Trylogia Rosenholm. Nocne cienie - Gry Kappel-Jensen - ebook

Trylogia Rosenholm. Nocne cienie ebook

Gry Kappel-Jensen

4,8

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Kto zabił Trine? Poznaj ekscytujące i dramatyczne zakończenie „Trylogii Rosenholm”. „Zabrałeś mi wszystko. Zabrałeś moją przyszłość, moją historię i moje imię. Moje życie. Ale zemsta wciąż jest przede mną. Jest moja...”. Kamille, Kirstine, Victoria i Malou po dwóch burzliwych latach w Szkole Magii Rosenholm odkryły, kto w latach 80. zamordował młodą kobietę Trine i skazał ją na bezcelowe istnienie jako… zjawa. Ale to jeszcze nie koniec. Dziewczyny chcą ujawnić sprawcę zbrodni i zmusić go do przyznania się do morderstwa. Wkrótce jednak zdają sobie sprawę, że ciemność sięga głębiej niż początkowo myślały i że żadna z nich nie może czuć się bezpieczna. Kawałek po kawałku muszą rozwiązać zagadkę skrytą głęboko pod murami Akademii. Zanim będzie za późno...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 598

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Piter_Czyta

Dobrze spędzony czas

Choć książka nadal utrzymuje mroczny klimat, ta część najmniej mi się podobała z Trylogii Rosenholm.
00
Zlotaluna

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała trylogia- naprawdę świetna książka
00

Popularność




W książce po­ja­wiają się: prze­moc, nie­hu­ma­ni­tarne trak­to­wa­nie zwie­rząt, za­bój­stwo, bez­czesz­cze­nie pro­chów.
Ty­tuł ory­gi­nału: Na­tskygge– Ro­sen­holm-tri­lo­gien 3
Prze­kład: Agata Lu­bo­wicka
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Ko­rekta: Ewa Ku­ja­szew­ska, Dag­mara Po­wolny,ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Pro­jekt okładki: Ka­rin Hald
Skład: Cy­prian Za­drożny
Ilu­stra­cje wy­ko­rzy­stane w skła­dzie: he­lio­pix, Jiri Hera, Ka­te­Vo­gel, Li­gh­tix, pics five, The­_Pi­xel/Shut­ter­stock.com
The pu­bli­ca­tion of this work was sup­por­ted by a grant from the Da­nish Arts Fo­un­da­tion.
Pu­bli­shed by agre­ement with Ba­bel-Bridge Li­te­rary Agency. Gry Kap­pel Jen­sen © Tur­bine 2021 All ri­ghts re­se­rved © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2025
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-83881-40-9
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pro­log

Ode­bra­łeś mi wszystko. Po­zba­wi­łeś mnie przy­szło­ści. Po­zba­wi­łeś mnie ży­cia. Ale zo­stała mi ze­msta. Ona na­leży do mnie.

Chcę, żeby lu­dzie po­znali moją hi­sto­rię. I chcę, że­byś wy­po­wie­dział moje imię. Świat musi je usły­szeć. Lu­dzie mu­szą zo­ba­czyć mnie i moje bez­i­mienne, za­po­mniane sio­stry. Mu­szą nas zo­ba­czyć i po­czuć nasz gniew, kiedy po­wsta­niemy. Kiedy się zja­wimy.

19 CZERWCA

GODZ. 4:23

Vic­to­ria

Obu­dziła się z po­wodu dresz­czy. Lekka koł­dra le­żała na pod­ło­dze. Kiedy Vic­to­ria się­gnęła, żeby ją pod­nieść, uświa­do­miła so­bie, że w po­koju pa­nuje strasz­liwy ziąb. Dźwięk po­dobny do sta­wia­nia kro­ków na skrzy­pią­cym śniegu spra­wił, że aż pod­sko­czyła.

– Czy ktoś tu­taj jest?

Głos Vic­to­rii był tylko szep­tem. Nikt jej nie od­po­wie­dział. Opa­dła z po­wro­tem na ma­te­rac i na­kryła się koł­drą. To nie­moż­liwe. Na pewno so­bie to wszystko ubz­du­rała. Była przy­zwy­cza­jona do obec­no­ści tego du­cha i może wła­śnie dla­tego sły­szała go, na­wet kiedy go przy niej nie było. Słaba, per­fu­mo­wana woń fioł­ków, mi­gnię­cie bia­łego cie­nia w lu­strze, ochry­pły szept w ciem­no­ści – to były je­dy­nie wy­my­sły. Prze­cież ona i jej przy­ja­ciółki wy­peł­niły obiet­nicę daną Trine. Od­na­la­zły mor­dercę dziew­czyny – męż­czy­znę, który ją za­bił w ostat­nim roku jej na­uki w Ro­sen­hol­mie.

Trine za­znała spo­koju, a ty masz omamy słu­chowe. Tamta sprawa zo­stała za­koń­czona.

Mimo to Vic­to­ria dy­go­tała z zimna i nie mo­gła za­snąć. Na­gle coś ze­rwało z niej koł­drę.

– Trine!

Biały cień wid­niał u stóp łóżka. Młoda ko­bieta. Trzy­mała się oby­dwiema dłońmi za szyję, a jej klatka pier­siowa uno­siła się i opa­dała, jakby po­stać nie mo­gła zła­pać tchu.

Serce Vic­to­rii biło mocno, aż do bólu.

– To był Jens – szep­nęła. – Jens cie­bie za­bił. Te­raz to wiemy.

Trine nie od­po­wia­dała. Miała oczy sze­roko roz­warte ze stra­chu, jak gdyby tkwiła uwię­ziona w cza­sie i mu­siała na okrą­gło prze­ży­wać okro­pień­stwa, któ­rych sprawcą był obecny dy­rek­tor szkoły.

– Pro­szę cię, Trine – bła­gała ją Vic­to­ria. – Uspo­kój się.

– Strach...

Głos Trine był wą­tły, słowa z tru­dem wy­do­by­wały się z jej ust.

– Wciąż się bo­isz? On nie może ci nic zro­bić. Je­steś tu­taj bez­pieczna.

– On czuje strach... Pa­mię­taj o tym...

– Nie ro­zu­miem.

Białą po­sta­cią ko­biety wstrzą­snął skurcz, głowa od­chy­liła się do tyłu. Vic­to­ria sie­działa bez­rad­nie na łóżku i tylko na nią pa­trzyła. Nie mo­gła jej po­móc, nie mo­gła jej ura­to­wać, bo Trine nie żyła już od wielu lat.

– Co mogę zro­bić? – szep­nęła Vic­to­ria.

– Moje imię...

– Twoje imię? Masz na imię Trine.

Biały cień za­sy­czał.

– Moje imię, moje sio­stry... on... czuje strach – po­wta­rzała w kółko, gwał­tow­nie po­trzą­sa­jąc głową.

– Trine, pro­szę cię, prze­stań. – Vic­to­ria usły­szała swój płacz, ale do­piero te­raz po­czuła łzy.

– Pa­mię­taj o tym...

Duch znik­nął, zo­sta­wia­jąc za­pła­kaną Vic­to­rię w lo­do­wa­tym łóżku.

Nic nie zo­stało za­koń­czone. Jesz­cze nie.

.

Przyj­dziemy w nocy.Zejdź o 4 na po­dwó­rzec

25 CZERWCA

GODZ. 3:25

Ka­mille

Są noce, kiedy wy­daje się, że ni­gdy nie za­pad­nie cał­ko­wita ciem­ność. Kiedy ka­mie­nie i ściany do­mów są tak na­grzane od słońca, że po przy­ło­że­niu do nich dłoni na­dal czuć ich cie­pło. Kiedy po­wie­trze prze­syca woń dzi­kiej róży i ja­śminu, a gwiazdy są wy­raźne jak małe świe­cące dziurki wy­kłute no­żem, nie­ustę­pliwe i nie­skoń­czone. Przy­pra­wiają o za­wroty głowy tego, kto zbyt długo na nie pa­trzy. Wła­śnie w taką noc po­winno się opusz­czać za­bawę w upo­je­niu śmie­chem i tań­cem, trzy­ma­jąc za rękę uko­chaną osobę.

Ale nie tym zaj­mo­wała się Ka­mille w tę let­nią noc. Żad­nych tań­ców, żad­nego śmie­chu. I żad­nej uko­cha­nej... Po­cie­szyła się w my­ślach, że przy­naj­mniej nie jest sama. Zer­k­nęła w bok spod kap­tura płasz­cza, który na­rzu­ciła na białą su­kienkę. Piękne ciemne oczy idą­cej obok Vic­to­rii od­wza­jem­niły jej spoj­rze­nie, jakby chciały po­wie­dzieć: Tak, je­stem tu­taj.

Ka­mille od­wró­ciła się ku Kir­stine. Wy­soka, po­ważna dziew­czyna o dłu­gich wło­sach w ko­lo­rze mo­krego pia­sku stą­pała w sku­pie­niu za nimi, szep­cząc pod no­sem za­klę­cia ru­niczne. Wśród noc­nej ci­szy trawa sze­le­ściła lekko pod jej sto­pami.

Trzy młode ko­biety wę­dro­wały wzdłuż szosy. Koń śle­dził je wzro­kiem, kiedy mi­jały pole, na któ­rym się pasł. Po nie­dłu­gim cza­sie skrę­ciły w aleję sta­rych kasz­ta­now­ców i na tle osza­ła­mia­ją­cej roz­gwież­dżo­nej kur­tyny uka­zała im się czarna syl­wetka Ro­sen­holmu. Wszy­scy wie­dzieli, że Jens wcze­śnie się bu­dzi, i dla­tego trzeba było do­trzeć na miej­sce przed świ­tem. Ka­mille po­czuła, jak zżera ją nie­po­kój. Nie można było prze­wi­dzieć, jak dy­rek­tor za­re­aguje na ich wi­dok.

Noc była ci­cha, bez­wietrzna, a mimo to, kiedy zbli­żały się do zamku, wiel­kie kasz­ta­nowce nad ich gło­wami po­trzą­snęły zło­wiesz­czo li­śćmi.

– Eoh – roz­ka­zała im ci­cho Kir­stine.

Ota­cza­jący je sze­lest na­gle ustał. Włosy Kir­stine trza­skały jak na­elek­try­zo­wane, a głę­bo­kie bli­zny wi­jące się wo­kół jej nad­garst­ków ja­śniały w ciem­no­ści.

Prze­mie­rzyły roz­le­gły park, po­ko­nały mały most nad fosą i we­szły na po­dwó­rzec wy­ło­żony sta­rym bru­kiem. Płatki róży pną­cej się wy­soko po mu­rze słały się ni­czym dy­wan na scho­dach pro­wa­dzą­cych do szkol­nych wrót. Nie było tu­taj ży­wej du­szy.

Ka­mille spraw­dziła go­dzinę na te­le­fo­nie. Była za dwie czwarta.

– Zo­stała jesz­cze chwila – szep­nęła.

Spoj­rzała w stronę zamku. W jed­nym z okien wi­dać było słabe świa­tło i czy­jąś ciemną syl­wetkę. Po­stać po­ka­zała się tylko na mo­ment, po czym szybko znik­nęła, ale Ka­mille nie miała wąt­pli­wo­ści.

– Ma­lou! Stała w oknie i na nas pa­trzyła. Za­raz tu­taj przyj­dzie.

– Może to tylko zwy­kły cień? – Vic­to­ria za­darła głowę, przy­pa­tru­jąc się bie­lo­nym ścia­nom bu­dynku.

– Ona tam była – upie­rała się Ka­mille.

Cze­kały w mil­cze­niu. Kir­stine nie­cier­pli­wie prze­no­siła cię­żar z nogi na nogę. Po ja­kimś cza­sie Vic­to­ria spraw­dziła go­dzinę. Gwiazdy na nie­bie wy­bla­kły, wkrótce miało wzejść słońce.

– Nie przyj­dzie – szep­nęła Vic­to­ria. – Nie mo­żemy tak tu­taj stać.

– Prze­cież nas wi­działa... – Ka­mille wes­tchnęła.

Od­kąd mie­siąc temu opu­ściła Ro­sen­holm, Ma­lou nie od­po­wie­działa na żadną z wy­sła­nych przez nią wia­do­mo­ści i szansa na to, że się tu­taj zjawi, wy­da­wała się zni­koma. Jed­nak myśl o tym, że przy­ja­ciółka prze­by­wała te­raz na zamku, była trudna do znie­sie­nia. Ka­mille nie miała wąt­pli­wo­ści, że wi­działa Ma­lou w oknie. Po­czuła na­pie­ra­jące łzy. Mu­siała się upo­mnieć, że prze­cież i tak ma szczę­ście. Nie mu­siała tego ro­bić sama, przy­szły tu­taj we trójkę. Cho­ciaż po­winny tu być wszyst­kie cztery.

W ciem­no­ści i ci­szy wspi­nały się po sze­ro­kich scho­dach. Szkoła zwy­kle cał­ko­wi­cie pu­sto­szała na lato, ale człon­ko­wie Klubu Kru­ków, sto­wa­rzy­sze­nia uczniow­skiego za­ło­żo­nego przez Zla­vka, tym ra­zem zo­stali na wa­ka­cje w Ro­sen­hol­mie. Na szczę­ście nie na­tknęły się te­raz na żad­nego z nich. Po­nie­waż Ka­mille jako je­dyna z ich trójki była wcze­śniej w ga­bi­ne­cie Jensa, pro­wa­dziła ko­le­żanki pu­stymi ko­ry­ta­rzami do wiel­kiego na­roż­nego po­miesz­cze­nia. Po do­tar­ciu do drzwi szybko wśli­zgnęły się do środka. Vic­to­ria włą­czyła lampę biur­kową, a Kir­stine roz­su­nęła za­słony, żeby wi­dzieć niebo, które wschód słońca za­bar­wił na ró­żowo. Zo­stało im tylko cze­ka­nie.

O wpół do szó­stej drzwi się otwo­rzyły. Cho­ciaż cze­kały wła­śnie na niego, Ka­mille wzdry­gnęła się, gdy na­wią­zała z nim kon­takt wzro­kowy. Jens – nie­wy­soki męż­czy­zna po pięć­dzie­siątce o grubo cio­sa­nej, atle­tycz­nej syl­wetce i krótko ostrzy­żo­nych, sta­lo­wo­sza­rych wło­sach – był jak zwy­kle cały w czerni. Na ich wi­dok otwo­rzył sze­roko oczy, ale se­kundę póź­niej jego twarz znowu przy­brała nie­prze­nik­niony i od­prę­żony wy­raz, jakby dy­rek­tor spo­dzie­wał się uj­rzeć je wszyst­kie w swoim ga­bi­ne­cie. Jego czujne i in­te­li­gentne spoj­rze­nie po­ra­ziło Ka­mille jak prą­dem.

– Dzień do­bry – przy­wi­tał się z wy­stu­dio­waną uprzej­mo­ścią. – Co mogę dla was zro­bić o tak wcze­snej po­rze, w do­datku w środku wa­ka­cji?

Ru­do­włosa dziew­czyna na­gle nie po­tra­fiła przy­po­mnieć so­bie ani jed­nego ze zdań ob­my­ślo­nej wcze­śniej wy­po­wie­dzi. We­tknęła rękę do kie­szeni i wy­jęła z niej kartkę. Roz­ło­żyła ją drżą­cymi dłońmi. Była to fo­to­ko­pia zdję­cia zło­żo­nego z dwóch czę­ści. Pierw­sza po­łowa, czarno-biała, przed­sta­wiała uśmiech­niętą młodą ko­bietę. Druga po­łowa była ko­lo­rowa i uka­zy­wała młod­sze wcie­le­nie sto­ją­cego przed nimi męż­czy­zny. Jensa An­der­sena. Ich na­uczy­ciela ma­gii du­cho­wej, dy­rek­tora Ro­sen­holmu – a także ojca Ka­mille. O tym ostat­nim wie­działy tylko trzy osoby: jej matka, Jens i ona sama. I miało tak po­zo­stać.

– Co to jest? – spy­tał męż­czy­zna.

Ka­mille po­dała mu kartkę.

– Miała na imię Trine – po­wie­działa Vic­to­ria spo­koj­nym, opa­no­wa­nym gło­sem. – By­li­ście parą.

Jens uniósł brwi.

– Cie­kawe – sko­men­to­wał z dys­kret­nym uśmie­chem. – Ale gdy­bym miał taką uro­dziwą dziew­czynę, chy­ba­bym o tym pa­mię­tał. Mó­wisz, że miała na imię Trine?

– Był pan jej na­uczy­cie­lem. Pod ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych – do­dała Vic­to­ria.

– Przez ostat­nich kil­ka­dzie­siąt lat uczy­łem wiele mło­dych ko­biet – skwi­to­wał Jens. Uniósł kartkę, żeby się jej przyj­rzeć. – Nie, nic mi to zdję­cie nie mówi. – Skrzy­żo­wał ra­miona na piersi, przy­pa­tru­jąc się sto­ją­cej przed nim trójce. – Ta cała Trine na­opo­wia­dała wam bzdur. Nie wy­klu­czam, że mo­głem ją kie­dyś uczyć, cho­ciaż tego nie pa­mię­tam, lecz w żad­nym ra­zie nie by­li­śmy parą.

– Poza zdję­ciem mamy też li­sty, które Trine na­pi­sała do swo­jej sio­stry, kiedy jesz­cze uczęsz­czała do szkoły. Opo­wiada w nich o wa­szym związku. Jak pan to wy­ja­śni?

Jens wzru­szył ra­mio­nami.

– Może mó­wimy o uczen­nicy za­ko­cha­nej w swoim na­uczy­cielu, która zmy­śliła ja­kieś ro­man­tyczne hi­sto­ryjki i prze­ka­zuje je młod­szej sio­strze? Kto wie? – Po­słał im zmę­czony uśmiech. – Mu­szę was roz­cza­ro­wać, dro­gie pa­nie, ale nie ma­cie do czy­nie­nia z żadną aferą. Czyż­by­ście przy­szły tu­taj wy­łącz­nie z tego po­wodu?

Ka­mille po­czuła, jak ję­zyk przy­kleja się jej do pod­nie­bie­nia. Miała pustkę w gło­wie. Czego się spo­dzie­wała? Że dy­rek­tor do­zna szoku, zde­ner­wuje się albo za­re­aguje wiel­kim gnie­wem? Tym­cza­sem ich słowa zda­wały się nie ro­bić na nim ab­so­lut­nie żad­nego wra­że­nia.

– Skąd pan wie... – za­częła ci­cho Kir­stine – że Trine pi­sała do młod­szej sio­stry? Mówi pan, że jej nie pa­mięta, a my po­wie­dzia­ły­śmy tylko, że miała sio­strę.

– No nie, to ja­kieś wa­riac­two. – Jens po­woli po­krę­cił głową. – Czeka mnie dzi­siaj mnó­stwo pracy i nie mam czasu na po­dobne nie­do­rzecz­no­ści.

– To dla­tego Leah pró­bo­wała pana za­bić – szep­nęła Ka­mille. – Leah, czyli młod­sza sio­stra Trine. Jej atak nie był na­pa­ścią na ma­gi­ków ani na Ro­sen­holm, tylko na pana.

Przed oczami sta­nęła jej osza­lała, nie­szczę­śliwa ko­bieta, która usi­ło­wała po­mścić śmierć sio­stry i która ode­brała so­bie ży­cie, kiedy jej się to nie udało.

– Na­prawdę nie wiem, o czym mó­wisz – po­wie­dział Jens. Wi­dać było wy­raź­nie, że jego cier­pli­wość się wy­czer­pała.

– Niech pan się przy­zna – ode­zwała się Vic­to­ria.

– Słu­cham? – Dy­rek­tor zmarsz­czył brwi. Ka­mille po raz pierw­szy do­sły­szała w jego gło­sie złość. – Mam się przy­znać do tego, że by­łem z dziew­czyną, któ­rej na­wet nie pa­mię­tam?

– Niech pan się przy­zna, że pan ją za­bił.

– Co ta­kiego?!

– Za­bił pan Trine. Wi­dzia­łam to na wła­sne oczy, Trine po­ka­zała mi, jak było. – Głos Vic­to­rii odro­binę drżał, ale dziew­czyna nie spusz­czała wzroku ze sto­ją­cego na­prze­ciwko niej męż­czy­zny. – By­li­ście parą. Mie­li­ście ra­zem uciec, za­miast tego jed­nak uśpił ją pan i wię­ził w zam­ko­wej piw­nicy, a póź­niej za­niósł nad stru­mień i tam udu­sił. Wi­dzia­łam to wszystko.

Jens przy­glą­dał się Vic­to­rii zmru­żo­nymi oczami. Cia­łem dziew­czyny wstrzą­snął dreszcz, jakby wal­czyła z czymś, czego jej ko­le­żanki nie mo­gły zo­ba­czyć.

– Vic­to­rio, opo­wia­dasz nie­stwo­rzone bujdy – szep­nął.

– Trine nie żyje, ale wciąż nie za­znała spo­koju – po­wie­działa ciem­no­włosa dziew­czyna. – Na­stąpi to do­piero, kiedy pan się przy­zna, że ją za­bił.

– Dla­czego miał­bym przy­zna­wać się do cze­goś, czego nie zro­bi­łem? – Spoj­rze­nie męż­czy­zny spo­czy­wało tylko na Vic­to­rii. Dy­rek­tor mó­wił spo­koj­nym gło­sem, lecz po­brzmie­wał w nim zło­wiesz­czy ton, który prze­ra­żał Ka­mille bar­dziej, niż gdyby Jens na nie krzy­czał.

– Je­żeli nie przy­zna się pan do tego pu­blicz­nie i na­tych­miast nie ustąpi ze sta­no­wi­ska dy­rek­tora, opu­bli­ku­jemy ma­te­riały, do któ­rych do­tar­ły­śmy – oznaj­miła szep­tem Vic­to­ria. – Wy­bór na­leży do pana.

– O ja­kich ma­te­ria­łach mó­wisz? O tym sta­rym zdję­ciu? – Męż­czy­zna prych­nął i rzu­cił kartkę na pod­łogę, tak że wy­lą­do­wała obok jego stopy. – Chyba nie są­dzi­cie, że da się mnie o co­kol­wiek oskar­żyć na ta­kiej pod­sta­wie? A może chcesz po­wie­dzieć po­li­cjan­tom, że po­tra­fisz roz­ma­wiać ze zmar­łymi?

– Pój­dziemy z tym do Rady Ma­gi­ków – ode­zwała się Vic­to­ria.

Jens zro­bił krok w ich stronę i wy­ce­lo­wał pal­cem w jej twarz.

– Sta­now­czo was ostrze­gam przed rzu­ca­niem tego ro­dzaju fał­szy­wych oskar­żeń pod moim ad­re­sem!

– Chodźmy stąd – za­rzą­dziła Kir­stine. – Pan dy­rek­tor do­ko­nał już wy­boru.

Skie­ro­wały się ku drzwiom. Nogi Ka­mille drżały.

– Ka­mille?

Jego głos na­gle za­brzmiał ła­god­nie. Cho­ciaż tego nie chciała, jej ciało usłu­chało, jakby kie­ro­wało się wła­sną wolą. Ru­do­włosa dziew­czyna od­wró­ciła się w drzwiach. Jens głę­boko ode­tchnął. Z jego oczu znik­nęła złość.

– Wiedz, że nie ży­wię do was pre­ten­sji. Ktoś was wy­ko­rzy­stał, żeby się mnie po­zbyć. Jed­nak mu­szę was ostrzec: je­śli ogło­si­cie to pu­blicz­nie, nie od­po­wia­dam za kon­se­kwen­cje. Nie będę mógł was ochro­nić.

Ka­mille za­szu­miało w uszach. Vic­to­ria chwy­ciła ją za rękę i po­cią­gnęła za sobą. Drzwi za­trza­snęły się za nimi z hu­kiem, który roz­niósł się echem po pu­stym ko­ry­ta­rzu.

.

Wi­dzia­łam Cię. I wiem, że Ty wi­dzia­łaś nas

Ma­lou, co się dzieje?

2 LIPCA

GODZ. 15:10

Kir­stine

– Wciąż mam wąt­pli­wo­ści, czy to naj­lep­sze, co mo­żemy zro­bić. – Kir­stine spoj­rzała na Vic­to­rię sto­jącą na pod­ło­dze w swoim po­koju.

– Po­myśl o efek­cie, który w ten spo­sób osią­gniemy – po­wie­działa z za­pa­łem ko­le­żanka. – Nikt nie bę­dzie mógł uda­wać, że o ni­czym nie wie, skoro za­pro­simy wszyst­kich i będą mu­sieli tego wy­słu­chać. Cze­goś ta­kiego nie da się póź­niej zi­gno­ro­wać ani prze­mil­czeć.

– Ale...

– Nie mu­sisz się o nic mar­twić, zro­bię to sama.

Vic­to­rii prze­rwało do­cho­dzące z dołu dzwo­nie­nie do drzwi.

– Hej, otwo­rzy­cie? – za­wo­łała do swo­ich braci, wy­sta­wia­jąc głowę z po­koju, nikt jej jed­nak nie od­po­wie­dział. Dzwo­nek roz­legł się po­now­nie. Vic­to­ria wes­tchnęła i od­wró­ciła się ku Kir­stine. – Mo­ment. To pew­nie Ka­mille.

Kir­stine zo­stała sama. Prze­su­nęła pal­cami po mięk­kiej ja­sno­nie­bie­skiej na­rzu­cie na łóżku, pa­trząc na let­nie niebo o mniej wię­cej ta­kiej sa­mej bar­wie. Po­kój był piękny. Tak jak wszystko w domu Vic­to­rii. Kir­stine nie lu­biła jed­nak tu­taj prze­by­wać.

– To do cie­bie. – Vic­to­ria wpa­dła do po­koju odro­binę zdy­szana od wbie­ga­nia po scho­dach. – Przy­szedł Ja­kob... – Unio­sła brwi i spoj­rzała na nią wy­mow­nie.

– Ja­kob? – Kir­stine zmru­żyła oczy. – Dla­czego?

– Za­pewne dla­tego, że chce się z tobą zo­ba­czyć, skoro stoi przed drzwiami i o cie­bie pyta. – Vic­to­ria wy­glą­dała, jakby cała sy­tu­acja tro­chę ją ba­wiła.

– Ka­mille przyj­dzie za chwilę...

– Za­cze­kamy, aż wró­cisz.

– Ale... – Kir­stine za­bra­kło ar­gu­men­tów.

– Zejdź tam i spy­taj go, czego chce – po­wie­działa z uśmie­chem Vic­to­ria. – Chyba że chcesz się naj­pierw ucze­sać?

– Słu­cham? – Kir­stine zła­pała się za koń­ski ogon.

– Za­po­mnij o tym, pięk­nie wy­glą­dasz. Po­spiesz się, ina­czej Ja­kob za­ro­śnie mchem.

Kir­stine wstała z wes­tchnie­niem. Ze­szła po krę­tych scho­dach i prze­mie­rzyła hol.

– Cześć. – Ja­kob cze­kał tuż za wiel­kimi drzwiami wej­ścio­wymi. Uśmiech­nął się nie­śmiało i zmierz­wił swoje ru­dawe włosy jak za­wsze, kiedy się de­ner­wo­wał. – Do­brze cię wi­dzieć.

– Cześć. – Kir­stine spu­ściła wzrok na jego buty. Dzie­liła ich od­le­głość co naj­mniej me­tra, ale na­tych­miast po­czuła de­li­katne drże­nie po­wie­trza mię­dzy ich cia­łami.

– Czyli tu­taj miesz­kasz – sko­men­to­wał z uśmie­chem.

– To dom ro­dzi­ców Vic­to­rii – od­parła Kir­stine, cho­ciaż mu­siał o tym wie­dzieć. – Za­trzy­ma­łam się tu­taj tylko na ja­kiś czas.

– Okej.

Było go­rąco. Ja­kob miał na so­bie białą ko­szulkę. Kir­stine pró­bo­wała na nią nie pa­trzeć. Pró­bo­wała nie pa­trzeć na niego. 

– Eee... Może wej­dziemy do środka...? – Znowu się uśmiech­nął.

Oczy­wi­ście po­winna była go za­pro­sić do sa­lonu i za­pro­po­no­wać coś do pi­cia. Tak po­stę­po­wali nor­malni lu­dzie. Ale to nie był jej dom, poza tym Kir­stine nie wie­działa, z ja­kiego po­wodu Ja­kob się tu­taj zja­wił.

– Albo prze­spa­ce­ru­jemy się gdzieś? Może po­ka­żesz mi ogród? Za­łożę się, że jest wspa­niały, skoro znaj­duje się przy domu ta­kim jak ten.

Kir­stine przy­stała na to z ulgą. Opro­wa­dza­nie po ogro­dzie było w po­rządku. Na pewno lep­sze niż wej­ście do domu i ry­zy­ko­wa­nie na­tknię­cia się na ro­dzi­ców Vic­to­rii, któ­rzy mo­gli wró­cić w każ­dej chwili.

– Chodźmy tędy.

Za­sta­na­wiała się, czy nie cof­nąć się po san­dały, ale osta­tecz­nie zre­zy­gno­wała z tego i wy­szła na dwór boso. Ja­kob po­dą­żył za nią. Za­re­je­stro­wała, że szedł zbyt bli­sko niej. Stą­pa­nie po żwi­ro­wej ścieżce bez bu­tów spra­wiało jej ból, lecz wej­ście na traw­nik tylko wszystko po­gor­szyło. Zie­mia za­sy­czała pod jej sto­pami. Kir­stine zmarsz­czyła brwi.

– Nie wy­glą­dasz na za­do­wo­loną z mo­jego przyj­ścia – stwier­dził Ja­kob, pró­bu­jąc spoj­rzeć jej w oczy.

– No bo... Ka­mille ma za chwilę przyjść i...

– Nie zo­stanę tak długo... Chcia­łem tylko... Kir­stine?

– Słu­cham? – Nie od­ry­wała wzroku od ide­al­nie przy­strzy­żo­nego traw­nika.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego z oka­zji uro­dzin.

Jed­nak na niego spoj­rzała. Ja­kob po­dał jej małe pu­dełko i po­słał roz­bra­ja­jący uśmiech.

Krew za­tęt­niła szyb­ciej w jej ży­łach. Kir­stine była pra­wie pewna, że ni­gdy mu nie po­wie­działa, kiedy ma uro­dziny. Nie po­wie­działa tego ni­komu, ale Ja­kob był na­uczy­cie­lem i je­śli chciał, mógł ła­two spraw­dzić taką in­for­ma­cję w szkol­nym re­je­strze uczniów.

– Chodźmy do sadu – szep­nęła.

Mi­nęli róże an­giel­skie i ra­baty z ro­śli­nami wie­lo­let­nimi, po czym we­szli mię­dzy stare ja­bło­nie, gdzie trud­niej było ich do­strzec z okien domu. Kir­stine na­gle po­my­ślała, że więk­szość ich spo­tkań od­by­wała się wła­śnie tak. W ukry­ciu.

Znowu po­dał jej pu­dełko. Tym ra­zem nie­pew­nie po nie się­gnęła. Kiedy jej palce mu­snęły przez uła­mek se­kundy jego dłoń, po­czuła prąd prze­szy­wa­jący całe ra­mię, jakby do­tknęła ogro­dze­nia pod na­pię­ciem. Ja­kob wes­tchnął ci­cho.

Po­liczki Kir­stine pło­nęły. Tak do­brze jej szło, ale wy­star­czyło, że Ja­kob sta­nął tuż obok, a ona na­tych­miast tra­ciła kon­trolę. Czemu nie umiała nad tym za­pa­no­wać?

Ja­kob nie sko­men­to­wał tego ani sło­wem, uśmiech­nął się tylko za­chę­ca­jąco.

– Nie spraw­dzisz, co jest w środku?

Pu­dełko wy­glą­dało tak, jakby za­wie­rało bi­żu­te­rię. Kir­stine zdała so­bie sprawę, że się ru­mieni. Czuła się nie­zręcz­nie i uwa­żała tę sy­tu­ację za tro­chę zbyt in­tymną. Nie była kimś, kto wy­pra­wia uro­dziny, komu składa się ży­cze­nia, a już na pewno nie była kimś, komu daje się bi­żu­te­rię.

– To na­prawdę nie gry­zie. – Za­śmiał się ci­cho.

Unio­sła wieczko. Na po­du­szeczce z waty le­żała srebrna fi­gurka. Nie była więk­sza niż dwa cen­ty­me­try i wy­obra­żała małą ko­biecą po­stać z mie­czem i tar­czą.

– Wal­ki­ria – po­wie­dział Ja­kob. – Ko­pia ozdoby z epoki wi­kiń­skiej. Zo­bacz, można ją no­sić na łań­cuszku... – Się­gnął po fi­gurkę, ale się roz­my­ślił i za­miast tego tylko wska­zał pal­cem.

Kir­stine od razu to uj­rzała. Mię­dzy szyją wal­ki­rii a jej dłu­gim war­ko­czem było oczko, dzięki któ­remu fi­gurka nada­wała się do za­wie­sze­nia. Przy­naj­mniej nie do­stała pier­ścionka. To by­łoby dużo gor­sze.

– Dzię­kuję – szep­nęła i za­mknęła pu­dełko. – Mogę cię pro­sić, że­byś ni­komu nie mó­wił o mo­ich uro­dzi­nach? – Spoj­rzała w stronę wiel­kiego bia­łego domu, któ­rego okna w ten go­rący letni dzień były sze­roko otwarte.

– Nie znam ni­kogo ta­kiego jak ty. – Uśmiech­nął się, ale jego oczy miały smutny wy­raz.

Wło­żyła pu­dełko do kie­szeni.

– Ka­mille nie­długo tu­taj bę­dzie, więc...

– Za­raz so­bie pójdę, ale naj­pierw cię o coś spy­tam. Nie chcia­ła­byś się spo­tkać któ­re­goś dnia? Mam wa­ka­cje i tym sa­mym mnó­stwo czasu. Mo­gli­by­śmy wy­brać się na spa­cer. Pa­mię­tam, jak kie­dyś po­wie­dzia­łem, że to zły po­mysł, jed­nak roz­ma­wia­łem z Thor­bjør­nem. Twier­dzi, że obec­nie jest znacz­nie le­piej. Ma ra­cję?

Kir­stine nie wie­działa, co od­po­wie­dzieć. Co prawda było le­piej: na­uczyła się pa­no­wać nad swo­imi mo­cami. Ale ta kon­trola kru­szała, kiedy Ja­kob pa­trzył na nią tak, jak w tej chwili. Szu­miało jej w uszach, pa­liły ją bli­zny na no­gach i przed­ra­mio­nach. Przez chwilę mi­gnął jej przed oczami ob­raz sre­brzy­stych ko­rzeni drzew prze­bi­ja­ją­cych się przez traw­nik pod jej sto­pami. Uści­ska­nie Ja­koba, a na­wet zwy­kłe trzy­ma­nie go za rękę były wy­klu­czone.

– To się ra­czej nie uda – szep­nęła.

Po­ki­wał głową. Za­czerp­nął głę­boko tchu, skie­ro­wał twarz ku ga­łę­ziom drzew owo­co­wych i błę­kit­nemu niebu nad nimi, po czym po­woli wy­pu­ścił po­wie­trze.

Kir­stine chcia­łaby zna­leźć wła­ściwe słowa, żeby mu wy­ja­śnić, jak to jest po­sia­dać moce, któ­rych się oba­wia, o które ni­gdy nie pro­siła i któ­rych so­bie nie ży­czyła. Moce, przez które za­ko­cha­nie się w kimś było dla niej śmier­tel­nie nie­bez­pieczne. Lecz oni po pro­stu stali w mil­cze­niu, aż Ja­kob ode­rwał wzrok od ko­ron drzew i po­słał jej smutny uśmiech.

– Miło było znowu cię zo­ba­czyć – po­wie­dział, po czym od­wró­cił się i od­szedł.

Kir­stine pa­trzyła za nim, nie ru­sza­jąc się z miej­sca, do­póki nie znik­nął jej z oczu.

Może tak jest naj­le­piej, skoro ni­gdy nie bę­dziemy ra­zem.

Wes­tchnęła i skie­ro­wała się z po­wro­tem w stronę domu.

– Hej! – przy­wi­tała się z nią Ka­mille. Sie­działa ze skrzy­żo­wa­nymi no­gami na łóżku Vic­to­rii i za­pla­tała swoje rude włosy, kiedy Kir­stine we­szła do po­koju.

– Czego chciał Ja­kob? – spy­tała Vic­to­ria.

– Ni­czego ta­kiego – mruk­nęła.

– Za­pro­si­łaś go na so­botę? – za­in­te­re­so­wała się Ka­mille.

– Za­po­mnia­łam o tym.

– Nie­ważne, na­pi­szę do niego. – Vic­to­ria wzięła do ręki li­stę go­ści i prze­bie­gła ją wzro­kiem. – Thor­bjørn i Lisa przyjdą jako re­pre­zen­tanci szkoły. Bę­dzie też Ben­ja­min.

Ka­mille unio­sła brew i po­słała Kir­stine zna­czące spoj­rze­nie, ale nic nie po­wie­działa. Vic­to­ria i Ben­ja­min ze­rwali ze sobą przed wa­ka­cjami, więc trudno było do­strzec ja­kiś po­wód, dla któ­rego chło­pak miałby zo­stać za­pro­szony na przy­ję­cie.

– Ma zna­jo­mo­ści wśród wielu sta­rych ro­dów ma­gi­ków – do­dała szybko Vic­to­ria, jakby po­tra­fiła czy­tać w my­ślach. I może fak­tycz­nie miała taką umie­jęt­ność, a w każ­dym ra­zie mo­gło się tak cza­sem wy­da­wać.

– Przy­cho­dzi wam do głowy jesz­cze ktoś? – spy­tała Ka­mille. – Nie znam żad­nych „wpły­wo­wych lu­dzi”. – Pu­ściła war­kocz, żeby zro­bić w po­wie­trzu znak cu­dzy­słowu. – Ni­kogo poza na­uczy­cie­lami, a o nich już wiemy, że przyjdą.

– Hmm. – Vic­to­ria przyj­rzała się na­zwi­skom na li­ście. – Mama za­pro­siła człon­ków naj­waż­niej­szych sta­rych ro­dzin. I oczy­wi­ście całą Radę Ma­gi­ków. Kilka osób od­wo­łało przyj­ście, ale wieść i tak po­winna do nich do­trzeć. Tego typu in­for­ma­cje bły­ska­wicz­nie się roz­no­szą. – Pod­nio­sła wzrok znad trzy­ma­nej kartki. – Zo­sta­łam uwzględ­niona w pro­gra­mie jako pierw­sza pre­le­gentka.

– Czy to nie jest tro­chę dziwne, żeby wy­gła­szać pre­lek­cję pod­czas przy­ję­cia? – za­py­tała Ka­mille.

– Tak się robi w tych krę­gach. Moim zda­niem to do­bry pre­tekst, żeby móc się za­lać do nie­przy­tom­no­ści. Naj­pierw nudny wy­kład o hi­sto­rii, po­li­tyce albo sy­tu­acji na świe­cie, a póź­niej wszy­scy piją na umór i ob­ga­dują nie­obec­nych. Tym ra­zem przy­naj­mniej nie bę­dzie nudno.

– I o czym niby masz mó­wić? – za­in­te­re­so­wała się Kir­stine.

– O pra­wach i obo­wiąz­kach mło­dych ma­gi­ków – od­parła Vic­to­ria. – Mama o nic się nie do­py­ty­wała. Ucie­szyła się tylko, że na­resz­cie wy­ka­zuję za­in­te­re­so­wa­nie uczest­nic­twem w ich okrop­nych przy­ję­ciach kok­taj­lo­wych i to­wa­rzy­stwem ich nie­zno­śnych przy­ja­ciół. Po­zwo­liła mi na­wet do­pi­sać ko­lejne osoby do li­sty go­ści.

Kir­stine przy­glą­dała się przy­ja­ciółce. Vic­to­ria po­ru­szała się jak ryba w wo­dzie w śro­do­wi­sku na­zy­wa­nym przez nią „tymi krę­gami”, czyli wśród bo­ga­tych i wpły­wo­wych ro­dzin ma­gi­ków. Uro­dziła się w nim – w prze­ci­wień­stwie do Kir­stine albo Ka­mille, które mu­siały w ta­kiej sy­tu­acji przy­swoić so­bie ety­kietę i re­guły gry.

– A jak się zo­staje człon­kiem Rady Ma­gi­ków? – chciała wie­dzieć Kir­stine.

– To chyba nie jest pro­ste – po­wie­działa Vic­to­ria. – Rada li­czy dzie­się­ciu albo dwu­na­stu człon­ków, któ­rzy za­sia­dają w niej do­ży­wot­nio. Wy­bie­rają ich do­tych­cza­sowi człon­ko­wie drogą gło­so­wa­nia.

– Co oni wła­ści­wie ro­bią w tej ra­dzie? – za­in­te­re­so­wała się Ka­mille.

– Uczest­ni­czą w opra­co­wy­wa­niu wy­tycz­nych dla ma­gi­ków i prze­ka­zują upo­mnie­nia tym, któ­rzy się do nich nie sto­sują. W osta­tecz­no­ści mogą do­nieść na nich od­po­wied­nim or­ga­nom.

– I to oni przy­cho­dzą na przy­ję­cia do two­ich ro­dzi­ców?

– Nie tylko oni. Ro­dzice na­leżą też do loży i jej człon­ko­wie na zmianę wy­pra­wiają u sie­bie im­prezy kilka razy do roku.

– To grono wy­daje mi się dość prze­ra­ża­jące – stwier­dziła Ka­mille. – Na­prawdę masz od­wagę to zro­bić?

– Skoro po­tra­fi­łam po­wie­dzieć o tym Jen­sowi, będę też w sta­nie po­wtó­rzyć to w obec­no­ści przy­ja­ciół mo­ich ro­dzi­ców. Dam so­bie radę.

– Nie­zła z cie­bie twar­dzielka – uznała Ka­mille. – Prze­ćwi­czymy wszystko jesz­cze raz?

.

Tak się cie­szę, że przyj­dziesz

Okej, ale o co w tym wszyst­kim cho­dzi?

Sam zo­ba­czysz. Nie mogę wię­cej na­pi­sać

Do zo­ba­cze­nia w so­botę!

Do zo­ba­cze­nia...

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki