Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
77 osób interesuje się tą książką
Autorka trylogii "Gdy ucichną miasta" powraca z nową powieścią - tym razem obyczajową!
JEDNO MIESZKANIE, CZWORO PRZYJACIÓŁ I TRZY LISTY, KTÓRE BURZĄ WSZYSTKO...
Dwudziestoletnia Julia jest właścicielką mieszkania wypełnionego pamiątkami po niegdyś wielopokoleniowej rodzinie. W tygodniu studiuje, w weekendy dorabia w kawiarni, a żeby podreperować domowy budżet, wynajmuje pokoje. Pewnego dnia w pełną chaosu rzeczywistość, którą dzieli z ekstrawertyczną przyjaciółką Anką, wkrada się dwoje nieznajomych: Bee, licealistka mieszkająca z babcią, oraz Mateusz, student rozpaczliwie poszukujący pokoju do wynajęcia. Między Julią i Mateuszem rodzi się uczucie oparte na wzajemnym zrozumieniu, zaufaniu i rosnącym pragnieniu - tym większym, im bardziej starają się je zignorować. Jednak studenckie życie przerywa nadejście trzech listów, a wraz z nimi burzy, która niszczy wszystko. Julia i Mateusz rozstają się w gniewie i tracą ze sobą kontakt.
Czy Julia zdecyduje się zaryzykować i sięgnąć po to, o czym od lat skrycie marzy?
Czy odważy się pokazać światu swój wyjątkowy i skrywany dotąd talent?
I czy niegasnące uczucie między nią i Mateuszem może przetrwać próbę czasu, odległości i kilka impulsywnych decyzji?
Mijają miesiące, które zmieniają się w lata, aż pewnego upalnego popołudnia Julia i Mateusz znów na siebie wpadają...
"Różowe lata" to czuła, rozgrzewająca i poruszająca opowieść pełna sensualnych rytmów, pasji i marzeń. To przygoda, która może przytrafić się każdemu... kto ma odwagę kupić bilet w jedną stronę.
(Opis pochodzi o wydawcy | więcej na: www.kmjurkowska.pl)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Różowe lata
Copyright © 2025 by K.M. Jurkowska
Redakcja:
Dominika Kamyszek | @opiekunka_słowa | Studio Ale buk!
Korekta:
K.M. Jurkowska | @k.m.jurkowska
Skład:
Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.tekstu | Studio Ale buk!
Projekt okładki:
Kaja Łaszcz | @studio_kai_warsaw
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwa do osób prawdziwych są przypadkowe.
#różowelata
#kmjurkowska
#kmj
Wydawca: K.M. Jurkowska | KMJ
Kontakt: [email protected]
Instagram: @k.m.jurkowska
Facebook/kmjurkowska
ISBN: 978-83-962440-6-2
Różowe lata to moja czwarta opublikowana książka. Jak każda poprzednia rozpoczęła się od stworzenia idealnej playlisty – soundtracku do powieści. Tym razem w Wasze ręce oddaję trzydzieści starannie wybranych piosenek, które znakomicie oddają klimat opowieści. Mam nadzieję, że i Wy będziecie słyszeć je w tle, czytając kolejne rozdziały historii Julii, Mateusza, Anki i Bee.
Dobrej zabawy!
Wasza
KMJ
I zasada Newtona
Obiekt się nie ruszy, jeśli inny na niego nie wpadnie.
Za każdym razem, gdy Julia Dębska taszczyła po schodach pijaną w sztok Ankę – i to o czwartej nad ranem – gdzieś w Krakowie wykluwał się nowy gołąb. Nic dziwnego, że miasto miało problem. Czy była dla niego jeszcze jakaś nadzieja?
Julia zerknęła na swoją przyjaciółkę i współlokatorkę.
Anka przechyliła się przez obdrapaną balustradę. Jasne dżinsy były zielone od trawy, w której dziewczyna tarzała się w namiętnym uniesieniu z chłopakiem poznanym na festiwalu. Chłopak był chętny do igraszek, ale do przytrzymania Ance włosów, gdy wymiotowała za kontenerem na śmieci, to już niekoniecznie. Dziewczyna czknęła głośno.
Nie. Kraków był stracony.
– Daleko jeszcze? – wybełkotała Anka, uwieszając się na balustradzie niczym na szyi niedoszłego kochanka.
– Dwa piętra. – Julia poprawiła pasek malutkiej torebki przewieszonej przez ramię.
Pijana jęknęła i przemknęła po niej nieprzytomnym wzrokiem. Wydęła usta i ciaśniej oplotła rękoma balustradę. W tym momencie Julia już wiedziała, co zaraz nastąpi.
– Nie idę dalej. – Anka zaparła się i nawet spróbowała tupnąć nogą, ale po tylu drinkach, ile wlała w siebie tej nocy, nie miała szans utrzymać się w pionie.
Julia westchnęła cierpiętniczo.
– Znasz zasady. – Widząc nieugięty wyraz twarzy przyjaciółki, dodała bardziej stanowczo: – Anka, jest wpół do piątej nad ranem. O dziesiątej muszę być w kawiarni i spędzę w niej następne dwanaście godzin. Prawie całe dwanaście godzin w pionie, gdy ty będziesz sobie słodko odsypiać. Poszłam z tobą na tę imprezę, jak chciałaś. Teraz ty z łaski swojej zrób, o co ja cię proszę. – Wyciągnęła rękę i wskazała w górę. – Do wyra!
Anka od zawsze robiła tylko to, na co miała ochotę. Nigdy nie kiwnęła palcem pod przymusem. Dlatego też minęła kolejna godzina, w trakcie której Julia usilnie starała się namówić przyjaciółkę na pokonanie ostatniego tuzina schodów, który dzielił je od ciszy i miękkiej poduszki. Ktoś inny na jej miejscu już dawno machnąłby ręką i zostawił na klatce schodowej tę pijaną i upartą dziewczynę, pozwalając jej przykleić policzek do zakurzonej podłogi i upodlić się do reszty, gdy sąsiedzi zaczną wychodzić z mieszkań o poranku. Tak, ktoś inny by tak zrobił. Ale nie Julia.
Znała Ankę przez większość życia. Poznały się w piaskownicy, gdy miały po pięć lat; Anka trzepnęła Julię wiaderkiem, rozcinając jej łuk brwiowy. Już po załataniu szkody przyniosła jej w ramach przeprosin lody waniliowe z posypką czekoladową. Oznajmiła wówczas, że od teraz są najlepszymi przyjaciółkami. Będą mówić sobie wszystko i powierzać sobie sekrety. Julia nie miała w tej kwestii za wiele do powiedzenia, więc przyjaźń trwała przez lata i wyszła poza obręb piaskownicy; przeszła przez szkołę podstawową i liceum, aż dotarła do studiów. Przyjaciółki razem poszły na zarządzanie na jednej z większych uczelni w Polsce. Tutaj jednak ich drogi nieco się rozeszły. Już po trzech miesiącach Anka zdecydowała się rzucić podjęte studia z mocnym postanowieniem, że od nowego roku ruszy na podbój filologii skandynawskiej, a do tego czasu popracuje. Zatrudniła się więc w studiu tatuażu, gdzie odbierała telefony, przyjmowała rezerwacje, zamiatała podłogi, a w wolnej chwili służyła ramieniem jako darmowe płótno dla szkolącego się tatuażysty. Wytrwała tak zaledwie dwa miesiące, bo właśnie wtedy postanowiła napisać książkę, której bohaterowie kontaktują się z zaświatami. W związku z tym uznała, że musi zrobić solidne badania w tym kierunku, i… zatrudniła się w domu pogrzebowym. Pociągnęłaby tak do końca roku akademickiego, gdyby nie zaloty pięćdziesięcioletniego mistrza ceremonii. Anka uznała, że to jest ZBYT, nawet jak na nią.
W tym samym czasie Julia rozpoczęła weekendową pracę w kawiarni niedaleko domu. Pracowała po dwanaście godzin w sobotę i tyle samo w niedzielę, dorabiając do alimentów przesyłanych przez mieszkającego w Anglii ojca. Jako że kawiarnia właśnie się powiększyła i szukano dodatkowego personelu, Julia zaproponowała szefowej Ankę, rekomendując jej wybitne zdolności społeczne.
Anka może i miała wybitne zdolności społeczne, ale zdecydowanie nie obejmowały one dzieci, które wraz z rodzicami należały do stałej i najliczniejszej klienteli kawiarni – zlokalizowanej w sercu spokojnego osiedla.
– Ja mam słuch absolutny! – oznajmiła Anka szefowej na odchodnym. – Muszę o niego dbać!
Nie żeby grała w kapeli czy planowała karierę muzyczną…
Zwolniła się w czwartek, a już w sobotę stała za barem kultowej knajpy studenckiej przy uniwersytecie. Teraz zbliżał się koniec maja, a Anka wciąż nalewała piwo do kufli w tym wymęczonym przybytku.
Na stuletnim zegarze zawieszonym w przedpokoju wybiła szósta, gdy Julii udało się w końcu wprowadzić Ankę do mieszkania. Drzwi zamknęły się za nimi, a Julia odetchnęła z niewyobrażalną ulgą, gdy cisza wypełniła jej uszy i mózg. Westchnęła i na moment przymknęła zmęczone powieki. Prawie zasnęła na stojąco, oparta plecami o masywne drzwi. Wtem z torebki rozniosło się kwakanie kaczki.
Wyjęła telefon i odblokowała ekran. Uśmiechnęła się na widok SMS-a od Huberta – chłopaka, którego poznała dziś na biforze przed festiwalem. Gdy tylko go zobaczyła, pomyślała, że ma urocze loczki i dołki w policzkach, zwłaszcza gdy seksownie uśmiecha się przez cały pokój – prosto do niej.
Hej, mam nadzieję, że dotarłyście bezpiecznie? Ja już jestem u siebie. Dzięki za wieczór, świetnie się bawiłem! xoxo
Julia wyszczerzyła się szeroko do drewnianej podłogi, klikając w okienko odpowiedzi.
Jesteśmy w domu. Dzięki za pomoc w dotarciu do przystanku!
Anka niby była kompletnie zalana, ale gdy damsko-męskie fluidy unosiły się w powietrzu (nawet w SMS-ach), jej radar uruchamiał się i wyczuwał to bez pudła. Teraz oparła pijany podbródek na wymiętoszonej poduszce i wbiła zamglony wzrok w przyjaciółkę.
– Co tam u tego, jak mu tam…?
Julia zacisnęła usta.
– Hubert. Pyta, czy dotarłyśmy. – Kliknęła „wyślij” i odłożyła telefon na komodzie. Podeszła do Anki.
Dziewczyna z jękiem wyciągnęła nogi na kanapie, a Julia bez słowa zdjęła jej buty.
– Jakby wsiadł z nami do nocnego i odwiózł nas, jak na dżentelmena przystało, nie musiałby marnować pobuziaczkowego SMS-a na pytanie, czy dotarłyśmy. Mógłby od razu zaprosić cię na randkę.
Anka miała wybitny talent do wytrącania Julii z dobrego samopoczucia związanego z facetami. Ale miała też talent do organizowania dobrego samopoczucia związanego z uroczymi facetami. Jedno rekompensowało drugie.
– Bez przesady. Mieszka po drugiej stronie miasta. Bez sensu, żeby się tłukł w tę i z powrotem – skomentowała i przykryła Ankę kocem. Przez chwilę patrzyła na zamknięte powieki przyjaciółki. Ciemne kręcone włosy pokrywały każdy fragment poduszki. – Śpisz tutaj czy u siebie?
– Tu – mruknęła. – I nie. Nic nie jest bez sensu, jeśli komuś naprawdę zależy.
Julia chciała coś odfuknąć, ale zgodnie z wieloletnią tradycją szybko machnęła ręką. Gdy Anka coś sobie postanowiła lub wydawało jej się, że ma rację, absolutnie nic i nikt nie był w stanie jej tego wyperswadować. W takich spornych sytuacjach walczyła jak lwica. Nawet zalana.
Julia zostawiła przyjaciółkę na kanapie i podeszła na palcach do okna wychodzącego na podwórko. Odchyliła koronkową firankę i wyjrzała na trawnik rozjaśniony wschodzącym słońcem. Dwie ławki (zwykle zajęte przez dziadków obserwujących młode sąsiadki), rosłe dęby pamiętające wojenne czasy, poletko pełne kwitnących kwiatów (samowolnie zaanektowany ogródek pani Jadzi) oraz piaskownica z plastikowymi zabawkami, których nikt nie zabierał do domu, bo jeszcze się nie zdarzyło, żeby w tej sennej enklawie pojawił się jakiś złodziej.
Julia podniosła oczy na bezchmurne niebo i przez chwilę podążała spojrzeniem za szybującymi wronami. Gdy w pokoju rozległo się głośne chrapanie, wypuściła firankę spomiędzy palców i cofnęła się do wnętrza przykurzonego mieszkania. Odwróciła się do okna plecami.
Salon był usytuowany od wschodu, więc właśnie trwał krótki czas w ciągu dnia, gdy do pomieszczenia wpadały wąskie i jaskrawe promienie. W ciągu najbliższych dwóch godzin powoli okryją kanapę, na której teraz chrapała Anka, wytarty dywan w czerwone pasy i jodełkowy parkiet pełen smug od obcasów. Dotrą do regałów wypełnionych książkami, porcelanowymi figurkami, peerelowską zastawą stołową, szkatułkami w misterne wzory, a także fotografiami w obdrapanych ramkach, na których prężyły się osoby niekojarzone już przez nikogo po śmierci babci Julii.
Światło nie dotrze do licznych obrazów gęsto pokrywających ściany w głębi mieszkania – najstarszy został namalowany tuż po powstaniu styczniowym. Gdzie nie wisiał obraz, tam stał mebel – na przykład etażerka z kryształowymi kieliszkami. To o nią były oparte trzy nowe obrazy, wciąż owinięte w szary papier. Dwa dni wcześniej przysłała je kurierem kuzynka Julii. Rodzinna pamiątka, z którą Róża już nie chciała sobie radzić, a którą Julia przyjęła bez komentarza – jak zawsze.
Pod oknem, w najjaśniejszym punkcie pokoju, stało biurko należące niegdyś do pradziadka Julii. Pięknie rzeźbione i zadbane – teraz zawalone notesami, kawiarnianymi serwetkami, zapisanymi chusteczkami higienicznymi, pocztówkami i bezpłatnymi miejskimi gazetkami, których marginesy pokrywały nierówne, chaotyczne notatki. Tak, pomysły na nowe przepisy i felietony kulinarne przychodziły Julii do głowy w różnych momentach dnia i nocy – zwykle mało odpowiednich.
Anka beknęła przez sen i przewróciła się na drugi bok, wystawiając zielony pośladek spod okrycia. Julia westchnęła, przykryła szczelniej przyjaciółkę kocem i ruszyła do kuchni.
Tę mniej reprezentacyjną część mieszkania nazywano po prostu graciarnią. Obejmowała ona sporą jadalnię z kuchnią, choć bardziej przypominała zapomniany magazyn. Centralną część pomieszczenia zajmował wysłużony dębowy stół i pięć podobnych krzeseł – otaczała je forteca z odziedziczonych mebli i bibelotów: okrągłego stolika na cienkich nóżkach, kolejnej etażerki, mosiężnego stojaka na parasole, gigantycznego kufra, przeszklonej szafki pełnej porcelanowych naczyń, a także haftowanych poduszek ułożonych w wieżę, kolejnych obrazów opartych o meble i wielu innych drobiazgów, tak bardzo ubóstwianych przez kurz.
Julia zatrzasnęła ekran laptopa Anki, który leżał na stole, i zgarnęła po drodze trzy brudne kubki. Odstawiła je do zlewu, zasłaniając nimi rdzawe zacieki od kapiącej wody, po czym skryła się w łazience. Bladoróżowe kafelki otoczyły ją ciasnym kokonem. Oparła dłonie na popękanym zlewie i spojrzała w lustro.
Rozmazany makijaż, niewielka malinka kwitnąca nad obojczykiem, wymięta biała sukienka, potargany blond warkocz i rozmyta festiwalowa pieczątka na wewnętrznej stronie nadgarstka. Blada skóra i miliony piegów pokrywających szpiczasty, mały nos. Do tego szum w uszach, trąba powietrzna w głowie, alkohol bulgocący w żyłach i papierosowy dym w płucach.
Julia zamknęła oczy i westchnęła z rezygnacją.
Powinna czuć się wolna, wypełniona dobrą energią, szczęśliwa. Anka zawsze tryskała życiowym wigorem, nawet jeśli jej ciało wymagało poimprezowej regeneracji.
Julia podniosła powieki. Ze źrenic wychyliło się zmęczenie. Zmęczenie, które nie miało nic wspólnego z nieprzespaną nocą.
Parę miesięcy wcześniej, jakoś w połowie stycznia, Anka obejrzała na TED Talku wykład poświęcony wychodzeniu ze strefy komfortu. Zaraz potem przekroczyła próg pokoju Julii, zastając ją pochyloną w skupieniu nad notatkami do egzaminu, i oznajmiła uroczyście:
– Jula, dość. Pora na zmiany.
Wysłuchawszy jej pomysłów, Julia rzuciła przyjaciółce cały zestaw gburowatych spojrzeń, sądząc, że to załatwi sprawę. Anka jednak nie była taka strachliwa i znała ją na wylot.
– Musisz poszerzać swoje możliwości! Musisz przekroczyć barierę strachu i niepewności! Musisz rozwijać nowe talenty! Stare zresztą też… Powinnaś z większym entuzjazmem podchodzić do rozwoju! Trzeba się rozwijać! W dzisiejszych czasach giniesz, jak się nie rozwijasz!
Od tamtej pory atakowała Julię przemówieniami (z założenia mającymi motywować), i to w najbardziej nieoczekiwanych momentach.
– Jak mam rozwijać nowe talenty? – odważyła się w końcu zapytać Julia. Akurat siedziały na kanapie, sączyły piwo i po raz setny oglądały, jak Jack Black komponuje utwór dla Kate Winslet w filmie Holiday. – Mam studia, pracę. Poza tym te wszystkie imprezy, na które mnie ciągasz, podchodzą pod wychodzenie ze strefy komfortu.
Anka nie zdążyła odpowiedzieć, bo jej komórka zawibrowała pod kocem. Po przebiegłym uśmiechu, jaki rozlał się na jej ustach, Julia domyśliła się, kto dzwoni.
– No co tam, jak tam? – Anka odebrała i mruknęła do słuchawki niskim głosem. Wstała z kanapy i wręczyła Julii swoją butelkę z niedopitym piwem. Zniknęła za ścianą w kuchni.
Julia nieśmiało liczyła, że to koniec dyskusji o strefie komfortu, ale nadzieja ta okazała się płonna. Temat powrócił w maju, gdy Anka oznajmiła (znów uroczyście), że we wtorek ruszają warsztaty literackie i ona Julię na nie zapisała.
– Wtorek, dziesiąta. Wiem, że nie masz wtedy zajęć, więc bez wymówek. Tu masz adres. – Wręczyła kawałek wyrwanej skądś kartki, w której Julia rozpoznała papier z własnego notesu. – Idź, baw się dobrze, a może przy okazji się czegoś nauczysz i twoje teksty będą jeszcze lepsze!
Siedząc w toalecie, Julia sprawdziła w telefonie, co to w ogóle są za warsztaty. Wyglądały obiecująco, a i prowadzącym była postać znana w światku literackim. Same warsztaty odbywały się w zabytkowej kamienicy w centrum miasta, i to podczas wakacji.
– No dobra – skwitowała. Wygasiła telefon i tym samym poddała się woli przyjaciółki.
Tak właśnie Anka zaplanowała Julii majowy wtorek – dzień, w którym jej życie miało się zmienić.
***
W poniedziałek Julia zamykała kawiarnię. Choć początkowo została zatrudniona do pracy w weekendy, z czasem szefowa poprosiła ją o dyżury także wieczorami w dni powszednie. W ten konkretny dzień w kawiarni odbyły się urodziny kuzynki szefowej, więc impreza przesunęła się do trzeciej nad ranem. Szefowa bez skrupułów opuściła kawiarnię wraz z solenizantką, zostawiając Julię z kluczami do lokalu i całym bałaganem do posprzątania, co w dodatku było do zrobienia przed zmianą, która miała się zjawić w kawiarni o ósmej rano. Julia bez słowa zabrała się do pracy, czując tępy ból w skroniach. W domu była przed szóstą, co dało jej mniej niż dwie godziny snu.
Tym sposobem spóźniła się na zajęcia ze statystyki u największego despoty na swoim wydziale. Półtorej godziny męki zakończyła pod tablicą, nie rozumiejąc ani słowa z pytania wykładowcy, a tym bardziej nie mając pojęcia, jak powinna wyglądać odpowiedź. Z niezaliczonym ćwiczeniem wyszła z budynku wprost w ulewę tylko po to, by pół godziny później wpaść do zabytkowej kamienicy, w której miały odbyć się warsztaty literackie.
Wpadła zdyszana, przemoczona, a w dodatku spóźniona i… stanęła jak wryta.
Na wielkiej sali mogącej pomieścić sto osób siedziało dostojnie sześć pań, a średnia ich wieku wynosiła sześćdziesiąt lat. (Gdyby profesor wykładający statystykę stał teraz obok Julii, od razu zaliczyłby jej ćwiczenia, po czym poklepał pokrzepiająco po ramieniu i sam uciekł jak najdalej od wnętrz wypełnionych podniosłą poezją). Julia pomyślała, że nie powinna oceniać książki po okładce, ale recytowany wiersz o wątpliwych rymach i podniosłe miny mówiły same za siebie i potwierdzały jej obawy.
Schowała głowę w ramionach i usiadła w miejscu najbardziej oddalonym od mętnego światła przykurzonych żarówek. Skryła się za oparciem krzesła przed sobą i starała zniknąć. Od czasu do czasu zerkała na prowadzącego, który – choć wiekiem bliżej mu było do pań – najwyraźniej nie tego oczekiwał, organizując warsztaty literackie, a jego mina mówiła wszystko.
Jak ja pana doskonale rozumiem, pomyślała Julia.
– Na następnym spotkaniu pochylimy się nad opowiadaniem. Jeśli mają panie w szufladach jakieś swoje utwory, proszę przynieść. Przeanalizujemy je wspólnie.
O, nie. Następne spotkanie spędzę w domu, odsypiając dobrą wolę, z jaką zgadzam się na nadgodziny w pracy i szalone wybryki Anki, postanowiła Julia z wyjątkową jak na siebie asertywnością.
Cudem dotrwała do końca warsztatów i wyszła z sali przy akompaniamencie ćwierkania szczęśliwych pań, które głośno wyrażały swój zachwyt nad faktem, że po latach niezrozumienia przez środowisko w końcu trafiły na kogoś, kto poznał się na ich podniosłej twórczości. Oblepiały prowadzącego, który na pożegnanie rzucił w stronę Julii jedno błagalne spojrzenie.
Julia pchnęła z sapnięciem drzwi i wyszła na wilgotny chodnik. Zarzuciła kaptur na włosy, warkocz schowała pod bluzą, po czym skryła się w tłumie turystów zalewających brukowany deptak. Poprawiła rączkę materiałowej torby i uginając się pod ciężarem napierającego zmęczenia, ruszyła w kierunku przystanku autobusowego. Przed sobą miała jeszcze dwa wykłady i ćwiczenia z rachunkowości.
***
Z trudem powstrzymywała powieki, żeby całkiem nie opadły. Z takim samym trudem wpatrywała się w białą tablicę zapełniającą się słowami, które równie dobrze mogły być hieroglifami. Z każdą minutą odliczaną przez powolny zegar zamazywały się Julii coraz bardziej – tak samo jak wykładowczyni w miętowym żakiecie. Żeby nie czuć na sobie przeszywającego spojrzenia kobiety, Julia zajęła odległe miejsce w przedostatnim rzędzie krzeseł. Sądziła, że jest tam bezpieczna, lecz nie przewidziała ataku z innej strony.
– Siemanko. – Niski głos rozległ się tuż przy jej uchu. Poczuła ciepło oddechu na szyi. – Jak leci?
Jezu, tylko nie on, spanikowała.
Zwróciła twarz w stronę Krzyśka. Przechylał się przez ławkę i nachylał w kierunku Julii.
Błagam, tylko mnie nigdzie nie zapraszaj… Nie mam na to siły, pomyślała w popłochu. Asertywność miała silną tylko w myślach i tylko przez pierwszą minutę. Odmawianie rzadko przechodziło jej przez usta, a Krzysiek lubił wyskakiwać ze znanym już na wydziale „Dziś piątek, może by tak…”.
– Piąteczek piątunio dziś – zaczął swobodnie, przenosząc wzrok na energiczną profesorkę. – Masz jakieś plany na wieczór? Adam robi u siebie imprezę. Jak cię tylko zobaczyłem, pomyślałem, że przydałaby ci się mała odskocznia… – powiedział i oblizał wargi, wpatrując się bezwstydnie w jej usta.
Julia ściągnęła brwi.
Czyli że co? Co to w ogóle miało znaczyć?
Zerknęła przelotnie na wysłużony zegarek.
Może uda mi się uciec przed odpowiedzią? Byłoby najlepiej…
Ale czas nie działał na jej korzyść. Do końca wykładu pozostało jeszcze dwadzieścia minut.
Przecież nie wstanę teraz i nie wyjdę tak po prostu…
Nie miała w sobie tyle odwagi. Tak samo jak nie miała odwagi, by w najprostszy możliwy sposób odmówić Krzyśkowi albo choćby skłamać. Nie potrafiła kłamać. Brzydziła się kłamstwem. Za dużo go było w jej dwudziestoletnim życiu. Poza tym znała reakcje chłopaka na odmowę – stawał się wtedy cięty, sarkastyczny, a nawet werbalnie brutalny. Nie chciała mieć z tym do czynienia.
– No, nie daj się prosić – ciągnął nieugięcie Krzysiek. Bez wahania (i pytania) owinął sobie kosmyk jasnych włosów Julii wokół palca. Wzdrygnęła się pod wpływem jego dotyku.
Nienawidziła tego tak samo jak dotyku jego dłoni na swojej talii, gdy obejmował ją niby mimochodem na korytarzach uczelni. Chłopak zdawał się jednak tego nie zauważać.
Może się zgodzę, a potem odwołam?, rozważała pośpiesznie, lecz w głębi duszy wiedziała, że gdy obieca, a później odwoła, to zjedzą ją wyrzuty sumienia.
Z opresji wyratował ją wibrujący telefon. Wyciągnęła go z kieszeni dżinsów i odczytała wiadomość od Anki.
Będziesz dziś w domu wieczorem, prawda? Wracaj prędko, bo mam zajebistą niespodziankę!
Julia zadrżała na samą myśl.
– Kto to? – dopytywał Krzysiek, zerkając jej perfidnie przez ramię. Zapach wody po goleniu zakręcił ją w nosie.
– Moja współlokatorka. Mam już plany na wieczór – odparła pośpiesznie i zgodnie z prawdą.
Krzysiek przez chwilę wodził wzrokiem między nią a smartfonem, którego odłożyła obok wciąż zamkniętego notesu. Nie wyglądał na zadowolonego.
– Przepraszam, może następnym razem się uda – dodała Julia, niewinnie i zupełnie niepotrzebnie, pod naciskiem jego pełnego dezaprobaty spojrzenia.
– Szkoda – odparł w końcu. – Wiesz, powinnaś bardziej wyluzować. Za dużo się uczysz. I w ogóle. – Trącił ją palcem w ramię. Niby przyjaźnie, ale miała wrażenie, jakby dźgnął ją czubkiem ostrego noża, i to pod napięciem. – Częściej się uśmiechaj, to pomaga! – Wyszczerzył zęby i bezszelestnie przeniósł się na drugi koniec rzędu, gdzie uderzył z tym samym pytaniem do innej koleżanki.
Julia znieruchomiała, wsłuchując się w echo, którym rozniosły się po jej mózgu słowa Krzyśka.
Wyluzuj.
Uśmiechnij się.
Taka ładna dziewczyna powinna się częściej uśmiechać.
Ej, nie bądź taka smutna.
Wiesz, musisz myśleć pozytywniej.
Co ty tu siedzisz taka sama, chodź się zabawić…
Nie chcesz? Eee, weź wyluzuj, uśmiechnij się…
Odblokowała ekran telefonu i wysłała do Anki korowód SMS-ów, w których zrelacjonowała zderzenie z Krzyśkiem.
Może i różniły się z Anką od siebie jak dzień i noc. Jak Enya i Sex Pistols. Jak świeżo palona kawa z kożuszkiem śmietanki i lura ze stacji benzynowej. Może i znajdowały się pod wieloma względami – fizycznym, psychologicznym, światopoglądowym – na dwóch skrajnych biegunach. Ale była jedna cecha, która łączyła je i cementowała ich przyjaźń – wsparcie o każdej porze, niezależnie od okoliczności.
Palant.
Anka odpisała błyskawicznie i stosunkowo łagodnie jak na siebie.
Powiedz mu, żeby zgłosił się do odpowiedzi. Może jak postoi chwilę pod tablicą, to go mądrość nawiedzi, bo chyba trzyma się od niego z daleka.
Trzeci SMS był już bardziej w stylu Anki:
Niech się pierdoli, a ty wracaj szybko do domu, bo mam suprajsa!
Minęła wieczność, nim wybiła upragniona godzina i w uszach zebranych rozlało się przepiękne: „Dziękuję państwu. Widzimy się za tydzień”. Julia podniosła się z drewnianego krzesełka i ukradkiem rozmasowała zdrętwiałe pośladki. Wrzuciła notes i długopis do torby, zgarnęła telefon do kieszeni i narzuciwszy kurtkę na ramiona, wyszła z sali.
Miała piętnaście minut przerwy między wykładem a ostatnimi zajęciami, więc odwiedziła toaletę. Szybko umyła ręce, starannie unikając patrzenia w popękane lustro nad zlewem, bo zamiast twarzy spodziewała się tam ujrzeć nieotynkowaną ścianę pełną piegów.
Gdy weszła do małej salki zdolnej pomieścić najwyżej piętnaście osób, odkryła, że przybyła jako ostatnia, a wszystkie tylne siedzenia zostały już zajęte. Jęknęła w duchu i usiadła zrezygnowana w pierwszej ławce.
To ostatnie zajęcia przed weekendem. Ostatnie na dziś. Po nich czeka mnie już tylko kąpiel, herbata, piżama i długi sen, którego nie przerwie nawet trąba powietrzna w postaci Anki proponującej jakiś głupi sobotni wypad na zakupy. O nie.
Uśmiechnęła się blado.
– O, pani ma chyba jakieś ciekawe przemyślenia na ten temat – rozległ się głos wykładowczyni, który z hukiem zwalił Julię na ziemię.
Przez dobrą minutę nie wiedziała, gdzie przebywa, jak się nazywa i które mają stulecie. A tym bardziej o co ją pytali.
– Jaaa… – stęknęła i usłyszała chichot za plecami. Poruszyła niespokojnie językiem, żeby zwilżyć spierzchnięte usta. Nie mogła wydusić słowa. Jej zmagania obserwowała sadystyczna doktorantka.
Co się porobiło z tym systemem edukacji?!
– Przepraszam, ale… czy może pani powtórzyć pytanie? – wydukała w końcu Julia.
Kobieta popatrzyła na nią z politowaniem i zmęczeniem jednocześnie, jakby właśnie zwątpiła w wybraną przez siebie ścieżkę kariery akademickiej, po czym odwróciła się bez komentarza i powróciła do przerwanego wątku. Julia czuła, jak ze wstydu płoną jej policzki. Odłożyła długopis, z którego i tak nie korzystała, wbiła niewidzący wzrok w pustą kartkę notatnika i zaczęła odliczać sekundy…
Jedna myśl ją ratowała: nic gorszego nie mogło się już tego dnia przytrafić.
***
Gdy w głowie pojawia się myśl, że nic gorszego nie może się już przytrafić, jedno jest pewne jak śmierć i podatki: ŻE ZBLIŻA SIĘ GORSZE. A nawet że jest już za rogiem.
Julia wysiadała z tramwaju i potknęła się o własne nogi. Runęłaby na twarz, gdyby nie młody chłopak, który ze zdumiewającym refleksem złapał ją za tył kurtki i uchronił przed zderzeniem z chodnikiem.
– Wszystko gra? – spytał, gdy obydwoje stanęli bezpiecznie pod wiatą przystanku.
– Tak, dzięki. To ze zmęczenia. – Przystanęła na moment dla wyrównania oddechu.
– Luz. – Chłopak zasalutował niedbale i odszedł, nie odwracając się za siebie.
Odetchnęła głęboko i ruszyła w stronę osiedla. W miarę jak zbliżała się do furtki, do jej uszu zaczęły dochodzić coraz głośniejsze rytmy dobiegające z oddali.
O mój Boże, jak dobrze, że z nikim się dziś nie umówiłam, pomyślała z ulgą, wklepując kod do bramy wejściowej.
Wsunęła się na teren osiedla i podreptała w stronę bloku. Gdy mijała ławeczkę, na której zwykle przesiadywało trzech emerytowanych sąsiadów, usłyszała:
– Witamy szanowną panienkę. – Panowie skinęli głowami. Każdy podpierał się na drewnianej lasce.
– Dobry wieczór – przywitała się z niewymuszonym uśmiechem. Naprawdę lubiła tę osobliwą gromadkę, przy której nie czuła się niczym skrępowana.
Skierowała się w stronę swojego bloku. Z coraz większym trudem dźwigała torbę wypełnioną książkami oraz zakupami, które zrobiła w pobliskim sklepie.
Smells Like Teen Spirit Nirvany rozniosło się po podwórku, przykuwając uwagę Julii. Przystanęła na moment i rozejrzała się wokoło, próbując namierzyć mieszkanie z otwartymi na oścież oknami i ludźmi przysiadającymi na parapecie z butelkami w dłoniach.
Zamarła, gdy jej spojrzenie padło na mieszkanie naprzeciwko, na ostatnim, trzecim piętrze, pod numerem szesnastym. Krew odpłynęła jej z i tak już bladych policzków, a płócienna torba opadła z hukiem na chodnik.
– Juliaaa! – rozległ się pełen euforii okrzyk z ust pijanej Anki, która siedziała na parapecie w salonie i paliła skręta. Wokół niej roznosiły się rozmowy pozostałych imprezowiczów i chrapliwy głos Kurta Cobaina.
Urwę jej łeb. Urwę razem z płucami. Wywalę ją z mieszkania, mam dość! Julia prowadziła w myślach wściekły monolog oparty na malowniczych wyobrażeniach gróźb. Tak nie można! Jak ona mogła mi, kurwa, nic nie powiedzieć! Nie uprzedzić! Gówno, nie suprajs!
Prychnęła pod nosem, wchodząc po schodach do mieszkania pod numerem szesnastym. Muzyka stawała się głośniejsza z każdym krokiem, a wraz z nią odgłosy rozmów i przekrzykiwania świadczące dobitnie o liczbie osób, jaką Anka sprowadziła do domu.
Pół miasta, ja pierdolę!
– Jula! – wydarła się Anka z drugiego końca mieszkania, gdy tylko ujrzała w drzwiach swoją współlokatorkę. – Jesteś! – Dobiegła do niej w trzy sekundy. – Słuchaj, jaka afera!
Szybkość, z jaką Anka wyrzucała z siebie potok słów, całkowicie przyparła Julię do ściany. Argumenty, którymi planowała zalać przyjaciółkę, żal, który rozpaczliwie pragnęła wyrazić, ba!, nawet była gotowa odważyć się na czystą wściekłość, zniknęły pod wpływem monologu dziewczyny, którego Julia nie była w stanie przerwać.
– No i rodzice Wioletty musieli wrócić z trasy i zastali ją w trakcie przygotowań do imprezy, więc wszystko trzeba było odwołać! Totalna katastrofa! Ale tak mi zależało na tej imprezie… Bo wiesz, poznałam takiego jednego, w metrze… – Głośny wybuch ekstatycznego śmiechu przerwał jej na chwilę, a Julia skuliła się w sobie pod wpływem tego hałasu. – I pomyślałam, że można bibę przenieść do nas. No bo co nam szkodzi. Piątek jest, trzeba odsapnąć od pracy i obowiązków…
Powiedziała dziewczyna, która w piątkowy wieczór powinna siedzieć w knajpie i wypełniać piwem poobijane kufle, ale zrobiła sobie wolne, bo poznała w metrze jakiegoś kolesia…
– Nie gniewasz się, prawda? – Szeroko rozwarte oczy wpatrywały się w Julię tylko przez trzy sekundy, bo później uwaga Anki przeniosła się z powrotem do wnętrza mieszkania, skąd docierały do niej feromony nowego faceta. – Dobra, słuchaj, ty się ogarnij, niczym się nie przejmuj, baw się dobrze, a ja wracam, bo czeka na mnie Diego…
– Kto? – Julii udało się wejść Ance w słowo. Cała złość skumulowała się jej w żołądku i skryła między żebrami.
– Diego. – Anka wskazała głową na wysokiego, opalonego blondyna mrugającego do niej spod etażerki. – Poznałam go w metrze. Przyjechał z Francji.
Julia przyjrzała się mężczyźnie.
– I na pewno ma na imię Diego? – mruknęła z powątpiewaniem. – A nie Jacques czy… Louis?
Anka machnęła ręką.
– Nie mam stuprocentowej pewności – odparła z powagą. – Kiepsko mówi po angielsku.
– To jak ty się z nim dogadujesz?
Usta Anki rozciągnęły się w przebiegłym grymasie.
– Kochana, rozmowa z kimś, z kim nie ma się wspólnego języka, jest jak gra w kalambury połączona z wykorzystaniem metody Braille’a. Jeśli obie strony są kreatywne, to można pogadać nawet o fizyce kwantowej! – Poruszyła sugestywnie brwiami.
Julia nie zdążyła zareagować, bo „Diego” ruszył w stronę Anki, bezczelnie wgapiając się w jej odkryte uda. Ona zaś nic sobie z tego nie robiła. Nim zniknęła w jego objęciach, rzuciła jeszcze przez ramię:
– W pokoju masz kieckę, którą wybrałam ci na imprezę u Wioletty. Żebyś znów nie świeciła dżinsami i przepoconą koszulką! Idź, przebierz się i wracaj szybko. Będzie czadowo!
Julia stała jak słup soli, mrugając szybko z niedowierzaniem. Spojrzała w dół. Faktycznie, miała na sobie znoszone dżinsy i T-shirt, w dodatku miejscami wciąż mokre od deszczu. W uszach dudniła jej głośna muzyka, która przenikała przez skórę i drażniła każdy nerw w ciele. Czaszka pulsowała tępym bólem.
– Myślisz, że coś z tego będzie? – dobiegł do Julii dziewczęcy głos. Rozpoznała w nim Alę, koleżankę Anki z zajęć salsy. Głos dochodził z otwartej łazienki.
– Nie nagrzewam się – odpowiedziała jej Klara, inna znajoma Anki, tym razem ze studiów.
– A umówisz się z tym kolesiem z klubu?
– No co ty. To ten typ, któremu z ust sypią się same kurwy. Mój facet może być architektem, mieć klinikę estetyczną albo salon samochodowy, ale nie burdel!
Julia wypuściła powietrze z płuc i oficjalnie się poddała. Ciągnąc za sobą nogi, ruszyła w kierunku swojego pokoju – planowała podążyć za poleceniami Anki. Złapała za klamkę i otworzyła drzwi. Stanęła jak wryta.
– Hej! Zajęte! Wynocha! – zagrzmiał nieznany jej mężczyzna z potarganymi włosami. Siedział na łóżku Julii, i to na cekinowej sukience, którą położyła tam Anka. Na kolanach siedziała mu okrakiem wysoka brunetka z włosami spiętymi w koński ogon, za który facet teraz pociągał. Drugą dłoń trzymał pod bluzką partnerki, na jej piersi.
Julia zrobiła wielkie oczy i przełknęła gulę.
– Ale… to mój po…
– SPIERDALAJ! – krzyknęła brunetka, odwracając się w stronę drzwi. Jej spojrzenie zabijało.
Nie mam na to siły.
Julia odłożyła torbę na komodę, wycofała się i zamknęła z powrotem drzwi do swojego pokoju. Ktoś otarł się o jej biodro, mijając ją w drodze do kuchni.
– Sorki.
Wciąż czuła rosnący w skroniach ból, choć sądziła, że osiągnęła już maksymalny poziom na skali. W łazience wytarła w ręcznik mokre kosmyki, przypudrowała nieco nos, policzki i worki pod oczami. Włosy ponownie splotła w warkocz. Szyję i nadgarstek spryskała perfumami. Przód beżowej koszulki z nadrukiem wsunęła za pasek spodni.
– No dobra – mruknęła do swojego wycieńczonego odbicia w lustrze. – Wyduśmy z tego, ile się da. Skoro mam bardziej wyluzować… – Wcisnęła telefon do tylnej kieszeni dżinsów i dołączyła do coraz bardziej podpitej gawiedzi.
Walczyły w niej dwie emocje: radość, że nie będzie musiała tłuc się nocną komunikacją miejską o piątej nad ranem, wracając z nieplanowanej imprezy u Wioletty, oraz rozpacz – bo nie miała pojęcia, kiedy ostatni goście opuszczą spontaniczną imprezę Anki, która odbywała się – dosłownie – na łóżku Julii.
***
W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, gdy zawiedziony rzeczywistością, wymęczony do granic możliwości i zrezygnowany do cna, zostaje postawiony przed jednym istotnym dylematem: jaki alkohol najlepiej wybrać.
W takiej właśnie chwili Julia chwyciła za butelkę wina (podstawionego pod nos przez przebiegłą współlokatorkę), z której łapczywie wypiła kilka łyków, i dopiero po fakcie zdała sobie sprawę, że pije na pusty żołądek. Nad uniesionym do ust szkłem dostrzegła oczy wpatrujące się w nią łakomie z drugiego końca pokoju. Nie sądziła, że w obecnym stanie może wyglądać na ponętną, ale najwyraźniej była w błędzie.
Właściciel piwnych oczu miał zaczesane do tyłu ciemne włosy, zaróżowione policzki, koszulkę z grafiką Stranger Things, niezwykle kuszące usta i nie był Hubertem, który nie dość, że nie potrafił odwieźć dziewczyny w nocy do domu – jak przystało na dżentelmena – to jeszcze uporczywie udawał, że nie istnieje.
– Chrzanić to – mruknęła i rzuciła się z rozmachem w wir nowej znajomości.
Była w trakcie obalania drugiej butelki wina, gdy fan serialu Netfliksa przysunął się bliżej. Jeszcze przez chwilę przód głowy pulsował Julii migreną, a z tyłu dzwoniła niepokojąca myśl o pracy, którą rozpoczynała następnego dnia o dziesiątej. Gdzieś między tymi dwiema rzeczami czaił się obraz Anki z zamglonym spojrzeniem, wymykającej się z mieszkania w towarzystwie podejrzanego Diega.
Julia westchnęła i pozwoliła wszystkim niepokojom uciec w niebyt. Zastąpiła je myślą o kuszących ustach, które poruszały się w zwolnionym tempie.
– Co? – Opuściła prawie pustą butelkę.
Nowy znajomy, Łukasz, rozszerzył usta w uśmiechu pełnym satysfakcji i korzystając z nadarzającej się okazji, zatopił twarz we włosach Julii. Szepnął jej do ucha:
– Mówiłem, że piękny masz uśmiech…
Po skórze szyi przebiegł jej charakterystyczny dreszcz, który dotarł gdzieś w okolicę podbrzusza.
Odstawiła chwiejnie butelkę na pobliski mebel, tworząc na zabytkowym drewnie kolejny mokry krąg, i przyciągnęła do siebie Łukasza. Chłopak nie wahał się ani chwili, co więcej, gdy tylko wyczuł brak oporu, chwycił Julię za pośladki i podsadził ją na komodę. Poustawiane na niej puste butelki powywracały się jak strącone kręgle. Julia była zbyt pijana, żeby zareagować na resztkę piwa sączącą się z jednej z nich. Miękkie usta Łukasza wędrowały po jej podbródku, policzkach aż do szyi, gdzie zatrzymały się na dłużej. Wsunęła dłonie w jego bujną czuprynę. Za plecami chłopaka zamajaczyło kilka rozchichotanych dziewczyn, lecz Julia zignorowała ten niemiły objaw rzeczywistości. Wolała Łukasza i jego ciepłe wargi (właśnie robiące jej malinkę) niż nieznaną parę uprawiającą seks na jej łóżku, coraz głośniejszą muzykę, która potęgowała rosnącą migrenę, i grupę plotkar, które działały szybciej od dżumy na kilkutysięcznym zgromadzeniu.
– Masz tu jakiś pokój, w którym możemy się zadekować…? – Rwany szept Łukasza wpełzł Julii do ucha w tym samym czasie, gdy jego dłoń wsunęła się pod jej koszulkę.
– Mam. Ale już ktoś inny się tam zadekował.
– Kurwa. To może… – Jednocześnie wpił się w jej usta i zacisnął dłoń na lewej piersi. – To może łazienka?
Jezu, dziewczyno… Przez rozproszone myśli przebił się świdrujący głos wyrzutu sumienia. Seks z nieznanym kolesiem w twojej własnej łazience? Litości.
Julia nie miała czasu na rozważanie plusów i minusów takiego obrotu sprawy, bo jej prawy pośladek zaczął wibrować.
– Cholera, czekaj. – Odsunęła się od Łukasza, a on z niezadowoleniem wciągnął powietrze.
Wyciągnęła z kieszeni smartfon i nie namyślając się długo, wcisnęła zieloną słuchawkę. Nawet nie spojrzała na wyświetlający się numer, bo jej wzrok wylądował na sporym wybrzuszeniu w okolicy rozporka Łukasza. Zrobiła wielkie oczy.
– Słucham? – zapytała niskim, schrypniętym głosem.
Odpowiedziała jej cisza.
– Halo? – powtórzyła już normalnie.
– Dobry wieczór. – W słuchawce rozległ się męski głos. Był spięty. – Przepraszam, że dzwonię o tej porze… – Julia zerknęła przelotnie na zegar wiszący nad biurkiem. Dochodziła dwudziesta druga.
No, faktycznie pora taka sobie.
Łukasz zignorował rozmowę i przycisnął Julię mocniej do ściany, jednocześnie wracając do swojej przerwanej wędrówki ustami po jej obojczyku.
– …ale to jedyny moment, gdy mogę – kontynuował rozmówca.
Ktoś pogłośnił muzykę. Nirvana huknęła na całego. Julia prawie słyszała trzeszczące ze złość szczęki sąsiadów. Gorzej, że nie słyszała, co do niej mówił facet w telefonie.
– …zapytać o pokój. Czy ogłoszenie jest aktualne?
– Pokój… – powtórzyła ledwo przytomnie. Łukasz usilnie starał się ją rozproszyć. – Jaki po… – Oświeciło ją. – Pokój! Pyta pan o pokój do wynajęcia?
Dwa tygodnie wcześniej wyprowadziła się Aneta, druga współlokatorka, która postanowiła zamieszkać ze swoim chłopakiem. Od tego czasu Julia ogłaszała nabór na nowego lokatora, którego regularne przelewy miały pomóc w utrzymaniu mieszkania. Odzew był spory, bo mieszkanie znajdowało się w cichej i zielonej okolicy, a do tego blisko centrum i z łatwym dojazdem na kluczowe uczelnie. Były jednak z Anką wybrednym jury z wyśrubowanymi wymaganiami.
– Aktu… – Julia urwała i jęknęła, gdy Łukasz zacisnął palce na jej sutku.
Jezu, nawet nie zauważyłam, że wsadził mi z powrotem dłoń pod bluzkę.
– …alne – dokończyła z trudem.
Przez chwilę wydało jej się, że facet w telefonie przełknął głośno, ale równie dobrze mógł być to wymysł jej wyobraźni podlanej winem i feromonami.
Mężczyzna mówił coś jeszcze, ale Łukasz zaczął dominować w walce o jej uwagę. Straciła cierpliwość.
– Wie pan co? – przerwała facetowi w telefonie. – Proszę wpaść jutro i zobaczyć pokój. Omówimy szczegóły na miejscu. – Podała mu szybko adres i rozłączyła się. Odłożyła telefon byle gdzie i poświęciła Łukaszowi całą uwagę.
Kątem oka dostrzegła dwie rzeczy: Ankę z roziskrzonymi oczami, a za nią Diega z rozwichrzonym włosem i krzywo zapiętą koszulą, którzy wracali do mieszkania, a także wulgarną parę, która właśnie opuściła pokój Julii i ruszyła do kuchni.
– Dobra, pokój wolny – mruknęła i wskazała brodą we właściwym kierunku.
Chciała zeskoczyć z komody i poprowadzić Łukasza, ale chłopak przejął kontrolę. Wziął ją w ramiona, dłonie kładąc na jej pośladkach, i niezwykle sprawnie przeniósł do sypialni.
Gdy mijali rozbawioną Ankę, Julia pokazała jej szereg zębów i środkowy palec. Anka odpowiedziała tym samym gestem i mrugnęła do niej porozumiewawczo.
– Baw się dobrze, skarbie! – Jej słowa były ostatnimi, jakie dotarły do Julii, zanim drzwi pokoju zamknęły się za nią i Łukaszem.
Zasnęła o wpół do szóstej, a już o siódmej obudził ją dźwięk przewracanej butelki po piwie. Julia poderwała głowę z poduszki i potoczyła zmętniałym spojrzeniem po sypialni. Dostrzegła stanik na podłodze, butelkę po nieswojej wódce i wielką plamę od śliny tuż obok twarzy. Za to nigdzie nie było Łukasza.
– Świetnie. Prześcignął w niewidzialności Huberta.
Zebrała się z łóżka i w locie narzuciła na siebie za dużą męską koszulkę, która sięgała do połowy uda. Tylko to zostało Julii po jedynym związku, na którym naprawdę jej zależało, a który rozpadł się dwa miesiące po rozpoczęciu studiów. Od tamtej pory minęło już pół roku, a Julia wciąż nie pozbyła się koszulki. Tłumaczyła to pragmatycznie: taka dobra bawełna!
Wywlekła się z pokoju i choć głowa pękała od kaca i braku porządnego snu od ponad doby, zamarła z pełną świadomością tego, na co właśnie patrzy.
Mieszkanie zmieniło się w pobojowisko. Butelki po alkoholu wszelakim, pety w szparach parkietu, okruchy na każdej powierzchni. Przemierzając salon, nadepnęła na chipsa, który rozkruszył się jej pod gołą stopą.
– Ja pierdolę.
Okno wciąż było otwarte na oścież, a chłodne (jak na maj) poranne powietrze robiło, co mogło, żeby opróżnić mieszkanie z zaduchu, smrodu zioła, papierosów, alkoholu i potu. Julia z lękiem zerknęła na biurko dziadka – jedyne miejsce w całym domu, które chroniła niczym tygrysica swoje młode. Gdy poprzedniego dnia wychodziła na zajęcia, biurko było zawalone notatkami i szkicami felietonów, które zrzucała tam jak nieodbezpieczone granaty. Piętrzyły się w stosy i czekały na magiczne „potem”, kiedy to coś z nimi zrobi.
Odetchnęła głęboko, gdy ujrzała czysty blat, a na nim tylko dwa kubki z niedopitymi drinkami.
Anka musiała schować papiery do szuflady, zanim ludzie zaczęli się pojawiać.
– Anka! – zawołała, automatycznie zgarniając kubki z biurka.
Wzięła głęboki wdech, by powstrzymać mdłości.
– Anka! – powtórzyła już bardziej zniecierpliwionym tonem. Ruszyła w stronę pokoju przyjaciółki, który znajdował się na samym końcu mieszkania, przy kuchni.
Zastała tam tylko zmiętoszoną pościel, brudne ubrania walające się po podłodze, stos naczyń na biurku, a wszystko pogrążone w mroku. Nigdzie nie było Anki. Julia zatrzasnęła drzwi pokoju i rozpoczęła poszukiwania swojego telefonu oraz ostatniego wspomnienia, w którym współlokatorka się pojawiała. Rosnący niepokój jeszcze bardziej psuł jej poranek.
Przerzuciła poduszki na kanapie, rozejrzała się po zagraconych półkach, etażerce, komodzie. Wzrok padł na miejsce, gdzie całowała się z Łukaszem, zanim zawędrowali do sypialni.
Telefon leżał za murem zielonych butelek. Serce zabiło Julii mocniej, gdy sięgnęła po smartfon. Odblokowała ekran z zamiarem wybrania numeru Anki, ale dostrzegła nieprzeczytanego SMS-a od przyjaciółki.
Idziemy do Diega. Przenocuję u niego, a jutro zabiera mnie na gokarty. Wrócę wieczorem, możliwe, że pojutrze :P
Krew odpłynęła Julii z twarzy. Poczuła rosnące mdłości i zobaczyła mroczki przed oczami. Patrzyła na godzinę wiadomości: trzydzieści minut po północy.
Odwróciła wzrok od ściskanego kurczowo telefonu i rozejrzała się po otoczeniu. Zderzyła się z brutalną rzeczywistością: jeśli nie chciała żyć w strachu, że natknie się łokciem na plamę spermy na kanapie, musiała sama wszystko posprzątać. Co więcej, sprzątanie zajmie jej cały poranek i wieczór po pracy.
Odłożyła telefon na biurko i odgarnęła włosy z czoła. Z luźnego warkocza wysypywały się kosmyki. Przetarła twarz dłonią i zerknęła na tarczę zegara. Wskazywał siódmą trzynaście.
Ostry dźwięk dzwonka do drzwi rozniósł się po mieszkaniu.
Ruszyła do wyjścia tak, jak stała. Nie miała siły, serca ani nastroju do zachowywania pozorów. Ktokolwiek czekał po drugiej stronie, musiał jej widok wziąć na klatę. Uchyliła ostrożnie drzwi.
Przez wąską szparę dostrzegła niewiele od siebie wyższego chłopaka w niebieskim T-shircie, prostych przetartych dżinsach i w czarnych trampkach. Z ramienia zwisał mu wypłowiały plecak.
– Tak?
– Dzień dobry. Nazywam się Mateusz Janczak i przyszedłem obejrzeć pokój. Wczoraj dzwoniłem… – Zawahał się i potarł kark w zakłopotaniu, ale nie uciekł wzrokiem. Patrzył jej prosto w oczy. – Dzwoniłem wczoraj.