Na zawsze w sercu. Rosenholnm #2 - Gry Kappel Jensen - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Na zawsze w sercu. Rosenholnm #2 ebook i audiobook

Gry Kappel-Jensen

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Trylogia Rosenholm. Na zawsze w sercu

Bramy Akademii Rosenholm zostały ponownie otwarte!

Uczniowie wracają do elitarnej szkoły z internatem, licząc że tym razem rok szkolny będzie spokojny. Jednak mury Rosenholm po raz kolejny spowija mrok, a w korytarzach czai się tajemnica. Kamille, Kirstine, Victoria i Malou mają teraz na głowie nie tylko lekcje magii runicznej, zajęcia z jasnowidzenia i mitologii nordyckiej – do listy dochodzi kolejny punkt. Na jaw wychodzą nowe ślady zbrodni sprzed lat i ponownie zakłócają spokój Rosenholm. Uczennice przyrzekają rozwiązać mroczną zagadkę, ale złowieszcza wróżba związana ze sprawą utrudnia im odkrycie tajemnicy. Pamiętaj – nigdy nie obiecuj nic duchowi, chyba że jesteś pewien spełnienia obietnicy!

„Na zawsze w sercu” to wyczekiwana przez czytelników druga część trylogii Rosenholm - pełna magii, tajemnic i nordyckiej mitologii. Idealna dla fanów klimatów dark academia czy książek takich jak „Harry Potter” oraz „Dunbridge Academy”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 410

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Aleksander Orsztynowicz-Czyż
Oceny
4,3 (27 ocen)
11
12
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pam_schoweknaksiazki

Dobrze spędzony czas

Pierwszy tom wypada lepiej. Tu jest takie pomieszanie z poplątaniem
00
mag-tur

Dobrze spędzony czas

"Niech mój obraz zamieszka na zawsze w twoim sercu”. „Na zawsze w sercu” to drugi tom serii Trylogia Rosenholm. Koniec wakacji. Malou, Kamille, Victoria i Kirstine powoli zaczynają myśleć o powrocie do Rosenholm aby rozpocząć drugi rok nauki. Jednak w dalszym ciągu szukają odpowiedzi na pytanie, kim był lub jest zabójca Trine? Trafiają do rodzinnego domu nieżyjącej dziewczyny. Dowiadują się w jaki sposób zginęli jej rodzice. I najważniejsze. KTOŚ go nadal zamieszkuje. Szperają w starych wydaniach gazet, gdzie zostało zamieszczone zdjęcie dziewczyny ale to tylko jego część. Kto stał obok? Związane przysięgą uczennice dochodzą do wniosku, że „Kiedy ginie jakaś kobieta, stoi za tym najczęściej jej partner. (…) Jeśli dowiemy się, kim był ten chłopak, być może znajdziemy też mordercę”. Nie wszyscy nauczyciele wzbudzają zaufanie dziewczyn. I jak w takiej sytuacji uczestniczyć w zajęciach? Nie jest im łatwo tym bardziej, że duch zmarłej ostrzega je, iż muszą dotrzymać danego słowa przed nasta...
00
wiksanoo

Dobrze spędzony czas

tom o wiele lepiej poprowadzony niż 1 wkręciłam się na maksa!!! Chce już tom 3
00



GRY KAP­PEL JEN­SEN

Na za­wsze w sercu

TRY­LO­GIA RO­SEN­HOLM tom 2

.
W książce po­ja­wiają się:prze­moc, krew, sa­mo­bój­stwo, nie­hu­ma­ni­tarne trak­to­wa­nie zwie­rząt.

Pro­log

Kiedy by­ły­śmy dziećmi, uwiel­bia­łam chwile, gdy chcia­łaś się ze mną ba­wić. Pa­mię­tam to tak, jakby za­wsze było lato. W wy­so­kiej tra­wie ro­sły kwiaty, po­py­cha­łaś mnie na huś­tawce, a ja śmia­łam się, wzla­tu­jąc ku niebu, i ty się śmia­łaś, huś­ta­jąc mnie co­raz wy­żej i wy­żej, i tak to trwało aż do za­pad­nię­cia zmroku.

Do­piero póź­niej za­czę­łam cię nie­na­wi­dzić. Nie­na­wi­dzi­łam cię tak za­żar­cie, że na ko­niec pra­gnę­łam two­jej śmierci. Ale kiedy znik­nę­łaś, sprawy tylko się po­gor­szyły. Wszystko za­wsze krę­ciło się wo­kół cie­bie. To, że umar­łaś, ab­so­lut­nie ni­czego nie zmie­niło.

Część 1

LATO

Czer­wona róża:

„Będę cię ko­chać

po wieczne czasy”.

Zna­cze­nie sym­bo­liki kwia­tów wy­wo­dzące się ze śre­dnio­wiecz­nej Eu­ropy, ale szcze­gól­nie roz­po­wszech­nione w krę­gach miesz­czań­skich w XVIII i XIX wieku.

27 LIPCA

GODZ. 8:15

Ma­lou

Wy­czy­ściła umy­walkę i wy­tarła ją do su­cha ka­wał­kiem wil­got­nego pa­pieru to­a­le­to­wego. Na­stęp­nie usta­wiła na brzegu ko­sme­tyki w ko­lej­no­ści, w któ­rej za­mie­rzała ich użyć. Za­cze­kała, aż krem odro­binę się wchło­nie, za­nim roz­pro­wa­dziła na twa­rzy pri­mer. Dzięki niemu pod­kład i pu­der na­kła­dało się dużo ła­twiej, a cera wy­glą­dała ide­al­nie. Za­nim prze­szła do oczu, wzięła pę­dzel i dys­kret­nie pod­kre­śliła bron­ze­rem kon­tur twa­rzy, ko­ści po­licz­kowe i wą­ski nos. Za­sta­na­wiała się nad cie­niem do po­wiek, ale osta­tecz­nie na­ło­żyła odro­binę roz­świe­tla­cza wzdłuż brwi, które na­stęp­nie przy­ciem­niła. Oczy pod­kre­śliła ey­eli­ne­rem, rzęsy po­ma­lo­wała dwu­krot­nie tu­szem, na po­liczki na­nio­sła róż. Czy w ta­kim ma­ki­jażu można było jej dać co naj­mniej dwa­dzie­ścia lat?

Ma­lou upięła w cia­sny ku­cyk pro­ste, ja­sne włosy i wło­żyła białą mę­ską ko­szulę. Je­śli chciała, żeby trak­to­wano ją po­waż­nie, mu­siała też po­waż­nie wy­glą­dać. Może po­ma­lo­wać usta czer­woną szminką?

Kiedy wy­szła z ła­zienki z ko­sme­tyczką pod pa­chą, do­biegł ją z kuchni ja­kiś ha­łas. Matka stała po­chy­lona nad sto­łem.

– Mamo, idź spać – ode­zwała się Ma­lou zmę­czo­nym gło­sem. Trudno było stwier­dzić, czy matka wła­śnie wstała i znowu za­częła pić, czy też w ogóle nie kła­dła się do łóżka.

Ko­bieta wy­pro­sto­wała się i od­wró­ciła w jej stronę, na­dal wsparta ręką o stół. Zmru­żyła oczy i przyj­rzała się córce.

– Z tą szminką wy­glą­dasz jak zdzira – wy­beł­ko­tała.

– Wal się! – Ma­lou od­wró­ciła się do niej ple­cami. Za­trza­snęła drzwi do swo­jego po­koju i prze­krę­ciła klucz. – Wal się – szep­nęła. – Wal się.

Przez krótką chwilę stała nie­ru­chomo. Po­tem od­sta­wiła ko­sme­tyczkę ze sta­ran­nie po­ukła­daną za­war­to­ścią na na­kryte kapą łóżko i zdjęła ko­szulę, żeby jej nie po­pla­mić. Daw­niej nie opar­łaby się po­ku­sie otwar­cia szu­flady, brzy­twa wciąż tam le­żała. Ma­lou już jej nie uży­wała, ale na­dal chciała czuć się silna. Chciała czuć, że ma kon­trolę. I moc. „Ma­gia” w jed­nym z naj­star­szych ję­zy­ków ozna­czała wła­śnie moc – tak po­wie­działa uczniom Ro­sen­holmu była dy­rek­torka szkoły, Bir­git Lund. Wła­śnie te słowa, bar­dziej niż co­kol­wiek in­nego, prze­ko­nały Ma­lou, że chce zo­stać ma­giczką.

Skie­ro­wała wzrok na zgię­cie łok­cia, gdzie skóra była tak cienka, że za­zna­czały się pod nią żyły ni­czym nie­bie­ska­wo­szare rzeki na ma­pie. „Ofiara jest twoim źró­dłem mocy”. Ma­lou po­trze­bo­wała tego dzi­siaj. Sku­piła wzrok, skon­cen­tro­wała się. Po­czuła szczy­pa­nie, ale ból nie wy­da­wał się nie­przy­jemny. Pod skórą po­woli wy­kwitł mały si­niak i sta­wał się co­raz wy­raź­niej­szy, zmie­nił ko­lor na czer­wony, aż na ko­niec krew prze­biła się przez na­skó­rek w zgię­ciu łok­cia i przy­brała kształt ide­al­nej ma­łej kro­pli. Ma­lou za­mknęła oczy. Dasz radę. To nie­zwy­kle ważne! Wa­ka­cje wkrótce do­bie­gną końca, a ona bę­dzie mo­gła wró­cić do Ro­sen­holmu – szkoły, która stała się jej do­mem i za którą tę­sk­niła mimo tego wszyst­kiego, co się zda­rzyło kilka mie­sięcy wcze­śniej. I mimo tego, że Ma­lou wciąż nie speł­niła obiet­nicy da­nej mło­dej dziew­czy­nie, którą za­mor­do­wano w szkole przed laty i któ­rej za­bój­stwo ni­gdy nie zo­stało wy­ja­śnione. Po tym, jak jej duch na­wią­zał kon­takt z Ma­lou i jej ko­le­żan­kami, przy­rze­kły mu zna­leźć mor­dercę. Mo­żesz być spo­kojna, Trine. Nie za­po­mnia­ły­śmy o to­bie.

Ma­lou otwo­rzyła oczy i przyj­rzała się ma­łej czer­wo­nej kro­pli. Po­tem unio­sła ra­mię i ją zli­zała. Do od­jazdu po­ciągu zo­stało tylko pięt­na­ście mi­nut, ale po­winna zdą­żyć bez pro­blemu – miesz­ka­nie matki znaj­do­wało się do­kład­nie na­prze­ciwko tyl­nego wej­ścia na sta­cję. Po­stała jesz­cze przez chwilę z za­mknię­tymi oczami. Na­stęp­nie upew­niła się, że po krwi nie zo­stał ża­den ślad, za­kle­iła ranę pla­strem w cie­li­stym ko­lo­rze i z po­wro­tem wło­żyła ko­szulę. Przej­rzała się w lu­strze i ski­nęła so­bie głową, po czym prze­krę­ciła klucz w drzwiach i opu­ściła miesz­ka­nie bez po­że­gna­nia.

Ostatni ka­wa­łek drogi mu­siała po­ko­nać bie­giem. Wpa­dła na szczyt scho­dów, aku­rat gdy po­ciąg do Ko­pen­hagi wto­czył się na sta­cję. Po­nie­waż nie było żad­nych wol­nych miejsc, za­mknęła się w to­a­le­cie. Wy­glą­dała blado w po­ry­so­wa­nym lu­strze, które znie­kształ­cało jej twarz. Usta wy­da­wały się zbyt czer­wone. Upiorne. Ma­lou wy­jęła z to­rebki chu­s­teczkę hi­gie­niczną i za­częła ście­rać szminkę, ale tylko ją roz­ma­zała. Ja­sna cho­lera! Spo­kój, który do tej pory od­czu­wała, cał­ko­wi­cie się ulot­nił, w do­datku ktoś sto­jący na ko­ry­ta­rzu szar­pał za klamkę, pró­bu­jąc do­stać się do środka.

Ma­lou głę­boko ode­tchnęła, wy­pro­sto­wała się i spoj­rzała w oczy swo­jemu od­bi­ciu w lu­strze.

– Pie­przyć ich – szep­nęła.

Z to­rebki wy­jęła ko­rek­tor i na­nio­sła jego cienką war­stwę tam, gdzie skóra wo­kół warg była za­czer­wie­niona od roz­ma­za­nej szminki i moc­nego po­cie­ra­nia. Póź­niej znowu po­ma­lo­wała usta, po­woli i sta­ran­nie, mimo na­tar­czy­wego pu­ka­nia do drzwi.

27 LIPCA

GODZ. 9:30

Ka­mille

Opusz­czona przez Ka­mille dra­bina stry­chowa gło­śno za­zgrzy­tała. Matka na­dal spała, ale dziew­czyna nie przej­mo­wała się tym, czy ha­łas ją obu­dzi.

Kiedy klapa na­resz­cie ustą­piła, na głowę Ka­mille po­sy­pały się pył i ka­wałki tynku. Dziew­czyna wspięła się po wą­skiej dra­bi­nie. Na stry­chu czuć było stę­chli­zną, w po­wie­trzu uno­sił się kurz. Po­miesz­cze­nie spo­wi­jała ciem­ność, lecz nie cał­ko­wita. Przez starą strze­chę prze­świ­ty­wało świa­tło w miej­scach, w któ­rych była nie­szczelna i przez które zimą wwie­wało śnieg. Dach znaj­do­wał się dość ni­sko, ale pod samą ka­le­nicą Ka­mille mo­gła stać wy­pro­sto­wana. Prze­szła boso po nie­rów­nych de­skach do za­mknię­tych drzwi­czek w ścia­nie szczy­to­wej. Za­wie­szono je na ra­mie okien­nej, za­miast wsta­wić w nią praw­dziwą szybę. Ka­mille spró­bo­wała otwo­rzyć te drzwiczki, ale pod­dały się, do­piero gdy wy­mie­rzyła im ma­łego kop­niaka. Do wnę­trza wlało się świa­tło wraz z po­wie­wem świe­żego po­wie­trza nio­są­cego woń doj­rze­wa­ją­cego zboża i so­czy­stej trawy. Ka­mille otarła czoło wierz­chem dłoni, roz­ko­szu­jąc się przy­jem­nie chłodną po­ranną bryzą. Już te­raz pa­no­wał tu­taj skwar, cho­ciaż dzień do­piero się roz­po­czął. Ro­zej­rzała się wo­kół sie­bie. Strych był cały za­wa­lony pu­dłami, sta­rymi zde­ze­lo­wa­nymi me­blami, wa­liz­kami i pla­sti­ko­wymi wor­kami. Od czego po­winna za­cząć?

Zna­la­zła kar­tony opi­sane swoim imie­niem. „Za­bawki” – prze­czy­tała na jed­nym z nich. „Dziew­częce ubranka, rozm. 2 lata”. Ka­mille nie in­te­re­so­wały przed­mioty po­cho­dzące z cza­sów jej dzie­ciń­stwa. Szu­kała kar­to­nów z rze­czami sprzed swo­ich na­ro­dzin. Może dzięki ich za­war­to­ści – ja­kimś zdję­ciom, li­stom albo na przy­kład pre­zen­towi od niego – mo­głaby do­wie­dzieć się wię­cej na jego te­mat? Matka ni­czego prze­cież nie wy­rzu­cała.

Ka­mille wy­pa­trzyła kar­ton wci­śnięty głę­boko pod sam dach. Był wy­brzu­szony, miał ślady po za­la­niu i wy­glą­dał, jakby prze­no­szono go mnó­stwo razy. Wid­niał na nim na­pis „No­tatki”. Ka­mille z tru­dem przy­tasz­czyła pu­dło na śro­dek po­miesz­cze­nia. Po otwar­ciu go uka­zały się jej ze­szyty, se­gre­ga­tory i pla­sti­kowe teczki w róż­nych ko­lo­rach. Za­częła prze­grze­by­wać za­war­tość, ale szybko się pod­dała i zde­cy­do­wa­nym ru­chem wy­sy­pała wszystko na pod­łogę.

Na wielu pa­pie­rach roz­po­znała pi­smo matki. Wy­pra­co­wa­nie o nor­dyc­kich bo­gach i uży­wa­niu przez nich ro­ślin ha­lu­cy­no­gen­nych, praca do­mowa o ko­rzyst­nych wła­ści­wo­ściach krwaw­nika, nie­koń­cząca się liczba gę­sto za­pi­sa­nych stron z no­tat­kami z lek­cji – wszystko to po­cho­dziło z cza­sów na­uki matki Ka­mille w Ro­sen­hol­mie. Wy­glą­dało na to, że była pilną uczen­nicą. Ka­mille ni­gdy nie ro­biła aż tak szcze­gó­ło­wych no­ta­tek. Prze­rzu­cała uważ­nie kartki, tu i ów­dzie od­czy­tu­jąc ja­kieś zda­nie. Na sa­mym dole sterty zna­la­zła książkę. Nie, to nie była książka, Ka­mille trzy­mała w ręku no­tes z ka­len­da­rzem po­cho­dzący z ostat­niego roku matki w szkole. Kiedy za­częła go prze­glą­dać, serce moc­niej jej za­biło. Nie­mal każdą stronę za­peł­niały za­pi­ski matki: na­główki roz­dzia­łów, które za­dano im do prze­czy­ta­nia, ty­tuły ksią­żek, ter­miny od­da­wa­nia prac, daty uro­dzin ko­le­ża­nek z klasy. Gdzie­nie­gdzie wid­niały od­ręczne szkice róż­nych ro­ślin, a pod spodem in­for­ma­cje, do czego można wy­ko­rzy­stać dane ziele. Ka­mille po­świę­ciła czas na prze­stu­dio­wa­nie każ­dego z tych nie­wiel­kich ry­sun­ków. „Przy­laszczka po­spo­lita (na scho­rze­nia wą­troby i zgagę – UWAGA: świeże ro­śliny są tok­syczne!), ziar­no­płon wio­senny (do prze­my­wa­nia ran i w le­cze­niu bro­da­wek), ogó­recz­nik le­kar­ski (na in­fek­cje dróg od­de­cho­wych i reu­ma­tyzm)”.

Zwró­ciła uwagę na to, że matka za­zna­czyła nie­które strony w ka­len­da­rzu małą gwiazdką w pra­wym gór­nym rogu. Cza­sem za­pi­sy­wała coś pod spodem. „Stary ja­rząb” – wid­niało w jed­nym miej­scu, a w in­nym „pod­da­sze”.

Ka­mille miała wła­śnie za­mknąć no­tes i wrzu­cić go z po­wro­tem do kar­tonu, kiedy do­strze­gła zdję­cie wsu­nięte za pla­sti­kową okładkę. Przed­sta­wiało całą klasę. Matka, wy­raź­nie ro­ze­śmiana, stała w sa­mym środku. Ka­mille stwier­dziła, że były do sie­bie nie­zwy­kle po­dobne, miały na­wet ta­kie same ru­miane po­liczki. Na szyi matki wi­siał pro­sty skó­rzany mie­szek i łań­cu­szek z ma­łym srebr­nym list­kiem. Matka do tej pory no­siła obie te rze­czy, a Ka­mille od nie­mal roku miała na szyi łań­cu­szek z iden­tycz­nym wi­sior­kiem. Na­gle to ude­rza­jące po­do­bień­stwo bez­gra­nicz­nie ją zi­ry­to­wało. W cza­sie gdy zro­biono to zdję­cie, matka mu­siała już być w ciąży. Czy śmiała się dla­tego, że czuła się szczę­śliwa, czy też chciała tym za­ma­sko­wać swoje praw­dziwe uczu­cia? Czy była za­ko­chana? Może już wtedy po­sta­no­wiła, że oj­ciec Ka­mille nie bę­dzie czę­ścią jej ży­cia?

– A więc tu­taj je­steś? – Z włazu wy­chy­liła się głowa matki. – Ależ có­ruś, co ty ro­bisz?

– Szu­kam od­po­wie­dzi. – Ka­mille wró­ciła do grze­ba­nia w ster­cie pa­pie­rzysk.

– Po­słu­chaj... – Matka wspięła się do końca po stro­mej dra­bi­nie i sta­nęła na stry­cho­wych de­skach. – Ro­zu­miem, że je­steś na mnie zła, ale te rze­czy są moją wła­sno­ścią. – Oparła rękę na bio­drze, jej let­nia su­kienka była o dwa nu­mery za cia­sna. – Nie masz prawa ich prze­szu­ki­wać.

– Mam to gdzieś – od­rze­kła Ka­mille. – Nie bę­dziesz mi mó­wiła, do czego mam prawo.

– Mi­lu­niu... – Ko­bieta usia­dła obok niej i za­częła wkła­dać pa­piery z po­wro­tem do kar­tonu. – Czyli twoim zda­niem nie po­win­nam była ci tego mó­wić?

– Po­win­naś była mi o tym po­wie­dzieć już dawno temu. A on? Nie miał prawa wie­dzieć, że spo­dzie­wasz się dziecka?

Matka za­sty­gła w pół ru­chu i spoj­rzała Ka­mille w oczy.

– Uwa­żam, że nie. Ze­rwa­li­śmy już wtedy ze sobą, prze­stał się mną in­te­re­so­wać. To ja by­łam w ciąży, wy­bór na­le­żał do mnie.

– Ale dziecko było też jego! Nie po­czę­łaś mnie sama!

– Może i po­peł­ni­łam błąd – matka Ka­mille wes­tchnęła – lecz chcia­łam stwo­rzyć wła­sną małą ro­dzinę. Tylko ja i ty. Nie po­trze­bo­wa­ły­śmy żad­nego męż­czy­zny. Było mi trudno w po­je­dynkę, ale po­ra­dzi­ły­śmy so­bie. I je­stem z tego dumna. By­łaś ta­kim ra­do­snym dziec­kiem, ni­gdy nie opusz­czał cię do­bry hu­mor. – Wy­cią­gnęła rękę, aby ująć dłoń Ka­mille, ale ona ją cof­nęła i wstała.

– Za­po­mnij o tym – wark­nęła. – Skoń­czy­łam z by­ciem twoją ra­do­sną có­reczką.

– Ka­mille...

Głos matki drżał, Ka­mille jed­nak to nie ob­cho­dziło. Niech nie my­śli, że uj­dzie jej to na su­cho.

– Co te­raz po­wiem ko­le­żan­kom? A on? Po­win­nam mu to wy­ja­wić?

– Nie wiem. Tylko ty mo­żesz do­ko­nać wy­boru. – Matka spu­ściła wzrok. – Ro­zu­miem, że to dla cie­bie trudne.

– Trudne?! – Ka­mille ochry­pła ze zło­ści. – Po­wiem ci, co jest trudne: zro­zu­mie­nie tego, że po­sła­łaś mnie do tej szkoły, nie wspo­mi­na­jąc o tym ani sło­wem! – Od­wró­ciła się i ze­szła po dra­bi­nie, zo­sta­wia­jąc matkę na na­grza­nym, za­ku­rzo­nym stry­chu. Ni­gdy jej tego nie wy­ba­czy. Uczęsz­czała do Ro­sen­holmu przez cały rok, nie ma­jąc po­ję­cia, że każ­dego dnia mija się tam ze swoim oj­cem.

27 LIPCA

GODZ. 10:00

Ma­lou

Po­de­szła do okienka zde­cy­do­wa­nym kro­kiem. Rzecz w tym, żeby wy­glą­dać na stałą by­wal­czy­nię. Bu­dy­nek ko­pen­ha­skiej Bi­blio­teki Kró­lew­skiej był dla Ma­lou spo­rym za­sko­cze­niem. Wy­obra­żała so­bie za­byt­kowy mo­nu­men­talny gmach, po­dobny do Chri­stians­borga, Okrą­głej Wieży albo cze­goś w tym stylu – ale na­wi­ga­cja w te­le­fo­nie za­pro­wa­dziła ją do ko­losa o no­wo­cze­snej geo­me­trycz­nej bryle z fa­sadą ze szkła i z czar­nego gra­nitu. Na­zy­wano go Czar­nym Dia­men­tem.

– Pani w spra­wie miej­sca do na­uki? – spy­tała ko­bieta z in­for­ma­cji.

– Nie, chcia­ła­bym przej­rzeć pewne mi­kro­filmy.

– Mi­kro­filmy? Trzeba się udać do Czy­telni Wschod­niej na pierw­szym pię­trze.

Ma­lou po­dzię­ko­wała. Kie­ru­jąc się strzał­kami, we­szła na schody ru­chome i wje­chała nimi na pię­tro. Tam po­de­szła do ko­lej­nego sta­no­wi­ska. Sie­dział przy nim star­szy męż­czy­zna o bar­dzo oso­bli­wej fry­zu­rze – na czubku głowy był łysy, na­to­miast po bo­kach miał dłu­gie włosy.

– Je­stem umó­wiona z pra­cow­ni­kiem o imie­niu An­ders.

– Pro­szę za­cze­kać – po­wie­dział męż­czy­zna i gdzieś od­szedł. Po pew­nym cza­sie wró­cił z mło­dzień­cem wy­glą­da­ją­cym na dwa­dzie­ścia kilka lat.

– To ty je­steś Ma­lou? – An­ders uśmiech­nął się i po­dał jej dłoń na przy­wi­ta­nie. – Miło mi cię po­znać. Za­raz po­każę ci mi­kro­filmy, które dla cie­bie wy­bra­łem. Pro­szę, tędy.

– Dzię­kuję, że chcesz mi po­móc – od­parła, po­sy­ła­jąc mu obez­wład­nia­jący uśmiech.

– Prze­cież po to tu­taj je­ste­śmy. To zna­czy zwy­kle nie prze­glą­damy prasy na czy­jąś prośbę, ale za­cie­ka­wiła mnie ta sprawa, kiedy opo­wie­dzia­łaś mi o niej przez te­le­fon. Na­prawdę po­trze­bu­jesz tego wszyst­kiego do pracy za­li­cze­nio­wej?

– Tak. – Ma­lou przy­tak­nęła zde­cy­do­wa­nym ru­chem głowy. – Kiedy do­wie­dzia­łam się o tym za­gi­nię­ciu sprzed lat, po­sta­no­wi­łam o tym na­pi­sać.

– Tro­chę w stylu Praw­dzi­wej zbrodni, co nie? – Uśmiech­nął się. – Mnie też to za­in­try­go­wało. Praw­dziwe imię i na­zwi­sko tej ko­biety bar­dzo po­mo­gły mi w po­szu­ki­wa­niach.

An­ders za­pro­wa­dził ją do rzędu du­żych ekra­nów.

– Oto mi­kro­filmy, na któ­rych są za­pi­sane dawne ga­zety. Po umiesz­cze­niu ich w tym czyt­niku mo­żesz czy­tać je w po­więk­sze­niu na ekra­nie. Na­sze zbiory zo­stały w więk­szo­ści zdi­gi­ta­li­zo­wane, nie do­ty­czy to jed­nak prasy z tego roku. Ale przy­naj­mniej mam dzięki temu oka­zję po­ka­zać ci to, co zna­la­złem. Pro­szę, usiądź tu­taj.

Ma­lou za­jęła miej­sce na krze­śle. Przy­pa­try­wała się An­der­sowi, który po­ka­zy­wał jej, jak za­in­sta­lo­wać film. Chwilę póź­niej na ekra­nie wy­świe­tlił się ob­raz: pierw­sza strona „Sjæl­lands Ti­dende” z 1 stycz­nia 1989 roku.

– W ga­ze­tach ogól­no­kra­jo­wych ni­czego nie zna­la­złem. – An­ders po­chy­lił się nad nią, żeby ob­słu­żyć czyt­nik. – Naj­pierw po­my­śla­łem, że to te­mat w sam raz dla ta­blo­idów w stylu „Eks­tra Bla­det”, ale nic tam nie było. Wtedy spró­bo­wa­łem z lo­kalną prasą i rze­czy­wi­ście na coś się na­tkną­łem. Trzeba przejść do wio­sny. – Ob­ró­cił po­krę­tłem i strony ga­zet za­częły się prze­wi­jać. – Oj, za­pę­dzi­łem się! Te­raz mu­simy tro­chę się cof­nąć. Jest! – Mło­dzie­niec znowu się wy­pro­sto­wał. – Przy­znaję, że je­stem z sie­bie cał­kiem dumny.

– Su­per! – Ma­lou po­słała mu uśmiech i po­ki­wała głową z uzna­niem.

– Nie­wy­klu­czone, że coś po­mi­ną­łem, więc je­śli chcesz, mo­żesz sa­mo­dziel­nie przej­rzeć resztę ga­zet z tego roku. Daj znać, gdy­byś po­trze­bo­wała po­mocy, okej?

Dziew­czyna jesz­cze raz mu po­dzię­ko­wała i skie­ro­wała wzrok na ekran. Z czarno-bia­łej fo­to­gra­fii umiesz­czo­nej w pra­wym dol­nym rogu strony uśmie­chała się do niej Trine.

Za­gi­nię­cie na­sto­latki

Przed dwoma ty­go­dniami zgło­szono za­gi­nię­cie dzie­więt­na­sto­let­niej Rose Ka­trine Se­ve­rin­sen, przez ko­le­żanki i ko­le­gów na­zy­wa­nej Trine. Po­szu­ki­wana była wi­dziana ostatni raz w pią­tek 29 kwiet­nia w szkole z in­ter­na­tem, do któ­rej uczęsz­czała. „Mamy po­wody przy­pusz­czać, że dziew­czyna ucie­kła ze szkoły po kłótni z ro­dzi­cami” – mówi Mo­gens Pe­der­sen, aspi­rant po­li­cji Ze­lan­dii Za­chod­niej. „Kłót­nia do­ty­czyła chło­paka za­gi­nio­nej. Rose Ka­trine Se­ve­rin­sen miała gro­zić ro­dzi­com, że uciek­nie z domu ra­zem ze wspo­mnia­nym chło­pa­kiem. Nie po­dej­rze­wamy, że do­szło do prze­stęp­stwa, ale oczy­wi­ście bar­dzo nam za­leży na od­by­ciu roz­mowy z po­szu­ki­waną”.

Dziew­czyna po­cho­dzi z Ka­lund­borga, gdzie jako dziecko miesz­kała z ro­dzi­cami i młod­szą sio­strą, ale w ostat­nich la­tach uczęsz­czała do szkoły z in­ter­na­tem. Ma 165 cen­ty­me­trów wzro­stu, zwy­czajną bu­dowę ciała i pół­dłu­gie rude włosy. Każdy, kto ją zo­ba­czy, pro­szony jest o kon­takt z po­li­cją Ze­lan­dii Za­chod­niej.

Ma­lou prze­czy­tała tekst dwu­krot­nie. Póź­niej jesz­cze raz przyj­rzała się fo­to­gra­fii. „Ostat­nie zdję­cie Rose Ka­trine Se­ve­rin­sen, która od dwóch ty­go­dni nie po­ja­wiła się w szkole” – gło­sił pod­pis pod spodem. Trine uśmie­chała się, pa­trząc pro­sto w obiek­tyw. Do zdję­cia nie po­zo­wała sama, tylko obej­mo­wała ra­mie­niem ko­goś, kto zo­stał wy­cięty. Kim był chło­pak Trine? I kto pier­wot­nie wid­niał na tej fo­to­gra­fii?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nału: For­glem mig ej – Ro­sen­holm-tri­lo­gien 2
Prze­kład: Agata Lu­bo­wicka
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Ko­rekta: Ewa Ku­ja­szew­ska, Dag­mara Po­wolny, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Pro­jekt okładki: Ka­rin Hald
Skład: Cy­prian Za­drożny
Ilu­stra­cje wy­ko­rzy­stane w skła­dzie: Here, Jiri Hera, Ka­te­Vo­gel, Li­gh­tix, nad­ty­tok, Ninja Ar­tist, Pa­la­di­n12, pics five, ran­gizzz, vi­lax/Shut­ter­stock.com
The pu­bli­ca­tion of this work was sup­por­ted by a grant from the Da­nish Arts Fo­un­da­tion.
Pu­bli­shed by agre­ement with Ba­bel-Bridge Li­te­rary Agency. Gry Kap­pel Jen­sen © Tur­bine 2020 All ri­ghts re­se­rved © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024
Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książkimoż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82999-63-1
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.