Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
32 osoby interesują się tą książką
Star D'Apliese nie może dojść do siebie po nagłej śmierci jej adopcyjnego ojca – tajemniczego multimilionera Pa Salta. Dziewczyna jedzie do położonego nad Jeziorem Genewskim urokliwego zamku, gdzie ma się spotkać z siostrami. Na miejscu okazuje się, że Pa Salt zostawił każdej z nich w spadku zaszyfrowane wskazówki dotyczące ich pochodzenia. Otrzymana wizytówka i figurka kota wiodą najbardziej enigmatyczną z sióstr, zawsze pozostającą w ich cieniu nieśmiałą Star do uroczego londyńskiego antykwariatu. Niespodziewana śmierć Pa Salta i wizyta w księgarni Orlanda mogą stać się początkiem czegoś nowego.
Sto lat wcześniej. Zdecydowana i niezależna Flora MacNichol przyrzeka sobie, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Wiedzie spokojne życie w domu położonym w malowniczej Krainie Jezior w północno-zachodniej Anglii, nieopodal miejsca zamieszkania słynnej pisarki, Beatrix Potter, gdzie Flora czuje się bezpieczna i szczęśliwa. Wkrótce jest zmuszona wyjechać do Londynu, gdzie trafia do domu jednej z najbardziej znanych i szanowanych w społeczeństwie edwardiańskiej Anglii kobiet, Alice Keppel. Flora wbrew swojej woli staje się pionkiem w grze, w której będzie musiała wybierać pomiędzy prawdziwą miłością a lojalnością wobec chlebodawcy. Nieoczekiwane spotkanie z tajemniczym mężczyzną przyniesie odpowiedzi, których Flora od dawna szuka.
Wykorzystując wskazówki pozostawione przez ojca, Star zgłębia fascynującą historię Flory, poznając jednocześnie szczegóły dotyczące jej własnych korzeni.
Badając swoje związki z Florą, odkrywa swoje miejsce w układance pełnej miłości, nienawiści, bólu i nadziei.
Nastrojowa i pełna magii powieść, która zachwyci miłośników prozy w stylu Kate Morton i Kristin Hannah, a także wielbicieli brytyjskiego serialu „Downton Abbey”.
Opinie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 748
Tytuł oryginału:
THE SHADOW SISTER (BOOK 3 OF THE SEVEN SISTERS SERIES)
Copyright © Lucinda Riley 2016
All rights reserved
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023
Polish translation copyright © Marzenna Rączkowska & Maria Pstrągowska 2018
Redakcja: Katarzyna Kumaszewska
Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka
Opracowanie graficzne okładki: Plus 2 Witold Kuśmierczyk
Zdjęcia na okładce: © Nic Skerten/Trevillion Images (kobieta); © Drunaa/Trevillion Images (panorama Londynu); Toni Ferreira/Pexels (niebo)
ISBN 978-83-6775-799-7
Wydawca
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.
Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa
wydawnictwoalbatros.com
Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Konwersja do formatu epub na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik
NASTROJOWA, PEŁNA MAGII SAGA RODZINNA
Sześć sióstr. Choć urodziły się na różnych kontynentach, wychowały się w bajecznej posiadłości Atlantis na prywatnym półwyspie Jeziora Genewskiego. Adopcyjny ojciec, nazywany przez nie Pa Saltem, nadał im imiona mitycznych Plejad.
Każda ułożyła sobie życie po swojemu i rzadko mają okazję spotkać się wszystkie razem. Do domu ściąga je niespodziewana śmierć ojca, który zostawił każdej list i wskazówki mogące im pomóc w odkryciu własnych korzeni. I w znalezieniu odpowiedzi na pytanie, co się stało z siódmą siostrą.
STAR
Śmierć ojca zbiega się z trudnym momentem w życiu Star. Uwięziona w toksycznej relacji z siostrą, pragnie znaleźć własną drogę. Idąc za wskazówkami ojca, trafia do ekscentrycznego świata angielskiej arystokracji i w londyńskim antykwariacie znajduje ślady kobiety, której młodość przypadała na czasy edwardiańskie.
Rok 1909. Flora MacNichol jest zrozpaczona, gdy musi opuścić dom rodzinny. Sytuacja finansowa zmusza ją do przyjęcia posady guwernantki. Jej chlebodawczyni – popularna w kręgach śmietanki towarzyskiej w Londynie – otacza dziewczynę niespodziewaną opieką. Ku swojemu zdumieniu, Flora staje się nagle atrakcją sezonu. Dzięki trosce swojej mentorki? Czy może za sprawą odwiedzającego potajemnie panią Keppel… króla Edwarda VII?
Historia tej niezwykłej kobiety pomoże Star odkryć własną przeszłość i wyjść z cienia siostry. A może nawet otworzyć się na miłość.
LUCINDA RILEY (1965–2021)
Urodziła się w Irlandii. We wczesnej młodości próbowała swoich sił jako aktorka, grała zarówno na deskach teatru, jak i w filmach, pracowała też w telewizji. Pierwszą powieść napisała w wieku 24 lat. Akcję swoich książek osadzała w różnych zakątkach świata. Być może to jeden z powodów, dla których powieści Riley zyskały niezwykłą popularność na całym świecie, zostały przetłumaczone na 37 języków, a liczba sprzedanych egzemplarzy przekroczyła 40 milionów. Szczególny sukces odniosły części cyklu Siedem Sióstr (sprzedane w nakładzie 25 milionów egzemplarzy), który prawdopodobnie wkrótce zostanie zekranizowany.
Powieści Riley były wielokrotnie nominowane do międzynarodowych nagród, m.in. niemieckiej Lovely Books, włoskiej Premio Bancarella czy brytyjskiej Romantic Novel of the Year Award. W 2020 r. Lucinda Riley zdobyła nagrodę Dutch Platinum przyznawaną tytułom, które sprzedały się w Holandii w ponad 300 tysiącach egzemplarzy. Wcześniej otrzymała ją autorka Harry’ego Pottera, J.K. Rowling.
Lucinda Riley we współpracy z synem, Harrym Whittakerem, napisała serię książek dla najmłodszych czytelników.
Dom rodzinny Riley, gdzie wychowała czwórkę dzieci, znajduje się w Norfolk, w Anglii, ale w 2015 r. autorka spełniła swoje marzenia i kupiła wiejską posiadłość w irlandzkim hrabstwie Cork, które zawsze uważała za swoje miejsce na ziemi. Jej ostatnich 5 książek powstało właśnie tam.
W 2017 r. u pisarki zdiagnozowano nowotwór. Przez lata walczyła z chorobą. Zmarła w otoczeniu rodziny 11 czerwca 2021 r.
LUCINDARILEY.COM
Tej autorki
DOM ORCHIDEI
DZIEWCZYNA NA KLIFIE
TAJEMNICE ZAMKU
RÓŻA PÓŁNOCY
SEKRET LISTU
DRZEWO ANIOŁA
SEKRET HELENY
POKÓJ MOTYLI
DZIEWCZYNA Z NEAPOLU
TAJEMNICE FLEAT HOUSE
Cykl SIEDEM SIÓSTR
SIEDEM SIÓSTR
SIOSTRA BURZY
SIOSTRA CIENIA
SIOSTRA PERŁY
SIOSTRA KSIĘŻYCA
SIOSTRA SŁOŃCA
ZAGINIONA SIOSTRA
ATLAS. HISTORIA PA SALTA
Dla Flo
Nie będę pełzł wzdłuż brzegu, lecz popłynę Na pełne morze, jak mi gwiazdy wskażą.
George Eliot, Miasteczko Middlemarch
Dramatis personae
ATLANTIS
Pa Salt – adopcyjny ojciec sióstr
Marina (mama) – opiekunka sióstr
Claudia – gospodyni w Atlantis
Georg Hoffman – prawnik Pa Salta
Christian – szyper
SIOSTRY D’APLIÈSE
Maja
Ally (Alkione)
Star (Asterope)
CeCe (Celaeno)
Tiggy (Tajgete)
Elektra
Merope (nieodnaleziona)
lipiec 2007
Astrantia major
(jarzmianka większa – z rodziny selerowatych – Apiaceae)Nazwa pochodzi od greckiego słowa astéri oznaczającego gwiazdę (ang. star).
Zawsze będę dokładnie pamiętać, gdzie dowiedziałam się o śmierci ojca i co wtedy robiłam…
Z piórem uniesionym nad kartką papieru wyjrzałam z pokoju, by nacieszyć oczy lipcowym słońcem, a przynajmniej nikłymi promykami, które wpadały między okno a znajdujący się kilka metrów dalej mur z czerwonej cegły. Byłyśmy skazane na ten monotonny widok ze wszystkich okien naszego skromnego mieszkanka, więc mimo pięknej pogody wewnątrz było ciemno. Co za kontrast w porównaniu z domem mojego dzieciństwa Atlantis – piękną posiadłością nad Jeziorem Genewskim.
Przypomniałam sobie, że siedziałam dokładnie w tym samym miejscu, kiedy CeCe weszła do naszego zapyziałego saloniku, by powiedzieć mi, że Pa Salt nie żyje.
Odłożyłam pióro i poszłam po szklankę wody z kranu, żeby się napić. Panował upał, powietrze wydawało się lepkie. Chciwie gasząc pragnienie, pomyślałam, że przecież nie muszę tego robić; nie muszę wystawiać się na ból wspomnień. Pomysł, by pisać, podsunęła mi młodsza siostra, Tiggy, kiedy po śmierci taty spotkałyśmy się w Atlantis.
– Kochana Star – powiedziała, gdy wybrałyśmy się z siostrami popływać żaglówką po jeziorze, żeby jakoś uśmierzyć ból po stracie ojca. – Wiem, że trudno ci mówić o swoich uczuciach, ale bardzo cierpisz. Może spróbuj zapisywać swoje myśli?
Dwa tygodnie temu, kiedy wracałyśmy samolotem z Atlantis, rozmyślałam nad słowami Tiggy. A dziś rano spróbowałam wcielić je w życie.
Wlepiłam wzrok w ceglany mur i z ironią pomyślałam, że jest świetną metaforą mojej obecnej sytuacji życiowej. Uśmiechnęłam się na tę myśl, co sprowadziło mnie z powrotem do rzeczywistości. Skupiłam uwagę na podrapanym drewnianym stole, który właściciel mieszkania, typ spod ciemnej gwiazdy, pewnie kupił za bezcen w sklepie ze starociami. Znów usiadłam i podniosłam eleganckie pióro od Pa Salta. Dał mi je w prezencie na dwudzieste pierwsze urodziny.
– Nie będę zaczynała od śmierci taty – powiedziałam na głos. – Zacznę od momentu, kiedy przyjechałyśmy tutaj, do Londynu.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwi i tak mnie to spłoszyło, że aż podskoczyłam. Wiedziałam, że to moja siostra, CeCe. Wszystko robiła głośno. Nie potrafiła nawet postawić filiżanki z kawą na stole, nie uderzając nią o blat tak mocno, że zawartość wylewała się wszędzie dookoła. Nie docierało do niej, że kiedy znajdzie się w jakimś pomieszczeniu, powinna mówić ciszej. Zawsze krzyczała, i to tak, że kiedy byłyśmy małe, zaniepokojona mama zabrała ją do lekarza na badanie słuchu. Oczywiście CeCe nic nie dolegało. Wręcz przeciwnie – miała wyjątkowo wyczulony słuch. Zresztą gdy rok później mama, zmartwiona, że nie mówię, zabrała mnie do logopedy, również okazało się, że nic mi nie jest.
– Jest w stanie mówić, ale po prostu nie chce – powiedział specjalista. – Zacznie, kiedy będzie gotowa.
Żeby jakoś się ze mną porozumiewać, mama nauczyła mnie podstaw francuskiego języka migowego.
– Kiedykolwiek będziesz czegoś chciała – zwróciła się do mnie – możesz mi pokazać, o co chodzi. – Wskazała siebie, skrzyżowała dłonie na sercu, a potem skierowała palec w moją stronę. – Ja…cię… kocham.
CeCe też szybko nauczyła się migać. Rozwinęłyśmy swój własny język – mieszaninę migania i wymyślonych słów. Korzystałyśmy z niego, gdy chciałyśmy się między sobą porozumieć przy ludziach. Uwielbiałyśmy zdziwione miny sióstr, kiedy przekazywałam CeCe jakiś chytry plan, i obie wybuchałyśmy niepohamowanym śmiechem.
Teraz widzę, że ja i ona wyrosłyśmy na swoje przeciwieństwa; im mniej mówiłam, tym głośniej i częściej robiła to ona. A im bardziej się to nasilało, tym rzadziej musiałam się odzywać. W ten sposób nasze wrodzone cechy stały się jeszcze bardziej widoczne. Kiedy byłyśmy dziećmi, nie miało to pewnie specjalnego znaczenia. Wśród sześciu sióstr my dwie zawsze byłyśmy razem.
Kłopot w tym, że miało to znaczenie teraz.
– Wiesz co? Znalazłam mieszkanie! – zawołała CeCe, z impetem wpadając do salonu. – Za kilka tygodni będziemy mogły się tam przeprowadzić. Developerzy muszą jeszcze parę rzeczy skończyć, ale zapowiada się niewiarygodnie pięknie! O mój Boże, ale tu gorąco! Nie mogę się doczekać, kiedy się stąd wyprowadzimy.
Poszła do kuchni. Usłyszałam, że odkręca kran do oporu. Wyobraziłam sobie, jak woda zalewa blaty, które przed chwilą z trudem wypolerowałam.
– Chcesz wody, Sia?
– Nie, dziękuję.
Skarciłam się w myślach, że irytuje mnie to zdrobnienie, bo przecież używała go tylko wtedy, gdy nikogo z nami nie było. Wymyśliła je, kiedy byłyśmy małe. Pochodziło z książki Historia Anastazji, którą Pa Salt dał mi na Boże Narodzenie. Była to opowieść o dziewczynce, która mieszkała w Rosji, w lesie, i odkryła, że jest księżniczką.
– Wygląda jak ty, Star – powiedziała do mnie pięcioletnia CeCe, kiedy oglądałyśmy obrazki w książce. – Może i ty jesteś księżniczką… jesteś taka ładna, że to całkiem możliwe. Masz złote włosy i niebieskie oczy. Będę na ciebie mówiła „Sia”. – Tak zniekształcała końcówkę imienia rosyjskiej księżniczki. – Pasuje do CeCe! – Wymawialiśmy zdrobnienie jej imienia „Sia”. – Cee i Sia! Bliźniaczki! – Z radości aż klasnęła w rączki.
Dopiero później dowiedziałam się, jaka była prawdziwa historia rosyjskiej rodziny królewskiej, i zrozumiałam, co się stało z Anastazją Romanową i jej rodzeństwem. Daleko temu było do bajki.
Ale już nie jestem dzieckiem. Mam dwadzieścia siedem lat.
– Na pewno będziesz zachwycona tym mieszkaniem. – CeCe znowu pokazała się w salonie i opadła na wytartą skórzaną kanapę. – Umówiłam się, że jutro przyjdziemy je obejrzeć. Kosztuje furę kasy, ale teraz mnie na to stać. Zwłaszcza że w trakcie kryzysu nie ma aż tylu chętnych na kupno, więc dostałam całkiem niezłą cenę. Najwyższy czas, żebyśmy miały prawdziwy dom.
Najwyższy czas, żebym nareszcie miała własne życie, pomyślałam.
– Kupujesz je? – zapytałam.
– Tak. To znaczy, jeśli tobie się spodoba.
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Nic ci nie jest, Sia? Wyglądasz na zmęczoną. Dobrze dzisiaj spałaś?
– Nie. – Chociaż bardzo starałam się opanować, do oczu napłynęły mi łzy, kiedy pomyślałam o długich, bezsennych nocach, które bardzo wolno ustępowały z brzaskiem dnia, a ja leżałam pogrążona w bólu, wciąż nie mogąc uwierzyć, że tata odszedł na zawsze.
– Problem w tym, że nadal jesteś w szoku. Ale w końcu minęło dopiero kilka tygodni. Przysięgam, że wkrótce poczujesz się lepiej, a już na pewno, kiedy zobaczysz nasze nowe mieszkanie. To ta nora tak cię przygnębia. Bo mnie na pewno – powiedziała, po czym spytała: – Dzwoniłaś już do faceta od kursu gotowania?
– Tak.
– Kiedy zaczynasz?
– W przyszłym tygodniu.
– Świetnie! Będziemy miały czas wybrać jakieś meble do nowego mieszkania. – CeCe podeszła do mnie i spontanicznie mnie uścisnęła. – Nie mogę się doczekać, kiedy je zobaczysz.
*
– Prawda, że tu cudownie?
CeCe rozwarła szeroko ramiona, jakby chciała objąć nimi cały ten pokój. Jej głos echem odbijał się od ścian. Podeszła do całkowicie przeszklonego frontu ogromnego pomieszczenia i przesunęła jedną z tafli.
– A balkon jest dla ciebie. Chodź, popatrz – rzuciła, machając ręką.
Wyszłyśmy na zewnątrz. Słowo „balkon” było stanowczo zbyt skromnym określeniem miejsca, w którym się znalazłyśmy. Był to raczej zawieszony nad Tamizą długi, piękny taras.
– Możesz go wypełnić ziołami i kwiatami. W Atlantis tak lubiłaś się tym zajmować – dodała. Podeszła do balustrady i zlustrowała wzrokiem szarą wodę daleko pod nami. – Prawda, że przepiękny widok?
Kiwnęłam głową, ale ona już wracała do środka, więc podryfowałam za nią.
– Kuchnię trzeba jeszcze urządzić, ale kiedy tylko podpiszę umowę, możesz swobodnie wybierać kuchenkę, lodówkę i tak dalej. W końcu zajmiesz się tym teraz zawodowo. – Puściła do mnie oko.
– No co ty? Idę tylko na krótki kurs gotowania.
– Jesteś tak utalentowana, że na pewno dadzą ci gdzieś pracę. Wystarczy, że zobaczą, co umiesz. W każdym razie zgodzisz się chyba, że mieszkanie jest dla nas idealne. Z tej strony urządzę sobie studio. – Wskazała przestrzeń między najbardziej od nas oddaloną ścianą a spiralnymi schodami na górę. Fantastyczne światło. A dla ciebie będzie ogromna kuchnia i balkon. Ze wszystkich mieszkań, które oglądałam w Londynie, to najbardziej przypomina mi Atlantis.
– Tak. Jest śliczne. Dziękuję.
Zdawałam sobie sprawę, jak się cieszy ze swojego odkrycia, i rzeczywiście, mieszkanie było imponujące. Widząc jej radość, nie chciałam mówić, co naprawdę myślę: że mieszkanie w ogromnym szklanym pudle nad ponurą rzeką w żaden sposób nie przypomina Atlantis.
CeCe rozmawiała z agentem o podłodze z jasnego drewna, którą mieli wkrótce ułożyć, a ja pokręciłam głową, by odpędzić swoje negatywne nastawienie. Pomyślałam, że jestem strasznie rozpieszczona. W końcu w porównaniu z ulicami Delhi albo slumsami na przedmieściach Phnom Penh nowiuteńkie mieszkanie w Londynie to przecież luksus.
Tyle tylko, że ja wolałabym skromną chatkę, która stałaby twardo na ziemi, a z jej drzwi frontowych wychodziłoby się do prawdziwego ogrodu.
Jednym uchem słuchałam gadaniny CeCe o zdalnie opuszczanych roletach i niewidocznym, także zdalnie sterowanym, systemie nagłośnienia. Za plecami agenta pokazała mi gestem, że usiłuje coś zakombinować, i przewróciła oczami. W odpowiedzi leciutko się do niej uśmiechnęłam. Ogarnęła mnie okropna klaustrofobia, bo nie mogłam tu otworzyć drzwi i po prostu przed siebie pobiec… Dla mnie miasta mają w sobie coś duszącego. Przytłacza mnie ich hałas, zapachy i tłumy. To mieszkanie było jednak przynajmniej przestronne.
– Sia?
– Przepraszam, co mówiłaś?
– Chodźmy na górę zobaczyć sypialnię.
Weszłyśmy po spiralnych schodach do pokoju, który miałam dzielić z CeCe, mimo że obok było jeszcze jedno pomieszczenie. Nawet teraz, kiedy patrzyłam na wspaniałe widoki rozciągające się z góry, czułam, że przechodzą mnie dreszcze. Potem obejrzałyśmy piękną łazienkę przy sypialni. CeCe niewątpliwie dała z siebie wszystko, żeby znaleźć mieszkanie, które każdej z nas będzie pasowało.
Musiałam jednak spojrzeć prawdzie w oczy: nie byłyśmy małżeństwem. Byłyśmy tylko siostrami.
Po obejrzeniu mieszkania CeCe na siłę zaciągnęła mnie do sklepu meblowego przy King’s Road, a potem autobusem wróciłyśmy na drugą stronę rzeki.
– Ten most nazwano imieniem męża królowej Wiktorii – powiedziałam jej, gdy przejeżdżałyśmy przez most Alberta. – A w Kensington jest jego pomnik.
CeCe ukróciła moje wywody. Mignęła do mnie słowo „mądrala”.
– Przyznaj się, Star. Chyba nie nosisz przy sobie przewodnika?
– Noszę – przyznałam, migając słowo „kujon”. Uwielbiam historię.
Wysiadłyśmy z autobusu w pobliżu naszego mieszkania.
– Chodźmy na kolację do którejś z tutejszych knajp – zaproponowała CeCe. – Powinnyśmy to uczcić.
– Nie mamy pieniędzy. – A przynajmniej ja nie mam, pomyślałam.
– Ja stawiam.
Poszłyśmy do pobliskiego pubu, gdzie CeCe dla siebie zamówiła butelkę piwa, a dla mnie mały kieliszek wina. Niespecjalnie lubiłyśmy alkohol. Zwłaszcza ona miała słabą głowę, o czym przekonała się jako nastolatka podczas jakiejś szczególnie odjechanej imprezy. Kiedy stała przy barze, rozmyślałam o tajemniczym pojawieniu się funduszów, które nagle zdobyła CeCe dzień po tym, jak Georg Hoffman, prawnik taty, wręczył nam koperty od Pa Salta. Pojechałyśmy spotkać się z nim w Genewie i błagała go, by pozwolił mi wejść z nią do jego gabinetu, ale stanowczo odmówił.
– Niestety, muszę trzymać się instrukcji mojego klienta. Wasz ojciec nalegał, by jakiekolwiek spotkania z którąś z jego córek odbywały się w cztery oczy.
Czekałam więc w recepcji, podczas gdy ona rozmawiała z prawnikiem. Kiedy wyszła z jego gabinetu, widziałam, że jest spięta i podekscytowana.
– Przepraszam cię, Sia, ale musiałam podpisać jakąś głupią klauzulę poufności. To pewnie jeszcze jedna gierka taty. Mogę ci tylko zdradzić, że poszło mi dobrze.
Mam wrażenie, że była to pierwsza tajemnica, jaką CeCe miała przede mną. W każdym razie nadal nie wiem, skąd ma te pieniądze. Georg Hoffman wyjaśnił nam, że Pa Salt wyraźnie zaznaczył w testamencie, że mamy otrzymywać pieniądze tylko na pokrycie podstawowych potrzeb. W szczególnych przypadkach mogłyśmy jednak zwrócić się do prawnika taty o dodatkowe fundusze. Może wystarczyło poprosić, tak jak przypuszczalnie zrobiła to CeCe.
– Na zdrowie. – Stuknęła butelką o mój kieliszek. – Za nasze nowe życie w Londynie.
– I za Pa Salta. – Uniosłam kieliszek.
– Tak – zgodziła się. – Bardzo go kochałaś, prawda?
– A ty nie?
– Oczywiście, że tak. Bardzo. Był… niezwykły.
Kiedy przyniesiono nam jedzenie, przyglądałam się, jak moja siostra łapczywie zajada. Choć obie byłyśmy córkami Pa Salta, miałam wrażenie, że tylko ja odczuwam żal po jego śmierci.
– Myślisz, że powinnyśmy kupić to mieszkanie? – spytała.
– To twoja decyzja, CeCe. Ja nie płacę, więc nie mogę zabierać głosu w tej sprawie.
– Nie wygłupiaj się. Przecież wiesz, że wszystko, co moje, jest twoje i na odwrót. A poza tym, jeśli zdecydujesz się otworzyć kopertę od taty, nie wiadomo, co tam możesz znaleźć.
Przypominała mi o tym od chwili, kiedy dostałyśmy koperty. Swoją otworzyła prawie natychmiast i spodziewała się, że ja zrobię to samo.
– I co, Sia, nie otworzysz jej? – ponaglała mnie.
Ale ja po prostu nie mogłam tego zrobić… bo niezależnie od tego, co było w środku, otwarcie jej będzie oznaczało, że akceptuję odejście taty. A na to nie byłam gotowa.
Zjadłyśmy, CeCe zapłaciła rachunek i wyszłyśmy. Kiedy wróciłyśmy do domu, zadzwoniła do banku, by przekazał zaliczkę na mieszkanie. Potem usiadła przy laptopie i zaczęła narzekać na jakość połączenia z internetem.
– Chodź, pomożesz mi wybrać kanapy! – zawołała z salonu, gdy napełniałam pożółkłą wannę wodą.
– Właśnie się kąpię – odpowiedziałam i zamknęłam drzwi na klucz.
Weszłam do wanny i zanurzyłam głowę tak, by uszy i włosy mieć pod wodą, i wsłuchiwałam się w bulgoczące dźwięki. Pewnie takie odgłosy słyszy się w łonie matki, pomyślałam. Uznałam, że muszę się usamodzielnić, bo inaczej do końca zwariuję. Nie była to wina CeCe i na pewno nie chciałam się na niej odgrywać. Kochałam ją. Wspierała mnie w każdym dniu mojego życia, ale…
Dwadzieścia minut później, kiedy wchodziłam do salonu, byłam już pewna.
– Przyjemna kąpiel?
– Tak. CeCe…
– Chodź i zobacz, jakie znalazłam kanapy. – Kiwnęła do mnie dłonią.
Zrobiłam, co chciała, i niewidzącym wzrokiem przyglądałam się różnym odcieniom kremowych mebli.
– Jak myślisz, która jest najładniejsza?
– Przecież ta kanapa ma się podobać tobie. Urządzanie mieszkań to twój konik, nie mój.
– Co powiesz na tę? – CeCe wskazała ekran. – Oczywiście musimy pojechać i na niej usiąść, bo nie wystarczy, że będzie ładna, musi jeszcze być wygodna. – Zapisała nazwę i adres sklepu. – Może jutro?
Wzięłam głęboki oddech.
– Nie pogniewasz się, jeśli na parę dni pojadę do Atlantis?
– Skoro tego chcesz, to oczywiście. Sprawdzę, kiedy mogłybyśmy polecieć.
– Tylko że ja chciałabym polecieć sama. To znaczy… – Przełknęłam ślinę i zebrałam siły, żeby się nie wycofać. – Jesteś tutaj bardzo zajęta mieszkaniem i tak dalej. No i chciałaś zacząć jakieś projekty plastyczne…
– Tak, ale kilka dni nie ma wielkiego znaczenia. Rozumiem, że masz taką potrzebę.
– Mówię serio – rzuciłam stanowczo. – Naprawdę chcę polecieć sama.
– Dlaczego? – CeCe odwróciła się w moją stronę, a jej oczy, które zwykle miały kształt migdałów, ze zdziwienia zrobiły się okrągłe.
– No bo… tak. To znaczy… chcę usiąść w ogrodzie, który pomagałam urządzić Pa Saltowi, i tam otworzyć swój list.
– Rozumiem. Oczywiście. – Wzruszyła ramionami.
Poczułam, jak pojawia się między nami tafla lodu, lecz tym razem nie miałam zamiaru się poddawać.
– Idę spać. Strasznie boli mnie głowa – powiedziałam.
– Dam ci jakiś proszek. Chcesz, żebym wyszukała ci loty do Genewy?
– Już coś wzięłam, ale jeśli możesz pomóc mi z biletem na samolot, to świetnie. Dziękuję. Dobranoc. – Nachyliłam się i pocałowałam siostrę w czubek głowy. Błyszczące ciemne włosy miała obcięte na chłopaka.
Poszłam do naszej sypialni, niewiele większej od schowka na szczotki.
Łóżko było twarde i wąskie, a materac cienki. Chociaż wychowywałyśmy się w luksusach, przez ostatnie sześć lat podróżowałyśmy po świecie i spałyśmy w byle jakich norach. Żadna z nas nie chciała prosić taty o pieniądze, nawet kiedy naprawdę ich nie miałyśmy. Zwłaszcza CeCe była pod tym względem bardzo honorowa i dlatego tak się zdziwiłam, że nagle przepuszcza pieniądze jak wodę. A przecież to były pieniądze od niego, nie mogło być inaczej.
Pomyślałam, że zapytam mamy, czy coś na ten temat wie, choć za dobrze ją znałam: była do przesady dyskretna i nigdy nie puszczała plotek między siostry.
– Atlantis – mruknęłam. Wolność…
Tej nocy zasnęłam prawie natychmiast.
Kiedy taksówka przywiozła mnie na przystań, Christian czekał już koło przycumowanej motorówki. Jak zwykle, przywitał mnie ciepłym uśmiechem. Po raz pierwszy zadałam sobie pytanie, w jakim właściwie jest wieku. Byłam pewna, że jest naszym szyprem od czasu, gdy byłam małą dziewczynką, ale wyglądał na nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Miał ciemne włosy, opaloną oliwkową cerę i pięknie umięśnione ciało.
Usadowiłam się na wygodnej skórzanej ławeczce przy rufie i kiedy mknęliśmy po jeziorze, rozmyślałam o tym, że pracownicy Atlantis w ogóle się nie starzeją. Pięknie świeciło słońce, oddychałam dobrze mi znanym, świeżym powietrzem i fantazjowałam, że Atlantis naprawdę jest zaczarowane, a ci, którzy mieszkają w jego murach, otrzymali dar wiecznego życia.
Wszyscy oprócz Pa Salta.
Nie mogłam znieść wspomnień z mojego ostatniego pobytu tutaj. Przybyłyśmy wszystkie: sześć sióstr, każda przywieziona przez Pa Salta z innego, odległego zakątku świata, adoptowana i nazwana imieniem kolejnej gwiazdy z gromady Plejad. Zebrałyśmy się w domu naszego dzieciństwa z powodu jego śmierci. Nie było nawet pogrzebu, który pozwoliłby nam wyrazić żałobę po jego stracie. Mama powiedziała nam, że chciał, by pochowano go w morzu, bez świadków.
Spotkałyśmy się tylko ze szwajcarskim prawnikiem, Georgiem Hoffmanem, który pokazał nam dziwne urządzenie, na pierwszy rzut oka przypominające skomplikowany zegar słoneczny, które z dnia na dzień pojawiło się w ukochanym ogrodzie Pa Salta. Georg Hoffman wyjaśnił nam, że nazywa się ono sferą armilarną i wyznacza pozycję gwiazd. Na obręczach wokół złotego globusa, który znajdował się pośrodku sfery, wygrawerowano nasze imiona i współrzędne wskazujące dokładne miejsce, w którym Pa Salt znalazł każdą z nas, a także wyryte po grecku cytaty.
Maja i Ally, najstarsze siostry, podały pozostałym miejsca odpowiadające współrzędnym i tłumaczenie greckich napisów. Ja nadal nie przeczytałam swoich. Schowałam je do plastikowej koperty razem z listem od Pa Salta.
