Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Akademia Rosenholm – cóż za niezwykłe miejsce!
To tutaj zapraszani są najzdolniejsi nastolatkowie, którzy mają ćwiczyć władanie magią, wywodzącą się z natury i nordyckich wierzeń. Właśnie tu naukę rozpoczyna czwórka dziewczyn o zupełnie odmiennych osobowościach i pochodzących z różnych środowisk. Kirstine, Victoria, Kamille i Malou od teraz będą dzielić nie tylko pokój w szkolnym internacie. Połączy je uwikłanie w tajemnicę tragedii, która rozegrała się za szkolnymi murami lata temu. Duch zamordowanej uczennicy domaga się od dziewcząt odnalezienia sprawcy zbrodni. Czy zdążą, zanim morderca wybierze nową ofiarę?
„Róże i fiołki” to pierwsza część „Trylogii Rosenholm”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 321
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
GRY KAPPEL JENSEN
Róże i fiołki
TRYLOGIA ROSENHOLM tom 1
Prolog
Kładzie mnie na trawie. Niebo nade mną wiruje, tak jak wtedy, gdy bawiłyśmy się z siostrą jako dzieci. Kręciłyśmy się w kółko z twarzami zwróconymi ku górze i ramionami rozłożonymi na boki, a nasze sukienki tworzyły wokół nas idealne koła.
Zmienia ułożenie moich rąk i nóg, rozrzuca mi włosy. Potem gładzi mnie po policzku, jego usta zawisają tuż przy moim uchu, oddech jest gorący. Śpiewa dla mnie i mówi, że jestem piękna, że mnie kocha.
Później się nade mną pochyla, jego ciemna sylwetka zasłania wirującą spiralę nieba. Wiem, kto to jest, chociaż nie widzę jego twarzy. Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Białodrzewy nade mną szumią na wyścigi z krwią w moich uszach, dookoła kwitną fiołki, a niebo czarnieje.
Część 1LATO
Róże są czerwone Fiołki fioletowe Truskawki są słodkie Tak jak wszystko w Tobie
Dawny wiersz miłosny, często wpisywany do dziewiętnastowiecznych sztambuchów i pamiętników
6 LIPCA
GODZ. 15:45
Kirstine
Kirstine nasłuchiwała. W domu było cicho. Zmusiła się, żeby głęboko odetchnąć.
Uspokój się. To nie to samo, co kradzież.
List należał przecież do niej. Tylko przypadkiem znalazł się w najwyższej szufladzie dużego dębowego biurka. Szufladzie, w której jej tata trzymał ich paszporty, metryki chrztu i podobne dokumenty. Szufladzie zamykanej na klucz.
Jej mokre od potu palce ścisnęły mocno złocisty kluczyk, zabrany z głębi witryny, gdzie zwykle leżał wciśnięty w kąt.
– Kirstine, nie chcesz napić się kawy? Zostało jeszcze trochę ciasta z wczoraj.
Wzdrygnęła się na dźwięk głosu matki dobiegającego z ogrodu.
– Nie, dziękuję!
Zamknęła drzwi do salonu i spróbowała zignorować mały krzyż, który wisiał nad biurkiem. Jezus patrzył na nią z wyrzutem. Klucz łatwo obracał się w zamku, ale szuflada się zacinała i żeby ją wysunąć, Kirstine musiała mocno szarpnąć. List leżał na samym wierzchu, rozpoznała go od razu. Gruba biała koperta. Znaczek z pieczątką zdradzającą, że wysłano go kilka tygodni temu. Na przodzie jej imiona i nazwisko. Kirstine Marie Jensen. Mimo to leżał zamknięty w szufladzie. Kirstine chwyciła list i włożyła go do kieszeni.
Stukot kroków na kuchennej posadzce, ktoś nacisnął klamkę drzwi do salonu. Dziewczyna szybko wsunęła szufladę.
– Jesteś tutaj? Nie pójdziesz na spacer, skoro wreszcie świeci słońce? – Matka przebiegła oczami po twarzy i postaci Kirstine.
Czyżby czegoś szukała? A może coś dostrzegła? Serce dziewczyny zabiło mocniej.
– Dziękuję, ale wolę przejechać się na rowerze.
– No dobrze, bylebyś wróciła na kolację.
Kirstine skinęła głową i wyminęła matkę. Kiedy otwierała blokadę na kole roweru, nadal ściskała w dłoni kluczyk i wyraźnie czuła kształt listu w kieszeni. Będzie musiała odłożyć je na miejsce wieczorem, po tym jak rodzice udadzą się na spoczynek.
Akurat gdy wyprowadziła rower za furtkę, ujrzała matkę czekającą na nią na drodze. Pewnie wyszła z domu frontowymi drzwiami.
– Kirstine, wyjmowałaś coś z szuflady ojca?
6 LIPCA
GODZ. 16:05
Kirstine
Zachodni wiatr smagał ją po twarzy, kiedy naciskała pedały tak mocno, że od nagromadzonego kwasu mlekowego piekły ją uda i bolały kolana.
Krzyczała na matkę. Tak głośno, że sąsiedzi z pewnością to usłyszeli. Było to niepodobne do Kirstine, ale list należał do niej, rodzice nie mieli żadnego prawa go przed nią ukrywać. A potem uciekła od tego wszystkiego.
Skręciła rowerem w prawo i wjechała do lasu. Ostatni odcinek leśnej drogi pokonała, stojąc na pedałach, po czym oparła rower o stary jak świat, omszały kamienny mur, który rozciągał się wokół białego kościółka. Kirstine przeszła obok kościoła i zagłębiła się w las. Wiatr kołysał wierzchołkami drzew, ale na dole, między pniami, powietrze było nieruchome. Pachniało świerkowym igliwiem, zwiędłymi liśćmi, mchem, wodą i ziemią. Dziewczyna przez krótki czas podążała ścieżką, następnie skręciła między drzewa, aby pójść własną trasą, której nie znali grzybiarze. Lato w tym roku było deszczowe, dzisiaj jednak niebo się przejaśniło i pomiędzy ciemnozielonymi gałęziami prześwitywało słońce. Kiedy zeszła w zagłębienie terenu, woda przebijająca się przez grubą warstwę mchu zmoczyła jej sandały. Kirstine zatrzymała się, szybko je zzuła i ruszyła dalej boso. Dziwnie się czuła, gdy tak stąpała po mchowym poszyciu, podczas gdy między jej nagimi palcami u stóp wybijała lodowata deszczówka. Matka wyglądała na bardzo przestraszoną, kiedy Kirstine zaczęła na nią krzyczeć. Nie, nie przestraszoną. Wyglądała, jakby się czegoś bała.
Małe wzgórze leżało pośrodku polany, na której późnym latem kwitły wrzosy i rosły kurki. Na samym szczycie było ustawionych pięć dużych kamieni, niektóre z nich przewróciły się już kilkaset lat wcześniej i nikt obecnie nie pamiętał, czemu miały kiedyś służyć. Kirstine przysiadła na największym z nich, prawie niewidocznym wśród wrzosów i trawy. Wyjęła z kieszeni kopertę. Pewnego popołudnia przed kilkoma tygodniami spostrzegła list na kuchennym stole, wśród reklam i lokalnych gazet. Z początku się nad tym nie zastanawiała, ale kiedy matka pospiesznie zgarnęła całą pocztę na bok i zabrała ją ze sobą do salonu, dziewczynę naszło przeczucie, że przesyłka była zaadresowana do niej. Teraz otworzyła kopertę i rozłożyła list. Wydrukowano go na papierze o chropowatej strukturze, wyczuwalnej między palcami. Na samej górze kartki widniało coś w rodzaju wytłoczonego owalnego logo z różą w środku. Poniżej napisano złotymi literami: Szkoła Rosenholm.
Pieczęć Szkoły Rosenholm
17 czerwca, Szkoła Rosenholm
Szanowna Kirstine Marie Jensen,
grono pedagogiczne Szkoły Rosenholm, placówki edukacyjnej dla pojętnej i szczególnie uzdolnionej młodzieży, zaprasza Panią na spotkanie informacyjne, podczas którego będzie można się dowiedzieć więcej na temat naszej szkoły oraz zostać przyjętym do grona jej uczniów od przyszłego semestru.
Szkoła Rosenholm jest położona na Zelandii, wśród pięknej przyrody. Mamy długą, chwalebną historię i specjalizujemy się w pracy z młodzieżą uzdolnioną w różnych kierunkach. Do placówki uczęszcza około trzystu słuchaczy, którzy przez kolejne trzy lata trwania nauki mieszkają w internacie. Zakwaterowanie jest darmowe. Edukacja odpowiada wykształceniu na poziomie licealnym.
Cieszymy się, że będziemy mogli Panią poznać podczas spotkania informacyjnego, które odbędzie się 7 lipca o godzinie 10:00. Prosimy zwrócić uwagę na to, że w spotkaniu mogą uczestniczyć wyłącznie kandydaci, bez swoich rodziców.
Załączona broszura informacyjna zawiera adres i wskazówki, jak dojechać do szkoły transportem publicznym.
Do zobaczenia na spotkaniu.
Z poważaniem
dyrektorka Birgit Lund
Przesylabizowanie całego listu zajęło Kirstine sporo czasu. Jeszcze raz powiodła wzrokiem po „pojętnej i szczególnie uzdolnionej młodzieży”... Eee, że jak? Jeżeli Kirstine była czegoś pewna, to tego, że ten opis do niej nie pasuje. Przynajmniej tyle wiedziała po latach szkolnych niepowodzeń. Nauczanie specjalne, wizyty u szkolnego psychologa, rozmowy, testy sprawdzające rozumienie tekstu czytanego – nic z tego nie pomogło, aż na koniec wszyscy najwyraźniej się poddali. Po całkowicie nieudanej próbie podjęcia nauki w liceum Kirstine zrezygnowała z dalszej edukacji i obecnie jedynym jej zajęciem była praca sprzątaczki w domu spokojnej starości. I uczestnictwo w kościelnych uroczystościach, na które ciągali ją ze sobą rodzice. Innymi słowy, właśnie ukończyła osiemnaście lat i nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić.
Kirstine przesunęła palcem po pięknych złotych wytłoczeniach na papierze. Gdyby nie świadomość, że nikomu nie chciałoby się zadawać sobie aż tak wiele trudu, aby ją oszukać, uznałaby ten list za żart. Ale to nie wchodziło w grę. Do perfekcji opanowała sztukę bycia niewidzialną. Nikt jej nie mobbingował, była tylko ignorowana.
Znowu sprawdziła datę. Spotkanie miało odbyć się następnego dnia. Zapomnij o tym. To niemożliwe.
Rodzice nigdy, przenigdy jej na to nie pozwolą. Nie mogła nawet uczestniczyć w imprezach organizowanych przez jej byłą klasę, a cóż dopiero pokonać taki kawał drogi, żeby dostać się do jakiejś dziwnej szkoły na Zelandii? Nie ma mowy. Najpewniej właśnie dlatego rodzice ukryli przed nią ten list.
Kirstine położyła się na poszyciu leśnym pośrodku kamiennego kręgu. Nie wstawała do momentu, aż poczuła to charakterystyczne mrowienie, które pojawiało się zawsze wtedy, gdy leżała tutaj wystarczająco długo. Łaskoczące ciepło rozchodzące się po całym ciele. Miała wrażenie, jakby unosiła się nad ziemią, ku białym obłokom przelatującym po błękitnym letnim niebie. Przepełniło ją poczucie siły i sprawczości, które przepędziło gniew. Chociaż nigdy nie mówiła nikomu o przeżyciach z lasu, rodzice z pewnością by temu nie przyklasnęli. Ależ, Kirstine, co ci strzeliło do głowy! W tej chwili przestań wygadywać podobne bzdury... Lecz w tym momencie nic jej to nie obchodziło. Kiedy czuła się tak jak teraz, miała wrażenie, że mogłaby się udać, dokąd tylko zechce, i porzucić na leśnym runie ciało jak pustą powłokę.
Jej myśli nieprzerwanie krążyły wokół tajemniczego listu. A gdyby tak opowiedziała rodzicom o tym, jak naprawdę się czuje, nad czym się zastanawia, czego się boi i pragnie? Gdyby po prostu wszystko im wyjaśniła, aż w końcu by ją zrozumieli, wsparli i wysłali pociągiem na Zelandię, ciesząc się, że córka może stanąć na własnych nogach? Postanowiła, że tak właśnie zrobi – tyle że nie wspomni im o tym ani słowem.
Kilka razy głęboko odetchnęła, aż poczuła, że znowu jest w swoim ciele. Potem wzięła do ręki telefon i w polu wyszukiwania wpisała: „rozkład jazdy pociągów”.
7 LIPCA
GODZ. 3:23
Victoria
Zobacz mnie...
– Nie!
Victoria ciężko dyszała. To był tylko sen, tylko sen. Oddychaj...
Siedziała na łóżku wyprostowana i obejmowała się mocno ramionami. Powoli zapanowała nad oddechem, ale strach wywołał u niej dreszcze. Rozproszone światło księżyca sączyło się do pokoju przez białe zasłony, poruszane wiatrem, który wpadał przez otwarte okna. Łapacz snów nad jej łóżkiem wolno się obrócił. Victoria śledziła wzrokiem jego ruch. Wisiał tam, żeby ją chronić.
Znowu śniła o tych białych cieniach, lecz tym razem było inaczej. Jeden z nich podszedł do niej i niemal się nad nią nachylił. Zdecydowanie zbyt blisko.
Chociaż otuliła się szczelnie kołdrą, zimno nie dawało się wygonić i Victoria wciąż się trzęsła, gdy szła schodami w dół z zamiarem zaparzenia sobie herbaty. Wielki dom był pogrążony w ciszy. Bliźniacy spali razem w głębi korytarza. Uparli się dzielić pokój, mimo że w willi było pod dostatkiem wolnych pomieszczeń. Au pair nocowała w suterenie, a sypialnia rodziców znajdowała się po przeciwnej stronie domu. Nikogo tutaj nie ma, nic mi nie grozi.
Victoria włączyła światło w kuchni, jak zwykle unikając patrzenia w stronę okna, gdy na dworze panowała ciemność. Nie chciała ujrzeć własnego odbicia w szybie. Zalała torebkę wrzącą wodą i odliczała sekundy, czekając, aż herbata się zaparzy. Nie ma tutaj nikogo, kto chciałby zrobić ci krzywdę.
Wzdrygnęła się, gdy mimo wszystko nawiązała kontakt wzrokowy ze swoim bladym odbiciem w szybie okiennej. Za jej plecami widać było biały cień. Victoria zamknęła oczy. Stań twarzą w twarz ze swoimi strachami...
Powoli się odwróciła. Jeszcze przez chwilę nie unosiła powiek. Wreszcie się do tego zmusiła. Nie ma tutaj nikogo innego, jesteś sama. W każdym razie próbowała przekonać o tym samą siebie. Rzecz jednak w tym, że Victoria nigdy nie była sama.