Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kontynuacja "Sagi rodu Forsyte’ów", pasjonującego cyklu powieściowego, który przyniósł Johnowi Galsworthy’emu literacką Nagrodę Nobla. Wielka epicka opowieść o angielskich wyższych sferach przełomu XIX i XX wieku. "Koniec rozdziału" to ostatnia trylogia powieściowa poświęcona rodzinie Forsyte’ów. Składają się na nią: "Dziewczyna czeka" (1930), "Kwiat na pustyni" (1932) i "Za rzeką" (1933). Zamyka ona wielki cykl poświęcony kilku pokoleniom zamożnej mieszczańskiej rodziny. Pierwszy tom trylogii przedstawia losy skoligaconej z Forsyte’ami Dinny Cherwell i jej rodzeństwa – siostry Diany i brata Hubrta. Mąż Diany od lat przebywa w zakładzie dla umysłowo chorych. Kiedy pewnego dnia niespodziewanie pojawia się w domu, rodzina i przyjaciele, mając w pamięci jego brutalną naturę, wpadają w popłoch. Siostry usiłują wydobyć z więzienia swego brata Huberta, oskarżonego o zabicie Metysa. Ten obyczajowy skandal wprowadza w życie londyńskiej śmietanki atmosferę sesacji i przygody.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 373
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
End of the Chapter
*
Flowering Wilderness
Projekt okładki
Marek J. Piwko
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Laura Ryndak
Wydanie IX, Chorzów 2014
Edycja I
Niniejsze wydanie oparte jest na edycji Państwowego Instytutu Wydawniczego z 1962 r.
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35
fax 32-348-31-25
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
www.dictum.pl
©Copyright byWydawnictwaVideograf SA, Chorzów 2014
ISBN 978-83-7835-257-0
W roku 1930, wkrótce po zatwierdzeniu budżetu, można było podziwiać w sąsiedztwie dworca Victoria Station ósmy cud świata: troje Anglików o zupełnie różnych typach oglądających równocześnie jeden z londyńskich pomników. Przyszli oddzielnie i stali niedaleko od siebie na południowo-wschodnim końcu niezadrzewionej przestrzeni, gdzie zanikające światło późnego wiosennego popołudnia nie świeciło w oczy. Jedną a tych trzech osób była młoda kobieta mniej więcej dwudziestosześcioletnia, drugą — młody człowiek mający około trzydziestu czterech lat, a trzecią — mężczyzna między pięćdziesiątym a sześćdziesiątym rokiem życia. Młoda kobieta, smukła i o wcale niegłupim wyglądzie, patrzyła w górę przekrzywiając głowę na bok; lekki uśmiech rozchylał jej wargi. Szczupły młody człowiek zacisnął paskiem granatowe palto, jakby się obawiał chłodnego wiosennego wiatru. Twarz miał żółtą od dawnej opalenizny; pogardliwy wyraz jego ust był w dziwnej sprzeczności z oczami, które wpatrywały się w pomnik ze szczerym przejęciem. Starszy mężczyzna, bardzo wysokiego wzrostu, ubrany w brązową marynarkę i brązowe trzewiki z kozłowej skóry, trzymał niedbale ręce w kieszeniach spodni; jego długa, nieco przywiędła, lecz przystojna twarz miała wyraz chytrego sceptycyzmu.
A pomnik — konny posąg marszałka Focha — stał wysoko wśród drzew, bardziej od nich nieruchomy.
Młody człowiek odezwał się nagle:
— On nas wyratował.
Taka bezceremonialność wywarła na tamtych dwojgu różne wrażenie; starszy mężczyzna podniósł lekko brwi i podszedł do pomnika, jakby chcąc przyjrzeć się bliżej nogom konia; młoda kobieta odwróciła się i spojrzała wprost na interlokutora. Nagle na twarzy jej odmalowało się zdziwienie.
— Czy pan Wilfryd Desert?
Młody człowiek ukłonił się.
— W takim razie — rzekła — jużeśmy się raz spotkali. Na ślubie FleurMont. Pan był drużbą, pamięta pan? Pierwszym drużbą, jakiego widziałam w życiu. Miałam wówczas szesnaście lat. Pan mnie sobie pewnie nie przypomina, jestem Dinny Cherrell; na chrzcie świętym dano mi imię Elżbiety. W ostatniej chwili zostałam pasowana na druhnę.
Usta młodego człowieka straciły pogardliwy wyraz.
— Pamiętam doskonale pani włosy.
— Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby kto zachował o mnie inne wspomnienie.
— Pani się myli. Doskonale pamiętam, że pomyślałem: ta panienka musiała pozować Botticellemu. Jak widzę, pozuje mu pani w dalszym ciągu.
„Jakież on ma piękne oczy! — myślała Dinny. — To pierwsze oczy, które zrobiły na mnie wrażenie”.
Oczy te znowu patrzyły na pomnik.
— On nas naprawdę wyratował — powiedział Desert.
— Pan musiał być na wojnie.