Motorówka zaczęła zwalniać, a przed oczami mignął mi zarys domu, w którym się wychowałyśmy, choć od zewnątrz osłaniał go szpaler drzew. Wyglądał jak zamek z bajki; miał różowe mury i cztery wieżyczki, a jego okna połyskiwały w słońcu.
Kiedy już zobaczyłyśmy sferę armilarną i dostałyśmy listy, CeCe chciała jak najszybciej wyjechać. Ja nie; wolałabym zostać i pobyć tam trochę, by opłakać pamięć Pa Salta w domu, w którym z taką miłością mnie wychował. Teraz, po dwóch tygodniach, wróciłam w rozpaczliwym poszukiwaniu siły i samotności, bo potrzebowałam tego, by uporać się ze śmiercią taty i móc żyć dalej.
Christian podprowadził łódź do przystani i zabezpieczył ją linami. Gdy pomagał mi wysiąść, zobaczyłam, że przez trawnik idzie w moją stronę mama, jak zawsze, kiedy wracałam do domu. Na jej widok do oczu napłynęły mi łzy i po chwili przylgnęłam do niej w ciepłym uścisku.
– Jak to miło, że mam cię dla siebie samą! – Ucałowała mnie w oba policzki i cofnęła się o krok, żeby mi się dobrze przyjrzeć. – Nie powiem, że jesteś za szczupła, bo zawsze taka byłaś. – Uśmiechnęła się i poprowadziła mnie w stronę domu. – Claudia upiekła twój ulubiony strudel z jabłkami i nastawiła już wodę na herbatę. – Wskazała stół na tarasie. – Usiądź sobie tutaj i naciesz się resztkami letniego słońca, a ja zabiorę do środka twoją torbę i powiem Claudii, żeby przyniosła ci herbatę i ciasto.
Patrzyłam, jak odchodzi, a kiedy zniknęła we wnętrzu domu, odwróciłam się w stronę ogrodu, by napawać się jego bogatą roślinnością i idealnie zadbanym trawnikiem. Zauważyłam, że Christian idzie ścieżką w stronę mieszkania nad ukrytym w zatoczce hangarem. Dobrze naoliwiona maszyna Atlantis nadal chodziła swoimi trybami, choć jej wynalazcy już tu nie było.
Po chwili wróciła mama, a za nią pojawiła się Claudia z herbatą na tacy. Nasza gospodyni odzywała się jeszcze rzadziej niż ja i nigdy sama nie rozpoczynała rozmowy.
– Cześć, Claudio. Jak się czujesz?
– Dziękuję – odpowiedziała ze swoim silnym niemieckim akcentem. Wszystkie siostry były dwujęzyczne. Tata uparł się, żebyśmy od małego znały francuski i angielski. Z Claudią rozmawiałyśmy wyłącznie po angielsku. Mama natomiast była stuprocentową Francuzką. Przejawiało się to między innymi w jej ubiorze – prostej, lecz eleganckiej jedwabnej bluzce i spódnicy – oraz w schludnym upięciu włosów w kok. Konieczność porozumiewania się z nimi dwiema oznaczała, że musiałyśmy umieć w mgnieniu oka przechodzić z jednego języka na drugi.
– Widzę, że nie obcięłaś włosów. – Mama z uśmiechem wskazała moją długą jasną grzywkę. – Jak się czujesz, chérie? – spytała, gdy Claudia wyszła, i nalała mi herbaty.
– W porządku.
– Przecież wiem, że nie. Nikt z nas nie czuje się dobrze. To niemożliwe po tej tragedii, jaka nas spotkała.
– To prawda – zgodziłam się z nią. Podała mi herbatę, a ja dodałam do niej mleka i wsypałam trzy łyżeczki cukru. Chociaż siostry naśmiewały się ze mnie, że jestem za chuda, uwielbiałam słodycze i często sobie na nie pozwalałam.
– A jak radzi sobie CeCe?
– Mówi, że dobrze, chociaż ja nie jestem tego do końca pewna.
– Żałoba dotyka nas na różne sposoby. I często sprawia, że się zmieniamy. Wiesz, że Maja poleciała do Brazylii?
– Tak. Kilka dni temu przysłała mnie i CeCe e-maila. Wiesz, dlaczego to zrobiła?
– Przypuszczam, że ma to coś wspólnego z listem, który zostawił dla niej ojciec. Ale niezależnie od powodu bardzo się cieszę. Byłoby dla niej straszne, gdyby tu została i opłakiwała Pa Salta w samotności. Jest za młoda, żeby chować się przed światem. A poza tym podróże kształcą.
– Tak. Ale ja mam ich już dosyć – wyznałam.
– Naprawdę?
Skinęłam głową. Nagle poczułam ciężar rozmowy. Zwykle CeCe była przy mnie i odpowiadała za nas obie. Lecz mama milczała, więc musiałam mówić dalej:
– Dosyć już widziałam.
– To na pewno. – Roześmiała się cichutko. – Czy są jakieś miejsca, w których jeszcze nie byłyście w ciągu tych pięciu lat?
– Australia i Amazonia.
– A dlaczego akurat tam nie pojechałyście?
– CeCe strasznie boi się pająków.
– Oczywiście. – Mama klasnęła w dłonie, przypomniawszy sobie o tym. – Chociaż kiedy była dzieckiem, wydawało się, że niczego się nie boi. Na pewno pamiętasz, jak skakała z najwyższych skał do morza.
– Albo się na nie wspinała – dodałam.
– A pamiętasz, jak długo potrafiła wstrzymać pod wodą oddech? Martwiłam się, że utonie.
– Tak. – Ze zgrozą pomyślałam o tym, jak usiłowała mnie przekonać, żebym też uprawiała ekstremalne sporty. Przynajmniej w tej jednej sprawie jakoś jej się oparłam. Podczas podróży po Dalekim Wschodzie całymi godzinami nurkowała z akwalungiem albo wspinała się po zawrotnie stromych nekach wulkanów w Tajlandii i Wietnamie. Niezależnie od tego, czy była pod wodą, czy wysoko nade mną, ja leżałam spokojnie na plaży, czytając książkę.
– No i nie znosiła chodzić w butach… Trzeba było ją do tego zmuszać – powiedziała mama z uśmiechem.
– Raz wrzuciła buty do jeziora. – Wskazałam na spokojną wodę. – Musiałam ją przekonać, żeby po nie poszła.
– Zawsze była wolnym duchem. – Mama westchnęła. – Ale bardzo odważnym… Aż pewnego dnia, kiedy miała z siedem lat, usłyszałam wrzask z waszego pokoju i pomyślałam, że ktoś ją chyba morduje. Ale nie, to tylko pająk wielkości centyma pojawił się nad nią na suficie. Kto by pomyślał? – Pokręciła głową na to wspomnienie.
– Boi się też ciemności.
– O tym nie miałam najmniejszego pojęcia – przyznała się i jej oczy się zachmurzyły.
Pomyślałam, że w pewnym sensie podważyłam jej kompetencje jako matki. A przecież była cudowną kobietą. Pa Salt zatrudnił ją, aby dbała o adoptowane przez niego niemowlęta, z których wyrosły dzieci, a potem kobiety. Zajmowała się nami, kiedy Pa Salt wyjeżdżał w swoich sprawach za granicę. Z żadną z nas nie była spokrewniona, a jednak wiele dla nas wszystkich znaczyła.
– Wstydzi się komukolwiek powiedzieć, że ma koszmary nocne.
– To dlatego przeniosłaś się do jej pokoju? – spytała. Po tylu latach wreszcie zrozumiała, o co chodziło. – A wkrótce potem poprosiłaś mnie o lampkę nocną…
– Tak.
– Myślałam, że to dla ciebie, Star. Najwyraźniej nie znamy naszych podopiecznych tak dobrze, jak nam się wydaje. A jak tam Londyn?
– Podoba mi się, ale jesteśmy tam dość krótko. I… – Westchnęłam, bo nie potrafiłam wyrazić, jaka mnie ogarnia rozpacz.
– Jesteś w żałobie – skończyła za mnie mama. – I może masz uczucie, że właściwie nie ma znaczenia, gdzie akurat jesteś.
– Tak, ale chciałam przyjechać tutaj.
– To miłe, zwłaszcza że nareszcie mam cię dla siebie samą. Nieczęsto się to zdarzało, co?
– To prawda.
– Chciałabyś, żeby tak było częściej?
– No… tak…
– To naturalne, Star. Ani ty, ani CeCe nie jesteście już dziećmi i każda z was powinna mieć własne życie. Co nie znaczy, że nie możecie być sobie bliskie. Jestem pewna, że CeCe też tak myśli.
– Nie, mamo. Ona mnie potrzebuje. Nie mogę jej opuścić. – Nagle wybuchnęłam; frustracja, lęk i… złość na siebie i sytuację jakby się we mnie przelały. Zwykle potrafiłam się opanować, lecz tym razem z głębi mojej duszy wypłynął jeden wielki szloch.
– Och, chérie… – Słońce akurat zasłoniła wielka chmura. Mama wstała, uklęknęła przede mną i ujęła moje dłonie. – Nie wstydź się. Czasami dobrze jest popłakać.
Posłuchałam jej. Nie nazwałabym tego płaczem, bo był to raczej skowyt. Wszystkie niewypowiedziane słowa i uczucia, które w sobie zamknęłam, nagle wypłynęły ze mnie jak nawałnica.
– Przepraszam, przepraszam… – mruknęłam, kiedy mama wyjęła z kieszeni paczkę chusteczek, by osuszyć tę nagłą falę łez. – To z powodu taty.
– Oczywiście, kochanie. Naprawdę nie masz za co przepraszać.
Siedziałam, czując się jak samochód, z którego nagle wypłynęła cała benzyna.
– Często się martwiłam, że zamykasz w sobie tyle emocji – powiedziała mama. – Teraz jest mi lepiej. – Uśmiechnęła się. – Chociaż tobie pewnie nie. Może chcesz iść do swojego pokoju, żeby się odświeżyć przed kolacją?
Weszłyśmy do środka. Dom miał własny, specyficzny zapach, który starałam się odtworzyć w swoich tymczasowych mieszkaniach – składała się na niego nutka cytryny, drewna cedrowego, świeżo upieczonego ciasta… Ale oczywiście było to coś znacznie więcej niż suma poszczególnych składników. Ten zapach był unikalny dla Atlantis.
– Chcesz, żebym poszła z tobą na górę? – zapytała mama, kiedy ruszyłam schodami.
– Nie. Nic mi nie będzie.
– Porozmawiamy jeszcze później, ale gdybyś mnie potrzebowała, chérie, wiesz, gdzie jestem.
Znalazłam się na najwyższym piętrze domu, gdzie wszystkie siostry miały swoje pokoje. Mieszkanko mamy – z własnym salonikiem i łazienką – znajdowało się na końcu korytarza. Pokój, który dzieliłam z CeCe, sąsiadował z pokojami Ally i Tiggy. Otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się na widok koloru trzech ścian. W wieku piętnastu lat CeCe przechodziła okres fascynacji rockiem gotyckim, więc upierała się, żeby pomalować je na czarno. Ja nie chciałam się zgodzić i w ramach kompromisu zaproponowałam fioletowy. CeCe postawiła jednak warunek, że czwartą ścianę pomaluje sama.
Cały dzień przesiedziała zamknięta na klucz w pokoju i z nieco błędnym wzrokiem wyszła z niego dopiero przed północą.
– Możesz obejrzeć – powiedziała, prowadząc mnie do środka.
Od razu uderzyła mnie energia barw. Tło w kolorze żywego granatu o odcieniu nieba o północy tu i ówdzie rozświetlały plamy błękitu, a pośrodku błyszczała zachwycająco piękna grupa płomiennozłotych gwiazd. Natychmiast je rozpoznałam: CeCe namalowała Siedem Sióstr – Plejady, czyli nas.
Po chwili wzrok przyzwyczaił mi się do widoku i zauważyłam, że każda gwiazda składa się z malutkich, precyzyjnie namalowanych kropeczek, które wyglądały jak atomy, co ożywiało całość.
Za plecami czułam obecność CeCe, a na ramieniu jej niespokojny oddech.
– Genialne! Naprawdę niewiarygodne. Jak to wymyśliłaś?
– Nic nie wymyślałam. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu wiedziałam, co mam robić.
Od tamtej pory miałam mnóstwo czasu, by przyglądać się ścianie ze swojego łóżka, i wciąż znajdowałam jakieś szczegóły, które wcześniej mi umknęły.
Tata i siostry bardzo chwalili CeCe za mural, ona jednak nigdy już nie namalowała niczego w podobnym stylu.
– To po prostu do mnie przyszło. Ale od tamtej pory poszłam dalej – wyjaśniała.
Choć od powstania malowidła minęło dwanaście lat, to teraz, przyglądając mu się, nadal uważałam, że jest najbardziej pomysłowym i twórczym dziełem CeCe.
Zobaczyłam, że moja torba jest już rozpakowana, a kilka przywiezionych przeze mnie ubrań leży równiutko na krześle, więc usiadłam. Nagle poczułam się nieswojo. W sypialni nie było nic mojego. Ale nie mogłam winić za to nikogo poza sobą.
Podeszłam do komody, otworzyłam dolną szufladę i wyjęłam starą puszkę po herbatnikach, w której trzymałam swoje skarby. Usiadłam na łóżku, położyłam ją sobie na kolanach, uniosłam pokrywkę i wyjęłam kopertę. Po siedemnastu latach leżenia w puszce wydała mi się wysuszona i gładka. Wysunęłam jej zawartość i przyjrzałam się grubej pergaminowej kartce, do której nadal przyczepiony był suszony kwiat.
Moja kochana Star, a jednak udało nam się go wyhodować.
Ucałowania, tata
Opuszkami palców przesunęłam po delikatnych, cienkich jak pajęczyna płatkach, w których nadal tkwiło wspomnienie głębokiego odcienia bordo. Były przecudną ozdobą i pierwszym kwiatem rośliny wyhodowanej w ogrodzie, który pomagałam tacie urządzić podczas szkolnych wakacji.
Musiałam wtedy wcześnie wstawać, jeszcze zanim obudziła się CeCe, bardzo mocno śpiąca, zwłaszcza po nocnych koszmarach dopadających ją zwykle między drugą a czwartą. Ani razu nie zauważyła, że o świcie znikam z pokoju. Tata czekał już na mnie w ogrodzie. Odnosiłam wrażenie, że nie śpi od paru godzin, i może zresztą tak było. Miałam zaspane oczy, ale zawsze byłam ciekawa, co nowego mi pokaże.
Czasem było to zaledwie kilka nasion, które trzymał w dłoni; kiedy indziej delikatna sadzonka rośliny, którą przywiózł z podróży. Siadaliśmy na ławce w różanej altance z ogromną, bardzo starą encyklopedią botaniki, a jego smagłe ręce przewracały strony, aż odnalazł miejsce pochodzenia naszego skarbu. Gdy przeczytał już informacje o jego naturalnym środowisku, o tym, co lubi, a czego nie, zastanawialiśmy się, gdzie najlepiej posadzić roślinę.
Teraz zrozumiałam, że właściwie to on wszystko proponował, a ja zawsze się zgadzałam. Nigdy jednak tak tego nie odczuwałam. Wydawało mi się, że moje zdanie ma znaczenie.
Często wspominałam przypowieść z Biblii, którą kiedyś mi opowiedział przy wspólnej pracy – o tym, że każda żywa istota od początku życia potrzebuje czułej opieki. Kiedy jest otoczona troską, dorasta i nabiera siły na wiele lat życia.
– Oczywiście my, ludzie, jesteśmy tacy sami jak nasiona – dodał z uśmiechem, podczas gdy ja podlewałam rośliny dziecięcą konewką, a on otrzepywał ręce z pachnącego torfu. – Jeśli mamy słońce, deszcz… i miłość, niczego więcej nam nie potrzeba.
I rzeczywiście, nasz ogród rozkwitał. Dzięki tym niezwykłym porankom spędzanym z tatą nauczyłam się sztuki cierpliwości. Czasami po kilku dniach wracałam, by zobaczyć, czy nasza roślinka już rośnie, i stwierdzałam, że albo nic się nie zmieniło, albo zbrązowiała i wygląda, jakby obumarła, więc pytałam tatę dlaczego.
– Star – ujmował moją twarz w zniszczone dłonie – rzeczy prawdziwie wartościowe wydają owoce dopiero po jakimś czasie. Ale kiedy to się stanie, będziesz zadowolona, że wytrwałaś.
A więc, pomyślałam, zamykając puszkę, jutro wstanę wcześnie i pójdę do ogrodu.
*
Kolację zjadłyśmy z mamą przy świecach na tarasie. Claudia przyrządziła wspaniały comber jagnięcy z karmelizowanymi marchewkami mini i świeżym brokułem z ogrodu przy kuchni. Im więcej wiedziałam o gotowaniu, tym bardziej doceniałam jej talent.
– Wiesz już, gdzie się osiedlisz? – zapytała mama po posiłku.
– CeCe zaczyna w Londynie kurs przygotowawczy do studiów w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych.
– Wiem, ale pytam o ciebie.
– Kupuje apartament nad Tamizą. W przyszłym miesiącu się do niego wprowadzamy.
– Rozumiem. A tobie się tam podoba?
– Jest bardzo… duży.
– Nie o to pytałam.
– Dam radę tam zamieszkać, mamo. Jest fantastyczny – dodałam, mając wyrzuty sumienia z powodu swojej powściągliwości.
– Będziesz uczyła się gotować, a CeCe zajmie się sztuką?
– Tak.
– Kiedy byłaś młodsza, myślałam, że zostaniesz pisarką – powiedziała. – W końcu skończyłaś studia z literatury angielskiej.
– Uwielbiam czytać.
– Za mało się cenisz, Star. Pamiętam opowiadania, które pisałaś w dzieciństwie. Czasem tata mi je czytał.
– Naprawdę? – Poczułam, jak rozpiera mnie duma.
– Tak. I nie zapominaj, że dostałaś się na Cambridge, ale zrezygnowałaś ze studiowania tam.
– Wiem – rzuciłam opryskliwie. Sama usłyszałam zgrzyt w swoim głosie.
Ten epizod mojego życia nawet po dziewięciu latach był dla mnie bolesny i nie chciałam się przy nim zatrzymywać…
– Nie masz nic przeciwko temu, żebym starała się o miejsce w Cambridge, Cee? – zapytałam wtedy siostrę. – Namawiają mnie do tego nauczyciele.
– Oczywiście, że nie, Sia. Jesteś taka zdolna. Na pewno się dostaniesz! Ja też rozejrzę się po uczelniach w Anglii, ale wątpię, żeby któraś zaproponowała mi miejsce. Wiesz, jaki ze mnie matołek. Jeśli mi się nie uda, pojadę z tobą i znajdę sobie pracę w jakimś barze albo coś w tym stylu – powiedziała, wzruszając ramionami. – Wszystko mi jedno. Najważniejsze, żebyśmy się nie rozdzielały, prawda?
W tamtym czasie byłam o tym absolutnie przekonana. W do- mu i w szkole z internatem, gdzie inne dziewczęta wyczuwały, jak jesteśmy ze sobą blisko, zostawiały nas w spokoju. Byłyśmy dla siebie wszystkim. Złożyłyśmy papiery jeszcze do innych uczelni, gdzie oferowano kierunki, które podobały się nam obu, co znaczyło, że mogłybyśmy być razem. Spróbowałam też z Cambridge i, ku mojemu zdziwieniu, zaproponowano mi miejsce w Selwyn College, pod warunkiem że uzyskam odpowiednie stopnie na maturze.
W Boże Narodzenie usiadłam w gabinecie taty i przyglądałam się, jak czyta list z Cambridge. Podniósł wzrok, a ja delektowałam się dumą i emocjami w jego oczach. Wskazał małą choinkę przystrojoną zabytkowymi ozdobami. Na jej czubku lśniła srebrna gwiazda.
– No widzisz? – Uśmiechnął się. – Przyjmiesz tę ofertę?
– Nie… wiem. Zobaczę jeszcze, co z CeCe.
– Ale to musi być twoja decyzja. Ja mogę tylko powiedzieć, że kiedyś musisz zacząć myśleć o sobie – dodał z naciskiem.
Potem dostałyśmy z CeCe jeszcze po dwie oferty z uczelni, na które obie złożyłyśmy papiery. Po egzaminach maturalnych nerwowo czekałyśmy na wyniki.
Dwa miesiące później siedziałyśmy wraz z pozostałymi siostrami na środkowym pokładzie Tytana, wspaniałego jachtu taty. Wypłynęliśmy w nasz doroczny rejs – w tym roku była to wycieczka wzdłuż południowego wybrzeża Francji. Nerwowo ściskałyśmy koperty, w których przysłano wyniki matury. Tata właśnie nam je wręczył, wyłowiwszy je ze sterty korespondencji, którą jak zawsze, kiedy byliśmy na morzu, co drugi dzień dostarczano nam ślizgaczem.
– I co, dziewczęta? – zapytał, uśmiechając się na widok naszych spiętych min. – Chcecie je otworzyć przy wszystkich czy w samotności?
– Miejmy to już lepiej z głowy – postanowiła CeCe. – Ty pierwsza, Star. Ja i tak pewnie oblałam.
Drżącymi palcami otworzyłam kopertę przy siostrach i tacie i wyjęłam ze środka kartkę.
– No i co? – spytała Maja, bo bardzo długo czytałam wyniki.
– Mam średnią pięć i cztery dziesiąte… i szóstkę z angielskiego.
Wszyscy zaczęli wiwatować i klaskać; siostry mocno mnie ściskały.
– Teraz twoja kolej, CeCe – rzuciła z błyskiem w oku Elektra. Wszystkie wiedziałyśmy, że CeCe nauka idzie trudno z powodu dysleksji, za to Elektra jest w stanie zdać każdy egzamin, ale się leni.
– Tak czy inaczej, jest mi wszystko jedno – zastrzegła CeCe. Mignęłam do niej „powodzenia” i „kocham cię”. Rozerwała kopertę, a ja wstrzymałam oddech, kiedy przeglądała wyniki.
– O mój Boże!
Teraz wszyscy wstrzymali oddech.
– Zdałam! Star, zdałam! Co oznacza, że mogę studiować historię sztuki w Sussex!
– Cudownie! – krzyknęłam. Naprawdę bardzo się postarała.
W twarzy taty zobaczyłam jednak pytanie. Wiedział, jaka czeka mnie decyzja.
– Gratulacje, kochanie – zwrócił się z uśmiechem do CeCe. – Sussex to piękna okolica. No i oczywiście to tam są klify Siedem Sióstr.
Nieco później siedziałyśmy z CeCe na najwyższym pokładzie jachtu i podziwiałyśmy piękny zachód słońca nad Morzem Śródziemnym.
– Zrozumiem cię, jeśli zdecydujesz się na Cambridge, zamiast studiować ze mną w Sussex – powiedziała. – Naprawdę nie chciałabym ci stać na drodze. Ale… – Zadrżała jej dolna warga. – Nie wiem, co bez ciebie zrobię. Bóg wie, jak bez twojej pomocy poradzę sobie z pisaniem prac.
Tamtej nocy na jachcie słyszałam, jak CeCe wierci się i jęczy przez sen. Zrozumiałam, że za chwilę znowu przyśni jej się jeden z jej koszmarów. Nauczyłam się już świetnie rozpoznawać ich oznaki, więc wstałam z łóżka, położyłam się koło niej i uspokajająco mruczałam jej do ucha. Wiedziałam, że nie ma mowy, by udało mi się ją obudzić. Jęczała coraz głośniej, w końcu zaczęła wykrzykiwać niezrozumiałe słowa, których już nawet nie starałam się rozszyfrować.
Jak mogę ją zostawić? Potrzebuje mnie… a ja potrzebuję jej…
I wtedy rzeczywiście tak było.
Odrzuciłam więc ofertę z Cambridge i pojechałam z siostrą na studia do Sussex. Ale w połowie trzeciego semestru CeCe oznajmiła, że rezygnuje z uczelni.
– Chyba mnie zrozumiesz, Sia? Umiem malować i rysować, ale nie potrafię sklecić pracy o malarzach renesansowych i ich niezliczonych przedstawieniach Matki Boskiej. Nie nauczę się pisać, nawet gdyby od tego zależało moje życie. Przepraszam, ale jest, jak jest.
W konsekwencji wyprowadziłyśmy się ze wspólnego pokoju w akademiku i razem wynajęłyśmy obskurne mieszkanie. Ja chodziłam na wykłady, a ona jeździła autobusem do Brighton, gdzie pracowała jako kelnerka.
W następnym roku niemal sięgnęłam dna rozpaczy, bo nie mogłam odżałować, że zrezygnowałam ze swojego marzenia.
Po kolacji przeprosiłam mamę i poszłam na górę do pokoju. Wyjęłam z plecaka komórkę, żeby sprawdzić wiadomości, i zobaczyłam, że mam cztery SMS-y i kilka nieodebranych połączeń – wszystkie od CeCe. Zgodnie z obietnicą, tuż po wylądowaniu wysłałam jej SMS-a. Teraz też napisałam jej krótką wiadomość: wszystko dobrze, odezwę się rano, ale muszę wcześniej się położyć. Wyłączyłam telefon, wślizgnęłam się pod kołdrę i leżałam, wsłuchując się w ciszę. Uzmysłowiłam sobie, że bardzo rzadko mi się zdarza zasypiać samej w pokoju. Na dodatek byłam w niemal pustym domu, który kiedyś był pełen gwaru, energii i życia. Dziś nie obudzą mnie jęki CeCe. Jeśli zechcę, mogę spać aż do rana.
A jednak, zamykając oczy, starałam się za nią nie tęsknić.
*
Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie, wciągnęłam na siebie dżinsy, narzuciłam bluzę z kapturem, wzięłam plastikową teczkę i na palcach zeszłam na dół. Cichutko otworzyłam frontowe drzwi, wyszłam z domu i skręciłam w ścieżkę po lewej, w stronę ogrodu Pa Salta. W teczce miałam list od niego, współrzędne ze sfery armilarnej i przetłumaczoną z greckiego inskrypcję.
Wolno obeszłam kwietniki, które razem obsadzaliśmy i potem z troską obserwowaliśmy rozwój roślin. W pełni rozkwitały w lipcu: kolorowe cynie, purpurowe astry, groszek pachnący podobny do skupisk maleńkich motyli i róże, które oplatały altanę i dawały cień siedzącym na ławce.
Zrozumiałam, że teraz sama muszę się nimi opiekować. Co prawda nasz stary ogrodnik Hans zajmował się ogrodem, kiedy w Atlantis nie było taty ani mnie, ale nie miałam pewności, czy kocha je tak jak my. Właściwie to głupota podchodzić do roślin jak do dzieci, lecz tata często mówił, że trzeba się o nie podobnie troszczyć.
Stanęłam, by pozachwycać się rośliną o fioletowych kwiatach, które zwisały na cienkich łodygach nad bujnymi liśćmi.
– To jarzmianka większa, Astrantia major – wyjaśnił Pa Salt, kiedy prawie dwadzieścia lat temu wsadzaliśmy maleńkie nasionka do doniczek. – Uważa się, że nazwa pochodzi od greckiego słowa astéri, czyli gwiazda, star. Roślina ma bujne kwiaty w kształcie gwieździstych aureoli. Muszę cię ostrzec, że może być trudno je wyhodować, zwłaszcza że nasiona, które mamy, pochodzą z innego kraju i są stare i wysuszone. Ale jarzmianka jest mało wymagająca, więc jeśli nam się uda, wystarczą jej dobra ziemia i woda.
Kilka miesięcy później tata zabrał mnie do ocienionego zakątka ogrodu, aby posadzić tam kwiaty, które dzięki naszej troskliwej opiece jakimś cudem wykiełkowały w doniczkach. Między innymi musiały trochę poleżeć w lodówce, co, według taty, spowodowało szok przywołujący je na powrót do życia.
– Teraz musimy być cierpliwi i mieć nadzieję, że spodoba im się nowy dom – powiedział, wycierając z rąk ziemię.
Astrantia potrzebowała jeszcze dwóch lat, aby zakwitnąć, ale potem rozsiewała się radośnie w każdym miejscu ogrodu, który przypadł jej do gustu. Przez chwilę patrzyłam na jej kwiaty, zerwałam jeden, delikatnie obwiodłam jego płatki opuszkami palców i ogarnęła mnie nieznośna tęsknota za tatą.
Odwróciłam się i podeszłam do ławeczki przytulonej do różanej altany. Drewno nadal pokryte było rzęsistą rosą, więc wytarłam je rękawem. Usiadłam z uczuciem, że wilgoć przenika mi aż do wnętrza duszy.
Spojrzałam na plastikową teczkę z kopertami w środku i pomyślałam, że może niesłusznie zignorowałam prośbę CeCe, byśmy listy otworzyły razem.
Kiedy chwyciłam kopertę od taty, trzęsły mi się ręce. Wzięłam głęboki oddech i rozerwałam ją. W środku był list, a także coś, co wyglądało jak pudełeczko na biżuterię. Rozłożyłam kartkę i zaczęłam czytać.
Atlantis
Jezioro Genewskie
Szwajcaria
Kochana Star
Komunikowanie się z Tobą listownie wydaje mi się najbardziej naturalne, ponieważ jak wiemy, jest to Twój ulubiony sposób porozumiewania się z ludźmi. Jak skarbu strzegę długich listów, które pisałaś do mnie, kiedy byłaś w szkole z internatem i na studiach. Potem także tych, które przysyłałaś mi ze swoich podróży po świecie.
Zapewne już wiesz, że każdej z Was postarałem się przekazać nieco informacji o Waszym pochodzeniu – tyle, by umożliwić Wam odnalezienie swoich przodków. I choć wierzę, że wszystkie naprawdę jesteście moje i stanowicie część mnie w takim samym stopniu jak biologiczne dzieci, być może te wskazówki kiedyś Wam się przydadzą. Godzę się jednak także z możliwością, że nie wszystkie moje córki zechcą podjąć wyprawę w poszukiwaniu swojej przeszłości. Zwłaszcza Ty, moja ukochana Star, bo prawdopodobnie jesteś najwrażliwszą z moich córek i masz najbardziej złożoną osobowość.
Napisanie listu do Ciebie zajęło mi najwięcej czasu – może dlatego, że postanowiłem pisać go po angielsku, a nie po francusku. Wiem, że angielską gramatykę i interpunkcję znasz o wiele lepiej niż ja, więc proszę – wybacz mi błędy. Poza tym przyznaję, że trudno mi było dać Ci wystarczające i możliwie proste wskazówki, byś mogła odkryć swoje pochodzenie, nie burząc Ci życia, jeślibyś postanowiła nie dociekać, skąd pochodzisz.
Ciekawe, że Twoim siostrom dałem przeważnie jakieś przedmioty, Ty natomiast, chcąc się czegoś dowiedzieć, będziesz musiała komunikować się z innymi ludźmi, ponieważ ślady, które wiodą do poznania Twego pochodzenia, całe lata były pieczołowicie ukrywane. Sam dopiero niedawno dowiedziałem się prawdy. Jestem pewny, że podołasz temu wyzwaniu, moja błyskotliwa Star. Twój prężny umysł wsparty zrozumieniem natury ludzkiej, zdobytym dzięki latom obserwacji i – co najważniejsze – słuchania, dobrze Ci się przysłużą, jeśli zechcesz podążyć ścieżką, którą Ci wskazuję.
Do listu przypiąłem wizytówkę z adresem. Jeśli zdecydujesz się tam pójść, zapytaj o Florę MacNichol.
Na koniec, zanim się z Tobą pożegnam, chciałbym Ci powiedzieć, że czasami życie wymaga od nas podjęcia trudnych, bolesnych decyzji. Może nam się wtedy wydawać, że ranimy ukochane osoby. I przez jakiś czas rzeczywiście są zranione. Nieraz jednak trudne decyzje, które musimy podjąć, wychodzą na dobre naszym bliskim. I pomagają im się rozwijać.
Kochana Star, nie powiem nic więcej. Przecież wiemy, o kogo chodzi. Przez wiele lat, które spędziłem na ziemi, nauczyłem się, że nic nie trwa wiecznie. Ludzie spodziewają się, że wszystko będzie zawsze takie samo, i to jest ich największym błędem.
Zmiany pojawiają się niezależnie od tego, czy ich chcemy, czy nie, i to na najróżniejsze sposoby. Akceptacja tego jest podstawą osiągnięcia radości życia.
Troszcz się nie tylko o stworzony przez nas wspólnie piękny ogród, ale może i o swój własny, który założysz gdzie indziej. A przede wszystkim dbaj o siebie. I idź za własną gwiazdą. Najwyższy czas.
Ucałowania.
Twój kochający ojciec
Pa Salt
Podniosłam wzrok na horyzont. Przyglądałam się, jak zza chmury za jeziorem ukazuje się słońce i rozpędza mrok. Czułam się odrętwiała i jeszcze bardziej przygnębiona niż przed otwarciem listu. Być może zbyt wiele od niego oczekiwałam, a było w nim niewiele ponad to, o czym często rozmawialiśmy, kiedy tata żył, a ja podczas wspólnej pracy w ogrodzie mogłam spojrzeć mu w te dobre oczy i poczuć delikatny dotyk jego dłoni na ramieniu.
Obejrzałam przypiętą spinaczem wizytówkę i odczytałam adres:
Księgarnia Arthura Morstona
Kensington Church Street 190
Londyn W8 4DS
Przypomniało mi się, że kiedyś jechałam przez Kensington autobusem. Jeśli zdecyduję się pójść do tej księgarni, przynajmniej nie będę musiała jechać tak daleko jak Maja. Po chwili wyjęłam kartkę z cytatem ze sfery armilarnej, który dla mnie przetłumaczyła:
…dąb i cyprys nie rosną jeden w cieniu drugiego*.
Uśmiechnęłam się, bo był to dokładny opis CeCe i mnie. Ona – silna i krnąbrna, twardo stojąca na ziemi. Ja – wysoka, ale wiotka jak drzewo, którym łatwo kołysze najmniejszy wietrzyk. Znałam ten cytat. Pochodził z Proroka, autorstwa filozofa Khalila Gibrana. Wiedziałam też, kto – przynajmniej pozornie – stoi w czyim cieniu…
Nie wiedziałam tylko, jak wyjść na słońce.
Pieczołowicie złożyłam list i wyjęłam kopertę ze współrzędnymi, które odcyfrowała Ally. Ze wszystkich wskazówek ta przerażała mnie najbardziej.
Czy chcę wiedzieć, gdzie ojciec mnie znalazł?
Uznałam, że nie, przynajmniej na razie. Nadal chciałam należeć do taty i do Atlantis.
Kopertę włożyłam z powrotem do teczki, wyjęłam pudełeczko na biżuterię i otworzyłam je.
Wewnątrz leżała maleńka czarna figurka zwierzaka, chyba z onyksu, na cieniutkiej srebrnej podstawce. Wyjęłam ją z pudełeczka i dokładnie się przyjrzałam. Jej opływowe kształty wyraźnie wskazywały na rodzinę kotowatych. Spojrzałam na podstawkę i zobaczyłam wyryty stempel probierczy i nazwę:
Pantera
W każdym oczodole osadzono maleńkie błyszczące bursztyny, które mrugały do mnie w słabym słońcu poranka.
– Do kogo należałaś? I kim ta osoba była dla mnie? – szepnęłam w przestrzeń.
Włożyłam panterę z powrotem do pudełeczka, wstałam i podeszłam do sfery armilarnej. Ostatnio widziałam ją, kiedy dookoła tłoczyły się moje siostry. Zastanawiałam się, co właściwie znaczy i dlaczego tata postanowił zostawić nam po sobie taką spuściznę. Obejrzałam znajdujący się w środku złoty globus i srebrne obręcze, które okalały go jak elegancka klatka. Wykonanie sfery odznaczało się niezwykłym kunsztem. Kontury kontynentów śmiało zarysowano na tle znajdujących się dookoła nich siedmiu mórz. Obeszłam rzeźbę, odnajdując greckie imiona moich sióstr: Maja, Alkione, Celaeno, Tajgete, Elektra… i oczywiście Asterope.
Czym jest nazwa? – zacytowałam w głowie Julię Szekspira i jak zawsze, kiedy myślałam o tych słowach, zaczęłam się zastanawiać, czy wszystkie przejęłyśmy osobowości naszych mitologicznych imienniczek, czy też to ich imiona wpłynęły na nas. W przeciwieństwie do pozostałych sióstr, o Asterope wiedziano bardzo mało. Czasami rozważałam, czy to dlatego wydaję się prawie niewidzialna wśród rodzeństwa.
Maja: piękność, Ally: przywódczyni, CeCe: pragmatyczka, Tiggy: opiekunka, Elektra: ognista kula… I ja. Podobno jestem rozjemczynią.
Jeśli milczenie łączy się z zaprowadzaniem pokoju, wtedy zgoda – to ja. A poza tym, jeśli od małego słyszysz, że ojciec jakoś cię określa, to niezależnie od swojej prawdziwej natury może starasz się dorosnąć do wyznaczonej ci roli. W każdym razie osobowości wszystkich moich sióstr niewątpliwie pasowały do ich mitologicznych pierwowzorów.
Merope…
Nagle mój wzrok padł na siódmą obręcz, więc nachyliłam się, by przyjrzeć się jej dokładniej. Tylko na niej nie było współrzędnych. Ani cytatu. Zaginiona siostra: siódme dziecko, którego wszyscy się spodziewaliśmy; czekaliśmy, aż Pa Salt przywiezie je do domu, ale to nie nastąpiło. Czy w ogóle istnieje? Czy tata, jako perfekcjonista, uważał, że sfera armilarna i jego spuścizna dla nas bez jej imienia będą niepełne? Może któraś z sióstr urodzi dziecko i jeśli będzie to dziewczynka, możemy nazwać ją Merope, a wtedy obręcze zostaną uzupełnione.
Opadłam ciężko na ławkę i sięgnęłam myślami w przeszłość. Rok po roku analizowałam minione lata, zastanawiając się, czy tata kiedykolwiek wspomniał o siódmej siostrze. O ile pamiętałam, to nigdy. Tak naprawdę rzadko mówił o sobie; zawsze bardziej interesował się tym, co dzieje się w moim życiu. I choć kochałam go tak, jak tylko córka może kochać ojca, a poza CeCe był dla mnie najdroższą osobą na świecie, nagle zdałam sobie sprawę, że prawie nic o nim nie wiem.
Wiedziałam tylko, że kocha ogrody i jest bardzo bogaty. Ale jak doszedł do bogactwa, było dla mnie taką sama tajemnicą jak siódma siostra na sferze armilarnej. A jednak ani przez chwilę nie wątpiłam, że jesteśmy sobie bliscy. Nigdy nie miałam też uczucia, że kiedy odpowiada na moje pytania, coś przede mną ukrywa.
Może po prostu nie zadawałam mu odpowiednich pytań. Podobnie jak moje siostry.
Wstałam i obeszłam ogród, przyglądając się roślinom i robiąc w myślach listę spraw dla Hansa, naszego ogrodnika. Spotkam się z nim przed wyjazdem z Atlantis.
Wracając do domu, poczułam, że tak jak rozpaczliwie pragnęłam tu przybyć, tak teraz natychmiast chcę lecieć z powrotem do Londynu. I żyć dalej.
* Khalil Gibran, Prorok, w: ks. Marek Starowieyski, Khalil Gibran i jego „Prorok”, Wydawnictwo Petrus, Kraków.
Koniec lipca był w Londynie gorący i wilgotny. Zwłaszcza że całymi dniami siedziałam w dusznej kuchni bez okien w dzielnicy Bayswater. Kurs trwał zaledwie trzy tygodnie, ale miałam uczucie, że sztukę kulinarną opanowuję w stopniu, który wystarczy mi na całe życie. Kroiłam warzywa w drobną kostkę – brunoise – i w słupki – julienne. W końcu miałam wrażenie, że nóż kuchenny jest przedłużeniem mojej ręki. Wyrabiałam ciasto chlebowe, aż bolały mnie mięśnie, i delektowałam się chwilą, kiedy sprężynuje, co oznaczało, że jest gotowe do wyrośnięcia.
Co wieczór wysyłano nas do domu z zadaniem zaplanowania menu i obliczenia czasu wykonania potraw. Rano czekało nas mise en place – wstępne przygotowanie składników i zgromadzenie na swoim stanowisku koniecznych przyborów kuchennych. Po zajęciach czyściliśmy każdą powierzchnię, aż błyszczała. W głębi duszy cieszyłam się, że przynajmniej do tej kuchni nie wejdzie CeCe i nie narobi mi bałaganu.
Inni kursanci stanowili kolorową zbieraninę; byli to mężczyźni i kobiety z różnych warstw społecznych: od uprzywilejowanych osiemnastolatków po znudzone panie domu, które chciały urozmaicić swoje niedzielne przyjęcia w Surrey.
– Od dwudziestu lat jestem kierowcą ciężarówki – zagadał mnie czterdziestoletni rozwodnik Paul, jednocześnie zręcznie wyciskając z worka cukierniczego ciasto na gougères, delikatne francuskie ptysie serowe. – Zawsze chciałem być kucharzem i nareszcie dopinam swego. – Puścił do mnie oko. – Życie jest za krótkie, co?
– Tak – zgodziłam się z przekonaniem.
Tempo kursu było tak zawrotne, że na szczęście nie miałam czasu myśleć o stagnacji, w jakiej utknęło moje życie. Dobrze, że i CeCe była równie zajęta. Jeśli nie wybierała mebli do naszego nowego mieszkania, wzdłuż i wszerz przemierzała Londyn czerwonymi autobusami, które docierały nawet do jego najdalszych zakątków, zbierając inspiracje do swojego aktualnego pomysłu twórczego – instalacji przestrzennych. W związku z tym z całego miasta ściągała sterty najróżniejszych rupieci, które składowała w naszym maleńkim salonie: poskręcane kawałki metalu ze złomowisk, górę czerwonych dachówek czy puste śmierdzące kanistry po benzynie. Najbardziej przerażający był na pół spalony manekin ze szmat i słomy, wielkości człowieka.
– W listopadzie Anglicy rozpalają ogniska i palą w nich kukły przedstawiające faceta, który nazywał się Guy Fawkes. Nie mam pojęcia, jak ta przetrwała do lipca – powiedziała, ładując zszywki do spinacza. – Podobno Fawkes kilkaset lat temu chciał wysadzić parlament. Mówią, że mu odbiło – dodała ze śmiechem.
W ostatnim tygodniu kursu dobrano nas w pary, w których mieliśmy przygotować trzydaniowy obiad.
– Jak wiadomo, kluczem do prowadzenia dobrej kuchni jest praca zespołowa – poinformował nas ostentacyjnie gejowski Marcus prowadzący zajęcia. – Trzeba umieć pracować pod presją czasu i nie tylko wydawać polecenia, ale też je wykonywać. A teraz podam wam, z kim będziecie w parze.
Kiedy dowiedziałam się, że będę pracować z Piersem, który był raczej roztrzepanym chłopaczkiem niż mężczyzną, zamarło we mnie serce. Jak na razie, jego wkładem do naszych dyskusji były tylko szczeniackie dowcipy.
Jedynym plusem Piersa był wrodzony talent kucharski. Ku irytacji innych często wyłącznie on otrzymywał pochwały od Marcusa.
– Po prostu mu się podoba – syknęła Tiffany, jedna z grupki nadętych Angielek z wyższych sfer, pindrząc się przed lustrem w łazience.
Właśnie myłam ręce i uśmiechnęłam się, zadając sobie pytanie, czy ludzie kiedykolwiek dorośleją, czy też całe życie zachowują się jak dzieci na placu zabaw.
*
– Dzisiaj twój ostatni dzień, Sia – z uśmiechem odezwała się CeCe następnego dnia rano, gdy pośpiesznie piłam w kuchni kawę. – Powodzenia w konkursie.
– Dzięki. Do zobaczenia! – zawołałam, wychodząc z mieszkania. Ruszyłam na przystanek autobusowy przy Tooting High Street. Metro było szybsze, ale po drodze lubiłam popatrzeć na Londyn. Na przystanku przywitała mnie tablica z informacją, że z powodu naprawy instalacji gazowych przy Park Lane autobus pojedzie objazdem. W związku z tym po znalezieniu się na drugiej stronie Tamizy nie pojechaliśmy tak jak zawsze, lecz przez Knightsbridge. Razem z resztą skazanych na objazd londyńczyków jakiś czas staliśmy w korku, aż autobus uwolnił się z tłoku i swobodnie przejechałam obok zwieńczonego kopułą Royal Albert Hall.
Z ulgą, że nareszcie na dobre ruszyliśmy, zajęłam się słuchaniem swojej ulubionej muzyki: Poranka Griega i II Suity z Romea i Julii Prokofiewa… Oba utwory poznałam dzięki temu, że grywał je dla mnie Pa Salt. Dziękowałam Bogu, że wynaleziono iPody – CeCe uwielbiała twardy rock, więc stary odtwarzacz CD w naszej sypialni często prawie się rozpadał od mocnych wibracji rozbrzęczanych gitar i wrzeszczących głosów.
Autobus stanął, a ja szukałam jakichś punktów orientacyjnych, lecz okolica była mi nieznana. Nagle, kiedy ruszyliśmy, nad sklepem zobaczyłam nazwę: KSIĘGARNIA ARTHURA MORSTONA…
Wyciągnęłam szyję, żeby się obejrzeć, ale było już za późno. Przy skręcie w lewo zauważyłam tabliczkę z nazwą ulicy: Kensington Church Street. Przebiegł mnie dreszcz, bo zrozumiałam, że przed chwilą zmaterializowała się przede mną wskazówka Pa Salta.
Myślałam o tym jeszcze, kiedy razem z innymi kursantami wchodziłam do kuchni.
– Cześć, złotko. Masz parę ugotować coś odlotowego? – Piers nerwowo zacierał dłonie. Z trudem przełknęłam ślinę. Jestem feministką, i to w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa – wierzę w pełną równość, bez dominacji którejkolwiek płci. No i szczerze mówiąc, nienawidzę, gdy ktoś mówi do mnie „złotko”. Nieważne: mężczyzna czy kobieta.
Do kuchni wszedł Marcus i każdej parze wręczył kartę, która wyglądała na pustą.
– Po drugiej stronie macie menu do przygotowania we dwójkę. Punktualnie o dwunastej na waszym stanowisku mają stać dania gotowe do degustacji. Daję wam dwie godziny. No to już! Powodzenia, moi drodzy. Możecie odwrócić kartę.
Piers natychmiast wyrwał mi ją z ręki. Musiałam wytężać wzrok nad jego barkiem, żeby dostrzec, co mamy ugotować.
– Mus foie gras na toście melba, łosoś z wody, zapiekanka z ziemniaków á la dauphinoise i zielona fasolka szparagowa sauté. Na deser Eton mess – przeczytał na głos. – Ja oczywiście zrobię mus i łososia, bo mięso i ryby to moja specjalność, a ty przygotujesz warzywa i deser. Zacznij od bez.
Chciałam powiedzieć, że ja też jestem świetna w mięsie i rybach. W dodatku były to dania robiące zdecydowanie największe wrażenie w tym menu. Powiedziałam sobie jednak, że nie ma sensu z nim rywalizować – przecież Marcus podkreślił, że egzamin polega na pracy zespołowej, więc zabrałam się za ubijanie piany z cukrem pudrem.
Kiedy powoli kończył się nasz czas, ja byłam spokojna i gotowa, a Piers nerwowo miotał się przy formowaniu musu z otłuszczonych gęsich wątróbek, który w ostatniej chwili postanowił zrobić od nowa. Zobaczyłam, że łosoś nadal jest w garnku. Wiedziałam, że gotuje go za długo, ale gdy usiłowałam zwrócić Piersowi na to uwagę, zirytowany, zbył mnie prychnięciem.
– Czas minął. Przerwijcie pracę! – zawołał Marcus donośnym głosem. Rozległ się szczęk odkładanych przyborów i naczyń i kucharze odeszli od stanowisk. Tylko Piers zignorował jego słowa i pośpiesznie układał łososia na półmisku obok przyrządzonej przeze mnie zapiekanki ziemniaczanej i fasolki.
Marcus skomentował rezultaty poczynań innych uczestników – trochę chwalił, trochę krytykował – i stanął przy nas. Jak można się było spodziewać, wyniósł pod niebiosa wygląd i konsystencję musu foie gras, puszczając przy tym oko do swojego ulubionego kursanta.
– Znakomicie, świetna robota – powiedział. – A teraz łosoś.
Przyglądałam się, jak bierze do ust kawałek ryby, po czym patrząc prosto na mnie, się krzywi.
– Niedobrze, zdecydowanie niedobrze. Stanowczo za bardzo rozgotowany. Ale fasolka… i ziemniaki – dodał, spróbowawszy po kęsie każdej potrawy – są idealne. – Uśmiechnął się do Piersa. Spojrzałam w stronę swojego partnera, czekając, aż powie Marcusowi, kto gotował łososia, a kto zajmował się warzywami. Piers odwrócił jednak ode mnie wzrok i milczał. Marcus tymczasem przeszedł do degustacji Eton mess.
Ten tradycyjny angielski deser to zwykle połamane bezy z bitą śmietaną i truskawkami. W moim wydaniu beza przypominała jednak rozkwitający tulipan, w którym ukryłam to, co zwykle byle jak mieszano: truskawki w likierze z czarnej porzeczki i bitą śmietanę. W przygotowanym przeze mnie deserze nie było nic z tradycyjnego bałaganu. Wiedziałam, że Marcus albo się zachwyci, albo doszczętnie mnie skrytykuje.
– Star – rzucił po spróbowaniu łyżeczki Eton mess – to bardzo twórcza prezentacja, a smak jest wyśmienity. Znakomicie.
Przyznał nam pierwsze miejsce za przystawkę, a także za deser.
W przebieralni otworzyłam swoją szafkę z nieco większym impetem, niż było to konieczne, i wyjęłam ubrania, by zrzucić z siebie biały fartuch kucharza.
– Dziwię się, że tak spokojnie się zachowałaś.
Podniosłam wzrok, bo słowa, które usłyszałam, dokładnie odzwierciedlały moje myśli. Stała przy mnie Shanthi, piękna Hinduska, mniej więcej w moim wieku. Oprócz mnie tylko ona nie chodziła codziennie po zajęciach do pubu z resztą kursantów. Wszyscy jednak bardzo lubili tę emanującą spokojną, pozytywną energią dziewczynę.
– Widziałam, że to Piers rozgotował łososia. Pracował obok mnie. Dlaczego się nie odezwałaś, kiedy Marcus zwalił winę na ciebie?
Wzruszyłam ramionami i pokręciłam głową.
– Bo to bez znaczenia. Chodziło tylko o kawałek łososia.
– Dla mnie miałoby to znaczenie. Niesprawiedliwie posądzono cię o błąd. A coś takiego zawsze powinno się wyjaśniać.
Wyjęłam z szafki torbę, nie wiedząc, co powiedzieć. Inne dziewczęta już wychodziły, by uczcić zakończenie kursu wspólnym drinkiem. Pożegnały się z nami i w szatni zostałyśmy tylko we dwie z Shanthi. Zawiązując sznurowadła adidasów, przyglądałam się, jak szczotkuje długie, hebanowe włosy, a potem smukłymi palcami pięknej dłoni maluje usta ciemnoczerwoną szminką.
– Do widzenia – rzuciłam, kierując się do drzwi szatni.
– Nie poszłabyś ze mną na drinka? Znam świetny, cichy barek z winem tuż za rogiem. Chybaby ci pasował.
Chwilę się wahałam. Rozmowy w cztery oczy nie były w moim stylu. Poczułam na sobie jej wzrok.
– Dobrze – zgodziłam się wreszcie. – Czemu nie?
Wyszłyśmy na ulicę i wkrótce siedziałyśmy z kieliszkami w cichym kącie baru.
– Enigmatyczna Star. – Shanthi uśmiechnęła się do mnie. – Kim właściwie jesteś?
Tego pytania zawsze panicznie się bałam, więc miałam na nie rutynową odpowiedź.
– Urodziłam się w Szwajcarii. Mam pięć sióstr. Wszystkie zostałyśmy adoptowane. Studiowałam na uniwersytecie w Sussex.
– Co?