Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Czasem zapałka, która daje w życiu płomyk nadziei, może wzniecić największy pożar.
Aubrey Lee ma dwadzieścia jeden lat i nie lubi tego, że jest w pewien sposób sławna. Samotnie wychowuje swojego synka i stara się poradzić sobie z tragedią, która niedawno ją dotknęła. Nagle w jej życiu pojawia się Reg Stan. Spotykają się zupełnie przypadkiem, ale od tego czasu łącząca ich nić zdaje się nieprzerwana. Ten utalentowany chłopak, który kilkoma dźwiękami gitary wydobywa z Aubrey największe emocje, wprowadza do jej codzienności dużo melodii, ciepła, uczucia… i nie tylko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 252
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 Oliwia Panek
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024
Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza
Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska
Redakcja: Agnieszka Zygmunt-Bisek
Korekta: Małgorzata Tarnowska, Sara Szulc
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Ilustracja na okładce: Weronika Ligęza
Adaptacja okładki i stron tytułowych: Wojciech Bryda
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67974-25-7
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
WE NEED YA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.weneedya.pl
Dedykuję tę książkę każdemu, kto choć raz
zwątpił w swoje marzenia.
Nigdy tego nie rób. Bo moje właśnie
trzymasz przed oczami.
ROZDZIAŁ 1
AUBREY
Poranne promienie słońca wpadają przez okno i rażą moje przymrużone oczy. Próbuję je otworzyć od dobrych pięciu minut. Jeśli nie wstanę w przeciągu trzech kolejnych, mam gwarantowane spóźnienie w pracy i nie do końca przyjemną rozmowę z panem „nie obchodzi mnie to”.
Przez krótką chwilę wydaje mi się, że słyszę śmiech Rory’ego biegnącego do mojej sypialni, ale te myśli szybko rozwiewa rzeczywistość, która spada na mnie jak głaz. Choć, szczerze mówiąc, wielki kamień byłby dużo łatwiejszy do zniesienia niż to, co faktycznie spadło na naszą dwójkę. Naciągam na siebie kołdrę, żeby powstrzymać płacz, i wydaję stłumiony materiałem jęk.
Przed pracą już nie zdążę podjechać do szpitala, by chociaż przez chwilę popatrzeć na mojego jasnowłosego malucha. Ale czas to nie jedyny powód, dla którego nie mogę zbyt często przy nim być. Leży w śpiączce od ponad roku i musi mieć dużo spokoju, jak każdy zresztą pacjent na oddziale, a ja, gdy tylko się pojawiam w szpitalnym korytarzu, sprowadzam za sobą fotoreporterów, dla których cisza i poszanowanie drugiej osoby zdecydowanie nie są zbyt wysoko na liście priorytetów.
Nazywam się Aubrey Lee. To powinno wam dużo podpowiedzieć.
Kilka lat temu stałam się dość rozpoznawalna. Zaczęłam całkiem sporo działać w internecie i później w telewizji, wystąpiłam w kilku produkcjach, śpiewałam i tworzyłam sporo na platformach społecznościowych, co poskutkowało dużo większym nadszarpnięciem mojej prywatności, niżbym się tego spodziewała. Zaraz po zaangażowaniu się w związek z Colinem podjęłam decyzję, by przestać aż tak się upubliczniać, i zaczęłam pracę w korporacji. I niedługo potem zaszłam w ciążę.
Nie zmienia to faktu, że jestem specjalistką do spraw marketingu: promuję marki, organizuję spotkania, załatwiam klientów, wysyłam maile i robię tym podobne rzeczy. Wykorzystuję swoje wcześniej nabyte umiejętności i przekładam to na inną, dużo bardziej odpowiedzialną pracę. Wciąż jestem dość aktywna w mediach, ale jednak tylko w pracy. W domu praktycznie nie dotykam telefonu.
Pracuję w dużej firmie, której nazwa to BOO, od inicjałów trzech głównych dyrektorów. Nie pytajcie o ich imiona, po prostu wypowiedzcie tę nazwę głośno, głosem straszącego nocą ducha – i to wystarczy. Już nigdy nie dam rady tego odsłyszeć. Za każdym razem, w firmowym notatniku, na każdej kartce z nazwą firmy obok tych trzech liter mam ochotę dorysować duszka. Ale pracuję tu od kilku lat, teraz z dłuższą przerwą po tragedii, która spotkała moich najbliższych.
Mam to szczęście, że mimo że mojego szefa „nic nie obchodzi”, to jednak jest naprawdę wyrozumiały. W pracy również śpiewam piosenki dla różnych produkcji, nagrywam reklamy i polecam produkty. I choć myślałam, że z czasem moja popularność zmaleje, wciąż bywam zaczepiana na ulicach. Jednak jeśli chodzi o mojego syna, Rory’ego, dopilnowałam, by w internecie nie pojawiły się żadne konkretne informacje na jego temat ani nawet jego twarz. Chciałabym, by sam, gdy trochę podrośnie, mógł zdecydować, czy chce iść w moje ślady, czy woli pozostać niezauważonym. A trzylatek, który dopiero poznaje ten świat, choć nie jest mu to do końcu dane, nie zasługuje, by być osaczonym przez ciekawskich fotografów. Oni tylko czekają, by się dowiedzieć o nas czegoś więcej i wykorzystać to dla własnych korzyści. Dlatego też tak ciężko odwiedzać mi własnego syna w szpitalu. Same pielęgniarki, gdy tylko przekroczę próg oddziału, patrzą na mnie z odrazą i przerażeniem, że znów będą musiały wyganiać kilku nachalnych dziennikarzy.
Zanim stałam się rozpoznawalna, nie spodziewałam się, że ludzie potrafią być aż tak nieczuli.
Pierwszy raz dotarło to do mnie kilkanaście miesięcy temu, gdy zmarł Colin, mój chłopak i tata Rory’ego. To właśnie wtedy spotkało nas piekło.
Do dziś nie do końca wiadomo, co się stało, bo na miejscu nie było kamer, ale prawdopodobnie moi chłopcy chcieli po prostu przekroczyć razem ulicę, gdy wjechał w nich rozpędzony samochód. Colin osłonił swoim ciałem Rory’ego, biorąc na siebie większość uderzenia. Niedługo po tym zmarł, a nasz syn do dziś walczy o życie. Kierowca uciekł z miejsca zdarzenia, nie pomógłszy im, choć może wtedy istniałby cień szansy na przeżycie ich obu. Dopiero po chwili zebrali się świadkowie, a ja… dostałam jedynie telefon od służb i możliwość przeglądania miliona publikacji w internecie ze zdjęciami i filmikami. Postów ludzi, którzy z największej tragedii mojego życia zaczęli robić kontent pod wyświetlenia.
Od tamtego momentu nie nagrałam żadnej piosenki, a w ostatnich miesiącach skupiłam się jedynie na współpracach, które nie wymagają ode mnie sztucznego uśmiechu. Odliczam każdy kolejny dzień, gdy Rory jest w szpitalu. Nie ma dnia ani godziny, żebym nie przeglądała naszych ostatnich wspólnych zdjęć. Rory wygląda dokładnie tak samo jak swój tata. Jakby ktoś ulepił z gliny mniejszą wersję Colina i zadbał o wszystkie detale, tworząc naszego synka. Przejął po nim wszystkie najlepsze cechy: ma takie same grymasy, gdy się śmieje czy złości. Co najbardziej niesamowite – ich oczy mają dokładnie tę samą, zjawiskową zieloną barwę. Marzę, by znów zobaczyć w nich tamtą dziecięcą radość.
Kiedy byłam w ciąży, a miałam wtedy zaledwie osiemnaście lat, nie martwiłam się, że sobie nie poradzę. Był przy mnie Colin, który ani przez chwilę nie dał mi poczucia, że powinnam się czymś przejmować, mimo braku jakiegokolwiek wsparcia ze strony moich rodziców. Podczas ciąży, gdy dowiedzieliśmy się, że będzie to chłopiec, ze łzami w oczach powiedziałam Colinowi, że chcę, żeby przejął po nim tę zieleń i wszystkie cechy, które tak w nim kocham. A teraz wiem, że w tych oczach nigdy nie zobaczę nikogo innego. Właściwie każdy, kto dobrze znał Colina, zobaczy go w Rorym. Ale nie poczujecie przez to smutku, bo ten maluch od razu każdego w sobie rozkocha, a część jego taty zostanie przy nas już na zawsze, co jest chyba najpiękniejsze.
Moim ponurym myślom nie pomaga dzwonek telefonu, który może oznaczać tylko jedno – pan „nie obchodzi mnie to”, czy, dokładniej mówiąc, mój szef, dzwoni, żeby powiedzieć mi, jak bardzo mam przekichane.
– Halo? – Odbieram z nutą niepewności w głosie.
– Nie obchodzi mnie, gdzie jesteś, ale jak najbardziej interesuje mnie, gdzie cię nie ma, a nie ma cię w pracy – mówi, nawet nie odpowiadając na moje powitanie. – Albo zobaczę cię tu za trzynaście i maksymalnie pół minuty, albo lepiej dziś w ogóle nie przychodź i zejdź mi z oczu do końca tygodnia.
Z jednej strony słyszę rozgoryczenie w jego głosie, ale z drugiej dał mi możliwość, której się nie spodziewałam, więc muszę z niej skorzystać.
– Och, to dobrze się składa, bo miałam dziś odwiedzić Rory’ego…
– Nie obchodzi mnie to – przerywa, a ja mimo złego humoru mam ochotę wybuchnąć śmiechem. To zdanie musi pojawiać się w jego głowie jako szybka odpowiedź na dosłownie wszystko, co ktokolwiek kiedykolwiek do niego powiedział. – Czyli dziś cię jeszcze nie będzie? Zresztą, mało mnie to obchodzi. Nowy, który miał dziś przyjść pierwszy dzień do pracy, też oznajmił, że pojawi się dopiero jutro. Więc widzę was oboje bez minuty spóźnienia, a wasze prywatne sprawy…
– Nie obchodzą cię, Anthony. Wiem. – Teraz to ja mu przerywam, gotowa zakończyć połączenie, by jak najszybciej wybrać się do szpitala. – A jeśli mogę wiedzieć, co to za „nowy”? – Wykonuję palcami znak cudzysłowu, choć przecież nikt poza mną go nie zobaczy.
– Reg Stan albo Stan Reg, szczerze, nie pamiętam, które to imię, a które nazwisko. Ale jakoś mnie to nie obchodzi. Widzimy się jutro. Trzymaj się, Lee, ucałuj Rory’ego i bądź silna. Jutro czeka nas mnóstwo pracy po tylu dniach twojej nieobecności.
Rozłącza się, a mi szczęka opada. Ucałować? Być silna? Nie miałam pojęcia, że Anthony odczuwa jakiekolwiek emocje, ale, jak widać, potrafi zaskoczyć. Z tego, co wiem, nie ma żony ani nawet dziewczyny, a jest pięć lat ode mnie starszy. I nigdy nie dał mi odczuć, że ma serce i że to serce faktycznie w nim gdzieś tam bije. Prędzej byłabym gotowa uwierzyć, że to pierwszy i jedyny na ziemi człowiek, który nie potrzebuje do życia tego organu.
Z odmętów myśli wyrywa mnie sygnał ekspresu, który melduje, że moja kawa jest gotowa. Na szczęście zrobiłam ją w kubku termicznym, więc czym prędzej po niego sięgam i wybiegam z domu, łapiąc po drodze kluczyki od samochodu. Jadę, by móc w końcu spędzić trochę czasu przy łóżku mojego małego, walczącego o zdrowie Rory’ego.
ROZDZIAŁ 2
REG
Minuta, dwie, trzy, a ja nadal nie mam informacji, po które tu przyszedłem. Jeśli będę krążył jeszcze kilka minut, na pewno wydepczę dziurę w podłodze.
– Panie Reg? – pyta jedna z pielęgniarek. Podchodzę do niej z nadzieją w oczach, ale nawet nie musi się odzywać, jej spojrzenie mówi wszystko. – Niestety nie mogę dzisiaj udzielić panu żadnych informacji. Zapytałam nawet lekarza, ale stanowczo odmówił. Bardzo mi przykro. Mogę w zamian za to, że czekał pan tak długo, zaproponować kawę.
– Wyglądam, jakbym jej potrzebował? – pytam, skoro i tak nie pozostało mi właściwie nic więcej. – Poproszę.
Pielęgniarka zaprasza mnie gestem do jednego z pokoi. Zamyka za nami drzwi, a potem wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie nadążam z pojmowaniem faktów. Dziewczyna z błyskiem w oku się do mnie zbliża. Między nami nagle jest jakieś pięć centymetrów odległości, a jej usta niebezpiecznie zbliżają się do moich.
– C…C-o się dzieje? Co pani robi?! – pytam z paniką w głosie, delikatnie próbując zrobić krok w tył, bo chyba źle się zrozumieliśmy.
– Już nie udawaj, widziałam, jak na mnie patrzysz. – Wyciąga rękę i próbuje złapać za guzik mojej koszuli. Błyskawicznie przesuwam się koło niej i już jestem przy drzwiach. – Przykro mi, ale… – Co ja gadam, wcale nie jest mi przykro. Czuję obrzydzenie. – Mam dziewczynę. – Nie wiem, co mam jej powiedzieć, bo totalnie odebrało mi mowę, więc rzucam pierwsze dwa słowa, jakie przychodzą mi na myśl, i łapię za klamkę. Otwieram drzwi z impetem. Słyszę, jak o coś uderzają, i zamieram. To zdecydowanie nie „coś”, a „ktoś”…
– Cholera, nie wierzę – mówi dziewczyna, którą uderzyłem drzwiami, a której na szczęście nic się nie stało. Oprócz tego, że jest oblana kawą.
Podchodzę i wyciągam do niej rękę, by pomóc jej wstać, ale niefortunnie się wywracam, ślizgając na kawie, która, jak po chwili dostrzegam, jest dosłownie wszędzie. Na dziewczynie, na podłodze, na ścianach.
Dziewczyna przez chwilę na mnie patrzy, a potem wybucha śmiechem. Zapiera mi dech w piersiach. Jest chyba najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem… Aż mam ochotę przetrzeć oczy i dłużej wpatrywać się w każdy detal jej twarzy. Jasne, niebieskie oczy, delikatne rysy, lekko zarysowane usta w pięknym, naturalnym, różowym odcieniu…
– Normalnie bym oczekiwała chociaż przeprosin za zaatakowanie mnie drzwiami, ale chyba karma wróciła do ciebie szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. – Chichocze, a mnie zatyka jeszcze bardziej.
– Zrób to jeszcze raz. – Proszę ją, choć bardziej po prostu wymyka mi się to z ust, nim zdążę zareagować.
– Co? – pyta, nie rozumiejąc.
– To najpiękniejszy śmiech, jaki słyszałem w życiu. Zaśmiej się jeszcze raz.
Przekrzywia głowę i patrzy na mnie z rozbawieniem.
Siedzę na podłodze i zapominam na ułamek sekundy, gdzie się znajdujemy. Z zamyślenia wyrywa mnie skrzypnięcie tych nieszczęsnych drzwi, a później głos, który nie jest tak dźwięczny i melodyjny jak dziewczyny, którą przypadkiem zaatakowałem.
– To jest ta twoja dziewczyna, Reg? – pyta pielęgniarka, która wcześniej próbowała się do mnie dobrać.
– Tak!
– Nie!
Odpowiadamy w tym samym momencie i na siebie patrzymy. Próbuję szybko sprostować sytuację, by ta pielęgniarka się ode mnie odczepiła.
– Tak, to moja dziewczyna. A przez cieb… panią – poprawiłem się – mogła jej się stać krzywda.
– Nie wiedziałam, że Aubrey Lee ma chłopaka – prycha pielęgniarka i odchodzi obrażona.
Spoglądam na Aubrey, a jej twarz wyraża niemałe zmieszanie.
– Co wy… Czy…? – pyta niewyraźnie i omiata wzrokiem pokój, z którego właśnie wypadłem.
– Nie! – Reaguję chyba nieco zbyt gwałtownie. – Nie. Niczego z nią nie robiłem. Rzuciła się na mnie w tamtym pokoju, dlatego tak szybko wybiegłem, nie myśląc, czy nie ma nikogo za drzwiami – mówię już nieco spokojniej.
Jej wzrok wędruje gdzieś za mnie i zanim zdąży osłonić twarz, błyskają światła fleszy.
– Cholera, cholera, cholera – powtarza, szybko wstając, a ja nie rozumiem, skąd nagle tylu tu fotoreporterów i dlaczego robią zdjęcia akurat nam. – Chodź! – mówi i wbiega do pokoju, z którego przed chwilą uciekłem. Zatrzaskuje za nami drzwi i opiera się o nie, wzdychając z ulgą. Jeszcze przez chwilę przyglądam się jej sylwetce i ubraniu: kremowe spodnie, które zdecydowanie podkreślają jej długie nogi. Biała koszula… Właściwie teraz jest raczej brązowa. To od tej kawy. Marszczę brwi i w końcu nachodzą mnie pytania, które powinienem był zadać od razu. I muszę przestać się na nią gapić…
– O co tu chodzi? Skąd nagle tyle kamer? I skąd ta pielęgniarka cię znała? Nie mów, że jesteście jakimiś przyjaciółkami – mówię, wyrzucając słowa jak z karabinu, z niemałym obrzydzeniem w głosie.
– Nie, Boże. Nie znam jej, ale ona zna mnie – odpowiada. – Jak większość ludzi w naszym stanie i kraju.
Dopiero po chwili dociera do mnie sens jej słów. Jest… rozpoznawalna. A ja nie miałem o tym pojęcia, bo nie jestem zagorzałym fanem internetu. Poza tym wróciłem zaledwie rok temu, po dwuletniej nieobecności, gdy wyjechałem praktycznie na drugi koniec świata, by odciąć się od przeszłości. Nie mija długa chwila, a słyszymy, jak wcześniej wspomniana pielęgniarka, której imienia nawet nie znam, mówi głośno, że wszyscy z kamerami muszą natychmiast wyjść.
Dociera do mnie, że zdjęcia moje i Aubrey pewnie jeszcze dziś obiegną cały internet. A jeśli ta urocza dziewczyna, wbijająca teraz we mnie swoje przerażone spojrzenie, która zapewne uświadamia sobie to wszystko tak samo wyraźnie jak ja, nie ma chłopaka lub, co gorsza, ma… A informacja, którą bezmyślnie ogłosiłem, również pojawi się w internecie…
– Mam nadzieję, że nie narobię ci tym wszystkim problemów – mówię szybko ze skruchą. – Czy mogę to jakoś odkręcić?
– Myślę, że nie. Raczej się nie da. Prawdopodobnie już o te informacje biją się wszystkie portale plotkarskie.
– Czy twój chłopak… – Zaczynam w ten sposób, żeby uniknąć jakiegoś zażenowania, choć natychmiast tego żałuję, bo zauważam ogromną zmianę w twarzy Aubrey. Bardzo posmutniała. – Jeśli go masz… Nie będzie miał nic przeciwko, że w mediach rozejdzie się fala plotek o twoim „nowym” chłopaku? – Patrzę na nią przepraszająco.
– Nie mam chłopaka. Ale informacja, że nagle go mam, choć nie wiem nawet, kim jesteś, niekoniecznie jest dla mnie korzystna.
– Jestem Reg. Ale to już chyba słyszałaś z ust tamtej dziewczyny, która zaatakowała mnie wcześniej w tym pokoju. Choć gdybyś to była ty, nie miałbym nic przeciwko. – Po jej minie wnioskuję, że powiedziałem to głośno. Czasem myśli naprawdę powinny nimi zostać! – Żartowałem. – Wcale nie.
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, wciąż nic nie mówiąc.
– Mam dwadzieścia dwa lata – mówię i mam ochotę uderzyć się w czoło, bo to nie jest coś, co normalnie bym powiedział, i na pewno nie jest to coś, co ją interesuje, ale nie przestaję mówić: – I jestem muzykiem. Nie wiem, czy powinienem się tak nazywać, ale od czasu do czasu napiszę jakąś piosenkę. – Tego, że gdy na nią patrzę, od razu przychodzą mi do głowy najpiękniejsze melodie świata, jej nie mówię. Przynajmniej tak mi się wydaje, dopóki znów nie zaczyna chichotać.
– Najpiękniejsze melodie świata? – Patrzy na mnie, a jej policzki przybierają różowy kolor. Naprawdę to powiedziałem? Widocznie mój zdrowy rozsądek przy niej odpływa. Ale ten róż…
Muszę. Przestać. Się. Gapić.
– Jeszcze zobaczysz, że gdy następnym razem się zobaczymy, może w nieco lepszych okolicznościach, napiszę o tobie piosenkę.
– A więc uważasz, że będzie następny raz? – mówi, znów się rumieniąc.
– Teraz już oficjalnie jestem twoim chłopakiem, przynajmniej w internecie, więc musi. – Uśmiecham się i puszczam do niej oko, co wywołuje kolejne parsknięcie. – A właściwie, Aubrey, co cię sprowadza do tego miejsca?
Jej twarz znów momentalnie zmienia wyraz. Serce mi staje, bo zdaję sobie sprawę, że moje pytanie było nie na miejscu.
– Ja… przepraszam. Muszę już iść. – Aubrey zrywa się z miejsca i nim zdążę ją zatrzymać, znika, a wraz z nią cała moja wena i przyszłość pełna nowych, najlepszych w mojej karierze kawałków.
ROZDZIAŁ 3
AUBREY
Po wczorajszych wydarzeniach w szpitalu, które oczywiście przyciągnęły uwagę wielu osób, zdecydowałam się od razu wrócić do domu. Zresztą, godziny odwiedzin na oddziale, na którym leży Rory, są bardzo krótkie i ściśle się ich przestrzega, więc i tak już by mi się nie udało go zobaczyć. A aktualnie zegar na ścianie pokazuje szóstą rano.
– Przecież to prawie środek nocy – mamroczę do siebie, choć dobrze wiem, że i tak nie uda mi się już zasnąć. Normalnie bym się uśmiechnęła i przekręciła na drugi bok, bo mogłabym pozwolić sobie na jeszcze przynajmniej trzydzieści minut głębokiego snu. Nie należę do rannych ptaszków, ale nie pasuję też do nocnych marków. Właściwie kwalifikuję się do grupy ludzi, którzy chętnie by przespali całe swoje życie. Ale na chęciach się kończy, bo trzeba zmierzyć się z kolejnym dniem.
Przeciągam się i wstaję, prawie potykając się o własne nogi. „Dobrze się zaczyna” – myślę. Zamierzam spędzić spokojnie dzień po nieobecności w pracy. Przechodzę przez kuchnię i otwieram okno. Robi się ładna pogoda. Może chociaż ona będzie zwiastowała dobry dzień. Podchodzę do ściany, by zapalić światło, a ono nic. Nie reaguje.
– Nie wierzę, serio – mruczę do siebie i klikam wściekle w kontakt, jakby za piętnastym razem miało mi się udać, ale i po kolejnych kilku nic się nie dzieje. Podchodzę z nadzieją do innych rzeczy wymagających prądu, ale nic z tego. Zdesperowana jeszcze kilkukrotnie uderzam w kontakt. Nic. Nic nie działa. Sprawdzam korki, ale wszystko z nimi w porządku. Chcę zadzwonić na odpowiedni numer, aby zapytać, co się dzieje, ale okazuje się, że moja komórka jest rozładowana.
Bezmyślnie łapię ładowarkę, ale po chwili uderzam się otwartą dłonią w czoło. Przecież i tak nie ma prądu!
Decyduję się skorzystać szybko z łazienki, ubrać i czym prędzej wyjść do pracy, żeby tam naładować telefon. Zbiegam po schodach do wspólnego garażu, ale moje nadzieje na wyczerpanie się dziś pecha szybko rozwiewają rozmowy na dole.
– Nie da się dziś wyjechać z garażu, nie ma prądu w całym bloku, a przecież brama nie chodzi na wodę!
– Zacięła się i nawet nie można jej ręcznie otworzyć.
– Co możemy z tym zrobić?!
Dyskusja sąsiadów trwa dalej, a ja decyduję się od razu wrócić na górę i zamówić ubera. Ubera. Do którego potrzeba naładowanej baterii w telefonie.
– Cholera, co jeszcze?! – krzyczę i wychodzę na dwór. Pojadę komunikacją miejską. Teraz już nawet nie ma opcji, że będę w firmie na czas. Anthony mnie już nawet nie pogryzie, a całą zje. Wszyscy wiemy, co powie, nawet gdybym próbowała mu wyjaśnić, co się wydarzyło.
Wbiegam do firmy, chcąc się od razu skierować do mojego gabinetu, jednak sekretarka mojego szefa zatrzymuje mnie spojrzeniem.
Przełykam gulę tworzącą się w moim gardle i zmierzam na koniec korytarza, prosto w paszczę lwa. Pukam, choć nie spodziewam się odpowiedzi. Powoli otwieram drzwi. Zamieram, widząc, że w gabinecie siedzą dwie osoby. Anthony, a naprzeciwko… Reg. Ten Reg.
I wtedy wszystko do mnie dociera.
– Dlaczego się spóźniłaś? – pyta mój przełożony, a ja już mam otworzyć usta, by mu odpowiedzieć, ale nie daje mi dojść do głosu. – Nie obchodzi mnie to. Chciałem ci przedstawić Rega, nowego, z którym będziesz współpracować, ale chyba już nie muszę, co?
Czuję zimny pot spływający mi po plecach i gromię wzrokiem chłopaka, którego poznałam wczoraj.
– Podejdź. Nie patrz tak, nie jesteś bazyliszkiem, nikt tu nie padnie od tego spojrzenia. Reg nam się jeszcze przyda, więc byłbym wdzięczny, gdybyś mnie uprzedziła, zanim coś mu zrobisz. I nie do końca rozumiem, dlaczego od razu nie poleciłaś nam swojego nowego chłopaka, skoro już od jakiegoś czasu szukaliśmy dobrego muzyka.
Podchodzę ze ściśniętym gardłem do biurka. Wszystko wyjaśnia artykuł wyświetlony na ekranie.
A raczej dziesiątki, bo Anthony ma otwarte multum kart, a wszystkie tytuły są związane z wczorajszym wydarzeniem.
– Spokojnie, nie dowiedziałem się tego od Rega.
– To nie jest mój nowy chłopak – prostuję.
– Według tysięcy osób w internecie już tak. Mnie to za bardzo nie obchodzi, ale przynajmniej zrobiliście dobre zasięgi. Prawie tak samo dobre, jak rok temu, gdy…
– Przestań – przerywam mu. Nie chcę, żeby Reg wiedział za dużo o moim życiu, poza tą częścią, którą ma na wyciągnięcie ręki. A raczej telefonu. Jeszcze nie wiem, czy mogę mu ufać. Z zamyślenia wyrywa mnie głos szefa:
– Reg, zostaw mnie i Aubrey na chwilę samych. Poczekaj, proszę, na korytarzu.
Chłopak posłusznie wstaje i kieruje się do drzwi. Anthony każe mi usiąść, a sam podnosi się z krzesła i podchodzi do mnie.
– Może nie powinno mnie to obchodzić… – Zabłysnął jak nie powiem co, nie powiem komu. – Ale czy was faktycznie coś łączy? Może załatwić wam wspólne biuro? Nie jestem do końca pewny, co się robi w takiej sytuacji.
Czuję, że nie zadaje tego pytania do końca w związku z pracą. Momentalnie się spinam. Nie chcę przekraczać granicy stosunków zawodowych na tyle, na ile to możliwe na naszych posadach.
– Faktycznie nie powinno cię to obchodzić – odpowiadam może ciut za ostro.
– Może i tak, ale… – Waha się. – Nie chciałbym, żeby coś was łączyło.
Zamieram.
Co?
– W kwestii zawodowej, oczywiście, po prostu ciężko będzie ci mieć partnera w pracy, szczególnie takiej, która wiąże się z różnymi sytuacjami i plotkami wszędzie, gdzie się da. – Mówi lekko zmieszany.
– Dlaczego czuję, że to nie o to chodzi, Anthony?
Patrzy na mnie o sekundę za długo, a potem przenosi wzrok na moje usta.
Nie pozwalam dłużej trwać tej chwili. Chcę wstać, ale w tym samym momencie on również robi krok do przodu i znajdujemy się jeszcze bliżej siebie, w jeszcze bardziej niekomfortowej pozycji. Czuję, jak wstrzymuje oddech i czeka na mój ruch. Wpatruję się w niego i decyduję się szybko zakończyć tę niezręczną sytuację.
– Pamiętaj swoje wcześniejsze słowa, Anthony. Ciężko mieć partnera w pracy.
Widzę, jak rzednie mu mina. Chce coś dodać, ale ja od razu się odwracam i nie oglądając za siebie, wychodzę na korytarz.
Zamykam za sobą drzwi i dopiero wtedy nabieram głęboko powietrza, chyba pierwszy raz od kilku minut.
– Coś nie tak?
Pytanie dociera do moich uszu i odwracam się tak szybko, że znów prawie się przewracam. Zupełnie zapomniałam o obecności Rega.
– Wow. To naprawdę mocny dzień. A jest zaledwie ósma rano – mówi Reg współczującym tonem po tym, jak zdecydowałam się z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu opowiedzieć mu o porannych wydarzeniach. Usiedliśmy w moim gabinecie, by porozmawiać o wspólnych działaniach. Nie wydaje mi się, by dziś praca była zbyt owocna. Nie jestem osobą, która lubi otwierać się przed innymi, ale najwyraźniej tego dziś potrzebowałam.
– Mój cały rok nie należy do najlepszych, Aubrey – kontynuuje chłopak i wstaje z krzesła. – Dopiero wróciłem do miasta, trudno mi się odnaleźć. Ale chyba już dość tych trudnych tematów. Może pójdę po kawę dla nas?
– Dobrze, tylko tym razem jej na mnie nie wylej – odpowiadam z lekkim uśmiechem.
– A ty lepiej nie planuj mnie tu zamknąć, jak ta pielęgniarka w szpitalu! – Mruga i wybucha śmiechem.
Rzucam mu spojrzenie spod zmrużonych powiek, a po chwili dokładam do tego jeszcze rzut długopisem.
Reg łapie go w locie i uśmiechając się pod nosem, wychodzi z pokoju.
Decyduję się skupić choć przez chwilę na pracy i na tym, co muszę nadrobić po mojej nieobecności. Jednak nim zdążę dobrze się zastanowić, wraca mój nowy współpracownik z… dwoma papierowymi kubkami gorącymi od kawy.
– Boże, Reg. Czy zdajesz sobie sprawę, że mamy w szafkach normalne kubki? Te papierowe są dla jakichś półgłówków.
– Czyli w sumie tylko sobie powinienem zrobić w szklanym – mówi całkiem poważnym tonem, powstrzymując uśmiech.
– Ha, ha, ha. Dobra, cwaniaku, postaw to na biurku i chodź mi pomóc.
– Zrobiłem czarną, bo wydajesz się dziś nieco niedobudzona.
Podnoszę głowę i wbijam w niego wzrok.
– Proszę, powiedz, że żartujesz. – Patrzę na niego z nadzieją, ale on kręci głową i stawia kubek z nakrywką obok mojej dłoni.
– Bez cukru, bez mleka, zwykła gorzka i czarna. – Puszcza mi oczko i wychodzi.
Nawet nie zdążyłam go zapytać, dokąd idzie. Postanawiam skupić się faktycznie na tym, co muszę zrobić, z nim czy bez niego. Wzdycham z rezygnacją i z odrazą sięgam po kubek, ale z zaskoczeniem odkrywam, że mam w ustach odpowiednio słodkie cappuccino. Wypijam całe prawie naraz. Już, z wielkim uśmiechem na twarzy, chcę odstawić kubek, gdy dostrzegam na nim wypisane koślawo słowa: Pięknie dziś wyglądasz, Aub. Napisane przed chwilą przez Rega, długopisem, którym w niego rzuciłam. Z palącymi rumieńcami na policzkach patrzę w kierunku drzwi. Czy ja właśnie dostałam najbardziej banalny komplement, ale podany w tak uroczy sposób, że poczułam fascynację, jakbym znów była w liceum?
Chyba właśnie w tej chwili mój plan na skupienie się na pracy wchodzi w tryb „niezrealizowany”, bo przez kolejne godziny będę się pewnie szczerzyła jak głupia do sera.
ROZDZIAŁ 4
REG
Wyszedłem z jej gabinetu, żywiąc cichą nadzieję, że nie wyrzuciła od razu kubka, nie spróbowawszy jego zawartości ani w ogóle do niego nie zajrzawszy.
Chciałem poprawić jej humor po wczorajszych i dzisiejszych wydarzeniach, choć nie powiedziała mi, co się stało w gabinecie Anthony’ego. A chyba to najbardziej wytrąciło ją z równowagi.
Może powinienem zaproponować jej podwózkę do domu? A może jeszcze na to za wcześnie? Chociaż… Skoro nie ma u niej prądu, to czy będzie mogła normalnie funkcjonować we własnym mieszkaniu? Wspominała, że dosłownie wszystko ma na prąd. Może dobrym pomysłem byłoby zaproponować, żeby przenocowała u mnie?
Bez żadnych podtekstów. Nieważne, że wkręciłem się w nią jak nastolatek. Oddałbym jej swoje łóżko, a sam spał na kanapie w drugim pokoju, żeby czuła się dobrze. Chętnie bym ją przytulił, bo wydaje się, że właśnie tego dziś potrzebuje.
Od wczoraj nie myślę o niczym i nikim innym. Jej długie blond włosy spływające kaskadą na drobne ramiona, jasne oczy… Idealne przeciwieństwo mnie – mam krótkie brązowe włosy i ciemne oczy.
I w tym momencie przychodzi mi do głowy pierwsza od ponad tygodnia piosenka. Szybko łapię za kawałek papieru i długopis, którym wcześniej chciała mnie zabić. Już po krótkiej chwili mam zapisane kilka linijek. Mam ochotę od razu do niej pobiec i pokazać ten świstek, żeby zobaczyć jej reakcję.
Wyobrażam sobie, jak czyta ten tekst. Z każdym kolejnym słowem dociera do niej, że to o niej. Otwiera szerzej oczy i znów tak słodko się rumieni… Albo rzuca we mnie kolejnym długopisem, krzycząc, że jestem dla niej obcy i powinienem się odczepić. Rozważam obie możliwości… i nie wiem, która z nich jest straszniejsza.
Na korytarzu mijam Anthony’ego, który prosi mnie o krótką rozmowę, więc chowam kartkę szybko do kieszeni, czym niestety przykuwam jego uwagę.
– Pierwsza piosenka dla nas? – pyta, wchodząc do swojego gabinetu i zamykając za nami drzwi.
– Tak jakby… Chciałem ją pokazać Aub, żeby…
– Aub? – przerywa i jego twarz momentalnie się zmienia. Zaciska zęby i mrozi mnie wzrokiem. Czy on jest o nią zazdrosny?
Spoglądam na niego nerwowo, a moja odpowiedź zajmuje trochę dłużej, niż powinna. Przełykam głośno ślinę.
– Aubrey. Aub. Taki skrót. Właśnie go wymyśliłem – pospiesznie tłumaczę.
– Musicie być dość blisko, skoro macie dla siebie pseudonimy. A ona jak na ciebie mówi? Er? – Mierzy mnie spojrzeniem i się zamyśla. – Ciekawe, jaki mógłby pasować do mnie. A może dla dobra firmy powinienem zmienić osobę, z którą będziesz współpracował?
– Nie, nie trzeba. Nic nas nie łączy, poznaliśmy się wczoraj.
Odpowiedziałem zbyt szybko i mało przekonująco. Choć to w sumie prawda. Brakuje zaledwie jednego słowa. JESZCZE nic nas nie łączy. A przynajmniej taką mam nadzieję. Nie dodaję też, że gdyby Anthony nosił jakiś pseudonim, najprawdopodobniej byłoby to „Nie obchodzi mnie to”.
– To dobrze, bo mnie… a zresztą nie powinno cię to obchodzić. Pokaż, co tam napisałeś.
Chcę zaprotestować i pod jakąś błahą wymówką szybko się ulotnić, lecz ulegam pod ciężarem jego wzroku. Podaję mu papier i szybko dodaję:
– To tekst o mnie i o mojej byłej dziewczynie. – Zmyślam. – To przez nią wyjechałem stąd na dwa lata. Ale jak widać po tym dziele, do dziś mam złamane serce.
Z byłą dziewczyną to akurat nie do końca kłamstwo. Choć nie sądzę, bym wciąż miał złamane serce czy cokolwiek do niej czuł. Najwyżej urazę. Jest zupełnym przeciwieństwem Aubrey i nie ma opcji, że teraz znów by mi się spodobała. Nigdy jej nie kochałem, a nawet właściwie nie zdążyłem, bo nasza relacja nie trwała zbyt długo, niecały rok. Czułem, że po jakimś czasie mógłbym w końcu poczuć do niej coś prawdziwego. Jednak szybko rozwiała moje wątpliwości, gdy mnie zdradziła z moim najlepszym przyjacielem.
Wszystko zadziało się tak szybko, że następnego dnia już stałem z walizkami na lotnisku i kupowałem bilet na pierwszy lepszy lot, dokądkolwiek. Byle być jak najdalej od niej. Miałem dziewiętnaście lat i zostałem skrzywdzony przez dwie najbliższe mi osoby.
Anthony czyta moje słowa i widzę, jak jego mięśnie się napinają. Jest dosyć barczysty i ma lekki zarost, a mimo że dzielą nas tylko cztery lata, czuję się przy nim jak dzieciak. On ma poważną, dojrzałą twarz. Ja jeszcze nie do końca.
– Musisz jeszcze sporo dopracować, ale podoba mi się – mówi, oddając mi zapiski. – A teraz, Reg, możesz iść, bo muszę zajść do Lee i powiedzieć jej, żeby wracała do domu. Dziś nie ma za dużo do zrobienia, a przyda jej się jeszcze dzień odpoczynku, szczególnie po waszych wczorajszych wybrykach.
– Pewnie długo nie będzie chciała wracać do domu, bo nie ma u niej prądu.
– J-Jak to? – odpowiada, próbując ukryć zdziwienie, a ja gryzę się w język. Po co mu to powiedziałem?
– Mówiła, że ma nie być do jutra, jak nie dłużej. Chciałem jej zaproponować, by przenocowała u mnie – mówię. – Oczywiście tylko z powodu awarii, bo nie jest w stanie nawet sobie niczego podgrzać – tłumaczę.
– Ach tak.
Nic więcej nie dodaje, ale widzę, że się zamyśla, a na jego policzkach wykwita rumieniec. Postanawiam skorzystać z momentu ciszy i się ulotnić. Wychodzę, jednak szybko zauważam, że nie zabrałem ze sobą telefonu. Musiałem go zostawić w gabinecie Anthony’ego. Wracam i pukam do drzwi, lecz nie dostaję odpowiedzi.
Ostrożnie wchodzę i z zaskoczeniem odkrywam, że on również wyszedł. Musiał to zrobić zaraz po mnie. Łapię telefon i postanawiam iść zobaczyć, co u Aub.
Patrzę na wyświetlacz telefonu i zatrzymuję się w pół kroku. To SMS od mojej byłej. Czy przyciągnąłem ją myślami?
Wróciłeś do miasta?
Tak brzmi wiadomość od Emily. Bez żadnego przywitania, prosto z mostu. Zupełnie jakbyśmy utrzymywali kontakt przez cały czas, a nie byłby to pierwszy raz od lat. Nie zamierzam na razie jej odpisywać.
Przez chwilę zastanawiam się, skąd wie, że wróciłem, ale szybko do mnie dociera, że to zapewne sprawka internetu, który od wczoraj szaleje z powodu zdjęcia ze szpitala.
– Super – mamroczę w pusty korytarz. Zatrzymuję się pod drzwiami do gabinetu pięknej dziewczyny, o której od wczoraj nie przestaję myśleć, i zapominając o wiadomości od Em, chwilę zastanawiam się, jak poprawić jej humor.
Mógłbym otworzyć drzwi i zrobić fikołka, ale to raczej nie jest dobry pomysł.
A może… Moje rozmyślania przerywają dźwięki rozmowy dobiegającej zza uchylonych drzwi. Dociera do mnie, że słyszę głos nikogo innego, jak Anthony’ego.
– Spokojnie możesz u mnie przenocować, mieszkam sam i mam dużo prądu, chętnie się nim z tobą podzielę, dopóki nie naprawią go u ciebie.
Czy on właśnie ukradł mój pomysł i chce zaprosić ją do siebie? Nie, na pewno się przesłyszałem. A jeśli tak, to niezły z niego palant.
– Dziękuję, Anthony, ale wiesz, że nie skorzystam. Naprawdę nie potrzebuję robić sobie problemów. Ktoś mógłby nas zobaczyć i za dużo sobie pomyśleć.
Odmówiła. Uff.
– Nie obchodzą mnie ludzie. I nie będę naciskać, bo to zależy od ciebie, ale naprawdę możesz pojechać ze mną, prądu nie zabraknie, a w dodatku mogę ugotować coś, co lubisz.
Błagam, nie zgadzaj się.
Co ja robię? Czy stoję jak ostatnia oferma pod drzwiami i proszę w duchu dziewczynę poznaną wczoraj, by nie jechała z innym do jego domu?
Tak. I dalej będę to robił, aby upewnić się, że tego nie zrobi.
– Przemyślę to, dobrze? – odpowiada zmęczonym głosem Aubrey.
Nastaje cisza, a ja odliczam sekundy. Mam ochotę wejść do środka i zobaczyć, co się tam dzieje. Zamiast tego wycofuję się w obawie przed tym, że ktoś mógłby mnie przyłapać na podsłuchiwaniu pierwszego dnia w pracy. A to niekoniecznie mogłoby się spodobać komukolwiek, a już szczególnie zazdrosnemu przełożonemu.