Nazwa szkoły pochodzi od jednego z dawnych polis – Olimpii, gdzie bóg bogów był otoczony największą czcią. Dlatego też wszystkie zespoły sportowe, które jeżdżą po innych szkołach na zawody, noszą dumnie naszywki z dłonią ściskającą piorun, a nazywają się – jakże oryginalnie – Pioruny. I wreszcie… właśnie dlatego dzieci Zeusa mają tu tak dobrze. Mogą wpłynąć na wszystko, co dzieje się w szkole.
Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby mój problem z panią Tremblay w magiczny sposób zniknął po interwencji Alexandra, ale nie byłam taka. Chciałam czuć, że Akademia to również mój dom, że tu pasuję.
Chociaż tutaj… bo nigdzie indziej nie byłam u siebie.
– Mam to tak po prostu zostawić? – zapytał po chwili milczenia. – Mam patrzeć, jak cię wyrzucają, i nic nie robić?
Poczułam, jak moje serce przyśpiesza. Ton jego głosu był nieustępliwy. Alexander Fulgur chciał o mnie walczyć. W tamtej chwili, pomimo wszystko, poczułam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
– Dała mi jeszcze jedną szansę. Mam kolejny raz podejść do testu.
– To super! – ucieszył się i mocniej mnie do siebie przyciągnął. – Kiedy?
– I tu jest problem… Jutro. Zaraz po uroczystości rozpoczynającej turniej i wyborze uczestników.
Alexander cmoknął z niezadowoleniem.
– To mało czasu. Ale wierzę, że dasz radę.
Uśmiechnęłam się smutno. Przynajmniej jedno z nas miało jeszcze nadzieję. Drugie – czytaj: ja – właśnie zaczęło modlić się o cud.
– Hej… Sandy. – Alexander złożył na moich ustach krótki pocałunek. Chciałam więcej, ale się odsunął i dodał: – Nie przejmuj się Tremblay. Nigdy nie dostąpiła zaszczytu kontaktu z Hekate, dlatego jest sfrustrowana. Uczy młode i… piękne półboginie. – Założył mi za ucho kosmyk włosów, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. – To ją wkurza. Każda z was jest potencjalną kandydatką, z którą matka się skontaktuje. Zabieracie jej te możliwości sprzed nosa.
– Nie ja – prychnęłam. – Ja nie potrafię ogarnąć mocy.
– Uda ci się – zapewnił. – Masz trochę czasu. Wiem, że dasz radę. Ale chyba lepiej będzie, jeśli wrócę do swojego akademika i nie będę cię tu dłużej zatrzymywał. Nie chcę, żebyś przeze mnie…
– A możemy tu posiedzieć jeszcze pięć minut? – przerwałam mu.
Zerknęłam na zegar na wyświetlaczu pralki. Alexander powędrował za moim spojrzeniem, zaśmiał się, po czym się zgodził.
Oparłam głowę o jego ramię i przymknęłam powieki. Pachniał pięknie. Uspokajała mnie jego bliskość. Wszystkie troski znikały, gdy byliśmy razem. Myśl, że możemy tak siedzieć po raz ostatni, była bolesna.
Akademia Olimpia jest jedną z kilku placówek dla półbogów w Stanach Zjednoczonych. Takich miejsc na świecie jest więcej. Aktualne statystki z 2022 roku wskazują, że z roku na rok liczba placówek wzrasta. W 2023 roku odnotowaliśmy rozpoczęcie roku szkolnego aż w stu akademiach na całym świecie. Jednak to w naszej odbędzie się turniej, dzięki któremu jeden z nas… może zostać bogiem.
Fragment artykułu Dlaczego ten rok szkolny będzie wyjątkowy? zamieszczonego w gazetce szkolnej Akademii „Głos Olimpu”, autorka: Beatrice O’Sullivan, s. 50–53
Szybko wyłączyłam budzik stojący na szafce nocnej. Jego dźwięk postawiłby na nogi nawet nieboszczyka. W przestrachu zerknęłam na łóżko ustawione po przeciwległej stronie pokoju.
Beatrice odwróciła się plecami do mnie i naciągnęła kołdrę na głowę.
Udało się.
Po cichu wymknęłam się spod przykrycia i uważając na porozrzucane po podłodze książki, przeszłam do łazienki.
Stan naszego pokoju ewidentnie wskazywał na przepaść między nami, która z dnia na dzień tylko się pogłębiała. Beatrice miała wszystko poukładane, ja byłam definicją czystego chaosu. Ona potrafiła czarować, dlatego po jej stronie znajdowały się inne książki, więcej probówek, miejsce do medytacji. Na mojej części walały się głównie podręczniki do teorii, bo te praktyczne okazywały się nieprzydatne. Mogłam je co najwyżej podłożyć pod nogę łóżka, która była krótsza od pozostałych. U niej w doniczce na parapecie rosły piękne kwiatki. Moje dawno już umarły, ale nie miałam serca ich wyrzucić. Jej okno wychodziło na ruchliwą ulicę Nowego Jorku. Moje na ścianę wieżowca sąsiadującego z Akademią.
Jak mówiłam… zazdrościłam Beatrice wielu rzeczy.
Założyłam przygotowane dzień wcześniej ubrania. To nie tak, że miałam ich wiele, bo torba, z którą tu przyjechałam, była bardzo lekka. Dzisiaj zależało mi głównie na czasie, poza tym po prostu lubiłam ten zestaw. Czarne dresy i bluza. Żadnych naszywek, logo firm. Wygoda i prostota.
Zgarnęłam z krzesła przy biurku swoją torbę, do której wrzuciłam kilka ksiąg i batona, na wypadek gdybym potrzebowała więcej energii. Kilka minut później wymknęłam się z pokoju i szybkim krokiem przemierzyłam tereny akademika córek Hekate.
Był on oddalony od dormitoriów innych uczniów, tym bardziej od pokoi dzieci Olimpijczyków. W szkole mówiło się, że jesteśmy niczym kowen, który nie wychyla stamtąd nosa, chyba że musi. Wielu dziewczynom to odpowiadało, mnie nie – zdarzało się, że musiałam stamtąd uciekać, bo ta atmosfera pożerała mnie żywcem. W takich chwilach chciałam odetchnąć w innym miejscu w szkole, najlepiej jak najbardziej oddalonym.
Niektóre korytarze Akademii ciągnęły się w nieskończoność – tak było z tym, który bezpośrednio z części sypialnianej przechodził do hali sportowej. Architekci Akademii to przemyśleli, w końcu sport był nieodłącznym elementem życia każdego półboga. A przynajmniej niektórych, głównie tych olimpijskich. Dzieci Zeusa uprawiały prawdopodobnie każdą dyscyplinę, dzieci Posejdona najczęściej można było spotkać oczywiście na basenie, dzieci Artemidy na strzelnicy, a potomkowie Ateny dziurawili podłogę włóczniami.
Córki Hekate… no cóż, pojawiały się w gimnazjonie od święta, głównie podpierały ściany i przyglądały się temu, jak inni wypacają hektolitry płynów. Nie każdy był stworzony do sportu – po prostu.
O tej godzinie gimnazjon był jeszcze pusty, chociaż byłam pewna, że już przed śniadaniem zaczną kręcić się tu uczniowie. Nie miałam więc zbyt wiele czasu, ale chciałam wykorzystać go na sto procent.
Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się po wielkiej sali z wysokim dachem. Część sportowa – czyli gimnazjon – składała się z różnych pomieszczeń. W jej skład wchodziła także palestra, którą omijałam szerokim łukiem (to tam spoceni chłopcy dawali sobie po twarzach i nazywali to boksem), strzelnica, basen, bieżnia, boiska do piłki czy nawet miejsce do rzutu młotem – powstałe specjalnie na życzenie dzieci Hefajstosa.
Jak łatwo się domyślić, raczej nie zwiedzałam innych pomieszczeń oprócz głównej sali. Dzisiaj nie prezentowała się tak źle jak zazwyczaj. Profesorowie razem z uczniami przygotowali wczoraj scenę, a także ołtarze – na razie puste, jeszcze bez ozdób. Dziwnie będzie zestawić ten obraz z widokiem wypełnionej po brzegi hali, w której po południu pojawią się profesorowie, uczniowie i ich… starożytni rodzice, o których czytałam tylko w książkach.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że pierwszy raz zobaczę bogów… na żywo.
Skierowałam się za część oddzieloną na potrzeby uroczystości i schowałam za ciemnoniebieską kotarą. Dzięki temu nie byłam widoczna dla nikogo, kto wszedłby do środka albo tylko przechodziłby przy wejściu. A dzisiaj, tym bardziej w takiej sytuacji, wolałam, żeby nikt nie obserwował moich poczynań.
Zdjęłam z ramienia torbę i wyciągnęłam z niej księgę. Przekartkowałam ją na stronę z inkantacją, którą zadała mi na teście profesor Tremblay. Być może nie będzie jej się chciało mnie męczyć i po prostu każe mi powtórzyć ten czar.
Przynajmniej mogłam mieć taką nadzieję.
Położyłam wolumin na parkiecie, po czym ustawiłam obok niego dwie czarne świeczki, a także pęczek ususzonej szałwii. W dłoni zacisnęłam kwarc dymny, jego ostre brzegi wbiły mi się w skórę. Naprawdę chwytałam się wszystkiego, co mogło mi pomóc.
Usiadłam przed księgą i wypuściłam powietrze z płuc.
– Teraz albo nigdy – rzuciłam trochę do siebie, a trochę do wszechświata, chyba mając nadzieję, że akurat teraz Hekate postanowi mnie wysłuchać.
Płomienie świec nadal płonęły równo, a strony w księdze nie przewróciły się niczym podwiane przez wiatr. Słowem: nie było żadnego znaku, który świadczyłby o tym, że matka w ogóle zwróciła na mnie uwagę.
W sumie… czemu by miała?
Aby się upewnić, że tym razem wszystko pójdzie po mojej myśli, powtórzyłam pod nosem czar:
– „Z jednej i z drugiej. Co było i będzie… Gdzie było, tam zniknie, gdzie jest, się pojawi” – wyrecytowałam. – Okej. Wdech, wydech i lecisz. To tylko czar przywołania. Znasz inkantację, znasz magiczne znaki. Wiesz, jak to zrobić.
Przymknęłam powieki i odcięłam się od otaczającego mnie świata. Zawsze, gdy próbowałam czarować, miałam wrażenie, jakby przenosiła się w pustkę. Otaczała mnie ciemność. Nie tylko w niej stałam, ona… napierała na mnie, gładziła mnie po głowie, otulała nogi i ręce. Czasem uczucie było nieprzyjemne, a czasem wręcz przeciwnie.
Teraz nie czułam nic.
Wzięłam to za dobry omen i zaczęłam snuć czar. Wszystko szło tak jak na zajęciach. Krok po kroku przechodziłam przez instrukcję wyrytą w moim umyśle, aż dotarłam do chwili, w której wszystko sknociłam na teście.
Skupiłam się jeszcze bardziej.
Zacisnęłam dłonie w pięści, poczułam, jak ulubiony kamień matki, który stawiam co noc na jej ołtarzyku w pokoju, rozcina mi skórę. Ból rozlał się po moim umyśle, ale go zignorowałam. Ciągnęłam dalej i dalej. Przeszłam przez problematyczny punkt i o mało co nie wybuchnęłam płaczem. Tak bardzo się cieszyłam.
To jednak wystarczyło, aby wszystko zepsuć.
– Nie, nie… – wyszeptałam pod nosem. – Nie teraz. Nie. Już blisko, przecież…
Wszystko straciłam. Cholera. Otworzyłam oczy i z frustracją ponownie zerknęłam na instrukcję. Przeskanowałam wszystkie słowa jeszcze raz, tylko po to, aby później powtórzyć czar ponownie i ponownie, i znowu…
– Co jest ze mną nie tak?! – wykrzyczałam i z trzaskiem zamknęłam księgę.
Wywołany przez ten ruch powiew powietrza zgasił świece. Podobnie zresztą jak moją nadzieję. Uleciała niczym dym, po którym chwilę później nie było już śladu. Do oczu napłynęły mi łzy – frustracji, złości, rozczarowania. Miałam ochotę rwać włosy z głowy, kląć na całe gardło, tak żeby moje przekleństwa poniosło echo. Zamiast tego po prostu schowałam twarz w dłoniach, próbując nie dać się ponieść emocjom.
– Wiedźma bez mocy… Ciekawe zjawisko.
Moje serce zabiło mocniej na dźwięk obcego głosu. Rozejrzałam się po sali i dostrzegłam, że jednak nie jestem w niej sama. Jak długo tu stał i mi się przyglądał? Tak bardzo skupiłam się na przywołaniu czaru, że nawet nie wyczułam obecności kogoś innego.
Znałam go. Niestety.
Chłopak miał na sobie czarną sportową koszulkę na ramiączkach i sięgające kolan spodenki. Dłonie okleił taśmą, a przez szyję przewiesił rękawice bokserskie.
– Niech zgadnę. Chcesz wyczarować kwiatka? – Parsknął.
Czy naprawdę musiał wyjść z szatni akurat teraz? I dokładnie w tym momencie przechodzić przez gimnazjon? Minuta, może dwie różnicy wystarczyłyby, żeby on zamknął się w salce do boksu, a ja w spokoju – i przede wszystkim w samotności – poćwiczyła do testu.
– Pudło – odburknęłam, po czym zaczęłam wrzucać swoje rzeczy do torby.
Musiałam się stąd eksmitować, i to szybko. Nie miałam ochoty na konfrontację. Ogólnie nie miałam ochoty na nic. Chciałam po prostu zniknąć, zapomnieć o wstydzie, który palił mnie od środka.
– Nie przeszkadzaj sobie – skomentował moją pośpieszną ucieczkę. – To może być ciekawe.
– Już skończyłam – odpowiedziałam, po czym zarzuciłam torbę na ramię.
– A mnie się wydawało, że nawet nie zaczęłaś.
Oczy zapiekły mnie od łez. Byłam w pełni świadoma, że w ten sposób próbuje mnie wkurzyć, wywołać jakąkolwiek reakcję, z której później będzie mógł się naigrawać. Taki już był – a ja nie chciałam dać mu tej satysfakcji.
Przeszłam obok chłopaka, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Drzwi – to one były moim jedynym celem. Za nimi kryła się ulga, ale także trudna do pojęcia rzeczywistość, w której będę musiała pogodzić się z tym, że zostanę cofnięta.
– Dobrze, że Hekate nie jest boginią olimpijską, bo widząc to… – rzucił znowu. Tym razem uderzył skuteczniej. Zatrzymałam się, ale nie odwróciłam. – Pewnie któraś z was odpadłaby na pierwszym etapie i tylko skompromitowałaby swoją matkę. Już to widzę podczas prezentacji. Jaka jest wasza tajna broń? Proszę, oto kwiatek.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Do głowy przywędrowało mi wspomnienie z dnia, w którym pierwszy raz przekroczyłam próg Akademii. To, co zobaczyłam, sprawiło, że list, który dostałam tydzień wcześniej, wydawał się jakimś nieśmiesznym żartem. Zaraz jednak jedna z rekruterek odczytała moje imię i nazwisko z listy. Podeszłam do jej stanowiska, a gdy uzupełniała potrzebne informacje, zerknęłam w głąb korytarza.
To wtedy pierwszy raz spotkałam Holdena Mackenziego. Syna Hadesa.
Stał przy jednym z pomników, przedstawiającym boga olimpijskiego; rzeźba była jednak ukryta w zagłębieniu w ścianie, przez co nie dostrzegłam, przy którym konkretnie. Wtedy zapewne i tak wygląd bóstwa niewiele by mi powiedział, nie znałam jeszcze choćby podstaw mitologii greckiej.
Tamtego dnia nasze spojrzenia na krótko się spotkały, a po moich plecach przeszedł dreszcz. Coś uniosło się w powietrzu, dostrzegłam jakąś aurę, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak to nazwać. Gdy jednak chłopak pośpiesznie odszedł, zrywając tę chwilową więź, pozostawił we mnie dziwną pustkę.
Nie pamiętałam, aby na pierwszym roku był takim gburem. Nie widywaliśmy się co prawda często, ale gdy mijaliśmy się na korytarzach, nigdy nie rzucał jakimś wrednym komentarzem, tylko pruł przed siebie. Na każdym kolejnym roku pokazywał jednak coraz dobitniej swoją gorszą stronę.
To było jego kolejne przedstawienie.
– Masz aż tak nudne życie, że wtrącasz się ciągle w sprawy innych? – rzuciłam i wreszcie obróciłam się w jego stronę.
Uniósł brwi. Nie spodziewał się, że zostanę. A co miałam do stracenia? Prawdopodobnie i tak wylecę z Akademii, nie zależało mi więc na tym, żeby nie wchodzić w drogę dzieciom Olimpijczyków.
– O moje życie się nie martw, wiedźmo – odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem. – Martw się bardziej o siebie i o swoją przyszłość w normalnym świecie.
Auć, zabolało. Żeby zamaskować uczucie, które rozlało się po moim sercu, wykrzywiłam usta w grymasie.
Nie mógł wiedzieć o poprawce i perspektywie cofnięcia. Wydedukował to. Mój problem z mocą i przedostatni rok w Akademii wskazywały jasno na moją przyszłość. Nie potrzeba było Mojr, aby ją przewidzieć.
– Nie martw się. Po tym roku do mnie dołączysz – rzuciłam z udawanym uśmiechem, po czym wreszcie wyszłam z hali.
Zwycięstwo w tej potyczce słownej miało słodko-gorzki posmak.
Musicie wiedzieć, że los półbogów przed Nowym Porządkiem był często… tragiczny. Wcześniej herosi musieli zrealizować misje, na podstawie których decydowano, czy nadają się na Olimp, czy też nie. Dzięki statystykom wiemy, że przynajmniej połowa dzieci bogów w roczniku ginęła podczas wyprawy. Wspaniałomyślny Zeus postanowił zakończyć ten barbarzyński proceder i stworzył Akademie, gdzie dzieci bogów do dziś są kształcone i w bezstresowy sposób ujawniają się ich moce. Żeby zostać bogiem, należy się zatem albo wyróżnić podczas czteroletniej nauki, albo zostać zwycięzcą turnieju organizowanego jako ukłon w stronę dawnych Igrzysk ku czci Zeusa.
Czy naprawdę jestem półbogiem?, podręcznik wprowadzający dla pierwszoklasistów autorstwa Juliet Nikolaou, fragment rozdziału 6: Kilka słów o początkach
Mój wzrok zatrzymał się na gotowym już ołtarzu ku czci Mojr – trzech córek Zeusa oraz Temidy. Wśród pięknych kwiatów dostrzegłam owoce oraz dzbany z wodą (zapewne zmieszaną z miodem). Poszczególne stopnie zakrywały obrusy – czarne albo złote. Gdzieniegdzie paliły się świece bądź kadzidła o ziołowym zapachu.
Wszystko wyglądało tak, jak miało wyglądać.
Nigdzie nie wystawała żadna niepasująca rzecz należąca do ambitnego syna Zeusa. Co z jednej strony mnie ucieszyło, a z drugiej sprawiło, że cała się spięłam. Niczego jednak nie mogłam być pewna. Nie wiedziałam przecież, czego szukać. Alexander nie podzielił się ze mną tą wiedzą.
Postanowiłam usiąść z tyłu. Reszta miejsc i tak była już zajęta. Większość dzieci Olimpijczyków siedziała na ławkach jak trusie, nie mogąc się doczekać przybycia bogiń losu. Na razie w pomieszczeniu nie pojawił się ani dyrektor, ani bogowie, dlatego panowała wrzawa, nad którą nie mogli zapanować inni profesorowie.
Przechodząc wzdłuż utworzonego pośrodku ławek i krzeseł korytarza, dostrzegłam Alexandra, otoczonego wianuszkiem kolegów i koleżanek. Nasze spojrzenia spotkały się tylko na sekundę, później on się odwrócił. Wybuchnął gromkim śmiechem i poklepał jednego ze swoich braci po plecach.
– Stary, życzę ci tego. Ale wiesz, że mogą wybrać tylko jednego z nas. I chyba wiemy, kto to będzie… – Wskazał na siebie.
Jeśli będzie się tak obnosił ze swoją pewnością, źle skończy. Byłam tego pewna.
Zajęłam miejsce tam, gdzie siedziała większość pierwszaków. To była bezpieczna przestrzeń – głównie dlatego, że połowa z nich nie do końca wiedziała jeszcze, co się dzieje. Ja w sumie też nie. Ostatni turniej, który odbył się w Akademii Olimpii, przypadł na rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty pierwszy. Resztę zorganizowały inne placówki, ale zmagania uczniów można było oglądać w telewizji albo czytać relacje z nich w gazetach, również tych szkolnych. Oczywiście ja nie robiłam ani tego, ani tego. W tym roku zostałam jednak do tego niejako zmuszona.
To nie tak, że nie chcę tu być – marzyłam, żeby zobaczyć bogów, poznać Mojry. Ale z drugiej strony… przemyciłam w torbie księgę z zaklęciami, którą właśnie wyjęłam. Chciałam wykorzystać każdą chwilę, aby przypomnieć sobie potrzebne inkantacje. Pamięć była ostatnią rzeczą, która na poprawce miała mnie zawieść. O moich zdolnościach magicznych wolałam na razie nie myśleć…
Do wystawionego na scenę mikrofonu podeszła wicedyrektorka placówki. Całą kadrę zarządzającą stanowiły dzieci Zeusa. Po Eufrazji Scott było to widać na pierwszy rzut oka – blond włosy, szczupła i wysportowana sylwetka, elektryzujące spojrzenie.
– Dzień dobry. Proszę o ciszę… – Odczekała chwilę, aż sala zamilkła. – Dziękuję. Miło mi was powitać na pierwszej uroczystości związanej z turniejem półbogów, który w tym roku obędzie się w naszej szkole.
Po sali rozeszły się oklaski i gwizdy. Atmosfera wręcz kipiała ekscytacją, a mnie przyprawiało to o skurcz żołądka. Nie rozumiałam, czemu chcieli pójść na łatwiznę. O wiele trudniej stać się bogiem poprzez pokazanie się podczas czteroletniej edukacji, niż po prostu fartem pokonać wszystkich innych w turnieju wymyślonym przez Zeusa dla Zeusa.
Otworzyłam więc po kryjomu księgę i zaczęłam studiować poszczególne zaklęcia, zapisywałam na marginesach krótkie uwagi, aby wszystko uporządkować sobie w głowie. Przemówienia Scott nie słuchałam zbyt dokładnie, z tego jednak, co wychwyciłam, zachwycała się wszystkim, co związane z patronem naszej szkoły.
Oderwałam uwagę od zapisków wyłącznie wtedy, gdy do sali wkroczyli bogowie. Jeszcze zanim ich dostrzegłam, poczułam bijącą od nich siłę. Abyśmy nie zginęli na sam ich widok, przywdziali ludzkie sylwetki, choć i tak biła od nich jasna łuna. Wszyscy po kolei zajmowali miejsca na samym przodzie. Pomiędzy wyciągającymi się do góry głowami – każdy chciał zobaczyć swojego rodzica – dostrzegłam poważną Herę, pięknego Apollina, a także Aresa o groźnym wyrazie twarzy.
Pochód zamknął się na dwunastu bogach. A mnie ogarnęło poczucie żalu. To głupie, wiedziałam, że moja matka się nie pojawi. Nie liczyłam na rozmowę. Wystarczyłoby mi tylko to, żebym ją zobaczyła. Miałam dość przyglądania się zdjęciom rzeźb bądź rysunkom, które ją przedstawiały. Każdy inny. Każdy nieoddający do końca tego, jak naprawdę prezentowała się Hekate.
Podczas gdy innym bogom poświęcano mnóstwo mitów czy pieśni, moja matka jedynie momentami przewijała się w czyjejś historii. Tu pomagała Demeter odnaleźć Persefonę, gdy porwał ją Hades, tu ochroniła przed gniewem Hery Galinthias, która przyjmowała poród Alkmeny. Nie można było zapomnieć także o historii Medei, utalentowanej czarownicy, która dzięki mocy bogini mogła wiele osiągnąć. Co skończyło się – jak chyba wszyscy wiemy – dość tragicznie. Hekate nie miała przez to zbyt dobrej opinii.
– Nauczyłaś się już czarować, wiedźmo?
Prawie podskoczyłam, gdy poczułam oddech na swojej szyi. Odwróciłam głowę w bok, co okazało się błędem, bo moja twarz znalazła się teraz bardzo blisko twarzy Holdena. Uśmiechnął się z ironią, po czym pierwszy przerwał kontakt wzrokowy. Musiał w trakcie przemówienia zamienić się z kimś miejscami – przecież gdybym dostrzegła, że siedzi w pobliżu, uciekłabym na drugi koniec sali.
Spojrzałam na niego z niesmakiem. Dokładnie przestudiowałam to, jak wyglądał w dopasowanym mundurku z dwiema naszywkami. Jedna była herbem szkoły, druga prezentowała charakterystyczny atrybut boskiego rodzica. Takie nosiły wyłącznie dzieci Olimpijczyków. W przypadku potomków Hadesa był to straszny trójgłowy pies – Cerber strzegący wejścia do Podziemi.
Nie miałam ochoty odpowiadać na jego pytanie, chciałam walnąć go w tę przemądrzałą twarz pięścią. Albo nie, to nie wyrządziłoby mu dużej krzywdy – może wzięłabym jedno z krzeseł i po prostu się zamachnęła…
Marzenia.
Odwróciłam się i spojrzałam na scenę. Okazało się, że wyszedł na nią właśnie dyrektor Akademii – Herakliusz Nikolaou. Tak, ten Nikolaou. On i jego siostra Juliet uczęszczali do tej szkoły kilkanaście lat temu. On został na stałe i od kilku lat pełnił swoją zaszczytną funkcję, a ona, oprócz pisania popularnych powieści beletrystycznych bazujących na mitologii greckiej (miała z głowy research), stworzyła dla pierwszaków podręczniki, w których zawarła wszystkie najważniejsze informacje.
– Zapraszamy was, drogie Mojry, panie losu… Przybądźcie do nas Kloto, Lachesis i Atropos! – wykrzyknął Nikolaou, unosząc dłonie w geście modlitwy. – Przygotowaliśmy ofiary, abyście spojrzały na naszych uczniów łaskawym okiem. Wybierzcie tych najlepszych, wybierzcie tych godnych miana uczestników turnieju. Niech wspaniała dwunastka za chwilę stanie na tej scenie i odejdzie w chwale.
Jeśli miałabym być szczera, dyrektor wlał w te słowa za dużo dramatyzmu, ale taki już był. Zawsze było go… za dużo. Większość omijała go szerokim łukiem, bojąc się, że dostrzeże cokolwiek, co mogłoby mu pozwolić wlepić karę za łamanie statutu szkoły. Zasady i papiery były dla niego najistotniejsze. Gdyby nie turniej, zapewne przeszedłby w tym roku na emeryturę i zostawił swój fotel młodszej pani wicedyrektor, lecz… no cóż, kobieta będzie musiała jeszcze trochę poczekać, pewnie kilka kolejnych lat.
Moje rozważania przerwał nagły wybuch mocy, który sprawił, że miałam problem z zaczerpnięciem powietrza. Mojry nie przejmowały się tym, że ich prawdziwa postać może wyrządzić nam krzywdę. Pojawiły się skąpane w czarnej mgle tuż przy swoim ołtarzu.
Ich potęga przyciągała. Na sali zapadła kompletna cisza. Znieruchomiałam, chociaż chciałam wychylić się zza sylwetek innych uczniów, by lepiej się im przyjrzeć. Na szczęście nie musiałam, bo boginie przeniosły się na scenę. Jedna trzymała w swoich kościstych dłoniach wrzeciono, druga zwój, a trzecia wagę.
Prządki dokładnie w tej samej chwili zamknęły swoje czarne jak noc oczy i zaczęły szeptać coś w grece. Powinnam zrozumieć, co mówią, ponieważ przedostatnie i ostatnie roczniki miały obowiązkowe zajęcia z języka greckiego i łacińskiego, jednak ten grecki był… inny. Wyłapywałam jedynie poszczególne słowa, jednak cały sens ich inkantacji był trudny do uchwycenia.
– Boginie losu… czy znacie już przyszłość uczniów naszej szkoły?
Kloto pokiwała głową, pierwsza odezwała się jednak Atropos, unosząc wagę:
– Odmierzyłyśmy wasz talent…
– Odczytałyśmy wasz los… – dopowiedziała trzymająca zwój Lachesis.
– Aby wreszcie sprawdzić, co kryje się na nici waszego życia – dokończyła Kloto. – Wybrałyśmy. Zeusie, w tym roku reprezentować cię będzie… Alexander Fulgur. Uczeń ostatniego roku Akademii Olimpii.
Ciszę przerwały pełne ekscytacji okrzyki najbliższej paczki Alexandra. Chciałam spojrzeć w tamtą stronę, zobaczyć pierwszą reakcję mojego chłopaka na to, że spełnił swoje największe marzenie, ale nie mogłam. Ciągle siedziałam nieruchomo. Wiedziałam jednak, że to nie przez potęgę mocy Mojr. To przez strach.
Kątem oka dostrzegłam, jak Alexander wybiega na środek i pędzi w stronę sceny. Uśmiech objął całą jego twarz. Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego. Zamiast jednak cieszyć się wraz z nim, pokręciłam głową. Nie wiedziałam, czy został wybrany, bo naprawdę na to zasłużył, czy może ten jego głupi przekręt wypalił.
Nie miałam jednak czasu, aby zastanowić się nad tym dłużej, bo boginie losu zaczęły wskazywać kolejnych uczniów. Na podeście do Alexandra dołączyli: Cynthia – córka Hery, Filon – syn Posejdona, Otis – syn Aresa. W pewnym momencie imiona uczestników zaczęły wylatywać mi z głowy. Nie słuchałam zatem, a tylko patrzyłam na każdego z nich. Wchodzili na scenę niczym wygrani, cieszyli się, wiwatowali. Widać było, że nie mogą utrzymać emocji na wodzy.
– Hadesie… ty też w tym roku dostąpisz zaszczytu obserwowania swojego dziecka w turnieju – rozbrzmiały głosy Mojr. – Dwunastym uczestnikiem turnieju zostaje…
Sama nie wiedziałam, czemu napięłam się w oczekiwaniu. Słyszałam szmery rozmów za sobą, gdzieś tam siedziały dzieci Hadesa. Z tyłu, często pomijane, ignorowane i traktowane jak zagrożenie dla panującego Zeusa. Tylko w tym przypadku z nimi sympatyzowałam – kultura popularna spaczyła spojrzenie na Hadesa i Hekate, przedstawiała ich jako złych, nikczemnych, jednak oni… po prostu robili swoje.
– Holden Mackenzie!
Nie zdążyłam się obrócić, aby zobaczyć reakcję chłopaka, gdy poczułam, że się nade mną pochyla.
– Jak to szło? – rzucił z uśmieszkiem. – Do zobaczenia za rok? Wątpliwe, wiedźmo, wątpliwe.
Zaraz potem skierował się w stronę sceny. Szedł z wysoko uniesioną głową, a dłonie schował do kieszeni mundurka. Gdy przechodził obok rzędu zajmowanego przez bogów, wyjął ręce i opuścił je – w ten sposób okazywał szacunek swojemu ojcu. Modlitwa do boga Podziemi była inna niż do tych, którzy całe swoje życie spędzili na Olimpie. Hades nie miał świątyń, w końcu ludzie nie czcili go z obawy przed tym, czego był bogiem. Miał niewiele dzieci, głównie byli to outsiderzy, tacy jak on…
Wszyscy z roku Holdena wiwatowali, reszta patrzyła na niego z niechęcią. No cóż. Zasłużył sobie na takie traktowanie. Sam zapracował na swoją złą sławę.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Anna Jamróz
Ilustracja na okładce i wyklejka: © Anna Jamróz
Copyright © 2024 by Natalia Brożek-Opioła
Copyright © 2024, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-425-7
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik