Trylogia Rosenholm. Nocne cienie - Gry Kappel-Jensen - ebook

Trylogia Rosenholm. Nocne cienie ebook

Gry Kappel-Jensen

4,2

Opis

Kto zabił Trine? Poznaj ekscytujące i dramatyczne zakończenie „Trylogii Rosenholm”. „Zabrałeś mi wszystko. Zabrałeś moją przyszłość, moją historię i moje imię. Moje życie. Ale zemsta wciąż jest przede mną. Jest moja...”. Kamille, Kirstine, Victoria i Malou po dwóch burzliwych latach w Szkole Magii Rosenholm odkryły, kto w latach 80. zamordował młodą kobietę Trine i skazał ją na bezcelowe istnienie jako… zjawa. Ale to jeszcze nie koniec. Dziewczyny chcą ujawnić sprawcę zbrodni i zmusić go do przyznania się do morderstwa. Wkrótce jednak zdają sobie sprawę, że ciemność sięga głębiej niż początkowo myślały i że żadna z nich nie może czuć się bezpieczna. Kawałek po kawałku muszą rozwiązać zagadkę skrytą głęboko pod murami Akademii. Zanim będzie za późno...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 598

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (9 ocen)
4
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ShineOfTheBook

Całkiem niezła

Spotykamy się tu na czas sądu ostatecznego w sprawie ostatniej części jak i podsumowaniu trylogii Rosenholm jednoznaczne z burzliwym, ale i ciepłym zarazem pożegnaniem, bo można o niej masę złych słów powiedzieć to było to ciekawe zderzenie - pozytywne oczywiście, głównie za sprawą oglądania przeze mnie Harrego Pottera, bo nie wie czy taki był zamysł, ale czuć było iskierkę podobieństwa każdego bohatera. Przez całą serię, bo tak to będę opisywał tyko dlatego, iż jeśli przeczytasz od drugiej czy trzeciej to nie da ci tego vibu jakiego chce autorka byś miał czytając książkę, prowadziły mnie Kamilie, Kristine, Victorie i … Malou, gdzie akcja dzieje się w … szkole Magii. Każdy z nich ma mocny inny charakter od waleczności, sprytu czy różnych zdolności, bo są oni obdarzeni mocami magicznymi jak m.in nie tak popularna magia runiczna. Ciekawe też były opisane rytuały, co odczuwały, aż niekiedy ciarki mogły przejść przez ciało. Bohaterki odkryły pewną mroczną tajemnicę Rosenholm jakim było z...
10
Piter_Czyta

Dobrze spędzony czas

Choć książka nadal utrzymuje mroczny klimat, ta część najmniej mi się podobała z Trylogii Rosenholm.
00
Zlotaluna

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała trylogia- naprawdę świetna książka
00

Popularność




W książce po­ja­wiają się: prze­moc, nie­hu­ma­ni­tarne trak­to­wa­nie zwie­rząt, za­bój­stwo, bez­czesz­cze­nie pro­chów.
Ty­tuł ory­gi­nału: Na­tskygge– Ro­sen­holm-tri­lo­gien 3
Prze­kład: Agata Lu­bo­wicka
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Ko­rekta: Ewa Ku­ja­szew­ska, Dag­mara Po­wolny,ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Pro­jekt okładki: Ka­rin Hald
Skład: Cy­prian Za­drożny
Ilu­stra­cje wy­ko­rzy­stane w skła­dzie: he­lio­pix, Jiri Hera, Ka­te­Vo­gel, Li­gh­tix, pics five, The­_Pi­xel/Shut­ter­stock.com
The pu­bli­ca­tion of this work was sup­por­ted by a grant from the Da­nish Arts Fo­un­da­tion.
Pu­bli­shed by agre­ement with Ba­bel-Bridge Li­te­rary Agency. Gry Kap­pel Jen­sen © Tur­bine 2021 All ri­ghts re­se­rved © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2025
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-83881-40-9
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pro­log

Ode­bra­łeś mi wszystko. Po­zba­wi­łeś mnie przy­szło­ści. Po­zba­wi­łeś mnie ży­cia. Ale zo­stała mi ze­msta. Ona na­leży do mnie.

Chcę, żeby lu­dzie po­znali moją hi­sto­rię. I chcę, że­byś wy­po­wie­dział moje imię. Świat musi je usły­szeć. Lu­dzie mu­szą zo­ba­czyć mnie i moje bez­i­mienne, za­po­mniane sio­stry. Mu­szą nas zo­ba­czyć i po­czuć nasz gniew, kiedy po­wsta­niemy. Kiedy się zja­wimy.

19 CZERWCA

GODZ. 4:23

Vic­to­ria

Obu­dziła się z po­wodu dresz­czy. Lekka koł­dra le­żała na pod­ło­dze. Kiedy Vic­to­ria się­gnęła, żeby ją pod­nieść, uświa­do­miła so­bie, że w po­koju pa­nuje strasz­liwy ziąb. Dźwięk po­dobny do sta­wia­nia kro­ków na skrzy­pią­cym śniegu spra­wił, że aż pod­sko­czyła.

– Czy ktoś tu­taj jest?

Głos Vic­to­rii był tylko szep­tem. Nikt jej nie od­po­wie­dział. Opa­dła z po­wro­tem na ma­te­rac i na­kryła się koł­drą. To nie­moż­liwe. Na pewno so­bie to wszystko ubz­du­rała. Była przy­zwy­cza­jona do obec­no­ści tego du­cha i może wła­śnie dla­tego sły­szała go, na­wet kiedy go przy niej nie było. Słaba, per­fu­mo­wana woń fioł­ków, mi­gnię­cie bia­łego cie­nia w lu­strze, ochry­pły szept w ciem­no­ści – to były je­dy­nie wy­my­sły. Prze­cież ona i jej przy­ja­ciółki wy­peł­niły obiet­nicę daną Trine. Od­na­la­zły mor­dercę dziew­czyny – męż­czy­znę, który ją za­bił w ostat­nim roku jej na­uki w Ro­sen­hol­mie.

Trine za­znała spo­koju, a ty masz omamy słu­chowe. Tamta sprawa zo­stała za­koń­czona.

Mimo to Vic­to­ria dy­go­tała z zimna i nie mo­gła za­snąć. Na­gle coś ze­rwało z niej koł­drę.

– Trine!

Biały cień wid­niał u stóp łóżka. Młoda ko­bieta. Trzy­mała się oby­dwiema dłońmi za szyję, a jej klatka pier­siowa uno­siła się i opa­dała, jakby po­stać nie mo­gła zła­pać tchu.

Serce Vic­to­rii biło mocno, aż do bólu.

– To był Jens – szep­nęła. – Jens cie­bie za­bił. Te­raz to wiemy.

Trine nie od­po­wia­dała. Miała oczy sze­roko roz­warte ze stra­chu, jak gdyby tkwiła uwię­ziona w cza­sie i mu­siała na okrą­gło prze­ży­wać okro­pień­stwa, któ­rych sprawcą był obecny dy­rek­tor szkoły.

– Pro­szę cię, Trine – bła­gała ją Vic­to­ria. – Uspo­kój się.

– Strach...

Głos Trine był wą­tły, słowa z tru­dem wy­do­by­wały się z jej ust.

– Wciąż się bo­isz? On nie może ci nic zro­bić. Je­steś tu­taj bez­pieczna.

– On czuje strach... Pa­mię­taj o tym...

– Nie ro­zu­miem.

Białą po­sta­cią ko­biety wstrzą­snął skurcz, głowa od­chy­liła się do tyłu. Vic­to­ria sie­działa bez­rad­nie na łóżku i tylko na nią pa­trzyła. Nie mo­gła jej po­móc, nie mo­gła jej ura­to­wać, bo Trine nie żyła już od wielu lat.

– Co mogę zro­bić? – szep­nęła Vic­to­ria.

– Moje imię...

– Twoje imię? Masz na imię Trine.

Biały cień za­sy­czał.

– Moje imię, moje sio­stry... on... czuje strach – po­wta­rzała w kółko, gwał­tow­nie po­trzą­sa­jąc głową.

– Trine, pro­szę cię, prze­stań. – Vic­to­ria usły­szała swój płacz, ale do­piero te­raz po­czuła łzy.

– Pa­mię­taj o tym...

Duch znik­nął, zo­sta­wia­jąc za­pła­kaną Vic­to­rię w lo­do­wa­tym łóżku.

Nic nie zo­stało za­koń­czone. Jesz­cze nie.

.

Przyj­dziemy w nocy.Zejdź o 4 na po­dwó­rzec

25 CZERWCA

GODZ. 3:25

Ka­mille

Są noce, kiedy wy­daje się, że ni­gdy nie za­pad­nie cał­ko­wita ciem­ność. Kiedy ka­mie­nie i ściany do­mów są tak na­grzane od słońca, że po przy­ło­że­niu do nich dłoni na­dal czuć ich cie­pło. Kiedy po­wie­trze prze­syca woń dzi­kiej róży i ja­śminu, a gwiazdy są wy­raźne jak małe świe­cące dziurki wy­kłute no­żem, nie­ustę­pliwe i nie­skoń­czone. Przy­pra­wiają o za­wroty głowy tego, kto zbyt długo na nie pa­trzy. Wła­śnie w taką noc po­winno się opusz­czać za­bawę w upo­je­niu śmie­chem i tań­cem, trzy­ma­jąc za rękę uko­chaną osobę.

Ale nie tym zaj­mo­wała się Ka­mille w tę let­nią noc. Żad­nych tań­ców, żad­nego śmie­chu. I żad­nej uko­cha­nej... Po­cie­szyła się w my­ślach, że przy­naj­mniej nie jest sama. Zer­k­nęła w bok spod kap­tura płasz­cza, który na­rzu­ciła na białą su­kienkę. Piękne ciemne oczy idą­cej obok Vic­to­rii od­wza­jem­niły jej spoj­rze­nie, jakby chciały po­wie­dzieć: Tak, je­stem tu­taj.

Ka­mille od­wró­ciła się ku Kir­stine. Wy­soka, po­ważna dziew­czyna o dłu­gich wło­sach w ko­lo­rze mo­krego pia­sku stą­pała w sku­pie­niu za nimi, szep­cząc pod no­sem za­klę­cia ru­niczne. Wśród noc­nej ci­szy trawa sze­le­ściła lekko pod jej sto­pami.

Trzy młode ko­biety wę­dro­wały wzdłuż szosy. Koń śle­dził je wzro­kiem, kiedy mi­jały pole, na któ­rym się pasł. Po nie­dłu­gim cza­sie skrę­ciły w aleję sta­rych kasz­ta­now­ców i na tle osza­ła­mia­ją­cej roz­gwież­dżo­nej kur­tyny uka­zała im się czarna syl­wetka Ro­sen­holmu. Wszy­scy wie­dzieli, że Jens wcze­śnie się bu­dzi, i dla­tego trzeba było do­trzeć na miej­sce przed świ­tem. Ka­mille po­czuła, jak zżera ją nie­po­kój. Nie można było prze­wi­dzieć, jak dy­rek­tor za­re­aguje na ich wi­dok.

Noc była ci­cha, bez­wietrzna, a mimo to, kiedy zbli­żały się do zamku, wiel­kie kasz­ta­nowce nad ich gło­wami po­trzą­snęły zło­wiesz­czo li­śćmi.

– Eoh – roz­ka­zała im ci­cho Kir­stine.

Ota­cza­jący je sze­lest na­gle ustał. Włosy Kir­stine trza­skały jak na­elek­try­zo­wane, a głę­bo­kie bli­zny wi­jące się wo­kół jej nad­garst­ków ja­śniały w ciem­no­ści.

Prze­mie­rzyły roz­le­gły park, po­ko­nały mały most nad fosą i we­szły na po­dwó­rzec wy­ło­żony sta­rym bru­kiem. Płatki róży pną­cej się wy­soko po mu­rze słały się ni­czym dy­wan na scho­dach pro­wa­dzą­cych do szkol­nych wrót. Nie było tu­taj ży­wej du­szy.

Ka­mille spraw­dziła go­dzinę na te­le­fo­nie. Była za dwie czwarta.

– Zo­stała jesz­cze chwila – szep­nęła.

Spoj­rzała w stronę zamku. W jed­nym z okien wi­dać było słabe świa­tło i czy­jąś ciemną syl­wetkę. Po­stać po­ka­zała się tylko na mo­ment, po czym szybko znik­nęła, ale Ka­mille nie miała wąt­pli­wo­ści.

– Ma­lou! Stała w oknie i na nas pa­trzyła. Za­raz tu­taj przyj­dzie.

– Może to tylko zwy­kły cień? – Vic­to­ria za­darła głowę, przy­pa­tru­jąc się bie­lo­nym ścia­nom bu­dynku.

– Ona tam była – upie­rała się Ka­mille.

Cze­kały w mil­cze­niu. Kir­stine nie­cier­pli­wie prze­no­siła cię­żar z nogi na nogę. Po ja­kimś cza­sie Vic­to­ria spraw­dziła go­dzinę. Gwiazdy na nie­bie wy­bla­kły, wkrótce miało wzejść słońce.

– Nie przyj­dzie – szep­nęła Vic­to­ria. – Nie mo­żemy tak tu­taj stać.

– Prze­cież nas wi­działa... – Ka­mille wes­tchnęła.

Od­kąd mie­siąc temu opu­ściła Ro­sen­holm, Ma­lou nie od­po­wie­działa na żadną z wy­sła­nych przez nią wia­do­mo­ści i szansa na to, że się tu­taj zjawi, wy­da­wała się zni­koma. Jed­nak myśl o tym, że przy­ja­ciółka prze­by­wała te­raz na zamku, była trudna do znie­sie­nia. Ka­mille nie miała wąt­pli­wo­ści, że wi­działa Ma­lou w oknie. Po­czuła na­pie­ra­jące łzy. Mu­siała się upo­mnieć, że prze­cież i tak ma szczę­ście. Nie mu­siała tego ro­bić sama, przy­szły tu­taj we trójkę. Cho­ciaż po­winny tu być wszyst­kie cztery.

W ciem­no­ści i ci­szy wspi­nały się po sze­ro­kich scho­dach. Szkoła zwy­kle cał­ko­wi­cie pu­sto­szała na lato, ale człon­ko­wie Klubu Kru­ków, sto­wa­rzy­sze­nia uczniow­skiego za­ło­żo­nego przez Zla­vka, tym ra­zem zo­stali na wa­ka­cje w Ro­sen­hol­mie. Na szczę­ście nie na­tknęły się te­raz na żad­nego z nich. Po­nie­waż Ka­mille jako je­dyna z ich trójki była wcze­śniej w ga­bi­ne­cie Jensa, pro­wa­dziła ko­le­żanki pu­stymi ko­ry­ta­rzami do wiel­kiego na­roż­nego po­miesz­cze­nia. Po do­tar­ciu do drzwi szybko wśli­zgnęły się do środka. Vic­to­ria włą­czyła lampę biur­kową, a Kir­stine roz­su­nęła za­słony, żeby wi­dzieć niebo, które wschód słońca za­bar­wił na ró­żowo. Zo­stało im tylko cze­ka­nie.

O wpół do szó­stej drzwi się otwo­rzyły. Cho­ciaż cze­kały wła­śnie na niego, Ka­mille wzdry­gnęła się, gdy na­wią­zała z nim kon­takt wzro­kowy. Jens – nie­wy­soki męż­czy­zna po pięć­dzie­siątce o grubo cio­sa­nej, atle­tycz­nej syl­wetce i krótko ostrzy­żo­nych, sta­lo­wo­sza­rych wło­sach – był jak zwy­kle cały w czerni. Na ich wi­dok otwo­rzył sze­roko oczy, ale se­kundę póź­niej jego twarz znowu przy­brała nie­prze­nik­niony i od­prę­żony wy­raz, jakby dy­rek­tor spo­dzie­wał się uj­rzeć je wszyst­kie w swoim ga­bi­ne­cie. Jego czujne i in­te­li­gentne spoj­rze­nie po­ra­ziło Ka­mille jak prą­dem.

– Dzień do­bry – przy­wi­tał się z wy­stu­dio­waną uprzej­mo­ścią. – Co mogę dla was zro­bić o tak wcze­snej po­rze, w do­datku w środku wa­ka­cji?

Ru­do­włosa dziew­czyna na­gle nie po­tra­fiła przy­po­mnieć so­bie ani jed­nego ze zdań ob­my­ślo­nej wcze­śniej wy­po­wie­dzi. We­tknęła rękę do kie­szeni i wy­jęła z niej kartkę. Roz­ło­żyła ją drżą­cymi dłońmi. Była to fo­to­ko­pia zdję­cia zło­żo­nego z dwóch czę­ści. Pierw­sza po­łowa, czarno-biała, przed­sta­wiała uśmiech­niętą młodą ko­bietę. Druga po­łowa była ko­lo­rowa i uka­zy­wała młod­sze wcie­le­nie sto­ją­cego przed nimi męż­czy­zny. Jensa An­der­sena. Ich na­uczy­ciela ma­gii du­cho­wej, dy­rek­tora Ro­sen­holmu – a także ojca Ka­mille. O tym ostat­nim wie­działy tylko trzy osoby: jej matka, Jens i ona sama. I miało tak po­zo­stać.

– Co to jest? – spy­tał męż­czy­zna.

Ka­mille po­dała mu kartkę.

– Miała na imię Trine – po­wie­działa Vic­to­ria spo­koj­nym, opa­no­wa­nym gło­sem. – By­li­ście parą.

Jens uniósł brwi.

– Cie­kawe – sko­men­to­wał z dys­kret­nym uśmie­chem. – Ale gdy­bym miał taką uro­dziwą dziew­czynę, chy­ba­bym o tym pa­mię­tał. Mó­wisz, że miała na imię Trine?

– Był pan jej na­uczy­cie­lem. Pod ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych – do­dała Vic­to­ria.

– Przez ostat­nich kil­ka­dzie­siąt lat uczy­łem wiele mło­dych ko­biet – skwi­to­wał Jens. Uniósł kartkę, żeby się jej przyj­rzeć. – Nie, nic mi to zdję­cie nie mówi. – Skrzy­żo­wał ra­miona na piersi, przy­pa­tru­jąc się sto­ją­cej przed nim trójce. – Ta cała Trine na­opo­wia­dała wam bzdur. Nie wy­klu­czam, że mo­głem ją kie­dyś uczyć, cho­ciaż tego nie pa­mię­tam, lecz w żad­nym ra­zie nie by­li­śmy parą.

– Poza zdję­ciem mamy też li­sty, które Trine na­pi­sała do swo­jej sio­stry, kiedy jesz­cze uczęsz­czała do szkoły. Opo­wiada w nich o wa­szym związku. Jak pan to wy­ja­śni?

Jens wzru­szył ra­mio­nami.

– Może mó­wimy o uczen­nicy za­ko­cha­nej w swoim na­uczy­cielu, która zmy­śliła ja­kieś ro­man­tyczne hi­sto­ryjki i prze­ka­zuje je młod­szej sio­strze? Kto wie? – Po­słał im zmę­czony uśmiech. – Mu­szę was roz­cza­ro­wać, dro­gie pa­nie, ale nie ma­cie do czy­nie­nia z żadną aferą. Czyż­by­ście przy­szły tu­taj wy­łącz­nie z tego po­wodu?

Ka­mille po­czuła, jak ję­zyk przy­kleja się jej do pod­nie­bie­nia. Miała pustkę w gło­wie. Czego się spo­dzie­wała? Że dy­rek­tor do­zna szoku, zde­ner­wuje się albo za­re­aguje wiel­kim gnie­wem? Tym­cza­sem ich słowa zda­wały się nie ro­bić na nim ab­so­lut­nie żad­nego wra­że­nia.

– Skąd pan wie... – za­częła ci­cho Kir­stine – że Trine pi­sała do młod­szej sio­stry? Mówi pan, że jej nie pa­mięta, a my po­wie­dzia­ły­śmy tylko, że miała sio­strę.

– No nie, to ja­kieś wa­riac­two. – Jens po­woli po­krę­cił głową. – Czeka mnie dzi­siaj mnó­stwo pracy i nie mam czasu na po­dobne nie­do­rzecz­no­ści.

– To dla­tego Leah pró­bo­wała pana za­bić – szep­nęła Ka­mille. – Leah, czyli młod­sza sio­stra Trine. Jej atak nie był na­pa­ścią na ma­gi­ków ani na Ro­sen­holm, tylko na pana.

Przed oczami sta­nęła jej osza­lała, nie­szczę­śliwa ko­bieta, która usi­ło­wała po­mścić śmierć sio­stry i która ode­brała so­bie ży­cie, kiedy jej się to nie udało.

– Na­prawdę nie wiem, o czym mó­wisz – po­wie­dział Jens. Wi­dać było wy­raź­nie, że jego cier­pli­wość się wy­czer­pała.

– Niech pan się przy­zna – ode­zwała się Vic­to­ria.

– Słu­cham? – Dy­rek­tor zmarsz­czył brwi. Ka­mille po raz pierw­szy do­sły­szała w jego gło­sie złość. – Mam się przy­znać do tego, że by­łem z dziew­czyną, któ­rej na­wet nie pa­mię­tam?

– Niech pan się przy­zna, że pan ją za­bił.

– Co ta­kiego?!

– Za­bił pan Trine. Wi­dzia­łam to na wła­sne oczy, Trine po­ka­zała mi, jak było. – Głos Vic­to­rii odro­binę drżał, ale dziew­czyna nie spusz­czała wzroku ze sto­ją­cego na­prze­ciwko niej męż­czy­zny. – By­li­ście parą. Mie­li­ście ra­zem uciec, za­miast tego jed­nak uśpił ją pan i wię­ził w zam­ko­wej piw­nicy, a póź­niej za­niósł nad stru­mień i tam udu­sił. Wi­dzia­łam to wszystko.

Jens przy­glą­dał się Vic­to­rii zmru­żo­nymi oczami. Cia­łem dziew­czyny wstrzą­snął dreszcz, jakby wal­czyła z czymś, czego jej ko­le­żanki nie mo­gły zo­ba­czyć.

– Vic­to­rio, opo­wia­dasz nie­stwo­rzone bujdy – szep­nął.

– Trine nie żyje, ale wciąż nie za­znała spo­koju – po­wie­działa ciem­no­włosa dziew­czyna. – Na­stąpi to do­piero, kiedy pan się przy­zna, że ją za­bił.

– Dla­czego miał­bym przy­zna­wać się do cze­goś, czego nie zro­bi­łem? – Spoj­rze­nie męż­czy­zny spo­czy­wało tylko na Vic­to­rii. Dy­rek­tor mó­wił spo­koj­nym gło­sem, lecz po­brzmie­wał w nim zło­wiesz­czy ton, który prze­ra­żał Ka­mille bar­dziej, niż gdyby Jens na nie krzy­czał.

– Je­żeli nie przy­zna się pan do tego pu­blicz­nie i na­tych­miast nie ustąpi ze sta­no­wi­ska dy­rek­tora, opu­bli­ku­jemy ma­te­riały, do któ­rych do­tar­ły­śmy – oznaj­miła szep­tem Vic­to­ria. – Wy­bór na­leży do pana.

– O ja­kich ma­te­ria­łach mó­wisz? O tym sta­rym zdję­ciu? – Męż­czy­zna prych­nął i rzu­cił kartkę na pod­łogę, tak że wy­lą­do­wała obok jego stopy. – Chyba nie są­dzi­cie, że da się mnie o co­kol­wiek oskar­żyć na ta­kiej pod­sta­wie? A może chcesz po­wie­dzieć po­li­cjan­tom, że po­tra­fisz roz­ma­wiać ze zmar­łymi?

– Pój­dziemy z tym do Rady Ma­gi­ków – ode­zwała się Vic­to­ria.

Jens zro­bił krok w ich stronę i wy­ce­lo­wał pal­cem w jej twarz.

– Sta­now­czo was ostrze­gam przed rzu­ca­niem tego ro­dzaju fał­szy­wych oskar­żeń pod moim ad­re­sem!

– Chodźmy stąd – za­rzą­dziła Kir­stine. – Pan dy­rek­tor do­ko­nał już wy­boru.

Skie­ro­wały się ku drzwiom. Nogi Ka­mille drżały.

– Ka­mille?

Jego głos na­gle za­brzmiał ła­god­nie. Cho­ciaż tego nie chciała, jej ciało usłu­chało, jakby kie­ro­wało się wła­sną wolą. Ru­do­włosa dziew­czyna od­wró­ciła się w drzwiach. Jens głę­boko ode­tchnął. Z jego oczu znik­nęła złość.

– Wiedz, że nie ży­wię do was pre­ten­sji. Ktoś was wy­ko­rzy­stał, żeby się mnie po­zbyć. Jed­nak mu­szę was ostrzec: je­śli ogło­si­cie to pu­blicz­nie, nie od­po­wia­dam za kon­se­kwen­cje. Nie będę mógł was ochro­nić.

Ka­mille za­szu­miało w uszach. Vic­to­ria chwy­ciła ją za rękę i po­cią­gnęła za sobą. Drzwi za­trza­snęły się za nimi z hu­kiem, który roz­niósł się echem po pu­stym ko­ry­ta­rzu.

.

Wi­dzia­łam Cię. I wiem, że Ty wi­dzia­łaś nas

Ma­lou, co się dzieje?

2 LIPCA

GODZ. 15:10

Kir­stine

– Wciąż mam wąt­pli­wo­ści, czy to naj­lep­sze, co mo­żemy zro­bić. – Kir­stine spoj­rzała na Vic­to­rię sto­jącą na pod­ło­dze w swoim po­koju.

– Po­myśl o efek­cie, który w ten spo­sób osią­gniemy – po­wie­działa z za­pa­łem ko­le­żanka. – Nikt nie bę­dzie mógł uda­wać, że o ni­czym nie wie, skoro za­pro­simy wszyst­kich i będą mu­sieli tego wy­słu­chać. Cze­goś ta­kiego nie da się póź­niej zi­gno­ro­wać ani prze­mil­czeć.

– Ale...

– Nie mu­sisz się o nic mar­twić, zro­bię to sama.

Vic­to­rii prze­rwało do­cho­dzące z dołu dzwo­nie­nie do drzwi.

– Hej, otwo­rzy­cie? – za­wo­łała do swo­ich braci, wy­sta­wia­jąc głowę z po­koju, nikt jej jed­nak nie od­po­wie­dział. Dzwo­nek roz­legł się po­now­nie. Vic­to­ria wes­tchnęła i od­wró­ciła się ku Kir­stine. – Mo­ment. To pew­nie Ka­mille.

Kir­stine zo­stała sama. Prze­su­nęła pal­cami po mięk­kiej ja­sno­nie­bie­skiej na­rzu­cie na łóżku, pa­trząc na let­nie niebo o mniej wię­cej ta­kiej sa­mej bar­wie. Po­kój był piękny. Tak jak wszystko w domu Vic­to­rii. Kir­stine nie lu­biła jed­nak tu­taj prze­by­wać.

– To do cie­bie. – Vic­to­ria wpa­dła do po­koju odro­binę zdy­szana od wbie­ga­nia po scho­dach. – Przy­szedł Ja­kob... – Unio­sła brwi i spoj­rzała na nią wy­mow­nie.

– Ja­kob? – Kir­stine zmru­żyła oczy. – Dla­czego?

– Za­pewne dla­tego, że chce się z tobą zo­ba­czyć, skoro stoi przed drzwiami i o cie­bie pyta. – Vic­to­ria wy­glą­dała, jakby cała sy­tu­acja tro­chę ją ba­wiła.

– Ka­mille przyj­dzie za chwilę...

– Za­cze­kamy, aż wró­cisz.

– Ale... – Kir­stine za­bra­kło ar­gu­men­tów.

– Zejdź tam i spy­taj go, czego chce – po­wie­działa z uśmie­chem Vic­to­ria. – Chyba że chcesz się naj­pierw ucze­sać?

– Słu­cham? – Kir­stine zła­pała się za koń­ski ogon.

– Za­po­mnij o tym, pięk­nie wy­glą­dasz. Po­spiesz się, ina­czej Ja­kob za­ro­śnie mchem.

Kir­stine wstała z wes­tchnie­niem. Ze­szła po krę­tych scho­dach i prze­mie­rzyła hol.

– Cześć. – Ja­kob cze­kał tuż za wiel­kimi drzwiami wej­ścio­wymi. Uśmiech­nął się nie­śmiało i zmierz­wił swoje ru­dawe włosy jak za­wsze, kiedy się de­ner­wo­wał. – Do­brze cię wi­dzieć.

– Cześć. – Kir­stine spu­ściła wzrok na jego buty. Dzie­liła ich od­le­głość co naj­mniej me­tra, ale na­tych­miast po­czuła de­li­katne drże­nie po­wie­trza mię­dzy ich cia­łami.

– Czyli tu­taj miesz­kasz – sko­men­to­wał z uśmie­chem.

– To dom ro­dzi­ców Vic­to­rii – od­parła Kir­stine, cho­ciaż mu­siał o tym wie­dzieć. – Za­trzy­ma­łam się tu­taj tylko na ja­kiś czas.

– Okej.

Było go­rąco. Ja­kob miał na so­bie białą ko­szulkę. Kir­stine pró­bo­wała na nią nie pa­trzeć. Pró­bo­wała nie pa­trzeć na niego. 

– Eee... Może wej­dziemy do środka...? – Znowu się uśmiech­nął.

Oczy­wi­ście po­winna była go za­pro­sić do sa­lonu i za­pro­po­no­wać coś do pi­cia. Tak po­stę­po­wali nor­malni lu­dzie. Ale to nie był jej dom, poza tym Kir­stine nie wie­działa, z ja­kiego po­wodu Ja­kob się tu­taj zja­wił.

– Albo prze­spa­ce­ru­jemy się gdzieś? Może po­ka­żesz mi ogród? Za­łożę się, że jest wspa­niały, skoro znaj­duje się przy domu ta­kim jak ten.

Kir­stine przy­stała na to z ulgą. Opro­wa­dza­nie po ogro­dzie było w po­rządku. Na pewno lep­sze niż wej­ście do domu i ry­zy­ko­wa­nie na­tknię­cia się na ro­dzi­ców Vic­to­rii, któ­rzy mo­gli wró­cić w każ­dej chwili.

– Chodźmy tędy.

Za­sta­na­wiała się, czy nie cof­nąć się po san­dały, ale osta­tecz­nie zre­zy­gno­wała z tego i wy­szła na dwór boso. Ja­kob po­dą­żył za nią. Za­re­je­stro­wała, że szedł zbyt bli­sko niej. Stą­pa­nie po żwi­ro­wej ścieżce bez bu­tów spra­wiało jej ból, lecz wej­ście na traw­nik tylko wszystko po­gor­szyło. Zie­mia za­sy­czała pod jej sto­pami. Kir­stine zmarsz­czyła brwi.

– Nie wy­glą­dasz na za­do­wo­loną z mo­jego przyj­ścia – stwier­dził Ja­kob, pró­bu­jąc spoj­rzeć jej w oczy.

– No bo... Ka­mille ma za chwilę przyjść i...

– Nie zo­stanę tak długo... Chcia­łem tylko... Kir­stine?

– Słu­cham? – Nie od­ry­wała wzroku od ide­al­nie przy­strzy­żo­nego traw­nika.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego z oka­zji uro­dzin.

Jed­nak na niego spoj­rzała. Ja­kob po­dał jej małe pu­dełko i po­słał roz­bra­ja­jący uśmiech.

Krew za­tęt­niła szyb­ciej w jej ży­łach. Kir­stine była pra­wie pewna, że ni­gdy mu nie po­wie­działa, kiedy ma uro­dziny. Nie po­wie­działa tego ni­komu, ale Ja­kob był na­uczy­cie­lem i je­śli chciał, mógł ła­two spraw­dzić taką in­for­ma­cję w szkol­nym re­je­strze uczniów.

– Chodźmy do sadu – szep­nęła.

Mi­nęli róże an­giel­skie i ra­baty z ro­śli­nami wie­lo­let­nimi, po czym we­szli mię­dzy stare ja­bło­nie, gdzie trud­niej było ich do­strzec z okien domu. Kir­stine na­gle po­my­ślała, że więk­szość ich spo­tkań od­by­wała się wła­śnie tak. W ukry­ciu.

Znowu po­dał jej pu­dełko. Tym ra­zem nie­pew­nie po nie się­gnęła. Kiedy jej palce mu­snęły przez uła­mek se­kundy jego dłoń, po­czuła prąd prze­szy­wa­jący całe ra­mię, jakby do­tknęła ogro­dze­nia pod na­pię­ciem. Ja­kob wes­tchnął ci­cho.

Po­liczki Kir­stine pło­nęły. Tak do­brze jej szło, ale wy­star­czyło, że Ja­kob sta­nął tuż obok, a ona na­tych­miast tra­ciła kon­trolę. Czemu nie umiała nad tym za­pa­no­wać?

Ja­kob nie sko­men­to­wał tego ani sło­wem, uśmiech­nął się tylko za­chę­ca­jąco.

– Nie spraw­dzisz, co jest w środku?

Pu­dełko wy­glą­dało tak, jakby za­wie­rało bi­żu­te­rię. Kir­stine zdała so­bie sprawę, że się ru­mieni. Czuła się nie­zręcz­nie i uwa­żała tę sy­tu­ację za tro­chę zbyt in­tymną. Nie była kimś, kto wy­pra­wia uro­dziny, komu składa się ży­cze­nia, a już na pewno nie była kimś, komu daje się bi­żu­te­rię.

– To na­prawdę nie gry­zie. – Za­śmiał się ci­cho.

Unio­sła wieczko. Na po­du­szeczce z waty le­żała srebrna fi­gurka. Nie była więk­sza niż dwa cen­ty­me­try i wy­obra­żała małą ko­biecą po­stać z mie­czem i tar­czą.

– Wal­ki­ria – po­wie­dział Ja­kob. – Ko­pia ozdoby z epoki wi­kiń­skiej. Zo­bacz, można ją no­sić na łań­cuszku... – Się­gnął po fi­gurkę, ale się roz­my­ślił i za­miast tego tylko wska­zał pal­cem.

Kir­stine od razu to uj­rzała. Mię­dzy szyją wal­ki­rii a jej dłu­gim war­ko­czem było oczko, dzięki któ­remu fi­gurka nada­wała się do za­wie­sze­nia. Przy­naj­mniej nie do­stała pier­ścionka. To by­łoby dużo gor­sze.

– Dzię­kuję – szep­nęła i za­mknęła pu­dełko. – Mogę cię pro­sić, że­byś ni­komu nie mó­wił o mo­ich uro­dzi­nach? – Spoj­rzała w stronę wiel­kiego bia­łego domu, któ­rego okna w ten go­rący letni dzień były sze­roko otwarte.

– Nie znam ni­kogo ta­kiego jak ty. – Uśmiech­nął się, ale jego oczy miały smutny wy­raz.

Wło­żyła pu­dełko do kie­szeni.

– Ka­mille nie­długo tu­taj bę­dzie, więc...

– Za­raz so­bie pójdę, ale naj­pierw cię o coś spy­tam. Nie chcia­ła­byś się spo­tkać któ­re­goś dnia? Mam wa­ka­cje i tym sa­mym mnó­stwo czasu. Mo­gli­by­śmy wy­brać się na spa­cer. Pa­mię­tam, jak kie­dyś po­wie­dzia­łem, że to zły po­mysł, jed­nak roz­ma­wia­łem z Thor­bjør­nem. Twier­dzi, że obec­nie jest znacz­nie le­piej. Ma ra­cję?

Kir­stine nie wie­działa, co od­po­wie­dzieć. Co prawda było le­piej: na­uczyła się pa­no­wać nad swo­imi mo­cami. Ale ta kon­trola kru­szała, kiedy Ja­kob pa­trzył na nią tak, jak w tej chwili. Szu­miało jej w uszach, pa­liły ją bli­zny na no­gach i przed­ra­mio­nach. Przez chwilę mi­gnął jej przed oczami ob­raz sre­brzy­stych ko­rzeni drzew prze­bi­ja­ją­cych się przez traw­nik pod jej sto­pami. Uści­ska­nie Ja­koba, a na­wet zwy­kłe trzy­ma­nie go za rękę były wy­klu­czone.

– To się ra­czej nie uda – szep­nęła.

Po­ki­wał głową. Za­czerp­nął głę­boko tchu, skie­ro­wał twarz ku ga­łę­ziom drzew owo­co­wych i błę­kit­nemu niebu nad nimi, po czym po­woli wy­pu­ścił po­wie­trze.

Kir­stine chcia­łaby zna­leźć wła­ściwe słowa, żeby mu wy­ja­śnić, jak to jest po­sia­dać moce, któ­rych się oba­wia, o które ni­gdy nie pro­siła i któ­rych so­bie nie ży­czyła. Moce, przez które za­ko­cha­nie się w kimś było dla niej śmier­tel­nie nie­bez­pieczne. Lecz oni po pro­stu stali w mil­cze­niu, aż Ja­kob ode­rwał wzrok od ko­ron drzew i po­słał jej smutny uśmiech.

– Miło było znowu cię zo­ba­czyć – po­wie­dział, po czym od­wró­cił się i od­szedł.

Kir­stine pa­trzyła za nim, nie ru­sza­jąc się z miej­sca, do­póki nie znik­nął jej z oczu.

Może tak jest naj­le­piej, skoro ni­gdy nie bę­dziemy ra­zem.

Wes­tchnęła i skie­ro­wała się z po­wro­tem w stronę domu.

– Hej! – przy­wi­tała się z nią Ka­mille. Sie­działa ze skrzy­żo­wa­nymi no­gami na łóżku Vic­to­rii i za­pla­tała swoje rude włosy, kiedy Kir­stine we­szła do po­koju.

– Czego chciał Ja­kob? – spy­tała Vic­to­ria.

– Ni­czego ta­kiego – mruk­nęła.

– Za­pro­si­łaś go na so­botę? – za­in­te­re­so­wała się Ka­mille.

– Za­po­mnia­łam o tym.

– Nie­ważne, na­pi­szę do niego. – Vic­to­ria wzięła do ręki li­stę go­ści i prze­bie­gła ją wzro­kiem. – Thor­bjørn i Lisa przyjdą jako re­pre­zen­tanci szkoły. Bę­dzie też Ben­ja­min.

Ka­mille unio­sła brew i po­słała Kir­stine zna­czące spoj­rze­nie, ale nic nie po­wie­działa. Vic­to­ria i Ben­ja­min ze­rwali ze sobą przed wa­ka­cjami, więc trudno było do­strzec ja­kiś po­wód, dla któ­rego chło­pak miałby zo­stać za­pro­szony na przy­ję­cie.

– Ma zna­jo­mo­ści wśród wielu sta­rych ro­dów ma­gi­ków – do­dała szybko Vic­to­ria, jakby po­tra­fiła czy­tać w my­ślach. I może fak­tycz­nie miała taką umie­jęt­ność, a w każ­dym ra­zie mo­gło się tak cza­sem wy­da­wać.

– Przy­cho­dzi wam do głowy jesz­cze ktoś? – spy­tała Ka­mille. – Nie znam żad­nych „wpły­wo­wych lu­dzi”. – Pu­ściła war­kocz, żeby zro­bić w po­wie­trzu znak cu­dzy­słowu. – Ni­kogo poza na­uczy­cie­lami, a o nich już wiemy, że przyjdą.

– Hmm. – Vic­to­ria przyj­rzała się na­zwi­skom na li­ście. – Mama za­pro­siła człon­ków naj­waż­niej­szych sta­rych ro­dzin. I oczy­wi­ście całą Radę Ma­gi­ków. Kilka osób od­wo­łało przyj­ście, ale wieść i tak po­winna do nich do­trzeć. Tego typu in­for­ma­cje bły­ska­wicz­nie się roz­no­szą. – Pod­nio­sła wzrok znad trzy­ma­nej kartki. – Zo­sta­łam uwzględ­niona w pro­gra­mie jako pierw­sza pre­le­gentka.

– Czy to nie jest tro­chę dziwne, żeby wy­gła­szać pre­lek­cję pod­czas przy­ję­cia? – za­py­tała Ka­mille.

– Tak się robi w tych krę­gach. Moim zda­niem to do­bry pre­tekst, żeby móc się za­lać do nie­przy­tom­no­ści. Naj­pierw nudny wy­kład o hi­sto­rii, po­li­tyce albo sy­tu­acji na świe­cie, a póź­niej wszy­scy piją na umór i ob­ga­dują nie­obec­nych. Tym ra­zem przy­naj­mniej nie bę­dzie nudno.

– I o czym niby masz mó­wić? – za­in­te­re­so­wała się Kir­stine.

– O pra­wach i obo­wiąz­kach mło­dych ma­gi­ków – od­parła Vic­to­ria. – Mama o nic się nie do­py­ty­wała. Ucie­szyła się tylko, że na­resz­cie wy­ka­zuję za­in­te­re­so­wa­nie uczest­nic­twem w ich okrop­nych przy­ję­ciach kok­taj­lo­wych i to­wa­rzy­stwem ich nie­zno­śnych przy­ja­ciół. Po­zwo­liła mi na­wet do­pi­sać ko­lejne osoby do li­sty go­ści.

Kir­stine przy­glą­dała się przy­ja­ciółce. Vic­to­ria po­ru­szała się jak ryba w wo­dzie w śro­do­wi­sku na­zy­wa­nym przez nią „tymi krę­gami”, czyli wśród bo­ga­tych i wpły­wo­wych ro­dzin ma­gi­ków. Uro­dziła się w nim – w prze­ci­wień­stwie do Kir­stine albo Ka­mille, które mu­siały w ta­kiej sy­tu­acji przy­swoić so­bie ety­kietę i re­guły gry.

– A jak się zo­staje człon­kiem Rady Ma­gi­ków? – chciała wie­dzieć Kir­stine.

– To chyba nie jest pro­ste – po­wie­działa Vic­to­ria. – Rada li­czy dzie­się­ciu albo dwu­na­stu człon­ków, któ­rzy za­sia­dają w niej do­ży­wot­nio. Wy­bie­rają ich do­tych­cza­sowi człon­ko­wie drogą gło­so­wa­nia.

– Co oni wła­ści­wie ro­bią w tej ra­dzie? – za­in­te­re­so­wała się Ka­mille.

– Uczest­ni­czą w opra­co­wy­wa­niu wy­tycz­nych dla ma­gi­ków i prze­ka­zują upo­mnie­nia tym, któ­rzy się do nich nie sto­sują. W osta­tecz­no­ści mogą do­nieść na nich od­po­wied­nim or­ga­nom.

– I to oni przy­cho­dzą na przy­ję­cia do two­ich ro­dzi­ców?

– Nie tylko oni. Ro­dzice na­leżą też do loży i jej człon­ko­wie na zmianę wy­pra­wiają u sie­bie im­prezy kilka razy do roku.

– To grono wy­daje mi się dość prze­ra­ża­jące – stwier­dziła Ka­mille. – Na­prawdę masz od­wagę to zro­bić?

– Skoro po­tra­fi­łam po­wie­dzieć o tym Jen­sowi, będę też w sta­nie po­wtó­rzyć to w obec­no­ści przy­ja­ciół mo­ich ro­dzi­ców. Dam so­bie radę.

– Nie­zła z cie­bie twar­dzielka – uznała Ka­mille. – Prze­ćwi­czymy wszystko jesz­cze raz?

.

Tak się cie­szę, że przyj­dziesz

Okej, ale o co w tym wszyst­kim cho­dzi?

Sam zo­ba­czysz. Nie mogę wię­cej na­pi­sać

Do zo­ba­cze­nia w so­botę!

Do zo­ba­cze­nia...

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki