Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Kto zabił Trine? Poznaj ekscytujące i dramatyczne zakończenie „Trylogii Rosenholm”. „Zabrałeś mi wszystko. Zabrałeś moją przyszłość, moją historię i moje imię. Moje życie. Ale zemsta wciąż jest przede mną. Jest moja...”. Kamille, Kirstine, Victoria i Malou po dwóch burzliwych latach w Szkole Magii Rosenholm odkryły, kto w latach 80. zamordował młodą kobietę Trine i skazał ją na bezcelowe istnienie jako… zjawa. Ale to jeszcze nie koniec. Dziewczyny chcą ujawnić sprawcę zbrodni i zmusić go do przyznania się do morderstwa. Wkrótce jednak zdają sobie sprawę, że ciemność sięga głębiej niż początkowo myślały i że żadna z nich nie może czuć się bezpieczna. Kawałek po kawałku muszą rozwiązać zagadkę skrytą głęboko pod murami Akademii. Zanim będzie za późno...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 598
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Odebrałeś mi wszystko. Pozbawiłeś mnie przyszłości. Pozbawiłeś mnie życia. Ale została mi zemsta. Ona należy do mnie.
Chcę, żeby ludzie poznali moją historię. I chcę, żebyś wypowiedział moje imię. Świat musi je usłyszeć. Ludzie muszą zobaczyć mnie i moje bezimienne, zapomniane siostry. Muszą nas zobaczyć i poczuć nasz gniew, kiedy powstaniemy. Kiedy się zjawimy.
19 CZERWCA
GODZ. 4:23
Victoria
Obudziła się z powodu dreszczy. Lekka kołdra leżała na podłodze. Kiedy Victoria sięgnęła, żeby ją podnieść, uświadomiła sobie, że w pokoju panuje straszliwy ziąb. Dźwięk podobny do stawiania kroków na skrzypiącym śniegu sprawił, że aż podskoczyła.
– Czy ktoś tutaj jest?
Głos Victorii był tylko szeptem. Nikt jej nie odpowiedział. Opadła z powrotem na materac i nakryła się kołdrą. To niemożliwe. Na pewno sobie to wszystko ubzdurała. Była przyzwyczajona do obecności tego ducha i może właśnie dlatego słyszała go, nawet kiedy go przy niej nie było. Słaba, perfumowana woń fiołków, mignięcie białego cienia w lustrze, ochrypły szept w ciemności – to były jedynie wymysły. Przecież ona i jej przyjaciółki wypełniły obietnicę daną Trine. Odnalazły mordercę dziewczyny – mężczyznę, który ją zabił w ostatnim roku jej nauki w Rosenholmie.
Trine zaznała spokoju, a ty masz omamy słuchowe. Tamta sprawa została zakończona.
Mimo to Victoria dygotała z zimna i nie mogła zasnąć. Nagle coś zerwało z niej kołdrę.
– Trine!
Biały cień widniał u stóp łóżka. Młoda kobieta. Trzymała się obydwiema dłońmi za szyję, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, jakby postać nie mogła złapać tchu.
Serce Victorii biło mocno, aż do bólu.
– To był Jens – szepnęła. – Jens ciebie zabił. Teraz to wiemy.
Trine nie odpowiadała. Miała oczy szeroko rozwarte ze strachu, jak gdyby tkwiła uwięziona w czasie i musiała na okrągło przeżywać okropieństwa, których sprawcą był obecny dyrektor szkoły.
– Proszę cię, Trine – błagała ją Victoria. – Uspokój się.
– Strach...
Głos Trine był wątły, słowa z trudem wydobywały się z jej ust.
– Wciąż się boisz? On nie może ci nic zrobić. Jesteś tutaj bezpieczna.
– On czuje strach... Pamiętaj o tym...
– Nie rozumiem.
Białą postacią kobiety wstrząsnął skurcz, głowa odchyliła się do tyłu. Victoria siedziała bezradnie na łóżku i tylko na nią patrzyła. Nie mogła jej pomóc, nie mogła jej uratować, bo Trine nie żyła już od wielu lat.
– Co mogę zrobić? – szepnęła Victoria.
– Moje imię...
– Twoje imię? Masz na imię Trine.
Biały cień zasyczał.
– Moje imię, moje siostry... on... czuje strach – powtarzała w kółko, gwałtownie potrząsając głową.
– Trine, proszę cię, przestań. – Victoria usłyszała swój płacz, ale dopiero teraz poczuła łzy.
– Pamiętaj o tym...
Duch zniknął, zostawiając zapłakaną Victorię w lodowatym łóżku.
Nic nie zostało zakończone. Jeszcze nie.
Przyjdziemy w nocy.Zejdź o 4 na podwórzec
25 CZERWCA
GODZ. 3:25
Kamille
Są noce, kiedy wydaje się, że nigdy nie zapadnie całkowita ciemność. Kiedy kamienie i ściany domów są tak nagrzane od słońca, że po przyłożeniu do nich dłoni nadal czuć ich ciepło. Kiedy powietrze przesyca woń dzikiej róży i jaśminu, a gwiazdy są wyraźne jak małe świecące dziurki wykłute nożem, nieustępliwe i nieskończone. Przyprawiają o zawroty głowy tego, kto zbyt długo na nie patrzy. Właśnie w taką noc powinno się opuszczać zabawę w upojeniu śmiechem i tańcem, trzymając za rękę ukochaną osobę.
Ale nie tym zajmowała się Kamille w tę letnią noc. Żadnych tańców, żadnego śmiechu. I żadnej ukochanej... Pocieszyła się w myślach, że przynajmniej nie jest sama. Zerknęła w bok spod kaptura płaszcza, który narzuciła na białą sukienkę. Piękne ciemne oczy idącej obok Victorii odwzajemniły jej spojrzenie, jakby chciały powiedzieć: Tak, jestem tutaj.
Kamille odwróciła się ku Kirstine. Wysoka, poważna dziewczyna o długich włosach w kolorze mokrego piasku stąpała w skupieniu za nimi, szepcząc pod nosem zaklęcia runiczne. Wśród nocnej ciszy trawa szeleściła lekko pod jej stopami.
Trzy młode kobiety wędrowały wzdłuż szosy. Koń śledził je wzrokiem, kiedy mijały pole, na którym się pasł. Po niedługim czasie skręciły w aleję starych kasztanowców i na tle oszałamiającej rozgwieżdżonej kurtyny ukazała im się czarna sylwetka Rosenholmu. Wszyscy wiedzieli, że Jens wcześnie się budzi, i dlatego trzeba było dotrzeć na miejsce przed świtem. Kamille poczuła, jak zżera ją niepokój. Nie można było przewidzieć, jak dyrektor zareaguje na ich widok.
Noc była cicha, bezwietrzna, a mimo to, kiedy zbliżały się do zamku, wielkie kasztanowce nad ich głowami potrząsnęły złowieszczo liśćmi.
– Eoh – rozkazała im cicho Kirstine.
Otaczający je szelest nagle ustał. Włosy Kirstine trzaskały jak naelektryzowane, a głębokie blizny wijące się wokół jej nadgarstków jaśniały w ciemności.
Przemierzyły rozległy park, pokonały mały most nad fosą i weszły na podwórzec wyłożony starym brukiem. Płatki róży pnącej się wysoko po murze słały się niczym dywan na schodach prowadzących do szkolnych wrót. Nie było tutaj żywej duszy.
Kamille sprawdziła godzinę na telefonie. Była za dwie czwarta.
– Została jeszcze chwila – szepnęła.
Spojrzała w stronę zamku. W jednym z okien widać było słabe światło i czyjąś ciemną sylwetkę. Postać pokazała się tylko na moment, po czym szybko zniknęła, ale Kamille nie miała wątpliwości.
– Malou! Stała w oknie i na nas patrzyła. Zaraz tutaj przyjdzie.
– Może to tylko zwykły cień? – Victoria zadarła głowę, przypatrując się bielonym ścianom budynku.
– Ona tam była – upierała się Kamille.
Czekały w milczeniu. Kirstine niecierpliwie przenosiła ciężar z nogi na nogę. Po jakimś czasie Victoria sprawdziła godzinę. Gwiazdy na niebie wyblakły, wkrótce miało wzejść słońce.
– Nie przyjdzie – szepnęła Victoria. – Nie możemy tak tutaj stać.
– Przecież nas widziała... – Kamille westchnęła.
Odkąd miesiąc temu opuściła Rosenholm, Malou nie odpowiedziała na żadną z wysłanych przez nią wiadomości i szansa na to, że się tutaj zjawi, wydawała się znikoma. Jednak myśl o tym, że przyjaciółka przebywała teraz na zamku, była trudna do zniesienia. Kamille nie miała wątpliwości, że widziała Malou w oknie. Poczuła napierające łzy. Musiała się upomnieć, że przecież i tak ma szczęście. Nie musiała tego robić sama, przyszły tutaj we trójkę. Chociaż powinny tu być wszystkie cztery.
W ciemności i ciszy wspinały się po szerokich schodach. Szkoła zwykle całkowicie pustoszała na lato, ale członkowie Klubu Kruków, stowarzyszenia uczniowskiego założonego przez Zlavka, tym razem zostali na wakacje w Rosenholmie. Na szczęście nie natknęły się teraz na żadnego z nich. Ponieważ Kamille jako jedyna z ich trójki była wcześniej w gabinecie Jensa, prowadziła koleżanki pustymi korytarzami do wielkiego narożnego pomieszczenia. Po dotarciu do drzwi szybko wślizgnęły się do środka. Victoria włączyła lampę biurkową, a Kirstine rozsunęła zasłony, żeby widzieć niebo, które wschód słońca zabarwił na różowo. Zostało im tylko czekanie.
O wpół do szóstej drzwi się otworzyły. Chociaż czekały właśnie na niego, Kamille wzdrygnęła się, gdy nawiązała z nim kontakt wzrokowy. Jens – niewysoki mężczyzna po pięćdziesiątce o grubo ciosanej, atletycznej sylwetce i krótko ostrzyżonych, stalowoszarych włosach – był jak zwykle cały w czerni. Na ich widok otworzył szeroko oczy, ale sekundę później jego twarz znowu przybrała nieprzenikniony i odprężony wyraz, jakby dyrektor spodziewał się ujrzeć je wszystkie w swoim gabinecie. Jego czujne i inteligentne spojrzenie poraziło Kamille jak prądem.
– Dzień dobry – przywitał się z wystudiowaną uprzejmością. – Co mogę dla was zrobić o tak wczesnej porze, w dodatku w środku wakacji?
Rudowłosa dziewczyna nagle nie potrafiła przypomnieć sobie ani jednego ze zdań obmyślonej wcześniej wypowiedzi. Wetknęła rękę do kieszeni i wyjęła z niej kartkę. Rozłożyła ją drżącymi dłońmi. Była to fotokopia zdjęcia złożonego z dwóch części. Pierwsza połowa, czarno-biała, przedstawiała uśmiechniętą młodą kobietę. Druga połowa była kolorowa i ukazywała młodsze wcielenie stojącego przed nimi mężczyzny. Jensa Andersena. Ich nauczyciela magii duchowej, dyrektora Rosenholmu – a także ojca Kamille. O tym ostatnim wiedziały tylko trzy osoby: jej matka, Jens i ona sama. I miało tak pozostać.
– Co to jest? – spytał mężczyzna.
Kamille podała mu kartkę.
– Miała na imię Trine – powiedziała Victoria spokojnym, opanowanym głosem. – Byliście parą.
Jens uniósł brwi.
– Ciekawe – skomentował z dyskretnym uśmiechem. – Ale gdybym miał taką urodziwą dziewczynę, chybabym o tym pamiętał. Mówisz, że miała na imię Trine?
– Był pan jej nauczycielem. Pod koniec lat osiemdziesiątych – dodała Victoria.
– Przez ostatnich kilkadziesiąt lat uczyłem wiele młodych kobiet – skwitował Jens. Uniósł kartkę, żeby się jej przyjrzeć. – Nie, nic mi to zdjęcie nie mówi. – Skrzyżował ramiona na piersi, przypatrując się stojącej przed nim trójce. – Ta cała Trine naopowiadała wam bzdur. Nie wykluczam, że mogłem ją kiedyś uczyć, chociaż tego nie pamiętam, lecz w żadnym razie nie byliśmy parą.
– Poza zdjęciem mamy też listy, które Trine napisała do swojej siostry, kiedy jeszcze uczęszczała do szkoły. Opowiada w nich o waszym związku. Jak pan to wyjaśni?
Jens wzruszył ramionami.
– Może mówimy o uczennicy zakochanej w swoim nauczycielu, która zmyśliła jakieś romantyczne historyjki i przekazuje je młodszej siostrze? Kto wie? – Posłał im zmęczony uśmiech. – Muszę was rozczarować, drogie panie, ale nie macie do czynienia z żadną aferą. Czyżbyście przyszły tutaj wyłącznie z tego powodu?
Kamille poczuła, jak język przykleja się jej do podniebienia. Miała pustkę w głowie. Czego się spodziewała? Że dyrektor dozna szoku, zdenerwuje się albo zareaguje wielkim gniewem? Tymczasem ich słowa zdawały się nie robić na nim absolutnie żadnego wrażenia.
– Skąd pan wie... – zaczęła cicho Kirstine – że Trine pisała do młodszej siostry? Mówi pan, że jej nie pamięta, a my powiedziałyśmy tylko, że miała siostrę.
– No nie, to jakieś wariactwo. – Jens powoli pokręcił głową. – Czeka mnie dzisiaj mnóstwo pracy i nie mam czasu na podobne niedorzeczności.
– To dlatego Leah próbowała pana zabić – szepnęła Kamille. – Leah, czyli młodsza siostra Trine. Jej atak nie był napaścią na magików ani na Rosenholm, tylko na pana.
Przed oczami stanęła jej oszalała, nieszczęśliwa kobieta, która usiłowała pomścić śmierć siostry i która odebrała sobie życie, kiedy jej się to nie udało.
– Naprawdę nie wiem, o czym mówisz – powiedział Jens. Widać było wyraźnie, że jego cierpliwość się wyczerpała.
– Niech pan się przyzna – odezwała się Victoria.
– Słucham? – Dyrektor zmarszczył brwi. Kamille po raz pierwszy dosłyszała w jego głosie złość. – Mam się przyznać do tego, że byłem z dziewczyną, której nawet nie pamiętam?
– Niech pan się przyzna, że pan ją zabił.
– Co takiego?!
– Zabił pan Trine. Widziałam to na własne oczy, Trine pokazała mi, jak było. – Głos Victorii odrobinę drżał, ale dziewczyna nie spuszczała wzroku ze stojącego naprzeciwko niej mężczyzny. – Byliście parą. Mieliście razem uciec, zamiast tego jednak uśpił ją pan i więził w zamkowej piwnicy, a później zaniósł nad strumień i tam udusił. Widziałam to wszystko.
Jens przyglądał się Victorii zmrużonymi oczami. Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz, jakby walczyła z czymś, czego jej koleżanki nie mogły zobaczyć.
– Victorio, opowiadasz niestworzone bujdy – szepnął.
– Trine nie żyje, ale wciąż nie zaznała spokoju – powiedziała ciemnowłosa dziewczyna. – Nastąpi to dopiero, kiedy pan się przyzna, że ją zabił.
– Dlaczego miałbym przyznawać się do czegoś, czego nie zrobiłem? – Spojrzenie mężczyzny spoczywało tylko na Victorii. Dyrektor mówił spokojnym głosem, lecz pobrzmiewał w nim złowieszczy ton, który przerażał Kamille bardziej, niż gdyby Jens na nie krzyczał.
– Jeżeli nie przyzna się pan do tego publicznie i natychmiast nie ustąpi ze stanowiska dyrektora, opublikujemy materiały, do których dotarłyśmy – oznajmiła szeptem Victoria. – Wybór należy do pana.
– O jakich materiałach mówisz? O tym starym zdjęciu? – Mężczyzna prychnął i rzucił kartkę na podłogę, tak że wylądowała obok jego stopy. – Chyba nie sądzicie, że da się mnie o cokolwiek oskarżyć na takiej podstawie? A może chcesz powiedzieć policjantom, że potrafisz rozmawiać ze zmarłymi?
– Pójdziemy z tym do Rady Magików – odezwała się Victoria.
Jens zrobił krok w ich stronę i wycelował palcem w jej twarz.
– Stanowczo was ostrzegam przed rzucaniem tego rodzaju fałszywych oskarżeń pod moim adresem!
– Chodźmy stąd – zarządziła Kirstine. – Pan dyrektor dokonał już wyboru.
Skierowały się ku drzwiom. Nogi Kamille drżały.
– Kamille?
Jego głos nagle zabrzmiał łagodnie. Chociaż tego nie chciała, jej ciało usłuchało, jakby kierowało się własną wolą. Rudowłosa dziewczyna odwróciła się w drzwiach. Jens głęboko odetchnął. Z jego oczu zniknęła złość.
– Wiedz, że nie żywię do was pretensji. Ktoś was wykorzystał, żeby się mnie pozbyć. Jednak muszę was ostrzec: jeśli ogłosicie to publicznie, nie odpowiadam za konsekwencje. Nie będę mógł was ochronić.
Kamille zaszumiało w uszach. Victoria chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą. Drzwi zatrzasnęły się za nimi z hukiem, który rozniósł się echem po pustym korytarzu.
Widziałam Cię. I wiem, że Ty widziałaś nas
Malou, co się dzieje?
2 LIPCA
GODZ. 15:10
Kirstine
– Wciąż mam wątpliwości, czy to najlepsze, co możemy zrobić. – Kirstine spojrzała na Victorię stojącą na podłodze w swoim pokoju.
– Pomyśl o efekcie, który w ten sposób osiągniemy – powiedziała z zapałem koleżanka. – Nikt nie będzie mógł udawać, że o niczym nie wie, skoro zaprosimy wszystkich i będą musieli tego wysłuchać. Czegoś takiego nie da się później zignorować ani przemilczeć.
– Ale...
– Nie musisz się o nic martwić, zrobię to sama.
Victorii przerwało dochodzące z dołu dzwonienie do drzwi.
– Hej, otworzycie? – zawołała do swoich braci, wystawiając głowę z pokoju, nikt jej jednak nie odpowiedział. Dzwonek rozległ się ponownie. Victoria westchnęła i odwróciła się ku Kirstine. – Moment. To pewnie Kamille.
Kirstine została sama. Przesunęła palcami po miękkiej jasnoniebieskiej narzucie na łóżku, patrząc na letnie niebo o mniej więcej takiej samej barwie. Pokój był piękny. Tak jak wszystko w domu Victorii. Kirstine nie lubiła jednak tutaj przebywać.
– To do ciebie. – Victoria wpadła do pokoju odrobinę zdyszana od wbiegania po schodach. – Przyszedł Jakob... – Uniosła brwi i spojrzała na nią wymownie.
– Jakob? – Kirstine zmrużyła oczy. – Dlaczego?
– Zapewne dlatego, że chce się z tobą zobaczyć, skoro stoi przed drzwiami i o ciebie pyta. – Victoria wyglądała, jakby cała sytuacja trochę ją bawiła.
– Kamille przyjdzie za chwilę...
– Zaczekamy, aż wrócisz.
– Ale... – Kirstine zabrakło argumentów.
– Zejdź tam i spytaj go, czego chce – powiedziała z uśmiechem Victoria. – Chyba że chcesz się najpierw uczesać?
– Słucham? – Kirstine złapała się za koński ogon.
– Zapomnij o tym, pięknie wyglądasz. Pospiesz się, inaczej Jakob zarośnie mchem.
Kirstine wstała z westchnieniem. Zeszła po krętych schodach i przemierzyła hol.
– Cześć. – Jakob czekał tuż za wielkimi drzwiami wejściowymi. Uśmiechnął się nieśmiało i zmierzwił swoje rudawe włosy jak zawsze, kiedy się denerwował. – Dobrze cię widzieć.
– Cześć. – Kirstine spuściła wzrok na jego buty. Dzieliła ich odległość co najmniej metra, ale natychmiast poczuła delikatne drżenie powietrza między ich ciałami.
– Czyli tutaj mieszkasz – skomentował z uśmiechem.
– To dom rodziców Victorii – odparła Kirstine, chociaż musiał o tym wiedzieć. – Zatrzymałam się tutaj tylko na jakiś czas.
– Okej.
Było gorąco. Jakob miał na sobie białą koszulkę. Kirstine próbowała na nią nie patrzeć. Próbowała nie patrzeć na niego.
– Eee... Może wejdziemy do środka...? – Znowu się uśmiechnął.
Oczywiście powinna była go zaprosić do salonu i zaproponować coś do picia. Tak postępowali normalni ludzie. Ale to nie był jej dom, poza tym Kirstine nie wiedziała, z jakiego powodu Jakob się tutaj zjawił.
– Albo przespacerujemy się gdzieś? Może pokażesz mi ogród? Założę się, że jest wspaniały, skoro znajduje się przy domu takim jak ten.
Kirstine przystała na to z ulgą. Oprowadzanie po ogrodzie było w porządku. Na pewno lepsze niż wejście do domu i ryzykowanie natknięcia się na rodziców Victorii, którzy mogli wrócić w każdej chwili.
– Chodźmy tędy.
Zastanawiała się, czy nie cofnąć się po sandały, ale ostatecznie zrezygnowała z tego i wyszła na dwór boso. Jakob podążył za nią. Zarejestrowała, że szedł zbyt blisko niej. Stąpanie po żwirowej ścieżce bez butów sprawiało jej ból, lecz wejście na trawnik tylko wszystko pogorszyło. Ziemia zasyczała pod jej stopami. Kirstine zmarszczyła brwi.
– Nie wyglądasz na zadowoloną z mojego przyjścia – stwierdził Jakob, próbując spojrzeć jej w oczy.
– No bo... Kamille ma za chwilę przyjść i...
– Nie zostanę tak długo... Chciałem tylko... Kirstine?
– Słucham? – Nie odrywała wzroku od idealnie przystrzyżonego trawnika.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Jednak na niego spojrzała. Jakob podał jej małe pudełko i posłał rozbrajający uśmiech.
Krew zatętniła szybciej w jej żyłach. Kirstine była prawie pewna, że nigdy mu nie powiedziała, kiedy ma urodziny. Nie powiedziała tego nikomu, ale Jakob był nauczycielem i jeśli chciał, mógł łatwo sprawdzić taką informację w szkolnym rejestrze uczniów.
– Chodźmy do sadu – szepnęła.
Minęli róże angielskie i rabaty z roślinami wieloletnimi, po czym weszli między stare jabłonie, gdzie trudniej było ich dostrzec z okien domu. Kirstine nagle pomyślała, że większość ich spotkań odbywała się właśnie tak. W ukryciu.
Znowu podał jej pudełko. Tym razem niepewnie po nie sięgnęła. Kiedy jej palce musnęły przez ułamek sekundy jego dłoń, poczuła prąd przeszywający całe ramię, jakby dotknęła ogrodzenia pod napięciem. Jakob westchnął cicho.
Policzki Kirstine płonęły. Tak dobrze jej szło, ale wystarczyło, że Jakob stanął tuż obok, a ona natychmiast traciła kontrolę. Czemu nie umiała nad tym zapanować?
Jakob nie skomentował tego ani słowem, uśmiechnął się tylko zachęcająco.
– Nie sprawdzisz, co jest w środku?
Pudełko wyglądało tak, jakby zawierało biżuterię. Kirstine zdała sobie sprawę, że się rumieni. Czuła się niezręcznie i uważała tę sytuację za trochę zbyt intymną. Nie była kimś, kto wyprawia urodziny, komu składa się życzenia, a już na pewno nie była kimś, komu daje się biżuterię.
– To naprawdę nie gryzie. – Zaśmiał się cicho.
Uniosła wieczko. Na poduszeczce z waty leżała srebrna figurka. Nie była większa niż dwa centymetry i wyobrażała małą kobiecą postać z mieczem i tarczą.
– Walkiria – powiedział Jakob. – Kopia ozdoby z epoki wikińskiej. Zobacz, można ją nosić na łańcuszku... – Sięgnął po figurkę, ale się rozmyślił i zamiast tego tylko wskazał palcem.
Kirstine od razu to ujrzała. Między szyją walkirii a jej długim warkoczem było oczko, dzięki któremu figurka nadawała się do zawieszenia. Przynajmniej nie dostała pierścionka. To byłoby dużo gorsze.
– Dziękuję – szepnęła i zamknęła pudełko. – Mogę cię prosić, żebyś nikomu nie mówił o moich urodzinach? – Spojrzała w stronę wielkiego białego domu, którego okna w ten gorący letni dzień były szeroko otwarte.
– Nie znam nikogo takiego jak ty. – Uśmiechnął się, ale jego oczy miały smutny wyraz.
Włożyła pudełko do kieszeni.
– Kamille niedługo tutaj będzie, więc...
– Zaraz sobie pójdę, ale najpierw cię o coś spytam. Nie chciałabyś się spotkać któregoś dnia? Mam wakacje i tym samym mnóstwo czasu. Moglibyśmy wybrać się na spacer. Pamiętam, jak kiedyś powiedziałem, że to zły pomysł, jednak rozmawiałem z Thorbjørnem. Twierdzi, że obecnie jest znacznie lepiej. Ma rację?
Kirstine nie wiedziała, co odpowiedzieć. Co prawda było lepiej: nauczyła się panować nad swoimi mocami. Ale ta kontrola kruszała, kiedy Jakob patrzył na nią tak, jak w tej chwili. Szumiało jej w uszach, paliły ją blizny na nogach i przedramionach. Przez chwilę mignął jej przed oczami obraz srebrzystych korzeni drzew przebijających się przez trawnik pod jej stopami. Uściskanie Jakoba, a nawet zwykłe trzymanie go za rękę były wykluczone.
– To się raczej nie uda – szepnęła.
Pokiwał głową. Zaczerpnął głęboko tchu, skierował twarz ku gałęziom drzew owocowych i błękitnemu niebu nad nimi, po czym powoli wypuścił powietrze.
Kirstine chciałaby znaleźć właściwe słowa, żeby mu wyjaśnić, jak to jest posiadać moce, których się obawia, o które nigdy nie prosiła i których sobie nie życzyła. Moce, przez które zakochanie się w kimś było dla niej śmiertelnie niebezpieczne. Lecz oni po prostu stali w milczeniu, aż Jakob oderwał wzrok od koron drzew i posłał jej smutny uśmiech.
– Miło było znowu cię zobaczyć – powiedział, po czym odwrócił się i odszedł.
Kirstine patrzyła za nim, nie ruszając się z miejsca, dopóki nie zniknął jej z oczu.
Może tak jest najlepiej, skoro nigdy nie będziemy razem.
Westchnęła i skierowała się z powrotem w stronę domu.
– Hej! – przywitała się z nią Kamille. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku Victorii i zaplatała swoje rude włosy, kiedy Kirstine weszła do pokoju.
– Czego chciał Jakob? – spytała Victoria.
– Niczego takiego – mruknęła.
– Zaprosiłaś go na sobotę? – zainteresowała się Kamille.
– Zapomniałam o tym.
– Nieważne, napiszę do niego. – Victoria wzięła do ręki listę gości i przebiegła ją wzrokiem. – Thorbjørn i Lisa przyjdą jako reprezentanci szkoły. Będzie też Benjamin.
Kamille uniosła brew i posłała Kirstine znaczące spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Victoria i Benjamin zerwali ze sobą przed wakacjami, więc trudno było dostrzec jakiś powód, dla którego chłopak miałby zostać zaproszony na przyjęcie.
– Ma znajomości wśród wielu starych rodów magików – dodała szybko Victoria, jakby potrafiła czytać w myślach. I może faktycznie miała taką umiejętność, a w każdym razie mogło się tak czasem wydawać.
– Przychodzi wam do głowy jeszcze ktoś? – spytała Kamille. – Nie znam żadnych „wpływowych ludzi”. – Puściła warkocz, żeby zrobić w powietrzu znak cudzysłowu. – Nikogo poza nauczycielami, a o nich już wiemy, że przyjdą.
– Hmm. – Victoria przyjrzała się nazwiskom na liście. – Mama zaprosiła członków najważniejszych starych rodzin. I oczywiście całą Radę Magików. Kilka osób odwołało przyjście, ale wieść i tak powinna do nich dotrzeć. Tego typu informacje błyskawicznie się roznoszą. – Podniosła wzrok znad trzymanej kartki. – Zostałam uwzględniona w programie jako pierwsza prelegentka.
– Czy to nie jest trochę dziwne, żeby wygłaszać prelekcję podczas przyjęcia? – zapytała Kamille.
– Tak się robi w tych kręgach. Moim zdaniem to dobry pretekst, żeby móc się zalać do nieprzytomności. Najpierw nudny wykład o historii, polityce albo sytuacji na świecie, a później wszyscy piją na umór i obgadują nieobecnych. Tym razem przynajmniej nie będzie nudno.
– I o czym niby masz mówić? – zainteresowała się Kirstine.
– O prawach i obowiązkach młodych magików – odparła Victoria. – Mama o nic się nie dopytywała. Ucieszyła się tylko, że nareszcie wykazuję zainteresowanie uczestnictwem w ich okropnych przyjęciach koktajlowych i towarzystwem ich nieznośnych przyjaciół. Pozwoliła mi nawet dopisać kolejne osoby do listy gości.
Kirstine przyglądała się przyjaciółce. Victoria poruszała się jak ryba w wodzie w środowisku nazywanym przez nią „tymi kręgami”, czyli wśród bogatych i wpływowych rodzin magików. Urodziła się w nim – w przeciwieństwie do Kirstine albo Kamille, które musiały w takiej sytuacji przyswoić sobie etykietę i reguły gry.
– A jak się zostaje członkiem Rady Magików? – chciała wiedzieć Kirstine.
– To chyba nie jest proste – powiedziała Victoria. – Rada liczy dziesięciu albo dwunastu członków, którzy zasiadają w niej dożywotnio. Wybierają ich dotychczasowi członkowie drogą głosowania.
– Co oni właściwie robią w tej radzie? – zainteresowała się Kamille.
– Uczestniczą w opracowywaniu wytycznych dla magików i przekazują upomnienia tym, którzy się do nich nie stosują. W ostateczności mogą donieść na nich odpowiednim organom.
– I to oni przychodzą na przyjęcia do twoich rodziców?
– Nie tylko oni. Rodzice należą też do loży i jej członkowie na zmianę wyprawiają u siebie imprezy kilka razy do roku.
– To grono wydaje mi się dość przerażające – stwierdziła Kamille. – Naprawdę masz odwagę to zrobić?
– Skoro potrafiłam powiedzieć o tym Jensowi, będę też w stanie powtórzyć to w obecności przyjaciół moich rodziców. Dam sobie radę.
– Niezła z ciebie twardzielka – uznała Kamille. – Przećwiczymy wszystko jeszcze raz?
Tak się cieszę, że przyjdziesz
Okej, ale o co w tym wszystkim chodzi?
Sam zobaczysz. Nie mogę więcej napisać
Do zobaczenia w sobotę!
Do zobaczenia...