— Służyłem w lotnictwie i miałem tego powyżej uszu!
— Czy panu się ten pomnik podoba?
— Koń, owszem.
— Tak — szepnęła Dinny — to jest prawdziwy koń, a nie coś na kształt pląsającej beczki z zębami i rozdętymi nozdrzami.
— Całość wykonana solidnie, to pasuje do Focha.
Dinny zmarszczyła brwi.
— Mnie się podoba, że on stoi tak spokojnie wśród tych drzew.
— Jak się miewa Michał? O ile pamiętam, pani jest jego kuzynką.
— Michał ma się dobrze. Jest wciąż posłem do parlamentu; wybrali go z okręgu, w którym ma zapewnioną większość.
— A Fleur?
— Kwitnie. Czy pan wie, że w zeszłym roku urodziła jej się córka?
— Fleur? Hm. To mają dwoje dzieci, prawda?
— Tak. Mała nazywa się Katarzyna.
— Nie byłem w kraju od 1927 roku. Do licha! Dużo czasu upłynęło od tego wesela.
— Wygląda pan jak człowiek, który przebywał na słońcu — rzekła Dinny wpatrzona w ciemnożółtą twarz.
— Nie mógłbym żyć bez słońca.
— Michał mówił mi kiedyś, że pan mieszka na Wschodzie.
— Włóczę się tam. — Twarz ściemniała mu; wstrząsnął się lekko. — Wściekle zimna ta angielska wiosna.
— Czy pan wciąż pisuje poezje?
— A! Pani zna moją słabość?
— Czytałam, wszystkie wiersze pana. Najbardziej podoba mi się ostatni tom.
Desert uśmiechnął się.
— Pani mi pochlebia, a poeci to lubią. Kim może być ten wysoki pan? Twarz jego wydaje mi się znajoma.
Wysoki pan, który obchodził pomnik dokoła, wracał właśnie.
— On mi się też w jakiś sposób kojarzy ze ślubem Michała — szepnęła Dinny.
Wysoki pan zbliżył się do nich.
— Pęciny nie bardzo się rzeźbiarzowi udały — oświadczył.
Dinny uśmiechnęła się.
— Jak to dobrze, że nie mam pęcin! Zastanawialiśmy się właśnie, czy pana znamy. Był pan może kilka lat temu na weselu Michała Monta?
— Byłem. Z kim mam przyjemność?
— W takim razie spotkaliśmy się tam wszyscy troje. Jestem cioteczną siostrą Michała ze strony matki. Nazywam się Dinny Cherrell. Pan Desert był drużbą Michała.
Wysoki pan skinął głową.
— O! Nazywam się Jack Muskham. Ojciec Michała jest moim ciotecznym bratem. — Zwrócił się do Deserta: — Zdaje mi się, że wyrażał pan podziw dla marszałka Focha.
— Tak jest.
Posępny wyraz twarzy Deserta zadziwił Dinny.
— No tak — przyznał Muskham — to był prawdziwy żołnierz. Niewielu takich wydała ta wojna. Ale ja przyszedłem zobaczyć konia.
— Koń stanowi niewątpliwie najciekawszą część pomnika — szepnęła Dinny.
Wysoki pan uśmiechnął się drwiąco.
— Foch nigdy nie zawiódł naszego zaufania i za to musimy mu być wdzięczni.
Desert zwrócił się raptownie do Muskhama.
— Czy jakiś szczególniejszy powód skłonił pana do tej uwagi?
Muskham wzruszył ramionami, skłonił się Dinny i z wolna odszedł.
Kiedy się oddalił, zapadła cisza jakby nad głęboką wodą.
— Gdzie pan teraz idzie? — spytała wreszcie Dinny.
— Wszędzie, dokąd pani idzie.
— Ślicznie dziękuję. Idę do ciotki, która mieszka na Mount Street.
— Doskonale.
— Pan musi ją pamiętać, to matka Michała. Kochane stworzenie! Mistrzyni skrótów. Mówi tak, jakby skakała z kamienia na kamień. Trzeba dużego wysiłku, aby nadążyć za jej myślami.
Przeszli na drugą stronę ulicy do Grosvenor Place.
— Pewnie pan znajduje zmiany w Anglii za każdym powrotem do kraju. Przepraszani za takie zagajenie rozmowy.
— Owszem, widzę pewne zmiany.
— Czyżby pan, jak to mówią, „nie kochał ojczystego kraju”?
— Czuję do Anglii coś w rodzaju wstrętu.
— Czy pan należy przypadkiem do rzędu ludzi, którzy pragną, aby o nich myślano gorzej, niż na to zasługują?
— To niemożliwe. Niech pani spyta Michała.
— Michał nie potrafi obmawiać.
— Michał, jak aniołowie, żyje poza kręgiem rzeczywistości.
— O nie — zaprzeczyła Dinny — Michał tkwi w rzeczywistości i jest bardzo angielski.
— Ta sprzeczność stanowi źródło jego wewnętrznej rozterki.
— Dlaczego pan mówi źle o Anglii? To nic oryginalnego.
— Tylko z Anglikami mówię źle o Anglii.
— Bardzo chwalebnie. Ale dlaczego się pan z tą krytyką zwraca do mnie?
— Bo pani mi się wydaje wcieleniem tego, czym Anglia powinna być — zaśmiał się Desert.
— „Zaszczycona i piękna, lecz nie tłusta i nie czterdziestoletnia”.1
— Anglia wciąż uważa, że przoduje światu, i to mam jej do zarzucenia.
— A czy tak nie jest?
— Owszem — odparł niespodziewanie Desert. — Ale to nie powód, aby o sobie tak sądziła.
Dinny pomyślała:
Przewrotny jesteś, bracie Wilfrydzie,
Ostrym językiem wciąż kłujesz.
Nieładnie wygląda, gdy stajesz na głowie,
Czemu więc tak postępujesz?2
Ujęła tę myśl w prostsze słowa:
— Jeżeli Anglia ciągle przoduje światu, jeżeli nie powinna o tym wiedzieć, a jednak tak czyni, to wykazuje w każdym razie pewną dozę intuicji. Czy pan intuicyjnie poczuł antypatię do pana Muskhama? — Spojrzała na Wilfryda i pomyślała: „Zdaje się, że wdepnęłam!”
— Antypatię? Cóż znowu! Po prostu jest to typ zakamieniałego koniarza, który mnie zawsze śmiertelnie nudzi.
„Nie podaje prawdziwego powodu — pomyślałaDinnypatrząc na Deserta. — Co za dziwna twarz! Nieszczęśliwa, odbija głęboką, wewnętrzną rozterkę, jakby anioł toczył z szatanem nieustanną walkę o tego człowieka”. Ale drżała pod jego spojrzeniem tak samo jak wówczas, kiedy mając szesnaście lat stała przy nim z rozpuszczonymi włosami na weseluFleur.
— Czy pan naprawdę lubi wędrówki po Wschodzie?
— Ciąży na mnie przekleństwo jak na Żydzie Wiecznym Tułaczu.
„Będzie musiał mi wyznać kiedyś, dlaczego tak jest — pomyślała Dinny. — Tylko że pewno go już nigdy nie zobaczę”. Lekki dreszcz przemknął jej po plecach.
— Może pan zna mego stryja Adriana? Był na Wschodzie w czasie wojny. Teraz ma pod swoją opieką stare kości w muzeum. W każdym razie pan na pewno zna Dianę Ferse. Pobrali się zeszłego roku.
— Nie znam nikogo z wybitnych londyńskich osobistości.
— Więc Michał jest jedynym naszym punktem stycznym.
— Nie uznaję kontaktów za pośrednictwem osób trzecich. Gdzie pani mieszka?
Dinny uśmiechnęła się:
— Uważam, że tu będzie wskazany krótki zarys biograficzny: od niepamiętnych czasów rodzina moja zamieszkuje Condaford Grange w Oxfordshire. Ojciec mój jest emerytowanym generałem, a ja jedną z dwóch córek. Mój jedyny brat, wojskowy, niedawno się ożenił i przyjeżdża teraz z Sudanu na urlop.
— Ach tak! — mruknął Desert, a twarz jego nabrała znowu ponurego wyrazu.
— Mam lat dwadzieścia sześć, jestem niezamężna i jak dotąd bezdzietna. Moją pasją jest wtrącanie się do cudzych spraw. Nie mam pojęcia, skąd mi się to bierze. Kiedy przyjeżdżam do Londynu, mieszkam u lady Mont, na Mount Street. Wychowana skromnie, mam zamiłowanie do zbytku i żadnych środków na zaspokajanie moich zachcianek. O ile mi się zdaje, mam poczucie humoru. A teraz kolej na pana.
Desert uśmiechnął się i potrząsnął głową.
— Czy mam pana wyręczyć? — spytała Dinny. — Jest pan drugim z kolei synem lorda Mullyona; za długo pan przebywał na wojnie; pisze pan poezje; ma pan koczownicze instynkty i jest pan swoim własnym wrogiem; tylko to ostatnie spostrzeżenie jest oryginalne. Otóż i Mount Street. Może pan wstąpi i odwiedzi ciotkę Emilię?
— Dziękuję, nie wstąpię. Czy zechciałaby pani zjeść ze mną jutro śniadanie, a potem pójść na popołudniowe przedstawienie?
— Chętnie. Gdzie się spotkamy?
— U Dumourieux, o pół do drugiej.
Zamienili uścisk dłoni i rozeszli się. Ale Dinny drżała z wewnętrznego podniecenia, kiedy wchodziła do domu ciotki, i stała cicho przed drzwiami salonu uśmiechając się do swoich wrażeń.
1 Żartobliwa parafraza z St. Roman’s Well Waltera Scotta.
2Parafraza wierszyka z opowiastki Lewisa CarrollaAlicja w Krainie Czarów.