Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ile czasu potrzebowałam, by podjąć decyzję? Ułamka sekundy. Byłam pewna, że lepszego rozwiązania nie znajdziemy. Byłam pewna swego. Jak wtedy, gdy Agnieszka i Tomek czekali, aż podejmę decyzję, w którą stronę skierować nasze kroki w wiecznej tułaczce – tak, by ominąć zagrożenie.
Przełknęłam z trudem.
To, że podjęłam decyzję i byłam świadoma jej słuszności, nie znaczy, że strach mnie nie obleciał. Na samą myśl o tym, co zamierzałam zrobić, kostniałam.
Wielki finał postapokaliptycznej trylogii!
Demony przeszłości nawiedziły Dolinę. Przez chwilę spokojne i niezmącone wojną życie jej mieszkańców znów zostało brutalnie przerwane. Eden szykuje się do wojny, Dziewiątka przepadła za murami Warszawy rządzonej przez Koalicję.
Ula po raz kolejny zostaje postawiona przed dylematem, lecz tym razem musi podjąć decyzję wbrew wszystkim – przyjaciołom, rodzinie i politycznym układom. Czy uda się jej ocalić przyjaciół i uchronić swój nowy dom przed kolejnym – brutalnym i krwawym konfliktem? Co tak naprawdę kryje się za wysokimi murami okalającymi Warszawę i czy wróg na pewno jest tym, za kogo się podaje…? Ciemne chmury zbierają się nad głowami Uli, jej przyjaciół i niedawno odnalezionej rodziny – a także wszystkich, którzy przetrwali w postapokaliptycznej rzeczywistości…
Patrzył, jak Ula w metodycznym, cierpliwym i bezgłośnym marszu pokonywała zbitki kamieni, nitki zasieków i pokręconego żelastwa. Jak siadła na betonowym murku, spuściła nogi po zardzewiałej drabince i zniknęła we wnętrzu studzienki. Nie obejrzała się za siebie ani razu. Nasłuchiwał, doszukując się w ciszy odgłosów niebezpieczeństwa. Krzyków, charkotu, wystrzałów, nerwowych kroków w wilgotnych kanałach. Daremnie. Gdy wskazówka zegara wybiła pierwszą w nocy, rozmył się w mroku pomiędzy drzewami. Gdyby ktoś obserwował go przez lornetkę z wysokiego muru, dostrzegłby tylko białe gałki oczu.
Wojtek odwrócił się bezszelestnie i ruszył truchtem. Z powrotem do Doliny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 522
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023, Katarzyna M. Jurkowska
Redakcja: Grzegorz Paczkowski
Korekta: Katarzyna M. Jurkowska
Projekt okładki: Studio Kai
Wersja elektroniczna: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne I
ISBN: 978-83-962440-4-8
www.kmjurkowska.pl
Warszawa 2023
Wszystkim dziewczynkom, dziewczynom i kobietom,
które na każdym kroku słyszą, że czegoś nie mogą, bo nie.
Bzdura.
Jesteście niezniszczalne,
możecie wszystko.
Czytaj z soundtrackiem!
https://kmjurkowska.pl/inspiracje-muzyczne-3/
Pierwszemu tomowi towarzyszyło dwanaście utworów, które stworzyły wyjątkową playlistę – swoisty soundtrack, będący idealnym muzycznym odzwierciedleniem emocji zawartych w powieści. Tom drugi został uzupełniony o dwadzieścia jeden utworów. Nie byłabym sobą, gdybym i do tomu trzeciego nie dodała piosenek, które wielokrotnie były dla mnie inspiracją i motywatorem do pracy nad książką. Tym razem w Wasze ręce oddaję dwadzieścia sześć wyjątkowych utworów.
Pełną playlistę znajdziecie – jak zawsze – na YouTubie i na Spotify. Wystarczy zeskanować powyższy kod QR. Udanej zabawy! ;)
KMJ
– To tam. – Wskazał na betonowy właz do studzienki kanalizacyjnej w większości obrośnięty krzakami. Gdyby nie pokazał palcem, trudno byłoby dostrzec. – O północy otworzą przejście po drugiej stronie. Będzie czekała Marina albo mężczyzna z tatuażem w kształcie liścia klonu na szyi.
Rozejrzała się. Z mroku nocy wysuwał się zarys krzaków, chwastów i małych półmetrowych drzew. Kształty wznoszących się gdzieniegdzie stert gruzu dawały do zrozumienia, że kiedyś stały tu domy, zabudowania gospodarskie, a nawet przystanek autobusowy. Dawniej tętniące życiem prowincje zostały zniszczone i przerobione na nierówną warstwę kłujących i pordzewiałych przedmiotów, skołtunionych i wymieszanych z ziemią. Ta bariera – czasem przecięta zakurzonym i opuszczonym korytarzem – ciągnęła się od betonowego muru aż do krawędzi rachitycznego lasu. Czasem spośród drzew wystawał obdarty z życia dom i inne pozostałości minionego świata. To była granica. Granica, której nikt nie miał prawa przekroczyć bez zgody organów zarządzających miastem. Strefa buforowa ciągnęła się przez dwa kilometry. To tu, w mieszaninie krzaków i kamiennych odpadków, znajdował się właz, którym mieli przedostać się do miasta.
– Od lat nie oświetlają tej przestrzeni – mruknął, zakładając ręce na piersi. – Wszędzie obowiązuje zaciemnienie. Tu i w środku. Chcą uniknąć jarzenia się jak Las Vegas.
Skinęła w zamyśleniu głową. Zmrużyła powieki, błądząc wzrokiem po prawie dwukilometrowym betonowym murze zwieńczonym gęstymi zasiekami. Domyślała się, że musiały być pod napięciem. Spojrzała na żelazną, zespawaną bramę, jedyną, jaką widzieli z miejsca, w którym się zatrzymali.
– Wszystkie tak wyglądają? – zapytała, nie odwracając wzroku od muru.
– Tak. Nikt z nich nie korzysta. Nigdy nie opuszczają miasta.
Wzięła głęboki wdech ciepłego powietrza. Podniosła głowę i spojrzała na migoczące punkciki na niebie. Jedyna rzecz widoczna z każdego miejsca na Ziemi – obozu koncentracyjnego, niewolniczej farmy, objętego pełną kontrolą miasta, szumiącego wzgórza.
– Ile zostało czasu?
Zerknął na wysłużony zegarek na przegubie.
– Dwadzieścia minut do północy.
Wypuściła powoli powietrze.
Wojtek oparł się o drzewo i ukradkiem zerknął na Ulę. Zmarszczył brwi.
Stojąca przed nim dziewczyna nie przejawiała prawie żadnych emocji. Podenerwowanie, niepewność, sporadyczna naiwność, nierzadka wybuchowość, zwątpienie – zniknęły, a ich miejsce zajęło skupienie i zamyślenie. Od kiedy wybiegli z Doliny do Warszawy, kilka razy pogrążyli się w dłuższej rozmowie podczas postojów, lecz zawsze czuł, że Ula myślami była gdzie indziej niż on. Dalej niż on. Koncentrowała się na biegu, nie hamując instynktów. Po raz pierwszy miał okazję być świadkiem jej tak zwinnego, subtelnego i swobodnego biegu. Dopiero teraz rozumiał, jak wiele energii wkładała przez te wszystkie lata, by dostosować się do tempa ludzi i mutantów takich jak on. Cokolwiek robiła. By ukryć swoje prawdziwego możliwości, prawdziwą siebie. Teraz, stojąc na krawędzi lasu, w ciemnej i prostej kurtce, z krótkimi włosami poprzetykanymi wyraźną siwizną i okiem pokrytym bielmem, nie hamowała instynktów. Nie wzięła ze sobą żadnego bagażu: plecaka ani torby. Nie chciała broni, nawet noża. Usilnie próbował przypomnieć sobie ostatni raz, gdy widział na ustach Uli uśmiech… Nie potrafił. Teraz dostrzegał tylko determinację.
– Ula?
Odwróciła głowę i spojrzała na niego ze skupieniem. Przeszył go dreszcz.
– Boisz się? – Wpatrywał się w nią uważnie.
Znów przeniosła wzrok na mur.
– Każdy się czegoś boi. Tylko w pewnym momencie to przestaje mieć znaczenie – odparła.
Prawa dłoń zadrżała jej lekko, zanim Ula zdążyła ją zacisnąć i schować do kieszeni kurtki.
– Wojtek…
– Tak? – Odsunął się od drzewa i stanął obok niej, ramię w ramię.
Dochodziła północ.
– Dopilnuj, żeby w Dolinie… – Zawahała się. – Zaopiekujesz się nimi?
Westchnął. Wbił wzrok w dwukilometrowe gruzowisko.
– Oczywiście – mruknął i dodał dla pewności – przecież wiesz.
Przełknęła głośno, dopiero w tym geście ujawniając zdenerwowanie. Zrobiła krok do przodu i wystawiła stopę za krawędź lasu. Zerknęła przez ramię.
– Do zobaczenia. Tu lub tam.
– Tu lub tam… – odparł już szeptem. Nie ruszył się, lecz odprowadził dziewczynę wzrokiem aż do włazu.
Patrzył, jak w metodycznym, cierpliwym i bezgłośnym marszu pokonywała zbitki kamieni, nitki zasieków i pokręconego żelastwa. Jak siadła na betonowym murku, spuściła nogi po zardzewiałej drabince i zniknęła we wnętrzu studzienki. Nie obejrzała się za siebie ani razu. Nasłuchiwał, doszukując się w ciszy odgłosów niebezpieczeństwa. Krzyków, charkotu, wystrzałów, nerwowych kroków w wilgotnych kanałach. Daremnie. Gdy wskazówka zegara wybiła pierwszą w nocy, rozmył się w mroku pomiędzy drzewami. Gdyby ktoś obserwował go przez lornetkę z wysokiego muru, dostrzegłby tylko białe gałki oczu.
Wojtek odwrócił się bezszelestnie i ruszył truchtem. Z powrotem do Doliny.
Stary zegar z kukułką wskazywał trzydzieści siedem minut po północy, gdy z nadajnika wydobyły się urywane trzaski. Długa wskazówka minęła minutę czterdziestą dziewiątą, gdy huk wystrzału przeszył powietrze w nagrzanym pokoju. Wybiła dwunasta pięćdziesiąt cztery, gdy pytanie Alka rozgoniło ciszę otaczającą nas ciasnym kokonem – tuż po tym, gdy Alek wprowadził do organizmu swojego brata bursztynowy płyn.
Była też godzina dwunasta pięćdziesiąt sześć, gdy straciłam kontrolę nad swoim ciałem.
– Cholera. – Dobiegło do mnie jak z odległego krańca wielkiego boiska.
– C-co się dzieje? – Hala zrobiła krok w tył i nadziała się na poręcz przy schodach. – Co się z nią dzieje? Dlaczego…?
Tomek zaklął, po czym wysunął ręce w moją stronę.
– Ula… – odezwał się cicho, ale stanowczo, robiąc dwa kroki w kierunku pozostałych i odgradzając ich ode mnie. – Ula, nie zgub się… – Zablokował przejście, zbudował z własnego ciała mur. Zza jego sylwetki wystawała głowa nieprzytomnego Marka, zastygłego w oczekiwaniu Alka oraz struchlałej Hali.
Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z powagi sytuacji, gdy Alek rzucił w przestrzeń to niewiarygodnie ciężkie pytanie: Co teraz?
Mój mózg zrobił błyskawiczny maraton.
Marek nas oszukał. Marek kłamał. Marek obiecywał pomoc, a sprowadził na moich przyjaciół niebezpieczeństwo. Może tortury? Może nawet śmierć? Czy Marina, Sylwia, Dawid i Wojtek skończą w pomieszczeniu bez okien i klamek? Czy fanatyczni naukowcy wyssą z nich szpik do ostatniej kropelki? Czy ich wrzaski pełne cierpienia będą nieść się wzdłuż szpitalnych białych ścian – i nigdzie dalej? Oni już raz to przeżyli…
Nie poznam odpowiedzi na żadne z tych pytań, bo Marek nas wszystkich okłamał i wysłał moich przyjaciół na pewną śmierć!
Furia zamruczała mi w trzewiach i momentalnie wypłynęła na powierzchnię. Wyrzuciła przed siebie blade i zakrwawione ręce jak topielec w jeziorze. Wzięła haust powietrza i wydobyła z gardła charkot zwiastujący zniszczenie.
– Ula, proszę cię, wiesz, że jesteśmy po twojej stronie. – Tomek mówił z coraz mniejszym przekonaniem, schylając jednocześnie głowę. – Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, nie skrzywdzimy cię, nie mamy, jak się bronić, jesteśmy niewinni…
Nozdrza mi drgały, gdy nerwowo wprowadzałam do płuc rozgrzane powietrze. Lodowate palce obu rąk zaciskały się w blade, poprzetykane błękitnymi żyłami pięści. Jak wyglądała moja twarz? Mogłam sobie tylko wyobrazić, obserwując rosnące przerażenie w oczach całej trójki.
Najgorszą rzeczą była świadomość utraty kontroli. Widziałam każde drgnięcie nerwu na obliczu Hali, każdy zaciskający się mięsień na szczęce Alka, nadal kucającego przy bracie. Czułam, jak ktoś obcy poruszał moimi palcami, brał za mnie głębokie wdechy, wypuszczał z sykiem powietrze. A w końcu postawił pierwszy śmiały krok w stronę przyjaciół.
– Ulka… – Tomek zaczął, lecz nie skończył.
Furia widziała, jak się poddawał, jak się kajał.
Przeliczyła się.
Nie zarejestrowałam momentu, w którym Tomek odbił się od podłogi i w niezwykle precyzyjnych trzech krokach rzucił w moją stronę. Stanął za mną, wykręcił mi lewą rękę za plecami i bez wahania otoczył mnie swoją. W tej drugiej dłoni trzymał ostry nóż z ząbkami, do tej pory tkwiący w pochwie przytwierdzonej do paska. Przytknął ostrze do mojego lewego ramienia.
Furia szarpnęła ciałem, lecz Tomek – choć przyszło mu to z trudem – nie puścił. Z gardła wypłynął mi warkot mrożący krew w żyłach.
– BROŃ! – Tomek huknął w stronę Alka i Hali. – JUŻ!
Widziałam, jak obydwoje doskoczyli do dwóch różnych mebli – Hala wyciągnęła z komody pistolet, odbezpieczyła go i wycelowała go w nasze nogi. Taki sam pistolet Alek odpiął z wewnętrznej strony stołu, przy którym kucał, ale nie wycelował w nikogo. Reakcja obojga była mechaniczną odpowiedzią na kategoryczny rozkaz Tomka. Dopiero po jego wykonaniu włączyło się im myślenie. Obydwoje wyglądali na zdumionych.
– Alek, strzel Uli w udo.
Chyba się przesłyszałam!
Furia warknęła i szarpnęła najpierw ramieniem, potem ręką. Udało jej się złapać Tomka za przedramię i zacisnąć moje palce wokół jego przegubu. Przyjaciel sapnął mi w ucho z bólu.
– STRZELAJ! Nic jej nie będzie!
Gdy mój wzrok padł na Alka i broń w jego roztrzęsionej dłoni, wiedziałam już, że nie strzeli. Celował w moje udo, celował umiejętnie. Wiedział, jak obchodzić się z bronią, potrafił trafić do celu. Mógł z łatwością wykonać kolejny rozkaz Tomka. Ale ja widziałam w jego oczach przerażenie i wahanie. Nasze spojrzenia spotkały się. Ja go widziałam, ale czy on widział coś więcej poza białymi oczami, wystającymi we wściekłym grymasie zębami i pulsującą na szyi błękitną żyłką? Czy widział w tym wszystkim mnie?
– S… strzel – przecisnęłam się przez Furię, zanim na dobre odebrała mi resztkę kontroli.
I wtem poczułam przeszywający ból pod obojczykiem. Spojrzałam w dół, wprost na ostrze wsuwające się w skórę. Tomek wbijał je coraz głębiej, przeciskając przez skórę i mięśnie, przecinając wrażliwe nerwy. Nie panowałam nad ciałem, lecz czułam każde dotknięcie. Furia wrzasnęła z wściekłością.
– Kurwa, Alek, strzelaj! – krzyknął Tomek, siłując się ze mną z rosnącą trudnością. Czułam, że opadał z sił. – Strzelaj!!!
Tomek wziął wdech i wbił głęboko ostrze noża. Potem puścił rękojeść i otoczył mnie ramionami w niedźwiedzim uścisku. Słyszałam przy uchu jego szarpany oddech.
Furia straciła czucie i władzę w lewej ręce. Tomek wiedział, gdzie wbić nóż, żeby obezwładnić.
Ale Furia nie zamierzała odpuścić. Kolejne szarpnięcie i zdołała nieznacznie wysunąć ciało z objęć Tomka. Już chciałam go złapać za bark i odsunąć – a raczej odrzucić – daleko w ciemną przestrzeń pokoju, gdy powietrze przeszył huk wystrzału. Coś pociągnęło moje ciało w dół. Przeniosłam – a raczej Furia przeniosła – blade spojrzenie na prawe udo. Gdy ujrzała kwitnącą na spodniach szkarłatną plamę, fala gniewu rozlała się po mięśniach ze zdwojoną siłą. Mój wzrok padł na Alka, ale to nie on nacisnął spust. Zrobiła to roztrzęsiona, lecz zdeterminowana Hala.
Dwie rany w dwóch istotnych miejscach zrobiły swoje. Osłabiły Furię na tyle, że Tomek zdołał wzmocnić uścisk i naprzeć plecami na drzwi wyjściowe. Łokciem nacisnął klamkę i przepchnął siebie – a potem i mnie – w ciemną toń podwórka. Zanim pociągnął mnie po schodach na trawę, krzyknął jeszcze:
– Zabarykadujcie się i nie otwierajcie, dopóki nie wrócę! NIE WYCHODŹCIE NA ZEWNĄTRZ!
Zapach upływającej krwi wpełzł w nozdrza. Furia zaciągnęła się jak narkomanka na detoksie.
– Pu-uszczaj. – Złapała Tomka za nadgarstek, który znajdował się najbliżej moich ust i bez wahania wbiła kły w cienką skórę. Przyjaciel syknął.
Palce Tomka rozluźniły się, a uścisk osłabł. Furia chwyciła go za przedramię i spróbowała cisnąć do przodu. Ponieważ nóż nadal tkwił w ramieniu, efekt nie był dla Furii satysfakcjonujący. Tomek zachwiał się, zrobił kilka niepewnych kroków, aż w końcu ustawił się do mnie przodem. Staliśmy obok kamiennej studni. Za Tomkiem rozlewała się ciemność lasu.
Wyciągał przed siebie ręce i wpatrywał się we mnie intensywnie.
– Ula, nie daj się. Błagam. – Nie ruszył się z miejsca, gotowy na powstrzymanie mnie przed dzikim pędem ku domowi. – To nie wina Ma… – Nie dokończył.
Furia wystrzeliła w jego stronę.
Agresja, z jaką przystąpiła do krwiożerczego pościgu, była tak wielka, że zaczęłam tracić świadomość. Widok Tomka umykającego w głąb majaczącego za domem lasu działał jak płachta na byka. Jego sylwetka rozmywała się we mgle.
Nie wiem, jak długo biegliśmy. Ocknęłam się pośrodku lasu – oparta o pień i dysząca ciężko. Ja, nie Furia. Przenikliwy ból w ramieniu i udzie zapulsował palącym ogniem. Czułam strugi potu spływające po skroniach i karku.
– Ty wredna jędzo – zaadresowałam do Furii.
Czułam, że wycofywała się w głąb trzewi. Zrobiła rozróbę i poszła w siną dal, zostawiając mnie z pobojowiskiem, przerażonymi przyjaciółmi i powykręcanym z bólu ciałem.
Zrobiłam krok do przodu, ale od razu runęłam do przodu. Wbiłam przednie zęby w pokrytą igliwiem, wilgotną ziemię. Jęknęłam.
– Ula… Wdech i wydech. – Dobiegł do mnie łagodny szept. Odwróciłam oczy w kierunku, z którego, jak mi się wydawało, dochodził kojący głos. – Wdech i wydech…
Przewróciłam się na plecy, usiłując nie obciążyć lewej ręki, która zwisała bezwładnie. Mój wzrok padł na szeleszczącą kopułę drzew. Gdzieniegdzie majaczyły gwiazdy.
– Ula, to nie wina Marka. To nie jego wina. Ktoś nim sterował. Wykorzystano go tak, jak nas wszystkich. To nie jego wina… – Nie mogłam zlokalizować kierunku, z którego dochodził szept. Jakby był wszędzie. – Ula…
– Przestań. – Wykrzywiłam usta i zacisnęłam dłoń. Pod palcami poczułam igliwie i stwardniałą ziemię.
Szelest kroków musnął w lewe ucho. Przechyliłam głowę i zmrużyłam powieki.
Tomek wyjrzał zza drzewa.
Miał głębokie zadrapania na policzku i przedramieniu. Na nadgarstku dostrzegłam ślad po moich zębach. Na samo wspomnienie smak krwi eksplodował w ustach. Splunęłam na bok.
– To ja – zapewniłam go, gdy cofnął się odruchowo. Zacisnęłam szczękę, aż zgrzytnęło. – Jezu…
Walnęłam pięścią w ziemię, po czym chwyciłam za rękojeść noża, który nadal tkwił pod obojczykiem. Jęk wyrwał mi się z gardła i rozniósł na wszystkie strony, płosząc z pobliskich krzaków przyczajone tam ptaki. Wysunęłam ostrze z rany i odrzuciłam nóż między drzewa. Zapach krwi znów zawładnął zmysłami. W brzuchu załaskotał mi ogon Furii. Sapnęłam.
– Musisz wyciągnąć pocisk. Bo się nie pozbieram… – Przełknęłam z trudem, opuszczając głowę na wystający korzeń. Nie miałam siły utrzymać jej w pionie.
Jezu, jak to się stało, że aż tak mocno straciłam kontrolę?
Tomek ruszył w moją stronę, lecz każdy krok stawiał ostrożnie. Nie spieszył się. Nie spuszczał ze mnie oczu. Gdy w końcu znalazł się obok, kucnął i spojrzał na ranę w udzie. Wypuścił powietrze z płuc.
– To zaboli.
– Nie krępuj się. Już i tak wszystko mnie boli.
Pochylił się nad nogą i bez słowa wsunął palce w ranę. Gdyby zobaczył to jakiś przedwojenny chirurg, złapałby się za głowę.
Rozerwane mięśnie i skóra płonęły. Skupiłam się na wyrównaniu oddechu i gojącej się ranie w ramieniu. Pomału odzyskiwałam czucie w lewej ręce. Cała mrowiła.
Tomek podniósł dłoń na wysokość oczu. W dwóch zakrwawionych palcach trzymał powyginany pocisk. Cisnął go za siebie. Spojrzał na mnie, po czym usiadł na ziemi i opadł na plecy.
Oboje dyszeliśmy. Tomek opuścił głowę na wystający korzeń i zacisnął powieki.
– Boże, co za noc… – stęknął. Widziałam, jak klatka piersiowa opadała mu i podnosiła się energicznie. Uniósł głowę i spojrzał na mnie. – Ale muszę przyznać, że nie wierzyłem, że to się uda.
Podciągnęłam się z trudem do pionu i oparłam plecami o pień. Wciąż byłam słaba, rana w ramieniu i ta w nodze goiły się wyjątkowo wolno. Nie byłam w stanie utrzymać głowy prosto dłużej niż kilka sekund. Oparłam potylicę o drzewo.
– Co?
Charknął i splunął w bok. Wytarł usta o zakrwawiony rękaw. Jego rany też pomału znikały.
– Że uda mi się cię powstrzymać.
Przyjrzałam mu się spomiędzy na wpół przymkniętych powiek.
– Ja też dziwię się, że ci się udało. Byłeś – przełknęłam – zadziwiająco szybki i sprawny. Jakbyś dokładnie wiedział, co robić… Jak?
Wydął usta.
– Ćwiczyłem. Ćwiczyliśmy. W Edenie. Agnieszka, Marina, Wojtek i ja. – Zamknął na moment oczy. – Jak zaczęliśmy się odnajdywać w nowej rzeczywistości, Marina wyjawiła nam wszystkiego, co wiedziała o twojej mutacji. Uznała, że skoro pojawiłaś się ty, że ta piekielna mutacja nie zniknęła w laboratorium pod Berlinem, to może być takich osób więcej. I że powinniśmy nauczyć się przed nimi bronić na tyle, na ile się da.
Nie byłam zaskoczona strategicznym myśleniem Mariny.
– Chciałabym zobaczyć kiedyś szachowy pojedynek Alka z Mariną. To byłoby lepsze od ogólnoświatowej olimpiady, jak Boga kocham. – Podniosłam wzrok na przyjaciela. Patrzył na mnie z niezrozumieniem. – Nieważne. – Zamrugałam. Przez chwilę miałam mroczki, aż mnie zemdliło.
Siedzieliśmy w milczeniu, chłonąc ciszę otaczającego nas lasu. Ani jedna sowa nie polowała w pobliżu, ani jedna mysz nie wychyliła nosa z norki, nawet korniki pochowały się głęboko w tunelach drzew.
– Skoro Marina tak was wyćwiczyła, dlaczego jesteś zdziwiony, że się udało?
Uniósł brwi.
– Bo do tej pory wszystko było teorią. Pierwszy raz sprawdzałem taktykę Mariny na żywym organizmie. Osłabić, obezwładnić, obalić. – Wyszczerzył zęby w pokracznym grymasie i podsunął się wyżej na łokciu. – Jak się czujesz?
Jak durszlak.
– Chyba się porzygam – mruknęłam i jak na zawołanie przechyliłam się w bok.
Puściłam dorodnego pawia wprost na małą sosenkę. Pięknie.
Tomek zebrał się z ziemi, podpełzł do mnie i przyłożył dłoń do mojego czoła. Przesunął ją wzdłuż policzka.
– Jesteś rozpalona. To coś nowego… – Podparł się ręką o pień i stanął chwiejnie na nogach. – Chodź, pomogę ci.
– Poczekaj. – Otarłam usta rękawem. – Daj mi chwilę…
Próbowałam zerknąć na ranę w ramieniu, ale gdy tylko to zrobiłam, przez kark przepłynął prąd. Jakiś zerwany nerw jeszcze się nie zasklepił. Skrzywiłam się znów i przymknęłam powieki. Tak było lepiej.
Usłyszałam, że Tomek usiadł naprzeciwko mnie i w milczeniu położył rękę na moim kolanie.
– Ile tylko potrzebujesz, Ula. Na spokojnie. – Dwoma palcami rozsunął fragment pociętej tkaniny kurtki na moim ramieniu. Odetchnął. – Goi się.
– A noga?
Poczułam dotyk chłodnych palców na udzie.
– Wolniej, ale też.
Nie mogłam wyjść z podziwu, że był taki opanowany. Kilka minut wcześniej o mało nie przegryzłam mu tętnicy.
– Ula?
– Hm?
Zawahał się. Zmierzwił włosy.
– Czy Alek i Hala widzieli cię już… w akcji?
Kamień opadł mi na klatkę piersiową i na moment odebrał dech. W tym jednym momencie mój mózg przypominał mózg Mariny: przewidywał kilka ruchów do przodu.
Przełknęłam gulę.
– Widzieli, ale wtedy nie chciałam ich pożreć w całości. Tylko ratować.
Odetchnął.
– To i tak dobrze. Jeden problem z głowy. Nie wyobrażam sobie wyjaśniania im teraz wszystkiego… – Jego wzrok padł na ramię, w które wsunął mi ostrze noża.
– Ta – przytaknęłam bez przekonania. Przed oczami stanęła mi zmrożona strachem twarz Alka. – Boże… – Gdyby nie bezsilność w mięśniach obu rąk, ukryłabym twarz w dłoniach. – Jak… jak po czymś takim oni mogą mnie dalej akceptować? Takie monstrum.
Pokręciłam głową i zacisnęłam usta. Nie mogłam nad tym zapanować. Łza spłynęła po policzku.
– Ula, Ula…
Tomek przysunął się pod drzewo, otoczył mnie ręką i przycisnął do boku. Pozwoliłam głowie opaść na jego ramię. Jakaś cicha i nieśmiała cząstka mnie czekała na dalsze słowa. Na jakieś „będzie dobrze”, „oni nie mają cię za monstrum”, „zrozumieją”. Ale się nie doczekałam. Tomek nie potrafił dobrze kłamać, więc rzadko to robił.
– Pozbieramy się i wrócimy do domu. Jakoś to będzie – dokończył wymijająco.
Pozwolił mi wypłakać ból i wściekłość. Nie przejął się, gdy jego podarta bluza zamieniła się w zużytą chusteczkę higieniczną.
– Przepraszam. – Wytarłam niezdarnie poły mokrego materiału.
– Daj spokój. – Wzruszył ramionami. Uciekł wzrokiem na niebo nad naszymi głowami. Myślami był daleko. – Ula, Alek zadał słuszne pytanie. Co my teraz zrobimy? – Spojrzał na mnie, a w oczach czaiła się bezsilność i rozpacz. – Ja nie mogę stracić Sylwii… Nie pozwolę… – Zacisnął rękę na moim nadgarstku.
Była tylko jedna rzecz, którą mogliśmy zrobić. Którą JA mogłam zrobić.
– Pójdę tam. Pójdę tam i wlezę na ten cholerny mur – odparłam z determinacją.
Wybałuszył oczy.
– Niby jak? Przecież to kilometry płaskiego betonu. A potem prąd i zasieki…
Zaśmiałam się. Ściągnął brwi w niepewności.
– To dla mnie żaden problem. – Odetchnęłam nerwowo. – Potrafię się wspinać w… sposób pasujący do moich osobliwych zdolności.
Posłałam mu rozbawione spojrzenie. Taaa. Teraz się śmiałam, ale jak przychodziło co do czego i trzeba było użyć pajęczych paluszków, to w żołądku zbierał mi się obiad z dwóch tygodni.
Tomek wpatrywał się we mnie nierozumiejącym wzrokiem.
– Budzą się we mnie różne umiejętności – wyjaśniłam. – Mniej lub bardziej przydatne. Od czasu walki w Osadzie sporo się zmieniło.
Przez dłuższą chwilę lustrował mnie spod przymrużonych powiek. Między brwiami zakwitła mu podłużna zmarszczka.
– Ewolucja – mruknął do siebie.
Przytaknęłam tylko głową.
Wciągnęłam głęboko powietrze. W płucach już nie kłuło, rana przy obojczyku przestała palić żywym ogniem. Poruszyłam palcami lewej ręki. Rozejrzałam się.
– Jak daleko odbiegliśmy?
– Nie pamiętasz?
– Nie wszystko. Odpłynęłam, kiedy zaczęłam cię ścigać. Ale nie wiem, jak długo mnie nie było.
– Jesteśmy po drugiej stronie wzgórza.
– To niedaleko. Na krótko straciłam głowę.
– Jak myślisz, dlaczego tak się stało? Mówiłaś, że już nie tracisz świadomości.
Wzruszyłam ramionami.
– Chyba przerosła mnie skala tego, co się stało. Uderzyła w wyjątkowo czułą strunę.
Gdybanie.
Znów odetchnęłam, po czym spróbowałam podnieść się na nogi. Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Możemy wracać. – I nagle zdałam sobie sprawę, jaka była ze mnie cudowna kumpela. – Boże, przepraszam, że nie zapytałam! – Chwyciłam Tomka za łokieć. – Jak ty się czujesz? Zrobiłam ci krzywdę? Poza tym, co już widzę…?
Omiotłam rozgorączkowanym wzrokiem gojące się zadrapania na policzku, potem te na ręce, aż w końcu przybliżyłam do oczu jego nadgarstek. Cztery dziurki po kłach wciąż były dość wyraźne, ale już nie krwawiły.
– Nic mi nie jest. Są powierzchowne. – Wstał wystarczająco swobodnie, bym odsunęła od siebie gnębiącą trwogę. – Gdyby Hala nie strzeliła i nie zdekoncentrowała cię kulką, byłoby gorzej. – Mięsień policzka mu drgnął. – To co, wracamy?
– Tak, chyba tak – wydusiłam przez ściśnięte gardło.
Szliśmy powoli, każde własnym tempem. Kulałam jeszcze – najwyraźniej pocisk przebił kość, która potrzebowała więcej czasu, by się zrosnąć. Tomek szedł krok przede mną, z rękoma w kieszeniach porwanej bluzy. Gdyby nie zadrapania w materiale i zaschnięta krew na policzku, wyglądałby jak zwykły spacerowicz w parku.
Chłodny wiatr rozwiał mi włosy, gdy przekroczyliśmy granicę lasu i weszliśmy na podwórko. Dom tonął w ciemnościach. Wysunęłam słuch i odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam trzy miarowe bicia.
– W porządku – podzieliłam się z Tomkiem spostrzeżeniem, zapominając zupełnie, że sam to słyszał. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do jego zaktualizowanej wersji.
Minęliśmy studnię. Cienka smuga światła dochodzącego z parteru przeciskała się przez niezabezpieczone drzwi. Jedyne jasne pasma w mroku nocy. Tomek wszedł na werandę, przylgnął plecami do ściany przy drzwiach i zapukał trzy razy.
– To my. Już w porządku. Możecie odłożyć broń.
Nie czekał na zapewnienie z wnętrza. Po prostu nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Struga ciepłego światła omiotła moją struchlałą ze strachu postać. Wrosłam w trawę przed schodami, niezdolna do zrobienia kroku.
Im bliżej byliśmy Doliny, tym większy lęk paraliżował mnie na myśl o powrocie. Nie mogłam przewidzieć reakcji Hali i Alka. Może nadeszła pora, gdy w końcu złapią za widły i przepędzą potwora? Ostatnim razem uratowałam im tyłki, ale teraz…?
Podniosłam oczy na rozjaśnione wejście. Tomek był już w środku. Nikt nie zamknął drzwi. Nikt nie wyszedł na zewnątrz z widłami.
Serce ścisnęło mi się w piersi.
Miałam nogi jak z ołowiu, gdy pokonywałam kolejne stopnie. Podpierając się balustrady, wdrapałam się na werandę. W końcu stanęłam na szczycie i weszłam do nagrzanego pomieszczenia. Zastygłam.
Tomek kucał przy nieprzytomnym Marku, który teraz spoczywał na kanapie. Oddychał spokojnie, a serce biło mu w równych odstępach. Patrząc na jego uśpioną postać, nie odczuwałam nienawiści czy chęci zemsty. Te emocje Furia zabrała ze sobą.
Hala stała najbliżej, przy oparciu kanapy. Wyprostowana jak struna, niepewna, skupiona, z wbitymi we mnie oczami jak pięciozłotówki. Omiotłam spojrzeniem pistolet, który zaciskała w zgrabiałych palcach. Spojrzałam jej w oczy.
– Już… w porządku – szepnęłam niepewnie, jak wtedy, gdy powróciłam do Doliny z ciałem Kacpra. Znów czułam się jak gość. Niechciany gość.
Najgorsza była jednak świadomość tego, co mnie jeszcze czekało.
Spojrzałam na Alka. Siedział przy stole, ciężką głowę podpierał na dłoniach, a łokcie na kolanach. Nie wstał, gdy weszłam do środka. Nie patrzył na mnie. Z ulgą zauważyłam, że broń odłożył na blat.
– Wygląda dobrze. – Tomek przerwał ciszę i podniósł się z kucek. Obrócił się do nas. Momentalnie wyczuł sytuację. – Ula, zarygluj drzwi.
Automatycznie wykonałam rozkaz, po czym oparłam się plecami o ścianę, niezdolna do wykonania następnego kroku.
– Marek będzie jeszcze spał przez najmniej dobę. – Tomek podszedł do zlewu i odkręcił kran. Woda w rurach zabulgotała, a za ścianą jęknął stary bak, w którym gromadziliśmy zapas. – Jak tylko się zbudzi, spróbujemy wycisnąć z niego coś więcej. Może teraz, kiedy Koalicja go nie kontroluje, przypomni sobie jakieś obrazy, które Oliwia mimowolnie mu przesłała… Albo ktoś, kto jest „Oliwią” – dodał ciszej i zamilkł.
Spojrzał na Halę i Alka. Wytarł ręce o ręcznik, ściągnął zakrwawioną bluzę i przewiesił ją przez krzesło. Usiadł na nim ze stęknięciem i odchylił głowę do tyłu.
– Czy ktoś… odzywał się, kiedy… nas nie było?
Nie miałam odwagi spojrzeć ani na Halę, ani na Alka. Spuściłam wzrok na ubłocone buty.
– Nie – odpowiedział Alek.
Przeszły mnie ciarki na dźwięk jego zachrypniętego głosu.
I wtem podniósł wzrok na mnie. Najpierw zerknął niepewnie, jak uczeń w szkole skuszony ciekawym widokiem za oknem. Gdy tylko jego spojrzenie natknęło się na moje, jakaś bariera pękła. Wyprostował się i wciągnął głęboko powietrze. Nie odwrócił już oczu.
Wstał cicho, podszedł do kranu i zmoczył zwinięty w kostkę ręcznik. Bez słowa ruszył w moją stronę. Chciałam zrobić krok w tył, ale tylko mocniej wbiłam się w ścianę. Alek nie zwolnił. Gdy jego zimne palce oplotły łagodnie mój nadgarstek, zeszło ze mnie ciśnienie.
– Usiądź – szepnął i podprowadził mnie do krzesła, na którym wcześniej siedział.
Spoczęłam bez słowa. Kucnął przede mną i w pełnym emocji milczeniu zaczął ścierać krew z mojego podbródka i policzków. Podążał wzrokiem za ręcznikiem. Nie skomentował grubych skrzepów krwi Tomka, które zastygły na brodzie i szyi.
Gdy skończył z twarzą, przeniósł się na pozostałe widoczne plamy. Najpierw oczyścił ranę na udzie, która teraz była już tylko wypukłą, śniadą blizną. Na końcu spojrzał na obojczyk i przełknął z trudem. Widziałam, jak grdyka przesunęła mu się w górę i w dół. Musiał bardzo wyraźnie widzieć sztylet wsuwający się w moją skórę…
Nasze spojrzenia zetknęły się.
– Nic mi nie jest. Naprawdę. Tomek wiedział, co robi. – Tak bardzo pragnęłam go dotknąć. Powstrzymałam się jednak ze strachu, że się odsunie. – Tak było trzeba.
Ponad jego ramieniem wypatrzyłam Halę. Nie opuściła broni, nie usiadła na kanapie. Czuwała. Widziałam, jak krawędzie nosa drżały jej pod wpływem dynamicznego, urywanego oddechu.
– Przepraszam – bąknęłam. Niewidzialna obręcz zacisnęła mi się na gardle.
Alek podniósł rękę i przesunął palcem pod moim obojczykiem, który jeszcze piętnaście minut wcześniej był poszarpany. Teraz pozostały tylko resztki zastygłej krwi i wyraźny ślad po ostrzu na rozdartej kurtce. Alek długo wpatrywał się w to miejsce.
Wreszcie Hala opadła na kanapę. Ramiona i ręce zwiędły jej jak odłączone od prądu. Zabezpieczyła pistolet i odłożyła go. Spojrzała na swoje rozczapierzone palce.
– Boże… Czuję się jak po seanse horroru w 4D. – Spojrzała na pogrążonego we śnie brata, na muzealny i uparcie milczący nadajnik na ławie, a potem na mnie. – Minęła godzina. Nie było ani jednego sygnału. Miasto ich wchłonęło.
– Musimy dostać się do środka – wypalił Tomek, podnosząc głowę z oparcia i zakładając ręce na piersi.
W jego głosie było tyle stanowczości, że nie wątpiłam w jego determinację. Tomek naprawdę był gotów ruszyć na dwukilometrowy mur zwieńczony zasiekami pod prądem. Nieważne, czy z pajęczymi paluszkami, czy bez.
Oczy Alkowi pociemniały.
– My? – wydukał, podnosząc się z kucek. Zwrócił się całym ciałem do Tomka. – Czyli kto?
– Ula i ja.
Dłoń Alka, znajdująca się na wysokości moich oczu, zacisnęła się w pięść. Otoczyłam ją delikatnie palcami. Alek zsunął na mnie spojrzenie pełne niepokoju.
– Musimy coś zrobić, a to jedyne wyjście. – Mierzyliśmy się wzrokiem. – Nie zostawię tam Mariny. To ja ją tam wpakowałam…
– Nie, Ula, to był mój pomysł – mruknął schrypniętym głosem.
Wstałam, by zmniejszyć dzielącą nas odległość.
– Ale to ja zapewniałam ją o bezpiecznym przejściu do Warszawy. Powiedziałam wyraźnie, że może mi zaufać. Zaufała.
Krew odpłynęła mi z policzków, gdy sens tych słów dotarł w pełni do świadomości.
Boże… Ona mogła pomyśleć, że celowo ją tam wpakowałam. A przy okazji Wojtka, Dawida i Sylwię… Że odpłacałam się za historię z tunelem.
– Nie mogę ich tam zostawić, muszę ich wyciągnąć. Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
Długo na siebie patrzyliśmy. Alek zawiesił na chwilę wzrok na moich ustach. Oderwał go z trudem i skierował na Tomka.
– Głupszego pomysłu dawno nie słyszałem – warknął, ciskając mokry ręcznik na stół. – Rozumiem twoje pobudki, ale nie wpadło ci do głowy, że kiedy tylko Ula znajdzie się w Warszawie, to Koalicja wsadzi ją do maszynki do mielenia i przerobi na setki szczepionek? Stworzą sobie z niej armię! Nie wpadło ci do głowy, że zrobią z Uli królika doświadczalnego?! – Z każdym kolejnym słowem podnosił ton, a ostatnie wyrzucił z siebie z krzykiem. Emocje brały górę. Spojrzał na mnie. Wściekłe ogniki tańczyły mu w tęczówkach. – Trzeba się najpierw zastanowić, pomyśleć, przeanalizować!
– Masz inny pomysł? – wypalił oskarżycielsko Tomek, zrywając się z krzesła. Dwa buzujące worki testosteronu oddzielał jeden drewniany stół.
– Jeszcze nie, ale coś wymyślę – wycedził. – Wpuszczenie Uli za mury Warszawy to już nie kwestia emocjonalnych pobudek czy chęci ratowania przyjaciół, ale egoizm w czystej postaci. Nieodpowiedzialność na ogromną skalę!
– Chłopaki, proszę was. – Hala podniosła się ze zmęczeniem i stanęła pomiędzy nimi. Zerknęła na Tomka. – Alek ma trochę racji. Nie powinniśmy działać pochopnie. To, co się stało w Warszawie, jest dla mnie takim samym zaskoczeniem, jak dla ciebie. Rozumiem, że wpadła osoba, którą kochasz, i twoi przyjaciele, ale nie możemy działać chaotycznie. Stawka jest za wysoka. – Odchrząknęła. Powiodła spojrzeniem po Tomku, Alku, mnie, aż zatrzymała go na śpiącym Marku. – Za dzień lub dwa Marek się obudzi. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, czip się wyłączy, a my przekonamy się, jak bardzo Marek był przez ostatnie lata Markiem, a jak bardzo marionetką. Zobaczymy, co zostało mu w głowie i co może się przydać. Tyle możemy poczekać. – Wbiła znaczący wzrok w Tomka. – Prawda?
Nie od razu odpowiedział. Dopiero po chwili przytaknął głową. Bez przekonania. Mogłam sobie tylko wyobrazić, ile bólu sprawił mu ten potulny gest.
Wtedy Hala podparła się pod boki i odwróciła w stronę Alka i mnie. Ściągnęła brwi. Nie wróżyło to dobrze.
– Świetnie. A teraz łaskawie wyjaśnicie mi, co oznacza, że „wsadzą Ulę do maszynki do mielenia i przerobią na setki szczepionek” oraz że „wpuszczenie Uli za mury to egoizm w czystej postaci”.
Popatrzyliśmy z Alkiem po sobie.
O cholera.
***
Każdy człowiek inaczej objawia zaskoczenie. Większości opada szczęka, a oczy powiększają się do rozmiarów orzecha, lecz czasem zdarzy się osoba, która odczuwa silną potrzebę wyśmiania zdumienia. Wyśmiania z siebie. Tak właśnie zareagowała Hala, gdy Alek i ja (a w zasadzie w większości Alek, bo mnie z trudem słowa przeciskały się przez gardło) opowiedział jej, kim naprawdę byłam. Śmiała się nerwowo, gardłowo, zakrywając usta palcami. Byłam pewna, że jutro będzie miała zakwasy w przeponie.
W pewnym momencie, jak na zawołanie, przestała się śmiać. Mina jej zrzedła, krew odpłynęła z twarzy. Wybałuszyła oczy. Białka jarzyły się w ciemnej nocy. Staliśmy na werandzie, z dala od uszu nadal niewiarygodnego Marka.
– Wy nie żartujecie, prawda?
Pokręciliśmy zgodnie głowami. Swoje trzy grosze dorzucił Tomek.
– Sądziłem, że już o tym wiesz. – Spojrzał na mnie z wyrzutem. – Mówiłaś, że wiedzą.
– Alek wiedział…
– A ja zabroniłem mówić komukolwiek. – Alek skrzyżował ręce na piersi i wpatrzył się wyzywająco w siostrę. – Czułem, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Jak widać, dobrze myślałem, bo gdyby Marek dowiedział się, kim Ula jest, Dolina już by nie istniała.
Hala oddychała przez otwarte usta.
– Tak, z pewnością już by po nią przyszli – przyznała w końcu i przeniosła oskarżycielski wzrok na mnie. – Mimo to mogłaś powiedzieć chociaż mnie. Ja nie mam czipa.
Wyciągnęłam ręce przed siebie.
– Hala, nic by nie zmieniło, gdybym ci powiedziała, a mogłabym narazić cię na niebezpieczeństwo. Zresztą powiedziałam Alkowi. – Wskazałam na niego. – Właśnie po to, żeby ktoś w Dolinie wiedział. Ale im mniej osób wie, tym bezpieczniej…
W powietrzu zawisła ciężkostrawna cisza, przetykana tylko cykaniem nocnych świerszczy. Tomek, w całej swej błyskotliwości, wskazał głową na drzwi.
– Wracajmy – rzekł i zniknął w rozjaśnionym wnętrzu.
Ruszyliśmy za nim.
Tomek podszedł do kuchenki i zaczął przygotowywać napary z ziół. Odniosłam wrażenie, że melisy wsypał do kubków najwięcej. Alek spojrzał na Tomka.
– Adaptacja nie zajmie Markowi dłużej niż dzień lub dwa?
Tomek zerwał kilka listków z wiszącego przy głowie pęku suszonej mięty i dorzucił do kubków.
– Nie. Czasem zdarzało się dłużej, ale rzadko.
– Ciekawe, jak długo zajęło to Erykowi. Skoro mamy te same markery… – dumał głośno Alek. Wyminął nadal zastygłą w bezruchu Halę, jakby jej tam nie było, i podszedł do brata. Przyłożył zewnętrzną stronę dłoni do jego czoła. – Jest rozpalony. To normalne?
Tomek pokiwał, zalewając zioła wrzątkiem. Przyjemna woń rozniosła się po pomieszczeniu.
– Powinniśmy ten czas dobrze wykorzystać. – Alek dorzucił do ognia kilka drew. Wsadził ręce do kieszeni spodni i zapatrzył się na tańczące płomienie. – Zregenerować się, przespać, odpocząć.
– Popieram. – Tomek odwrócił się z kubkami w ręku. Jeden podał mnie. – A ty, moja droga, przede wszystkim. Co prawda ciśnienie trochę ci zeszło, kiedy się na mnie wyżyłaś, ale to nie wystarczy.
Uśmiechnął się zza pary wędrującej znad kubka.
Upiłam łyk, a potem następny i następny… Przyjemne odprężenie rozlało mi się po ciele.
Na moment zapomniałam o tragedii, która w tej chwili rozgrywała się w Warszawie. Myśl, że Marinę, Dawida, Sylwię i Wojtka naukowcy Koalicji mogli właśnie traktować grubymi igłami i elektrodami pod napięciem, odsunęła się w tył głowy. Poczułam odurzającą senność…
– Idźcie się przespać, poważnie. – Tomek odstawił swój kubek na stół. – Ja zostanę na czatach. Na wszelki wypadek, gdyby Marina…
– Jasne. Zawołaj mnie, gdyby coś się działo, dobrze? – poprosił Alek. – Hala, idziesz?
Gdy tylko przyłożyłam ociężałą głowę do poduszki, powieki same mi opadły.
Miękkość pościeli była obezwładniająca. W połączeniu z mieszanką ziół, które zaaplikował nam Tomek, pozwoliła odsunąć na bok wszelkie kotłujące się myśli. Czułam tylko tę miękkość, szalejące w nerwach i mięśniach rozluźnienie, zapach lasu i łagodny dotyk dłoni Alka, gdy zdejmował mi buty i kurtkę. Okrył mnie kocem i położył się obok. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam, był czuły pocałunek złożony na czole.
Tak. To zdecydowanie przyjemniejsze rozwiązanie niż widły.
Rozkoszne, równomierne ciepło pływało sobie po moim ciele: we wszystkich kończynach, w tułowiu, wzdłuż szyi i krawędzi uszu. Idealna temperatura, sprzyjająca błogiej regeneracji. Czułam się wspaniale, zanim synapsy nie rozbudziły się w pełni i nie zalała ich fala wspomnień. Westchnęłam i otworzyłam oczy.
Pokój wypełniał półmrok. Rolety były podniesione, a okiennice otwarte. Z miejsca, w którym leżałam, dostrzegłam czubki drzew oświetlone pomarańczowym blaskiem zachodzącego słońca. Z niechęcią odsunęłam koc i spuściłam stopy na podłogę. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wbiłam wzrok w wełniane skarpety.
Byłam wypoczęta, lecz przytłaczająca bezsilność odbierała mi chęć ruszenia tyłka z łóżka. Powinnam się umyć, zmienić przepocone ubranie, zjeść… Minuty upływały, a ja tkwiłam uparcie we własnych myślach. Zatopiłam się w nich tak daleko, że nie usłyszałam ani kroków w przedpokoju, ani skrzypnięcia uchylanych drzwi.
– Hej.
Drgnęłam niespokojnie i podniosłam wzrok.
W progu stał Alek. Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem i podszedł bliżej. Przycupnął na brzegu łóżka.
– Dobrze się czujesz? – Dotknął mojego policzka. Zlustrował każdy zakamarek mojej twarzy.
Pokiwałam głową.
– Jak długo spałam?
– Dwa dni. – Odgarnął mi potargane włosy za ucho. – Nie wydarzyło się w tym czasie nic szczególnego. – Uprzedził moje następne pytanie.
– Marek?
Oczy mu posmutniały.
– Obudził się dziś rano. Ale – przełknął – potrzebował czasu, żeby się pozbierać.
Uniosłam pytająco brew.
– Najwyraźniej czip kontrolował go bardziej, niż nam się wydawało. Jego dezaktywacja trochę Markiem… wstrząsnęła – wyjaśnił wymijająco. – Zresztą, sama zobaczysz. Jest na dole.
Zerknęłam na okno.
– Która godzina?
– Zmierzch.
Pokiwałam głową w zamyśleniu, po czym odetchnęłam – znów głęboko, równomiernie. W jednej chwili chciałam się zerwać i biec na parter, by jak najszybciej przepytać Marka na wszystkie możliwe sposoby i spróbować wycisnąć z niego każdą możliwą informację. Nim zareagowałam na tę gorączkową myśl, rozsądek podsunął mi inną opcję.
– Pójdę się odświeżyć i przebrać. – Wspierając się na ramieniu Alka, podniosłam się z łóżka. Dwa dni spania wystarczą, żeby mięśnie przysnęły nieco za mocno. Zrobiłam kilka kroków w miejscu. – Spotkamy się na dole, dobrze?
Obserwował mnie chwilę, jakby rozważając, czy aby na pewno potrafiłam chodzić. W końcu przytaknął.
– Przygotuję ci coś do jedzenia. Bo zjesz?
Uśmiechnęłam się ciepło.
– Pewnie. Dziękuję. – Minęłam go i bez zbędnych słów udałam się do łazienki.
***
Gdy tylko weszłam, Tomek oderwał wzrok od miski z gulaszem i podniósł go na mnie. Siedział przy stole, naprzeciwko Hali, która kopciła fajkę. Powędrowała za spojrzeniem Tomka. Uśmiechnęła się blado.
– Dzień dobry. Jak się spało? – W tych słowach nie było krzty ironii.
– Dobrze, dopóki nie przypomniałam sobie, co zaszło. – Podeszłam do stołu i opadłam na krzesło. Przede mną stała miska z gulaszem. Rozejrzałam się po pokoju. W kominku płonął niewielki ogień, ławę pokrywały trociny i drewno – standard. Na kanapie najbliżej schodów leżały zmiętoszone koce i poduszka. – Gdzie Marek?
– Z Alkiem, na zewnątrz. Poszli na krótki spacer. – Hala pyknęła. Kłąb dymu uniósł się nad jej jasną głową. – Marek ciężko znosi nową rzeczywistość.
Nowa rzeczywistość…
– Mówił coś więcej? Powiedział cokolwiek? – Przysunęłam do siebie miskę i zatopiłam łyżkę w aromatycznym sosie.
Hala wymieniła z Tomkiem porozumiewawcze spojrzenie.
– Tylko tyle, że przestał oglądać świat przez różowe okulary – odrzekła.
O kurde.
– To będzie ciekawe… – skwitowałam i wsadziłam łyżkę do ust.
W powietrzu zawisła cisza. Poczułam na sobie uważne spojrzenie Hali. Zerknęłam na nią kątem oka.
– Chciałabyś o coś zapytać?
– Nie. – Pokręciła głową. – Ale rozumiem, co miał na myśli Alek, wspominając o nieodpowiedzialności. Nie możesz iść do Warszawy, Ula.
Zaskoczyła mnie. Nie sądziłam, że zejdziemy na ten temat tak szybko. Straciłam apetyt. Odsunęłam miskę i oparłam się o krzesło.
– A co powinnam zrobić, hm? – zapytałam wprost. – Żyć dalej, jak gdyby nigdy nic? Z myślą, że w każdej minucie tego udawanego życia moi przyjaciele są rozdrabniani i zamieniani w małe, poddawane badaniom kawałeczki? – Tomek się wzdrygnął.
Hala milczała. Ściągnęła brwi.
– Nie. Ale iść tak po prostu też nie powinnaś.
Zacisnęłam pięść.
– Niedługo skończy się czas, który dała nam Eva. Eryk, albo jakiś inny mutant z Edenu, przyjdzie sprawdzić, jakie są wyniki naszych „badań”. Zobaczą, że nie poszłam do Warszawy z resztą, i nabiorą podejrzeń co do naszych intencji. Poza tym, jeśli nadal nie będziemy wiedzieli co z Dziewiątką, nie będziemy mieli żadnej karty przetargowej, żadnych argumentów. Wtedy Eva… – Wstrzymałam się w porę. Obydwoje patrzyli na mnie z wyczekiwaniem.
– Eva co? – Hala opuściła rękę z fajką i zwróciła się do mnie całym ciałem. – Co zrobi Eva, Ula?
Nie zdradziłam im, co powiedziała Marina po tym, jak Eryk opuścił Dolinę i wrócił do Edenu. Nie sądziłam, że ta wiedza im w czymś pomoże, wiedziałam jednak, że na pewno podkopie ich morale. Co innego, gdy mówimy o walce w Warszawie lub Edenie, a co innego, gdy w grę wchodzi najazd na Dolinę – ich dom.
Krępujące milczenie przerwało skrzypnięcie drzwi. Marek z Alkiem weszli do środka. Odetchnęłam z ulgą, ale po chwili mnie zatkało.
Z trudem rozpoznałam w Marku rosłego w barach i pewnego siebie mężczyznę w sile wieku. Przed sobą miałam twarz o ziemistej cerze, zapadnięte policzki i mocno podkrążone oczy. Na skroniach dojrzałam jeszcze więcej siwych włosów, a na czole i wokół oczu dodatkowe głębokie zmarszczki. Marek wyglądał, jakby przez dwa dni stracił dziesięć kilo. Bawełniana bluzka z długim rękawem i bojówki zwisały na nim jak na niedopasowanym manekinie. Był przygarbiony, jakby przygasły. Trzęsły mu się dłonie.
Wbił we mnie wzrok pełen wyrzutów sumienia. Był nieprzytomny, gdy rzuciłam się na niego owładnięta pragnieniem zemsty. Ktoś musiał mu o tym wspomnieć. Zatrzymał się w pół kroku i ani drgnął. Tuż za nim przystanął Alek. Asekurował brata.
– Nie bój się, Marek, nic ci nie zrobię, obiecuję – szepnęłam cicho, przysuwając krzesło do stołu i opierając łokcie na blacie. – To nie twoja wina. – Podniósł na mnie przeszklone oczy. Był w naprawdę paskudnym stanie. – Oszukała cię. Oliwia – zawahałam się – albo ktoś, kto nią kierował. To nie twoja wina. Nie wiedziałeś.
– Ale mogłem. Mogłem pomyśleć. Wziąć pod uwagę… – Potarł przód swetra. Palce miał tak wychudłe, że skręciło mnie w żołądku. To w ogóle możliwe, żeby w dwa dni tak się zmienić? Ale skoro można osiwieć w ciągu paru godzin…
Przysunął się do krzesła po drugiej stronie stołu i opadł na nie bezsilnie. Spojrzałam na Alka. Był wyraźnie zaniepokojony. Odwiesił kurtkę i ruszył do zlewu. Wróciłam wzrokiem na Marka.
– Wiem, że czujesz się okropnie. Bardzo ci współczuję, Marek. – Wysunęłam rękę nad stołem. Popatrzył na nią bez przekonania. Całą wieczność później chwycił ją niepewnie w lodowate palce. Ścisnęłam je. – Ale potrzebuję twojej pomocy. Potrzebujemy – omiotłam wzrokiem pozostałych – twojej pomocy. Marina, Wojtek, Dawid i Sylwia utknęli w Warszawie. Nie mamy z nimi kontaktu, możemy się tylko domyślać, co z nimi robią. – Przełknęłam. – Jesteś jedyną osobą, która może mieć jakiekolwiek pojęcie o świecie za murem. Czy możesz spróbować chociaż przyjrzeć się wspomnieniom i sprawdzić, czy jest tam coś, co może nam się przydać? Żeby ich stamtąd wyciągnąć? – Popatrzyłam na niego, chyba zbyt żałośnie.
Z zakłopotaniem cofnął rękę. Wbił wzrok w poobgryzane paznokcie i skórki.
– Ja… ja, ni-nie wiem… – Nikt nie przerwał. Daliśmy mu czas na złapanie wiatru w żagle. Gdy zamilkł, zaproponowałam:
– Może na początek mógłbyś bardzo dokładnie opisać, jak wyglądał cały proces przekazywania sobie informacji. Wiem, że operowaliście obrazami, ale jak dokładnie to wyglądało?
Twarz mu pojaśniała. Znał odpowiedź. Zamyślił się.
– Najprościej chyba porównać to do fotografii. Albo pasków filmu z klatkami scen. Oliwia wsuwała mi do mózgu poszczególne klatki, po kilka na każde spotkanie. Zawsze starannie dobierała sceny, tak, żeby przekazać jak najwięcej za jednym zamachem. Zbyt duża ilość scen na raz powodowała przerwy w kontakcie, a u mnie silne migreny. Staraliśmy się tego unikać… – Powieki mu opadły. Przez moment myślałam, że przysnął. W końcu znów spojrzał na swoje dłonie. – Wszystkie sceny to nieruchome fotografie. Bez ruchomych obrazów…
– Wspominałeś kiedyś, że musisz oddalić się od Doliny na pewną odległość, żeby nawiązać z Oliwią kontakt. Jesteś – zawahałam się – jesteś pewien, że to było niezbędne?
I wtem podniósł na mnie szeroko rozwarte oczy, a ja już znałam odpowiedź.
Pokręcił głową.
– Nie mam takiej pewności. Nie potrafię ocenić. Wiem, kiedy obraz albo wspomnienie nie jest moje, lecz „wtłoczone”, ale nie wiem, kiedy zostało wtłoczone. – Popatrzyliśmy na niego z konsternacją. – Takie sceny są pokryte ledwo widocznym śnieżeniem. Jak w telewizorze bez sygnału. Teraz to widzę… – machnął ręką koło skroni. – Jakby ktoś zapalił światło…
Tomek zastukał knykciami w stół.
– Sam Orwell by tego lepiej nie wymyślił – mruknął posępnie. Też stracił apetyt.
– O ile już tego nie robią. – Hala podniosła fajkę do ust. Palec drugiej ręki owinęła sobie końcówką warkocza. – Wyobraźcie sobie ludzi żyjących w nędzy, ubranych w jutowe worki i jedzących bezsmakową kaszkę proteinową. Macie to? Widzicie? – Nie czekała na potwierdzenie. – A teraz wyobraźcie sobie, że ci sami ludzie są przekonani, że mieszkając w luksusowych rezydencjach, posilają się zdrową, smaczną żywnością prosto z krzaczka. Że mają wszystko, czego im potrzeba, żyjąc w baraku. – Znów pyknęła. Jej opanowanie było godne podziwu. – Przecież to marzenie każdego dyktatora. Żadnej rozróby, żadnych buntów i protestów. Ludzie wszystko mają. Więc po co się buntować.
– Ktoś już kiedyś to nazwał. – Alek odsunął się od zlewu i zajął krzesło obok mnie. – Matrix.
Tomek gwizdnął przeciągle. Milczeliśmy dłuższą chwilę, trawiąc fakty.
– Czy wśród tych wspomnień, które dała ci Oliwia – lub ktoś, kto się pod nią podszywał, pomyślałam – jest coś, co może nam w jakikolwiek sposób pomóc w ocenie sytuacji? Jak przedostać się po kryjomu do Warszawy, jak tam przetrwać? Nie pytam o ludzi, tylko o rzeczy z pozoru nieistotne…?
Marek ściągnął brwi, wędrując wzrokiem po blacie. Tak naprawdę wędrował po fałdach własnego mózgu.
– Większość obrazów to jej własne odbicia w lustrze, z różnymi kartkami w ręku. Zawsze pytała, co u nas, jak sobie radzimy, kto z nami jest, czy mieliśmy jakieś nieprzyjemności. Często pytała o inne grupy, nomadów, nastroje…
Alek wyprostował się jak struna.
– Czekaj. Jeśli cię o to pytała, to znaczy, że nie potrafiła samodzielnie wygrzebać tych wspomnień z twojej głowy. – Otworzył jeszcze szerzej oczy. – I nie była z tobą cały czas. Wtedy wiedziałaby o wszystkim i wykorzystała cenny czas i obrazy na zdobycie innych informacji.
– Chyba, że blefowała dla zachowania pozorów… – wtrącił Tomek.
– Nie – mruknął w zamyśleniu Alek. – Za wiele było tych pytań. To nie wygląda na blef.
– Wydaje mi się – Marek odchrząknął – że pytania były stymulacją mojego mózgu. Za każdym razem, gdy odczytywałem jej pytanie, moje myśli wędrowały do konkretnych obszarów, wspomnień, które ona wyłapywała jak na wędce.
– To ma sens. – Hala wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Nie przestawała kopcić. Zdążyłam już zapomnieć, jak pachniały wieczory bez zapachu tytoniu unoszącego się w powietrzu. Spojrzała na starszego brata. – A patrząc teraz na ciebie, myślę, że nie tylko obrazy mogła ci wtłaczać, ale i nastroje.
Wszyscy skupiliśmy wzrok na Marku, który skurczył się w sobie jeszcze bardziej. Tak, zdecydowanie ktoś wyjął korek z jego wanny pełnej życiowej siły. Z każdym kolejnym objaśnieniem temat przesyłania myśli i obrazów stawał się mniej ciężkostrawny, lecz nadal pozostawały dziesiątki pytań bez odpowiedzi.
– Czy oprócz pokoju i odbicia w lustrze widziałeś coś jeszcze? Spróbuj przewertować te wspomnienia. Czy był z nią ktoś jeszcze, choć raz? Jakieś odbicie widoku za oknem w lustrze czy lampie, gazeta leżąca na komodzie…? – Marek nie przestawał kręcić głową, aż zaczęło mi to działać na nerwy. Spojrzałam z wyrzutem na Halę. – Czy to możliwe, żeby Oliwia celowo wykorzystywała Marka do swoich celów bez jego wiedzy? – Musiałam zadać to pytanie, nieważne, jak bezlitosne było. Nie znałam Oliwii, a pamiętając wcześniejsze opowieści o niej, o tym, jak wspierała Koalicję w początkowej fazie i jak angażowała się w jakże cudowną ideę współczesnego niewolnictwa, nie darzyłam jej zbytnią sympatią.
– Zawsze była bardzo ambitna i zdarzało się, że wędrowała do celu po tru… – Hala urwała i musnęła Marka przepraszającym spojrzeniem. – Ale byli małżeństwem zgodnym, kochającym się. To dla nich Oliwia została w Warszawie, żeby chronić Marka i chłopców.
– Ale wiecie to wszystko od Marka, tylko Marka, prawda? – Tomek uniósł brwi i spojrzał na mnie znacząco. – Wiem, że to zabrzmi brutalnie, ale… – westchnął – Ula i ja jesteśmy jedynymi osobami, które mogą na to spojrzeć obiektywnie. Nie zdziwiłbym się, gdybyście przez te wszystkie lata byli pod pośrednim wpływem Oliwii, poprzez Marka. I gdyby już na etapie wypuszczania was z Warszawy, Oliwia nie była sobą. Mogli ją zaczipować znacznie wcześniej, skoro miała takie wpływy, była tak wysoko…
Cała trójka spojrzała na nas z kiepsko krytym przerażeniem. Pomału zaczynała do nich docierać skala tego niemoralnego procederu.
– Powinniśmy najpierw ustalić, czy to w ogóle była Oliwia, czy ktoś inny. – Tomek przerwał milczenie. – Nie bardzo wiem, jak to zrobić, ale trzeba się nad tym zastanowić…
– Jakie to ma teraz znaczenie? – obruszył się Alek.
– Dla mnie ma. – Głos Marka był cichy i dochodził jak z grobu. Alkowi zrobiło się wstyd za nieprzemyślany komentarz.
Pogrążyłam się w zadumie.
Informacje przekazane przez Marka nie poprawiły naszej sytuacji ani sytuacji Dziewiątki. Wciąż nie miałam bladego pojęcia, jak przetrwać za murem. Bo że przedostać się za mur umiałam, to już zostało wyjaśnione. Problem polegał z przeżyciem wewnątrz. Miałam informacje, które Marek wyłuskał z pamięci, gdy Marina prosiła o jakiekolwiek podstawy: zachowanie mieszkańców, warunki życia, ich wygląd. Całą garść informacji bezużytecznych i niewiarygodnych.
I nagle do mnie dotarło.
– Ona chciała nas tam zwabić – wymamrotałam oniemiała.
– Co? – Alek położył mi rękę na ramieniu.
– Oliwia. – Aż mnie zatkało. – Ona chciała tam sprowadzić konkretnie nas, mutantów…
– Myślisz, że oni wiedzą o tobie…? – Poczułam, że Alek zacisnął nerwowo palce.
Pokręciłam głową.
– Nie. Nie mogli. Oni chcieli sprowadzić jakichkolwiek mutantów.
– Może po prostu potrzebowali ludzi, którzy przetrwali w Edenie. Chcieli dowiedzieć się, jak Eden wygląda, zebrać dane… – Hala wciąż wędrowała po pokoju.
Nie, to też nie pasowało.
– Akurat te informacje mogli uzyskać przez Marka. Zdalnie. Nic prostszego. – Alek wypuścił powietrze ze świstem i odchylił głowę.
– Wiedzą już, że Eden to bunkier pełen mutantów – zająknął się Marek. – Oliwia wyciągnęła to ze mnie, pamiętam, jak drążyła temat…
Lodowaty dreszcz przebiegł mi po ciele.
Jeśli Koalicja wiedziała o kilku tysiącach mutantów, mogli wyekspediować całą armię w celu zlikwidowania tego jawnego niebezpieczeństwa.
– Jezu, tylko cienka linia dzieli nas od wojny. – Hala opuściła rękę z niedopaloną fajką. Struga dymu nadal unosiła się wokół jej nadgarstka.
Zerwałam się z miejsca. Odgarnęłam opadające włosy z czoła.
– Ale dlaczego oni chcieli sprowadzić tam kilkoro mutantów? Żeby mieć zakładników? Zabezpieczenie? Przecież nawet nie wyciągną z ich szpiku nic nadzwyczajnego. Dobrze wiedzieli, kim są mutanci, znali ich strukturę DNA, wiedzieli o nich wszystko, to było wiadome już przed laty… Dlatego nikt ich nigdy nie ścigał celowo… – Wyrzucałam z siebie słowa jak z karabinu maszynowego. Nie celowałam w nikogo konkretnego. Próbowałam przejrzeć wszelkie możliwości i znaleźć tę, która zajarzy mi się w głowie najjaśniej. – Dlaczego teraz tak bardzo ułatwili nam drogę…?
– Zbyt głęboko wnikasz w ich motywy. – Hala odłożyła fajkę na stół. – Może chcą zbadać, jak mutacja rozwinęła się przez lata. Może, jak mówisz, potrzebują karty przetargowej w kontakcie z Edenem. A może zwyczajnie chcą wziąć ich na spytki w sposób łatwiejszy niż machanie zapisanymi tekturkami. Każdemu by w końcu zbrzydło.
Możliwe. Tylko dlaczego czułam pod skórą ten niezidentyfikowany rodzaj podświadomego niepokoju?
– Hej. – Alek chwycił w locie mój nadgarstek. Przystanęłam. Dotknięcie jego ciepłej skóry wypłoszyło na chwilę napięcie. – Usiądź.
Usiadłam. Odetchnęłam głęboko. Spojrzałam stanowczo na Tomka.
– Widziałeś, jak budzili się zaczipowani z Osady. Jesteś absolutnie pewien, że u Marka wirus zadziałał prawidłowo?
– Jeśli w strzykawce było to samo co w Edenie, to bez wątpienia.
Przeniosłam wzrok na Marka.
– A ty jesteś absolutnie pewny, że nie widzisz w głowie żadnych nowych obrazów? Że nie czujesz jakiejkolwiek więzi z Oliwią?
– Tylko tego jednego jestem teraz pewny – odparł markotnie. – Odeszliśmy z Alkiem kawałek od Doliny. Żeby sprawdzić, czy w standardowych miejscach Oliwia nie nawiąże kontaktu…
– I?
– Nic.
Chyba spodziewali się, że na ustach wykwitnie mi szeroki uśmiech, ale ja tylko zmarszczyłam brwi i przygryzłam wargę.
– Ula? Chcesz rozmawiać o czymś, o czym Koalicja nie powinna wiedzieć? – szepnął Alek.
– Nie. – Pokręciłam głową i powiodłam wzrokiem po wysłużonym blacie. Miski z wystygłym gulaszem nadal stały w różnych kątach stołu. – Chcę wiedzieć, czy tą drogą uda się z Warszawą skomunikować.
– CO? – Cała czwórka jak na komendę zwróciła pełną uwagę ku mnie.
Wstałam. Wsadziłam ręce do kieszeni dżinsów. Wyprostowałam się i odetchnęłam głęboko. Tak, to był dobry pomysł.
– Musimy skontaktować się z Warszawą. Chcę porozmawiać z kimś ze środka.
– Ula – zaczął Alek, lecz stanowczym gestem kazałam mu zamilknąć.
– Nie wiedzą, kim jestem, więc nie będą próbowali mnie złapać. Mają już mutantów spoza muru, więc więcej próbek im nie potrzeba. A ja nie chcę wpakować się za mur. – Pokręciłam głową. – Przynajmniej nie od razu. Chcę porozmawiać z kimś stamtąd.
Tak, jak robiłam to przed laty. Oczami wyobraźni ujrzałam Sebastiana i Sylwestra…
– Tylko w ten sposób możemy wyczuć, o co im chodzi. A jak poznamy ich motywy i cele, może uda się znaleźć coś, za co wykupimy Dziewiątkę – tłumaczyłam cierpliwie.
– To wariactwo – mruknął Marek.
– Głupota – wtrąciła trzy grosze Hala.
– Nieodpowiedzialność. – Alek nie krył dezaprobaty, wpatrując się we mnie błagalnie. Wiedział, że jak się uprę, to nawet jego logika mnie nie przekona.
– To jedyne wyjście. Coś musimy zrobić, a na chwilę obecną tylko to nam pozostaje. – Spojrzałam na Tomka. – Jutro chciałabym wyruszyć do Warszawy. Obejrzeć mur na własne oczy, obejść go. Z ukrycia – dodałam, widząc, jak Alek już otwierał usta w proteście. – Chciałabym, Marek, żebyś poszedł z nami. Może, jak zobaczysz go na własne oczy, to coś ci zaświta, jakieś obrazy powrócą, jakieś wspomnienie stanie się żywsze. Jedno mnie tylko martwi…
– Co? – Tomek przeciągnął się, nie przestając mnie obserwować.
– Nie chcę zostawiać Doliny bez ochrony. Choćby jednego… mutanta. – Spojrzałam na Halę, spojrzałam na Alka. – Już najwyższa pora, żebyście podjęli decyzję. Prędzej czy później będziecie potrzebować szczepionki, a ja wolałabym, żebyśmy mieli to już z głowy. – Zerknęłam na Halę. – Z tego, co pamiętam, byłaś raczej zdecydowana?
Hala założyła ręce na piersi. Zamyśliła się.
– Sama nie wiem. Byłam, ale… – Przygryzła wargę. – To musi być już teraz? Nie możemy zaczekać jeszcze trochę?
Patrzyłam raz na nią, raz na Alka.
– Im dłuższej zwlekamy, tym większe szanse, że traficie z tym na kiepski moment.
– A teraz jest odpowiedni? – mruknęła z ironią Hala.
– Możliwe, że lepszego nie będzie. – Zerknęłam na Alka. Uśmiechnęłam się łagodnie. – To jak?
Długo myślał. Widziałam ten cały proces już nie raz. W końcu chwycił moją rękę. Spojrzeliśmy jednocześnie na nasze splecione dłonie.
– Zrobimy tak – zaczął. – Obiecuję ci, że się zaszczepię. Nie dziś, nie jutro, ale wkrótce. – Wskazał głową na siostrę. – Hala decyduje sama za siebie. – Ty jednak – wpatrzył się we mnie – zaczekasz z wyruszeniem do Warszawy przynajmniej trzy dni. Dasz nam i sobie czas na przetrawienie nowych informacji, może komuś wpadnie na myśl coś nowego. A także – wziął wdech – pomożecie Markowi przygotować się do nowej… rzeczywistości. Potrzebuje waszej pomocy. Jak funkcjonować, czego się spodziewać w procesie ewolucji własnego ciała i możliwości, na co powinien uważać. Poćwiczycie z nim samoobronę.
Uczyć komandosa walczyć? Epickie!
– A potem wyruszycie. Ty i Marek. Tomek z nami zostanie. No chyba, że któreś z nas zdecyduje się na szczepionkę. Zgodzisz się na taki kompromis? Trzy dni. Daj nam trzy dni.
Widziałam rosnące oburzenie na twarzy Tomka, więc tylko rzuciłam mu szybkie spojrzenie wypełnione prośbą o zaufanie.
Kompromisy. Coś czego pięć lat temu nie akceptowałam, a czego nauczyłam się od Alka. Był w tym mistrzem. Czasem myślałam, że gdyby nie apokalipsa i niechęć Alka do dużych miast, mógłby zostać całkiem wprawnym politykiem.
– Dobrze. – Usłyszałam swój głos, a w głowie rozszalały mi się znajome wrzaski, wprost z koalicyjnych więzień. Całą dostępną siłą woli próbowałam je zagłuszyć. – Dobrze, niech będzie.
Przystanęłam pod oknem w swoim pokoju, gdy pomarańczowy blask przykrył czubki leśnego horyzontu na wschodzie Doliny. Zatrzymałam się, założyłam ręce na piersi i wbiłam wzrok w dwie postacie przemieszczające się po łące w wojennym tańcu.
Tomek wyławiał z organizmu Marka jego nowe możliwości. Od południa nieprzerwanie stymulował mężczyznę – najpierw zachęcał do starych, sprawdzonych chwytów, lecz w przyspieszonym wydaniu, a następnie zupełnie nowych, opracowywanych przez lata w Edenie. Uczył go, jak się wyciszać, odcinać od setek dźwięków, jak skupiać wzrok na jednym punkcie, gdy ruch mrówek, ptaków, liści na wietrze rozpraszał uwagę. Tomek mógł być wolniejszy i mniej zgrabny od wprawionej w boju Dziewiątki, ale jedno trzeba było mu przyznać: uczył się i zapamiętywał szybka, a także potrafił uczyć innych. Był cierpliwy, energiczny, subtelny. Nie wytykał błędów z kpiną, lecz wydobywał z ucznia nowe umiejętności w sposób wyrafinowany i niezwykle skuteczny.
Marek był prymusem. Połykał techniki i strategie walki w nowej dla niego rzeczywistości. Przynajmniej po trzech dniach ćwiczeń. Gdy razem z Tomkiem stanęli naprzeciwko siebie trzy dni wcześniej, tego samego dnia, gdy ustalaliśmy plan działania i przyklepaliśmy kompromis, Marek wyglądał jak siedem nieszczęść. Tak samo się czuł i zdecydowanie nie tryskał zapałem do nauki. Jednak Tomek nie odpuszczał, cierpliwie motywując mężczyznę. W Marku odezwały się dawne przyzwyczajenia i zainteresowania, które błyskawicznie wypełniły mu myśli. Skoncentrował się na Tomku, jego ruchach i opisujących strategię słowach. Posępne wspomnienia na chwilę odpłynęły w daleką głębinę mózgu. Z ulgą zauważyłam również zmiany w ciele Marka. Ćwiczenia mu służyły. Tak jak wcześniej stracił na wadze, tak teraz szybko ją odzyskiwał. Na policzkach pojawiły się na powrót rumieńce, a we wcześniej przygaszonych oczach – błysk. Zrzuciłam to głównie na karb mutacji. Szczepionka go uzdrawiała. Robiła swoje.
Wychyliłam głowę za okno, zatrzymując wzrok na Hali i Alku. Siedzieli na najniższym szczeblu drewnianych schodów i gawędzili wesoło. Obserwowali brata i Tomka. Alek jadł papierówkę, a Hala pykała fajkę.
Wciągnęłam głęboko wilgotne, wieczorne powietrze.
Minęły trzy dni, które Alek ugrał w grze zwanej kompromisem. Trzy dni, podczas których miała na nas spłynąć łaska z nieba, oświecenie i olśnienie. Pomysł idealny, rozwiązanie perfekcyjne. Albo chociaż drobny fragment układanki, który przechyliłby szalę na naszą korzyść. Tego oczekiwał Alek, proponując kompromis.
Żadne olśnienie nie nadpłynęło. Stary nadajnik na ławie w pokoju milczał uparcie, w promieniu kilkunastu kilometrów od Doliny nie przemknął ani jeden człowiek, także z Edenu. Tomek i Marek skoncentrowali się na ćwiczeniach, Alek w skupieniu zajmował się domowymi obowiązkami, których nigdy nie brakowało, a Hala mu pomagała. Przez całe trzy dni miałam wrażenie, jakby moi przyjaciele na coś czekali, coś niezależnego od nich. Żadne z nich nie wróciło ponownie do rozmowy o Warszawie i Dziewiątce – jakby temat nie istniał.
Już na drugi dzień od pamiętnej dyskusji wiedziałam, że nic się nie zmieni, o ile sami nie zainicjujemy akcji. Byłam przekonana, że mój pomysł należał do trafionych i należało go jak najszybciej realizować, my tymczasem marnotrawiliśmy czas. Ja marnotrawiłam. Na snucie się po Dolinie, na wgapianie się w milczący nadajnik, na obserwowanie jaskółek nad łąką. Dość.
Ile czasu potrzebowałam, by podjąć decyzję? Ułamka sekundy. I ułamek ten traktowałam jak osobiste, prywatne, tylko do mnie skierowane olśnienie. Byłam pewna, że lepszego rozwiązania nie znajdziemy. Byłam pewna swego. Jak wtedy, gdy Agnieszka i Tomek czekali, aż podejmę decyzję, w którą stronę skierować nasze kroki w wiecznej tułaczce – tak, by ominąć zagrożenie.
Do moich uszu dobiegł perlisty śmiech Hali. Gęsia skórka obsiadła mi odkryte przedramiona. Przełknęłam z trudem.
To, że podjęłam decyzję i byłam świadoma jej słuszności, nie znaczy, że strach mnie nie obleciał. Na samą myśl o tym, co zamierzałam zrobić, kostniałam.
Odsunęłam rękę i spojrzałam w dół. W zaciśniętej dłoni trzymałam dwie strzykawki z bursztynowym płynem. Miałam inne wyjście…? Nie.
– Ktoś musi to w końcu zrobić – mruknęłam, podnosząc wzrok na łąkę. Tomek i Marek nadal ćwiczyli. Niebawem skończą. Już pora.
Przymknęłam na moment powieki, wentylując się głęboko. W myślach porządkowałam wszystkie elementy planu: notes Lincolna zakopany w blaszanej skrzynce pod jedną z beczek na deszczówkę, przygotowane dwa plecaki z żywnością i zapasowymi ubraniami, czekające w pokoju pod łóżkiem, strzykawki w mojej dłoni, gotowe do użycia. Otworzyłam oczy. Zerknęłam jeszcze raz na schody. Alek i Hala nadal rozmawiali.
Ruszyłam w dół. W wypełnionym półmrokiem korytarzu majaczyła cisza, przerywana tylko dźwiękiem trzaskającego w kominku ognia. Zwolniłam przy komodzie i odłożyłam tam jedną ze strzykawek. Podeszłam do drzwi. Otworzyły się ze skrzypnięciem.
Hala i Alek spojrzeli za siebie. Ujrzawszy mnie, Hala wróciła wzrokiem do Tomka i Marka. Alek posłał w moją stronę łagodny uśmiech.
– Coś się stało, Uleczko?
Uśmiechnęłam się. Nieco za sztucznie, ale nic lepszego mi nie wyszło.
– Mogę cię na chwilę prosić? – szepnęłam i zrobiłam niezgrabny ruch głową. Nie czekałam, aż zbierze się ze schodów. Weszłam z powrotem do domu. Odwróciłam się plecami do drzwi i podeszłam do kanapy. Serce tłukło mi się w piersi. Palce zadrżały, gdy zdejmowałam z igły ochronną nakładkę. Wsunęłam ją do kieszeni dżinsów. Wyprostowałam się i zwróciłam przodem do wejścia. Rękę ze strzykawką ukryłam za plecami.
Alek wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Podszedł do mnie, niczego nie podejrzewając. Uśmiechał się wesoło, nadal rozbawiony żartem, który zaserwowała mu Hala.
– O co chodzi? – zapytał, wyciągając rękę w moją stronę i odgarniając mi włosy z policzka. – O czym chciałaś mówić? A może nie mówić? – dodał z figlarnym błyskiem w oku.