Na zawsze w sercu. Rosenholnm #2 - Gry Kappel Jensen - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Na zawsze w sercu. Rosenholnm #2 ebook i audiobook

Gry Kappel-Jensen

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trylogia Rosenholm. Na zawsze w sercu

Bramy Akademii Rosenholm zostały ponownie otwarte!

Uczniowie wracają do elitarnej szkoły z internatem, licząc że tym razem rok szkolny będzie spokojny. Jednak mury Rosenholm po raz kolejny spowija mrok, a w korytarzach czai się tajemnica. Kamille, Kirstine, Victoria i Malou mają teraz na głowie nie tylko lekcje magii runicznej, zajęcia z jasnowidzenia i mitologii nordyckiej – do listy dochodzi kolejny punkt. Na jaw wychodzą nowe ślady zbrodni sprzed lat i ponownie zakłócają spokój Rosenholm. Uczennice przyrzekają rozwiązać mroczną zagadkę, ale złowieszcza wróżba związana ze sprawą utrudnia im odkrycie tajemnicy. Pamiętaj – nigdy nie obiecuj nic duchowi, chyba że jesteś pewien spełnienia obietnicy!

„Na zawsze w sercu” to wyczekiwana przez czytelników druga część trylogii Rosenholm - pełna magii, tajemnic i nordyckiej mitologii. Idealna dla fanów klimatów dark academia czy książek takich jak „Harry Potter” oraz „Dunbridge Academy”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 410

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Aleksander Orsztynowicz-Czyż
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



GRY KAP­PEL JEN­SEN

Na za­wsze w sercu

TRY­LO­GIA RO­SEN­HOLM tom 2

.
W książce po­ja­wiają się:prze­moc, krew, sa­mo­bój­stwo, nie­hu­ma­ni­tarne trak­to­wa­nie zwie­rząt.

Pro­log

Kiedy by­ły­śmy dziećmi, uwiel­bia­łam chwile, gdy chcia­łaś się ze mną ba­wić. Pa­mię­tam to tak, jakby za­wsze było lato. W wy­so­kiej tra­wie ro­sły kwiaty, po­py­cha­łaś mnie na huś­tawce, a ja śmia­łam się, wzla­tu­jąc ku niebu, i ty się śmia­łaś, huś­ta­jąc mnie co­raz wy­żej i wy­żej, i tak to trwało aż do za­pad­nię­cia zmroku.

Do­piero póź­niej za­czę­łam cię nie­na­wi­dzić. Nie­na­wi­dzi­łam cię tak za­żar­cie, że na ko­niec pra­gnę­łam two­jej śmierci. Ale kiedy znik­nę­łaś, sprawy tylko się po­gor­szyły. Wszystko za­wsze krę­ciło się wo­kół cie­bie. To, że umar­łaś, ab­so­lut­nie ni­czego nie zmie­niło.

Część 1

LATO

Czer­wona róża:

„Będę cię ko­chać

po wieczne czasy”.

Zna­cze­nie sym­bo­liki kwia­tów wy­wo­dzące się ze śre­dnio­wiecz­nej Eu­ropy, ale szcze­gól­nie roz­po­wszech­nione w krę­gach miesz­czań­skich w XVIII i XIX wieku.

27 LIPCA

GODZ. 8:15

Ma­lou

Wy­czy­ściła umy­walkę i wy­tarła ją do su­cha ka­wał­kiem wil­got­nego pa­pieru to­a­le­to­wego. Na­stęp­nie usta­wiła na brzegu ko­sme­tyki w ko­lej­no­ści, w któ­rej za­mie­rzała ich użyć. Za­cze­kała, aż krem odro­binę się wchło­nie, za­nim roz­pro­wa­dziła na twa­rzy pri­mer. Dzięki niemu pod­kład i pu­der na­kła­dało się dużo ła­twiej, a cera wy­glą­dała ide­al­nie. Za­nim prze­szła do oczu, wzięła pę­dzel i dys­kret­nie pod­kre­śliła bron­ze­rem kon­tur twa­rzy, ko­ści po­licz­kowe i wą­ski nos. Za­sta­na­wiała się nad cie­niem do po­wiek, ale osta­tecz­nie na­ło­żyła odro­binę roz­świe­tla­cza wzdłuż brwi, które na­stęp­nie przy­ciem­niła. Oczy pod­kre­śliła ey­eli­ne­rem, rzęsy po­ma­lo­wała dwu­krot­nie tu­szem, na po­liczki na­nio­sła róż. Czy w ta­kim ma­ki­jażu można było jej dać co naj­mniej dwa­dzie­ścia lat?

Ma­lou upięła w cia­sny ku­cyk pro­ste, ja­sne włosy i wło­żyła białą mę­ską ko­szulę. Je­śli chciała, żeby trak­to­wano ją po­waż­nie, mu­siała też po­waż­nie wy­glą­dać. Może po­ma­lo­wać usta czer­woną szminką?

Kiedy wy­szła z ła­zienki z ko­sme­tyczką pod pa­chą, do­biegł ją z kuchni ja­kiś ha­łas. Matka stała po­chy­lona nad sto­łem.

– Mamo, idź spać – ode­zwała się Ma­lou zmę­czo­nym gło­sem. Trudno było stwier­dzić, czy matka wła­śnie wstała i znowu za­częła pić, czy też w ogóle nie kła­dła się do łóżka.

Ko­bieta wy­pro­sto­wała się i od­wró­ciła w jej stronę, na­dal wsparta ręką o stół. Zmru­żyła oczy i przyj­rzała się córce.

– Z tą szminką wy­glą­dasz jak zdzira – wy­beł­ko­tała.

– Wal się! – Ma­lou od­wró­ciła się do niej ple­cami. Za­trza­snęła drzwi do swo­jego po­koju i prze­krę­ciła klucz. – Wal się – szep­nęła. – Wal się.

Przez krótką chwilę stała nie­ru­chomo. Po­tem od­sta­wiła ko­sme­tyczkę ze sta­ran­nie po­ukła­daną za­war­to­ścią na na­kryte kapą łóżko i zdjęła ko­szulę, żeby jej nie po­pla­mić. Daw­niej nie opar­łaby się po­ku­sie otwar­cia szu­flady, brzy­twa wciąż tam le­żała. Ma­lou już jej nie uży­wała, ale na­dal chciała czuć się silna. Chciała czuć, że ma kon­trolę. I moc. „Ma­gia” w jed­nym z naj­star­szych ję­zy­ków ozna­czała wła­śnie moc – tak po­wie­działa uczniom Ro­sen­holmu była dy­rek­torka szkoły, Bir­git Lund. Wła­śnie te słowa, bar­dziej niż co­kol­wiek in­nego, prze­ko­nały Ma­lou, że chce zo­stać ma­giczką.

Skie­ro­wała wzrok na zgię­cie łok­cia, gdzie skóra była tak cienka, że za­zna­czały się pod nią żyły ni­czym nie­bie­ska­wo­szare rzeki na ma­pie. „Ofiara jest twoim źró­dłem mocy”. Ma­lou po­trze­bo­wała tego dzi­siaj. Sku­piła wzrok, skon­cen­tro­wała się. Po­czuła szczy­pa­nie, ale ból nie wy­da­wał się nie­przy­jemny. Pod skórą po­woli wy­kwitł mały si­niak i sta­wał się co­raz wy­raź­niej­szy, zmie­nił ko­lor na czer­wony, aż na ko­niec krew prze­biła się przez na­skó­rek w zgię­ciu łok­cia i przy­brała kształt ide­al­nej ma­łej kro­pli. Ma­lou za­mknęła oczy. Dasz radę. To nie­zwy­kle ważne! Wa­ka­cje wkrótce do­bie­gną końca, a ona bę­dzie mo­gła wró­cić do Ro­sen­holmu – szkoły, która stała się jej do­mem i za którą tę­sk­niła mimo tego wszyst­kiego, co się zda­rzyło kilka mie­sięcy wcze­śniej. I mimo tego, że Ma­lou wciąż nie speł­niła obiet­nicy da­nej mło­dej dziew­czy­nie, którą za­mor­do­wano w szkole przed laty i któ­rej za­bój­stwo ni­gdy nie zo­stało wy­ja­śnione. Po tym, jak jej duch na­wią­zał kon­takt z Ma­lou i jej ko­le­żan­kami, przy­rze­kły mu zna­leźć mor­dercę. Mo­żesz być spo­kojna, Trine. Nie za­po­mnia­ły­śmy o to­bie.

Ma­lou otwo­rzyła oczy i przyj­rzała się ma­łej czer­wo­nej kro­pli. Po­tem unio­sła ra­mię i ją zli­zała. Do od­jazdu po­ciągu zo­stało tylko pięt­na­ście mi­nut, ale po­winna zdą­żyć bez pro­blemu – miesz­ka­nie matki znaj­do­wało się do­kład­nie na­prze­ciwko tyl­nego wej­ścia na sta­cję. Po­stała jesz­cze przez chwilę z za­mknię­tymi oczami. Na­stęp­nie upew­niła się, że po krwi nie zo­stał ża­den ślad, za­kle­iła ranę pla­strem w cie­li­stym ko­lo­rze i z po­wro­tem wło­żyła ko­szulę. Przej­rzała się w lu­strze i ski­nęła so­bie głową, po czym prze­krę­ciła klucz w drzwiach i opu­ściła miesz­ka­nie bez po­że­gna­nia.

Ostatni ka­wa­łek drogi mu­siała po­ko­nać bie­giem. Wpa­dła na szczyt scho­dów, aku­rat gdy po­ciąg do Ko­pen­hagi wto­czył się na sta­cję. Po­nie­waż nie było żad­nych wol­nych miejsc, za­mknęła się w to­a­le­cie. Wy­glą­dała blado w po­ry­so­wa­nym lu­strze, które znie­kształ­cało jej twarz. Usta wy­da­wały się zbyt czer­wone. Upiorne. Ma­lou wy­jęła z to­rebki chu­s­teczkę hi­gie­niczną i za­częła ście­rać szminkę, ale tylko ją roz­ma­zała. Ja­sna cho­lera! Spo­kój, który do tej pory od­czu­wała, cał­ko­wi­cie się ulot­nił, w do­datku ktoś sto­jący na ko­ry­ta­rzu szar­pał za klamkę, pró­bu­jąc do­stać się do środka.

Ma­lou głę­boko ode­tchnęła, wy­pro­sto­wała się i spoj­rzała w oczy swo­jemu od­bi­ciu w lu­strze.

– Pie­przyć ich – szep­nęła.

Z to­rebki wy­jęła ko­rek­tor i na­nio­sła jego cienką war­stwę tam, gdzie skóra wo­kół warg była za­czer­wie­niona od roz­ma­za­nej szminki i moc­nego po­cie­ra­nia. Póź­niej znowu po­ma­lo­wała usta, po­woli i sta­ran­nie, mimo na­tar­czy­wego pu­ka­nia do drzwi.

27 LIPCA

GODZ. 9:30

Ka­mille

Opusz­czona przez Ka­mille dra­bina stry­chowa gło­śno za­zgrzy­tała. Matka na­dal spała, ale dziew­czyna nie przej­mo­wała się tym, czy ha­łas ją obu­dzi.

Kiedy klapa na­resz­cie ustą­piła, na głowę Ka­mille po­sy­pały się pył i ka­wałki tynku. Dziew­czyna wspięła się po wą­skiej dra­bi­nie. Na stry­chu czuć było stę­chli­zną, w po­wie­trzu uno­sił się kurz. Po­miesz­cze­nie spo­wi­jała ciem­ność, lecz nie cał­ko­wita. Przez starą strze­chę prze­świ­ty­wało świa­tło w miej­scach, w któ­rych była nie­szczelna i przez które zimą wwie­wało śnieg. Dach znaj­do­wał się dość ni­sko, ale pod samą ka­le­nicą Ka­mille mo­gła stać wy­pro­sto­wana. Prze­szła boso po nie­rów­nych de­skach do za­mknię­tych drzwi­czek w ścia­nie szczy­to­wej. Za­wie­szono je na ra­mie okien­nej, za­miast wsta­wić w nią praw­dziwą szybę. Ka­mille spró­bo­wała otwo­rzyć te drzwiczki, ale pod­dały się, do­piero gdy wy­mie­rzyła im ma­łego kop­niaka. Do wnę­trza wlało się świa­tło wraz z po­wie­wem świe­żego po­wie­trza nio­są­cego woń doj­rze­wa­ją­cego zboża i so­czy­stej trawy. Ka­mille otarła czoło wierz­chem dłoni, roz­ko­szu­jąc się przy­jem­nie chłodną po­ranną bryzą. Już te­raz pa­no­wał tu­taj skwar, cho­ciaż dzień do­piero się roz­po­czął. Ro­zej­rzała się wo­kół sie­bie. Strych był cały za­wa­lony pu­dłami, sta­rymi zde­ze­lo­wa­nymi me­blami, wa­liz­kami i pla­sti­ko­wymi wor­kami. Od czego po­winna za­cząć?

Zna­la­zła kar­tony opi­sane swoim imie­niem. „Za­bawki” – prze­czy­tała na jed­nym z nich. „Dziew­częce ubranka, rozm. 2 lata”. Ka­mille nie in­te­re­so­wały przed­mioty po­cho­dzące z cza­sów jej dzie­ciń­stwa. Szu­kała kar­to­nów z rze­czami sprzed swo­ich na­ro­dzin. Może dzięki ich za­war­to­ści – ja­kimś zdję­ciom, li­stom albo na przy­kład pre­zen­towi od niego – mo­głaby do­wie­dzieć się wię­cej na jego te­mat? Matka ni­czego prze­cież nie wy­rzu­cała.

Ka­mille wy­pa­trzyła kar­ton wci­śnięty głę­boko pod sam dach. Był wy­brzu­szony, miał ślady po za­la­niu i wy­glą­dał, jakby prze­no­szono go mnó­stwo razy. Wid­niał na nim na­pis „No­tatki”. Ka­mille z tru­dem przy­tasz­czyła pu­dło na śro­dek po­miesz­cze­nia. Po otwar­ciu go uka­zały się jej ze­szyty, se­gre­ga­tory i pla­sti­kowe teczki w róż­nych ko­lo­rach. Za­częła prze­grze­by­wać za­war­tość, ale szybko się pod­dała i zde­cy­do­wa­nym ru­chem wy­sy­pała wszystko na pod­łogę.

Na wielu pa­pie­rach roz­po­znała pi­smo matki. Wy­pra­co­wa­nie o nor­dyc­kich bo­gach i uży­wa­niu przez nich ro­ślin ha­lu­cy­no­gen­nych, praca do­mowa o ko­rzyst­nych wła­ści­wo­ściach krwaw­nika, nie­koń­cząca się liczba gę­sto za­pi­sa­nych stron z no­tat­kami z lek­cji – wszystko to po­cho­dziło z cza­sów na­uki matki Ka­mille w Ro­sen­hol­mie. Wy­glą­dało na to, że była pilną uczen­nicą. Ka­mille ni­gdy nie ro­biła aż tak szcze­gó­ło­wych no­ta­tek. Prze­rzu­cała uważ­nie kartki, tu i ów­dzie od­czy­tu­jąc ja­kieś zda­nie. Na sa­mym dole sterty zna­la­zła książkę. Nie, to nie była książka, Ka­mille trzy­mała w ręku no­tes z ka­len­da­rzem po­cho­dzący z ostat­niego roku matki w szkole. Kiedy za­częła go prze­glą­dać, serce moc­niej jej za­biło. Nie­mal każdą stronę za­peł­niały za­pi­ski matki: na­główki roz­dzia­łów, które za­dano im do prze­czy­ta­nia, ty­tuły ksią­żek, ter­miny od­da­wa­nia prac, daty uro­dzin ko­le­ża­nek z klasy. Gdzie­nie­gdzie wid­niały od­ręczne szkice róż­nych ro­ślin, a pod spodem in­for­ma­cje, do czego można wy­ko­rzy­stać dane ziele. Ka­mille po­świę­ciła czas na prze­stu­dio­wa­nie każ­dego z tych nie­wiel­kich ry­sun­ków. „Przy­laszczka po­spo­lita (na scho­rze­nia wą­troby i zgagę – UWAGA: świeże ro­śliny są tok­syczne!), ziar­no­płon wio­senny (do prze­my­wa­nia ran i w le­cze­niu bro­da­wek), ogó­recz­nik le­kar­ski (na in­fek­cje dróg od­de­cho­wych i reu­ma­tyzm)”.

Zwró­ciła uwagę na to, że matka za­zna­czyła nie­które strony w ka­len­da­rzu małą gwiazdką w pra­wym gór­nym rogu. Cza­sem za­pi­sy­wała coś pod spodem. „Stary ja­rząb” – wid­niało w jed­nym miej­scu, a w in­nym „pod­da­sze”.

Ka­mille miała wła­śnie za­mknąć no­tes i wrzu­cić go z po­wro­tem do kar­tonu, kiedy do­strze­gła zdję­cie wsu­nięte za pla­sti­kową okładkę. Przed­sta­wiało całą klasę. Matka, wy­raź­nie ro­ze­śmiana, stała w sa­mym środku. Ka­mille stwier­dziła, że były do sie­bie nie­zwy­kle po­dobne, miały na­wet ta­kie same ru­miane po­liczki. Na szyi matki wi­siał pro­sty skó­rzany mie­szek i łań­cu­szek z ma­łym srebr­nym list­kiem. Matka do tej pory no­siła obie te rze­czy, a Ka­mille od nie­mal roku miała na szyi łań­cu­szek z iden­tycz­nym wi­sior­kiem. Na­gle to ude­rza­jące po­do­bień­stwo bez­gra­nicz­nie ją zi­ry­to­wało. W cza­sie gdy zro­biono to zdję­cie, matka mu­siała już być w ciąży. Czy śmiała się dla­tego, że czuła się szczę­śliwa, czy też chciała tym za­ma­sko­wać swoje praw­dziwe uczu­cia? Czy była za­ko­chana? Może już wtedy po­sta­no­wiła, że oj­ciec Ka­mille nie bę­dzie czę­ścią jej ży­cia?

– A więc tu­taj je­steś? – Z włazu wy­chy­liła się głowa matki. – Ależ có­ruś, co ty ro­bisz?

– Szu­kam od­po­wie­dzi. – Ka­mille wró­ciła do grze­ba­nia w ster­cie pa­pie­rzysk.

– Po­słu­chaj... – Matka wspięła się do końca po stro­mej dra­bi­nie i sta­nęła na stry­cho­wych de­skach. – Ro­zu­miem, że je­steś na mnie zła, ale te rze­czy są moją wła­sno­ścią. – Oparła rękę na bio­drze, jej let­nia su­kienka była o dwa nu­mery za cia­sna. – Nie masz prawa ich prze­szu­ki­wać.

– Mam to gdzieś – od­rze­kła Ka­mille. – Nie bę­dziesz mi mó­wiła, do czego mam prawo.

– Mi­lu­niu... – Ko­bieta usia­dła obok niej i za­częła wkła­dać pa­piery z po­wro­tem do kar­tonu. – Czyli twoim zda­niem nie po­win­nam była ci tego mó­wić?

– Po­win­naś była mi o tym po­wie­dzieć już dawno temu. A on? Nie miał prawa wie­dzieć, że spo­dzie­wasz się dziecka?

Matka za­sty­gła w pół ru­chu i spoj­rzała Ka­mille w oczy.

– Uwa­żam, że nie. Ze­rwa­li­śmy już wtedy ze sobą, prze­stał się mną in­te­re­so­wać. To ja by­łam w ciąży, wy­bór na­le­żał do mnie.

– Ale dziecko było też jego! Nie po­czę­łaś mnie sama!

– Może i po­peł­ni­łam błąd – matka Ka­mille wes­tchnęła – lecz chcia­łam stwo­rzyć wła­sną małą ro­dzinę. Tylko ja i ty. Nie po­trze­bo­wa­ły­śmy żad­nego męż­czy­zny. Było mi trudno w po­je­dynkę, ale po­ra­dzi­ły­śmy so­bie. I je­stem z tego dumna. By­łaś ta­kim ra­do­snym dziec­kiem, ni­gdy nie opusz­czał cię do­bry hu­mor. – Wy­cią­gnęła rękę, aby ująć dłoń Ka­mille, ale ona ją cof­nęła i wstała.

– Za­po­mnij o tym – wark­nęła. – Skoń­czy­łam z by­ciem twoją ra­do­sną có­reczką.

– Ka­mille...

Głos matki drżał, Ka­mille jed­nak to nie ob­cho­dziło. Niech nie my­śli, że uj­dzie jej to na su­cho.

– Co te­raz po­wiem ko­le­żan­kom? A on? Po­win­nam mu to wy­ja­wić?

– Nie wiem. Tylko ty mo­żesz do­ko­nać wy­boru. – Matka spu­ściła wzrok. – Ro­zu­miem, że to dla cie­bie trudne.

– Trudne?! – Ka­mille ochry­pła ze zło­ści. – Po­wiem ci, co jest trudne: zro­zu­mie­nie tego, że po­sła­łaś mnie do tej szkoły, nie wspo­mi­na­jąc o tym ani sło­wem! – Od­wró­ciła się i ze­szła po dra­bi­nie, zo­sta­wia­jąc matkę na na­grza­nym, za­ku­rzo­nym stry­chu. Ni­gdy jej tego nie wy­ba­czy. Uczęsz­czała do Ro­sen­holmu przez cały rok, nie ma­jąc po­ję­cia, że każ­dego dnia mija się tam ze swoim oj­cem.

27 LIPCA

GODZ. 10:00

Ma­lou

Po­de­szła do okienka zde­cy­do­wa­nym kro­kiem. Rzecz w tym, żeby wy­glą­dać na stałą by­wal­czy­nię. Bu­dy­nek ko­pen­ha­skiej Bi­blio­teki Kró­lew­skiej był dla Ma­lou spo­rym za­sko­cze­niem. Wy­obra­żała so­bie za­byt­kowy mo­nu­men­talny gmach, po­dobny do Chri­stians­borga, Okrą­głej Wieży albo cze­goś w tym stylu – ale na­wi­ga­cja w te­le­fo­nie za­pro­wa­dziła ją do ko­losa o no­wo­cze­snej geo­me­trycz­nej bryle z fa­sadą ze szkła i z czar­nego gra­nitu. Na­zy­wano go Czar­nym Dia­men­tem.

– Pani w spra­wie miej­sca do na­uki? – spy­tała ko­bieta z in­for­ma­cji.

– Nie, chcia­ła­bym przej­rzeć pewne mi­kro­filmy.

– Mi­kro­filmy? Trzeba się udać do Czy­telni Wschod­niej na pierw­szym pię­trze.

Ma­lou po­dzię­ko­wała. Kie­ru­jąc się strzał­kami, we­szła na schody ru­chome i wje­chała nimi na pię­tro. Tam po­de­szła do ko­lej­nego sta­no­wi­ska. Sie­dział przy nim star­szy męż­czy­zna o bar­dzo oso­bli­wej fry­zu­rze – na czubku głowy był łysy, na­to­miast po bo­kach miał dłu­gie włosy.

– Je­stem umó­wiona z pra­cow­ni­kiem o imie­niu An­ders.

– Pro­szę za­cze­kać – po­wie­dział męż­czy­zna i gdzieś od­szedł. Po pew­nym cza­sie wró­cił z mło­dzień­cem wy­glą­da­ją­cym na dwa­dzie­ścia kilka lat.

– To ty je­steś Ma­lou? – An­ders uśmiech­nął się i po­dał jej dłoń na przy­wi­ta­nie. – Miło mi cię po­znać. Za­raz po­każę ci mi­kro­filmy, które dla cie­bie wy­bra­łem. Pro­szę, tędy.

– Dzię­kuję, że chcesz mi po­móc – od­parła, po­sy­ła­jąc mu obez­wład­nia­jący uśmiech.

– Prze­cież po to tu­taj je­ste­śmy. To zna­czy zwy­kle nie prze­glą­damy prasy na czy­jąś prośbę, ale za­cie­ka­wiła mnie ta sprawa, kiedy opo­wie­dzia­łaś mi o niej przez te­le­fon. Na­prawdę po­trze­bu­jesz tego wszyst­kiego do pracy za­li­cze­nio­wej?

– Tak. – Ma­lou przy­tak­nęła zde­cy­do­wa­nym ru­chem głowy. – Kiedy do­wie­dzia­łam się o tym za­gi­nię­ciu sprzed lat, po­sta­no­wi­łam o tym na­pi­sać.

– Tro­chę w stylu Praw­dzi­wej zbrodni, co nie? – Uśmiech­nął się. – Mnie też to za­in­try­go­wało. Praw­dziwe imię i na­zwi­sko tej ko­biety bar­dzo po­mo­gły mi w po­szu­ki­wa­niach.

An­ders za­pro­wa­dził ją do rzędu du­żych ekra­nów.

– Oto mi­kro­filmy, na któ­rych są za­pi­sane dawne ga­zety. Po umiesz­cze­niu ich w tym czyt­niku mo­żesz czy­tać je w po­więk­sze­niu na ekra­nie. Na­sze zbiory zo­stały w więk­szo­ści zdi­gi­ta­li­zo­wane, nie do­ty­czy to jed­nak prasy z tego roku. Ale przy­naj­mniej mam dzięki temu oka­zję po­ka­zać ci to, co zna­la­złem. Pro­szę, usiądź tu­taj.

Ma­lou za­jęła miej­sce na krze­śle. Przy­pa­try­wała się An­der­sowi, który po­ka­zy­wał jej, jak za­in­sta­lo­wać film. Chwilę póź­niej na ekra­nie wy­świe­tlił się ob­raz: pierw­sza strona „Sjæl­lands Ti­dende” z 1 stycz­nia 1989 roku.

– W ga­ze­tach ogól­no­kra­jo­wych ni­czego nie zna­la­złem. – An­ders po­chy­lił się nad nią, żeby ob­słu­żyć czyt­nik. – Naj­pierw po­my­śla­łem, że to te­mat w sam raz dla ta­blo­idów w stylu „Eks­tra Bla­det”, ale nic tam nie było. Wtedy spró­bo­wa­łem z lo­kalną prasą i rze­czy­wi­ście na coś się na­tkną­łem. Trzeba przejść do wio­sny. – Ob­ró­cił po­krę­tłem i strony ga­zet za­częły się prze­wi­jać. – Oj, za­pę­dzi­łem się! Te­raz mu­simy tro­chę się cof­nąć. Jest! – Mło­dzie­niec znowu się wy­pro­sto­wał. – Przy­znaję, że je­stem z sie­bie cał­kiem dumny.

– Su­per! – Ma­lou po­słała mu uśmiech i po­ki­wała głową z uzna­niem.

– Nie­wy­klu­czone, że coś po­mi­ną­łem, więc je­śli chcesz, mo­żesz sa­mo­dziel­nie przej­rzeć resztę ga­zet z tego roku. Daj znać, gdy­byś po­trze­bo­wała po­mocy, okej?

Dziew­czyna jesz­cze raz mu po­dzię­ko­wała i skie­ro­wała wzrok na ekran. Z czarno-bia­łej fo­to­gra­fii umiesz­czo­nej w pra­wym dol­nym rogu strony uśmie­chała się do niej Trine.

Za­gi­nię­cie na­sto­latki

Przed dwoma ty­go­dniami zgło­szono za­gi­nię­cie dzie­więt­na­sto­let­niej Rose Ka­trine Se­ve­rin­sen, przez ko­le­żanki i ko­le­gów na­zy­wa­nej Trine. Po­szu­ki­wana była wi­dziana ostatni raz w pią­tek 29 kwiet­nia w szkole z in­ter­na­tem, do któ­rej uczęsz­czała. „Mamy po­wody przy­pusz­czać, że dziew­czyna ucie­kła ze szkoły po kłótni z ro­dzi­cami” – mówi Mo­gens Pe­der­sen, aspi­rant po­li­cji Ze­lan­dii Za­chod­niej. „Kłót­nia do­ty­czyła chło­paka za­gi­nio­nej. Rose Ka­trine Se­ve­rin­sen miała gro­zić ro­dzi­com, że uciek­nie z domu ra­zem ze wspo­mnia­nym chło­pa­kiem. Nie po­dej­rze­wamy, że do­szło do prze­stęp­stwa, ale oczy­wi­ście bar­dzo nam za­leży na od­by­ciu roz­mowy z po­szu­ki­waną”.

Dziew­czyna po­cho­dzi z Ka­lund­borga, gdzie jako dziecko miesz­kała z ro­dzi­cami i młod­szą sio­strą, ale w ostat­nich la­tach uczęsz­czała do szkoły z in­ter­na­tem. Ma 165 cen­ty­me­trów wzro­stu, zwy­czajną bu­dowę ciała i pół­dłu­gie rude włosy. Każdy, kto ją zo­ba­czy, pro­szony jest o kon­takt z po­li­cją Ze­lan­dii Za­chod­niej.

Ma­lou prze­czy­tała tekst dwu­krot­nie. Póź­niej jesz­cze raz przyj­rzała się fo­to­gra­fii. „Ostat­nie zdję­cie Rose Ka­trine Se­ve­rin­sen, która od dwóch ty­go­dni nie po­ja­wiła się w szkole” – gło­sił pod­pis pod spodem. Trine uśmie­chała się, pa­trząc pro­sto w obiek­tyw. Do zdję­cia nie po­zo­wała sama, tylko obej­mo­wała ra­mie­niem ko­goś, kto zo­stał wy­cięty. Kim był chło­pak Trine? I kto pier­wot­nie wid­niał na tej fo­to­gra­fii?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nału: For­glem mig ej – Ro­sen­holm-tri­lo­gien 2
Prze­kład: Agata Lu­bo­wicka
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Ko­rekta: Ewa Ku­ja­szew­ska, Dag­mara Po­wolny, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Pro­jekt okładki: Ka­rin Hald
Skład: Cy­prian Za­drożny
Ilu­stra­cje wy­ko­rzy­stane w skła­dzie: Here, Jiri Hera, Ka­te­Vo­gel, Li­gh­tix, nad­ty­tok, Ninja Ar­tist, Pa­la­di­n12, pics five, ran­gizzz, vi­lax/Shut­ter­stock.com
The pu­bli­ca­tion of this work was sup­por­ted by a grant from the Da­nish Arts Fo­un­da­tion.
Pu­bli­shed by agre­ement with Ba­bel-Bridge Li­te­rary Agency. Gry Kap­pel Jen­sen © Tur­bine 2020 All ri­ghts re­se­rved © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024
Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książkimoż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82999-63-1
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.